sobota, 24 grudnia 2016

Home

Pairing: Chanbaek
Rating: NC-17
Gatunek: niby trochę historyczne, ale ja się na historii nie znam
A/N: Witam wszystkich, którzy tutaj zajrzeli. Jest mi dziwnie, bo ostatnio dodawałam, hmmm, pół roku temu. XD Wszystko dlatego, że jestem zajęta pisaniem kolejnego (rozdziałowego) ff, ale nie chcę go dodawać, póki nie będzie skończone (o ile w ogóle go wrzucę gdziekolwiek). Dzisiaj wrzucam ff, które napisałam specjalnie dla kogoś jako prezent. Co prawda ze świętami ma tyle wspólnego, że aż nic, ale postanowiłam go dodać, skoro jest gotowy i chyba nie taki całkiem zły.
Jako że jest wigilia pragnę Wam złożyć życzenia zdrowia, szczęścia, pomyślności, uśmiechu na twarzy, pozytywnego patrzenia na świat i spełnienia wszystkich marzeń oraz żeby w Nowym Roku wszystko szło po Waszej myśli! ♥


Ciężkie londyńskie powietrze wsunęło się przez szparę uchylonego okna, nie zwracając uwagi na suchy kaszel męczący mężczyznę w średnim wieku. Park Chanyeol odetchnął ciężko, uważnie wsłuchując się w świszczący oddech. Po chwili odłożył na bok stetoskop, poprawił okulary w rogowej oprawie, które zdążyły zsunąć się na czubek jego nosa i zasiadł na twardym krześle. Bardzo starannym pismem wypełnił receptę i uśmiechnął się przepraszająco, wręczając kwitek pacjentowi.
Gdy ten ubrał się i wyszedł, lekarz miał ochotę krzyknąć, by ktoś przyniósł mu filiżankę upragnionej herbaty, lecz w porę dotarło do niego, że nie ma żadnego sługi. Po ucieczce z Korei z powodu trudnej sytuacji, znalazł w Londynie niedrogie lokum, w którym był panem tylko i wyłącznie dla samego siebie. Brakowało mu kogoś do zrobienia prania, do gotowania, sprzątania, robienia najpotrzebniejszych zakupów czy do zwyczajnej rozmowy. Uboga znajomość języka w niczym nie pomagała, a tylko bardziej utrudniała tę kiepską sytuację. Dlatego też nie mógł sobie pozwolić na pogaduszki z miejscowymi, którzy nierzadko patrzyli na niego z odrazą czy wręcz strachem.
Po pół roku życia w ciągłej niewiedzy i zakłopotaniu, które jednak nie przeszkadzały mu w wykonywaniu swojej profesji, zatrudnił prywatnego nauczyciela. Przyswojenie języka nie było trudne. Dzień po dniu odkrywał świat dookoła siebie na nowo, nazywając otaczające go rzeczy w miejscowym języku. Dwa miesiące później prowadził ze swoimi pacjentami żartobliwe rozmowy czy zwyczajnie wyjaśniał, co im dolegało w najprostszy zrozumiały sposób. Niestety, nadal doskwierał mu brak sługi, który przynosiłby wieczorem ciepłą wodę czy szykował posłanie.
Postanowił więc wybrać się na targ. Co prawda zawsze mógł wynająć jakąś kobietę mieszkającą w pobliżu, ale wygodniejsze dla niego było posiadanie kogoś na własność. Uśmiechnął się do siebie w lustrze, poprawiając eleganckie odzienie. Choć nie było zbyt wygodne, musiał do niego przywyknąć. Rodzimy strój spoczywał w jednej ze skrzyń, czekając na lepsze czasy, które być może miały nie nadejść.
Wyszedłszy z domu, wsiadł do pierwszej wolnej dorożki i poprosił o podwózkę. Zapłacić musiał z góry i był na po przygotowany. Wcisnął staremu mężczyźnie z krzywymi zębami kilka drobnych monet, po czym zajął wygodne miejsce z samego brzegu. Po drodze dołączyło do niego kilku pacjentów bywających u niego często ­– za często. Wysiedli jednak po kilku minutach podróży, pozostawiając go samego. Przez ten czas rozmyślał, kogo powinien sobie wybrać. Z początku myślał o młodej, skromnej dziewczynie, lecz odrzucił ten pomysł. Nie mógł dopuścić, by służka zakochała się w nim ze względu na dobre serce, jakie posiadał. Zdecydował więc, że wybierze mężczyznę.
Dotarłszy na miejsce, zeskoczył z dorożki i uchyliwszy kapelusza, poszedł w swoją stronę. Jego uwagę próbowało pochwycić mnóstwo ludzi. Luksusowe towary przykuwały jego wzrok, pyszniąc się w porannym słońcu. Świeży chleb i warzywa także prezentowały się znakomicie, ale on nie miał najmniejszej ochoty na jedwabie, bursztyny czy jakiekolwiek jedzenie. Wszystkiego miał pod dostatkiem w domu. Przedzierając się między kobietami z różnych klas i tych, którzy szarpali go za rękawy, znalazł się w końcu w najbardziej odludnym miejscu.
Nie było tam zbyt wielu chętnych na zakupy. Tylko nieliczne osoby z daleka przyglądające się i komentujące między sobą zachowanie nieszczęśników. Chanyeol podszedł do pierwszego mężczyzny, jasno wyjaśniając, czego poszukuje. Ten z przykrością pokręcił głową, pulchną ręką zataczając łuk i prezentując kilka młodziutkich dziewcząt, z nadzieją patrzących na Parka. Lekarz podziękował cicho, przechadzając się dalej. W oddali dostrzegł wreszcie stojącego przy samej ścieżce młodziutkiego chłopaka. Nieszczęśliwie przywiązany do wbitego w ziemię palu sterczał jak kołek, nie mając zapewne siły, by spojrzeć i błagać o litość.
– Ile za niego? – zapytał z miejsca Chanyeol.
Bardzo chętny kupiec podał niewygórowaną cenę, która była dla Parka niewiarygodnie odpowiednia. Odliczył należną kwotę, podczas gdy mężczyzna odwiązał gruby supeł. Zszokowany chłopak podniósł zaniepokojoną twarz. Jego oczy były duże, szeroko rozwarte, a usta zacisnęły się w wąską kreskę. Z wielkim, szczerym uśmiechem sprzedawca przekazał wysłużony sznurek w ręce Chanyeola, odbierając chciwie zapłatę.
Dumnym krokiem lekarz poszedł przed siebie, ciągnąc za sobą zabiedzonego chłopaka. Odwrócił się tylko raz, by upewnić się, że tamten podąża za nim. Nie czuł oporu, więc bał się, że młodszy mógł uciec niezauważony, mimo iż wiązania wyglądały na solidne. Nie czekając na specjalnie zaproszenie, wskoczył do tej samej dorożki, którą przyjechał. Tym razem opłata była podwójna, ale nie narzekał. Masa pacjentów i tak miała wkrótce zapukać do jego drzwi, a jego kieszeń sama miała się wypełnić.
Droga minęła w ciszy. Park wymieniał tylko urywane zdania z dorożkarzem, zachwalając pogodę czy targowisko, na którym każdego dnia można było doszukać się coraz to lepszych przedmiotów. Zdarzały się niepowtarzalne naczynia czy materiały. Rozchodziło się to wszystko jak świeże bułki, które medyk nabywał co rano w pobliskiej piekarni. W miłej atmosferze dojechali do domu. Roztrzęsiony chłopak bardzo powoli wysiadł z dorożki, nie podnosząc wzroku wyżej niż na stopy swojego nowego pana.
– Jak się nazywasz? – spytał Chanyeol surowym tonem, kiedy stanęli w sieni.
Obrzucił swój nowy nabytek pogardliwym spojrzeniem. Kiedy po niezliczenie długich chwilach nie usłyszał odpowiedzi, złapał chłopaka za podbródek. Dopiero wówczas ujrzał tak charakterystyczne cechy, dzięki którym rozpoznał w nim Azjatę. Ponowił pytanie w ojczystym języku, a potem prawie splunął na jego bose stopy. Powstrzymały go jedynie podziurawione spodnie i szmata bezładnie zarzucona na pierś.
– Baekhyun, p-panie – wyszeptał chłopak, chyląc kark. – Zrobię wszystko, co mi każesz. Tylko proszę, nie krzywdź mnie – wydusił ze ściśniętym gardłem, w błagalnym geście składając dłonie.
– Nie masz się czego bać – zapewnił Park, a następnie bardzo wolno odwiązał sznur krępujący zmęczone nadgarstki. Sine ślady nie wyglądały dość przekonująco. – Dziś odpoczniesz. Dam ci coś do jedzenia i ubrania. Nie możesz tak wyglądać, jeśli masz być moim sługą.
Prowadząc chłopaka ostrożnie za rękę, lekarz wszedł do niewielkiego pomieszczenia, które mogło służyć za spiżarnię. Nie było tam wielu rzeczy. Stare łóżko, drewniane półki zbite byle jak, żeby tylko jakoś się trzymały, kilka słoików z przetworami i mniej lub bardziej potrzebne szmaty.
– Będziesz tu od dzisiaj spał – oznajmił chłodno mężczyzna, wskazując dłonią mało przyjaźnie wyglądające posłanie. – Wydaje się niewygodne, ale takie nie jest. Spałem na nim kilka razy. Poczekaj tu, zaraz do ciebie wrócę. – Po tych słowach wyszedł, zostawiając biednego Baekhyuna samemu sobie.
Niepewnie podnosząc głowę, rozejrzał się po małym, ale nie ciasnym pokoiku. Było tam chłodno, lecz zobaczył w kącie stary piecyk. Uśmiechnął się słabo, widząc pociechę. Może chociaż uda mu się ukraść kilka kawałków drewna, by rozgrzać to miejsce w niewielkim stopniu. Wystarczyło tyle, by nie zmarzł w nocy. Na razie nie miał się jednak czym przejmować, była dopiero wiosna. Zrobiło się już wystarczająco ciepło, by nie musieć palić.
Z letargu wyrwał go skrzypiący odgłos drzwi. Ujrzał mężczyznę trzymającego w rękach metalowy dzban z wodą i miskę. Na jego ramieniu spoczywały wymięte części skromnej odzieży. Odłożywszy wszystko na ziemię, sięgnął jeszcze po drewniany kosz. Baekhyun dostrzegł w nim dwa bochenki chleba, wodę i mleko. To zapewne miał być jego posiłek.
– Powinienem ci pomóc, nie wyglądasz najczyściej – mruknął Park, prostując się i przeciągając. – Jestem lekarzem, więc nie możesz wyglądać, jakbyś nigdy nie widział wody czy mydła.
Jako że szmata na piersi chłopaka także przewiązana była cienkim sznurkiem, doktor odwiązał go, pozwalając brudnemu okryciu wylądować na podłodze. Wychudzone ciało zadrżało niebezpiecznie. Mężczyzna sapnął zaskoczony, dostrzegając liczne siniaki na rękach czy plecach. Nie patrzył, kiedy młodszy pozbywał się spodni. Wlał podgrzaną wodę do miski, stawiając ją na czymś, co niegdyś musiało być biurkiem. Milcząc, pomógł Baekhyunowi pozbyć się zaschniętych plam błota czy zwykłego brudu. Szorował go mocno, dopóki skóra nie zaróżowiła się w zdrowy sposób. I choć wiedział, że nie powinien tak się zachowywać, poczuł głęboką litość, a jego dobre serce nie potrafiło pokierować go inaczej.
Wytarłszy pomarszczone dłonie, Chanyeol wyciągnął z kosza dwie miski, do których przelał mleko i podrobił chleb. Nie miał nic lepszego, przynajmniej nie w tej chwili. Całkiem wyleciało mu z głowy, żeby kupić warzywa, będąc na targu. Stworzył więc świetną okazję dla chłopaka, by mógł się wykazać, ale nie chciał go obarczać już teraz. Póki co zasiadł na prymitywnym łóżku, trzymając w dłoniach wypełnione jedzeniem naczynia.
Ubrany w białą koszulę i czarne spodnie sługa przysiadł obok. Chwycił podsuniętą miskę oraz łyżkę, chyląc nisko głowę w geście największego podziękowania. Nie spodziewał się takiego traktowania. Wcześniej był tylko bity i poniżany. Niemal gnił w ciemnej piwnicy, tłocząc się z innymi młodymi osobami. Walczyli o przetrwanie, bijąc się między sobą o suche kawałki chleba czy nadgniłe jarzyny. Wówczas był nikim. Cieszył się, gdy powiedziano mu, że będzie wystawiony na sprzedaż. Było to jedyną formą ucieczki od świata, w którym ledwie sobie radził.
– Ile masz lat? – spytał znienacka Park, przeżuwając głośno wielkie kawałki czerstwego już chleba.
– Osiemnaście – powiedział cicho chłopak bardzo wystraszonym głosem.
– Czemu wyglądasz tak… jak wyglądasz? – Chanyeol ledwie powstrzymał się przed użyciem słów odrażająco, strasznie, paskudnie. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że wywołałoby to niepotrzebne łzy na młodej twarzy.
– Nie mieszkałem w luksusach. Kilka lat temu ojciec sprzedał mnie jakiemuś facetowi, bo byliśmy zbyt biedni, żebyśmy mogli utrzymać się w piątkę. Moją siostrę też sprzedał, ale komuś innemu. – Chłopak wzruszył ramionami, nie patrząc na lekarza. Skupiał się na powolnym jedzeniu, a musiał się przy tym bardzo starać, by nie wypuścić z ręki łyżki, gdyż niemiłosiernie bolały go uprzednio skrępowane nadgarstki.
– To nie brzmi ciekawie. Pozwól mi, że coś ci o sobie opowiem, żebyśmy nie byli sobie tak całkiem obcy – zasugerował mężczyzna, a Baekhyun tylko przytaknął prawie niezauważalnym skinieniem głowy. – Nazywam się Park Chanyeol, mam dwadzieścia osiem lat i jestem lekarzem. Mieszkam tu od niedawna, dlatego jesteś moim pierwszym, hm, pracownikiem. Nie zamierzam robić ci krzywdy, chcę tylko, żebyś robił to, o co cię proszę. Na górze jest mój gabinet, pacjenci przychodzą codziennie. Nie chcę, żebyś przeszkadzał mi w pracy, ale jak stanie się coś ważnego, to mnie o tym informuj. Jak będę cię wołał, to przychodź, zrozumiałeś?
– Tak, panie – odrzekł trochę spokojniej chłopak, przechodząc do wyznaczonej mu roli. – Czy mógłbym znać swoje zadania?
– O, tak, oczywiście. Chcę, żebyś sprzątał, gotował, robił zakupy, parzył herbatę, przynosił mi listy, wysyłał moje listy i inne takie rzeczy. Myślę, że dach nad głową, miejsce do spania i jedzenie wystarczą ci za twój trud?
– T-tak, panie, jestem skłonny powiedzieć nawet, że to zbyt wiele – wymamrotał Baekhyun, bezcelowo mieszając łyżką w mleku, gdzie pływały kawałki rozpuszczonego chleba.
Cichy śmiech Parka rozniósł się echem po klitce. Nie spodziewał się takiej reakcji, dlatego gdy spoważniał, przeprosił. Rozumiał, że dla chłopaka może być to przytłaczające, bo wcześniej żył w o wiele gorszych warunkach. Różnica była tak wielka jak między niebem a ziemią.
Odkładając opróżnione naczynia na podłogę, zerknęli na siebie. Małą, jakby pokurczoną twarz Baekhyuna wykrzywiał cień smutku. Chanyeol położył na jego wątłym ramieniu swą dużą dłoń, zapewniając, że wszystko będzie dobrze, a pod jego dachem nic mu się nie stanie, że nawet mysz nie wygryzie mu dziury w butach, które także dostał od swojego pracodawcy.
Dziękując należycie za posiłek, młodszy ukłonił się nisko. Już po chwili zabrał się za wynoszenie miski z brudną wodą. Mężczyzna zaś zebrał blaszane miseczki, pozostawiając na szczątkach mebla nienapoczęty bochenek chleba i wodę. Chciał, by ten drobny gest wzbudził zaufanie chłopaka. Jego intencje naprawdę były czyste, nie było w nich żadnych ukrytych zamiarów. Tego samego spodziewał się z drugiej strony.
*
Pierwsze dni, tygodnie nie były tak wspaniałe, jak Chanyeol myślał. Baekhyun ledwie wszystko ogarniał, ciągle coś rozlewał, niedokładnie zamiatał czy ścierał. Ciągle przepraszał. Ich wzajemne stosunki też nie były lekkie. Przy spotkaniach twarzą w twarz rodziła się niezręczna atmosfera. Dopiero kiedy chłopak wchodził do gabinetu, uprzejmie i koniecznie wcześniej pukając i przepraszając, czuł się nieco swobodniej. Jak gdyby obecność obcego pacjenta mogła pomóc mu w kontaktach z pracodawcą.
Po miesiącu było już o wiele lepiej. Baekhyun poprawił się w wykonywaniu swoich zadań, a Chanyeolowi zawsze nisko się kłaniał. Mężczyzna uśmiechał się, mimo iż widział wystające kręgi na karku, które usiłował zwalczyć, pozostawiając znaczne resztki po jedzeniu. Chociaż był prawowitym właścicielem młodszego, starał się traktować go jak normalnego człowieka, bo miał dobre serce. Nie nadużywał jednak swej dobroci. Był po prostu szczery.
Pewnego dnia koło południa zjawiła się poczta. Młody służący odebrał wszystkie listy, których nie było wcale mało. Posegregował je na kilka stosów, a później, podczas nieobecności swego pana w gabinecie, zaniósł je najciszej, jak tylko potrafił. Zawsze bowiem zachowywał się bezszelestnie, nie chciał zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Rozmowy krępowały go, jako że żyjąc w zamknięciu, nie odzywał się do nikogo. Doskonale wiedział, że zostałby wyśmiany ze względu na swój wiek.
Gotował właśnie obiad, kiedy usłyszał postukiwanie butów o podłogę. Uśmiechnął się lekko i podszedł do dużego naczynia nad ogniem, aby przemieszać bulgoczącą zupę. Może i nie był najlepszym kucharzem, ale Parkowi i tak smakowało to, co przygotował. To liczyło się najbardziej. Wrócił do przygotowywania warzyw. Kroił je bardzo skrupulatnie, jakby szykował coś na wystawną ucztę. Gdy wycierał dłonie w suchą szmatę leżącą na stole, usłyszał szybki, ciężki krok swojego pana.
Chanyeol wparował do kuchni z listem w dłoni. Był wyraźnie otwarty, dlatego Baekhyun uznał, że musiał zostać już przeczytany. Podnosząc wzrok na twarz starszego, dostrzegł skrzywione w grymasie złości oblicze i bardzo się przestraszył. Odruchowo skulił ramiona. Pan zatrzymał się tuż przed nim i bez namysłu uderzył go w twarz. W oczach chłopaka od razu pojawiły się łzy, lecz nie ruszył się nawet o centymetr.
– To za to, że wszedłeś do mojego gabinetu – powiedział oschłym, pustym głosem Park.
Kolejne uderzenie nadeszło również niespodziewanie. Tym razem Baekhyun zadrżał na całym ciele, gdyż poczuł na języku metaliczny smak. Krew. Łzy z jego oczu bezwolnie potoczyły się po bladych policzkach.
– A to za otwarcie listu. – Chanyeol pomachał mu kopertą przed nosem. – Mam nadzieję, że to cię czegoś nauczy.
– Przepraszam, panie – wykrztusił chłopak płaczliwym tonem. Nerwowo chwytał i puszczał swoje palce, bojąc się powiedzieć cokolwiek. – Naprawdę najmocniej przepraszam, ale… ja nie otworzyłem tego listu, panie – zaprzeczył poprzedniemu oskarżeniu, potrząsając lekko głową.
– Masz mnie za idiotę?! Przecież wyraźnie widzę, że papier jest porwany! Jak się czegoś nie potrafi robić, to się nie powinno tego robić! – Lekarz wybuchnął, wymachując bezcelowo rękami w powietrzu. – Mogłeś się bardziej przyłożyć, jak chciałeś czegoś dowiedzieć się z moich korespondencji! – Po tych słowach uderzył Baekhyuna po raz trzeci. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że użył do tego całej siły.
Chłopak zatoczył się, jakby był pijany, a potem upadł na kolana. Nie kontrolował już drżenia wątłego ciała ani strużki ciepłej krwi spływającej mu po brodzie. Samotne łzy kapały na podłogę, podczas gdy on starał się odzyskać przytomność umysłu. Nie spodziewał się takiego zachowania. Nie po słowach, które zapewniały go o bezpieczeństwie. Przez jakiś czas wierzył w to, że jego pan jest dobry, ale teraz nie miał już w sobie nawet tej drobnej cząstki. Zastąpiła ją zwyczajna niechęć. Wyglądało na to, że doktor nie był wcale lepszy od ludzi, u których przebywał wcześniej. Miał tylko lepsze warunki do życia.
Odetchnąwszy ciężko, Park spojrzał na trzęsącego się chłopca i jego prawie zzieleniałą ze strachu twarz. Potrząsnął głową i mocno zagryzł wargę. Co się z nim stało? Przez całe życie nikogo nie uderzył, na nikogo nie nakrzyczał. Obiecywał sobie, że nie skrzywdzi tego młodzieńca, a właśnie zadał mu ból. W jego sercu zakręcił się kłujący okruch, który sprawił, że odwrócił wzrok. Widział lśniące łzy na niedojrzałej twarzy.
– Pracuj dalej, bo zaraz coś przypalisz. Otrząśnij się, inni dostają takie razy, że nie są w stanie chodzić, a ty przejmujesz się czymś takim – rzucił pogardliwie, po czym wyszedł.
Siedząc w gabinecie i gapiąc się przez okno, Chanyeol zastanawiał się nad tym, co zrobił. To był błąd. Nie powinien był wyżywać swoich wszystkich złości na niewinnym słudze, który bardzo się poprawił w wykonywaniu obowiązków. Pokręcił głową, przeglądając pozostałe listy, które otrzymał. To, że miał dość ciągle uskarżających się na byle co pacjentów, nie miało prawa wpłynąć na jego stosunek do Baekhyuna.
Wtem usłyszał ciche postukiwanie do drzwi. Natychmiast zerwał się z miejsca, by otworzyć. Ujrzał tylko drewnianą tacę z ciepłą zupą oraz warzywami. Zaklął pod nosem. Wystraszony chłopak najwyraźniej uciekł, nie chcąc się narażać. Park wziął więc swój obiad i zjadł go, bardzo zachwalając. Otaczające go cztery ściany nie były tego adresatkami, dlatego postanowił odnaleźć chłopaka.
Szukał długo, ale nie było go nigdzie. Nie krzątał się w kuchni, jak to miał w poobiednim zwyczaju. Nie było go na dworze, gdzie czasami porządkował coś w szopie albo zamiatał śmieci przed wejściem. Nie było go w piwnicy, w której Park przetrzymywał najcenniejsze wina. Nie błąkał się bez celu po żadnym pomieszczeniu. Dopiero po bezowocnej godzinie lekarz zajrzał do małego schowka, który służył chłopakowi za pokój. Znalazł go skulonego na prymitywnym łóżku.
Baekhyun cicho popłakiwał, dlatego nawet nie usłyszał, jak jego pan wszedł do pomieszczenia. Gdy coś obok niego poruszyło się, wtedy odsłonił twarz, otwierając zaczerwienione oczy i dostrzegł Chanyeola. Podskoczył jak rażony piorunem. Stanął na baczność, patrząc tylko i wyłącznie na swoje bose stopy. Nie miał czasu, by z powrotem włożyć buty. Drżał z zimna i ze strachu, lecz nie był w stanie się odezwać. Tłumił gnębiącą go czkawkę, mimo iż jego pierś rytmicznie podskakiwała co kilka chwil.
– Przepraszam – wyszeptał Park, bacznie przyglądając się chłopakowi.
Ten odruchowo uniósł głowę, a ich spojrzenia skrzyżowały się. Na twarzy starszego rysował się szczery żal, co wywołało palące rumieńce na policzkach Baekhyuna. Odwrócił natychmiast wzrok, przenosząc go na słoiki stojące na jednej z półek. Czując na swym ramieniu ciężką dłoń, znowu odskoczył przerażony. Nie spodziewał się tego.
– Naprawdę przepraszam, nie powinienem się na tobie wyżywać. Zwłaszcza po tym, jak powiedziałem, że cię nie skrzywdzę. Poza tym… – mruknął, wskazując na rozciętą wargę i napuchniętą połowę twarzy. – Trzeba to opatrzyć, chodź za mną.
Niechętnym krokiem Baekhyun podążył za swoim panem. Widział ukradkowe zerknięcia rzucane mu przez ramię, ale nie reagował na nie. Kiedy w końcu weszli do sporego, przestrzennego gabinetu, zasiadł na kozetce, jak polecił mu Park.
– Podnieś głowę – poprosił doktor, ale chłopak wzbraniał się przed tym, wyliczając w głowie wszystkie możliwe konsekwencje.
Chanyeol westchnął, samemu ostrożnie chwytając podbródek służącego w palce. Dokładnie obejrzał obrażenia, które niestety sam mu zadał. Przełknął nerwowo ślinę, sięgając po swoją opasłą torbę. Starał się być delikatny, lecz środek dezynfekujący robił swoje. Lekarz widział, jak ból i pieczenie wykrzywiają twarz chłopaka w brzydkim grymasie. Raz zdążyło mu się jęknąć z rozpaczy, a zaraz po tym po jego policzku spłynęły pojedyncze łzy.
– Panie, długo jeszcze? – zapytał niecierpliwie Baekhyun, wiercąc się, gdy Park nakładał maść na opuchliznę.
– Jeszcze moment. Siedź spokojnie, nigdzie przecież ci się nie spieszy – odparł cicho starszy, z wyczuciem poklepując palcami mocno zaczerwienioną buzię. – Już – dodał po zaledwie sekundzie, uśmiechając się tryumfalnie. – Musisz na to uważać. Przyjdź do mnie wieczorem, to posmaruję to jeszcze raz.
– Dobrze, panie. – Sługa ukłonił się w pas, po czym jak najszybciej opuścił gabinet.
Nieprzyjemne, drażniące ciepło rozlewało się po jego ciele. Skarcił się za to w myślach, zbiegając po schodach na dół. Uprzątnął brudne naczynia, a kiedy już skończył, wyszedł na zakupy, jak pan polecił mu z samego rana. Reszta dnia minęła mu na tym, co zwykle, jednak gdzieś głęboko w sobie czuł przedziwne uczucie, które pojawiło się, kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się kilka godzin wcześniej. Kładąc się spać, starał się je odgonić, ale wtedy powróciło ze zdwojoną siłą, wprawiając chłopaka w zakłopotanie.
*
Choć czas płynął ciągle do przodu, Chanyeol poniekąd stał w miejscu. Bez przerwy przyjmował pacjentów, doglądał pracy Baekhyuna, a wieczorami czy w wolnych chwilach zajmował się sobą, czytając książki czy wychodząc na krótkie spacery. Nigdy nie myślał zbyt intensywnie o kobietach. Będąc w Korei otaczało go mnóstwo pięknych dziewcząt, zalotnie trzepotały rzęsami i uśmiechały się uwodzicielsko. Po ucieczce nie miał czasu, aby zagłębiać się w takie tematy. Skupiał się na pracy, żeby mieć za co utrzymać siebie i dom.
Brak kogoś przy boku wkrótce zaczął mu doskwierać. Zwłaszcza gdy za oknem zrobiło się chłodniej, a on jedne, do czego mógł się przytulić, to gruba, trochę prześmierdła pierzyna. Zamykał wtedy oczy, wracając myślami do przeszłości.
Jednego wieczoru nie potrafił już znieść pustki, która towarzyszyła mu niemal przez cały czas. Wkładając cieplejsze odzienie, pożegnał się ze służącym i wyszedł do jednego z pobliskich zadymionych barów. Roześmiane i z lekka pijane panie przysiadały się tam do każdego wolnego mężczyzny, zachęcając go do siebie swoimi wdziękami, których z pewnością posiadały niemało. Duże dekolty, odsłaniające blade piersi i łabędzie szyje obwieszone naszyjnikami oczywiście robiły na Parku jakieś wrażenie. Szczególnie gdy poprzedził taki widok kilkoma łykami mocniejszych trunków. Śmiał się wtedy wraz z nimi i nawet nie zwracał uwagi na krzywe zęby czy garbate nosy, ale nie potrafił się do kobiet przekonać.
Okrągły tydzień Chanyeol odwiedzał bary w swoim otoczeniu, lecz nie przyniosło to pożądanych efektów. Nie znalazł ani kobiety na jedną noc, ani dziewczyny, z którą mógłby ułożyć sobie życie. Na rauszu wracał do domu i nie jeden raz byłby wybił sobie zęby, wchodząc po schodach do swojej sypialni, gdyby nie pomocna dłoń Baekhyuna. Chłopak sprawnie pomagał mu pozbyć się wierzchniego odzienia, prowadził go do sypialni, a tam pomagał mu w wykonaniu wieczornej toalety i położeniu się spać. Było to męczące, lecz jak najbardziej należało do jego obowiązków.
Kiedy śnieg za oknami prószył nieubłaganie, a pan Park powrócił z jednej ze swych wypraw, Baekhyun zaspany zeskoczył z łóżka, przecierając leniwie oczy. W nie do końca zapiętej koszuli wyszedł na korytarz i rozejrzał się w poszukiwaniu mężczyzny.
– Wszystko w porządku, panie? – zapytał zachrypniętym od nikłego snu głosem.
– Tak, wracaj do siebie – odpowiedział mu głos z głębi przedsionka.
Był zaskoczony. Gdy pan był pijany, nigdy nie mówił z sensem. Zwykle rzucał tanie teksty, które mogły przekupić jakąś łatwą dziewczynę. Chłopak potrząsnął więc głową, idąc przed siebie. Jego bose stopy natrafiły po drodze na nieroztopione jeszcze grudki lepkiego śniegu. Zadrżał, pocierając obolałe ramiona.
– Powiedziałem, że masz wracać do siebie – odezwał się niespodziewanie lekarz zza pleców sługi. Ten podskoczył nagle, po czym odwrócił się do niego twarzą.
– Myślałem, że potrzebujesz pomocy, panie – tłumaczył się, pochylając nisko głowę, jak to zwykle miał w zwyczaju.
– Nie potrzebuję. Nic dziś nie wypiłem – oznajmił Park, kierując się w stronę skrzypiących schodów.
Chłopak powstrzymał go nieśmiałym ruchem ręki, którą po sekundzie ułożył na jego ramieniu. Zbliżył się i pociągnął nosem. Nie wyczuł jednak nic poza ciężkim, piżmowym zapachem, od którego zakręciło mu się w głowie. Byłby upadł, gdyby nie silne ramię doktora, na którym się zatrzymał. Spojrzał mu w oczy, a potem mocno zagryzł wargę. Poczuł to samo otumaniające ciepło, jak w dniu, gdy Chanyeol go uderzył.
Już miał się wyswobodzić z ramion Parka, ale ten zatrzymał go w ciasnym uścisku. Złapał go za chudy nadgarstek, ciągnąc za sobą na górę.
– C-co robisz, panie?! – Baekhyun był zbity z tropu i próbował wyswobodzić uwięzioną dłoń.
– Nie denerwuj się. Dzisiejszej nocy pokażę ci coś, czego nikt inny nie będzie w stanie ci pokazać. – Lekarz uśmiechnął się do siebie pod nosem, rzucając słudze przelotne, wyrafinowane spojrzenie.
Paręnaście kroków później Chanyeol jednym zgrabnym ruchem wepchnął chłopaka do swojej sypialni. Młodzieniec był trochę przerażony. Rozglądał się dookoła jak nieoswojone zwierzę, dlatego Park z wyczuciem ułożył mu dłonie na ramionach i zaczął z wolna masować. Miękkim szeptem poprosił Baekhyuna, żeby się rozluźnił. Zapewnił go, że nic złego mu się nie stanie. Młodszy pokiwał głową, starając się uspokoić rozszalałe serce, które nagle przyspieszyło tempa z niewyjaśnionych przyczyn.
Ciemność otaczała ich ze wszystkich stron. Jedynie księżyc rzucał słabawą poświatę na schludnie posłane łóżko. Chłopak w pośpiechu zastanawiał się, po co pan przyprowadził go do siebie o tak później porze. Pojął to dopiero wówczas, gdy gorące usta odcisnęły palący ślad na jego szyi. Drżąc na całym ciele, sługa zrobił krok naprzód, lecz Park zaraz pochwycił go w objęcia, nie poprzestając na jednym czy dwóch całusach na karku.
Odwrócił Baekhyuna ku sobie i ujął jego drobną twarz w duże, szorstkie dłonie. Kilka nieskończonych sekund patrzył mu w oczy, po czym przywarł wargami do jego nieskalanych warg. Pocałunek przepełniony był niewysłowionym żarem i samotnością ze strony lekarza. Młodzieniec zaś stał otępiały z szeroko otwartymi oczami, z początku nie do końca rozumiejąc, co ma miejsce. Ostatecznie bardzo wstydliwie ułożył ręce na silnych ramionach starszego i zacisnął wargi, oddając się chwili.
Z czasem zaczął odwzajemniać ten śmiały gest, znajdując w nim mnóstwo bliskości i uwalniając to, co do tej pory kumulowało się w jego drobnym ciele. Gdy ich wargi nieoczekiwanie oddzieliły się od siebie, Baekhyun dyszał cicho, opierając czoło o pierś swojego pana. Bał się spojrzeć mu w oczy. Głównie dlatego, że zdał sobie sprawę, jakie uczucia nim szargały. Zatrząsł się momentalnie, wzmacniając uścisk.
– Przepraszam, panie, to nie powinno się zdarzyć – powiedział, robiąc krok w tył.
I tym razem nie było mu dane nigdzie pójść. Chanyeol chwycił go za nadgarstek, by po chwili pchnąć go na łóżko. Jego oczy były zupełnie inne niż zwykle. Błyszczały w niesamowity sposób, a błędne ogniki tańczyły w nich z niewiarygodną pasją. Oblizał lubieżnie usta, przysiadając na brzegu swego posłania. Nachylając się nad chłopakiem, przesadnie długo rozpinał jego wymiętą koszulę, celowo dotykając więcej obnażonej skóry, niż było to konieczne.
– Nie wypowiadaj takich słów, gdy myślisz o czymś zupełnie odmiennym. – Park posłał mu władcze spojrzenie, nim odsłonił mlecznobiałe ciało.
– To wcale nie tak, p-panie… – Baekhyun sapnął, kiedy zwinne palce z uporem prześlizgiwały się po jego brzuchu.
Nigdy jeszcze bowiem nie doświadczył takiego uczucia. Wystarczył niepozorny dotyk, a już tracił zmysły, a jego ciało stawało w płomieniach. Ocknął się z letargu, jak tylko Chanyeol przesunął znacząco dłonią po jego udzie, kierując ją w stronę najbardziej wrażliwego miejsca. Nogi chłopaka same się podkurczyły, a on usiadł, spoglądając pytająco na mężczyznę. Nie rozumiał nic.
– Powiedziałem, żebyś się zrelaksował. Obiecuję, że nie stanie ci się najmniejsza krzywda – wymruczał Park tuż przy uchu młodzieńca, po czym czule pocałował go w policzek, aż ten zarumienił się.
Zdezorientowany chłopak niepewnie spojrzał na swojego pana, obejmując kolana drżącymi ramionami. Starszy ostrożnie rozluźnił jego uścisk, ponownie popychając szczupłą postać na łóżko. Rozpalone pocałunki lądowały teraz na napiętym z podenerwowania brzuchu, co Chanyeol usilnie starał się zwalczyć. Baekhyun przytknął sobie dłoń do ust, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku, choć przychodziło mu to z trudem. Zmarszczył brwi i zacisnął powieki, czując, jak niespokojnie fale gorąca raz za razem zalewają jego ciało.
Kiedy wydawało mu się, że gorzej już być nie może, lekarz bardzo powoli zsunął jego spodnie wraz z bielizną, którą sam mu ofiarował. Odrzuciwszy odzież na bok, mężczyzna pozbawił siebie górnej części garderoby, uważnie przyglądając się młodzieńcowi. Policzki sługi płonęły zaś żywym ogniem, a on sam miał ochotę zapaść się pod ziemię. Przed nikim jeszcze nie był tak obnażony. Owszem, zdarzyło mu się wystawać nago w kolejce po „świeżą” odzież czy nawet po jedzenie, jeśli ktoś zdarł z niego ubranie. Nie dzielił jednak z nikim łoża. Jego myśli ani razu nie zabłądziły w te strony. Odkładał to na czas, gdy będzie mógł w końcu poszukać kobiety dla siebie, a był pewien, że stanie się to nieprędko.
W tamtej chwili wszystko się zmieniło. Obnażony ze wszystkiego co miał, wpatrywał się w Chanyeola nieśmiałym spojrzeniem, nie zdając sobie sprawy z tego, że ten gest tylko bardziej zachęcał go do działania.
Delikatnie rozsuwając nogi chłopaka, Park zajął między nimi miejsce. Uśmiechnął się przelotnie, po czym znów zaczął całować nabrzmiałe wargi Baekhyuna z utęsknieniem. Jeszcze kilkanaście minut wcześniej owa sytuacja wydawała mu się absurdalna, lecz teraz był pewien swych działań, jak niczego innego do tej pory. Duże, szorstkie, spracowane dłonie boleśnie wolno przesuwały się po mlecznobiałej skórze, wyraźnie zapamiętując każdy jej szczegół, wszystkie wgłębienia między żebrami, słodką wypukłość kości biodrowej i miękką krągłość pachnącego niewinnością uda.
Niewidzialna dłoń szarpnęła jakąś strunę i z ust sługi wydobył się przytłumiony jęk. Po nim zabrzmiał kolejny i jeszcze jeden wtedy, gdy Chanyeol swoją nogą otarł się o krocze chłopaka. Smukłe palce zupełnie nagle wsunęły się w lekko kręcone pasma włosów starszego, przyciągając go do głębszego pocałunku. To, co działo się później, zdarzyło się jakby w mgnieniu oka. Park wyznaczył mokrą ścieżkę wprost do męskości Baekhyuna i znaczącym spojrzeniem zapytał o pozwolenie na coś więcej.
Oszołomiony, ale już nie przestraszony chłopak pomału pokiwał głową. Cichy jęk bólu wyrwał się z jego gardła, gdy poczuł w sobie pierwszy palec. Mimowolnie chwycił wolny przegub starszego.
– Panie, błagam, poczekaj chwilę – wyszeptał, delikatnie masując wystającą kość nadgarstka. Mniej więcej pięć długich wdechów później zgodził się na jakikolwiek ruch.
I ból, który czuł wcześniej, ustąpił miejsca przyjemności. Potem było już coraz lepiej. Zwinne palce z wyczuciem zginały się, doprowadzając go na skraj. Nie był pewien, dokąd to zmierza, lecz prawie krzyknął w proteście, gdy mężczyzna się od niego odsunął. Usiadł, nieudolnie podpierając się na dłoniach. Dyszał cicho, obserwując Chanyeola, który tylko posłał mu zadziorny uśmiech.
Nim Baekhyun się zorientował, Park znów zawisnął nad nim, podpierając się rękoma po obu stronach jego głowy. Chwilę później bardzo powoli wszedł w niego, obserwując każdą maleńką zmianę na rozpalonej różaną czerwienią twarzy. Niepewność została zastąpiona przez nieprzyjemny mars bólu, a ta z kolei przez smukły cień ulgi. Starszy powiódł palcami po rozgrzanym policzku, jego własne ciało przeszyły przyjemne dreszcze. Chłopak lekko zadrżał, nieznacznie się poruszając, a błogi jęk wydostał się spomiędzy pękatych warg.
Początkowe nieudolne ruchy mężczyzny pozwoliły słudze przyzwyczaić się do niecodziennego uczucia. Otworzył zamknięte do tej pory oczy, zarzucając swe omdlałe ramiona na szyję drugiego. Patrzył mu w oczy, szukając w nich tych samych wyrazistych płomieni, które widział wcześniej. Znalazł je szybciej, niż się spodziewał. Ciche, nieśmiałe jęki i stęknięcia roztaczały charakterystyczną woń aktu miłości. Ruchy bioder Chanyeola najpierw były z lekka nieśmiałe, powolne, wręcz nudne, ale już po paru minutach zamieniły się w rytmiczne pchnięcia, jakimi starał się doprowadzić Baekhyuna na krawędź obłędu.
Wykrzywiając coraz śmielej ciało, młodzieniec oddawał się w ramiona rozkoszy. Gdy starszy trafił dokładnie w jego najwrażliwsze miejsce, krzyknął, z nienaturalną siłą przyciągając go jak najbliżej siebie. Złożył na jego wargach rozżarzony pocałunek. W uszach pulsowała mu krew, mieszając się ze słodkim dźwiękiem skóry spotykającej skórę. Tak bardzo zatracił się w idealnej harmonii, iż zdawało mu się, że spełnienie chwyciło go za gardło z małej swej mocy.
– Chanyeol… – wyszeptał, czując płomienny oddech na swej szyi.
To jedno słowo, które we właściwej chwili padło z właściwych ust doprowadziło mężczyznę do ekstazy. Stęknął cicho, zaciskając wargi z całych sił. Zmęczony mimowolnie opadł na plecy, upewniając się, że nie zrobi przy tym krzywdy Baekhyunowi.
Wpatrując się w sufit, obaj próbowali unormować swój oddech. Nieprzeniknione kolory nocy migotały w ich źrenicach, wywołując na twarzach błogie uśmiech. Lekarz niespiesznie przekręcił się na bok, podpierając ręką głowę. Z czułością wpatrywał się w chłopaka, który nadal czarująco się rumienił. Nagle usiadł, podniósł z ziemi swoją koszulę i z nieprzesadzonym taktem wytarł jego brzuch pobrudzony nasieniem. Sługa uśmiechnął się, dziękując niemo.
*
Poranek przyniósł ze sobą falującą pierś, opiekuńczą rękę dookoła talii i beztroski pocałunek w czoło. Otwierając zamazane snem oczy, Baekhyun ziewnął szeroko. Było mu zbyt przyjemnie, by ruszyć się z miejsca, dlatego na powrót wygodnie się ułożył, nieobecnym spojrzeniem wodząc po pomieszczeniu. Ach, jakże było tam pięknie. Drewniana etażerka z mozolnie rzeźbionymi wzorami, a na niej subtelny porcelanowy wazonik z bukietem fiołków. Masywna szafa w przeciwległym rogu pokoju, a obok niej obraz.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się, co to za miejsce. Nie zorientował się, że nie jest u siebie. Dopiero wtedy wróciły do niego obrazy z poprzedniej nocy. Godne grzechu spojrzenie, niewysłowione zaproszenie, dwa nagie ciała splecione w objęciach najgorętszych uczuć. Migiem usiadł, odruchowo zakrywając się rękami. Wzrokiem odszukał swoje porozrzucane ubrania i już miał wstać, gdy ktoś złapał go za nadgarstek.
– Zostań, Baekhyun, proszę. – Schrypnięty głos doktora wywołał na drobnym ciele gęsią skórkę.
– Nie mogę, panie. Śniadanie samo się nie zrobi – usprawiedliwiał się chłopak, bezskutecznie wyrywając dłoń z uścisku.
– Potraktuj to zatem jako moje polecenie. – Lekarz nie ustępował, ze wszystkich sił przyciągając opornego młodzieńca do siebie.
– Przykro mi, panie, są ważniejsze sprawy od wylegiwania się w łóżku. Mam swe obowiązki. – Uśmiechając się przepraszająco, Baekhyun rozplótł palce Parka, a potem wstał.
Chciał jak najszybciej pozbierać z podłogi swoje ubrania, lecz powracający co rusz ból w dole pleców nie dawał mu spokoju. W końcu przysiadł na kolorowym dywanie, cicho sycząc. Niezdarnie wdział koszulę, trzęsącymi się palcami zapinając guziki bez ładu i składu. Wciągnął też na siebie bieliznę i dopiero wtedy pomału wstał i skierował się do drzwi.
– Jak tylko zrobię śniadanie, panie, wrócę, by je dostarczyć, a później uprzątnę ten bałagan – oświadczył sługa rzeczowo, odsuwając daleko na bok swoje uczucia i to, do czego doszło między nimi ubiegłej nocy.
– Baekhyun – zawołał Chanyeol, jak tylko chłopak jedną stopą przekroczył próg.
– Tak, panie?
– Jestem zauroczony twoją osobą – odrzekł lekarz, a uśmiech był słyszalny w jego niskim, ciepłym głosie.
Zamykając za sobą drzwi, Baekhyun westchnął ciężko i pokręcił głową. W swoim pokoiku przebrał się w świeże ubrania, pamiętając, by tamte wyrzucić, choć doskonale wiedział, że nie powinien niepotrzebnie marnować czegoś, co jest jeszcze dobre. Przygotował obfite śniadanie i dużą filiżankę herbaty. Zaniesienie wszystkiego na tacy przyszło mu z trudem. Udało mu się jednak nie rozlać ani kropli, a potrawy zostały na swoich talerzach, jakby były przyklejone.
Nieśmiało wkraczając do sypialni swego pana, młodzieniec spuścił wzrok. Ominął porozrzucane rzeczy i położył tacę ze śniadaniem na kolanach lekarza. Ukłoniwszy się należycie, życzył mu smacznego, a następnie zabrał się za uprzątnięcie uczynionego o zmroku nieporządku. Brudną bieliznę zacisnął mocno w dłoni, rumieniąc się na wspomnienie drobnej czułości mężczyzny. W pośpiechu pozbierał pozostałe części garderoby i zaniósł je do wiklinowego kosza, gdzie gromadził brudne ubrania.
– Idę na targ, panie – oznajmił Baekhyun, jeszcze na chwilę wchodząc do pokoju Chanyeola.
– Kup sobie coś, jeśli zechcesz. – Czarujący uśmiech nie umknął uwadze chłopaka, a nawet wywołał falę motyli w jego brzuchu.
Wychodząc w domu w ciepłym odzieniu, młody sługa czuł się jak zdrajca. Nie był bowiem tak do końca niewinnym stworzeniem, któremu można by powierzyć wszystkie tajemnice. Skrywał najgorszy z możliwych sekretów i nie mógł się przed nikim zdradzić. Jak do tej pory szło mu świetnie, ale ktoś inny uważał, że wydarzenia w jego otoczeniu dzieją się zdecydowanie zbyt wolno.
Na targowisku Baekhyun wkładał do koszyka zakupione produkty. Świeże warzywa, najrozmaitsze przyprawy, nowości kulinarne, o jakich jeszcze nie słyszał. Upewniając się, że zapłacił należną kwotę i niczego już nie potrzebuje, chyłkiem przemknął się w bardziej odległą część, gdzie nikt nie chodził. Tam podejrzani ludzie handlowali przede wszystkim trunkami rzekomo najlepszego pochodzenia. Co znajdowało się tak naprawdę w butelkach, które wypełnione były zachęcającymi napojami, nie wiedział nikt.
– Kiedy to wreszcie skończysz?! – warknął mężczyzna w średnim wieku, mocno chwytając delikatne ramię chłopaka. – Pospiesz się, bo ptaszek znowu nam ucieknie, jak się połapie.
– Przepraszam, ojcze. Mógłbyś być bardziej wyrozumiały. To wymaga czasu – usprawiedliwiał się młodzieniec, usiłując nie uronić łez, które skradały się do jego oczu. – Wydaje mi się, że za tydzień, może dwa wszystko powinno być gotowe.
– Za długo! – ryknął ktoś inny, na co Baekhyun wyraźnie się przestraszył.
– Użyj tego, skoro boisz się krwi. – Facet nazwany ojcem wręczył mu buteleczkę z przezroczystym płynem. – Myślę, że nie jesteś aż tak głupi, że nie będziesz wiedział, co z tym zrobić.
– Nie, ojcze. Wiem, co to jest.
*
Wracając do domu swego pana, chłopak ledwie łapał oddech w płuca. Nie dość, że wiatr dął jak szalony, to obowiązek, jaki spadł na jego barki zdawał się go przytłaczać. Po drodze wstąpił jeszcze do pobliskiej apteki, prosząc o bardzo silny specyfik. Aptekarz popatrzył na niego surowo znad swoich półokrągłych okularków, po czym niechętnie poszedł odszukać to, o co Baekhyun go prosił.
Ukrył tajemniczy środek w kieszeni swoich spodni, zakrywając wszystko koszulą i płaszczem, by nikt nie mógł nic dostrzec. Jak tylko wrócił do domu, rozpakował zakupy i zabrał się do przyrządzania obiadu. Było niezwykle cicho. Na górze było słychać jedynie wytłumione głosy pacjentów doktora Parka oraz jego samego. Sługa westchnął przysiadając w pobliżu pieca. W nocy, tkwiąc w silnych i opiekuńczych ramionach swojego pracodawcy, zdał sobie sprawę z tego, że niegdysiejsze całkiem przypadkowe spojrzenie rozbudziło w nim niezmierzone uczucie.
Z początku był tylko trochę zauroczony, choć obecność mężczyzny wyraźnie go zawstydzała. Kiedy był zajęty swymi pacjentami, Baekhyun po cichutku wspinał się i siadał obok drzwi gabinetu, by móc posłuchać jego niskiego, wywołującego przyjemne dreszcze głosu. Uśmiechał się wówczas do siebie i tylko wyczekiwał chwili, by przez wąską szparę dostrzec zapracowaną twarz. Ganił się w myślach, kiedy spóźniał się z robieniem obiadu. Gotował wtedy coś na szybko, ale tak, by było smaczne. Nie było dnia, żeby Chanyeol nie zachwycał się potrawami swojego sługi, chociaż nie były one specjalnie wykwintne. Były za to przygotowane ze szczerych chęci i z serca.
Wieczorami chłopak wylegiwał się na plecach na twardym, drewnianym łóżku, rozmyślając o starszym. Uwielbiał jego pełne wyczucia i taktu gesty, pocieszające słowa kierowane do schorowanych ludzi. Widział w mężczyźnie dobro i ciepło, którego od zawsze szukał w swojej nikczemnej i okrutnej rodzinie. Nie miał tego nigdy, dlatego chciał lgnąć do Parka, ale nie było mu to dane. Dzieliła ich niewidzialna bariera i nie mógł jej przekroczyć. Aż do poprzedniej nocy.
Rumiane wypieki zagościły na twarzy Baekhyuna, kiedy obierał warzywa i wrzucał je do naczynia, by przyrządzić pożywną zupę. To, do czego doszło między nimi minionej nocy, było spełnieniem jego najgłębiej skrywanych marzeń. Nie potrafił jednak ujawnić swoich uczuć. Za bardzo się bał. Pomimo to postanowił, że tego wieczora zbierze się na odwagę i o wszystkim powie Parkowi. Zwłaszcza, że miał do wykonania zadanie powierzone mu przez mężczyzn z targowiska. Przerażało go ono, ale musiał być posłuszny. Wolał nie wiedzieć, co by się stało, gdyby się im sprzeciwił. Pewnie w najlepszym wypadku skończyłby ze złamaną nogą albo ręką.
Pora kolacji nadeszła niespodziewanie szybko. Podczas gdy pan Park jadł swój posiłek, chłopak niepostrzeżenie zakradł się do jego gabinetu. Kilka minut szukał tego, czego najbardziej potrzebował, a gdy już to miał, wyszedł z pomieszczenia, mając wrażenie, że lekarz o wszystkim wie. Wcale tak nie było. W spokoju Baekhyun odniósł brudne naczynia i schował się w swoim pokoiku. Na czoło wystąpił mu pot, gdy rozmyślał o możliwych konsekwencjach swojego czynu. W końcu wziął głęboki oddech i rozpoczął przygotowania.
Wyjął z kieszeni skradzioną z gabinetu pana strzykawkę oraz środek kupiony w aptece, a także ten, który otrzymał od mężczyzn na targu. Przełknął głośno ślinę. Ryzykował wszystko, decydując się na drobny sprzeciw. Wyrzucił tajemniczą substancję, a strzykawkę napełnił środkiem, który sam doskonale znał. Właśnie w tej samej chwili usłyszał z góry wołanie Chanyeola. Przerażony założył ręce do tyłu i pobiegł do jego sypialni tak szybko, jak tylko zdołał.
– Wzywałeś mnie, panie. Czy coś się stało? – zapytał drżącym głosem, utkwiwszy wzrok w podłodze.
– Nic się nie stało, Baekhyun. Chciałem z tobą porozmawiać, powiedzieć ci coś – oświadczył mężczyzna, podnosząc się z miejsca.
Zbliżył się do chłopaka i lekko uniósł jego podbródek. Chciał patrzeć mu w oczy. – Widzisz, znalazłem cię na jakimś lichym targowisku. Byłeś towarem, a ja cię zwyczajnie kupiłem. Wiedziałem jednak, że i tak okażę ci moją dobroć, nie umiem inaczej. Z początku wydawało mi się, że robię to tak jak na co dzień, jakbym odnosił się do każdej innej osoby, ale później to się zmieniło. Chciałem widywać cię co pięć minut, myślałem o tobie w wolnych chwilach. Brakowało mi drugiej osoby, myślałem, że kobiety. Dlatego zacząłem chodzić do barów i się upijać. – Przerwał na chwilę, oglądając zmianę uczuć na twarzy chłopaka. – Jakieś dwa dni temu zrozumiałem, że potrzebuję ciebie. Musiałem mieć potwierdzenie. I to, że wczoraj kochałem się z tobą, udzieliło mi odpowiedzi. Zakochałem się w tobie, Baekhyun.
Oszołomiony sługa stał z lekko rozchylonymi wargami, nieobecnym wzrokiem patrząc w twarz mężczyzny. Nie miał pojęcia do powiedzieć, a w jego małych oczach czaiły się łzy. Przymknął powieki, pozwalając im popłynąć, ozdobić jego policzki szklistymi strużkami. Cichy szloch rozdarł gęste powietrze, wprawiając lekarza w zakłopotanie.
– To wszystko… – Baekhyun niepewnie podniósł głowę. – Przepraszam, Chanyeol – wyszeptał, po czym zamachnął się i wbił strzykawkę w szyję starszego. Nacisnął tłok, uwalniając bardzo silny środek usypiający.
Park chciał jeszcze coś powiedzieć, zaprotestować, zatrzymać czas, lecz nie zdążył. Jego bezwładne ciało natychmiast upadło na ziemię, a młodzieniec ukląkł przy nim, popłakując ze wstydu i z niesprawiedliwości. Miał jednak pewność, że wykonał lepszy krok niż ten, do którego zmuszali go faceci spod czarnej gwiazdy.
*
Baekhyun w pośpiechu przemył twarz zimną wodą zaraz po tym, jak zbiegł na dół, nieudolnie wycierając mokre od łez policzki. Doprowadził się do porządku i chwilę później usłyszał natarczywe pukanie do drzwi. Serce zmarło mu w piersi. Wiedział, kto do niego zawitał. Mężczyźni z targowiska przysięgli, że przyjdą sprawdzić, jak się sprawy mają. Obiecali także, że załatwią interes po swojemu, jeśli nie zajdą na gotowe.
Z duszą na ramieniu otworzył drzwi przybyszom, a ci weszli do środka, jakby byli u siebie.
– Gdzie ciało?! – warknął tęgi, niski facet, którego chłopak wcześniej nazwał swoim ojcem.
Zaprowadził ich na górę, wprost do sypialni lekarza. Uchylił drzwi, zapraszając szajkę do środka. Drżał ze strachu, że coś może się wydać. W myślach wciąż powtarzał sobie, że wszystko będzie dobrze i nie ma się czego obawiać.
Jeden z młodszych członków grupki zbliżył się do bezwładnego ciała doktora. Obejrzał je dokładnie, ale nie spostrzegł niczego, czemu mógłby postawić jakiś zarzut. Przyłożył palce do jego szyi, a potem także i do nadgarstka, badając z uwagą puls. Spojrzał na starszego i pokręcił głową, dając znak, że Park nie żyje. Grubas zaśmiał się szyderczo, po czym z całej siły poklepał Baekhyuna po plecach.
– Brawo, udało ci się. Jednak nie jesteś takim tchórzem jak myślałem – powiedział, wciąż uśmiechając się zwycięsko. – Od teraz jesteś wolny. Możesz robić, co tylko ci się podoba. Na początek jednak radziłbym pozbyć się ciała, zanim ktoś się tu zjawi – dorzucił i nie zawracając sobie dłużej głowy osobą, której pragnął się pozbyć, machnął na całą swą ekpię i wyszli z wyziębionego domu.
Sługa przysiadł przy Chanyeolu, układając sobie na kolanach jego głowę. Delikatnie głaskał go po twarzy, mając nadzieję, że mężczyzna szybko się obudzi. Nim się spostrzegł, zasnął w tej bardzo niewygodnej pozycji. Mimo wszystko wolał przez cały czas być blisko.
Rankiem obudził go ból pleców utrudniający niemal każdy, nawet najmniejszy ruch. Baekhyun przeciągnął się powoli, rozglądając się dookoła. W nocy nikt tu nie przyszedł, a Park nadal się nie ocknął. Uznał więc, że to doskonała pora, by uciec. Bał się, że dana mu wolność mogła być tylko słabym kłamstwem dla sprawdzenia go. Wstał z podłogi, z cichym jękiem prostując obolałe kości.
Kiedy wybiegł na zewnątrz, było jeszcze ciemno. Założył płaszcz i wyruszył na poszukiwania czegoś, co ułatwiłoby mu wydostanie się z tego paskudnego miejsca. Już miał złe wspomnienia, a nie chciał, aby zrobiło się jeszcze gorzej. Po przejściu kilku ulic i przemrożeniu dłoni, chłopak odkrył samotnie stojący wóz z zapiętym koniem. Nie zwlekając długo, sprawdził, czy w pobliżu nie czai się właściciel pojazdu. Odetchnął z ulgą, orientując się, że najwyraźniej nie należy on do nikogo.
Podszedł do zwierzęcia i nieśmiało pogłaskał je po łbie. Koń prychnął, lecz nie był nastawiony ku Baekhyunowi negatywnie. Pozwolił także na to, by młodzieniec wsiadł na jego grzbiet. W kilkanaście minut dojechali pod dom Chanyeola. Sąsiedzi jeszcze spali, dlatego chłopak musiał się uwijać, by nie zostać złapanym. Odnajdując w sypialni mężczyzny jakieś walizki, spakował najpotrzebniejsze ubrania, a do koszyka zabrał całe jedzenie, jakie posiadali.
Najtrudniej było mu przetransportować samego doktora. O ile na piętrze bez problemu ciągnął go po podłodze, o tyle nie miał pojęcia, jak poradzić sobie ze schodami. Nie mógł tak po prostu go zepchnąć, bo by się poobijał, a to byłoby wyrazem braku szacunku. Pobiegł więc po koc i dzięki niemu jakoś przeciągnął bezwładną, śpiącą postać. Z wciągnięciem ciała na wóz także miał problem, jednak po kilku bezowocnych próbach w końcu mu się udało.
Zakrył doktora kocem, narzucił na głowę kaptur, a później wskoczył na konia. Ostatni raz spojrzał na dom, w którym otrzymał więcej dobroci, niż tam, gdzie się urodził, a potem odjechał, poganiając zwierzę.
*
Jak tylko zaczęło się ściemniać, Baekhyun rozpoczął poszukiwania gospody, w której mogliby coś zjeść, ogrzać się, a także zapytać o nocleg. Widząc najbliższy możliwy zajazd, zatrzymał się i obejrzał do tyłu. Chanyeol nadal się nie ocknął, dlatego chłopak martwił się. Bez zbędnego pośpiechu przesiadł się na wóz i odsunął koc z twarzy mężczyzny. Delikatnie poklepał jego policzki, pociągając nosem i odkasłując raz po raz. Nadzieja zaczęła go pomału opuszczać i chciał znowu się rozpłakać, ale właśnie w tym samym momencie lekarz otworzył oczy.
– Co się stało? – spytał słabo, jego głos był zachrypnięty i jakby zimny, przesączony aurą powietrza.
– Jesteś już bezpieczny, panie – powiedział Baekhyun cicho, uśmiechając się z nieskrywaną ulgą. – Nie, nie „panie” – zaprzeczył samemu sobie, przełykając ślinę. – Jesteś bezpieczny, Chanyeol.
Doktor był zdziwiony. Zachowaniem swojego sługi, panującym mrokiem, chłodem i szumem jakiegoś obcego miejsca. Usiadł, choć kręciło mu się w głowie. Wtedy też spostrzegł, że siedzi na wozie, gdzieś obok leży walizka, a dalej stoi kosz z jarzynami, chlebem i mlekiem, które zdążyły już pomarznąć. Skierował na chłopaka pytające spojrzenie.
– Wytłumacz mi wszystko, proszę.
Baekhyun odchrząknął, sięgając po rzucony w pośpiechu płaszcz. Założył go na ramiona starszego i dopiero mógł przystąpić do mówienia. – Na początku chciałbym przeprosić za to, co zrobiłem. Jednak gdyby nie ja, nie byłoby cię tutaj, byłbyś martwy. Jestem synem mężczyzny, przed którym uciekłeś z Korei – wytłumaczył. Oczy Chanyeola natychmiast się rozszerzyły, a z ust wydobyło się westchnięcie. – Wszystko było tak ustawione, żebyś mnie kupił. Moim zadaniem było zabicie ciebie, ale powstrzymywałem się. W razie trudności miałem wezwać pomoc. Nie zrobiłem tego. Czekałem na właściwy moment. Czekałem i czekałem, aż… zakochałem się w tobie. Najpierw tylko mnie zauroczyłeś, ale z czasem to wchodziło coraz głębiej. Jakby coś z mojej skóry dotarło aż do samego serca. Byłem przerażony. Nie mogłem cię skrzywdzić. – Jedna drobna łza popłynęła po policzku chłopaka.
– To wszystko? Jeśli tak, wyjaśnij mi, dlaczego tu jesteśmy. – W głosie Parka czaiła się nuta niepewności i zdezorientowania.
– Nie, to nie koniec. Wczoraj poszedłem na targ, a tam dostałem od ojca sporą dawkę trucizny. Miałem ci ją wstrzyknąć. Sam jednak postanowiłem udać się do apteki po bardzo silny środek usypiający. To nim napełniłem strzykawkę, a kiedy wyznałeś mi miłość, podałem ci go. Cała szajka przyszła do domu niedługo później. Bałem się, że odkryją, że jestem zdrajcą. Ale wszystko się udało. Ojciec przywrócił mi wolność. Zabrałem najważniejsze rzeczy i uciekłem. Z tobą.
– Dlaczego? Dlaczego mnie ze sobą zabrałeś? – dociekał Chanyeol, jakby nadal nic nie rozumiejąc.
– Bo mnie kochasz, widziałem to w twoich oczach tamtej nocy. Bo ja kocham ciebie. Choć starałem się zdystansować, uczucie było silniejsze i samo we mnie rozkwitło. – Baekhyun spuścił głowę i zaszlochał głucho. – Przepraszam, jeśli masz mi to za złe, panie. Jeśli mnie nie chcesz, odejdę i sprawię, że o mnie zapomnisz.
Ku zdziwieniu chłopaka, lekarz przysunął się bliżej. Zdjął koc ze swych nóg, a potem okrył nim siebie oraz młodzieńca. Subtelnie ujął jego twarz w dłonie, zaglądając mu głęboko w oczy. Czuły, ciepły pocałunek przepełniony najszczerszymi uczuciami, przeprosinami i przebaczeniem smakował jak kawałek nieba
– Nie chcę, żebyś gdziekolwiek odchodził – oznajmił mężczyzna szeptem. – Zostań przy mnie nie jako mój sługa, ale jako ma miłość. Najlepiej na zawsze. Zostań, bo jesteś dla mnie jak dom. Kocham cię, Baekhyun.

sobota, 25 czerwca 2016

Black & White [12/12]

Długość rozdziału: 4120 słów

– Zakochałeś się, Park Chanyeol – oznajmił radosnym tonem Junmyeon, odstawiając na szklaną ławę dwa niezwykle męskie różowe kubki ze świeżą herbatą. – Wiem, co mówię. Jestem psychologiem, więc trochę się na tym znam.
– Opowiadasz bzdury – obruszył się Chanyeol, wygodniej rozsiadając się w beżowym fotelu naprzeciw przyjaciela. Przez jakiś czas patrzył na niego spode łba, a potem westchnął, kręcąc głową. – Ja się nie zakochuję.
Lekarz zaśmiał się pod nosem, po czym zaczerpnął łyk ciepłego napoju. Wciąż był zaspany, jako że Park zadzwonił do niego w środku nocy i obudził go, ale czego nie robi się, żeby pomóc komuś w potrzebie. – Tego nie da się kontrolować. Zakochujesz się i już, rozumiesz? To nie jest coś, co można włączyć czy wyłączyć. To się po prostu dzieje.
Załamując ręce, Park poddał się, nie wypowiadając już ani jednego słowa. Odkąd tu przyjechał, Kim patrzył na niego z dziwnym uśmieszkiem na twarzy, czego zwykle nie robił. Czasami tylko mu dogryzał, jednak to było ponad wszystkie granice. Biznesman naprodukował się, jak mógł, żeby dość szybko, ale i skrupulatnie opisać od początku wszystkie wydarzenia. Nie pomijał też tego, jak się wówczas czuł, bo przecież właśnie to było istotne dla psychologa. Nie takiego wniosku oczekiwał.
Wpatrując się w zamyśloną i jakby zniechęconą twarz Chanyeola, Junmyeon jeszcze raz przeanalizował to, co usłyszał. Nie wyglądało mu to na żadną chorobę ani obłęd. Znalazł się ktoś, kto wreszcie poruszył serce bruneta od czasu odejścia Kyungsoo. Ktoś, kto obudził w nim głęboko skrywane, być możne zapomniane uczucia. Ktoś, kto wypełnił niewidzialną pustkę i brak odpowiedniej miłości. Może i mówili sobie wcześniej, że ich związek ma dotyczyć tylko kontaktów fizycznych, lecz żadna osoba na świecie nie jest w stanie zapanować nad mimowolnymi procesami.
– Wobec tego to wszystko już na nic – skwitował Park, odwołując się do własnych myśli. Ujął swoją twarz w dłonie i przez kilka minut tępo wpatrywał się w misternie namalowany wzorek na kubku. – Tak czy inaczej koniec z umową.
– Czy ty się na pewno dobrze czujesz? – Blondyn natychmiast wstał i podszedł po przyjaciela. Przyłożył mu dłoń do czoła, sprawdzając temperaturę. – Gorączki nie masz, więc czemu ciągle myślisz o tym przebrzydłym układzie.
– Bo go zepsułem! Żaden z nas miał się nie zakochiwać.
– Nie zniszczyłeś umowy, tylko zniszczyłeś znajomość, w gwoli ścisłości – orzekł Junmyeon, kucając. Położył dłonie na kolanach młodszego, patrząc na jego twarz. Wyraźnie widać było, że malowała się na niej konsternacja z powodu niekontrolowanych uczuć. – Powinieneś go przeprosić. Nie dość, że w pewnym sensie go zdradziłeś, to jeszcze bezpodstawnie go oskarżyłeś o tamten artykuł. Jeśli on czuje to samo co ty, na pewno ci wybaczy. Musisz tylko spróbować.
– Nie chcę próbować – burknął Park, krzyżując ręce na piersi. Wyglądał teraz jak małe dziecko, któremu mama nie kupiła najnowszej zabawki. – Chcę, żeby to cholerne łomotanie w sercu i łaskotanie w brzuchu minęło, i chcę Baekhyuna z powrotem.
– Nie ma nic za darmo, Chanyeol. Nic też samo do ciebie nie przyjdzie. Zdobądź się na odwagę i to ty zrób pierwszy krok – zasugerował starszy, delikatnie klepiąc policzek biznesmana.
– Ale ja się boję. – Te słowa były zupełnie nieoczekiwane z ust tak szanowanej i godnej podziwu osoby. –  Boję się, że on mnie odepchnie.
– Kto nie ryzykuje, nie zyskuje. Zapamiętaj to.
Cały następny dzień Chanyeol spędził zamknięty w domu jak w jakiejś twierdzy. Bardzo uważnie pozamykał drzwi na klucz i zaszył się w salonie. Siedział pod kocem, wyglądając przez okno. Podziwiał Seul, co zazwyczaj go uspokajało, tak samo tym razem pozwoliło trochę rozluźnić umysł i uporządkować co nieco w zabałaganionej głowie. Powoli przeanalizował to, co związane było z Baekhyunem. Owszem, bardzo go lubił i chciał spędzać z nim czas, nawet wychodząc na miasto, ale nie uważał, żeby było to zakochanie.
Od czasu do czasu łapał się na tym, że rozmyśla o tym, jak cudownie byłoby teraz mieć chłopaka przy sobie i to z nim zalegać na kanapie. Jak przyjemnie byłoby tulić jego drobne ciało i rozmawiać o niczym. Karcił się wtedy za swoją beznadziejność, odpychając to na dalszy plan. Dręczył go również problem dziwnego mrowienia czy też łaskotania w brzuchu. Chciał się go pozbyć, ale nie umiał. Pojawiał się za każdym razem, jak tylko coś skojarzyło mu się ze studentem.
Po południu Chanyeol przeniósł się z ciepłej sofy na stołek przy fortepianie. Długo wpatrywał się w poszczególne klawisze z nadmierną uwagą, jakby tam mógł znaleźć rozwiązanie wszystkich swoich trosk. Mimo że znał na pamięć całe krocie pierwszorzędnych utworów, odnosił wrażenie, że nie potrafi teraz zagrać nic. Swobodnie ułożył palce na lśniącej klawiaturze, przymykając oczy.
Istny mętlik w głowie nie pozwalał mu ani na sekundę przywołać przed oczy żadnej pieczołowicie napisanej kompozycji, choć był skupiony do granic możliwości. Jego czoło i brwi były mocno zmarszczone, przez co wydawać się mogło, że Park rozmyślał nad tym, jak zawładnąć całym światem. Ostatecznie odetchnął zrezygnowany i odpuścił. Skoro ani jedna znana melodia nie dała się przypomnieć, postanowił zagrać to, do czego same przystąpią jego palce.
Tym sposobem już kilka minut później po schludnie urządzonym, lecz nieco pustym mieszkaniu rozległy się dźwięki Sonaty Księżycowej Beethovena. Mężczyzna nie wiedział, co tak boleśnie gnieździło się w jego umyśle i sercu, że potrafił wykrzesać z siebie ten prosty utwór, ale najwyraźniej ograniczały one zbytni wysiłek. Nie narzekał. Słodka muzyka rozpływała się dosłownie wszędzie, a jej echo cicho osiadało na meblach czy w kątach salonu przejaśnionego promieniami zachodzącego słońca. Park czuł ulgę, jak zwykle kiedy grywał.
Ale jak tylko otworzył z powrotem oczy, cała chęć do muzyki gdzieś z niego uleciała. Zaczął bezlitośnie rzępolić, nie przejmując się tym, że zaraz ktoś może przyjść do niego z pretensjami, że za głośno gra i obudzi małe dzieci. Jedno spojrzenie na tonący w słonecznym żarze Seul wystarczyło, by przeklęte kłęby myśli powróciły. Rozdrażniony uderzył w klawiaturę tak mocno, że klapa od fortepianu niemal przytrzasnęła mu palce. Niewzruszony wstał, a potem skierował swe kroki do garderoby. Potrzebował się rozerwać i na chwilę uciec od rzeczywistości.
Po dwóch godzinach niezwykle pedantycznego wybierania stroju, szybkim prysznicu i bardzo delikatnym makijażu Park ruszył na miasto. Wezwał taksówkę, żeby później nie kłopotać nikogo o odstawienie mu samochodu pod dom. Zaraz gdy wsiadł do auta, powitał go całkiem miły mężczyzna w średnim wieku. Kiedy biznesman podał adres, pod który chciał się dostać tego wieczoru, taksówkarz uśmiechnął się znacząco, zerkając na swojego pasażera we wstecznym lusterku.
Podczas drogi ucięli sobie krótką pogawędkę, która nie miała jakiegoś większego znaczenia. Ot, zwykła wymiana zdań o bieżących sprawach. Dość szybko przedostali się przez wieczorne morze pędzących w nieznane pojazdów i wkrótce samochód zatrzymał się przy klubie Black Souls. Chanyeol zapłacił należną sumę i wysiadł bez pożegnania. Kilka sekund wpatrywał się w biały, oślepiający neon, aż w końcu westchnął bezsilnie i wszedł do środka przez wielkie czarne wrota.
Znajomy widok roztańczonych ciał na zalanym barwnymi światłami parkiecie obudził w nim pozytywną energię. Przyszedł tutaj, aby zapomnieć. W głębi serca liczył nawet na samotną noc spędzoną przy co chwilę napełnianej alkoholem szklance, ale to marzenie od razu uległo destrukcji, kiedy usiadł przy barze i podszedł do niego Kris.
– Witam w Black Souls. Co podać? – powiedział zupełnie formalnie, jak zwykł witać wszystkich gości, choć doskonale wiedział, że niedługo taka atmosfera zniknie i będą rozmawiać jak normalni znajomi.
– Cześć, Kris – odrzekł ponuro Chanyeol, sunąc wzrokiem po wywieszonej nad kontuarem karcie drinków. Zdawało mu się, że nic nie będzie mu smakować, dlatego przygryzł wargę, jeszcze dogłębniej wczytując się w propozycje klubu.
– Może tequila sunrise? Przeważnie to zamawiasz – zaproponował barman, uśmiechając się lekko.
– Nie – stanowczo odparł brunet. – Daj mi coś mocniejszego.
Po wypiciu kilku głębszych, na które biznesman zdecydowanie rzadko wydawał pieniądze, mężczyzna oparł twarz na dłoniach i patrzył na stojące na półkach butelki wypełnione najróżniejszymi trunkami. Wszystkie miały fascynująco ciekawe barwy, co sprawiło, że zmarszczył brwi, jakby starał się wymyślić jakąś zaskakującą teorię dotyczącą tego, dlaczego taki a taki alkohol ma właśnie ten a nie inny odcień.
– Co jest? – spytał Kris przyciszonym głosem, ale tak, aby drugi usłyszał go pośród głośnej muzyki.
Park nie odpowiedział od razu. Bezczelnie odwrócił głowę w kierunku parkietu, z przesadną uwagą obserwując tańczący tłum. Yifan, bo tak brzmiało prawdziwe imię barmana, z miejsca wyczuł, że coś jest nie w porządku. Poznał czarnowłosego na początku studiów podczas jednej z imprez organizacyjnych i od razu zostali kumplami. Od tamtej pory byli ze sobą blisko i spotykali się dość często, jednak żaden z nich ani myślał, by zaistniało między nimi coś innego niż przyjaźń. Ich zażyłość i wzajemne zaufanie pogłębiły się jeszcze bardziej, kiedy Chanyeol załamał się po wyjeździe Kyungsoo.
Właśnie wtedy blondyn pokazał swą troskliwą i prawdziwie dojrzałą stronę. Potrafił wyciągnąć Parka z dołka, gdy tamten chodził jak zombie i więcej czasu spędzał we własnych marzeniach niż w otaczającej go rzeczywistości. Był prawdziwą podporą i uświadomił mu, jak łatwo może stracić przyszłość, którą przed sobą miał. Jego punkt widzenia był inny niż ten Junmyeona. Patrzył na sytuację bardziej jak prosty człowiek a nie wykwalifikowany specjalista.
– Wszystko się spieprzyło – odezwał się beznamiętnie czarnowłosy, zwracając swój wzrok na Krisa.
– To znaczy?
– Pamiętasz Kyungsoo? – zapytał prosto z mostu Chanyeol, krzywiąc się nieco.
– Jak mógłbym zapomnieć? – żachnął się barman. – Przez trzy lata studiów jęczałeś mi do ucha, jak to dobrze ci z nim jest, jak świetnie do siebie pasujecie i jakie to wasze randki nie są fenomenalne. Nie można też zapomnieć twoich opowieści o tym, jak mistrzowsko ci obciągał i jak krzyczał, kiedy dochodziliście w tym samym czasie. – Z szelmowskim uśmieszkiem Yifan zaserwował kolejnego drinka przyjacielowi. – W pamięć zapada też ten czas, kiedy wyłeś jak obłąkany, bo twój najukochańszy Kyungie wyleciał do Stanów i zwyczajnie kopnął cię w dupę. Nie przypominałeś wtedy samego siebie, byłeś jak wrak i dobrze, że miałeś mnie, bo inaczej nie byłbyś teraz dyrektorem, tylko mieszkałbyś w kartonie na ulicy.
Boleśnie przewracając oczami, Park zacisnął wargi. – On wrócił. – Mężczyzna syknął, nerwowo pocierając dłonią kark. – Jakby tego było mało przyszedł do mnie do firmy, a potem poszedłem z nim do łóżka. – Odwrócił spojrzenie, chcąc uniknąć złowrogiego wzroku blondyna. – A gdyby to nie wystarczyło, Baekhyun nas przyłapał. Później ukazał się w gazecie artykuł o mojej orientacji, który był sprawką mojej jakże miłej siostry, a zgnoiłem za niego nikogo innego jak właśnie Baekhyuna.
– Robisz sobie jaja w tej chwili, prawda? – spytał Yifan, unosząc brwi ku górze. Był szczerze zdziwiony. Jeśli wszystko, co mówił Chanyeol, było prawdą, to biznesman zdecydowanie wdepnął w niezłe gówno.
– Nie – oświadczył dobitnie, kręcąc głową. – Jestem teraz śmiertelnie poważny i zdaję sobie sprawę, na jakiego idiotę wyszedłem, ale co zrobić. Właśnie, co zrobić? – Westchnął w beznadziei. – Musisz mi pomóc rozwiązać ten problem.
– A co tu jest do rozwiązywania? Jak mniemam, Baekhyun już się z tobą nie spotyka. Czy to nie załatwia sprawy? Nie musisz się z nim widywać, możesz poszukać sobie kogoś innego. No, chyba że chłopak podał cię do sądu czy coś takiego.
– Widzisz… nie mogę poszukać sobie kogoś innego, bo cały czas myślę o nim – oznajmił Park z pewną dozą smutku w głosie. Upił spory łyk kolorowego drinka. – Nie wiem, chyba za nim tęsknię. Brakuje mi jego głosu, jego nieśmiałych spojrzeń, słodkiego śmiechu. I nie chodzi o seks, po prostu czuję pustkę, bo nie ma obok właśnie Baekhyuna.
Kris przez moment badawczo wpatrywał się w przyjaciela, sprawdzając, czy tamten jest przy zdrowych zmysłach i czy niczego nie udaje. To nie było do niego podobne. Po swojej wielkiej miłości do Kyungsoo nie mówił podobnych słów o żadnej innej osobie, z jaką się spotykał. Byun był po tamtym pierwszym mężczyzną, którego bliskości Chanyeol łaknął. To można było dosłyszeć poprzez te kilka zdań.
– A co z Kyungsoo? Spałeś z nim i…? – dociekał barman, opierając się na ladzie. Mimo iż nowoprzybyli klienci skarżyli się na brak szybkiej obsługi, nie potrafił zostawić bruneta w potrzebie.
– Nic. Kompletnie nic – wyjaśnił zrezygnowany biznesman. – To znaczy… było w porządku, ale to nie to samo co kiedyś. Jak go całowałem, czułem się, jakbym przykładał usta do zimnego głazu. Moje ciało nie reagowało tak jak dawniej. Nie, żebym zawalił sprawę. O tym nie było mowy – bronił się, śmiejąc się cicho pod nosem. – Chodzi o to, że nie było tych motyli w brzuchu, ekscytacji, brakowało tego czegoś. Tej chemii. Wiesz, błyszczących oczu, wzrostu adrenaliny, burzy hormonów, mrowienia w podbrzuszu, wzmożonych reakcji na każdy drobny gest.
– Skoro tego nie miałeś, to czemu śmiejesz się jak pajac? – Yifan westchnął. Przez te parę chwil zdążył zgubić się w toku myślenia Parka.
– Bo to było, gdy kochałem się z Baekhyunem. – Chanyeol nie mógł ukryć delikatnego rumieńca, który oblał jego twarz. Być może był wywołany przez ilość wypitego alkoholu, a może przez zawstydzenie. Trudno było to stwierdzić. – Za każdym razem nie mogłem przestać na niego patrzeć, jakby był nierealny. Wszystkie minuty spędzone z nim były wręcz idealne, pomijając te w ostatnim czasie. Czasami wydawało mi się, że moje serce bije szybciej. Miałem wrażenie, że jakieś dawno zagrzebane emocje chcą się we mnie obudzić, ale im na to nie pozwalałem…
Urwał i ponownie zwrócił twarz w kierunku ludzi bawiących się w rytm szalonej muzyki. Uśmiech niepewnie błądził na jego ustach. Jakiś czas tkwił we własnym świecie, gdzie nic nie było jeszcze zniszczone. Przed oczami ukazał mu się obraz tamtego wieczoru, gdy studenta prawie zaczął obmacywać jakiś staruch, czemu zapobiegł, interweniując w samą porę. Poczuł wtedy zazdrość, jednak nie chciał tego przyznać nawet przed samym sobą. Westchnął, spoglądając zamglonymi oczyma na Krisa.
– A teraz to tak cholernie boli – oznajmił szczerze, wskazując na miejsce swojego serca. – W zasadzie zabolało już wtedy, kiedy zobaczyłem go w drzwiach ze łzami w oczach. – Jednym haustem wypił do końca swojego drinka i skrzywił się.
– Wiesz co, Chanyeol? Według mnie to ty się zakochałeś. – Blondyn poklepał przyjaciela po ramieniu, posyłając mu szeroki, nieco sztuczny uśmiech.
Park prawie zakrztusił się powietrzem. – Ty następny?! Junmyeon powiedział to samo. Jesteście w zmowie? – Patrzył podejrzliwie na twarz barmana, ale nie udało mu się odnaleźć ukrytych intencji.
– Nie, Chanyeol. Taka jest prawda. Choćbyś nie wiem jak się bronił, nie uciekniesz od tego – powiedział ciepło. – Mam dla ciebie radę. Zabieraj stąd swój chudy tyłek, jedź do najbliższej kwiaciarni. Tutaj za rogiem jest taka otwarta całodobowo. Kup największy bukiet, jaki znajdziesz, a potem jedź do niego i na kolanach błagaj, żeby ci wybaczył.
– A jeśli on nie chce mnie już znać?
– Nie pieprz głupot, tylko natychmiast do niego jedź. Im szybciej, tym lepiej – zapewniał Kris, z każdą kolejną sekundą uśmiechając się coraz szerzej.
Nie chcąc tracić już więcej czasu, biznesman w pośpiechu uregulował rachunek, który tym razem wyniósł nieco więcej niż zwykle, a potem pożegnał się i wyszedł z klubu. Machnął ręką na przejeżdżającą taksówkę, a kiedy ta się zatrzymała, od razu poprosił o podwózkę do pobliskiego sklepu z kwiatami. Na miejscu przywitała go bardzo ładna, młoda dziewczyna, lecz poczuła odrazę, gdy do jej nozdrzy doleciał nie do końca przyjemny zapach alkoholu.
– Poproszę pięćdziesiąt czerwonych róż. Na teraz – oznajmił mężczyzna stanowczo. Nie był ani trochę pijany, co jednak podejrzewała ekspedientka, patrząc na niego, jak gdyby sobie z niej żartował. – Uprzedzę pani pytanie, tak, wszystko ze mną w porządku. Nie musi się pani o nic martwić. Proszę tylko dać mi te kwiatki.
Minah, jak głosiła plakietka, wywróciła oczami, po czym zabrała się do pracy. Ślamazarnie przyniosła odpowiednią ilość róż oraz wszystkie konieczne ozdoby, dzięki którym bukiet miał wyglądać bardzo elegancko i pompatycznie. Zręcznymi palcami precyzyjnie układała kolejne łodygi, wtykając pomiędzy nie drobne kwiaty łyszczca, co nadawało całości wdzięku. Po kilkunastu minutach obłożyła wszystko bajeczną, bordową siateczką i przewiązała kokardą. Z gracją wręczyła swoje dzieło podpitemu mężczyźnie, uśmiechając się bardziej do samej siebie aniżeli do niego.
– Należy się 80 tysięcy won – powiedziała przesłodzonym tonem, patrząc wyczekująco na klienta.
Gdy już była przekonana, że czarnowłosy sobie z niej zakpił, ten wyjął portfel i zapłacił odpowiednią kwotę. Kłaniając się w pas, chwycił wyśmienity bukiet pachnących róż. Mocno wierzył w to, że uda mu się podbić serce Baekhyuna, dołączając do prezentu wszelkie wyjaśnienia. Tak naprawdę stresował się jak przed egzaminem końcowym z matematyki w liceum, ale nie dawał tego po sobie poznać. Wsiadł z powrotem do czekającej na niego taksówki i podał kierowcy dobrze znany sobie adres.
Jadąc opustoszałymi ulicami tętniącego życiem miasta, Park rozmyślał o tym, co dokładnie ma powiedzieć studentowi. W głowie nadal miał mętlik, nie wiedział, czy najpierw powinien przeprosić czy wyjawić to, co czuje. Oparł głowę o szybę i spojrzał na kwiaty, a potem na uliczne latarnie, aż w końcu w niebo. Blask pojedynczych gwiazd przypominał mu radosne iskierki w oczach chłopaka, o których jak na złość nie mógł zapomnieć. Westchnął ciężko, potrząsając głową.
Zaraz też znaleźli się na miejscu. Z sercem, które niemalże chciało wyrwać mu się z klatki piersiowej, biznesman ruszył na górę. Ociężale wchodził po schodach, co rusz wahając się nad kolejnym krokiem. Znalazłszy się przed drzwiami mieszkania Baekhyuna, odetchnął z trudem, a bukiet ukrył za plecami. Przełknął nerwowo ślinę, po czym nacisnął przycisk dzwonka, zaciskając powieki.
Kilka chwil później dały słyszeć się jakieś zgryźliwe szepty i szczękanie zamka. W progu stanął zaspany Jongin, a jak tylko dostrzegł Parka, jego twarz nabrała groźnego wyrazu. Skrzyżował ręce na piersi, mierząc mężczyznę ostrym spojrzeniem. Wyraźnie czuł zapach alkoholu, który ciągnął się za brunetem jak wredna guma przyklejona do nowiutkiego buta.
– Czego tu chciałeś? – zapytał Jongin niewzruszony, po czym ziewnął szeroko.
– Przyszedłem zobaczyć się z Baekhyunem – odparł podenerwowany Chanyeol, ściskając w palcach brzeg wstążki.
– Baek ma cię w dupie, wiesz? – dobitnie oświadczył taksówkarz i prychnął. – Lepiej będzie, jak sobie stąd pójdziesz i już nigdy nie będziesz zawracał mu głowy. Spieprzyłeś sprawę, więc nie dostaniesz drugiej szansy, zrozumiałeś? – Park mimowolnie pokiwał głową. – A teraz życzę dobrej nocy. – Kai zatrzasnął drzwi mieszkania.
Zrezygnowany biznesman oparł się ręką o najbliższą ścianę, smutnymi oczami zwiedzając fakturę posadzki na korytarzu. Nie przewidział takiego ruchu, choć właściwie mógł się go spodziewać. Zacisnął dłoń w pięść i lekko uderzył nią, co mimo wszystko sprawiło mu ból. Niechętnie usiadł na zimnej podłodze, nie mając najmniejszego zamiaru wracać do domu. Skoro student w tej chwili spał, musiał wykorzystać poranek na chociażby króciutką rozmowę. Zdjął marynarkę, ułożył kwiaty na kolanach i okrył się, wtulając zmęczone ciało w ścianę. Na sen nie czekał długo, jako że wypite trunki zadziałały jak najpiękniejsza kołysanka.
Wczesnym rankiem Baekhyun przebudził się, szeroko ziewając w poduszkę. Przetarł zaklejone śpiochami oczy i wyszedł z ciepłego łóżka, żeby przygotować śniadanie i zażyć porannej kąpieli. W nocy zdawało mu się, iż ktoś do nich się dobijał oraz że słyszał jakieś głosy, ale nie znalazł na swoje podejrzenia żadnego potwierdzenia. Stwierdził więc, że pewnie mu się to przyśniło. Poczłapał leniwie do kuchni, pragnąc wypić gorącą herbatę i zjeść coś dobrego. Wcześniej jednak postanowił wyjrzeć na korytarz, by upewnić się, czy aby na pewno jakiś szaleniec nie zostawił czegoś pod drzwiami.
Widok, który ujrzał, zaskoczył go i całkowicie zbił z tropu. Pod ścianą, przykryty swą marynarką spał nie kto inny, a sam Park Chanyeol. Jego włosy były zmierzwione i odstawały we wszystkie strony, twarz była na swój sposób dziecięca, lecz nad nim unosiła się chmura oparów alkoholowych. Byun odkaszlnął cicho. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie chwyciło go to za jego miękkie serce. Jednocześnie poczuł też złość. Zacisnął palce, aż pobielały mu kłykcie.
– Jak bardzo tęskniłeś za nim, kiedy nie mogłeś się z nim zobaczyć? – Brzmiało pierwsze z dociekliwych pytań Jongina.
– Co to za pytanie?! – oburzył się Byun, przełykając kolejne łzy, które z prędkością światła napływały mu do oczu. Po chwili jednak westchnął, spuszczając wzrok. – No, bardzo. Nie wiem, jak mam to określić – burczał pod nosem. – Chciałem po prostu mieć go przed oczami. Sam jego widok wywoływał uśmiech na mojej twarzy. Czułem, jak moje serce tańczy.
– Aha… A teraz? Teraz też za nim tęsknisz? – Kai zdawał sobie sprawę, że poruszał wrażliwy temat, ale nie miał innego wyjścia.
– T-tak – szepnął Baekhyun, a po jego policzkach stoczyły się dwie ogromne krople. – To nie tak, że chciałem mu dzisiaj wskoczyć do łóżka. Miałem ciche marzenie, żebyśmy wyszli do parku albo oglądali film. Potrzebowałem tylko przy nim być.
– Baekhyun, powiedz mi – zaczął niepewnie starszy, opierając brodę na dłoniach i wpatrując się w przyjaciela – co tak naprawdę czujesz do tego Parka?
Osłupiały chłopak najpierw otworzył usta, a następnie zamknął je, przez co wyglądał jak ryba usiłująca zaczerpnąć powietrze. Pociągnął nosem i przygryzł wargę. Może i nie był w niczym tak doświadczony jak otaczający go ludzie, ale jak oni miał w sobie uczucia. Nie był głazem, a czas, który udało mu się spędzić z biznesmanem był dla niego jak wjazd na sam szczyt kolejki górskiej. Tylko że zamiast z niej teraz zjechać utknął zalany potężną falą nowych, aczkolwiek rozpoznawalnych emocji i wrażeń.
– Podoba mi się – mruknął student, bawiąc się swoimi palcami. – Lubię jego bliskość, lubię spędzać z nim czas. Moje serce bije wtedy jak szalone i czuję motyle w brzuchu, Jongin-ah. A kiedy go nie ma, czuję pustkę. Nie umiem przestać o nim myśleć, nawet nie chcę. To jest silniejsze ode mnie. – Baekhyun w końcu odważył się spojrzeć Kim w oczy. – Dlaczego o to pytasz?
– Widzisz, Baek, nie jestem żadnym tam specjalistą, ale kilka razy w życiu przechodziłem przez ten stan – powiedział ciemnowłosy z lekkim, niewskazanym uśmiechem. – Jesteś po prostu zakochany.
Przez cały czas student miał w głowie ową konwersację, którą przyjaciel przeprowadził z nim tuż po tym, jak wrócił od Parka cały we łzach. Jęknął cicho, patrząc na jego skuloną postać. Nie umiał zaprzeczyć słodkim emocjom, które przez ostatnie dwa tygodnie sprawiały mu mnóstwo bólu. Chciał się ich pozbyć, jednak nie był stanie znaleźć wystarczająco dużo odwagi. Z drugiej strony nie był aż tak zdesperowany, by biec do mężczyzny i wylewnie ujawnić mu, co czuje. Odniósł wrażenie, że los podsunął mu pod nos niepowtarzalną okazję i nie miał prawa jej zmarnować. Drugiej takiej mógł już nie dostać.
Ni stąd, ni zowąd śpiący Park poruszył się, marudząc coś pod nosem. Otworzył oczy, a gdy uprzytomnił sobie, że leży na korytarzu, zaklął najdyskretniej, jak umiał. Jasnowłosy odchrząknął dość głośno, na jego twarzy pojawił się wyraz niesmaku. Biznesman prędko przeniósł na niego wzrok i był jednocześnie zmartwiony i szczęśliwy. Niemal od razu wstał na równe nogi, chwytając w dłonie ogromny bukiet. Miał szczęście, że kwiatom nic nie stało się w ciągu nocy.
– Baekhyun – powiedział cicho, nie wierząc w to, że chłopak przed nim stoi. Gwałtownie przełknął ślinę, czując, jak pocą mu się dłonie. – Dobrze cię widzieć. Jest tyle rzeczy, które chciałbym ci wyjaśnić, że nie wiem, od czego zacząć.
Niższy zgromił go spojrzeniem, mimo iż wewnętrznie chciał zaprosić go do środka i wysłuchać wszystkiego. – Co chcesz wyjaśniać? Miło było, jak zmieszałeś mnie z błotem, nie ma co. Ja nie wiem, co tu w ogóle jest do wytłumaczenia – rzekł ironicznie, po czym wywrócił oczami, krzyżując ręce na piersi.
– Baek, proszę, posłuchaj mnie przez moment – niemal błagał Chanyeol. Z całej siły chwycił bukiet, podsuwając go studentowi przed samą twarz. – Wiem, że zachowałem się jak najgorsza na świecie świnia. Nie powinienem cię tak traktować. Tamten poranek był jak piekło. Przyznam się, że zapomniałem o twoim przyjściu. Uległem mu, bo wydawało mi się, że nadal coś do niego czuję, ale potem okazało się, że jednak wcale tak nie jest. – Prychnął cicho, patrząc w bok. Bał się choćby rzucić okiem na Byuna, bo wiedział, że mógłby tego pożałować. – Ten artykuł to kolejna idiotyczna rzecz, która narobiła mi problemów. Zdawało mi się, że to twoja sprawka, bo nikt inny z mojego otoczenia nie chciałby mi zrobić na złość, więc pomyślałem, że mścisz się za to, że byłem z Kyungsoo.
Zginając i prostując palce dłoni, Baekhyun z pewnym rozdrażnieniem słuchał tłumaczeń czarnowłosego. Poniekąd go rozumiał, jako że od dziecka był empatyczny i potrafił wczuć się w sytuację innych. Oczywiście, że był zły, ale nie w tej chwili. W tej chwili było mu przykro, że zupełnie obce mu osoby poróżniły ich. Dogadywali się tak dobrze, a pomimo to ich wzajemne zaufanie nie było na tyle silne by przetrwać te dwie próby. Dostrzegał też cień strachu malujący się na policzkach starszego. Już miał wyciągnąć rękę i położyć ją na jego ramieniu, gdy tamten zrobił głęboki wdech.
– Przepraszam, Baekhyun. – Park utkwił wzrok w błyszczących oczach studenta. – Przepraszam za to, że zachowałem się jak dupek i wyciągnąłem pochopne wnioski, zanim dowiedziałem się prawdy. Przepraszam, że byłem głupkiem. Przepraszam za to wszystko, co złego zrobiłem wobec ciebie. Przez cały ten czas, kiedy się do mnie nie odzywałeś, bardzo tęskniłem. Ktoś uświadomił mi coś bardzo ważnego. – Przerwał na parę sekund. Stresował się coraz bardziej, nie umiejąc utrzymać emocji na wodzy. – Baekhyun, zakochałem się w tobie – oznajmił ciepłym, pełnym radości głosem.
W jednym momencie chłopak miał wrażenie, że jego serce się zatrzymało. Słowa Chanyeola nie docierały do niego tak, jak powinny. Stał jak wryty z lekko otwartymi ustami, wpatrując się w niego jak wrona w kość. Zamrugał oczyma, kiedy rzeczywistość powoli zaczynała w niego uderzać. Park Chanyeol właśnie wyznał mu, co do niego czuje i o dziwo, były to takie same uczucia, które czuł i on. Bez zastanowienia chwycił wielki bukiet, uśmiechając się na jego widok, a później rzucił się mężczyźnie na szyję.
– Ja też za tobą tęskniłem, Chanyeol – wyszeptał Baekhyun, chowając twarz w zagłębieniu szyi bruneta. Kilka chwil wdychał zapach jego mocnych, drogich perfum, nie potrafiąc zrozumieć, dlaczego w ogóle chciał bronić się przed zmierzającym ku niemu szczęściem. – I… też jestem w tobie zakochany, pabo.

A/N: Witam wszystkich! Jak widać, to już koniec. Mam nadzieję, że podobało Wam się to opowiadanie  będziecie do niego wracać. Dziękuję za wszystkie wejścia i komentarze! ♥