niedziela, 28 maja 2017

Canvas [9/20]

Blednące marzenie


Przyniesiono zamówione przez nich potrawy. Intensywny zapach sprawiał, że niemal wszyscy obecni w całkiem sporym restauracyjnym ogródku pociągnęli nosem, wdychając wyśmienitą woń. Przed Baekhyunem na talerzu leżał misternie pozwijany makaron spaghetti, na którym ułożono kawałki kurczaka polane gęstym, czerwonym sosem. Uśmiechnął się na widok wspaniałego dania, ale nie miał bladego pojęcia, jak zabrać się do jedzenia. Ukradkiem zerknął na Chanyeola, chwytając w ręce nóż i widelec. Tamten jednak na początek sięgnął po sałatkę z chleba i pomidorów.
– Czy to na pewno je się w ten sposób? – Malarz w końcu odważył się zabrać głos. Na jego twarzy widniał komiczny mars, wyrażający prawdziwą ciekawość.
– Nie – odrzekł Park, wepchnąwszy sobie do ust kawał mięsa i kilka nitek makaronu. – Ta sałatka zupełnie tu nie pasuje, ale ja zawsze jem po swojemu. – Tłumaczył, zasłaniając usta dłonią, by nie opluć jasnowłosego.
– Chyba rozumiem.
Mimo szczerej chęci wypróbowania tego niekonwencjonalnego posiłku, Byun nie sięgnął po chlebowo-pomidorowe coś i zaczął grzebać widelcem w makaronie. Przebierał w nim i kręcił, starając się trochę nawinąć, lecz miał z tym drobne kłopoty. Gdy w końcu mu się udało, zacisnął dłoń w piąstkę w geście zwycięstwa. Ogromna ilość ciepłych klusek wypełniła jego usta i to wystarczyło, by pobudzić jego ciało. Znów poczuł się tak jak kilka lat wcześniej. Nie wiedział, czy była to zasługa drogiego żarcia czy wyszukanego towarzystwa. Bardziej stawiał na to pierwsze, bo poprzednie spotkanie z brunetem przecież nie wpłynęło na niego w ten sposób.
Sięgnął po kieliszek wina, które nalał młodszy i zrobił duży łyk. Choć nie miał w zwyczaju pijać alkoholu za dnia, wytworny obiad to była zupełnie inna kategoria. O ile drinki w klubie służyły rozluźnieniu i odpłynięciu od rzeczywistości, trunek przy obiedzie był podkreśleniem doskonałości smaku. Zwilżone usta natychmiast zapłonęły kolorem Cabernet Sauvignon. Malarz lekko przygryzł wargę, rozkoszując się chwilą. Nie zauważył nawet, że przymknął powieki. Nie wiedział też, że Park zaczął mu się przyglądać zaabsorbowany. Nie było to dla niego zabawne, ale bardzo nietypowe.
– Widzę, że ci smakuje – powiedział nagle, a potem wytarł się chusteczką.
– Co… – Baekhyun otworzył oczy, zamrugał kilkakrotnie, po czym zaczął się rozglądać. – To ty coś mówiłeś?
– Tak, z twojej twarzy wywnioskowałem, że złożyłem dobre zamówienie – wyjaśnił, odkrawając kolejny kawałek kurczaka. Uśmiechał się przy tym szeroko, wyraźnie zadowolony z siebie. – Ale mogę się mylić – dodał szybko.
– Nie, nie. Jedzenie jest wyśmienite. Nie mogłeś wybrać lepiej. – Byun zachichotał. Był to dźwięk tak ładny i niewinny, że aż Chanyeol musiał się powstrzymać, by nie zawtórować.
Następne kilka kęsów minęło w absolutnej ciszy. Malarz nadal rozczulał się nad wybitnym smakiem makaronu i genialnie przyrządzonym kurczakiem. Nie tknął przedziwnej sałatki, którą Park pochłaniał w zawrotnym tempie. Gdy w końcu z drewnianej miski zniknęła mieszanka pomidorów i chleba, niosąca ze sobą kuszący zapach włoskich ziół, czarnowłosy zdołał oderwać się od jedzenia. Choć jego talerz był tylko w połowie pusty, wydawało się, że już skończył. Parę łyków dobrze dobranego wina i uśmiech zadowolenia tylko to podkreśliły.
– Nie jesz? – Baekhyun wskazał widelcem na rozciapany makaron i nadgryzione kawałki mięsa. Sam wepchnął sobie do ust sporą porcję, jakby chciał uniknąć dalszego mówienia.
– Bez najlepszej części to nie ma sensu – burknął Chanyeol i wydął dolną wargę jak rozkapryszone dziecko. – Nadal mam co pić, więc nie będziesz czuł się samotnie – skwitował, sięgając po ciemnozieloną butelkę, po czym napełnił ich opróżnione kieliszki niemal po brzegi.
Wzruszywszy ramionami, Byun nie zapytał już o nic więcej. To nie tak, że czuł się niepewnie czy najzwyczajniej w świecie dziwnie. Rozumiał, że każdy miał własne przyzwyczajenia, dlatego starał się nie oceniać Parka. Gdyby przyznał się, że zdarza mu się smażyć pianki nad kuchenką albo zasiadać na stole bez ubrań tylko po to, by delektować się toną słodyczy na kolację, zostałby prawdopodobnie wyśmiany. Już dawno nauczył się, żeby nie wytykać obcym ludziom ich wad, kiedy samemu ma się wcale nie mniej. Nie wolno było pokazywać się ze złej strony.
Pojedyncze ptaki świergotały gdzieś w oddali, Chanyeol co jakiś czas sięgał po butelkę z Cabernet Sauvignon i uzupełniał braki. Malarz zaś cierpliwie pałaszował makaron i nie skończył, dopóki z talerza nie zniknęły wszystkie jego nitki. Opadł ciężko na oparcie, odkładając widelec i tym samym oświadczając, że ma już dość. Chyba jeszcze nigdy w życiu tak się nie najadł. Miał wrażenie, że pęknie mu brzuch albo podsuwała mu to jego wyobraźnia. W istocie nie dostał jakiejś specjalnie dużej porcji. Przymykając oczy, odetchnął cicho, wsłuchując się w dźwięki z ulicy i z wnętrza restauracji.
– Może masz ochotę na spacer? – zapytał brunet, gdy kwadrans później Baekhyun wciąż wyglądał, jakby spał ukołysany przez prowadzone szeptem rozmowy.
– Całkiem niezły pomysł – odrzekł skwapliwie, prostując się na swoim miejscu. Coś strzyknęło mu w plecach, ale jedynie wygiął się lekko w prawo, siląc się na niezręczny, nieco przepraszający uśmiech.
Zaraz potem wstał, odsuwając krzesło ze zgrzytem. Skrzywił się nieco, spuszczając głowę, aby ukryć rumieniec zażenowania, który z wolna zaczął wkradać się na jego twarz. Podążył za Parkiem, gdy tamten skierował się do środka, a potem w stronę kontuaru. Ich oczom ukazał się ten sam pomarszczony jak śliwka mężczyzna, lecz tym razem zdawał się promienieć jeszcze bardziej niż przedtem. Nic dziwnego. Chanyeol wydobył z kieszeni portfel dość pokaźnej grubości, po czym wręczył właścicielowi błyszczącą kartę, której był prawowitym właścicielem. Przynajmniej w ocenie tego jednego jasnowłosy nie pomylił się ani trochę. Facet niewątpliwie miał dużo pieniędzy. Spełniał więc jego najważniejsze wymaganie.
Wyszli z lokalu wprost na świeże powietrze, które z lekka trącało zawilgoconym ubraniem. Czarnowłosy szedł na przedzie, a Baekhyun niemrawo szedł w krok za nim, jak gdyby stawiał stopy w odciśniętych w śniegu śladach, żeby nie zamoczyć własnych butów. Gdy Park przystanął, malarz prawie na niego wpadł, jako że wpatrzony był w wybrukowany kocimi łbami chodnik. Przełknął nerwowo ślinę, nie wiedząc, czy powinien coś powiedzieć. Miał przeprosić? Zacząć jakąś nudną gadkę na temat pogody?
– Czemu idziesz za mną, jakbyś mnie śledził? – spytał młodszy, odwracając się przodem do Byuna, który stał ze zwieszoną głową. Wydawało się, że czeka na ostre, karcące słowa.
Na pytanie jednak uniósł wzrok, odważając się spojrzeć Chanyeolowi prosto w oczy. Z początku bał się, że bijąca na wszystkie strony aura porazi go i onieśmieli, ale nic takiego nie miało miejsca. Zaśmiał się więc bezgłośnie, unosząc kąciki ust ku górze. Wyzwolona z objęć nieba smuga wiatru zsunęła na jego czoło swawolny kosmyk włosów, który natychmiast poprawił.
– Jakoś tak wyszło – odpowiedział pewnie, wzruszając ramionami.
Od tej pory szli obok siebie, nie za blisko, nie za daleko. Wąska uliczka pokazywała im coraz to liczniejsze sklepiki i małe stoiska z pamiątkami. Cała dzielnica była jakby wyjęta z pamiątkowego zdjęcia z najlepszych w życiu wakacji, jakie pamięta się aż do śmierci. Z bardzo wielu parapetów zwieszały się karmazynowe pelargonie lub purpurowe surfinie. Intensywny kwiatowy zapach roznosił się dookoła, płynnie mieszając się z wonią jedzenia, herbat czy ubrań suszonych na sznurkach. Te wisiały w sposób, jaki można zobaczyć w niejednym Amerykańskim filmie. Od jednego okna do drugiego przeciągnięty był długi sznurek. Wystarczyło zapomnieć wziąć do ręki spinacz, by ulubiona bluzka wylądowała na bruku lub – co gorsza – na czyjejś głowie.
Czuło się tam dziwne ciepło. Roztaczająca się atmosfera rodzinnego domu i dzieciństwa, niosła zatarte i wyblakłe wspomnienia, nadając im nowych, świeżych barw. Baekhyun starał się nie myśleć zbyt wiele, bo nie chciał przywoływać tego, co było kiedyś. Nie zniósłby ponownego ignorowania jątrzącej się rany, której ogrom przerastał nawet jego wyobrażenia. Już jeden raz to było dla niego wiele, dlatego tak mocno starał się ukrywać przed innymi ludźmi to, czym zwykle się dzielili – całą swoją przeszłość.
– Pierwszy raz przyszedłem tu z rodzicami, jak miałem jakieś piętnaście lat. – Park znienacka zabrał głos, wpychając dłonie do kieszeni. – Pamiętam, że byłem oczarowany tym, jak tu pięknie. Z drugiej strony zaskoczyło mnie, że tyle tu starych ludzi. – Cichy, niezręczny śmiech wydarł się z jego ust. – Z każdą kolejną wizytą utwierdzałem się w przekonaniu, że jest tu pełno jakiejś dziwnej magii. Potem postanowiłem zabrać tu kogoś na randkę.
– I co? Podobało się jej? – Malarz kopnął kamyk, który znalazł się obok jego stopy.
– Tego nie mogę stwierdzić. Chyba że mi powiesz – odrzekł brunet z nieukrywaną wesołością w głosie.
– Chcesz powiedzieć, że jestem pierwszą osobą, którą tu zabrałeś? – Wskazał na siebie, a Chanyeol energicznie pokiwał głową. Pąsowy rumieniec pokrył policzki Byuna, aż musiał na moment odwrócić głowę. Nieczęsto zdarzało mu się być czyimś pierwszym. – Muszę przyznać, że naprawdę tu ładnie. I masz rację co do tych staruszków. Ale to, że jest ich tu tak dużo sprawia, że mam ochotę wyjąć płótno, pędzle i ich namalować. Chciałbym jakoś oddać to wszystko, co tu widzę.
– Malujesz? – Park przystanął, zaciekawiony, a gdy starszy przytaknął, wtedy ruszył dalej. – Jakie masz cuda w swojej kolekcji?
– Aktualnie tylko jedno – powiedział Baekhyun i zacisnął wargi w prostą kreskę. – Mam w zwyczaju niszczyć coś, jeśli mi się nie podoba. Nawet jeśli jest w pełni skończone i gotowe, żeby je gdzieś powiesić albo wystawić. – Westchnął, spoglądając w dal.
– Nie żal ci tej ciężkiej pracy? – spytał zaniepokojony. Dla niego było to czyste marnotrawstwo. Jak można było wyrzucać coś, na co poświęciło się swój cenny czas?
Baekhyun jednak prędko pokręcił głową, wyraźnie zaprzeczając. Cóż, każdy miał swoje priorytety i miał prawo robić to, na co miał ochotę. Nawet jeśli dotyczyło to wspaniałych malowideł, gdy te nie były dla autora wystarczająco dobre. Przecież już niejeden tak robił. Wielu często pluło sobie w brodę i chciało cofnąć czas, ale nie Byun. Gdy już raz się czegoś pozbywał, to robił to kompletnie i na zawsze. Nieważne czy chodziło o (bez)wartościowe przedmioty, czy o jego własne prace, czy o wspomnienia z dzieciństwa, które zdążył już pokryć gruby, ciężki pył kolorowych kłamstw i zabawnych historyjek o ludziach, którzy nigdy nie istnieli.
– Miałbym płakać po kilku beznadziejnych pociągnięciach pędzla, skoro mogę zrobić dużo lepsze? – Wzruszył ramionami, po czym znów potrząsnął głową. – Nie widzę w tym najmniejszego sensu.
– Ale to zawsze wyrzucenie jakiejś części twojego życia. Może to tylko kilka godzin i jakieś marne grosze za te wszystkie potrzebne narzędzia, ale to i tak cząstka ciebie – wyjaśnił Park, tym razem poważnie patrząc na starszego.
– Pozbywając się jakiegoś fragmentu starego siebie, tworzę kogoś nowego. Rozwijam swój-
– Oszukujesz samego siebie – przerwał mu Chanyeol z niechcianą impertynencją.
Malarz przystanął, przełykając z trudem ślinę, która nagle nabrała dziwnie gorzkiego smaku. Nieprawda. Wcale nie kłamał sobie samemu w żywe oczy. Wyrzucał tylko to, co mu się nie podobało, a najbardziej wtedy, kiedy kojarzyło mu się z czymś bardzo, bardzo odległym. Utkwionym głęboko w przeszłości. Przez kilka chwil patrzył na oddalające się silne ramiona bruneta i przyszło mu na myśl, żeby zawrócić. Szybko jednak zrozumiał, że byłoby to bezcelowe. Nie znał drogi powrotnej. W mgnieniu oka dogonił swojego towarzysza i złapał go delikatnie za łokieć.
Jakby się tego spodziewał, Park posłał mu delikatny uśmiech zawierający w sobie cień przeprosin. Nie chciał nikogo urazić, lecz chyba podświadomie to zrobił. Kroczyli przed siebie równym tempem, spoglądając daleko przed siebie. Próbowali uchylić rąbek horyzontu, gdzie wkrótce miało schować się słońce, które już teraz zwieszało się coraz niżej. Ostra złocista poświata padała na ich osoby niczym światło reflektorów. Dwa długie cienie przesuwały się wolno, znajdując się bliżej siebie z każdym następnym krokiem. Gdy znaleźli się przy wielkiej kamiennej bramie prowadzącej z pozoru donikąd, ich dłonie ocierały się o siebie, a niewidzialne iskierki przeskakiwały z prędkością błyskawic.
– Czas wracać do domu – powiedział melancholijnie Chanyeol, po czym przeniósł wzrok na jasnowłosego, a w jego oczach zamigotał bursztynowy blask.
◄►
Trasę powrotną Baekhyun w całości przespał. Na początku tylko udawał, czując jak ostatnie ostre promienie rysują na jego powiekach pajęczynę cieniutkich żyłek. Nie miał ochoty na rozmowę z Parkiem, choć jego towarzystwo bynajmniej mu nie przeszkadzało. Mógł powiedzieć, że nawet go odrobinę polubił. Chłopak był trochę zanadto ciekawski, ale niektórzy ludzie z natury tacy już są i nie można nic na to poradzić. Przechylił głowę bardziej w stronę szyby, a potem oparł ją, stwarzając pozory, że wierci się podczas snu. Piętnaście minut później prawdziwa głęboka studnia pochłonęła go na dobre. Stracił świadomość przy stwierdzeniu, że chętnie umówiłby się z młodszym na jeszcze jedno spotkanie, które ten nazywał randką.
Chanyeol w tym czasie zdążył kilkukrotnie spojrzeć na twarz jasnowłosego. Jego uwadze nie umknął żaden detal, mimo iż nie patrzył nie wiadomo jak długo. Musiał pilnować drogi, jeśli nie chciał wylądować na najbliższym drzewie albo, o zgrozo, jakimś innym samochodzie. I właśnie w ten sposób zanotował na niewidzialnej karteczce, że Byun marszczy brwi równocześnie, marszcząc przy tym nos, nad górną wargą po prawej stronie ma maleńki pieprzyk, a jego nie całkiem długie rzęsy rzucają uroczy cień na policzki w świetle zachodzącego słońca.
By nie czuć się samotnie, włączył radio, ustawiając głośność na jak najmniejszą. Szeroki uśmiech prędko pojawił się na jego ustach i nie był on przypadkowy. Brunet nie ukrywał, że cieszył się ze spotkania z Baekhyunem. Może nie była to prawdziwa randka, bo żaden z nich nie był w drugim zakochany, ale i tak był to poniekąd niezapomniany dzień. Chanyeol naprawdę pierwszy raz zabrał kogoś do miejsca, które coś dla niego znaczyło. Chociaż poznał starszego przez przypadek, niczego nie żałował. Podświadomie wiedział, do czego tamten zmierzał owego wieczoru w klubie. Gdyby nie postawił na swoim i dał się ponieść spontanicznemu wpływowi alkoholu, byłby teraz na przegranej pozycji.
Jego myśli popłynęły tak warto i tak odlegle, że znalazł się przed swoim wieżowcem, nim zdążył się zorientować. Zgasił silnik, a później przełknął ślinę, spoglądając na mężczyznę śpiącego w fotelu obok. Wyglądał niezwykle spokojnie, a jego twarz nie miała cienia wyrazów, jakimi Baekhyun poczęstował go wcześniej. Nie była wulgarna, prowokująca, szokująca, nie pokazywała chęci wyższości. Delikatne rysy ukazywały jakby zagubionego w dorosłym świecie chłopca, który nie umie znaleźć właściwej drogi, a może nawet świadomie nie próbuje jej szukać. Odchrząknął, z wyczuciem potrząsając malarza za ramię.
– Hej, Baekhyun, obudź się – powiedział cicho, nie chcąc przestraszyć drugiego. – Jesteśmy na miejscu.
Z wolna unoszące się powieki, odsłoniły ciemne tęczówki zasłonięte senną mgłą. Byun ziewnął, zakrywając usta dłonią, a potem wyprostował się, mrugając parokrotnie. Ostrożnie wyciągnął zesztywniałe ramiona, dopóki nie poczuł trzaśnięcia w stawach.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał, w jego głosie słyszalna była skromna chrypka.
– Zapomniałem się i właśnie stoimy przed moim domem – odrzekł Chanyeol, nerwowo drapiąc się w kark. Uśmiechnął się niezręcznie, odwracając prędko wzrok. – Jak chcesz mogę odwieźć cię do siebie albo wysadzić cię pod kawiarnią, gdzie się umówiliśmy. Wybór należy do ciebie.
Kilka długich – być może za długich – minut Baekhyun zastanawiał się, co zrobić. Nadal czuł na swoich ramionach ciepłe dłonie Morfeusza i pewnie zapadłby w głęboki sen, gdyby mocno zacisnął oczy. Westchnął ciężko. Najchętniej wprosiłby się Parkowi do mieszkania, a potem wepchnął do łóżka i zakończył tę znajomość następnego ranka, ale nawet na to nie miał siły. Spacer po pięknej okolicy wystarczająco go zmęczył.
– Wysadź mnie pod kawiarnią. Nie chcę sprawiać ci jeszcze większego kłopotu – powiedział po namyśle, poprawiając skręcony na piersi pas.
Chanyeol ponownie uruchomił silnik i wyjechał z parkingu. Uważnie obserwował drogę, jako że już się ściemniło. Rzucił Baekhyunowi przelotne spojrzenie, uśmiechając się nieznacznie.
– Dobrze ci się spało? – zapytał, mając wreszcie okazję do nawiązania rozmowy.
– W łóżku byłoby wygodniej, ale nie mam na co narzekać – odparł malarz, opierając brodę na ręce, którą wsparł o szybę.
– Bardzo mi przykro, ale moje auto nie jest na tyle przestronne, żeby zamontować w nim łóżko – wyjaśnił Park z udawaną nutą smutku i żalu, a chwilę potem zaśmiał się dość głośno. – Mam nadzieję, że jak już dotrzesz do siebie, to porządnie się prześpisz i nie prześlesz mi żadnych zażaleń.
Kręcąc z rozbawieniem głową, Byun przeniósł wzrok na twarz czarnowłosego. Pomimo wcześniejszego wybuchu śmiechu dostrzegł na niej niemalże prawdziwą powagę. – Obiecuję, że nie złożę ani jednej skargi, nawet jeśli moje posłanie będzie o niebo lepsze od tego fotela. – Uniósł do góry dwa palce jak w geście przysięgi.
Prędko znaleźli się tuż na wprost kawiarni, gdzie spotkali się tydzień wcześniej. Chanyeol zgasił silnik, jak gdyby nie miał zamiaru tylko wysadzić starszego i spokojnie wrócić do swojego mieszkania. Odpiął pas i odwrócił się w stronę Baekhyuna, lekko zagryzając pełną dolną wargę. Jasnowłosy wtedy nacisnął klamkę, lecz drzwi samochodu nie otworzyły się. Pełen niepokoju spojrzał na bruneta szeroko otwartymi oczami. Nie wiedział dlaczego, lecz po plecach przebiegł mu chłodny dreszcz świadczący o strachu i poczuciu zagrożenia.
– Wiesz, tak sobie pomyślałem… – zaczął młodszy, unosząc głowę. Gdy spostrzegł panikę emanującą z mimiki malarza i ryzykownie pulsującą żyłę na jego szyi, zadrżał. – Czy coś się stało?
– Dlaczego zamknąłeś drzwi? Chcę wysiąść – odparował bez zastanowienia Baekhyun, jedną dłoń zaciskając w pięść.
– Spokojnie, przecież nic ci nie zrobię – powiedział cicho Park, a jego ciemne oczy wskazywały na to, że mówił w stu procentach szczerze. Jednak w pamięci Byuna odegrała się scenka, którą przeżył kilka tygodni wcześniej. Dość przystojny facet, który po paru minutach chciał go częstować narkotykami. – Chciałem jeszcze przez moment porozmawiać. Nic więcej. – Młodszy nieśmiało położył dłoń na szczupłym ramieniu.
– No, dobrze… – Słowa starszego wydawały się być jak przekręcone przez wyżymaczkę. Z jednym długiem oddechem w końcu się rozluźnił, zapominając o chwilowym lęku, który powolutku wpełzał do jego głowy. – O czym chciałeś mówić?
– Świetnie się dzisiaj bawiłem. Naprawdę – stwierdził dobitnie Chanyeol, nie zdając sobie sprawy, że jego duża dłoń zaczęła uspokajający masaż. – Tak, wiem, pewnie zaraz powiesz, że to głupie, bo nie robiliśmy nic specjalnego. Zwykły obiad i jakiś kretyński spacer, rozumiem to. Dla mnie jednak było w porządku. Dowiedziałem się o tobie odrobinę i choć to bardzo mało, liczę na to, że pozwolisz mi poznać się jeszcze bliżej. – Ostatnie wypowiedziane zdanie odbijało ogromną nadzieję i determinację.
– To znaczy?
– Spotkasz się ze mną jeszcze raz? – pytanie było tak niewinne i wstydliwe, że Park wyglądał teraz jak nastolatek, który składa propozycję dziewczynie, w której kochał się już od przedszkola.
Baekhyun musiał zasłonić usta dłonią, żeby się nie roześmiać na całe gardło. Odkaszlnął cicho, widząc, że czarnowłosy naprawdę się denerwuje. Przez myśl przeszło mu, że nie miał jeszcze nikogo albo zwyczajnie był przerażony zapraszaniem kogoś na randkę, dlatego się od tego wzbraniał. Skinął w pośpiechu, a na jego usta wstąpił dziwny uśmieszek.
– To może… wpadniesz do mnie? Pojutrze? – rzucił z wahaniem Chanyeol.
– Niech będzie. O której? – Malarz wyglądał na podekscytowanego, co było u niego rzadko spotykane.
– O tej samej co dziś. Przyjdź tutaj, będę czekał dokładnie w tym miejscu.
– Okej, pasuje. – Byun odwrócił się, chcąc już wysiąść, kiedy młodszy niespodziewanie położył mu na kolanach kilka banknotów. – Co to?
– Złap taksówkę. Nie wszystkie okolice są bezpieczne o tej porze – Park mówił z okrutną prawdziwością. Później odblokował drzwi, wymienili konieczne pożegnania i rozstali się w rosnącym blasku wschodzącego księżyca.
◄►
W taksówce – mniej-więcej w połowie drogi – Baekhyuna rozbolała głowa. I to nie dlatego, że miał dosyć tego dnia. Przeciwnie. Męczyła go raczej bezsensowna gadanina taksówkarza, który co kilka sekund rzucał mu dwuznaczne (a może wcale nie) spojrzenia. Spuszczał wtedy wzrok albo przewracał oczyma, starając się zapanować nad swoimi nerwami. Po tak dobrym obiedzie i wspaniałym spacerze nie chciał dać się wyprowadzić z równowagi, a podstarzały mężczyzna coraz bardziej przeciągał strunę.
Kiedy wydawało się, że tykająca bomba, którą był malarz, zaraz wybuchnie, samochód zatrzymał się gwałtownie z mocnym szarpnięciem. Mało brakowało, a obaj byliby pozbawieni uzębienia, a przynajmniej jakiejś jego części. Z odrazą Byun wygramolił się ze swojego siedzenia, wręczając kierowcy odliczoną sumę. Uśmiechnął się krótko, widząc, że zostały mu jeszcze trzy banknoty. Zatrzasnął drzwiczki, nie oglądając się więcej za siebie. Słyszał jeszcze złowieszczy pisk opon i przerażone skomlenie psa, co wywołało na jego ciele nieprzyjemne ciarki.
– Niezrównoważony zgred – mruknął do siebie, po czym wszedł w ciemność prowadzącą do drzwi jego kamienicy.
Wspiął się po schodach na gorę i dopiero wtedy zorientował się, że zapomniał zamknąć własnych drzwi na klucz. Cóż, nie przechowywał w domu drogocennych skarbów i nikt podejrzany nie znał jego adresu, więc nie miał się czym przejmować. Choć może raczej notoryczne wychodzenie w pośpiechu i potencjalne ryzyko włamania powinny skłonić go do lepszego dbania o swoją klitkę. Zwłaszcza teraz, gdy nie mieszkał sam, ale z Momo.
Odetchnął ciężko, zdejmując buty, po czym kopnął je w kąt. Od razu wszedł do sypialni, gdzie kotka powitała go wesołym dźwiękiem dzwoneczka zawieszonego na szyi. Miauknęła zdumiewająco głośno. „Jak minął ci dzień?” zdawała się mówić. Baekhyun z wolna opadł na materac, pozwalając jej wskoczyć na swoją pierś. Przeczesał palcami jej mięciutką sierść, przymykając oczy. Łagodne pomrukiwanie zwykle było dla niego lepsze niż niejedna kołysanka z dzieciństwa, ale wtedy sen nie bardzo chciał przyjść.
– Chanyeol wygląda na dobrego gościa – powiedział cicho, a nagła suchość w gardle komicznie zmieniła brzmienie jego głosu. – Sam nie wiem, dokąd to wszystko zmierza. Zobaczymy, co pokaże czas. Zgadzasz się ze mną?
W odpowiedzi Momo znów miauknęła głośno i przeciągle, przebierając w miejscu łapkami, które następnie otuliła ciemnobrązowym ogonem. Nim malarz zacisnął na dobre powieki i zaczął liczyć wyimaginowane baranki przeskakujące nad nieistniejącym ogrodzeniem, wydobył z kieszeni banknoty, które pozostały mu po jeździe taksówką. Choć przedtem wydawało mu się, że jest ich trzy, okazało się, że tylko dwa z nich są rzeczywiście wartościowe. Na trzecim – białej podłużnej karteczce – wypisane było kilka cyfr i krótka wiadomość. Zadzwoń, kiedy będziesz miał ochotę, C. Mimowolny uśmiech wykrzywił wargi Byuna.
– Widzisz, nawet dał mi swój numer telefonu – szepnął Baekhyun w ciemność, po czym schował znalezisko pod materac.
◄►
Sobotni poranek nie zwiastował nic nadzwyczajnego w ostatnio dość nudnym i szarym życiu malarza. Kolejne spotkanie z Parkiem co parę minut nasycało go nową dozą ekscytacji. Nie mógł już doczekać się, aż w końcu znajdzie się w jego mieszkaniu. Nie wiedział, czego powinien się spodziewać, lecz był skrycie przekonany, że wystrój jest niebanalny i bardzo drogi. Skoro ma się pieniądze, to się z nich korzysta. Tak sobie to tłumaczył. Chodził z miejsca w miejsce, nie potrafiąc usiedzieć na tyłku. Nawet Momo nerwowo machała ogonem, była zdezorientowana i odrobinę zmartwiona.
Spodziewał się niemal wszystkiego, wliczając w to również obfitą śnieżycę, gdy za oknem promieniała złocista jesień, ale nie przewidział nagłego telefonu od Jongina. Głos chłopaka był roztrzęsiony i jakby o oktawę wyższy. Panika i strach niemal wylewały się z słuchawki, gdy Baekhyun próbował go uspokoić, by zrozumieć choćby kilka słów.
Bo Kyungsoo… On jest… w szpitalu… – Może i wcześniej Kim mówił chaotycznie i nieskładnie, lecz istota informacji bez przeszkód dotarła do jasnowłosego.
– Co się stało? – spytał zaskoczony, niezwłocznie wychodząc na korytarz i zakładając buty.
Nie wiem, hyung. Lekarz powiedział, że to tylko zmęczenie, ale nie jestem niczego pewien. Nie było mnie przy nim – wyjaśnił, podczas gdy Byun uporczywie szarpał za suwak przy kurtce.
– Zaraz do ciebie przyjadę. Powiedz mi tylko, który to szpital – poprosił, prawie wybiegając z mieszkania. Nie zauważył, że po raz kolejny zapomniał o zamknięciu drzwi na klucz.
Zdyszany wbiegł do szpitala i choć brakowało mu tchu, podszedł do kobiety siedzącej przy komputerze. Oparł się o blat jej biurka, po czym przez dłuższą chwilę starał się złapać oddech. Gdy w końcu przełknął płonący miecz, jaki utkwił mu w gardle, spojrzał na pielęgniarkę wzrokiem pełnym nadziei. Spytał o przyjaciela i wkrótce dowiedział się, gdzie może go znaleźć, lecz nie obyło się bez trudności. Oczywiście spytano go, kim jest i dlaczego koniecznie chce się z nim widzieć.
Winda z błyszczącym wnętrzem, w którym mógł przeglądać się jak w wypucowanym lustrze, zawiozła go na siódme piętro. Wąskie drzwi otworzyły się, a oczom Baekhyuna ukazał się nerwowo spacerujący Jongin. Robił kilka kroków w stronę toalet, a potem zawracał i powtarzał tę czynność bez końca. Ręce trzymał zaplecione z tyłu, a jego plecy były pochylone, jakby dźwigał na nich wielki kamień, przez co wyglądał bardziej jak staruszek z głową pełną zmartwień niż tryskający zdrowiem młody mężczyzna. Odetchnąwszy, Byun podszedł do niego i chwycił go za ramię. Tamten podskoczył zaskoczony, ale jego twarz natychmiast uległa zmianie. Z zatroskanej i boleśnie zmarszczonej przybrała wyraz ulgi i pocieszenia.
– Dobrze, że jesteś. Bałem się, że gdzieś się zgubiłeś albo pomyliłeś adres – powiedział Kim na powitanie, mocno ściskając drobnego malarza.
– Jak mógłbym pomylić adres szpitala, Jongin. Nie ma takiego drugiego – żachnął się, jednak odwzajemnił uścisk, delikatnie poklepując młodszego po plecach. – Opowiedz mi, co się stało. Jakim cudem Kyungsoo trafił w tak paskudne miejsce.
Usiedli na stołkach tuż obok dużego buczącego automatu do kawy. Nim Jongin zaczął cokolwiek mówić, wyjął z kieszeni swojej wiatrem podszytej kurtki drobne i wrzucił je do maszyny. Dokładnie minutę później dzierżył w dłoniach dwa plastikowe kubeczki z gorącą kawą, która raczej nie grzeszyła jakością.
– Nie było mnie w domu, kiedy to wszystko się stało, ale jak tylko otrzymałem telefon, wybiegłem z sali, złapałem autobus i przyjechałem do szpitala. Miałem zajęcia z tańca, ale gdybym wiedział, że stanie się coś złego, nie wychodziłbym z domu. – Kim westchnął, kładąc splecione dłonie na ubogim stoliku. Drżały z nadmiaru złych emocji ale także z poczucia winy. – Zemdlał, robiąc sobie herbatę i uderzył głową w szafkę po drugiej stronie. Nic poważnego się nie stało, ma małe rozcięcie i lekki wstrząs mózgu, i nie jest w najlepszej kondycji. Sąsiadka, która usłyszała huk, wezwała pogotowie i chwała jej za to. Lekarze mówią, że jest przemęczony i przepracowuje się. Jak bardzo ślepy jestem, że tego nie zauważyłem? – Cichy, prawie niedosłyszalny szloch wyrwał się z gardła chłopaka.
– To nie twoja wina, Jongin. – Baekhyun ostrożnie położył swoją dłoń na tych młodszego i ścisnął je w pocieszającym geście. – Takie rzeczy czasami się zdarzają. Następnym razem będziesz pamiętał, żeby do czegoś takiego nie dopuścić. Obaj musicie na siebie uważać, nie tylko jeden z was. Nie próbuj wmawiać sobie, że jesteś beznadziejnym facetem, bo wiemy, że wcale tak nie jest. Kochasz go najbardziej ze wszystkich ludzi na świecie i nigdy nie pozwolisz, by stała mu się krzywda, a to był tylko mały wypadek. Na szczęście nie skończyło się to jakąś tragedią. – Pochwycił kubek, który wcześniej odstawił na stołek obok, i wziął duży łyk przestygniętej lury.
Jakiś czas siedzieli w ciszy przesiąkniętej tylko zdawkowymi hałasami dochodzącymi z sal na tym piętrze. Później Kim streścił malarzowi to, co działo się u nich w ostatnim czasie. Nie był zachwycony tym, że niewiele czasu spędzał z ukochanym i co parę zdań wracał do okropnego wypadku, chowając twarz w dłoniach. Byun był w stanie tylko go pocieszać i posyłać mu łagodne acz bolesne uśmiechy. Kiedy wyjął z kieszeni telefon, podskoczył na krześle jak oparzony. Zegarek wskazywał za pięć drugą po południu. Przez całe to zamieszanie zupełnie zapomniał o spotkaniu z Chanyeolem, a tamten pewnie już na niego czekał pod kawiarenką.
– Coś się stało, hyung? – spytał zbity z tropu Jongin, wstając, aby wyrzucić puste już kubki po kawie.
– Tak bardzo zainteresowałem się Kyungsoo, że zapomniałem o randce – wytłumaczył, nie orientując się, że sam bezwolnie użył słowa, z którego wcześniej szydził. Brwi młodszego wzniosły się ku górze, lecz Baekhyun nie dostrzegł tego, gdyż odszedł w bardziej ustronne miejsce, by wykonać telefon. Jego całe ciało spięło się, kiedy po trzech sygnałach Park odebrał. –Przepraszam Chanyeol, ale dzisiaj nie możemy się spotkać. Jestem w szpitalu i-
– Jesteś w szpitalu?! Coś ci się stało?! – Poruszenie bardzo dźwięcznie odbijało się echem w głosie młodszego.
– Nie, ze mną wszystko dobrze. Mój przyjaciel… miał maleńki wypadek – odrzekł Byun, opierając zwiniętą w pięść dłoń o ścianę.
Przyjadę tam. Powiedz mi tylko, w którym szpitalu jesteś. – Jasnowłosy odniósł wrażenie, że ktoś powtórzył jego własne słowa sprzed jakichś dwóch czy trzech godzin. – Halo? Baekhyun, jesteś tam jeszcze?
– Tak, tak. Myślę, że nie będziesz sprawiał problemu.


A/N: Powoli zbliżamy się do połowy tego ff. Mam nadzieję, że Wam się podoba i oczywiście dziękuję za wszystkie komentarze i dobre słowa, nawet te, których tu nie umieszczacie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz