sobota, 22 lipca 2017

Canvas [20/20]

Jego portret


Otwierając oczy z cichym mruknięciem, Chanyeol ziewnął szeroko. Zamrugał parokrotnie, przyzwyczajając oczy do jaskrawego światła wpadającego przez okno, a potem uśmiechnął się, widząc śpiącego obok Baekhyuna. Przesunął delikatnie nosem po jego nagim ramieniu, napawając się uporczywie przyjemnym zapachem filigranowego ciała wymieszanego z charakterystyczną wonią, która była pamiątką po minionej nocy. Objął go w talii, podciągając kołdrę, jakby chciał osłonić biel miękkiej skóry przed trywialnymi promieniami słońca. Przymknął oczy, przypominając sobie piękno aktu, który wczoraj na parę długich chwil połączył ich spragnione ciała w jedno.
– Dzień dobry – wymamrotał malarz, wyciągając ręce do góry. Przeciągnął się jak kot, po czym zmienił pozycje, by móc patrzeć na Parka. Pewnego dnia powiedział mu, że jest przystojny, gdy śpi, i nadal nie zmienił zdania. – Mam nadzieję, że będziesz miał na tyle sił, by znosić te stare komody i wyrzucać wszystkie śmieci. Ja sam nie będę z tym biegał. – Uśmiech na jego twarzy może i był nieco drwiący, jednak gdzieś pod jego cieniutką powłoką skrywał się szczery wyraz radości.
– Myślałem, że mnie pocałujesz albo przytulisz, a ty od razu wyskakujesz z takimi nieprzyjemnymi rzeczami – żachnął się Chanyeol, opadając na plecy. Westchnął ciężko, zapatrując się w sufit i udając, że ignoruje ukochanego. – Nie jesteś ani trochę romantyczny.
– Wiem. – Odpowiedź starszego była prosta, ale szczera. – Ale kiedyś może się tego nauczę. Nigdy nie mów nigdy? Tak powiadają?
– Niby tak, jednak ja uważam, że z tym się trzeba po prostu urodzić – wyjaśnił brunet, zakładając ręce pod głowę.
– Wątpisz we mnie?
– Nie, oczywiście, że nie – odpowiedział, przyciągając Baekhyuna do siebie. Kiedy jego głowa spoczęła na piersi Chanyeola, ten zaczął subtelnie przeczesywać złociste włosy palcami. – Poczekam, aż udowodnisz mi, że wcale nie trzeba mieć pewnych rzeczy we krwi, że można je nabyć poprzez obserwację drugiej osoby czy kilku osób. – Ucałował zmarszczone czoło, przytulając malarza mocniej do siebie.
– Kocham cię, Chanyeol. – Padła cicha odpowiedź, która wywołała na twarzy czarnowłosego ogromny uśmiech.
◄►
– Wziąłeś kartony na moje ubrania? – zapytał drwiąco Baekhyun, zapinając pas po stronie pasażera, jak gdyby był pewien, że właśnie o tym Chanyeol zapomniał.
– Są w bagażniku – odparł tamten, zręcznie wycofując z parkingu, a wiadomość ta szczerze zaskoczyła malarza. Mruknął tylko coś pod nosem, a potem skrzyżował ręce na piersi.
W wyprawie przez miasto towarzyszyła im przyjemna cisza. Już od jakiegoś czasu nie potrzebowali, żeby milczącą pustkę wypełniał bezsensowny bełkot z radia, nawet jeśli były to jedne z ich ulubionych piosenek. Pomruk silnika wystarczał, choć czasami mieli wrażenie, że i to zbyt wielki hałas. Wzajemna obecność znaczyła więcej niż najdłuższa przeprowadzona rozmowa. Może dlatego, że nie musieli już używać zbędnych słów, które jedynie mogły zamotać prostą sytuację w węzeł niemożliwy do rozplątania. Jedno spojrzenie, spokojne mrugnięcie, nikły uśmiech, czuły gest dłoni. To był ich nowy język, którym potrafili się bezbłędnie posługiwać, chociaż nikt wcześniej nie uczył ich, jak go używać.
Za szybami samochodu letni wietrzyk wyginał gałęzie, na których zaczęły pojawiać się pierwsze pąki. Ludzie owinięci chustkami spieszyli do pracy, szkoły, a słońce wesoło przygrzewało, powoli rażąc w oczy tych, którzy podnieśli głowę zbyt wysoko. Baekhyun oparł brodę na dłoni, wpatrując się w kłębiaste baranki na niebie. Przed oczami pojawiła mu się wizja kolejnego obrazu. Zapragnął namalować coś prawdziwie radosnego, tryskającego witalizmem, jaki rozsiewała budząca się z zimowego snu przyroda dookoła.
Gdy Park niespodziewanie zahamował z piskiem, przerażony malarz spojrzał na niego szeroko rozwartymi oczami. Malowała się w nich lekka panika, ale jak mógł zareagować inaczej, gdy niemal uderzył głową w szybę i byłby nabił sobie wielkiego guza? Odruchowo złapał bruneta za przedramię, dostrzegając mocno zaciśnięte na kierownicy dłonie.
– Co to było? – spytał z przerażeniem w głosie Byun, starając się oddychać miarowo.
– Jakiś palant mi wyjechał i rozpieprzyłbym mu zderzak albo nawet i drzwi. Co za pajac! – rozzłoszczony Chanyeol uderzył pięścią w kierownicę, aż przeraźliwy dźwięk klaksonu rozbrzmiał w ich uszach. – Przepraszam, Baek. – Odwrócił się w stronę jasnowłosego i posłał mi czuły uśmiech.
– Nigdy więcej tak nie rób, bo wylecę przez szybę mimo zapiętych pasów – mówił malarz zupełnie poważnie, ostrzegawczo unosząc palec do góry.
– Obiecuję – powiedział Park i ruszył dalej.
Tym razem obyło się już bez pisków opon i nagłych zatrzymań. Dojechali pod kamienicę malarza dość szybko, bo ze względu na wczesną porę w mieście nie panował zbyt wielki ruch. Jedynie kolejne osoby spieszące się do pracy, taksówkarze lub prywatnie szoferzy odwożący bogate dzieciaki do szkół. Chanyeol zaparkował na wolnym miejscu, które akurat było oświetlane przez żwawe promyki. Zgasił silnik i spojrzał na ukochanego.
Baekhyun zaś siedział sztywno, wciąż wpatrując się przed siebie. Prawie nie oddychał, ale rozchylające się co chwila nozdrza i poruszające się nadmiernie jabłko Adama świadczyły o tym, że żyje. Otrząsnął się z nienaturalnego transu dopiero wtedy, gdy czarnowłosy cicho wymówił jego imię. Pokręcił mocno głową, jakby odpychał sprzed oczu jakieś przebrzydłe obrazy z przeszłości, które niezmiernie go dręczyły. Po chwili jednak z uśmiechem złapał za klamkę i wysiadł na chodnik, obracając twarz w kierunku słońca. Odetchnął pełną piersią, lecz i tak wydawało mu się, że pęta opinają jego klatkę piersiową.
– Chodźmy, Baek. Im szybciej to załatwimy, tym lepiej – odezwał się znienacka Chanyeol, łapiąc ukochanego za dłoń i ściskając ją w geście, który miał dodać mu otuchy.
– Może i masz rację – skwitował starszy, odpinając pas i niemal wyskoczył z samochodu wprost na chodnik.
Szybko wspięli się po schodach na piętro Baekhyuna. Mężczyzna wyjął z kieszeni zardzewiały klucz i wepchnął go do zamka. Przekręcił go z hałaśliwym szczękiem, krzywiąc się na ten dźwięk. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio zamykał drzwi swojego mieszkania i pewnie stąd wzięło się to okropieństwo. Jak tylko je popchnął i wszedł do środka, uderzył w niego odór stęchlizny. Nie był specjalnie silny, jednak sprawiał, że mimowolnie marszczyło się nos. Nie dziwił się jednak. Dawno opuścił to miejsce, nikt tu nie wietrzył, a niektóre obrazy wciąż stały na wierzchu, rozprzestrzeniając nieprzyjemną woń dookoła.
– Trzeba tu przewietrzyć. Chyba że chcemy odpędzić potencjalnych klientów – oznajmił Chanyeol, bez zastanowienia kierując się do małej kuchni.
– O ile jacyś się znajdą – burknął malarz pod nosem, zmierzając do swej zagraconej sypialni.
Przechodząc obok sponiewieranego materaca, kopnął go, pobudzając drobinki kurzu do ekwilibrystycznego tańca w złocistych promieniach słońca. Odkaszlnął głośno, gdy otworzył okno i podmuch wiatru przefrunął przez pokój, wywiewając smród na zewnątrz. A potem wychylił się, zaciskając palce za starym parapecie, z którego odchodziły płaty farby i wciągnął w płuca tyle powietrza, na ile tylko było go stać. Szeroki uśmiech wykrzywił kąciki jego ust. Nie wiedział, skąd się wziął ten nagły przypływ radości, euforii wręcz, ale był pewien, że to nie robota podstępnej choroby. Odnosił za to wrażenie, jakby każda komórka jego ciała napełniła się niewyczerpywanym źródłem pozytywnej energii.
– Co tam robisz? – spytał Park, podchodząc do niego i również opierając się o parapet. Spojrzał na miasto. Widok, który się przed nim rozciągał, sprawił, że brunet wydał z siebie ciche westchnienie. – Ładnie tu. Można patrzeć na wszystko z ubocza. Nie ma tu pędzących samochodów, zgiełku, gwaru.
– Ale są pijani ludzie, sikające na klatce schodowej psy i kłótliwe sąsiadki, które wyzywają cię od pedałów – dorzucił Byun, a później zerknął na Chanyeola. – Chciałbyś tu mieszkać? Serio?
– Mógłbym chociaż spróbować. Wiesz, dzień czy dwa. Mógłbym posmakować ciszy i spokoju. No i nie jest stąd tak daleko do ziemi. Tylko drugie piętro, więc można czuć się normalnie.
– A u siebie jak się czujesz? – zapytał zaskoczony malarz, unosząc brwi ku górze.
– Jak kosmita – odparł rozbawiony brunet, wciąż wpatrując się w dal. Gdzieś tam majaczyły dachy budynków, które dobrze znał, ale teraz nie miał ochoty ich rozpoznawać. Wolał przyglądać się, jak promienie oświetlają miasto niczym olbrzymi reflektor. – Mieszkam dość wysoko, więc nie mogę sobie bez problemu patrzeć na przechodzących ludzi, a ty pewnie nawet widziałbyś, gdyby tu na dole ktoś przekazywał sobie papierosa z ust do ust.
– To prawda – przytaknął Baekhyun, niemrawo kiwając głową.
– No właśnie. Chciałbym zobaczyć, jak to jest, gdy nie mieszka się w wypasionym miejscu, wszędzie jest tak cicho i spokojnie, znaczy do pewnego stopnia i w ogóle… nie wiem. Od tego miejsca bije taki specyficzny klimat.
– Klimat meliny i dna – wymamrotał starszy do siebie.
– Słucham? – Zdezorientowany Chanyeol przeniósł wzrok na swojego rozmówcę.
– Nieistotne. – Byun zbył go machnięciem ręki. – Jak chcesz możemy tu zostać do jutra. W końcu i tak nie ma jeszcze ogłoszenia ani nic. Możemy jutro z rana tu posprzątać, spakować moje rzeczy, a dopiero potem zrobić zdjęcia i rzucić w świat ogłoszenie – zaproponował, rozglądając się po swej niewielkiej klitce. Dokładnie wpatrywał się w każdy kąt, jakby chciał odnaleźć tam coś ważnego, jakieś istotne wspomnienie ze swego życia. – Albo możemy zrobić część z tych rzeczy dzisiaj, jeśli nie chcesz zanudzić się tu na śmierć.
– Możemy spakować twoje rzeczy. To chyba zajmie nam najwięcej czasu. – Malarz pokiwał głową, na co Park uśmiechnął się od ucha do ucha. – To skoczę po torby. – I już go nie było.
Podczas gdy Chanyeol zniknął za drzwiami i słychać było na schodach jeszcze jego kroki, Baekhyun odkleił się od parapetu (i to niemal dosłownie, bo strzępki białej farby zostały mu na dłoniach) i podszedł do jednej z komód. Wystająca, opadnięta z jednej strony szuflada zdradzała jego niecierpliwość i ciągłe podenerwowanie. Z tyłu jednak skrywała cały jego talent. Nie miał odwagi, żeby wyciągnąć namalowane jakiś czas temu obrazy, a z drugiej strony bardzo go do nich ciągnęło. Przełknął głośno ślinę, opierając się na zakurzonym meblu. Wolną dłoń wcisnął w przesłoniętą zwiewnymi pajęczynami przestrzeń, jednak nim zdążył cokolwiek wyjąć, przestraszył go trzask drzwi. Malarz aż podskoczył i przez to uderzył głową w pobliską ścianę.
To Park wrócił z torbami.
– Szybki jestem, co nie? – zażartował, wbiegając do pokoju niczym torpeda i rzucił przyniesione rzeczy na podłogę. – To co, pakujemy?
Baekhyun pokiwał głową. Z początku nie miał pojęcia, jak postąpić z wysłużonymi meblami. Nie chciał ich uszkodzić, a z drugiej strony nie były mu już potrzebne, bo miał je zaraz wynieść na śmietnik. Mimo to przejmował się. Do otwierania zepsutych szuflad miał dwie lewe ręce. Przygryzł wargę, stojąc przed komodą i wzdychał co kilka sekund.
– O co chodzi? – zapytał zdezorientowany Chanyeol, podchodząc do niego i przyglądając się wyszczerbionym rogom mebla. – Nie chcesz się wyprowadzać? Okej, w takim razie-
– Nie wiem, jak mam wysunąć te przeklęte szuflady. Zepsułem je, bo nie umiem porządnie poskładać ciuchów, tylko wpycham je na odwal się, a potem narzekam, że wszystko się sypie – mamrotał malarz pod nosem, oparłszy ręce na biodrach.
– Ach, to żaden problem.
Jak tylko Park wziął się za powolne rozbieranie zniszczonej i do niczego nie nadającej się komody, Byunowi jakby ulżyło. W mgnieniu oka pojedyncze pojemniki z upchanymi ubraniami spoczywały na podłodze, prezentując całą swą zawartość. Z drugim meblem natychmiast stało się to samo. Później wspólnie zaczęli przeglądać zwinięte w ogromne kule rzeczy, które z pozoru wyglądały jak bezużyteczne szmaty. Posegregowali je na te, które nadają się do chodzenia i te, które bezwzględnie należy spalić albo wrzucić do kubła z używaną odzieżą.
Dobre ubrania, poupychali do toreb, które niedawno przyniósł Chanyeol, a te, na które aż wstyd było patrzeć, złożyli w jedno miejsce. Park znalazł jakiś nieużywany worek na śmieci i włożył je tam, by przy najbliższej okazji odstawić je w odpowiednie miejsce. Było ich całkiem sporo, dlatego żal było wyrzucać ubrania na śmietnik. Zresztą, miał to już od dziecka. Jego matka może i była zarozumiała i pragnęła rządzić wszystkim dookoła, ale stare ciuchy zawsze oddawała biednym, jednak robiła to tak, by żadna z jej koleżanek się nie zorientowała. Czułaby się poniżona.
– Zgłodniałem – oznajmił zmęczony brunet, siadając na podłodze pod ścianą. – A ty? Chcesz coś? Może pójdę do sklepu i-
– Nie trzeba. Chyba mam jeszcze coś w szafkach. – Baekhyun zasunął do końca torbę, którą miał w rękach, a potem poszedł do kuchni, mimowolnie kołysząc przy tym biodrami. Był w dobrym humorze.
Wrócił po chwili, trzymając w rękach dwa opakowania ramenu. – Ugotujesz? Ja nie bardzo umiem. Nie chcę nas podpalić, bo pewnie byłbym do tego zdolny.
– Jasne, a masz jajka? – W odpowiedzi Byun skinął głową i lekko się uśmiechnął.
Takim sposobem już dziesięć minut później Chanyeol stał przy starej kuchence gazowej i gotował danie z torebki najlepiej jak umiał w niebieskim garnku z jednym uchem. Jego chłopak zaś siedział na blacie szafki i wesoło wymachiwał nogami, opychając się przed obiadem kwaśnymi żelkami. Co kilka sekund krzywił się, ale zaraz uśmiechał lekko, spoglądając na skupioną twarz bruneta. Odgarnął sobie z twarzy niesforne kosmyki włosów i przysunął się trochę bliżej.
– Chczesz tłochę? – zapytał z policzkami wypchanymi drażniącymi język słodkościami.
– Nie, wolałbym nie jeść nic przed obiadem – wykręcił się Park, ale malarz i tak podsunął mu do ust dwa duże żelki w kształcie serduszek.
– Zjedz – nalegał, połknąwszy wszystko, co jeszcze przed chwilą miał w ustach.
– No dobra. – Czarnowłosy przewrócił oczami i zjadł dwa kwaśne żelki, które oferował mu Baekhyun.
◄►
Siedzieli znów na materacu w pokoju przy otwartym oknie, a ciepły wiosenny wietrzyk smagał ich policzki, gdy z zapałem wpychali do ust kolejne porcje gorącego makaronu. Baekhyun czasami cicho siorbał, a wtedy Chanyeol jedynie się z niego śmiał, zastawiając usta dłonią, by nie wypadło z nich jedzenie. Poza tym rozkoszowali się swoim towarzystwem, rozmawiając na błahe tematy, jakby dopiero się poznawali. To jednak w ich przypadku sprawiało, że poznawali się lepiej.
– O nie, zaczyna lać! – krzyknął malarz, zrywając się z miejsca i podbiegł do otwartego okna.
Wychylił się tak mocno, jakby chciał wypaść, lecz z całej siły trzymał się parapetu. Granatowe, niemal czarne chmury spowiły niebo gęstą poświatą, zasłaniając jeszcze przed chwilą przyjemnie świecące słońce. Park podszedł do niego po krótkiej chwili i objął go od tyłu, przyciągając do siebie. Oparł brodę na jego szczupłym ramieniu, spoglądając z zaciekawieniem na ciemne niebo.
– Wygląda też, jakby zbierało się na burzę – powiedział cicho, bardziej do siebie. – Powinniśmy zamknąć, bo zaczyna też wiać, a chyba nie chcemy mieć tu powodzi.
Posłusznie Baekhyun zamknął okiennice, które zdradziecko wymykały mu się z rąk popychane przez coraz silniejszy wiatr. Odetchnął z ulgą, gdy pierwsze grube krople uderzyły w szybę, spływając po niej gładko, a nie dostając się do mieszkania. Odwrócił się w stronę Chanyeol i spojrzał na niego pytająco. Było zimno, zaczęło padać, nie było nic ciekawego do roboty.
– Co będziemy robić? Nie możemy nigdzie iść – odezwał się nagle malarz, a potem zajął miejsce na swoim wysłużonym materacu.
– Może po prostu poleżmy i popatrzmy w sufit. To zawsze coś. – Brunet ułożył się obok starszego, a potem wsunął sobie ręce pod głowę.
– I co? Chcesz policzyć wszystkie pęknięcia i miejsca, gdzie odleciała farba? – spytał Byun z drwiną w głosie, a potem prychnął, odwracając głowę w stronę rozłożonej na części komody. Westchnął. – Szkoda, że nie możemy tych mebli uratować. Naprawdę długo mi służyły.
– Zawsze możemy kupić podobne w sklepie z antykami. Będą w dużo lepszym stanie. Nie rozpadną się za dwa tygodnie.
– A gdzie chcesz je postawić? – zapytał Baekhyun z nutką drwiny w głowie.
– Coś się wymyśli.
◄►
Burza ustała po dwóch godzinach. W tym czasie malarz wzdrygał się na każdy grzmot i piszczał, jak tylko zobaczył choćby najmniejszy błysk. Chanyeol oczywiście się z niego natrząsał, wytykając mu, że taki dorosły i niezależny facet jak on nie powinien zachowywać się jak mały, przerażony chłopiec. Za takie przycinki dostał trzy razy w ramię i dwie sójki w żebra. Mimo to śmiał się dalej.
Zmierzchało, gdy Baekhyun postanowił otworzyć okno. Zaduch wpadł wprost do ciasnego mieszkania, chociaż było po deszczu i solidnej burzy. Zakrztusił się, kiedy ciężkie, duszące powietrze uderzyło go w twarz, a potem ciężko westchnął, machając koszulką, jak gdyby to mogło przynieść mu ochłodę.
– Za gorąco, nie? – rzucił czarnowłosy, czując pierwsze krople potu na czole.
– Zdecydowanie. – Starszy bez wahania pozbył się swojej koszulki i zaczął rozpinać spodnie, jednak powstrzymał go krzyk ze strony Parka.
– Co ty wyprawiasz?! – Chanyeol zerwał się na równe nogi, nie mogąc pojąć, co tamten zamierza.
– No  jak to co? Rozbieram się. Nie zamierzam spać w ubraniu, bo obudzę się cały spocony i śmierdzący. Ohyda! – Malarz zmarszczył nos, zsuwając spodnie wraz z bielizną. Rzucił je niedbale na podłogę tuż obok wypełnionych po brzegi toreb, po czym rzucił się na materac i przykrył swoje ciało do połowy cienką kołdrą. – Ty też się lepiej rozbierz, jeśli chcesz ze mną spać.
Wzdychając i kręcąc głową, czarnowłosy mimo wszystko posłuchał. Miał lekkie opory co do spania bez jakiejkolwiek części odzieży, ale wyzbył się ich, jak tylko poskładał swoje ciuchy w kostkę i ułożył je na małym stosie niedaleko tych Byuna. Wsunął się obok niego i zakrył się do połowy torsu. Ręce wsunął pod głowę, a wzrok wlepił w sufit, na którym nie mógł już nic dostrzec.
– Jest chyba jeszcze wcześnie – skomentował cicho, zerkając na jasnowłosego, który przysunął się bliżej, nawet jeśli wcześniej mówił, że będzie mu za gorąco.
– Co z tego? Jestem u siebie, więc mam prawo kłaść się do łóżka, kiedy mi się żywnie podoba. Czegoś tu nie rozumiesz? – Chanyeol pokręcił głową. – No właśnie. Może być dwudziesta, do cholery, a ja mam ochotę spać i będę spał. – Uniósł palec do góry w pozornie groźnym geście. – Ale masz się stąd nie ruszać.
Park zaśmiał się na głos, a już po chwili mógł poczuć drobną (i pokrytą lepkim potem) dłoń, która spokojnie spoczęła na jego mocno rozgrzanej piersi. Wtedy ucichł i wsłuchał się w równy rytm ich oddechów i uderzeń serca, które spajały się w jedną, tylko im znaną melodię. Przyjemna cisza, która pieściła ucho, przykryła ich niewidzialną zasłoną, czuwając nad ich snami, bo nim się obejrzeli, obaj zasnęli głębokim snem.
◄►
Przytłumione promienie słońca połaskotały Baekhyuna po twarzy. Przesłonił oczy dłonią, ziewając naprawdę szeroko i dopiero gdy przyzwyczaił się do panującej jasności, rozchylił powieki. Drobiny kurzu wirowały nad nim, tworząc maleńkie tornada. Miał ochotę się zaśmiać, ale tylko przeniósł wzrok za siebie. Dostrzegł Chanyeola stojącego przy oknie. Opierał się o parapet, wyglądając na poranny, świeży świat, który pomalutku budził się do życia.
Przetaczając się na brzuch, malarz zacisnął wargi, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Naga sylwetka czarnowłosego tak wspaniale prezentowała się w jaskrawym świetle, że zdawać by się mogło, iż był posągiem. Jasnowłosy przez kilka długich minut zachwycał się widokiem łagodnie umięśnionych pleców, po czym przesunął wzrok ku dołowi, bacznie przyglądając się dolince, która utworzyła się równo z kręgosłupem, aż dotarł do jędrnych pośladków i silnych nóg.
Bez zbędnego pośpiechu wyszedł spod kołdry. Miał szczęście, że poprzedniego dnia przestawił sztalugę z założonym dawno płótnem tak, że była teraz w zasięgu jego rąk. Na palcach podszedł do rzeczy, które wyjęli z komód i wziął paletę oraz kilka farb. Pospiesznie zmieszał odrobinę różu z bielą, tworząc delikatny, pastelowy kolor. Trzymając język w kąciku ust, nabrał nieco farby na palec i zaczął kreślić pierwszy kształt, kiedy niespodziewanie Park się poruszył.
– Stój! – krzyknął Baekhyun, starając się nie wykonywać ruchów, które mogłyby zniszczyć zaczątki jego dzieła.
– Co robisz? – zapytał zaciekawiony brunet, przekrzywiając jedynie głowę, próbował zerknąć przez ramię na jasnowłosego.
– Usiłuję cię namalować – padła lakoniczna odpowiedź.
– Aż tak atrakcyjny jestem? – Chanyeol parsknął lekkim śmiechem, lecz na to pytanie już nie usłyszał żadnego komentarza.
Stał tak dłuższą chwilę, podczas gdy malarz bardzo dokładnie szkicował małym palcem kształt jego pleców, nóg i pośladków. Głowę postanowił zostawić sobie na koniec. Minęło jakieś dziesięć minut, kiedy Baekhyunowi przyszło do głowy coś zupełnie innego. Wziął do ręki tubkę z farbą i wycisnął na paletę prawie cały niebieski kolor, później to samo uczynił z białym, różowym, żółtym i zielonym. Umazał sobie ręce w tych barwach, po czym podszedł do czarnowłosego i przytulił się do niego od tyłu, zostawiając kolorowe odciski na jego torsie.
– Hej! Co to ma być? – Chanyeol roześmiał się i odwrócił przodem do Byuna.
– Każdy może być malarzem – zażartował starszy, wskazując brodą paletę. – Spróbuj.
Zachęcony, brunet podszedł bliżej i umaczał dłonie w kilku kolorach na raz. Wydawało mu się to zabawne. Spojrzał jeszcze pytająco na Baekhyuna, a gdy ten skinął głową, rozsmarował na jego torsie zieleń, biel i odrobinę błękitu. To wywołało falę śmiechu z obu stron.
– Ciekawe. Wyglądasz teraz jak dzieło sztuki – skomentował Park, przyglądając się umazanemu farbą malarzowi.
– Nie, jeszcze nie.
Przez następne pół godziny co kilka chwil nabierali w dłonie farbę, by później brudzić się nią, dopóki nie mieli już na to sił. Gdy nadeszła ostatnia kolejka Chanyeola, zerknął on na swoją dłoń, pokrytą przedziwnym odcieniem szarości albo brązu. Wszystkie barwy już dawno zmieszały się w jedną, ale to nie miało znaczenia. Podszedł do jasnowłosego i za kark przyciągnął go do długiego, namiętnego pocałunku. Nie wiedział, że tego tak bardzo pragnął, póki się na to nie zdobył.
Z początku Baekhyun chciał zaprotestować, lecz gdy poczuł zwinny język ślizgający się po jego wargach, z chęcią je rozchylił, pogłębiając pocałunek. Oparł dłonie na piersi czarnowłosego, stając na palcach. Nie mógł jednak utrzymać równowagi. Park wyraźnie to poczuł, dlatego ostrożnie powiódł go w kierunku ściany. Po drodze popchnął stopą sztalugę i ta z głuchym łoskotem upadła na podłogę. Ich stopy również ubrudziły się w farbie i trudno było im stawiać kroki prosto, mimo to Byun już moment później mógł swobodnie się oprzeć, zatracając się na dobre w żarliwej pieszczocie.
Zmęczeni pocałunkiem, oderwali się od siebie, ale tylko na parę i tak zbyt długich sekund. Szerokie uśmiech ozdobiły ich twarze, lecz zaraz z ust Byuna dobył się cichy jęk, gdyż Chanyeol nie umiał trzymać rąk przy sobie i zaczął drażnić wrażliwe sutki starszego. Tamten niemal zaczął wić się przy ścianie, bo nie spodziewał się tego dotyku. Zacisnął jednak powieki, pozwalając westchnięciom i stęknięciom ulatywać w chłodne powietrze tego słonecznego poranka.
– Gdzie masz lubrykant? – mruknął nagle czarnowłosy, przebiegając wargami po idealnej krzywiźnie szczęki Baekhyuna.
– Powinien być gdzieś koło torby. Tam go wczoraj widziałem – wydyszał w odpowiedzi malarz, opierając się o ścianę i próbując złapać oddech.
Małe mieszkanie wkrótce wypełniło się stłumionymi jękami oraz cichym śmiechem. Ciepłe promienie ciasno otulały dwa nagie ciała, kiedy te połączone w miłosnym uścisku, opowiadały sobie najpiękniejszą romantyczną historię, na jaką było je stać. Chanyeol coraz szybciej poruszał biodrami, przyciskając jasnowłosego do ściany. Ten zaś z całej siły oplatał swojego kochanka nogami, a długie palce wplątał w jego kruczoczarne kosmyki.
Złączyli wargi w cudownym pocałunku, kiedy coraz potężniejsze fale rozkoszy spływały po ich ciałach. Patrzyli sobie przy tym w oczy. Spojrzenia pełne głębokich uczuć przyniosły niespodziewany efekt. Baekhyun osiągnął spełnienie, wtulając swoją twarz w ramię ukochanego. Zamiast głośno krzyczeć, wyszeptał jego imię ledwie słyszalnym głosem. Nie potrzeba mu było fajerwerków, gdy wreszcie zrozumiał, że niepotrzebnie wcześniej szukał pocieszenia w ramionach przygodnych facetów. Zacisnął mocno powieki, czując, jak Chanyeol przygryza lekko skórę na jego ramieniu, gdy doszedł z głuchym jękiem.
Zmęczeni powoli zsunęli się po ścianie, brudząc ją farbami, którymi byli umazani. Malarz odszukał dużą, bezpieczną dłoń i ścisnął ją mocno, jakby bał się, że zaraz może nie być obok jej i jej właściciela. Odwrócił głowę, gdy do oczu zaczęły cisnąć mu się łzy. Nie powstrzymał jednak szlochu, który chwilę później ścisnął mu gardło. Jego ciało niebezpiecznie zadrżało.
– Hej, co jest? Zrobiłem coś nie tak? Coś cię boli? – spytał czarnowłosy, zaczesując za ucho dłuższe, jasne włosy. Przysunął się bliżej i objął niższego, ukrywając jego ciało w swych ramionach.
– Płaczę, bo jestem szczęśliwy – wykrztusił w końcu Baekhyun, ukradkiem spoglądając na Parka.
◄►
CZTERY MIESIĄCE PÓŹNIEJ
– Dostałem pracę w bibliotece! – krzyknął Byun, wchodząc do biura Kyungsoo.
Jakiś czas temu Do został głównym księgowym w firmie, gdzie pracował. Dostał własne miejsce do pracy. Mógł poszczycić się teraz widokiem na sporą część miasta, prywatnym ekspresem do kawy oraz ciszą wypełnioną jedynie przez łagodne buczenie komputera. Wreszcie cieszył się wolnością. Nie musiał już dłużej słuchać narzekań współpracowników, którzy non-stop coś wrzeszczeli za jego uszami, wykłócając się o to, kto zrobił więcej błędów i kogo trzeba poprawiać.
– Co? Naprawdę? – Mężczyzna zdjął okulary i odłożył je na swoje biurko, a później podszedł do przyjaciela, żeby go uścisnąć.
– Tak – odparł Baekhyun, wyswabadzając się z niedźwiedziego uścisku. Usiadł na krześle przeznaczonym dla klientów i wyjął z papierowej torebki pudełko czekoladek. – Chanyeol mi pomógł, więc musimy to jakoś uczcić.
– To nie powinieneś świętować z nim? – Do przysiadł na brzegu drewnianego mebla, chwytając w dłonie duży kubek z ciepłą jeszcze kawą.
– Nie. Jest dziś bardzo zajęty.
Kyungsoo posłał malarzowi szeroki i szczery uśmiech. – Cieszę się, że ci się układa, że wam się układa. Masz kochającego faceta, teraz pracę…
–…choroba nie daje o sobie znać – dokończył jasnowłosy, a później odpukał lekko w dębowe biurko. – Właśnie! Dziś wieczorem przyjdźcie z Jonginem do Crystal Palace. Chanyeol i ja chcieliśmy zaprosić was na kolację. Mamy sprawę do omówienia.
– Tak? A jaką?
– Dowiesz się w swoim czasie. – Puścił mu oczko, po czym zaczęli rozmawiać o tym, co obaj powinni ubrać na tę jakże ważną okazję.
◄►
Gdy zajechali samochodem Chanyeola pod drogą restaurację, Baekhyun poczuł, jak w gardle rośnie mu ogromna gula. Nie chciał jeszcze wysiadać. Musiał się trochę odprężyć. Bądź co bądź, czekało na niego ważne zadanie. Z oddali widział przez szybę stłoczonych gości przy stoliku: swoich rodziców, rodziców i brata Parka oraz Kyungsoo wraz z Jonginem. Wszyscy ubrani byli bardzo elegancko, jak przystało na miejsce oraz okazję.
Musimy powiedzieć wam coś ważnego.
Ta formułka ciągle odbijała się echem w jego głowie. Miał jej już dosyć. Zbierało mu się nawet na wymioty.
Jego przemyślenia przerwało stukanie w szybę oraz szeroki, idiotyczny uśmiech.
– Możemy już iść? Jesteśmy spóźnieni, a wszyscy na nas czekają. – Park patrzył na niego z troską wymalowaną w pięknych, błyszczących tęczówkach. Malarz zacisnął wargi, a potem pokiwał z wysiłkiem głową.
Jak tylko dotarli do zarezerwowanego wcześniej stolika, siedem par oczu zwróciło się w ich stronę. Podano już przystawki. Nalano wino. Chanyeol odsunął Baekhyunowi krzesło, a ten usiadł, poprawiając swoją marynarkę. Zapanowała grobowa cisza. Matki spoglądały po sobie nawzajem, ojcowie udawali, że interesują się tym, co znajdowało się na talerzykach, a młodsze grono podziwiało wystrój lokalu.
– Najpierw zjedzmy, bo chyba każdy z nas jest głodny. – Na potwierdzenie tych słów czarnowłosemu zaburczało w brzuchu.
Kelnerzy dość szybko przynieśli doskonale przygotowaną kaczkę z jabłkami. Nie było przy stoliku osoby, która choć raz nie zamruczałaby z radości nad tym wyśmienitym smakiem. Talerze szybko pustoszały. Kieliszki niemalże same się opróżniały. W końcu nie ma nic lepszego od fantastycznego jedzenia połączonego z idealnie dobranym winem. Rozmawiano przy tym całkiem sporo. Nikt jednak nie wchodził na niebezpieczny grunt, jakim był powód tego zebrania.
– Myślę, że już czas – wyszeptał malarz, nachyliwszy się do ucha ukochanego, po czym otarł usta serwetką.
Chanyeol wstał, łapiąc Byuna z rękę. Cała uwaga znów skupiła się na nich. Brunet odchrząknął, sięgając do kieszeni po małe, czerwone pudełeczko w kształcie serca. Cichy szmer przetoczył się między gośćmi.
– Dziś jest ważny dzień. Zaprosiliśmy was tutaj, bo chcielibyśmy oznajmić coś ważnego. – Otworzył pudełeczko i wyciągnął z niego wysadzaną diamencikami obrączkę. Pokazał ją najbliższym i zaśmiał się cicho. Był cholernie szczęśliwy. – Baekhyun i ja…
–…pobieramy się – dodał starszy, jednocześnie pozwalając założyć sobie pierścionek zaręczynowy.
Fala cichych oklasków dała się słyszeć ze strony Kyungoo i Jongina. Dopiero później dołączyli do nich zszokowani rodzice oraz brat Chanyeola, z którymi niedawno doszli do porozumienia. Pani Byun zaczęła płakać, więc wtuliła się w ramię męża, a on zaczął delikatnie klepać ją po plecach. Gdy przyszli małżonkowie pocałowali się czule, oklaski stały się głośniejsze. Zarumieniony Baekhyun wstydził się zrobić cokolwiek, lecz miał ochotę krzyknąć, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

Bo znalazł własne płótno, na którym może stworzyć nowy obraz swojego życia.


A/N: I tym sposobem dotarliśmy do końca tego opowiadania! Mam nadzieję, że Wam się podobało i że będziecie do niego wracać, jeśli tak własnie było. Dla mnie znaczy ono dość wiele, bo włożyłam w niego sporo pracy i po kolei realizowałam plan, który utworzył mi się gdzieś tam w głowie. Dziękuję wszystkim, którzy czytali i komentowali. Na razie czas się pożegnać na tym blogu, gdyż zajmuję się tłumaczeniem, które możecie przeczytać tutaj. Na pewno kiedyś powrócę z kolejnym opowiadaniem, nie musicie się martwić. Jeszcze raz dziękuję i do... napisania/przeczytania(?)!

poniedziałek, 17 lipca 2017

Canvas [19/20]

Ciała niebieskie


Chanyeol nawet nie poczuł, jak zasnął. Jednak następnego poranka przebudził się z potwornym uczuciem niepokoju, ogarniającym całe jego ciało razem z wnętrznościami. Rozchylił powieki i dostrzegł ciekawską parę oczu wpatrującą się w niego z wyraźnym zainteresowaniem. Oczy te były również opuchnięte i mocno zaczerwienione, były to ślady tego, że niedawno toczyły się z nich ogromne ilości łez, zapewne bliskie niezmierzonym oceanom.
– Jesteś bardzo przystojny, kiedy śpisz – skomentował Baekhyun zachrypniętym od snu i płaczu głosem. Uśmiechnął się blado. – Przepraszam, że wczoraj postąpiłem tak pochopnie – powiedział cicho, niemal niedosłyszalnie, spuszczając wzrok w nieznane. – Musiałeś się bardzo przejąć. Po tych tabletkach miałem lekki odlot, zanim zasnąłem, ale i tak czułem, że mocno mnie przytulasz. Pewnie nieźle cię przestraszyłem.
Brunet skinął głową i dopiero wtedy zorientował się, że nadal są w tej samej pozycji, co wieczorem. Może tylko teraz Byun trochę się odsunął, by móc swobodnie mówić. To jednak nie zniechęciło Parka. Z całej siły przyciągnął starszego do siebie. Był bardziej pewny siebie, stanowczy. W końcu coś sobie obiecał tam na dachu, kiedy mroźny wiatr niewidzialnym pyłem osiadał na jego skórze.
Ostrożnie ułożył sobie głowę jasnowłosego na piersi, tuląc go do siebie. Pragnął, aby Baekhyun poczuł się przy nim bezpieczny, by odnalazł w nim oparcie. Wiedział, że będą musieli przeprowadzić poważną rozmowę. Dotarło do niego także i to, że będzie musiał się zmienić, ale był gotów na wszystko, byleby tylko malarz nie zrobił już nic, co im obydwu przyniosłoby szkodę. Niepewnie przeczesał palcami jego włosy, a później otulił dużą dłonią wątłe ramię.
– Porozmawiajmy, Chanyeol – podjął nagle starszy.
Leżeli już jakiś czas. Słońce nakreśliło maleńki łuk, swoimi promieniami dotykając wszystkiego, co znalazło się w ich zasięgu. Było jeszcze bardzo, bardzo wcześnie. Zbyt wcześnie, aby wstawać. Zbyt wcześnie, by dawać ponieść się fantazji. Zbyt wcześnie, by konwersować o istotnych sprawach. A mimo to postanowili to zrobić. Po krótkiej chwili ciszy, Baekhyun przełknął ślinę tak głośno, aż echo rozniosło się i ukryło w liściach kwiatów, zapamiętując ten moment na zawsze.
– Nie będę przyjmował leków – zaczął cicho malarz, zdając sobie sprawę, że stąpa bo nikłej powierzchni złowieszczego lodu. – Chcę, żebyś wysłuchał mnie do końca. To dla mnie ważne. – Urwał na sekundę, nabierając w płuca nieskończoną ilość powietrza. – Kiedy wyszedłeś, poczułem, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Nie było cię chyba dwie godziny. Cały ten czas przeleżałem na łóżku. Płakałem. Tak. Ale też dużo myślałem o tym, co powiedziałeś. Co wyznałeś. Nie spodziewałem się tego.
Niezdarna cisza wkradła się pomiędzy nich, jednak Baekhyun musiał kolejny raz dokładnie przemyśleć, co chce powiedzieć. Było mu trudno. Głównie dlatego, że już druga osoba, która była z nim związana, która czuła do niego coś więcej niż pogardę, płakała z jego powodu. Ciężar niepewności leżał na jego piersi niczym podły kamień przygniatający biednemu zwierzęciu ogon. Odetchnął ciężko, gromadząc wszystkie potrzebne słowa w niewygórowane zdania.
– Dziękuję za to, że byłeś ze mną szczery. Nie rozumiem, dlaczego czujesz coś takiego do takiej osoby jak ja, ale nie będę w to wnikał. Okazuje się, że ludzkie uczucia czasem znajdują dom w najmniej spodziewanych ludziach – mówił powoli, miarkował słowa, jakby bał się, że powie coś nie na miejscu lub urazi Chanyeola. – Ja sam nigdy nie myślałem o tobie w ten sposób. Byłeś kimś, kto robił dla mnie to, czym zwykle zajmował się Kyungsoo, więc przyjmowałem to za coś naturalnego. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że bardzo się starasz. Wiem teraz, że chcesz dla mnie jak najlepiej. Dlatego proszę, żebyś nie wciskał mi tych okropnych tabletek. – Westchnął, chwytając koszulkę bruneta, chcąc go powstrzymać tym od zabrania głosu. – Kiedy coś będzie nie tak, wtedy możesz interweniować. Jak zauważysz, że dzieje się ze mną coś niedobrego, możesz wepchnąć mi te paskudztwa do gardła, a potem zabrać do lekarza, ale w innym wypadku pozwól mi być sobą.
Bo jestem normalny.
Bo nie czuję się chory i nie chcę, by inni tak mnie traktowali.
– Jeszcze jedno.
Baekhyun znów długo się nie odzywał. Ważył słowa. Zastanawiał się, czy aby na pewno to dobry moment, by wyrazić to, co ma w sercu. Park dał mu już wiele, mimo iż o to nie prosił. Bardzo go to zawstydziło, gdy dokładnie przeanalizował ich znajomość od samego początku. Nie miał do stracenia za wiele. Jedynie kolejną osobę. Jednak był to ktoś, kto miał wobec niego zupełnie inne zamiary niż ludzie, których spotkał przez całe swoje życie. Malarz usiadł wyprostowany, czarnowłosy wkrótce postąpił tak samo. Patrzyli sobie prosto w oczy, gdy Byun wreszcie zdecydował się przemówić.
– Chcę, żebyś był moim płótnem, Chanyeol. Płótnem, na którym namaluję wszystkie te uczucia, które kiedyś zamazałem. Chcę nauczyć się ich od nowa. Chcę, żebyś mi w tym pomógł, żebym później mógł bez wahania powiedzieć, że choć raz w życiu trafiłem na człowieka, dla którego byłem czymś więcej niż tylko tym, co można łatwo wykorzystać.
Właśnie to sprawiło, że Chanyeol zaniemówił. Dobrze wiedział, ile trudu kosztowało Baekhyuna, by przekazać najskrytsze odczucia. Uśmiechnął się czule, nieśmiało chwytając drobną dłoń w swoje duże i ciepłe. Podniósł ją do ust i ucałował, jak gdyby zawierał przysięgę. Później przytulił ją do swego policzka, bez przerwy zatapiając się w tajemniczym spojrzeniu jasnowłosego. Pragnął, by tak było już zawsze.
– Z przyjemnością spełnię twoją prośbę, Baekhyun – odrzekł po długiej chwili zastanowienia, choć odpowiedź znał, zanim malarz wypowiedział życzenie.
By każdy dzień był jak dziś. A dzisiaj przecież jest wigilia.
◄►
Trzy miesiące później życie Baekhyuna nie różniło się wiele od tego, które wiódł przez poznaniem Parka. Były jednak małe wyjątki. Mieszkał z Chanyeolem, który każdego dnia witał go najszerszym uśmiechem na świecie, przygotowywał pyszne śniadania i nie narzekał, gdy Byun zapomniał wykonać domowych obowiązków, którymi się podzielili. Na dobre rozstał się z nocnymi wypadami do klubów i zdecydował się więcej wychodzić za dnia. Polubił spacery, a że wiosna zaczynała budzić się ze wszystkich sił, wstyd było siedzieć na tyłku i gapić się w telewizor.
Przestał też przejmować się chorobą. Owszem, brunet ciągle miał na niego oko, ale nic nie wspominał na temat lekarstw, lekarzy i szpitala. Wiedział, gdy powinna zapalić mu się czerwona lampka. Od czasu do czasu Byun odwiedzał swoje stare mieszkanie, aby namalować jakiś obraz. Nie pamiętał, ile ich stworzył, ale wszystkie odstawiał na bok i nie zwracał na nie więcej uwagi. Zaczął też bardziej troszczyć się o swoją kotkę. Zdał sobie sprawę, że w czasie szalonego miesiąca po napadzie choroby zaniedbał zwierzę, dlatego postanowił to zmienić.
Siedział właśnie na kanapie, oglądając jakiś nudny program w telewizji i głaskał Momo, która mruczała głośno, kiedy do jego uszu dobiegł szczęk klucza w zamku. Wyprostował się na swoim miejscu, zastanawiając się, kto i jak mógł wejść do mieszkania. Matka i ojciec Chanyeola nigdy nie odwiedzali syna, to samo tyczyło się Sehuna. Baekhyun pomyślał, że może to jakiś włamywacz, ale nie ruszył się z miejsca, tylko delikatnie ścisnął łapkę kota.
– Hej, Baek, już wróciłem! – Radosny głos Parka rozniósł się szerokim echem po mieszkaniu, a Byun odetchnął z ulgą, ciesząc się, że to nie kto inny a właśnie jego chłopak.
Tak. Malarz zebrał w sobie całą odwagę i zgodził się na związek z Chanyeolem. Początkowo był sceptycznie nastawiony i wydawało mu się, że będzie się musiał starać ponad swoje siły, ale rzeczywistość okazała się inna. Nie było między nimi udawanych czułości, niepotrzebnych słodkich słówek, nieustannego trzymania się za ręce i obściskiwania w parku czy w wąskich uliczkach, gdy chodzili na spacer. Dużo za to rozmawiali, poznawali się coraz bardziej, odkrywali się warstwa po warstwie. Nie pod przymusem chwytali swoje dłonie, kiedy ich palce zdawkowo ocierały się. Nikt nic nie mówił, było to coś całkiem naturalnego.
– Co robisz w domu tak wcześnie? – Baekhyun wyszedł na korytarz i oparł się o ścianę. – Nie powinieneś być jeszcze na uczelni.
– Niby powinienem, ale tak wyszło, że nie mam reszty zajęć. Nie wiem, o co tam dokładnie chodzi – odpowiedział czarnowłosy, zdejmując kurtkę i zabrudzone błotem buty. – Przyniosłem nam ciepły obiad. Kupiłem po drodze pierożki gyoza. – Uśmiechnął się, podnosząc z podłogi reklamówkę.
Dłuższą chwilę Chanyeol przyglądał się starszemu, przekręcając głowę to w prawo, to w lewo. Mrużył oczy, bo zdawało mu się, że widzi w nim jakąś różnicę, jednak nie potrafił jej do niczego dopasować. Byun uniósł brwi do góry na to niecodzienne i komiczne zachowanie, tłamsząc w sobie chęć głupkowatego docinania.
– Pofarbowałeś włosy! – wykrzyknął wreszcie Park, prawie podskakując.
– Brawo, geniuszu. Już myślałem, że nie zauważysz – zadrwił malarz, a potem prychnął, przeczesując palcami jasną czuprynę, z której nie wyglądały przebrzydłe odrosty.
– Ale zauważyłem, więc nie masz mi nic do zarzucenia – odgryzł się Chanyeol, grożąc palcem i wchodząc do kuchni.
Kiedy mył ręce i wyjmował opakowania z jedzeniem z siatki, starszy obserwował go, jakby był niecodziennym zjawiskiem. Później bez słowa zaparzył herbatę i zaniósł ją do salonu. Nie zamierzał jeść obiadu w nieoświetlonej słońcem kuchni. Wolał wygrzewać się na sofie, wystawiając swoją twarz do złocistych promieni, nawet jeśli wpadały one tylko przez okno. Ponadto chciał być bliżej bruneta. Chciał z nim dyskutować na tematy poruszane w informacyjnych programach przewijających się na kolorowym ekranie.
– Jeszcze nie wystygły, więc jedzmy, póki świeże – odezwał się Park, zajmując miejsce między Baekhyunem a zaskoczoną kotką.
Prawie równocześnie otworzyli pudełka i cudowny zapach wypełnił ich nozdrza. Chociaż nie był to wyszukany posiłek godny wielkiego mistrza kuchni, smakował naprawdę wyśmienicie. Aż sama Momo wstała na równe łapki i w błagalnym geście ugniatała udo czarnowłosego, usiłując wymusić w ten sposób przynajmniej malutki kawałek pierożka. Byun zajadał się, nie zwracając uwagi na wszystko dookoła. Odkąd ustanowił nowy porządek i zasady, poprawił mu się apetyt. Miał ochotę jeść wszystko, o każdej porze, nie wybrzydzał, nie wykręcał się.
– Jak ci minął dzień? – spytał Chanyeol z nieco niewyraźnie, jako że jego usta były prawie pełne.
W odpowiedzi malarz wzruszył ramionami. On, w przeciwieństwie do bruneta, wolał zachowywać podstawy kulturalnego zachowania i nie odpowiadać, kiedy groziło poważne ryzyko, że jego obiad może przy tym wylądować na podłodze.
– Oglądałem telewizję, bawiłem się z kotem, czekałem na ciebie – odparł wreszcie i zrobił spory łyk nieco przestygniętej herbaty.
– Czyli dzień jak co dzień – skomentował Park i napchał sobie usta kolejnym pierożkiem.
– Dokładnie – odrzekł Baekhyun, pałaszując z entuzjazmem smakowity obiad.
Mniej więcej pół godziny później rozparli się na kanapie, oglądając nowy odcinek aktualnie nadawanej dramy. Szybko jednak stracili nim zainteresowanie i Chanyeol zmienił kanał na taki, gdzie puszczano jakiś głupawy teleturniej. Nic lepszego nie było, więc go zostawił, w myślach odpowiadając na dziecinnie proste pytania. W międzyczasie Byun przysunął się bliżej i oparł głowę na jego ramieniu, bacznie wpatrując się w ekran.
Znudzona kotka wskoczyła na jego kolana, a tam zwinęła w kłębek i zasnęła. Malarz delikatnie pieścił jej sierść, co wyraźnie jej się podobało, gdyż mruczała bardzo głośno. Brunet, pomimo iż po części zajmował swój umysł quizem, nie mógł nie zauważyć, że starszy się do niego przytulił. Nieśmiały uśmiech wkradł się na jego usta, a serce przyspieszyło biegu. Był naprawdę szczęśliwy, że wszystko układało się teraz według ich myśli.
– Obejrzymy jakiś film? – spytał nagle Baekhyun, spoglądając na czarnowłosego.
– A na co masz ochotę? Komedia? Romans? Horror? Film akcji? – wyliczał Chanyeol.
Początkowo wlepiał wzrok w telewizor, ale po chwili przeniósł go na twarz jasnowłosego. Nie spodziewał się, że jest aż tak blisko, dlatego cicho westchnął zaskoczony. Później bezceremonialnie zmierzwił jego włosy i zaśmiał się, gdy Byun nadął policzki, udając obrażonego. To nie pierwszy raz, gdy wyglądał jak nastoletni chłopiec.
– To co, komedia? – zapytał ponownie Park, na co malarz pokiwał ochoczo głową.
Jak tylko czarnowłosy poszedł po laptopa, by mogli obejrzeć wybrany wspólnie film, Baekhyun zniknął w kuchni. Wyrzucił do kosza puste opakowania po obiedzie i przygotował świeżą herbatę, uznając, że więcej jedzenia na razie nie będzie im potrzebne. Wrócili niemal w tym samym czasie, wymieniając się subtelnymi uśmiechami. Zasiedli znów przytuleni do siebie, bo tak było o wiele wygodniej, a przynajmniej taką wymówką wykręcał się malarz. Momo, oczywiście obrażona na cały świat, bo nikt nie interesował się tylko i wyłącznie nią, zasnęła na kolanach Parka.
Komedia, jaką wybrali, była chyba najśmieszniejszym filmem, jaki mógł im się trafić. Niemal bez przerwy wybuchali śmiechem, a kilka razy zdarzyło im się uronić łzę. Nie było chwili, by szerokie uśmiechy nie wykwitały na ich twarzach. Pod koniec bolały ich policzki i cali byli czerwoni. Dla uspokojenia się równocześnie sięgnęli po przestygniętą herbatę, której do tej pory nie tknęli. Obaj wypili ją prawie że duszkiem.
– Nie mam już siły – mruknął Byun i zaśmiał się pod nosem. – Ten film był genialny.
– To prawda – odpowiedział Chanyeol, przyglądając się bardzo rzadkiemu zjawisku, jakim była rozpromieniona słonecznym uśmiechem twarz ukochanego. Podziwiał ją, ale robił to niepostrzeżenie, jakby popełniał najgorsze z możliwych przestępstw. Tak naprawdę jednak trochę bał się, że starszy zacznie z niego kpić, co było bardzo w jego stylu. – Wiesz, Baek, tak naprawdę to wcale nie miałem dzisiaj skróconych zajęć – wyznał po chwili ciszy.
– Nie? – zdziwił się Baekhyun, biorąc kotkę na swoje kolana i bawiąc się z nią. – To po co przyszedłeś do domu tak wcześnie?
– Chciałem spędzić większość dnia z tobą, a znając mój plan, to pewnie nigdy by mi się to nie udało – oświadczył, wzruszając ramionami ze szczerym wyrazem twarzy.
– Naprawdę? – Malarz był zbity z tropu. Zamrugał szybko kilka razy, po czym odwrócił wzrok, aby wyrwać się z atmosfery zakłopotania. – Nie musisz robić dla mnie takich rzeczy.
– Ale chcę. Jesteśmy razem, dlatego ważne jest dla mnie byśmy spędzali razem czas, nawet na najprostszych głupotach jak gotowanie, jedzenie czy siedzenie w salonie w ciszy – odpowiedział Chanyeol, trzymając dłoń jasnowłosego, bawiąc się jego palcami. – Poza tym… chciałbym dziś to z tobą zrobić – dodał pewnie, nie spuszczając spojrzenia z ważnej dla niego osoby.
– To? Czyli co? – Baekhyun nie był do końca zainteresowany przemową bruneta albo bardzo skutecznie udawał, że nie słucha. Zaczepiał Momo, która już kilka razy solidnie podrapała jego nadgarstek.
– Chciałbym się z tobą kochać – oznajmił zdecydowanie, bez choćby cienia skrępowania.
Policzki malarza zaś pokryły się z początku subtelną czerwienią, która wkrótce przeistoczyła się w niemal krwisty odcień, jaki przybierały róże w słoneczne dni. Zawstydziło go coś tak prostego, naturalnego; coś, o co nikt nigdy go nie prosił, zawsze to on tego żądał i pragnął. Tym razem jednak było nieco inaczej. Nie był już bowiem tym samym człowiekiem co kilka miesięcy temu. Zmienił się i sam to zauważył.
Zakłopotanie wciąż tańczyło na jego twarzy, gdy wyjrzał przez okno. Zauważył chylącą się ku zachodowi płomienną kulę, rzucającą migotliwe pasma oranżu, które w uroczy sposób rozświetlały przytulny salon. Nie umiał normalnie spojrzeć w twarz mężczyźnie siedzącemu obok. To była dla niego prawdziwa nowość. Westchnął więc ciężko, spoglądając na znudzoną kotkę, która najwyraźniej miała już dość zaczepiania swojego pana i dopraszania się o atencję. Próbując przerwać to niekończące się głuche milczenie, przepełnione nutą oczekiwania, odchrząknął głośno.
– W takim razie chodźmy się najpierw wykąpać – powiedział z radosnym tonem w głosie, po czym zerwał się z miejsca i jako pierwszy ruszył do łazienki.
To właśnie on przygotował wannę pełną piany, która roztaczała przyjemnie drażniący nozdrza zapach. Spojrzał w lustro, by upewnić się, że pąsowe plamy zniknęły z jego policzków. Uśmiechnął się do swego odbicia, na które już nie wstydził się patrzeć. W ostatnim czasie zniknęły cienie pod oczami, wargi przestały być spierzchnięte, włosy znów zaczęły zdrowo błyszczeć tak jak i oczy. Prędko pozbył się swych ubrań i nadal patrzył na siebie w szklanej tafli.
Nie wystawały mu żebra, schowały się obojczyki, ramiona delikatnie zaokrągliły się, brzuch przestał zapadać się do środka. Jedynie kości biodrowe wciąż prześwitywały na tle reszty ciała. Cóż, taka widocznie była jego natura. I choć bez skrępowania był w stanie oceniać swe odbicie, w pośpiechu wskoczył do wody, gdy usłyszał, że drzwi się otwierają. Nie umiał jeszcze pokazać się Chanyeolowi, co było do niego zupełnie nie podobne. Dawniej pewnie nawet rozebrałby się bez kiwnięcia palcem.
– Dlaczego się boisz? – zapytał brunet, zdejmując czarny golf. Zmierzwione włosy na moment przykuły uwagę Baekhyuna, ale zaraz odwrócił wzrok, udając, że wcale go nie obeszło to, jak przystojnie wygląda jego partner. – Onieśmielam cię? – zapytał pewny siebie, przyglądając się swej twarzy w lustrze, oparłszy dłonie na biodrach.
– Ty?! – Byun zakpił i prychnął. – Dlaczego miałbym się przed tobą wstydzić? Ja? Przed tobą? Nigdy w życiu. – Pokręcił głową, zaprzeczając własnym myślom.
– To dlaczego wskoczyłeś tak szybko do wody, jak wszedłem? – spytał, pomału wchodząc do wanny, by usiąść za jasnowłosym.
– Zrobiło mi się zimno – odburknął malarz w dziecinny sposób i oparł się o szeroką pierś Chanyeola. – Ale teraz jest już ciepło.
Długie ramiona Parka całkiem prędko znalazły się wokół talii Baekhyuna, przytulając go do większego, ciepłego ciała. Obaj przymknęli oczy. Cisza była przyjemna, uspokajająca. Tylko ich oddechy prowadziły zaciekłą rozmowę, wymieniając poglądy wraz z pojedynczymi kroplami wody, która skapywała z kranu i rozbijała się o gładką taflę wody, przeniknąwszy przez gęstą pianę. Nie potrzeba było nic więcej. I choć nie byli idealni, nie dopełniali się wzajemnie, widzieli swoje wady i nie umieli docenić niektórych zalet, uważali, że tworzą dobre dopasowanie.
Nagle czarnowłosy czule ucałował ramię malarza i uśmiechnął się szeroko. Bez pytania sięgnął po pięknie pachnące mydło, po czym ostrożnie zaczął myć miękką, wrażliwą skórę ukochanego. Podobało mu się to zajęcie. Jedne miejsca bardzo dokładnie zwiedzał palcami, zapamiętując niepowtarzalną fakturę najdrobniejszych zgięć, łuków, blizn i znamion. Ciepłą wodą zmył ślady swoich poczynań, by zaraz móc rzeźbić nowe wzory. Użył warg, by pozostawić cudowne zdobienia na pochylonym karku i wystających łopatkach. Kilka niedostrzegalnych gołym okiem żłobków pojawiło się wzdłuż kręgosłupa. Zniknęły tak szybko, jak Chanyeolowi zabrakło tchu, by rzeźbić je dalej.
– Dość. Teraz twoja kolej – powiedział Baekhyunowi do ucha, na co ten zadrżał niepostrzeżenie.
Jak na polecenie malarz odwrócił się przodem do bruneta i przysiadł na piętach. Umył go tak samo dokładnie, odwdzięczając się podobnymi pieszczotami, jednak były one o wiele bardziej niepewne, ale nie nieśmiałe. Skończył szybko, bo woda powoli stygła, co nie spotkało się z jego aprobatą. Spłukał mydlaną pianę, a później wyszedł z wody i w pośpiechu owinął się ręcznikiem, nie pozwalając patrzeć na swoje ciało.
Wycierał się bardzo dokładnie, czasami poświęcał przesadnie dużo uwagi niektórym miejscom, co sprawiło, że skóra tam zrobiła się lekko czerwona. Chanyeol za to był nieco zbity z tropu. Kątem oka obserwował poczynania ukochanego, ścierając niepotrzebne krople wody ze swoich rąk i nóg.
– Będę na ciebie czekał. Nie musisz się spieszyć – odezwał się nagle Byun i posłał młodszemu przelotny uśmiech. Tuż przed zamknięciem za sobą drzwi odwinął ręcznik z bioder i rzucił go na ziemię. Dały się jeszcze słyszeć jego kroki, gdy biegł do sypialni.
I rzeczywiście, brunet się nie spieszył. Dokładnie sobie wszystko przemyślał, wycierając nawet swoje plecy, bo ostatnim, czego potrzebował, był niezadowolony Baekhyun, w najgorszym momencie wyganiający go do łazienki i oznajmiający, że jednak nic z tego nie będzie. Zaśmiał się na taki scenariusz, a potem powiesił ręcznik na grzejniku i wyszedł, gasząc za sobą światło.
Śmiało kroczył korytarzem, choć musiał przyznać przed samym sobą, że maleńki chochlik podenerwowania gryzł mu wnętrzności. Otworzył drzwi do sypialni i w półmroku ujrzał siedzącą na łóżku nagą postać. Nie mógł ukryć uśmiechu, kiedy zobaczył lekko zaokrąglone uda i nie tak chudy brzuch. Wcześniej go to przerażało. Bał się, że byle ruch może skrzywdzić malarza. Teraz był już śmielszy. Nie zdawał sobie sprawy, że zbyt intensywnie wpatruje się w i tak drobne ciało, dopóki jego właściciel mu tego nie uzmysłowił
– Przestaniesz się tak gapić? – odezwał się Byun, wyrywając Chanyeola z zamyślenia.
– Nie – odpowiedział stanowczo, przysiadając na brzegu. Chłodna pościel wywołała na jego skórze ciarki. – Jesteś piękny, Baekhyun.
W mgnieniu oka ich wargi złączyły się w pocałunku. Z początku był bardzo, bardzo niezdarny i to z winy bruneta. Niby starał się grać pewnego siebie i zdecydowanego na wszystko, ale jego czyny nie były już takie śmiałe. Może to dlatego, że nigdy wcześniej nie byli tak blisko, jak mieli być tej nocy. Owszem, całowali się i to dosyć często, ale wtedy nie były to tak nieporadne ruchy, jakby ktoś zestawił dwóch nastolatków, którzy całują się po raz pierwszy.
Oddychając głęboko przez nos, Chanyeol przysunął się odrobinę bliżej i pogłębił gest. Jego usta nie drżały już bezsilnie, nadając pocałunkowi jednolite tempo. To był dopiero początek, więc nie mieli gdzie się spieszyć. Park subtelnie oblizał koniuszkiem języka nieco napuchnięte wargi malarza, a ten w odpowiedzi rozchylił je, pozwalając by ich języki splotły się w tańcu namiętności. Dłonie Byuna jakoś same powędrowały na kark czarnowłosego, przyciągając go jeszcze bliżej, by mógł chłonąć jego ciepło i dzielić się z nim powietrzem.
Wkrótce potem mokre ślady zaczęły leniwie osiadać na szczęce i szyi Baekhyuna. Nieskończenie długie sekundy trwało, aż Chanyeol zrobił pierwszą malinkę. Delikatnie zassał wrażliwy kawałek skóry, a w jego uszach rozbrzmiał cichy, gardłowy jęk wywołany tym posunięciem. Duże, nieco szorstkie dłonie sunęły po nieosłoniętej talii, zatrzymując się na chwilę na biodrach, by przejść do grzesznie miękkich ud, między którymi usadowił się brunet.
Nie był do końca świadomy tego, co robi. Większość podpowiadało mu serce, któremu mógł w pełni zaufać. Spomiędzy jego warg wydobywał się gorący oddech, tak przyjemnie drażniący stwardniałe sutki malarza, gdy całował jego blady tors, oświetlony jedynie przez błahą lampkę. Starszy nie protestował, bo nie miał na to czasu. Jego usta okupowane były przez urywane jęki, przenikliwe westchnięcia i półprzytomne stęknięcia. Niekiedy, gdy język Parka dotykał wyczulonych miejsc, drżał niepostrzeżenie, zaciskając dłonie na białej pościeli lub na plecach Chanyeola.
Gorące, niemal płomienne pocałunki osiadały na podbrzuszu Baekhyuna niczym magiczny pył. Były niewystarczające, pragnął ich więcej, a jednocześnie paliły jego skórę, pozostawiając niewidzialne ślady miłosnej gry. Odchylił głowę, a z jego ust popłynął ledwie słyszalny jęk, kiedy to Park chwycił w zęby delikatną skórę na udzie. Otrzeźwiający dreszcz przebiegł po drobnym ciele, kiedy starszy czuł ciepły język bezkarnie kreślący wyimaginowane ścieżki. Jęknął w końcu zniecierpliwiony, unosząc się na łokciach.
– Pozwól, że teraz-
– Nie – stanowczo przerwał mu Chanyeol, z uporem patrząc w jego oczy. – Jeszcze nie skończyłem.
Tuż po tym brunet przystąpił do ponownego całowania brzucha i piersi malarza. Niby to niepewnie polizał jego sutka i zaraz wziął go do ust, ssąc w drażniący sposób. Jedną dłonią gładził wystającą kość biodrową Baekhyuna, a w drugą ujął jego członka i zaczął pieścić kciukiem jego czubek. Jedynie na moment uniósł głowę, by dostrzec wykrzywioną w bezgranicznej przyjemności twarz, półprzymknięte, przesłonięte nietradycyjną mgłą oczy i rozchylone rozpustnie usta. Powrócił do zadowalania swojego partnera, wkładając w to jeszcze więcej pasji.
Rytmiczne, nieznośnie wolne ruchy dłonią doprowadzały Byuna na skraj cierpliwości, równocześnie wysyłając ciarki uniesienia do jego podbrzusza. Oddychał coraz szybciej, a Chanyeol, jakby właśnie tylko na tym się koncentrował, przyspieszał w tym samym momencie. Gdy zbielałe kłykcie były o krok od przebicia cienkiej jak papier skóry, Park nagle przerwał, odrywając się od przyjemnie pachnącego, miękkiego i rozgrzanego ciała.
– I co? To koniec?! Zamierzasz mnie tak zostawić?! – Malarz znowu podniósł się na łokciach, wykrzykując karcące słowa drżącym głosem. Mimo zażenowania, które wymalowało jego twarz na kolor burgundy, nie zapomniał o swoich potrzebach. To one w tej chwili wydawały się najważniejsze.
– Myślałem, że podczas zbliżeń nie pokazujesz pazurków, a tu proszę – mruknął czarnowłosy do ucha starszego i zaśmiał się gardłowo.
– A ty nagle jesteś taki odważny i pewny siebie? – odszczeknął Byun, a później na powrót ułożył się wygodnie na łóżku. Zlustrował wzrokiem grzebiącego w szufladzie Chanyeola, po czym przełknął głośno ślinę. – Muszę jednak pochwalić, że dłonie to ty masz niezłe.
Czarnowłosy prychnął cicho, znów usadawiając się wygodnie między biodrami Baekhyuna. Chwycił wolną poduszkę i podłożył ją pod jego biodra, gdy ten patrzył na niego nieco zbity z tropu. Myślał, że nieśmiały Park zapyta o jakieś pozwolenie, słowo pomocy, cokolwiek, a on jak gdyby nigdy nic sam się wszystkim zajmował. Już moment później trzymał w dłoniach lubrykant i rozsmarowywał go po swoich palcach. Spojrzał pytająco na malarza, a kiedy ten, wciąż nieco zaskoczony, skinął niemrawo głową, ostrożnie wsunął w niego jeden ze swoich długich palców.
Ni to jęk, ni to pomruk wydobył się spomiędzy zaczerwienionych warg malarza, gdy brunet zaczął miarowo i dość pewnie poruszać dłonią. Nie potrzebował długo, by się przyzwyczaić. Aż tak bardzo jego ciało nie zapomniało tego aktu, w końcu kiedyś zaciągał facetów do łóżka niemal dzień w dzień, a raczej noc w noc. Tylko westchnął cicho, czując w sobie drugi palec. Silna dłoń, która przytrzymywała jego biodra, aby się nie poruszały, dawała sobie radę, jednak Byun chciał ją jakoś przechytrzyć. Nie był w stanie racjonalnie myśleć. Każdy zmysł skupiał się na przyjemności, która płynęła z gestów Chanyeola.
– Pospie- Ach! – krzyknął Baekhyun, wciskając głowę w miękką poduszkę, gdy niespodziewanie, dołączywszy kolejny zwinny palec, czarnowłosy trafił w jego prostatę. Drażniąc ten jakże wrażliwy kłębek nerwów, powodował, że całe drobne ciało drżało i prawie skręcało z emocji, jakie przez nie przepływały.
Właśnie to upewniło Parka, że może posunąć się o krok dalej. Cofnął więc dłoń, na co malarz znowu jęknął zbolały, zniecierpliwiony i podenerwowany. Patrzył na Chanyeola, jakby miał zaraz rozszarpać go na strzępy za takie traktowanie, ale powstrzymywał go fakt, że za chwilę dojdzie między nimi do tak długo wyczekiwanego zbliżenia. Tak, obaj marzyli o tym już od dawna, lecz żaden nie śmiał się otwarcie podjąć tego tematu. Brunet był zbyt zajęty ­– lub takowego udawał – sprawami związanymi z uczelnią, natomiast Byun stwarzał pozory, że koncentruje się nieprzerwanie na normalnym funkcjonowaniu.
– Nie – szepnął jasnowłosy, odpychając dłoń młodszego, która wyciągnięta była w stronę paczuszki z prezerwatywą. – Chcę cię poczuć.
– Ale przecież kiedyś mówiłeś coś innego – zaprotestował Park, przysiadając na piętach.
– Pieprzyć to, co wtedy powiedziałem. Spełnij moją prośbę. – W oczach Baekhyuna malowało się oczywiście pożądanie, ale nie przysłoniło ono innych uczuć, którymi były zaufanie i dziwne coś jarzące się niemal niewidocznym płomieniem. To samo coś tliło się w oczach Chanyeola już od jakiegoś czasu.
– W porządku – odezwał się wreszcie tamten.
Gdy był już gotowy, przysunął się najbliżej, jak mógł do rozpalonego kochanka. Pochylił się nad nim i ucałował czule jego usta, na parę sekund odrywając ich od rzeczywistego świata. Dłonie przesunął na jego biodra, ale poza tym nie zrobił nic. To jeszcze bardziej rozdrażniło Byuna i natychmiast odsunął od siebie twarz bruneta.
– Pospiesz się. Nie będę wiecznie na ciebie czekał – ponaglił go, a jego oczy zwęziły się.
Problem polegał na tym, że nieśmiała strona Chanyeola znowu wzięła górę. Zawstydził się w najważniejszym momencie swojego życia, głównie dlatego, że jeszcze nigdy nie kochał się z żadnym mężczyzną. Odwrócił więc głowę, przygryzając wargę. Puścił słowa malarza mimo uszu, starając się przezwyciężyć swoje lęki i obawy.
– Czy coś jest nie w porządku? – Ton głosu blondyna nagle stał się bardzo zmartwiony i niepewny.
– To nic takiego.
– Chodź tu, pomogę ci – rzucił Baekhyun, na co Park kolejny raz pochylił się nad nim.
Rozedrgane dłonie Byuna objęły czarnowłosego za szyję. Ich usta zderzyły się tak nagle i niespodziewanie, jednak to ani trochę nie odebrało temu pocałunkowi jego swoistej magii i uroku. Choć obaj się denerwowali, starali się zamaskować pięknymi słowami lub śmiałymi gestami. Prawda jednak zawsze brała górę.
– A teraz się w końcu pospiesz – wymamrotał malarz tuż przy ustach swojego kochanka, nadal pieszcząc je troskliwie.
I wyraźnie ten pozornie błahy gest uspokoił rozszalałe myśli Chanyeola i pozwolił mu odpędzić wszelkie obawy. Z początku nieznacznie przybliżył się do rozgrzanego ciała, zaciskając powieki. Później jednak dodał sam sobie jeszcze więcej odwagi, powtarzając sobie, że przecież na to czekał przez cały czas. Jego duże dłonie niepewnie zacisnęły się na wąskich biodrach, unosząc je nieco góry. Z cichym stęknięciem wszedł w Baekhyuna, przyprawiając go o pobudzające dreszcze na całym ciele oraz wywołując uśmiech na jego twarzy.
Mozolne, wulgarnie powolne ruchy bioder wynosiły cierpliwość malarza na nowy poziom, jednocześnie pozwalając mu czerpać niezmierzone ilości niewysłowionej przyjemności. Czuł dokładnie to, co chciał ofiarować mu Park. Widział szczegółowo to, co malowało się w oczach bruneta, które teraz niemal płonęły wypełnione gorącym uczuciem, przyozdobionym woalem pożądania. Objął go za szyję, rozwierając szeroko usta, spomiędzy których wypływały przydługie wiązanki niezrozumiałych tonów miłości.
Zacisnął powieki, kiedy duże ręce wsunęły się pod jego plecy, zwiedzając niezbadane zakamarki jego ciała i duszy. Chciwe wargi spijały z łabędziej szyi błyszczące w świetle księżyca krople nieśmiałych uczuć, czerpiąc z nich więcej radości niż z niepewnych słów. Gorliwe oczy zapamiętywały malujący się przed nimi obraz błahej kruchości, pogrążonej w stanie najwyższego uniesienia.
– Kocham cię, Baekhyun – wyszeptał Chanyeol, kiedy starszy z całej siły wbijał palce w jego plecy, pragnąc mieć go jeszcze bliżej siebie.
W odpowiedzi malarz jęknął przeciągle, patrząc wprost na twarz Parka. Nie umiał opisać, jak wiele uczuć przelewa się przez niego w jednej chwili, dlatego wolał nie mówić nic. Wystarczyło mu, że odpowiadał na długie, żywe pchnięcia lekkim kołysaniem bioder; na śmiałe pocałunki, głośnymi, urywanymi westchnięciami. Pozorne imponderabilia pozwalały im bez trudu wspólnie wspinać się na wyżyny, poznawać swoje ciała w każdej kolejnej sferze.
Nieprzenikniony dreszcz wstrząsnął nimi niemal w tym samym czasie. Z ust Baekhyuna wyrwał się przepełniony roztargnieniem krzyk, w którym zawarte było imię kochanka. Wargi Parka jedynie mocno przywarły do dołka między obojczykami jasnowłosego, zostawiając tam sinoczerwony ślad. Długie palce niespodziewanie wplątały się w kruczoczarne kosmyki, gładząc je spokojnie, jakby z ulgą, pomimo iż serce biło szybko, jak gdyby gdzieś w środku uwięziony był spragniony wolności ptak.
– Ja… też cię kocham, Chanyeol – wymamrotał malarz, odwracając głowę w bok.
Tak, wstydził się własnych uczuć. Tak, nie potrafił ich do końca opisać. Ale nosił w sobie jakiś ciężar, a gdy wypowiedział te proste słowa, ciężar zniknął. Spojrzał na twarz zaskoczonego i równocześnie szczęśliwego Parka, nadal bawiąc się jego włosami. Kąciki jego ust mimowolnie uniosły się ku górze.
Kiedy już młodszy powoli przetoczył się na swoją stronę łóżka, obaj starali się uspokoić rozedrgane oddechy, gwałtownie falujące piersi. Ich palce stykały się potajemnie, a roztrzepane włosy zdobiły poduszki niczym puch. W pewnej chwili Baekhyun przysunął się bliżej i choć był brudny, przekręcił się na bok i położył głowę na klatce piersiowej Chanyeola. Objął go w pasie, przymykając na moment oczy. Napawał się jego zapachem, mimo iż ten spowity był nutą zmęczenia i seksu.
– Jutro musimy iść uprzątnąć twoje mieszkanie, jeśli chcemy je sprzedać. No, chyba że się rozmyśliłeś – oznajmił brunet, kładąc rękę na talii malarza, przyciągając go do siebie.
– Nie zmieniłem zdania. Chcę je sprzedać, chcę mieć pieniądze, chcę mieszkać z tobą – oświadczył Byun, podnosząc wzrok na Parka. – Chcę zacząć całkiem nowe życie.

środa, 12 lipca 2017

Canvas [18/20]

Kruchy lód


– Twoja mama jutro tu przyjdzie – oznajmił Chanyeol przy kolacji, a Baekhyun zesztywniał, zaraz jak usłyszał te słowa.
Podniósł na niego zagubione spojrzenie, przestając przeżuwać kęs, który miał w ustach. Zamrugał kilkukrotnie, jakby to mogło zmusić Parka do powiedzenia czegoś więcej. On jednak nie patrzył na starszego. Dziarsko zajadał przygotowane wcześniej kluski. Od samego rana nie miał nic w ustach prócz wody i herbaty, dlatego jego żołądek domagał się uzupełnienia braków.
– Co masz na myśli? – spytał wreszcie malarz, grzebiąc bezsensownie pałeczkami w swojej miseczce.
– To, co powiedziałem. Dzwoniła przedwczoraj i mówiła, że chce z tobą porozmawiać. Ponoć obiecałeś jej, że zastanowisz się nad poprawą waszych relacji. Prawda to? – Brunet przerwał na moment posiłek, opierając brodę na złożonych dłoniach.
– Tak – mruknął Byun, zaciekle wpatrując się w delikatny wzorek na brzegu naczynia.
– A co postanowiłeś, jeśli mogę o to zapytać?
– Wolałbym ci nie mówić. Może po rozmowie z matką dam ci znać – skłamał Baekhyun, uśmiechając się szeroko i fałszywie.
Tak naprawdę chciał krzyknąć, że ma ją gdzieś. Owszem, przeprosiła go, ale to nie zmieniało w jego życiu nic. Postanowił jej wybaczyć, ale nie potrafił zapomnieć, że zrobiła z jego życia chwiejącą się ruinę, strąciła go na samo dno. Nie przemyślał jej słów, nie zrealizował jej prośby, nie dotrzymał obietnicy. W ogóle o tym nie myślał. Przez ostatnie dwa tygodnie, które spędził w szpitalu, toczył długie i trudne rozmowy ze swoją lekarką, jednak tym razem nie odważył się jej uderzyć. Mimo wszystko nie chciał, by przez niego została łysa albo miała siniaki. Nie chciał też odczuwać tej cholernej pustki w głowie, jaką miał po wstrząsającym zastrzyku.
Ci, z którymi mieszkał w pokoju, nadal się nim nie przejmowali. Niekiedy rzucali mu pełne pogardy czy żalu i współczucia spojrzenia, lecz nie śmieli się go zaczepiać. Wiedzieli, co stało się Hyeon Joo, bo wieści tam rozchodziły się z prędkością błyskawicy. Narażanie się więc nie było im w smak. Chcieli wyjść cali i „zdrowi”. Nie potrzebowali, żeby jakiś kolejny czubek przyprawił ich o złamaną rękę, bo o to sami mogli się zatroszczyć niektórzy z nich.
– Jak sobie chcesz – odparł niespodziewanie Chanyeol, wracając do jedzenia.
Gdy już wszystkie brudne i opróżnione naczynia zniknęły ze stołu, czarnowłosy wyjął z szafki reklamówkę, a z niej kilka małych opakowań opisanych najdziwniejszymi nazwami pod słońcem. Wycisnął dwie małe tabletki i podsunął je Baekhyunowi wraz ze szklanką wody. Niepewnym ruchem ręki zachęcił go do spożycia lekarstw, ale tamten nawet nie kwapił się, by na nie spojrzeć. Uznał, że nie zasłużyły choćby na sekundę pogardy.
– Skąd to masz? – spytał w zamian, głosem pustym i głuchym.
– Jak odniosłem pudła do piwnicy, skoczyłem do apteki. – Park wzruszył ramionami, przysuwając tabletki jeszcze bliżej. – Idę się umyć, a ty masz to wziąć, okej? – Poczekał, aż malarz pokiwa głową, po czym odszedł ze słabym uśmiechem ulgi na wargach.
Marszcząc brzydko nos, Byun zrobił, co miał zrobić, wypił szklankę wody i odstawił ją do zlewu, a później udał się na chwilę do salonu. Jeszcze raz spojrzał na choinkę, którą wspólnie przystroili. Światełka pięknie mieniły się w mroku pokoju. Podszedł bliżej i uśmiechnął się lekko. Z tyłu dostrzegł niemrawo tkwiącego kwiatka, którego po chwili popchnął nieco bardziej w głąb, aby nie zastawiał świątecznego drzewka. Prędko udał się do sypialni.
Był zmęczony. Pobytem w szpitalu. Udawaniem. Myśleniem. Walką. Rozmową z Chanyeolem. Faktem, że jutro zobaczy swoją matkę. Niedotrzymaniem obietnicy.
Usiadł na brzegu łóżka, a później bezmyślnie walnął się na plecy. Bez przekonania wpatrywał się w sufit, a do jego głowy napłynęły wspomnienia sprzed miesiąca. Wtedy również wodził wzrokiem po bielonym stropie, jakby nigdy nic. Zamknął oczy, odpychając niechciane myśli. Skupił się na tym, że jest teraz w ciepłym, bezpiecznym miejscu i nic mu nie grozi. W szpitalu bowiem bał się, że ktoś mu coś zrobi. Nie umknęły jednak jego uszom śliskie plotki, że to jego większość się bała. Zaśmiał się pogardliwie.
Jakiś czas później ciepła woń wanilii rozpłynęła się po pomieszczeniu i Baekhyun zmusił się, by otworzyć oczy. Brunet stał w pobliżu, zamaszystymi ruchami wycierając mokre włosy. Zerknął na Byuna, który wyglądał jak zaspane szczenię i uśmiechnął się delikatnie, poniekąd czarująco.
– O czym myślałeś? – spytał Park, zmierzając w kierunku szafy.
Zamiast odpowiedzieć, malarz wpatrywał się w jego lekko umięśnioną sylwetkę, gdy zrzucił z ramion gruby szlafrok, a później zakładał zwykłą bawełnianą koszulkę i spodnie od dresu. Gdy odwrócił się z wyczekującym wyrazem twarzy, Baekhyun odchrząknął głośno i odwrócił wzrok niemal przyłapany na gorącym uczynku. Przypomniał sobie pytanie, które zawisło między nimi niby niewidzialna mglista powłoka.
– O niczym – odburknął jasnowłosy, przewracając się na brzuch.
◄►
Nazajutrz rano Baekhyun obudził się z oczywistym bólem głowy. Jak tylko otworzył oczy, prychnął pod nosem. Zerknął na bruneta, który leżał tuż obok. Przykryty, a raczej zawinięty był w drugą kołdrę, a jego pierś rytmicznie unosiła się i opadała. Nawet to nie pozwoliło starszemu uspokoić myśli. Za kilka godzin miał znów zobaczyć swoją matkę. Tym razem był bardziej tego świadom niż wcześniej. Westchnął ciężko, przenosząc wzrok na okno. Niebo było szare, śnieg miał spaść po raz kolejny.
Przeciągnąwszy się, mężczyzna wstał i powoli podreptał do łazienki. Lodowatą wodą przemył zaspaną twarz i osuszył ją ręcznikiem, nie patrząc na siebie w lustrze, chociaż pokusa była bardzo wielka. Miał jednak wrażenie, że zwymiotowałby, widząc choćby swoje oczy. Za bardzo przypominały mu rodzicielkę. Dlatego kiedyś tak bardzo ich nienawidził.
Idąc do kuchni, by napić się choćby wody, natknął się na Chanyeola, który przed chwilą wstał. Czarnowłosy przetarł oczy, przywitał się i posłał mu szeroki uśmiech. Razem zasiedli przy stole, wpatrując się w siebie badawczo.
Szukając najmniejszych oznak podenerwowania, Park przyglądał się oczom i dłoniom Baekhyuna. Co nieco wiedział o tym, jak rozpoznać nadmierne zdenerwowanie, lecz niczego takiego nie dostrzegł, dlatego w duchu odetchnął z ulgą. Ziewnął jeszcze szeroko, po czym wstał, by zaparzyć sobie kawy, a starszemu herbaty. Nie patrzył na niego, a mimo to czuł na sobie jego palący wzrok.
Nim brunet poderwał się z miejsca, malarz starał się wyszukać w jego twarzy odpowiedzi na niezadane pytania, które wkrótce miały się pojawić. Nie zdążył otworzyć ust, a Chanyeol stał już przy szafce, wesoło hałasując kolorowymi kubkami i czajnikiem. Westchnął, wlepiając w niego zamyślone spojrzenie. Doskonale wiedział, że młodszy nie przybiegnie mu z pomocą podczas wizyty matki, więc nie rozumiał, dlaczego próbował go o to niemo prosić.
– Chcesz płatki? – zapytał nagle czarnowłosy, jego głos był nadal przyozdobiony resztkami snu ujawniającymi się w postaci przyjemnej chrypki.
– Uhm. – Mruknął Byun, opierając brodę na dłoni.
Przez zbyt długi moment przypatrywał się zajętej sylwetce Parka i leciutko uśmiechnął się do siebie. Wstyd mu było się przyznać, lecz trochę do tego przywykł. Robiło mu się nieco milej, kiedy widział Chanyeola przy kuchence czy lodówce. Gdzieś głęboko w sobie czuł, że ktoś się o niego troszczy, ktoś się nim przejmuje, jednakże zabijał te myśli tak szybko jak zgniata się mrówkę beztrosko wędrującą po stole, nieświadomą straszliwego zagrożenia.
– Smacznego. – Porcelanowa miseczka z ciekawym kwiatowym wzorkiem na brzegu stanęła przed Baekhyunem, a on był w stanie jedynie kiwnąć głową.
Sięgając cicho po łyżkę, malarz znów westchnął ciężko. Skłamałby, mówiąc, że się boi. Był bliski paniki, a jedyną myślą, która przynosiła ukojenie jego ciału, była ta, że nic złego nie może mu się już stać. Matka nie mogła go nigdzie wyrzucić, nie mogła go zniszczyć, nie mogła zepchnąć go na samo dno, bo już po nim stąpał. Była w stanie jedynie posłać go do diabła, ale wówczas on by się odwdzięczył.
Wkładając do ust już czwartą łyżkę rozmokniętych płatków kukurydzianych, nawiedziła go fala mdłości. Byłby zwymiotował, lecz powstrzymał się, a później zaczął krztusić. Prędko złapał za kubek z herbatą, jednak ta była za gorąca, by mógł się jej napić. Chanyeol zareagował w porę. Nalał do szklanki zimnej wody i podał ją jasnowłosemu, jednocześnie delikatnie poklepując go po plecach. Baekhyun duszkiem wypił wodę i odetchnął. W oczach stanęły mu łzy. Drżącą dłonią przesunął do szyi. Definitywnie bolało go gardło.
– Przepraszam – wykrztusił zmęczonym tonem. – Chyba nic więcej już nie zjem. – Spuścił wzrok, zaciskając bezradnie dłonie na kolanach.
– W porządku. Wypij herbatę. Tylko się nie poparz i nie zakrztuś. Przyniosę lekarstwa.
Byun zadrżał mimowolnie na wspomnienie o odrażających specyfikach. Kątem oka widział, jak Park wyciska kolejne tabletki. Gdy przyniósł mu je z uśmiechem zachęty na twarzy, malarz chciał zwymiotować. Nie zrobił tego. Pokiwał tylko głową. Postanowił poczekać, aż czarnowłosy dokończy jeść. Nie był przekonany do zażywania lekarstw na jego oczach. To było krępujące.
– Po śniadaniu pozmywam, a później możemy coś pooglądać, żebyś się zrelaksował. Twoja mama ma być u nas koło południa. Jak przyjdzie, to zaparzę jej kawy albo herbaty, a później zostanę w kuchni lub pójdę do sypialni. Nie chcę być niepotrzebny ani was krępować – oświadczył Chanyeol swoim jak zwykle pogodnym głosem.
– Mhm. – Burknął Baekhyun, upijając łyk ciepłej, rozgrzewającej herbaty. Nie miał ochoty na cokolwiek odpowiadać.
Gdy tylko z talerza Parka zniknęły dwie smaczne kanapki, ten pozbierał naczynia i zabrał się za zmywanie. Byun zaś znów powoli udał się do salonu, by popatrzeć na choinkę. Było to dziwne, ale właśnie ten widok, widok, którego nie był w stanie podziwiać przez kilka poprzednich lat, uspokajał go. Uśmiechnął się lekko, przykucając, aby poprawić samotną bombkę na dolnej gałązce. Włączył lampki, bo choć był dopiero poranek, światełka przynosiły ukojenie. Niedługo później wrócił do kuchni, jednak Chanyeola już tam nie było.
– Co robisz? – zapytał, niepewnie wchodząc do sypialni.
– Wybieram ubrania. Nie mogę wyglądać jak lump przed twoją mamą – odpowiedział brunet i zaśmiał się pod nosem. Trzymając w dłoniach pachnącą odzież, udał się do łazienki. Po drodze zmierzwił Baekhyunowi włosy w żartobliwym geście.
◄►
Równo w południe po mieszkaniu rozszedł się echem drażniący uszy dźwięk dzwonka do drzwi. Jak przystało na pana domu, Chanyeol otworzył, kłaniając się w pas przed kobietą, której się spodziewali. Malarza nie było przy nim. Siedział w salonie z duszą na ramieniu, nerwowo powtarzając w głowie, co powie, aby powitać matkę. Brunet zaś powiesił na wieszaku płaszcz pani Byun, wskazał jej miejsce, gdzie może zostawić buty, a potem z szerokim uśmiechem na przystojnej twarzy zasugerował dobrą kawę.
– Z mlekiem i cukrem, proszę – rzekła kobieta ciepło.
Czarnowłosy zaprowadził ją do dużego pokoju, wskazując kanapę, by tam usiadła. Przez chwilę patrzyła na skuloną sylwetkę swego syna, po czym przysiadła na przeciwległym końcu, nie chcąc go spłoszyć. Rozumiała, że był podenerwowany, sama także to odczuwała. Po kilku głębokich oddechach odważyła się przełknąć ślinę i znaleźć odwagę, żeby w końcu coś powiedzieć.
– Dzień dobry, Baekkie – odezwała się radośnie mimo nieznośnie drżącego głosu.
Baekhyun odwrócił ku niej głowę, zaciskając zęby. – Cześć – rzucił chłodno, bojąc się wyleźć ze swojej pozornej skorupy opanowania.
Nie odzywali się więcej, dopóki Chanyeol nie przyniósł na srebrnej tacy filiżanek z kawą i herbatą oraz ciastek na zachętę. Przeprosił panią Byun, że nie będzie spędzał z nimi czasu, bo woli nie przeszkadzać i udał się do sypialni, bo tylko tam nie mógł niczego słyszeć. Planował nie wtrącać się w sprawy rodzinne. Miał gdzieś, czy się pokłócą. Punktem krytycznym były rękoczyny. Nie chciał bowiem, by którekolwiek z nich ucierpiało i wylądowało na ostrym dyżurze.
– Jak się trzymasz? – zapytała kobieta, sięgając po filiżankę eleganckim ruchem.
– Może być – burknął Byun od niechcenia, wyglądając gdzieś za okno. Wszystko wydawało mu się o wiele ciekawsze.
– Cieszę się, że jest lepiej niż w szpitalu. Wiesz, spędziłam tu te dwa ostatnie tygodnie. Chciałam znowu poczuć, jak to jest mieszkać w Seulu, ale samej było mi jakoś smutno. Dobrze, że jesteś w domu i mogę się z tobą zobaczyć – mama Baekhyuna trajkotała, byleby tylko uniknąć drażliwego tematu, który dręczył ją od poprzedniego spotkania.
– Przemyślałem to, o co mnie poprosiłaś – mruknął nagle malarz, odwracając się przodem do rodzicielki. Nie kłamał. Nie spał pół nocy, rozmyślając nad ciągnącym się kłopotem.
– Tak?! – Była wyraźnie zaskoczona. Na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech ulgi, a policzki pokryły się żywym rumieńcem. Upiła spory łyk kawy, dodając sobie otuchy. – I co?
– Myślę, że możemy jakoś się dogadać – oznajmił Baekhyun. Chwycił w obie dłonie ciepłą filiżankę, ogrzewając je. – Na pewno nie uda nam się stworzyć tego, co było kiedyś. Nie umiem zapomnieć tego, co mi zrobiliście. Nie mogę wyrzucić z pamięci tego, że mnie okradłaś. Nigdy w życiu nie dam rady puścić wolno wspomnień o tym, jak zostawiliście mnie na bruku. Nawet was nie obchodziło, co się ze mną stanie. Przez jakiś czas myślałem, że zadzwonicie i porozmawiamy. Po tygodniu dałem sobie spokój. – Prychnął, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Byłem nastolatkiem, głupim naiwniakiem, ale dorosłem. Przestałem ufać wszystkim dookoła i stoczyłem się.
– Nie mów tak! – zaoponowała kobieta, prostując się nagle.
– Już skończyłem. – Machnął ręką i zaśmiał się nerwowo. – Chcę, żebyśmy się kontaktowali. Możemy do siebie pisać czy tam dzwonić i czasami się odwiedzać. Myślę, że dwa, trzy razy w roku wystarczy, prawda? – W końcu odważył się podnieść zagubiony wzrok i spojrzeć w oczy matce.
Malowała się w nich troska, niepewność i strach. Brązowe tęczówki z ożywieniem rozbłysły na nową wiadomość. W kącikach oczu czaiły się zupełnie szczere łzy. Łzy szczęścia, prośby i skruchy. Choć nie powiedziała tego, Baekhyun po tylu latach dostrzegł, że jest jej przykro.
Ostrożnie przysunął się bliżej. On również się bał. Lęk rozrastał się z każdym uderzeniem jego serca, rozpływał się po całym ciele wraz z krwią. Mężczyzna odstawił pełną filiżankę na stolik i nieśmiało ułożył dłoń na ramieniu swej matki. Przełknął głośno ślinę, a później bardzo, bardzo płochliwie objął ją jak mały chłopiec. Przymknął oczy, próbując powstrzymać prędkie bicie serca, kiedy poczuł szczupłe ramiona dookoła siebie. Już po kilku sekundach jego ramie niespodziewanie zrobiło się wilgotne. Ścisnęło go w dołku, jak zdał sobie sprawę, że matka płacze.
Odebrało mu mowę. Nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji. Zwykle miał gdzieś płaczących ludzi. Nie interesowały go uczucia obcych. Lecz to nie był ktoś, kogo mógłby tak łatwo odepchnąć. A wszystko przez to, że jej wzrok nie był już podły i bezduszny jak tamtego pamiętnego dnia.
– Przepraszam. – Usłyszał cichy szloch i kobieta zatrzęsła się w jego chudych ramionach. Ostrożnie poklepał ją po ramieniu, a jego twarz wyraźnie pobladła z niewiadomych przyczyn. – Przepraszam za te wszystkie stracone lata. Nigdy tego nie odzyskamy. Nigdy nie będę mogła zobaczyć, jak odbierasz dyplom ukończenia szkoły i idziesz na wymarzone studia. Przepraszam, że przeze mnie jesteś właśnie tutaj. Powinieneś być w zupełnie innym miejscu – wymamrotała w jego sweter.
– Gdyby mnie tu nie było, nie poznałbym Chanyeola – odpowiedział szeptem Baekhyun i przymknął oczy, wydając z siebie urywany oddech.
◄►
Po półgodzinie mama Baekhyuna znów siedziała uśmiechnięta na sofie i popijała zimną już kawę. Kąciki ust samego malarza nieznacznie uniosły się do góry i poczuł, jakby zdjęto mu z piersi ogromny ciężar, zerwano długo wiążące go łańcuchy. Wypił już zimną herbatę, więc zawołał Parka, prosząc o kolejną oraz o coś ciepłego dla matki. O chusteczki sam zatroszczył się wcześniej. Bezinteresownie pomógł też zatroszczyć się o jej rozmazany makijaż.
Starł z policzków szare strugi czarnej kredki i tuszu do rzęs, które wymieszały się z różem. Później bardzo wstydliwie przywrócił delikatnie pomarszczonej twarzy utracony blask. To bardzo przypadło pani Byun do gustu. Podziękowała. Nie oczekiwała takiego gestu, dlatego było jej jeszcze milej.
– Chanyeol, może posiedziałbyś z nami? – zaproponowała rzeczowo, posyłając brunetowi ciepłe spojrzenie.
– Przepraszam. Bardzo bym chciał, ale niestety mam dużo pracy i… – wykręcał się, pocierając gorączkowo swój kark.
– Nie powinieneś odmawiać starszym – umiejętnie i po cichu zbeształ go sam Baekhyun, po czym wysilił się na drwiący uśmieszek. Udał przy tym, że poświęca szczególną uwagę swym paznokciom.
– No dobrze – jęknął Chanyeol, poddając się namowom. – Przyniosę sobie tylko coś do picia i zaraz wracam.
Siedzieli i rozmawiali na o wiele przyjemniejsze tematy, dopóki nie zaszło słońce. Matka malarza opowiadała o swoich spostrzeżeniach co do pobytu w mieście. Niedługo miała wrócić do domu i było jej trochę przykro, ale obiecała, że będzie dzwonić. Czarnowłosy wspominał o swoich studiach i o wszystkim, co tylko przyszło mu do głowy. Czasami śmiał się głupkowato ze śmiesznych sytuacji, które opowiadała pani Byun. Jedynie Baekhyun pozostał w swoim świecie. Zdarzyło się, że wtrącił parę słów, jednak jego głosu nie przepełniał niebiański entuzjazm. Był nieco bezkształtny i bezbarwny.
Już przy drzwiach, gdy kobieta miała na sobie swoje modne buty i ciepły płaszcz, a w dłoni dzierżyła jedną z najdroższych torebek w swej kolekcji, jasnowłosy odważył się na uścisk dłoni i niezręczny uśmiech. Park ze szczerą chęcią chciał odprowadzić panią Byun, ale ta powstrzymała go w ostatniej chwili, tłumacząc, że zaraz zadzwoni po taksówkę i w mgnieniu oka będzie w hotelu. Na odchodne wymienili się numerami telefonów i pożegnali z mniejszym lub większym bólem w piersi.
– I co? Było aż tak strasznie? – zapytał Chanyeol, gdy zza drzwi nie było już słychać rytmicznego stukotu obcasów.
– Słyszałem, jak płakała. I to było gorsze, niż sobie wyobrażałem – oznajmił starszy, patrząc w ziemię pustym wzrokiem.
– Nie rozumiem.
– Przez całe życie nie słyszałem, żeby kiedykolwiek płakała. Nie widziałem, by uroniła choćby jedną łzę. – Byun nerwowo splatał i rozplatał palce. – Poczułem, jakby coś we mnie pękło. Tak nie miało być.
◄►
Kiedy następnego dnia Chanyeol niechcący strącił stopą bombkę i ta roztłukła się o podłogę, siejąc zamęt i robiąc niepotrzebny bałagan, Baekhyun prawie umarł ze strachu. Brunet miał szczęście, że się nie skaleczył. Było mu jednak przykro, bo była to jedna z jego ulubionych dekoracji. Przywędrowała z nim z domu rodziców i pamiętał ją jeszcze z dzieciństwa. Tak czy inaczej musiał wziąć małą miotłę i ostrożnie pozamiatać wszystkie okruchy. Niektóre nawet wsunęły się niebezpiecznie głęboko pod doniczkę sterczącego za choinką kwiatka.
Odsunąwszy go, uwagę Parka przykuły nie odłamki bombki, a białe pastylki ułożone w niewielki stosik. Przełknął ślinę. Miał nadzieję, że nie to co myśli, ale z drugiej strony wiedział, że się myli. Odetchnął powoli i przetarł oczy. Liczył na to, że to tylko jakiś omam albo żart. Tabletki nie zniknęły mimo szczerych chęci. Mężczyzna pozbierał więc na szufelkę wszystkie okruchy stłuczonej ozdoby, a później wyprostował się. Był pełen obaw i lęków.
– Baekhyun, możesz tu na chwilę przyjść? – zawołał, bojąc się, że jeśli się ruszy, straci władzę w nogach.
Trochę to trwało, zanim malarz zjawił się w salonie. Przyszedł z twarzą bez wyrazu, całkowicie obojętny i jakby nieświadomy tego, co go czeka. Znów udawał. Zrozumiał, że Chanyeol odkrył jego sekret, a właściwie to pozwolił prawdzie wyjść na jaw. Przełknął pomału ślinę, która ugrzęzła mu w gardle, wpatrując się z rosnącą niecierpliwością w młodszego. A tamten czekał. Zupełnie jakby postawił zarzut i chciał usłyszeć prosto w twarz przyznanie się do winy. Gdyby tak tylko stał, nigdy by się tego nie doczekał.
– Co się stało? – zapytał Byun, chowając niebezpiecznie drżące dłonie za plecami.
– Może ty mi powiesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie, wskazując niewinnie stojącą roślinę za swoimi plecami. – Wyjaśnij mi, co tam jest.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi. – Baekhyun pokręcił głową, grając niewiniątko.
– Nie udawaj głupka. Dlaczego wyrzuciłeś tabletki do kwiatka? Z tego, co udało mi się policzyć, nie wziąłeś ani jednej z wyznaczonych dawek. Wytłumacz się jakoś. No, proszę – ponaglał Park, czując po kościach, jak kończy mu się cierpliwość.
Był bezradny i oszukany, miał ochotę płakać i byłby to zrobił, gdyby nie złość, która jako tako trzymała go przy trzeźwiejszym myśleniu. Zacisnął dłonie w pięści, gotów uzyskać usprawiedliwienie siłą. Chciał potrząsnąć malarzem, łamiąc jego ochronną skorupę, która spowijała również jego pociemniałe teraz oczy. Pragnął wyczytać z nich odpowiedź na wszystkie pytania, które w jednym momencie zaczęły bezustannie napływać do jego głowy. Otrzeźwiający dreszcz smagnął go po plecach.
– Wydaje mi się, że znasz odpowiedź – podjął łagodnie Byun, z impertynencją patrząc prosto w twarz Chanyeola. – Nie uważam, żeby były mi potrzebne.
– Jak to?! Przecież jesteś chory! Musisz brać te leki, żebyś nie miał takich ogromnych wahań nastroju. Tak powiedziała lekarka – zaznaczył czarnowłosy, nieświadomie podnosząc głos. – Poza tym kazała ci zdrowo się odżywiać. Musisz jeść owoce, warzywa, a potem połykać te tabletki, żeby twój stan był stabilny!
– Ale ja nie jestem chory, Chanyeol! – wybuchnął w końcu Baekhyun, mając dość ciągłego powtarzania tych samych frazesów. Nikt nie wiedział, jak wpływały na niego paskudne specyfiki.
– Jesteś, przecież tak-
– Zamknij się na moment! – przerwał mu jasnowłosy, wbijając z całą siłą paznokcie w swoje delikatne dłonie. – Nic, do cholery, nie rozumiesz! Po tym obrzydlistwie czuję, jakby ktoś wybudował mi w głowie wielgachny mur, jakąś grubą ścianę. Nie potrafię normalnie myśleć, nie umiem normalnie czuć. Nie mogę być wściekły, nie daję rady się śmiać. Te magiczne lekarstwa wprawiają mnie w stan otępienia. Mam wrażenie, jakbym był kimś zupełnie innym, dwoma osobami na raz.
– Spodziewałem się tego! A Hyeon Joo powiedziała, że możesz być nieco nieswój. Dodała, że powinienem się do tego przyzwyczaić. I ty też powinieneś. Inaczej znów przytrafi się coś okropnego. – Park nie poddawał się. Nadal walczył, używając racji, które dla Baekhyuna były niczym piasek, tak łatwo mógł je zburzyć i zdeptać.
– A w ogóle to czemu ty się mną interesujesz?! Co cię obchodzi moje życie?! Kim dla ciebie jestem?! – Malarz miał dosyć tłumaczenia się. Ściskając brzegi koszulki, powstrzymywał się od wydrapania Chanyeolowi tych jego wielkich oczu. Na brak odpowiedzi, parsknął głośno. – Otóż to! Jestem dla ciebie nikim. Zwykłym śmieciem z ulicy, który wpadł na momencik do jakiegoś luksusowego klubu, żeby dać się przelecieć za trochę kasy! Jak pajac goniłem za tobą tylko dlatego, że myślałem, że po tych żałosnych randkach dasz mi wreszcie to, czego chcę! Nie jestem dla ciebie nikim specjalnym, więc nie powinieneś się mą przejmować – skończył swój wywód z trzęsącymi się z gniewu wargami.
– Ale będę się tobą przejmował! Bo cię lubię. Bo spodobał mi się twój uśmiech, choć tak rzadko mogę go zobaczyć. Bo w końcu przez jakiś czas miałem kogoś, przy kim mogłem poczuć się szczęśliwy. Bo miałem się o kogo troszczyć, kiedy byłeś chory. Bo zależy mi na tobie, chociaż nigdy za nic mi nie podziękowałeś. Bo nawet tego nie oczekiwałem. Nie chciałem od ciebie nic. Chciałem tylko, żebyś i ty poczuł się przy mnie tak samo, jak ja czuję się przy tobie!
Wargi Baekhyuna rozchyliły się z niedowierzaniem. Ledwo był w stanie złapać powietrze. Nic nie rozumiał z tego, co właśnie usłyszał. Pojedyncze słowa zlewały się w bezkształtną masę, jednocześnie tworząc wyrazisty sens, który nie mógłby być bardziej prosty. Potrząsnął głową, patrząc na roztrzęsionego Chanyeola, którego oczy przepełnione były goryczą i spowite gęstą mgłą niepewności.
– Co? – wykrztusił wreszcie malarz z niedowierzaniem i był bliski roześmiania się. Coś jednak – prawdopodobnie głęboko ukryte sumienie – powstrzymało go, nie pozwalając zdradzieckiemu uśmieszkowi rozciągnąć jego warg.
– Właśnie to – mruknął Park, po czym bez zastanowienia wyminął starszego.
W korytarzu w pośpiechu wyciągnął z szafy starą, wypłowiałą kurtkę i założył byle jakie buty, nieporządnie wiążąc sznurówki. Wybiegł z mieszkania, jakby się paliło. Nie potrafił dłużej znieść tego, dokąd prowadziła ta rozmowa. Poza tym poczuł potężny, nieuzasadniony wstyd. Wyznał swoje uczucia, choć nie planował. Nie był na to gotowy. A teraz czuł, jak gdyby cały świat drwił z jego beznadziejnego położenia.
Wchodząc po schodach na kolejne piętra, Chanyeola dopadało coraz większe zmęczenie. Dotarłszy na samą górę, nie zamierzał się poddawać. Najciszej jak umiał, wspiął się po drabinie i wyszedł na dach budynku. Chociaż przeraźliwy ziąb przenikał przez cienki materiał ukochanej za nastoletnich czasów kurtki, czarnowłosy usiadł w miejscu, gdzie nie było aż tak zimno. Skulił się, chowając ręce do kieszeni. Wyczuł pod palcami coś miękkiego i gdy wyciągnął dłoń, okazało się, że ma przy sobie papierosy. Dawno o nich zapomniał, lecz w tamtym momencie były idealną pomocą do uspokojenia myśli.
Musiał mieć niebywałe szczęście, skoro chwilę później odnalazł także zapalniczkę, wcisnąwszy dłoń głębiej w kieszeń. Uśmiechnął się do siebie zuchwale, odpalając jednego szluga. Wiedział, że to zachowanie czysto szczeniackie. Uciekł od problemu, jakby wcześniej jedynie zgrywał dorosłego. W pierwszej chwili chciał pojechać do domu rodziców, ale i tak nie znalazłby tam pocieszenia. Wysłuchiwałby bezdusznych słów na temat swoich głupich wymysłów, a później matka kazałaby mu się wynosić i załatwiać swoje sprawy samemu.
Wypuścił z ust dym i zakaszlał cicho. Było zdecydowanie zbyt mroźno, by w lekkich ubraniach przebywać na zewnątrz, ale nie dbał o to. Potrzebował na krótką chwilę oderwać się od kłopotu, który właściwie sam sobie stworzył. Nie chciał myśleć o tym, co będzie jutro. A jutro wypadała wigilia. Zaklął, gdy kaszel ponownie wstrząsnął jego wyziębionym ciałem. Nie przygotował absolutnie nic, mimo że obiecał matce Baekhyuna, że stworzy mu domową atmosferę i wyprawi cudowne święta. Zaśmiał się. Co on sobie wyobrażał? Spodziewał się, że wszystko będzie takie proste, jak w serialach i książkach?
 Wyjął z paczki następnego papierosa. Odpalił niemal automatycznie. Nim jednak na dobre się nim zaciągnął, odetchnął zimowym powietrzem, które zwykle przepełnione było wiarą i nadzieją. Odchylił głowę do tyłu, opierając ją o betonowy murek i zamknął oczy. Zbeształ się za to, o czym moment temu myślał. Nie mógł poddać się bez walki. Już raz tak zrobił. Pozwolił odejść kobiecie, którą naprawdę kochał. Nie zatrzymał jej, bo wtedy nie wiedział jak. Wierzył, że każdy człowiek jest dobry i że wszystkim można ufać. Jakże naiwny był.
Odetchnął tak głęboko, że aż zabolały go płuca. Rozchyliwszy powieki, ujrzał cudownie migoczące gwiazdy i malutki rogal księżyca. To właśnie one niejako przyniosły mu ulgę i pozwoliły się uspokoić. Nieracjonalne pomysły przestały przelatywać mu przez głowę. Wstał, rzucając peta pod nogi. Zdeptał go butem i poprawił kurtkę mocnym szarpnięciem.
Zmarznięte dłonie nie pomagały mu przy zejściu z powrotem do budynku i kilka razy były spadł i pewnie się połamał, ale w ostateczności udało mu się stanąć w całości na ostatnim piętrze. Schodził powoli po stopniach, próbując się rozgrzać. Co jakiś czas przystawał, przykładając czerwone ręce do rozgrzanych kaloryferów. Dotarł w końcu pod swoje mieszkanie i odetchnął głęboko.
Nie będzie przepraszał. Nie będzie kłamał. Nie będzie się powtarzał. Nie będzie udawał, że nic się nie stało.
Będzie czekał na odpowiedź.
Wszedłszy do środka, ogarnął go niepokój. Było przeraźliwie ciemno i cicho. Baekhyun nie zapalił światła. W ogóle nie było znaku, że ktoś jest w środku.
Chanyeol kopnął buty w kąt, a kurtkę niedbale zostawił na wieszaku. Zajrzał do kuchni – pustka. To samo w salonie i łazience. Położył dłoń na klamce i z szaleńczo bijącym sercem nacisnął ją, wchodząc do sypialni. Zgarbiona drobna postać leżała na zmiętej pościeli, drżąc jak w stanie wysokiej gorączki. Brunet postąpił naprzód, stawiając kroki prawie bezgłośnie. Przysiadł na brzegu łóżka, zagryzając dolną wargę. Bał się, jednak niespiesznie wyciągnął rękę i położył ją na wychudzonym ramieniu.
– Przepraszam, Chanyeol – wyszeptał Baekhyun, kuląc się jeszcze bardziej. Wystawił tylko dłoń, którą zaciskał na plastikowym pojemniczku. – Przepraszam, obiecuję, że już nigdy tak nie zrobię.
Dopiero wtedy młodszy przeniósł wzrok na opakowanie. Zauważył znaczny ubytek i dotarło do niego, że Byun nafaszerował się lekarstwem, które jako pierwsze wpadło mu w ręce. Nie myśląc, odwrócił mężczyznę w swoją stronę i spanikowany był w stanie tylko przytulić go do siebie. Tak bardzo chciało mu się płakać, ale postanowił, że będzie silny.

– Przepraszam. – Usłyszał jeszcze, nim malarz zapadł w głęboki sen.