wtorek, 27 października 2015

Our Last Summer

Tytuł: Our Last Summer
Gatunek: roadtrip!au, angst, smut, romans
Pairing: Chanyeol/Baekhyun, wspomniany Kris/Tao
A/N: Witam! Mnóstwo czasu minęło, odkąd ostatni raz dodawałam coś na tym blogu. Mimo to widzę, że ktoś tu czasem zagląda i to mnie cieszy. Nie miałam czasu na pisanie czegoś swojego, bo zajęłam się tłumaczeniem, ale ostatnio w końcu coś wyszło spod mojej ręki. Inspiracją do tego był ten niepozorny post [KLIK]. Jestem dumna z tego ficka. Mam nadzieję, że Wam się spodoba!

            Nigdy nie uważałem się za kogoś wyjątkowego. Byłem tylko zwyczajnym osiemnastolatkiem, który niczym nie wyróżniał się od innych. Nie umiałem sklejać samolotów, nie zbierałem znaczków, nie grałem fantastycznie w piłkę, nie byłem też orłem z matematyki. W zamian za to lubiłem podróżować, uwielbiałem dźwięki gitary, czasami miałem ochotę poimprezować, napić się taniego alkoholu czy po prostu zapalić jak chyba każdy w moim wieku. Nie było we mnie nic niezwykłego. A jednak był ktoś, kto twierdził, że jestem idealny. Byłem dla niego całym światem.

Miałem kilku przyjaciół, którzy mimo iż czasami miewałem humorki, spędzali ze mną czas. Krisa poznałem na zajęciach z angielskiego w drugiej klasie podstawówki. Chłopak był wysoki jak niejedno drzewo w parku, a jego twarz miała najbardziej wredny wyraz, jaki kiedykolwiek widziałem. Miał bardzo ciepłą osobowość, co w żaden sposób nie współgrało z jego wyglądem. Dlatego też czasami używał go, by odpędzić od siebie osoby, które nie były godne jego uwagi, a zaczynały się do niego przystawiać. Yifan, bo tak brzmiało jego prawdziwe imię, był zapalonym sportowcem. Biegał, grał w kosza i pływał.

To chyba dzięki temu rok później dołączył do nas Tao. Tak jak Kris, był Chińczykiem i był w naszym wieku. Interesowały go sztuki walki, oglądał anime, a czasami lubił zagrać z Yifanem mini mecz. Wówczas ja byłem sędzią. Mimo iż wiele razy zastanawiałem się, nigdy nie udało mi się odgadnąć, jakim cudem Zitao znalazł drogę do serca Krisa. Może to przez wspólne treningi, które z czasem zamieniły się w potajemne schadzki w szkolnym magazynku. A może przez wzajemne kupowanie śniadań, które po kilku miesiącach w liceum zamieniło się w jedzenie z tego samego talerza.

Chyba nie znajdę na to wyjaśnienia. Wiem jednak, w jaki sposób do naszej paczki dostał się Yixing. On także był Chińczykiem (woah, zaczynałem czuć się jak emigrant wśród własnych znajomych), ale był od nas rok młodszy i poznaliśmy go dopiero w gimnazjum. Nie obchodziła go gra w kosza, choć czasem to robił. Nie był szóstkowym uczniem, chociaż nie był najgorszy. Zhang potrafił pięknie grać na pianinie i świetnie tańczyć. Czasami zazdrościłem mu muzycznego talentu, jako że sam czasami słuchałem spokojnej muzyki i bardzo chciałem umieć grać na jakimś instrumencie.

Zaraz na początku liceum zaznajomiłem się z chłopakiem o imieniu Chanyeol. Wpadliśmy na siebie zupełnie przypadkiem. Dokładniej to ja na niego wpadłem, niosąc za karę stos książek do biblioteki. Nie widząc, co znajduje się przede mną, nadepnąłem go na stopę, a potem wylądowałem na podłodze. Nie pomógł mi się pozbierać. Raczej patrzył na mnie pytającym wzrokiem, a ja tylko się speszyłem. Wcale nie miałem na celu staranowania go przy pierwszej lepszej okazji. Wybełkotałem przeprosiny, a potem jakoś odnalazłem drogę do biblioteki.

Nie spodziewałem się, że następnego dnia Chanyeol będzie czekał na mnie przy mojej szafce. Skąd w ogóle wiedział, która jest moja. Ponieważ poprzedniego dnia nie miałem okazji dokładnie mu się przyjrzeć, zrobiłem to w tamtej chwili. Miał duże, brązowe oczy i czarne włosy oraz charakterystycznie odstające uszy, był też prawie tak wysoki jak Kris. Niby wyglądał całkiem zwyczajnie, a mimo to moje serce drgnęło, kiedy tak mu się przypatrywałem.

– Jestem Chanyeol – powiedział niskim, głębokim głosem, aż z wrażenia język ugrzązł mi w gardle.

Od tych dwóch słów zaczęła się nasza znajomość. Wkrótce dowiedziałem się, że Park lubi słuchać rocka, potrafi cudownie grać na gitarze i kocha podróżować. Nie był zbyt wylewną osobą., rzadko kiedy dzielił się z kimś swoimi przemyśleniami. Często ukrywał się w swoim świecie, gdzie układał teksty piosenek, równocześnie tworząc do nich muzykę w swojej głowie. Poza szkołą ubierał się zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażałem. Wciskał się w podarte jeansy i zakładał luźne koszulki. Często się uśmiechał, nawet bez powodu. Jego śmiech był zaraźliwy.

Dwa tygodnie wystarczyły, żebyśmy stali się parą. I pomimo bliskich stosunków, jakie między nami panowały, Chanyeol nie chciał zostać członkiem naszej paczki. Chciał spotykać się ze mną sam.

            W wakacje po drugiej klasie liceum wpadł mi do głowy iście szalony pomysł. Postanowiłem namówić mojego chłopaka na tygodniową wycieczkę. Ot, spontaniczny wypad w nieznane. Na początku Park nie chciał się na to zgodzić, ale po kilku namowach udało mi się dopiąć swego. Zabraliśmy w torbie najpotrzebniejsze ubrania, jakieś pieniądze i gitarę Chanyeola, wrzuciliśmy to wszystko do samochodu i odjechaliśmy nie myśląc o niczym, jak o odkrywaniu świata.

Pogoda tego dnia była wręcz idealna. Ostre promienie porannego słońca oświetlały nasze twarze, kiedy wjeżdżaliśmy na opustoszałą jeszcze autostradę. Uchyliłem okno Chanyeolowego Mustanga, pozwalając, by wiatr orzeźwiająco smagał moje lekko zarumienione policzki. Uśmiechnąłem się do siebie beztrosko, przymykając oczy. Byłem naprawdę szczęśliwy, a fakt, że miałem spędzić cały tydzień tylko z ukochanym, czynił moje życie kompletnym. Nie potrzebowałem niczego więcej.

– Tak w ogóle, to dokąd zmierzamy? – zagadnąłem, rozchylając jedną powiekę i zerkając na Parka.

– Chciałeś jechać w nieznane, więc jedziemy, gdzie poprowadzi nas droga – odparł Chanyeol nieco zachrypniętym głosem, uśmiechając się do mnie łobuzersko.

Ach, westchnąłem w myślach. Właśnie za to go kochałem. Spełniał wszystkie moje prośby, ale w tym samym czasie także czerpał z nich radość. Nie mogłem trafić lepiej. Czasami miewałem przemyślenia, że może nie zasłużyłem na kogoś takiego. Wówczas ciepłe usta mojego chłopaka wyrywały mnie z krainy beznadziejności i bzdurnego myślenia.

Czas płynął powoli, ale to nie znaczy, że mi się nudziło. Przez szybę podziwiałem mijane widoki: radośnie fruwające w powietrzu ptaki, drzewa zuchwale kołysane przez wiatr, płynące na niebie zmiennokształtne chmury. Zachwycałem się nimi jak niedoświadczone dziecko, które pierwszy raz w życiu znalazło się poza domem. Pomimo że wcale tak nie było, trochę czułem się w ten sposób. Być może to za sprawą obecności Chanyeola, a może dlatego, że po raz pierwszy pojechałem gdziekolwiek bez uprzedniego planowania.

Gdy drzewa za oknem zaczynały zlewać się w nudne zielone plamy, a niebo stało się oceanem pełnym wygłodniałych meandrów bieli, ziewnąłem szeroko, na co Park tylko się zaśmiał. Przetarłem leniwie oczy, po czym nacisnąłem guzik radia. Skrzeczące dźwięki elektrycznej gitary rozeszły się po całym samochodzie, dlatego zasłoniłem uszy dłońmi, a następnie prędko zmieniłem stację. Zredukowałem głośność tak, by nie podrażniała mojego słuchu.

– Hej, dlaczego przełączyłeś?! – odezwał się nagle Park, rzucając mi poniekąd groźnie spojrzenie.

– Wiesz, że nie lubię tego wstrętnego jazgotu – odparłem nonszalancko.

– Ale to było Red Hot Chili Pepers – obruszył się mój chłopak i pokręcił głową.

– Och, no przepraszam – powiedziałem głosem zbitego szczeniaka, przesuwając palcami po policzku bruneta, na co on po prostu czule się uśmiechnął.

Przez kolejne kilkanaście minut wsłuchiwałem się w muzykę płynącą z głośników, rozkoszując się znanymi piosenkami. Kiedy tylko usłyszałem ukochany dźwięk gitary, odchrząknąłem, przygotowując się do śpiewu.

I think I’ve had enough, I might get a little drunk – mój głos zagłuszał wokal Rihanny na oryginalnym nagraniu. – Now I’m four, five seconds from wildin’ and we got three more days ‘til Friday. I’m just trying make it back home by Monday mornin’, I swear I wish somebody to tell me. Ooh, that’s all I want.

Chanyeol co jakiś czas rzucał mi ukradkowe spojrzenia, a w jego oczach mogłem dostrzec migoczące iskierki. Na ustach chłopaka gościł szeroki uśmiech, do którego od samego początku miałem słabość. Zacząłem śpiewać coraz głośniej, a kiedy mój głos załamał się, powodując, że zacząłem wydawać z siebie nieczyste dźwięki, wybuchnąłem gromkim śmiechem. Park zaraz mi zawtórował, poczułem jak moje serce drży z radości.

Po zmroku, gdy na dworze zaświeciły się już wszystkie lampy, ukochany zatrzymał samochód na poboczu. Zerknąłem na niego zdziwiony.

– Nie jedziemy dalej? – spytałem cicho, a Chanyeol wolno pokręcił głową. – Dlaczego?

– Musimy się przespać – odparł, przeczesując palcami włosy.

Po chwili czarnowłosy wysiadł z auta, pozostawiając mnie samemu sobie. Nie wiedziałem, co się dzieje, więc pospiesznie wyszedłem za nim. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że znajdujemy się na plaży. Chłodna wieczorna bryza przyjemnie rozwiewała moje włosy, gdy wzrokiem szukałem chłopaka. On wyciągał z samochodu koc i swoją gitarę. Przygryzłem wargę, zastanawiając się, jakie są jego zamiary.

– Będziemy nocować na plaży – oznajmił Park, wręczając mi koc. – Rozłóżmy go bliżej morza, będzie nam się lepiej spało.

Pokiwałem głową i niemal pobiegłem, by przygotować nam miejsce do snu. Okazało się, że w gruby koc zawinięty był mniejszy, żebyśmy mogli się nim okryć. Kiedy już wszystko przygotowałem, zdjąłem buty i usiadłem na ciepłym podłożu, spoglądając w dal. Samotne światła oddalonych statków i latarni odbijały się w wodzie, która mąciła ich stały blask. Przenosząc wzrok na niebo, mogłem dostrzec dobrze znane mi konstelacje, których widokiem nigdy nie przestawałem się upajać.

– Podoba ci się pas Oriona, huh? – zagadnął szeptem Chanyeol, zajmując miejsce obok mnie.

– Zawsze jest taki jasny – odparłem i spuściłem wzrok, pogrążając się w myślach.

– To dlatego, że gwiazdy, które go tworzą są dużo większe i jaśniejsze od Słońca – wyjaśnił Park.

Uśmiechnąłem się do niego życzliwie. Uważałem, że był bardzo mądry, ale stanowczo za mało z kimkolwiek rozmawiał. Nie zauważyłem bowiem, żeby spędzał przerwy z kimś innym poza mną. Był raczej typem samotnika.

Ciche brzdąkanie gitary sprawiło, że moje serce podskoczyło wesoło. Czarnowłosy stroił instrument, więc mogłem oczekiwać ckliwej kołysanki. Naprawdę lubiłem słuchać takich poruszających dźwięków, dlatego nie miałem na co narzekać. Kiedy usłyszałem płynną melodię położyłem się wygodnie i zamknąłem oczy.

What would I do without your smart mouth? Drawing me in, and you kicking me out. Got my head spinning, no kidding, I can’t pin you down. What’s going on in that beautiful mind? I’m on your magical mystery ride. And I’m so dizzy, don’t know what hit me, but I’ll be alright.

Niski, ciepły głos doprawiony poetyczną chrypką roznosił się dookoła. Pieszczotliwie kołysał moje serce i myśli, sprawiając, że te zaczęły żeglować w kierunku osoby mojego chłopaka. Znów począłem zastanawiać się, czy rzeczywiście na niego zasłużyłem.

– ‘Cause all of me loves all of you. Love your curves and all your edges, all your perfect imperfections. Give your all to me, I’ll give my all to you. You’re my end and my beginning, even when I lose I’m winning.

Łzy spłynęły po moich policzkach, gdy przewróciłem się na bok, plecami do Chanyeola. Kochałem go całym sercem i nie chciałem go stracić. Musiałem o niego dbać i codziennie walczyć na nowo, gdyż nie wyobrażałem sobie bez niego ani jednego dnia w moim życiu.

Następnego ranka obudził mnie tkliwy pocałunek w policzek, który wywołał uśmiech na mojej twarzy. Ziewnąłem i przetarłem bez pośpiechu oczy. Dostrzegłem, że Park kupił kawę i sushi na śniadanie. Jedliśmy, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Wymienialiśmy słuszne uwagi o pogodzie i o tym, jak minęła nam noc. Wówczas ukochany poinformował mnie, że cały czas, od kiedy tylko się położył, spałem wtulony w jego pierś.

Po smacznym posiłku nie zwlekaliśmy dłużej i ruszyliśmy w dalszą podróż. Tęsknym wzrokiem żegnałem błękitne, szumiące morze. Smutno machałem do fal, które zdawały się mówić mi „do widzenia”. Przeniosłem spojrzenie na drogę przed nami, wzdychając cicho. Mknęliśmy przed siebie zupełnie bez konkretnego celu. Podobało mi się to, bo mogliśmy zatrzymać się w dowolnym miejscu, nie zwracając uwagi na nic.

Kolejne kilka dni spędziliśmy na spaniu w Mustangu, wpadaniu do małych barów znajdujących się w pobliżu i spacerowaniu za rękę po mijanych parkach. Nie obyło się bez zwiedzania nieznanych świątyń, jedzenia lodów oraz cukrowej waty i szwendaniu się po bardzo interesujących muzeach. Nabyłem parę pamiątek, by potem mieć co wspominać. Kupiłem śmiesznie wyglądającego, grubego bożka, który ponoć miał przynieść w życiu szczęście i zapewnić zdrowie całej rodzinie. W moje posiadanie wszedł również niewielki listek wytopiony z brązu. Miał on uszlachetniać miłość moją i Chanyeola. Nigdy nie wierzyłem w bujdy, jakimi były wszelakie przesądy, jednak te przedmioty naprawdę trafiały w mój gust.

Ostatniego wieczoru naszej podróży zatrzymaliśmy się w jednym z przydrożnych moteli, które mijaliśmy na trasie. Chcieliśmy chociaż raz porządnie się wyspać, a to było najlepszą okazją. Wnętrze budynku nie było najpiękniejsze. Niebieska farba odpadała ze ścian, na których wisiały tu i ówdzie tandetne plakaty. Stare, sosnowe biurko stanowiło stolik recepcji, przy którym stała tęga kobieta w średnim wieku. Wzięliśmy z Parkiem dwuosobowy pokój z jednym łóżkiem. Właścicielka rzucała nam podejrzliwe spojrzenia, ale żaden z nas nic nie powiedział.

Pomieszczenie w środku było idealnie dopasowane do reszty motelu. Ciężkie, pożółkłe zasłony wisiały posępnie w oknie, zasłaniając widok na nocne niebo. Mnie to nie przeszkadzało, Chanyeolowi najwyraźniej też nie. Prędko zająłem miejsce na niezbyt przyjemnie pachnącym łóżku i posłałem chłopakowi delikatny uśmiech.

– Zamawiamy chińszczyznę na kolację? – spytał, wyjmując z kieszeni telefon. – Chyba, że masz ochotę na coś innego… – Spojrzał na mnie, wyczekująco unosząc brew.

– Chińszczyzna brzmi świetnie – odparłem, rozsiadając się wygodniej. Próbowałem nie zwracać uwagi na dość niesympatyczną zamszową kapę w kolorze czerwonego wina, która stanowiła przykrycie.

Nie minęło wiele czasu, a nasze jedzenie już przyjechało. Wyższy zapłacił i usadowił się naprzeciw mnie. Powoli i trochę niezdarnie nabierałem pałeczkami makaron, za to chętnie łowiłem kawałeczki warzyw i kurczaka. Kątem oka widziałem, jak Park mi się przygląda, dlatego posłałem mu cwaniacki uśmieszek. Nie rozmawialiśmy. Cieszyliśmy się wzajemną obecnością, miłą atmosferą, jaka nas otaczała i rozkoszowaliśmy się ostrym smakiem posiłku.

Po kolacji pozbierałem puste opakowania i butelki po mrożonej herbacie i poszedłem je wyrzucić. Właśnie nachylałem się nad koszem, kiedy usłyszałem cichy pomruk.

– Co? – zapytałem, marszcząc brwi.

– Masz ładny tyłek. Kształtny – odpowiedział Chanyeol, a na mojej twarzy wykwitły dwa soczyste rumieńce.

– Yah! – podniosłem głos. – Co to ma być?! Od kiedy jesteś taki bezpośredni?! – Wróciłem na swoje miejsce na łóżku.

– Tylko stwierdziłem fakt – bronił się.

– Ale wiesz, mógłby być ładniejszy, gdybyś odrobinę poćwiczył – odezwał się Park po dość długiej chwili ciszy.

Dłonią zakryłem usta, próbując ukryć cisnący się na nie uśmiech. Jeśli kiedykolwiek Chanyeol wspominał mi o ćwiczeniach, prawie zawsze chodziło mu o seks. Nie potrafiłem oprzeć się jego dużym dłoniom i miękkim wargom, jednak tym razem udawałem, że nie wiem, co ma na myśli.

– O czym ty mówisz? – zapytałem, unosząc jedną brew.

– Och, Baek – wyrwało się z jego ust. Brzmiało to poniekąd jak jęk, miało być dla mnie malutką podpowiedzią. – Nie każ mi cofać się do początku naszego związku. Przecież doskonale wiesz, o co mi chodzi.

– Nie mam pojęcia – odrzekłem z niewinnym wyrazem twarzy.

– Chodzi o to, że tak cholernie cię pragnę, że mam ochotę zerwać z ciebie wszystkie ubrania, nawet nie pytając o pozwolenie.

– Więc to zrób.

Na odpowiedź z jego strony nie musiałem długo czekać. W jednej chwili poczułem na swoich ustach wargi Chanyeola, a na ciele jego skore dłonie. Nie zastanawiał się nad niczym. W pośpiechu zdejmował nasze ubrania, odpychając moje ręce na bok i pozwalając mi tylko cicho wzdychać, gdy próbowałem go w czymś wyręczyć.

Kiedy zostaliśmy w samej bieliźnie, Park wreszcie przestał trzymać swoje odruchy na wodzy. Nasz chaotyczny pocałunek przerodził się w gest pełen namiętności. Języki tańczyły rażone gromem sensualności, podczas gdy dłonie błądziły po wszystkich zakamarkach ciał. Nie chciałem ani na moment przerywać tej chwili, kiedy mogliśmy należeć tylko do siebie i nie liczyło się nic innego.

Westchnąłem, a wręcz jęknąłem, czując chłodne powietrze na swoich pośladkach. Jak przez mgłę obserwowałem, jak Chanyeol tworzy ścieżki ustami na moim torsie i brzuchu. Wygiąłem plecy w łuk od wszystkich czułych muśnięć i liźnięć, nie mogąc znieść potęgującej się we mnie rozkoszy. Mój oddech był znacznie przyspieszony, płytki. Nie wiedziałem co zrobić z rękami, więc instynktownie wplotłem je we włosy ukochanego.

W pewnej chwili poczułem chłodny palec drażniący moje wejście. Nie mogłem opanować lubieżnego stęknięcia, które wymknęło się spomiędzy moich warg. Nim się obejrzałem, Chanyeol zaczął porządnie mnie przygotowywać, dbając o wszystkie szczegóły. Chciał, by było mi dobrze. I choć z początku jak za każdym razem odczuwałem dyskomfort, z czasem sam bezwstydnie poruszałem biodrami. Każdy mój mięsień spinał się, błagając o więcej. Pragnąłem go. Pragnąłem, by nasze ciała połączyły się w jedno.

Sapnąłem, kiedy Park cofnął dłoń. Nie zdążyłem nawet nabrać powietrza, gdy dosłownie po sekundzie wszedł we mnie, rozpychając swoim członkiem moje wnętrze. Jęknąłem przeciągle, odchylając do tyłu głowę. Brunet natychmiast zaczął pieścić moją szyję. Ssał ją, gryzł, całował i lizał. Wiedziałem, że zostawił sporo malinek. Zawsze potrafił się mną zająć, a następnego dnia uwielbiał oglądać ślady swoich aktów. Mówił wtedy, że należę tylko do niego. Ja na potwierdzenie kiwałem głową, beztrosko się uśmiechając.

Gdy Chanyeol poruszył biodrami, z mojego gardła wydarła się salwa niepohamowanego śmiechu, zamiast głębokiego jęku. Nic nie mogłem poradzić, że zareagowałem w ten sposób, gdy łóżko z impetem uderzyło o ścianę. Kątem oka dostrzegłem, że kilka płatów różowo mdłej farby spadło na podłogę.

– O co chodzi? – zapytał zmieszany.

– To łóżko skrzypi. Musisz uważać, żeby go nie rozwalić – odparłem, uspokajając się choć na moment.

Mojego chłopaka zdawało się to nie powstrzymywać przed niczym, dlatego pchał we mnie coraz mocniej. Drewniana rama raz po raz spotykała się ze ścianą, a mój śmiech zamieniał się w głośniejsze westchnięcia oraz jęki. Oplotłem Parka nogami w pasie, przyciągając go bliżej siebie. Złączyłem nasze wargi w gorącym pocałunku. Pragnąłem go z każdą chwilą bardziej i bardziej. Zdecydowanie mogłem powiedzieć, że uprawialiśmy miłość, a nie tylko się pieprzyliśmy.

Nagle poczułem dużą, pewną dłoń na swoim członku. Zaskomlałem, odrywając swoje usta od tych Chanyeola. Jego dotyk był dla mnie magią. Sprawiał, że mój rozsądek stawał się słaby, zdrowe zmysły uciekały gdzieś w siną sal, a ciało reagowało na nawet najdrobniejszy ruch. Moje serce zaś drżało, aż prawie brakowało mi tchu.

Niewielki pokój wypełniało gorące powietrze złączonych oddechów, dźwięk uderzanych o siebie nagich ciał oraz niepohamowane odgłosy naszego seksu.

– A-ach, Chanyeol, mocniej, błagam – wyjęczałem mu wprost w usta.

Od razu spełnił moją prośbę, nie bacząc na to, że łóżko trzeszczało jeszcze intensywniej.

– Co tylko sobie życzysz, księżniczko – wymruczał i złożył kolejny żarliwy pocałunek na moich wargach.

Spełnienie nadeszło lada chwila. Moje nasienie wylądowało na dłoni ukochanego oraz na moim brzuchu. Poczułem jeszcze kilka mocnych pchnięć, które niemal doprowadziły mnie do obłędu, a potem Chanyeol doszedł we mnie, szepcząc błogie „Kocham cię”. Uśmiechnąłem się delikatnie i pocałowałem go leniwie. Park jeszcze przez jakiś czas droczył się ze mną, muskając czubek mojego nosa.

Jak doprowadziliśmy się do względnego porządku, weszliśmy prędko pod kołdrę. Od razu przylgnąłem policzkiem do nagiej piersi chłopaka, a ręką oplotłem go w pasie. Nigdy dotąd nie byłem tak bardzo przekonany o tym, że wszystko dzieje się dokładnie tak, jak powinno. Miałem Chanyeola, kochałem go z wzajemnością, troszczyłem się o nas i po prostu byłem szczęśliwy. Nic przecież nie mogło zburzyć fundamentów naszego związku, jakimi były miłość, zaufanie i szczerość. A jednak tej nocy nie mogłem z jakiegoś powodu zasnąć.

Następnego dnia jak najszybciej zapłaciliśmy za pokój i udaliśmy się w powrotną drogę do domu. Recepcjonistka motelu posyłała w naszym kierunku znaczące spojrzenia, dlatego pospiesznie załatwiliśmy konieczne sprawy, a potem wyszliśmy. W zasadzie nie obchodziło mnie, czy inni ludzie słyszeli nas poprzedniego wieczoru. Prawdopodobieństwo było dość spore, ale to było moje życie i robiłem to, na co miałem ochotę, nawet jeśli pozostałym wydawało się to niestosowne.

Będąc z powrotem w aucie, zasnąłem prawie natychmiast. Wcale mnie to nie zaskoczyło. W czasie bezsennej nocy rozmyślałem o wszystkim, co mi się do tej pory przytrafiło. Moje serce ściskało się bezlitośnie, gdy przypominałem sobie wszystkie chwile spędzone z ukochanym. Nie zamieniłbym ich na nic w świecie. Były wyjątkowe. Były one tylko nasze. Nikt nie musiał wiedzieć o sekretnych randkach, skradzionych buziakach i niezamierzonym obmacywaniu w aucie Chanyeola.

Gdy wreszcie otworzyłem oczy i rzuciłem okiem na zegar, było już po czternastej. Spałem pięć godzin, a to znaczyło, że przejechaliśmy już pół drogi. Naprawdę ta drzemka mi pomogła. Odżyłem. Wyjrzałem przez okno. Rażące promienie ochoczo spoczęły na mojej twarzy, więc zachichotałem. Po chwili chciałem włączyć radio, jednak ukochany w ostatniej chwili odepchnął moją rękę. Spojrzałem na niego, mocno marszcząc brwi. Nigdy nie było sytuacji, gdy nie chciał słuchać swojego wstrętnego jazgotu, a tym razem byłem gotów mu na to pozwolić.

– Słuchaj, Baek, muszę ci coś powiedzieć – rozpoczął, mocno ściskając kierownicę. Chciałem spytać, o co chodzi, lecz nie zdążyłem. – Jesteśmy razem już prawie dwa lata i uważam, że to całkiem długo. Przynajmniej jak dla mnie. Jesteś cudownym człowiekiem. Masz piękny uśmiech, dobrze wyglądasz, jesteś inteligentny, podejmujesz spontaniczne decyzje i to w tobie lubię. – Na te słowa na moją twarz wpełzł szeroki uśmiech. – Ale nie czuję już tej chemii między nami. Nie wiem jak i kiedy, ale to wszystko się wypaliło.

Przełknąłem ślinę. Słowa utknęły mi w gardle, a serce zatrzymało się wpół biegu. Nie wierzyłem w to, co właśnie usłyszałem. – A-ale… przecież wczoraj kochaliśmy się i–

– Nie, Baek. Pieprzyłem cię, bo miałem na to ochotę – chłodna, szorstka odpowiedź padła z jego ust.

– C-co masz na myśli? – Poczułem, że w oczach szklą mi się łzy. Nie chciałem płakać i okazywać jak bardzo słaby jestem w tym momencie.

– To znaczy dokładnie to, co powiedziałem. Nie kocham cię już. I chcę, żebyśmy zerwali. Teraz.

Miałem wrażenie, jakby ktoś z całej siły uderzył mnie w twarz. Moja nietknięta kolorowa bańka radości rozprysła się w jednej sekundzie. Nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić. Czy miałem wysiąść z auta i wracać na piechotę? Potrzebowałem krzyczeć, płakać, wrzeszczeć i wyzywać. A później chciałem usłyszeć, że to tylko żart i wtulić się w Chanyeola, kiedy on śmiałby się z tego, jak łatwowierny jestem.

– Odwiozę cię do domu. – W odpowiedzi tylko nerwowo pokiwałem głową, zaciskając dłonie w pięści.

Reszta drogi upłynęła w nieustannej, męczącej ciszy. Czasami słyszałem, jak Park wzdycha ciężko, patrząc na niewielki korek, jaki tworzył się przed nami. Ja zaś wlepiałem się w niebo, które zdążyło pokryć się szarymi, posępnymi chmurami. Moje serce łamało się za każdym razem od nowa, kiedy raz po raz odtwarzałem w głowie niedawno zasłyszane słowa Chanyeola. Nadal nie chciałem, by była to prawda. Myślałem, że kochaliśmy się bezgranicznie, że nasza słodka miłość nigdy nie będzie miała końca. Byłem zbyt głupi i dziecinny.

Wreszcie po kolejnych pięciu godzinach jazdy dotarliśmy pod bramę mojego domu. Przez kilka minut siedziałem na swoim miejscu, bezmyślnie wpatrując się przed siebie. Pragnąłem cofnąć czas. Nie wiedziałem, do którego momentu, ale chciałem, by nasze magiczne uczucie znowu istniało, codziennie napełniając mnie nową siłą do życia, która teraz uleciała ze mnie jak powietrze z przebitego balonu.

Usłyszałem stukanie w szybę. Chanyeol otworzył mi drzwi i wysiadłem z lekkim ociąganiem.

Stałem teraz naprzeciw niego. Nadal był tak samo przystojny, jego oczy nadal były duże i błyszczały tajemniczym blaskiem. Nic w nim się nie zmieniło. W dodatku wciąż kochałem go tak samo. Zbliżyłem się tak, że czubki naszych butów stykały się ze sobą. Uniosłem wzrok. Wiedziałem, że moje oczy są puste, smutne i nie mają już tych samych tańczących iskierek. Ostrożnie chwyciłem jego twarz w dłonie, na co nie protestował, a potem wspiąłem się na palce i złożyłem na jego ustach ostatni, pożegnalny pocałunek.

wtorek, 29 września 2015

Ride or Die

Tytuł: Ride or Die 
Pairing: Chanyeol/Baekhyun, wspomniany Yifan/Chanyeol, Tiffany(SNSD)/Soyou(Sistar) 
Bohaterowie: Park Chanyeol, Byun Baekhyun, Oh Sehun, Wu Yifan,  Tiffany Hwang, Kang Jihyun (Soyou) i inni 
Rating: R 
Gatunek: mafia!au, oneshot, romans, angst 
Ostrzeżenia:  przekleństwa, brutalna scena  pobicia, akcja dzieje się w Japonii 
A/N: Witam wszystkich! Dawno nic tutaj nie dodawałam, bo aż od grudnia. Cóż, zdarza się. Bardzo ciężko pracowałam nad tym, z czym dzisiaj przyszłam. Potrzebowałam naprawdę dobrego przygotowania i uważam, że całość wyszła całkiem nieźle. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Zapraszam do czytania!

Tokijskie powietrze z każdej strony wypełnione było rykiem silników i dymem z rur wydechowych najszybszych samochodów tego miasta.
„Babciu, idę do Tiffany”.
Kolejne gorzkie kłamstwo.
Kolejna ciężka, zawrotnie szybko nieprzespana noc.
Życie ważone na szali zwycięstwa.
                Wyścig albo śmierć.               
~*~
                Nic nie zapowiadało, że tego dnia zdarzy się coś niezwykłego. Wysokie mury nowoczesnego budynku szkoły średniej pochłaniały kolejne rozmowy, zachowując je w swoich kątach i zakamarkach. Szklane drzwi co chwila przepuszczały tłumy uczniów, po czym zamykały się z ogromnym hukiem, który roznosił się jeszcze większym echem. Przez duże okna wpadały mocne promienie słońca, oświetlając mniej lub bardziej wypoczęte twarze. Niedługo później rozbrzmiał złośliwy dzwonek, oznajmiając początek lekcji.
                Wszyscy uczniowie powoli zaczynali schodzić się do klas, przebierając swoje buty na obuwie szkolne, po czym zajmowali miejsca w wyznaczonych ławkach. Pierwszą lekcją w klasie trzeciej była matematyka z profesor Kamisaka. Czekając cierpliwie na kobietę, czas dłużył się nastolatkom, którzy toczyli między sobą ostatnie przyciszone rozmowy. Chwilę później do sali  weszła niewysoka, dość tęga pani po czterdziestce z ogromnym uśmiechem na twarzy. Prowadziła ze sobą ucznia wyglądającego jak przestraszona mysz. Chłopak nie był zbyt wysoki, miał promienną twarz i niesfornie zmierzwione blond loki.
                -Dzień dobry, uczniowie!  – powiedziała wesoło nauczycielka, witając wszystkich swoją osobą. Rozmowy całkiem ucichły, a ona mogła kontynuować swoją przemowę. – Chciałam wam dzisiaj przedstawić Byun Baekhyuna. Jest nowy w naszej szkole i prosiłabym o miłe przyjęcie go, gdyż od teraz będzie uczniem tej klasy.
                Ledwie pani Kamisaka skończyła jedno zdanie, a wtem rozległ się trzask drzwi i do klasy wszedł spóźniony uczeń. Nie spiesząc się specjalnie, poszedł do swojej ławki , po czym nonszalancko usiadł w niej, patrząc lekceważąco na kobietę. Ta zirytowała się, jednak odetchnęła głęboko, a na jej twarz wrócił dawny spokój. Posłała chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie, a następnie dalej ciągnęła swoją wypowiedź.
                -Kontynuując, chcę powiedzieć, że Baekhyun jest bardzo dobrym, piątkowym i szóstkowym uczniem. W zeszłym roku wygrał olimpiadę matematyczną i otrzymał związane z tym stypendium… - po raz kolejny nie było dane jej dokończyć, gdyż niedawno przybyły chłopak wdał się w gadkę na temat nowego ucznia ze swoimi kolegami. Kilka stłumionych śmiechów obiegło klasę, zanim nauczycielka zdążyła podnieść o ton wyżej swój skrzekliwy głos.
                -Panie Park! Jeśli ma pan coś do powiedzenia, to proszę wstać i powiedzieć to głośno, a nie między kolegami! Jeśli nie, to proszę siedzieć cicho! A jeżeli coś się panu nie podoba, to proszę tu przyjść! –ryknęła, ale wspomniany uczeń, nawet nie raczył na nią spojrzeć. – Zapraszam pana na środek! W tej chwili!
                Nikt nie spodziewał się takiej reakcji ze strony zawsze delikatnej nauczycielki. Co prawda Park nie raz sprawiał jej mniejsze lub większe problemy, ale zazwyczaj kończyło się tylko na upomnieniu czy tez pogrożeniu palcem. Tym razem miarka się przebrała.
                Chłopak niechętnie wstał i powlókł się do biurka, stojącego na samym środku klasy. Stanął obok pani Kamisaka, patrząc na nią pytająco. Jego sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu sprawiało, że ta wyglądała przy nim jak ogrodowy krasnal, co potwierdzali wszyscy w klasie, nawet w całej szkole.  Kobieta odesłała Baekhyuna, aby zajął wolną ławkę, a następnie przystąpiła do zamierzonego przed chwilą działania. Chwyciła do ręki wskaźnik, którego zwykle używała, do pokazywania czegoś na tablicy i ustawiła ucznia przodem do klasy.
                -Jak wszyscy wiemy w naszej szkole każdego ucznia i uczennicę obowiązuje mundurek szkolny – zaczęła przyjaźnie. – Pan Park Chanyeol nie posiada dzisiaj obowiązkowego stroju szkolnego oraz nie raczył przeprosić za spóźnienie się na moją lekcję. Uczeń ten nie pierwszy raz nie posiada odpowiedniego ubioru, co jest niedopuszczalne, ale jakoś mu to uchodzi. Ów chłopiec – w tym momencie cala klasa zaczęła chichotać – wygląda dziś następująco – nauczycielka wskazała na koszulkę chłopaka. – Czarna, niewyjściowa koszulka z dziwacznym motywem, która wyraża brak szacunku dla nauczycieli i innych pracowników szkoły. Następnie – przesunęła wskaźnik na dolną część garderoby Chanyeola. – Skórzane, obcisłe i byle jakie spodnie. Zapewne większość z was takie nosi, ale wy przynajmniej nie przychodzicie w nich na lekcje – uśmiechnęła się, a następnie przesunęła metalową pałeczkę na buty ucznia. – Tutaj widzimy niewłaściwe obuwie. Oczywiście, pan Park mógł przyjść w nim do szkoły. Ale na drzwiach każdej klasy wisi kartka, a na niej jest wyraźnie napisane, że należy zmieniać obuwie na szkolne! – kobieta uderzyła wskaźnikiem o biurko.
                Zniesmaczony chłopak, z którego już prawie cała klasa nabijała się w najlepsze, chciał odejść w stronę swojego miejsca, ale pani Kamisaka zatrzymała go.
                -Hola, hola, chłopcze. Nie powiedziałam jeszcze o najważniejszej i bardzo istotniej rzeczy – posłała klasie zachęcające spojrzenie znad sporych okularów. – Mianowicie chodzi o pański tatuaż – nauczycielka powiedziała stanowczo, będąc pewną swoich słów. Odsłoniła prawe ramię Chanyeola, a jej oczy zabłyszczały radośnie. – Jest! Ogromny skorpion na pół ramienia – mówiąc to, gwałtownie odwróciła ucznia bokiem w stronę klasy. – Nie wiem, co on oznacza i nie chcę wiedzieć, tak szczerze mówiąc. Wiem natomiast jedno – urwała na chwilę, próbując zasiać nutkę grozy oraz być może lekkiego zakłopotania – Park Chanyeol zostaje na dodatkowe zajęcia z matematyki przez najbliższy tydzień za noszenie niewłaściwego stroju.  Pan Byun Baekhyun będzie pańskim korepetytorem.
                To powiedziawszy odesłała swoją ofiarę do ławki, a następnie sprawdziła obecność w dość szybkim czasie. Nowy temat był dla większości interesujący, jednak Chanyeol nie był zainteresowany tego dnia niczym. Przeciwnie, był zdenerwowany i rozjuszony do granic możliwości. Nie mógł doczekać się, kiedy skończy się ten dzionek przepełniony pechem a także wrednym spiskiem losu przeciwko jego skromnej osobie. Niecierpliwie patrzył w stronę Baekhyuna, świdrując wzrokiem tył jego głowy, jakby chciał mu wywiercić w niej dziurę.  Jego myśli rzucały wyzwiskami w stronę niewinnego chłopaka, próbując jakoś wypełnić czas czarnowłosego.
                Nowy uczeń jednak zupełnie inaczej podchodził do całej sprawy. W jego oczach już malowało się zadowolenie i powód do dumy. W końcu mógł jakoś wykazać się swoimi nieprzeciętnymi matematycznymi zdolnościami. Nie robiło mu różnicy, czy zaprezentuje je na konkursie, czy też będzie douczał kogoś z klasy. Po prostu cieszył się, że je wykorzysta. Drugim powodem do uśmiechu było spędzanie więcej czasu poza domem, gdzie i tak nie czuł się zbyt bezpieczny. W jednej chwili jego złe myśli uciekły gdzieś daleko, a on sam zajął się lekcją oraz obecnym tematem. Był  niesamowicie zaciekawiony jakby zaczarowany czarodziejską różdżką. Nic innego nie miało dla niego znaczenia prócz matematyki, którą kochał bardziej aniżeli własnych rodziców lub innych członków rodziny.
                Gdy wszyscy uczniowie – poza Byunem – byli już totalnie znudzeni marudzeniem pani Kamisaka, zadzwonił dzwonek. Klasa natychmiast poderwała się z miejsc i ruszyła na korytarz, nim nauczycielka zdążyła powiedzieć „Dziękuję za uwagę!”. Chanyeol jako pierwszy prawie wybiegł z sali i od razu wpadł na Tiffany – swoją najlepszą przyjaciółkę. Dziewczyna była niewysoką szatynką o niezwykle bladej skórze i  pięknych brązowych oczach. Była niezwykle atrakcyjna ze względu na swoją figurę podkreśloną przez szkolny mundurek, co mogło stwarzać pozory, że jest w związku ze swoim obecnym rozmówcą.
                -Cześć, Channie – powiedziała, uśmiechając się do niego. – Co u ciebie? Nie wyglądasz na szczęśliwego.
                -Co ty opowiadasz, Tiff? – zapytał ironicznie Park, wciskając dłonie do kieszeni spodni. – Jestem w najlepszym humorze. Przecież to nic takiego, że muszę zostać po lekcjach, żeby uczyć się matematyki z jakimś lamusem – prychnął i przewrócił oczami, nie zdając sobie sprawy, iż właśnie wychodzący Baekhyun to słyszał.
                -Chanyeol, nie mów źle o ludziach. Nie wszyscy są tacy jak ty i nie każdy jest lamusem. To, że ktoś inaczej się zachowuje o tym nie świadczy – odparła ciepłym i aksamitnym tonem głosu.
                -Może masz rację – chłopak westchnął ciężko, po czym skrzyżował ręce na piersi. – Zresztą, nieważne. Chcę, aby dzisiejszy dzień już się skończył. Noc na mnie czeka – mrugnął do dziewczyny znacząco, a ona tylko spuściła głowę i pokręciła nią, zaciskając powieki.
Po skończonych dodatkowych zajęciach spocony Chanyeol szedł w stronę pracowni matematycznej. Był już wyraźnie zmęczony, ale mimo wszystko musiał jeszcze zostać w szkole. Szybko przemierzył ostatni fragment korytarza, skręcił w lewo i doszedł do drzwi, które były otwarte na oścież, czym zapraszały go do wejścia.
Chłopak postąpił kilka kroków naprzód i zamknął za sobą drzwi, a następnie rozejrzał się po klasie. Baekhyun siedział w swojej ławce, skrupulatnie bazgroląc coś w swoim zeszycie. Czarnowłosy podszedł w jego stronę. Rzucił na ławkę swój plecak, aż ta zadrżała, a Byun zląkł się i prawie podskoczył na krześle.
                -Czy naprawdę muszę tu z tobą siedzieć? Nie możesz odpuścić? – zapytał Park, a w tym czasie jego głos nabrał dziwnie złowrogiego tonu.
                -N-nie – wymamrotał jasnowłosy. – Słyszałeś doskonale, co powiedziała pani Kamisaka. Masz przez tydzień zostawać…
                -Nie jestem głuchy – przerwał mu Chanyeol. – Zaczynajmy. Im szybciej to zrobię, tym szybciej opuszczę ciebie i tę żałosną budę.
                Byun tylko lekko pokiwał głową i położył ostrożnie swoją torbę na kolanach. Zaczął wyciągać z niej potrzebne rzeczy, podczas gdy czarnowłosy tylko patrzył na niego z pogardą. Wziął gwałtownie krzesło, po czym ustawił je tuż obok drobniejszego chłopaka. Usiadł, rzucając zgryźliwe komentarze pod jego adresem w swojej głowie.  Baekhyun skrzywił się, czując w powietrzu ostry pot wymieszany z zapachem perfum Chanyeola. Miał ochotę zwymiotować, nawet jeżeli na niego nie patrzył.
                -Mógłbyś się odsunąć? – powiedział przestraszonym, nieco piskliwym głosem, a drżącymi rękoma wciąż grzebał w swojej teczce. – Pachniesz odpychająco – wyszeptał.
                Chanyeol tylko prychnął, po czym zaczął się śmiać. – Tak pachnie prawdziwy facet – powiedział, przeciągając się, co tylko wzmocniło roznoszący się dookoła nich odór. Po chwili zgarnął swój plecak i wyłowił z niego byle jaki zeszyt oraz coś do pisania.
                Mniejszy chłopak miał już wszystko, czego potrzebował i  chciał odłożyć niepotrzebną torbę. Z powodu swoich śliskich z nerwów dłoni, ta wyślizgnęła się, przez co wszystkie zeszyty wylądowały na podłodze. Niemały, szkarłatny rumieniec oblał policzki Baekhyuna, a on tylko zacisnął usta, po czym z zażenowaniem zaczął zbierać porozrzucane przedmioty, a następnie odkładał je na stolik.
                -Co to jest?! – olbrzym wziął do ręki notatnik z różową okładką, który według podpisu należał do blondyna. – Króliki?! Rany, ale ty jesteś… babski. Jak dowie się o tym cała szkoła, to wszyscy będą mieli z ciebie niezły polew – odparł i zaniósł się śmiechem.
                Te słowy uraziły dumę Byuna. Może nie przejawiał ogromnych oznak męskości i miał nieco dziewczęce upodobania, ale to nie znaczyło, że nie był facetem. Zacisnął swoje drobne dłonie w piąstki, a potem wrzucił z powrotem wszystkie zeszyty do swojej teczki. Zajął miejsce obok swojego ucznia, puszczając wstrętną uwagę mimo uszu.
                -Od czego mam zacząć? – zapytał Baekhyun spokojnie, starając się zachować jak należy.
                -Najlepiej od początku – odparł Chanyeol, po czym odchylił się na krześle, mierząc swojego towarzysza lekceważącym wzrokiem.
                Jasnowłosy patrzył na niego przez chwilę z otwartymi ustami, nie wiedząc, od czego powinien zacząć. Po krótkim czasie zamrugał kilkakrotnie i sięgnął po książkę. Otworzył ją na stronie, która zaczynała właśnie omawiany dział, po czym zerknął na giganta pytająco.
                -Czy to ci odpowiada? – spytał z lekkim strachem w głosie.
                -Niech będzie. Tylko się pośpiesz. Mam dzisiaj ważny wieczór – odpowiedział Park chłodno, poprawiając palcami swoje posklejane od potu włosy.
                -Uhm, postaram się – wyszeptał Byun i ułożył podręcznik przed nimi.
                Trochę zakłopotany Baekhyun zaczął powoli wyjaśniać swojemu klasowemu koledze pojęcia wypisane tuż pod tematem. Starał się skupić na zadaniu, jakie miał do wykonania, a nie na tym, gdzie w tym czasie ogląda się tamten. Nie miał zamiaru tłumaczyć chłopakowi po kilkanaście razy tego samego, skoro tak bardzo mu się śpieszyło na tak bardzo ważny wieczór.
                Kiedy skończył objaśniać wszystkie nowe słowa, przeszedł do zadań. Wypisał Chanyeolowi na kartce kilka przykładów, po czym niepewnie podsunął mu pod dłoń. Jednak drugi nastolatek wydawał się być w zupełnie odległym świecie i nie do końca dotarło do niego, co Byun miał na myśli.
                -Po co mi to? – wypalił oschle czarnowłosy, lustrując wzrokiem zapisany kawałek papieru.
                -Rozwiąż to – powiedział cicho Baekhyun, patrząc na niego błagalnie. – Chcesz w końcu stąd szybciej wyjść.
                -Oh, daj spokój – Park zerwał się z miejsca i oparł dłońmi o ławkę, patrząc na twarz drugiego. – Naprawdę chce ci się tutaj siedzieć i pouczać mnie o czymś, co mnie w ogóle nie interesuje? Nie lepiej pójść do domu?
                -Ale pani Kamisaka…
                -Odpuść! – uderzył pięścią w stolik, a jasnowłosy aż podskoczył na swoim krześle. – To wszystko nie ma sensu i tak niczego się nie nauczę. Nie dlatego, że jestem głupi, ale dlatego, że nie mam na to czasu – przerwał na moment, a drugi chłopak wykorzystał to.
                -Ale musisz jakoś zdać egzaminy. Chcesz do końca życia zostać w tej szkole? – zapytał całkiem poważnie, a w jego oczach można było zobaczyć cień troski.
                -W sumie masz rację… - Chanyeol zamyślił się na chwilę – ale ja naprawdę nie mogę znaleźć wolnej chwili, by przysiąść do nauki – zaśmiał się i z powrotem opadł na krzesło.
                Jego wzrok ponownie spoczął na wypisanych przez Byuna przykładach. Wziął długopis, po czym rozwiązał je szybko oraz sprawnie, a następnie oddał kujonowi kartkę. Wszystkie wyniki były, ku zdziwieniu chłopaka, poprawne i nie miał do nich żadnych zastrzeżeń. Wysilił się na małe plusiki, aby jakoś nagrodzić to chłopakowi.
                -Umiesz to –rzekł, uśmiechając się prawdopodobnie nieco zbyt szeroko.
                -Nie szczerz się tak. Może jestem zabiegany, ale nie głuchy – westchnął Park, po czym spakował swoje rzeczy z powrotem do plecaka. – Chyba skończyliśmy na dzisiaj, mam rację? – W odpowiedzi otrzymał skinienie głową.
                Odstawił krzesło na miejsce i opuścił klasę. Baekhyun natomiast bez pośpiechu zebrał książki oraz zeszyty, wciąż będąc w niemałym szoku co do postępów olbrzyma. Skoro wszystko miał tak szybko iść, to byłby to najmniej uciążliwy uczeń, jakiego do tej pory miał. A może tylko się mylił? Możliwe było, że Chanyeol to doskonale rozumiał, ale chciał od czegoś zacząć, by się popisać. Z tą myślą  jasnowłosy uporządkował pomieszczenie, a potem pośpiesznie z niego wyszedł.
                -Chanyeol, puść mnie! – krzyknęła Tiffany, gdy czarnowłosy chłopak wyciągał ją za rękę z jej pokoju przed dwudziestą drugą. – Nigdzie nie idę, rozumiesz?
                -Ostatni raz, proszę, Tiff – powiedział błagalnie Park, będąc już przy drzwiach.
                -Dwa tygodnie temu miał być ostatni raz – prychnęła dziewczyna, uwalniając swój nadgarstek z niedźwiedziego uścisku.
                -Dzisiejszej nocy to będzie naprawdę ostatni raz. Zaufaj mi – Chanyeol nie ustępował.
                Przyjaciółka obrzuciła go wściekłym spojrzeniem, jakby zaraz miała go uderzyć, ale wcale nie chciała tego zrobić. Była zła na olbrzyma, ponieważ dokładnie wiedziała, czym ten się zajmuje. To bardzo ją martwiło i jeżyło włosy na całym ciele. Znali się od dziecka, więc zawsze mogła mu ufać, ale w sytuacjach takich jak ta, była naprawdę o to ciężko. Nocny świat był jak narkotyk, z kolejną dawką uzależniał coraz mocniej. Sama nigdy by w to nie wdepnęła, ale czarnowłosy raz poprosił ją o przysługę, później o kolejną, a  potem o jeszcze jedną. Szalona pętla wydawała się nie mieć końca.
                -W porządku, Chan. Ale to naprawdę ostatni raz – powiedziała Tiffany, patrząc na Chanyeola z politowaniem.
                -Dziękuję – uśmiechnął się i założył buty.
                Dziewczyna jeszcze tylko pobiegła powiedzieć mamie, że będzie z Parkiem i żeby się o nią nie martwiła.  Miała pewność, że wrócą jak zwykle późno, ale wolała, by kobieta myślała, iż tylko będzie na zwykłej dyskotece. Za żadną cenę nie wygadałaby, co tak naprawdę robi. Nie mogła. To przysporzyło by jej, i nie tylko jej, masę niepotrzebnych problemów.
                Kilkanaście minut później przyjaciele wsiedli do samochodu czarnowłosego.
                -Z tyłu na siedzeniu są ciuchy – odezwał się czarnowłosy, odpalając silnik.
                -Masz dla mnie jakieś ubrania? Myślałam, że wystarczy moja obecność – żachnęła się, krzyżując ręce na piersi.
                -Yifan powiedział, że laleczki mają wyglądać ładnie – odparł chłopak, ruszając.
                -Nie jestem prostytutką, Chanyeol – powiedziała szatynka, zaciskając dłonie w pięści.
                -Nie to miał na myśli, ok? Po prostu się przebierz i rób to, co zwykle.
                Z wielką niechęcią Tiffany sięgnęła po torbę leżącą na tylnym siedzeniu. Otworzyła ją i wyjęła z niej czerwoną sukienkę na ramiączkach pokrytą cekinami a także czarne szpilki i kosmetyczkę z potrzebnymi rzeczami. Patrzyła na to wszystko przez długą chwilę, mrugając z niedowierzaniem.
                -Ty chyba oszalałeś! Będę wyglądać w tym jak dziwka! – wybuchła, rzucając rzeczy pod nogi.
                Chłopak nie odpowiedział. Patrzył na drogę, skupiając się na prowadzeniu. Nie mógł wdać się w dyskusję, bo to pewnie skończyłoby się źle i musiałby w pośpiechu zakupić dla dziewczyny inne ubranie, a nie był w stanie tego zrobić. Zostałby zniszczony przez swoich kolegów.
                Widząc, że czarnowłosy zajęty jest zupełnie czymś innym, szatynka odpuściła. Mimo swych oporów włożyła na siebie wyzywającą odzież oraz zrobiła mocny makijaż. Patrzyła na siebie w lusterku z bólem i nikłymi łzami w oczach. Nienawidziła siebie za to, że dała się w to wciągnąć, ale nie potrafiła zostawić najlepszego przyjaciela na lodzie. Nie była takim typem człowieka.
                Tymczasem Chanyeol skręcił w boczną uliczkę, doskonale wiedząc, gdzie jedzie. Zatrzymał się pod znanym ich obojgu klubem. Czerwone i niebieskie neony raziły w oczy, nadając nocnemu powietrzu dziwnej magii. Wysiedli z samochodu, po czym pewnym krokiem weszli do środka. Tiffany była jak zwykle speszona, ale olbrzym tylko poklepał ją po plecach, chcąc dodać jej otuchy. Natychmiast na twarzy dziewczyny zagościł szeroki uśmiech, który podkreślała czerwona szminka.
                Szli dalej, przeciskając się przez tłumy tańczących i pijących par. Ich spojrzenia skupione były na drzwiach prowadzących  do tylko niektórym znanego miejsca; do jaskini smoka. Prawie niezauważeni podeszli tam, po czym Chanyeol odezwał się.
                -Musimy się więc rozstać – powiedział ponuro. – Pamiętaj, nie daj się obmacywać i uważaj na siebie. Jesteś tylko tancerką nikim więcej – to powiedziawszy, przytulił Tiffany i pogłaskał ją po włosach.
                -Wiem, Chan – odparła, odpychając go od siebie. – Jestem dużą dziewczynką i dam sobie radę – zapewniła go, prostując sukienkę, po czym pomachała chłopakowi na pożegnanie, a następnie weszła do środka.
                Gdy drzwi się za nią zamknęły, znalazła się w niezbyt lubianym pomieszczeniu, gdzie poza nią było jeszcze mnóstwo innych dziewczyn. Jedne z nich, podobnie jak Tiffany, tylko tańczyły i zbierały za to niewielkie pieniądze, inne zaś zwyczajnie sprzedawały się na ulicy. Szatynka nie dała po sobie poznać, że jest wystraszona i ma obawy. Bała się tego, kto siedział naprzeciw niej przy biurku.
                Wysoki chłopak w wieku Chanyeola przyglądał się każdej z osoba a także wszystkim na raz. Miał na sobie garnitur, co tylko dodawało mu ważności, a jego przygładzone na żel włosy tylko bardziej podkreślały jego stanowisko.  To on decydował, która z nich czym będzie się zajmowała. Wcale nie wyglądał na kogoś, kto mógłby zajmować się takimi sprawami, a jednak nim był. Kiedy zaś spojrzało się głęboko w jego oczy można było dostrzec zagubione dziecko, przypadkowo wepchnięte w to samo bagno co wszyscy tutaj.
                Sehun, bo tak młodzieniec miał na imię, wstał i bez żadnego wyrazu na twarzy podszedł do jednej z nastolatek. Delikatnie pogłaskał ją po twarzy, a następnie wymierzył siarczysty policzek, zostawiając czerwony ślad. Kilka łez bezwładnie spłynęło po jej buzi.
                -Yifan kazał ci to przekazać – wyjaśnił chłopak, poprawiając marynarkę. – No, nie maż się, Soyou. Dzisiaj będziesz tylko przy rurze, nikt nie każe ci nikogo zadowalać – zaśmiał się szyderczo. – A teraz, panienki, do roboty – otworzył drzwi, wypuszczając swoje pracownice.
                Tiffany prędko podeszła do spoliczkowanej dziewczyny, po czym otoczyła ją ramieniem. Tamta trochę się przestraszyła, ale z drugiej strony poczuła oparcie. Spojrzała na koleżankę i lekko uśmiechnęła się, mimo wyraźnego smutku w jej oczach.
                -To miłe z twojej strony – szepnęła poniżona nastolatka.
                -Mogę ci pomóc, jeśli tylko chcesz – odparła szatynka, zatrzymując się w pobliżu miejsca, gdzie miała pracować tej nocy. –Ale nie teraz – dorzuciła, mrugając porozumiewawczo, a druga dziewczyna od razu zrozumiała, o co chodzi. – Trzymaj się, Soyou.
                Chwilę po rozstaniu obie wskoczyły na ladę baru. Słysząc muzykę, wszystkie nastolatki zaczęły tańczyć. Jedne wcale się tego nie wstydziły. Nie zostały zmuszone, bo same tu przyszły. Nie miały wyjścia. Źle im się wiodło w rodzinie. Chciały być samodzielne i wolne. Te drugie zaś były tutaj przyprowadzone siłą bądź zostały namówione. Odwdzięczały się za coś albo komuś pomagały. Robiły to, bo musiały. Nie było dla nich innej opcji.
                Napaleni klienci wlepiali swoje ślepia w wyuzdane stroje nastoletnich tancerek, nie mając na uwadze tego, co robiły. W znacznym stopniu poruszeni byli detalami młodych, delikatnych ciał falujących tuż przed ich twarzami. Każdy z tych mężczyzn był gotów zapłacić ogromną cenę, by tylko móc dotknąć którejś z tych dziewcząt. To jednak nie było na miejscu. Jeśli ktoś chciał, mógł wyjść na zewnątrz i za określoną zapłatą wynająć sobie panienkę na tak długo, jak tylko było go stać. W środku klubu natomiast wolno było podziwiać oraz wkładać banknoty do rąk czy też butów. Dotykanie nóg, łapanie za pośladki i inne takie było zabronione. Właściciele tego interesu musieli dbać o dobro nastolatek. Dlatego też Tiffany zgodziła się pomagać Chanyeolowi, ale mimo wszystko była pełna obaw.
                W tym samym czasie czarnowłosy chłopak pośpiesznie wrócił do swojego samochodu i przejechał kilkanaście ulic, by znaleźć się na znajomo wyglądającym terenie. Ogromny plac wypełniony był tłumem ludzi, rykiem silników oraz odpicowanych aut. Park zatrzymał się na ostatnim wolnym miejscu, po czym prędko wysiadł z pojazdu. Podszedł do swoich znajomych i zamienił z nimi kilka słów. Wspólnie obejrzeli kilka stuningowanych wnętrz, po czym wrócili na swoje miejsca.
                Klika chwil później w towarzystwie pojawił się wszędzie wspominany Yifan. Swoim wzrostem oraz zawartością portfela przewyższał wszystkich w okolicy. Nic dziwnego był pierworodnym synem pana Wu – szefa Yamaguchi-gumi – największego gangu yakuzy w Japonii.  Jednak jako młody członek tej organizacji nie chciał brać udziału w handlu narkotykami czy bronią. Wolał poprosić swojego rodziciela o własną gałąź, jaką były nielegalne wyścigi. Kochał to. Od zawsze pasjonowały go szybkie samochody i rywalizacja. Sam nie brał udziału w toczonych pojedynkach, ponieważ, jak twierdził, wolał przyglądać się innym. Miał w tym swój interes, a raczej jego kochany tatuś zamierzał uwzględnić w tym swoje cele. Rozkazem dla Yifana było wyłapywanie najsprytniejszych uczestników zabawy, aby później ci mogli stać się pracownikami samego oyabun.
                Lider rozgrywek poprawił swoją drogą skórzaną kurtkę oraz czarne, ułożone na żel włosy. Różnił się nieco wyglądem od innych członków gangu. Nie ubierał się jak najwyższej klasy biznesman, jego życzeniem było wyglądać jak każdy inny nastolatek.
                -Witam wszystkich w tę ciepłą noc! – krzyknął, po czym zaśmiał się, a reszta zebranych zawtórowała mu. – Gotowi na wyścig?
                Szaleńczy tłum odpowiedział twierdząco,  po czym ten, kto mógł, wskoczył do swojego auta. Chanyeol oczywiście był jednym z nich. Zawsze korzystał z okazji, kiedy tylko ją miał. Wygraną nieustannie były pieniądze, czego stale brakowało jemu i jego najdroższej babci. Ponad wszystko stawiał szczęście podstarzałej już kobiety i nie przychodziło mu nawet do głowy, że mógłby ją kiedykolwiek zawieść.
                Niemal natychmiast zrobiono miejsce dla uczestników wyścigu, a ci zajęli wyznaczone pozycje. Każdy po kolei chwalił się mocą swego skarbu, uwalniając ryk z jego paszczy. Na twarzach obserwatorów zagościły znajome uśmiechy oraz było słychać wiwatowanie. Yifan po raz kolejny poprawił ubranie i wyszedł przed linię startu. Ścigających się obdarzył dodającym otuchy spojrzeniem, ale swój wzrok najdłużej utkwił na Chanyeolu. Po chwili jednak  wrócił do tego, co od początku chciał zrobić. Uniósł obie ręce do góry, po czym z impetem opuścił je, dając sygnał, do rozpoczęcia wyścigu.
                Samochody pomknęły na przód jak szalone, zostawiając za sobą tylko echo ich warkotu. Kierowcy skupieni na drodze przed sobą zapomnieli o całym świecie i skupili się na swoim zadaniu. Park pochłonięty zaciskaniem dłoni na kierownicy nie patrzył na nic innego. Jechał pierwszy. Jego oczywistym celem była wygrana, której i tak był pewny. Tej nocy wyścig trwał na zwykłej ulicznej drodze, gdzie znajdowały się również auta najzwyklejszych ludzi. Po wyjechaniu z ciasnych uliczek, prowadzących do nikąd, od razu wyjechał na główną ulicę, gdzie inne  pojazdy wydawały się tkwić jakby w poprzedniej erze.  Mimo iż były najnowsze, nie miały w sobie tego czegoś, co miały nowiutkie stuningowane maszyny uczestników wyścigu.
                Wpatrzony przed siebie czarnowłosy chłopak mknął przez miasto, tylko co jakiś czas sprawdzając, jak daleko inni są za nimi. Gdy część miejska minęła bezproblemowo przyszła kolej na jego ulubiony element, jakim był drift. Już na pierwszym  ostrym zakręcie pokazał się z najlepszej strony, w idealny sposób zaciągając ręczny hamulec przy wciśniętym sprzęgle, gdy rozpoczął się skręt. Tak samo było na kolejnych dwóch, a następnie znów rozpoczęła się prosta prowadząca go do mety.
                W głowie już trzymał plik pieniędzy, ale w tej samej chwili w bocznej szybie zobaczył drugie auto należące do jego rywala. Nie mógł sobie pozwolić na przegraną. Wbił kolejny bieg i mocniej docisnął pedał gazu, jednak przeciwnik poczynił to samo. Chanyeol delikatnie przesunął się w bok, uderzając we wrogi pojazd. Jego kierowca przestraszył się i zwolnił. Czarnowłosy nastolatek znów miał pole do popisu. Kiedy widział już linię mety oraz czekających na niego fanów, przyspieszył, po czym wykonał popisowy drift, obracając samochód o sto osiemdziesiąt stopni. Inni tylko minęli go, uderzając pięścią w kierownicę.
                Kiedy każdy dotarł już na finisz, Chanyeol wysiadł z samochodu z szerokim uśmiechem na twarzy. Najmłodsze dziewczyny, które bardzo mu kibicowały, podbiegły do niego i próbowały go wyściskać. Gdy Park obdarzył kilka z nich słabym uściskiem, wyminął je, od razu zmierzając w kierunku biura młodego Wu.
                Bez pukania do drzwi przekroczył próg budynku, po czym zobaczył znajomych ochroniarzy chłopaka.  Westchnął, kręcąc głową. Nie lubił, gdy jacyś goryle stawali mu na drodze, kiedy szedł tylko po odbiór tego, co mu się należało. Podszedł bliżej, patrząc w podłogę. Schował ręce w kieszeniach, starając się nie okazywać strachu, jaki miał w sobie. Musiał przyznać, że tych gości akurat się bał, bo wystarczył jeden fałszywy gest lub słowo, a już mógł mieć złamany nos.
                -Hej, Park, czego tu szukasz? – zapytał jeden z pracowników ochrony, łapiąc Chanyeola za ramię.
                -Przyszedłem do Yifana. Wygrałem wyścig, więc chcę nagrody – odparł czarnowłosy stanowczo, wbijając wzrok w podłogę. Nie dał po sobie poznać, że ogarnął go lekki strach.
                W tej samej chwili młody Wu wyszedł ze swojego biura i od razu dostrzegł zaistniałą sytuację.
                -O, Park, przyszedłeś po zapłatę – rzucił chłopak, podchodząc bliżej swojego ochroniarza. – Puść go. Musimy porozmawiać.
                Tęgi mężczyzna od razu puścił nastolatka, popychając go w stronę Yifana. Ten od razu otoczył kolegę ramieniem, prowadząc do siebie. Zapach mocnych i drogich perfum uderzał w nozdrza olbrzyma, przypominając mu, gdzie się znajduje.  W kilka sekund znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu, które  gangster zamknął za sobą.
                -Przyszedłeś po pieniądze, jak myślę? – zapytał Chanyeola, siadając za ciemnym, dębowym biurkiem.
                -Jak zwykle – odparł młodzieniec, krzyżując ręce na piersi.
                Przez kilka minut panowała między nimi głucha, niezręczna cisza, boleśnie docierając przez uszy do wnętrza. Wu patrzył czarnowłosemu prosto w oczy, milcząc, jakby ważył słowa, które za chwilę miał powiedzieć. Nagle wstał i szybkim krokiem podszedł do Parka, nie spuszczając z niego wzroku. Niespodziewanie z całej siły wymierzył chłopakowi policzek, aż tamten zrobił kilka kroków w tył, łapiąc się za bolącą twarz.
                -Za bardzo kochasz moje pieniądze – wycedził przez zęby, gdy Park podnosił głowę, zerkając na niego. – Chcesz ich coraz więcej. Nie ma tak łatwo! – wrzasnął. – Od dzisiaj masz dodatkową robotę.
                Yifan w pośpiechu znalazł się przy biurku, po czym otworzył szufladę. Wyciągnął z niej spory przezroczysty worek, w którym znajdowało się dużo mniejszych opakować z białym proszkiem. Uśmiechając się znacząco, przeczesał palcami lśniące włosy. Czuł się w tej chwili jak król, czym prawie był, gdyby nie jego ojciec. Doskonale jednak wiedział, że kiedy staruszek zrezygnuje, to on zajmie się całym Yamaguchi-gumi.
                -Tym będziesz się teraz zajmował, Park. Wszyscy to uwielbiają, a kasa sama do ciebie płynie – zaśmiał się, wpychając chłopakowi w ręce bezbarwną torebkę.
                -To są…
                -Narkotyki, Chanyeol. Dobrze myślisz. Mój ojciec już od dawna chciał, żebyś to robił, ale ja dałem ci trochę czasu - oblizał usta, zbliżając się do niego.
                Ostrożnie chwycił młodzieńca za podbródek, unosząc go lekko do góry. Ich oczy spotkały się. Wzrok gangstera był przebiegły, kryjący w sobie zło i niebezpieczeństwo, natomiast wzrok bezbronnego nastolatka przepełniała niepewność doprawiona szczyptą lęku. Wu delikatnie starł stróżkę krwi z brody Parka, który spływała z jego rozciętej wargi.  Przez moment wydawać się mogło, że na jego twarzy zagościła troska.
                -Od zawsze mi się podobałeś – wyznał Yifan, gładząc opuszkiem palca dolną wargę drugiego chłopaka. – Zawsze chciałem cię mieć jako swoją zabawkę – przerwał na sekundę. – Od teraz nią będziesz.
                Ciałem Chanyeola wstrząsnął dreszcz. Ni to zimny, ni to ciepły. Mimowolnie odsunął się od nieco wyższego od siebie młodzieńca, spuszczając głowę w dół. Nerwowo wbijał spojrzenie w podłogę. Chciał uciec albo rozpłynąć się. Nie oczekiwał takiego wyznania. Nie od kogoś takiego.
                -Masz dwa tygodnie, by to sprzedać. Nieważne komu, istotne za jaką cenę – wyrwał go z zamyślenia chłodny głos. – Jeśli tego nie zrobisz, nigdy o nas nie zapomnisz – w odpowiedzi Park tylko skinął głową, po czym wyszedł.
                Około drugiej w nocy Chanyeol po raz kolejny znalazł się pod znajomym klubem. Dookoła kręciło się pełno dziewcząt  w wieku jego przyjaciółki. Były prawie roznegliżowane i swoim wyglądem tylko zachęcały do wynajęcia ich. Chłopak pokręcił głową, po czym wysiadł z samochodu. Wszedł do środka, omijając kuszące oraz tandetne nastolatki. Hałas muzyki z budynku zagłuszył jego kąśliwe komentarze.
                Gdy rozejrzał się dookoła, w oddali dostrzegł Tiffany, czekającą przy barze. Nie była sama. Obok niej siedziała druga dziewczyna. Czarnowłosy widział ją pierwszy raz, ale miał wrażenie, że skądś ją kojarzył. Podszedł do nich prędko.
                -O, jesteś już – szatynka uśmiechnęła się do swojego przyjaciela, wstając z miejsca. – To jest Soyou – wskazała na niską blondynkę, która patrzyła w dół. – Zabierzemy ją ze sobą.
                -Niby dlaczego mam zabierać jakąś pierwszą lepszą dziw-
                -Chanyeol! – krzyknęła ciemnowłosa i  uderzyła chłopaka w ramię. – Muszę jej pomóc – szepnęła tak, by druga nie słyszała.
                Park tylko pokiwał głową, po czym wszyscy w trójkę opuścili w pośpiechu lokal. Wsiedli do samochodu i szybko odjechali tam, skąd przyjechali kilka godzin wcześniej.  Całą drogę panowała między nimi ciężka, bezdenna cisza. Żadne z nich nie miało odwagi powiedzieć ani słowa o wydarzeniach tej nocy. Niedługo później czarnowłosy zatrzymał się pod domem Tiffany.
                -Jesteśmy na miejscu – odezwał się olbrzym, patrząc przed siebie. Był skrępowany obecnością zupełnie obcej mu osoby. Nie miał najmniejszej ochoty na choćby krótką wymianę zdań. – Do zobaczenia jutro  - rzucił dość oschle.
                Obie dziewczyny wysiadły i kiedy szatynka już miała zatrzasnąć za sobą drzwi, wsiadła na chwilę z powrotem do środka.
                -Idź do domu, zaraz przyjdę – powiedziała do Soyou. Poczekała, aż tamta się oddali, a potem zwróciła się do Chanyeola. – Co z tobą? Dziwnie się zachowujesz.
                -Wszystko w porządku. Tylko zaskoczyło mnie to, że ją przygarnęłaś. Wiesz kim ona jest? – zapytał, spoglądając w oczy przyjaciółki.
                -Nie. A ty wiesz? – w odpowiedzi czarnowłosy zaśmiał się pod nosem.
                -Na początku wydawało mi się, że widzę ją po raz pierwszy, jednak po chwili zdałem sobie sprawę, że widziałem ją z Yifanem. Była na jednym z wyścigów. Ona jest jego siostrą, Tiff – odparł zupełnie poważnym tonem.
                -Ale… - jęknęła nastolatka.
                -On ją poniża. Znęca się nad nią. Zmusza ją do pracy w tym cholernym klubie. Traktuje ją, jakby była jego własnością.
                Przez kilka sekund do dziewczyny nie docierało, co właśnie usłyszała. W głowie powoli przetrawiała słowa przekazane przez Chanyeola i zdawała się mu nie wierzyć, ale nie miała podstaw, by sądzić, że chłopak kłamie. Potrząsnęła lekko głową, jak gdyby chciała odrzucić bolesną prawdę.
                -Muszę się nią zaopiekować – wyszeptała, otwierając po raz kolejny drzwi samochodu. –Ona mnie potrzebuje – dokończyła, prędko wysiadając i biegnąc w kierunku wejścia, gdzie zniknęła jej nowopoznana koleżanka.
                Nie spiesząc się już nigdzie, Park wjechał do swojego garażu. Długo jeszcze siedział w aucie, rozmyślając nad tym, co ma zrobić z narkotykami, które dostał od Yifana. Nie miał bladego pojęcia, jak się ich pozbyć. Szkodzenie sobie i innym nie leżało w jego naturze. Był na to zbyt dobry, mimo iż na pierwszy rzut oka nie można było tego dostrzec.
                Poddawszy się własnej niemocy, wrócił do ciepłego wnętrza domu. Po cichu przemknął się do swojego pokoju, po czym wsunął się pod kołdrę. Zmęczony i nieco przybity zamknął oczy, dając obrazom wspomnień przepłynąć przed jego oczami. Czuł się jak w tandetnym filmie, do którego zabrakło aktorów. Czuł, że jest niepotrzebnym, losowo wybranym odtwórcą nie swojej beznadziejnej roli. Zasnął dość szybko, upojony dziki myślami wczorajszego jutra.
                Poranek był jak za każdym razem niezwykle ciężki po prawie nieprzespanej nocy. Jednak Chanyeol wiedział, że nie może opuszczać szkoły, kiedy tylko mu się zamarzy. Wyszedłszy z pokoju w czystym ubraniu, uderzył go zapach świeżo gotowanej zupy miso. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, wchodząc do przytulnej lecz niedużej kuchni. Pierwszym, co zauważył, była jego babcia, która codziennie przynosiła mu wielką radość.
                -Dzień dobry, obā san – czarnowłosy podszedł do starszej kobiety, po czym przywitał ją ciepłym uściskiem.
                -Przygotowałam śniadanie – odparła staruszka, kiedy nastolatek odsunął się od niej.
                Młodzieniec pomógł przy nakrywaniu do stołu. Przyjemność ,jaka płynęła z tej jakże pozornie nic nieznaczącej grzeczności, była czymś w rodzaju podzięki za troskę. Gdy wszystko było już gotowe, oboje zasiedli na tatami przy tradycyjnym niskim stole naprzeciw siebie. Przez krótką chwilę młodzieniec patrzył na swą opiekunkę z podziwem, jak zaczynała jeść. Nie mógł uwierzyć, że mimo swojego wieku, ta jest w świetnej formie. Nagle babcia chłopaka podniosła głowę, a potem lekko zmarszczyła brwi.
                -Jedz, bo spóźnisz się do szkoły – powiedziała stanowczo, ale nie karcąco.
                Chanyeol zbędnych dyskusji wykonał polecenie. Niedługo później był już w pełni gotów do opuszczenia domu.
                Kiedy tylko delikatne promienie słońca spoczęły na jego twarzy, nikły uśmiech przyjemnie wykrzywił jego usta. Ścieżką doszedł do drogi, gdzie nie spotkał swojej przyjaciółki. Był szczerze zdziwiony, ale zaraz przypomniał sobie, że przecież ta ma gościa, którego przyjęła w nocy. Nie spodziewał się jednak opuszczenia zajęć przez dziewczynę. Zmieniła się, zauważył to. Na razie nie potrafił ocenić, czy była to dobra czy też zła przemiana.
                Nie myśląc dłużej o Tiffany, czarnowłosy ruszył przed siebie. Jak co dzień przyglądał się okolicy, w której mieszkał. Od bardzo dawna nic się nie zmieniło, jednak on lubił to robić. W ten sposób uciekał od dręczących go problemów swojego sekretnego życia. Zieleń ogrodów przyjemnie uspokajała jego umysł i ciało.
                Dość szybko dotarł do szkoły, gdzie czekali na niego koledzy. Idąc w stronę klasy, dostrzegł Baekhyuna, który obserwował go, ale po chwili odwrócił wzrok nieco zmieszany. Jasnowłosy chłopak nie znaczył dla niego nic i w duchu dziękował pani Kamisaka, że został skazany na tylko tydzień nauki z nim. Z jednej strony było mu to na rękę, bo mógł trochę poprawić swoje oceny oraz przyuczyć się do egzaminów, ale z drugiej strony tracił cenny czas, który mógł zapełnić, chodząc na swoje ulubione kółko sportowe.
                Znajomi Chanyeola rzucili wzrokiem na kujona, od razu przypominając sobie o karze danej przez nauczycielkę. Wchodząc do sali, czarnowłosy został zasypany ogromem pytań co do dnia poprzedniego. Ten opowiedział im swoją, nieco inną niż prawdziwa wersję, że obaj siedzieli do późna nad nudnymi i beznadziejnymi przykładami. Nikt poza Tiffany nie wiedział, czym Park zajmował się nocami. Wszyscy myśleli, że jest on zwyczajnym nastolatkiem imprezującym niekiedy zbyt często i otaczającym się wianuszkiem młodszych koleżanek.
                Tego dnia zajęcia minęło zdecydowanie szybko. Chanyeol ledwo mrugnął, a już kroczył na karne kółko z Baekhyunem. Był trochę zirytowany, kiedy chłopak spóźniał się, jednak chwilę później dostrzegł go biegnącego z torbą ledwo trzymającą się na jego ramieniu. Blondyn był zdyszany, gdy z kluczem w ręku zatrzymał się pod drzwiami klasy. Prędko je otworzył, wpuszczając czarnowłosego do środka.
                -Przepraszam za spóźnienie – wysapał Byun, odkładając swoje rzeczy na ławkę.
                -Byłoby lepiej, gdybyś przychodził na czas – wycharczał olbrzym, siadając przy tym samym stoliku co dzień wcześniej.
                -Przepraszam – jasnowłosy podniósł ton głosu. Urwał na chwilę by zaczerpnąć powietrza. – Miałem wf. Nie moja wina, że nikt w tej szkole mnie nie lubi i na każdym kroku ktoś robi mi głupie kawały – dokończył, po czym zajął miejsce obok swojego ucznia.
                Mimo napiętej atmosfery na początku tej godziny czas upłynął przyjemniej niż na poprzednich zajęciach. Z każdą minutą pętla wrogiego nastawienia nastolatków do siebie rozluźniała się. Wraz z końcem karnych zajęć tego dnia zakończyła się niechęć Chanyeola do Baekhyuna. Nie chciał go już traktować źle, gdyż dzięki niemu mógł zdobyć lepsze osiągnięcia z matematyki. Wychodząc z sali, wymienili się uśmiechami, po czym każdy z nich odszedł w swoją stronę.
                Kolejne dni były do siebie podobne, lecz kończyły się dużo lepiej. I w ten sposób Park już wiedział, że jego nauczyciel szykuje się na olimpiadę matematyczną oraz że ten polubił odrobinę czarnowłosego.  Gigant nie mógł zaprzeczyć, że nie poczuł tego samego. Może nie stali się z dnia na dzień najlepszymi przyjaciółmi, ale ich relacje stosunkowo się ocieplały. Jednak był to ukryty kontakt. Żaden z kumpli Chanyeola nie był świadomy jego cichego kolegi. Dla nich był nadal tym samym chłopakiem przez cały czas.
                Pozytywną zmianą w życiu czarnowłosego był również fakt, że jego ocena z ostatniego sprawdzianu była o niebo lepsza od poprzednich. To miał być tydzień katorgi, a zamienił się w przyjemną współpracę. Olbrzym chętnie przychodził przez pięć dni, by dowiedzieć się czegoś nowego lub by poprosić o pomoc przy pracy domowej.
                W piątek Baekhyun odpuścił Chanyeolowi dodatkową matematykę, co ten wykorzystał i poszedł na swoje ulubione kółko sportowe. Wracając z treningu, czarnowłosy przechodził szkolnym korytarzem. Usłyszał dziwny, niepokojący hałas. Mogło mu się jednak tylko wydawać, ponieważ w tej części hallu echo było bardzo duże. Przystanął więc na chwilę, by móc dokładniej dosłyszeć, skąd dochodzą obce głosy.
                Nagle do uszu Parka dotarł krzyk, a sekundę później stłumiony szloch. Cichy glos przypominał mu dźwięk mowy jasnowłosego kolegi. Doskonale wiedział, że ten został dłużej, aby lepiej przygotować się do zbliżającego się konkursu. Ostrożnie podszedł w stronę klasy, w której miał w tym tygodniu zajęcia pozalekcyjne. Słyszane dźwięki stały się bardziej wyraźne, głośniejsze. Powoli wychylił głowę zza rogu i dostrzegł dwóch dryblasów stojących nad Byunem. Jeden z nich trzymał Baekhyun za ubranie, a drugi tylko stał, śmiejąc się w głos.
                -Dawaj pieniądze mały! – większy i groźniej wyglądający oprawca krzyknął do niskiego chłopaka.
                -N-nic przy sobie nie mam – pisnął tamten w odpowiedzi, na co prawie bezczynny nastolatek przycisnął go do ściany, pomagając swemu towarzyszowi.
                -Kłamiesz! – wysyczał rozgniewany napastnik.
                -Zostawcie go – wykrzyczał Chanyeol, wychodząc z ukrycia.
                Nie mógł w tej sytuacji stwierdzić, że się nie bał, bo przecież był sam, a tamtych było dwóch.  Tak i jeden, jak i drugi był od niego nieco wyższy. Nie dodawało mu to odwagi, a wręcz przeciwnie, jednak nie dawał tego po sobie poznać. Mimo wszelkich wewnętrznych oporów zmusił swoje ciało do pójścia naprzód, zaciskając dłonie w pięści.
                Dostrzegłszy czarnowłosego, młodzieniec zawieszony nad niskim blondynem, wyjął za swojej kieszeni ostrą, błyszczącą brzytwę. Wyczuwając zagrożenie, Park bez chwili zastanowienia biegiem rzucił się na pomoc swemu koledze. Gdy rozwścieczony dręczyciel zrobił zamach, brunet natychmiast odepchnął Baekhyuna, zajmując jego miejsce. W tej samej chwili wyższy od niego chłopak wykonał szybki ruch ręką, rozcinając odsłonięte ramię Chanyeola. Krew trysnęła, a oprawcy w popłochu dało nogę, żeby znaleźć się jak najdalej od miejsca zdarzenia. Olbrzym osunął się po zimnej ścianie, w międzyczasie łapiąc się za krwawiącą część ciała.
                Stojący kilka kroków dalej Byun drżał, mając łzy w oczach, Niepewnie zbliżył się do rannego chłopaka. Szkarłatna ciecz zaczęła tworzyć niewielką kałużę, z największą przyjemnością spływając po umięśnionej kończynie prosto na podłogę. Roztrzęsiony kucnął przy nim, po czym położył dłoń na wilgotnym od potu czole Parka.
                -Chanyeol? Jak się czujesz? – odezwał się jasnowłosy szeptem. W jego oczach wymalowane było przerażenie. Nie miał bladego pojęcia, co powinien zrobić w takiej chwili.
                -Tak jak wyglądam – odparł pokiereszowany uczeń, podnosząc pomału głowę. Jego spojrzenie było puste. Czuł przeszywający ciało ból, którego nie potrafił wyrazić słowami. – Rana jest głęboka, czuję to.
                -Wydaje mi się, że musimy zadzwonić na pogotowie – odrzekł ciągle niespokojny Byun.
                -Żadnego pogotowia! Zabierz mnie tylko do domu – wycedził wysoki chłopak przez zęby, mocniej przyciskając rękę do krwawiącego miejsca.
                -N-no dobrze – Baekhyun pokiwał nerwowo głową, po czym wstał. – Chodźmy.
                Nie czekając na choćby odrobinę pomocy, czarnowłosy podniósł się z chłodnej posadzki, uciskając ranę. Bez zastanowienia poszedł po swoje rzeczy, które zostawił na środku korytarza. Odnalazł je, a następnie rozerwał szkolną koszulę, traktując ją jako opaskę mającą zatamować obfite krwawienie. Nim jasnowłosy zorientował się, że powinien okazać jakiekolwiek wsparcie, Chanyeol był już gotów ruszyć do miejsca swego zamieszkania.  Tamten więc pośpiesznie dołączył do niego, by mogli iść razem.
                Przez pierwsze kilka minut drogi panowała między nimi głucha nurtująca cisza. W końcu co chwilę tylko spoglądali na siebie, unikając patrzenia sobie w oczy, co wydawało być się niezwykle krępujące. W końcu Baekhyun jako pierwszy zabrał głos.
                -Dlaczego nie chciałeś zadzwonić po pomoc? – zapytał, patrząc przed siebie.
                -Nie chcę, żeby babcia dowiedziała się, że ktoś mi coś zrobił – odparł czarnowłosy, patrząc nagle w niebo.
                Zbliżał się wieczór i słońce niechętnie chyliło się ku zachodowi, zalewając złotem horyzont. Ostre promienie padały na twarze nastolatków, zatapiając je w swej doskonałości.  W pewnej chwili obaj spojrzeli na siebie, po czym zawstydzeni odwrócili szybko głowy.
                -Więc… mieszkasz z babcią. A co z twoimi rodzicami? – odezwał się jasnowłosy, przełamując dyskomfort okoliczności.
                -Zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miałem sześć lat – powiedział Park, przenosząc znienacka opustoszały wzrok na swoje buty.
                -Przykro mi – szepnął drugi chłopak i z wyczuciem pogłaskał zranione ramię kolegi.
                -Nie potrzebuję współczucia – burknął czarnowłosy, uciekając od dotyku.
                Kolejne odcinki czasu, znów wypełniła martwota słowa. Z sekundy na sekundę powietrze miedzy nimi zdawało się gęstnieć coraz bardziej. Pewnie stężałoby do konsystencji lodowatej akinezji, gdyby tym razem to wysoki nastolatek nie wyrwał się z zamyślenia.
                -Ty chyba nie pochodzisz stąd, mam rację?
                -Uhm… tak – odpowiedział Byun, kiwając wolno głową. – Przeprowadziliśmy się z Korei, bo tata zmienił pracę. Teraz żyje nam się lepiej – skłamał, uśmiechem potwierdzając rzekomą prawdziwość swoich słów. – Twoje imię też wydaje mi się dziwnie koreańskie. Chyba, że się mylę.
                -Mój dziadek był Koreańczykiem. Uciekł do Japonii niedługo po wojnie. Poznał moją babcię, a później wziął z nią ślub.
                -Brzmi jak historia z pierwszego lepszego, taniego romansidła.
                -Tak, to prawda, ale oni kochali się naprawdę bezgranicznie. Niejednokrotnie widziałem, jak na siebie patrzyli. Mieli w oczach coś takiego, czego teraz nie spotyka się u nikogo – Chanyeol mówił, cały czas patrząc przed siebie, jakby ukazywały mu się opisywane obrazy.
                Zafascynowany opowieścią olbrzyma Baekhyun zatracił się na chwilę we własnych myślach. Zrozumiał w jednej sekundzie, że sam też chciałby mieć kogoś, kto kochałby go ponad wszystko, co istnieje na świecie. Przelotnym zerknięciem omiótł sylwetkę swego towarzysza i westchnął prawie niesłyszalnie. Był przekonany o jego powodzeniu u kobiet. Wracając do otaczającej ich nieciekawej rzeczywistości, po raz kolejny postanowił kontynuować rozmowę, uciekając od bolesnego tematu uczuć.
                -Jak twoje ramię? –rzucił cicho, zupełnie jakby zadawał pytanie decydujące o jego życiu.
                -Nie wiem – Park wzruszył barkami, odczuwając rwące kłucie bijące z rany. Zakrwawiony już materiał koszuli sprawdził się jako zastępcza opaska uciskowa, ale nie mógł przecież całkowicie go wyleczyć. – Krew nie płynie, więc jest w miarę dobrze. Zaraz to opatrzę i zabandażuję.
                Dosłownie minutę później weszli do ciepłego, przytulnego pomieszczenia, które okazało się być niewielkim przedpokojem. Zdjąwszy buty, Chanyeol zaprowadził Byuna do kuchni, gdzie czekała starsza kobieta z gotową kolacją.
                -Witaj babciu – odezwał się wnuczek, zbliżając się do staruszki, by uścisnąć ją na powitanie.
                -Miło, że przyprowadziłeś kolegę – odparła, głaszcząc nastolatka po głowie. – Co ci się stało w rękę? – spytała, dostrzegłszy białą tkaninę poplamioną zakrzepniętą czerwoną cieczą.
                -Uhm, to tylko niewielkie rozcięcie. Nic groźnego. Obejrzę to i szybko się zagoi – rzekł, podchodząc do swojego gościa. – To jest Baekhyun, obā san – wskazał na chłopaka -  a to moja babcia – powiedział do jasnowłosego.
                Po miłym oraz serdecznym przywitaniu na stole zagościł świeżo przygotowany posiłek. Wszyscy równocześnie zasiedli, po czym życząc sobie smacznego posiłku, sięgnęli po pałeczki. Zapach pysznie przyrządzonej ryby wymieszany z aromatem warzyw przyjemnie dopełniał smak ryżu. Woń taka roznosiła się po całym pomieszczeniu, gdy naczynia żywo stukały o blat. Rozmowa w doskonały sposób zapełniła im czas, gdy jedli.  Starowinka dowiedziała się interesujących rzeczy o nowym przyjacielu swojego wnuka oraz o tym, co dzieje się w szkole.
                Gdy z misek poznikała większość przyszykowanych potraw, młodzieńcy podziękowali, jak należało i odeszli. Chanyeol szybko poszedł do swojego pokoju, by zostawić tam rzeczy przyniesione ze szkoły, po czym udał się do łazienki, zostawiając otwarte drzwi. Jasnowłosy mimowolnie podążył za nim. Oparłszy się o framugę drzwi, przyglądał się czarnowłosemu. Ten usiadł na niskim krześle, zdejmując swą przepoconą, sportową bokserkę. Oczy niskiego chłopaka skupiły się na wyrzeźbionej, prawdziwie męskiej posturze. Czuł się nieco gorszy i zażenowany swym wyglądem.
                -Będziesz się tak gapił, czy zechcesz mi pomóc? – głos Parka wybudził Baekhyuna, który zdał sobie sprawę, że bezkarnie wlepia swoje spojrzenie w postać drugiego chłopaka.
                -Wybacz – szepnął, podchodząc bliżej niego.
                W pewnej odległości od Chanyeola, Byun kucnął, wciąż wpatrując się w mocno zarysowane mięśnie. Potrząsnął głową, starając skupić się na tym, co powinien zrobić. Kiedy wyższy nastolatek odwiązał lepki od krwi, prowizoryczny opatrunek znajdujący się na jego ramieniu, wyrzucił go do kosza. Posoka znów zaczęła ślamazarnie wydobywać się z rany.
                -Apteczka jest w szafce pod umywalką – syknął okaleczony  olbrzym, zaciskając powieki w przeszywającym bólu.
                 Niższy chłopak posłusznie otworzył drzwiczki, a następnie wyciągnął małą, czerwoną skrzynkę z białym krzyżem. Otworzył ją, by po chwili wyjąć z niej buteleczkę z wodą utlenioną. Wrócił do Parka, po drodze odpieczętowując zamknięcie pojemniczka. Bez zawahania delikatnie chwycił zranioną część ciała i wylał na nią kilka kropel  bezbarwnej cieczy.
                Chanyeol jęknął z bólu, a jego twarz wykrzywiła się w nieprzyjemnym grymasie. Rozcięcie było głębsze, niż mu się na początku wydawało. Zaciskając mocno wargi, usilnie próbował pokazać, że nie czuje tak dużego pieczenia. Byun dokładnie przemył ranę, po czym odstawił medykament na miejsce. Patrząc na kolegę, położył swoje delikatne dłonie na jego silnych barkach i spojrzał mu w twarz z troską wymalowaną w oczach.
                -Nie udawaj twardziela, jeśli tak nie jest – szepnął blondyn.
                -Nie będziesz mnie pouczał – czarnowłosy podniósł ton głosu, przenosząc wzrok na buzię mniejszego. Dostrzegłszy, że tamtemu w momencie zrobiło się przykro, odwrócił głowę.
                Baekhyun odsunął się jak oparzony, a potem wrócił do opatrywania skaleczenia. Widząc, że krew już nie płynie, przyłożył gazę i zawiązał dokładnie bandaż. Gdy opatrunek był gotowy, uprzątnął wszystko, a następnie włożył apteczkę z powrotem do szafki. Rzuciwszy Parkowi czystą koszulę, opuścił łazienkę. Było mu niezwykle smutno. Poczuł się urażony.
                Chwilę później, kiedy Chanyeol doprowadził się do porządku oraz opuścił niewielkie pomieszczenie, zatrzymał się w przedpokoju, widząc Byuna, który drżał. Ostrożnie zbliżył się do niego i położył dłoń na jego wątłym ramieniu. Zaczęło dręczyć go poczucie winy. Dobrze wiedział, że swoim nietaktownym zachowaniem może zniszczyć to, co do tej pory zaistniało między nimi.
                -Przepraszam, Baek. Nie chciałem, żeby tak wyszło – powiedział ściszonym głosem, gładząc szorstki materiał koszuli chłopaka.
                -Daj spokój – westchnął jasnowłosy, odwracając się twarzą do olbrzyma. Jego oczy były czerwone i szklące od płaczu. – Nic się nie stało.
                Czarnowłosemu zrobiło się głupio, że doprowadził Baekhyuna aż do płaczu. Nie wiedząc dlaczego, delikatnie objął go. Tuląc do siebie mniejszą postać, czuł przyjemne ciepło płynące od ciała nastolatka, który przylgnął do niego całym sobą. Zacisnąwszy małe pięści na koszulce Parka, Byun podniósł głowę i pociągnął nosem. Mocno zaróżowione policzki skąpane były w strużkach łez.
                -Jesteś moim jedynym kolegą – odezwał się szeptem. – Nie chcę tego stracić.
                Te słowa wywołały nikły uśmiech na twarzy Chanyeola. W całkowicie przyjacielskim geście pogłaskał on jasnowłosego po policzku, wycierając ślady słonych kropli. Następnie przeczesał palcami jego włosy, rozburzając perfekcyjnie ułożoną fryzurę. Na ten gest blondyn wydął wargi, po czym zaśmiał się w uroczy sposób.
                -Obiecuję, że nie będę się tak zachowywał – mruknął wyższy,  po czym lekko musnął ustami czoło chłopaka, zanim zdał sobie sprawę z tego, co robi. Szybko odsunął się, spuszczając głowę i rumieniąc się soczyście. – Przepraszam.
                Byun odwrócił się tyłem czerwony po same uszy, przywierając do ściany. Szemrał coś do siebie pod nosem, mnąc brzegi swej śnieżnobiałej koszuli. Zamknął na chwile oczy, próbując uspokoić przyspieszony oddech i bicie serca. Przez ułamek sekundy miał wrażenie, że to tylko sen, ale od takich myśli odciągnął go chrapliwy głos przyjaciela.
                -Nie powinienem – odparł, ściskając lekko ramiona Baekhyuna, na co ten tylko pokręcił głową i stanął przodem do niego.
                -J-ja… uhm…  -rozpoczął cicho blondyn – podobasz mi się – wybełkotał, jednak Park doskonale wszystko usłyszał.
                Obydwaj stali naprzeciw siebie zmieszani oraz odrobinę zakłopotani. Nie umieli wydusić z siebie ani jednego sensownego słowa. Cisza brzęczała im w uszach, gdy ich spojrzenia nieśmiało krzyżowały się, próbując wyrazić wszystkie emocje tkwiące gdzieś w głębi nastoletnich serc.
                Niezręczny moment przerwała babcia wyższego chłopaka, wychodząc z kuchni. Była szczerze zaskoczona, dostrzegłszy przyjaciół w dziwnej sytuacji. Odesłała ich do pokoju wnuka, a potem wróciła do swoich zajęć.
                Pomieszczenie będące własnością Chanyeola było jasne i przestronne. Mimo tradycyjnego wystroju całego domu miejsce to stanowiło zmodernizowany kącik urządzony według gustu młodzieńca.
                Usiadłszy na skraju łóżka, jasnowłosy wodził wzrokiem za olbrzymem, który przemierzał odległość od jednej ściany do drugiej kilka razy. Ciągle zestresowany, starał się opanować swoje ciało. Chwilę później wlepił wzrok w podłogę, zastygając w niepewności.
                -Mówiłeś poważnie? – niski, ciepły głos olbrzyma, który przykucnął tuż przed drugim chłopakiem, nagle ożywił gęstą ciszę.
                Mniejszy nastolatek podniósł głowę i skinął lekko. Nie miał jednak na tyle odwagi, aby zabrać głos. Wydawało mu się, że mógłby się rozpłakać, gdyby tylko otworzył usta.
                Park wyczuł niecodzienne zachowanie Byuna i położył dłoń na jego kolanie. Dokładnie przestudiował wzrokiem drobne ciało, zatrzymując spojrzenie na anielskiej twarzy. Kciukiem z wyczuciem pogładził policzek jasnowłosego, mając pewne obawy przed nagłą zmianą jego zdania. Przesunął palec na wargi przyjaciela, patrząc prosto w jego oczy. Bezbrzeżny ocean serca Chanyeola wzburzył się, dotknięty wiosennym wiatrem zakochania, którym były ciemne tęczówki Baekhyuna przepełnione niewinnym uczuciem.
                Przybliżając się do blondyna, wyższy chłopak zaczął słyszeć tylko swoje rozkołatane tętno. Zamknął powieki, a sekundę później niezgrabnie zderzył swoje wargi z tymi drugiego nastolatka. Pocałunek był odrobinę łapczywy, ale za to bezgrzeszny i czuły, przepełniony kiełkującym uczuciem. Usiłując złagodzić buzującą krew, mniejszy młodzieniec przygryzł wargę.
                -Skradłeś mi pierwszy pocałunek, Channie – powiedział cicho, obejmując czarnowłosego za szyję, przytulając go do swojej piersi.
                Kilka dni później Baekhyun sam przyszedł do Chanyeola, wcześniej oczywiście się zapowiadając. Po wspólnie spędzonym obiedzie, babcia czarnowłosego znów wypytywała drugiego chłopaka o wszystko, co tylko mogła. Nie chciała zostawić ich samych, z tylko sobie wiadomych powodów, a poza tym bardzo polubiła Byuna.
                Kiedy już staruszka dała sobie spokój, olbrzym zechciał pokazać przyjacielowi coś, co było dla niego bardzo ważne i cenne. Chciał przedstawić mu swoje spełnione marzenie, na które według siebie zasłużył i samodzielnie je zdobył. Zaprowadził więc jasnowłosego do garażu, który znajdował się zaraz przy domu. Gdy stara samotna żarówka zapaliła się, całe pomieszczenie utonęło w jej białawym świetle a oczom dwójki młodzieńców ukazał się niewielki garaż. Znajdowało się tam pełno różnych części, śrubek, elementów do rowerów i innych dziwacznych rzeczy. Najbardziej jednak w oczy rzucała się nowiutka Toyota Gt86.
                -Wow! – wykrzyknął Baekhyun, jego oczy momentalnie rozszerzyły się do nienaturalnego rozmiaru. – Przecież to najnowszy model… - chłopak aż zaniemówił. Od razu podbiegł do samochodu i patrzył na niego, jak na największy cud świata. – Wow!
                -To tylko auto – odezwał się Chanyeol. Chwilę później stał już obok jasnowłosego, przecierając palcami białą, lśniącą karoserię.
                -To nie jest jakieś tam auto, Yeol – powiedział zaaferowany Byun. – Chanyeol, to jest najnowsza Toyota Gt86 – ostatnie słowa wypowiedział głośno i wyraźnie, jakby właśnie głosił państwową przemowę do telewizji. –Skąd ją masz? – zapytał po chwili ciszy.
                - Zarobiłem na nią i kupiłem – brunet wzruszył ramionami, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
                -Jak to zarobiłeś?! Jesteś niepoważny?! Przecież takie cacka kosztują fortunę!
                -Żadna tam fortuna – olbrzym machnął ręką i pomaszerował do bramy otwierającej garaż. – Wskakuj do środka. Przejedziemy się.  
                Niedługo potem Baekhyun siedział już wygodnie na siedzeniu, jego zdaniem, luksusowego samochodu, na jaki on nigdy w życiu nie mógłby sobie pozwolić. Park zajmował miejsce tuż obok niego, trzymając dumnie dłonie zaciśnięte na kierownicy.
                Mknęli zatłoczonymi ulicami Tokio w nieznanym sobie kierunku, co jakiś czas tylko zerkając na otaczający ich fantastyczny miejski krajobraz. Wysokie budynki mieszkalne oraz biurowce zdawały się być niczym, jak tylko szklanym pyłem przy bardzo dużej prędkości pojazdu. W pewnej chwili jasnowłosy przymknął oczy, wyobrażając sobie niestworzone rzeczy, które w życiu mu się nie przydarzą.
                Po półtoragodzinnej jeździe w absolutnej ciszy Chanyeol zatrzymał się na niby-parkingu w opuszczonym miejscu. Doskonale wiedział, gdzie się znajdują, ponieważ bywał tutaj często, gdy miał jakieś strapienia lub coś go przytłaczało. Wysiadł z samochodu i to samo polecił Baekhyunowi.
                -Yeol, dokąd mnie przywiozłeś? – zapytał rozkojarzony blondyn, a zaraz potem wydął wargi, patrząc na olbrzyma. Miał ochotę pobić go, myśląc, że ten wywiózł go na jakieś całkowite odludzie.
                - Spokojnie, Baek – powiedział Park z uśmiechem, podchodząc do drugiego chłopaka i klepiąc go po ramieniu. – Jesteśmy w miejscu, w którym można na chwilę zatrzymać czas. Uwierz mi.
                Po tych słowach czarnowłosy chwycił Byuna za łokieć i zaczął prowadzić na wąską ścieżkę, która dość szybko ze żwirowej zamieniła się w piaszczystą. Dookoła pojawiły się tradycyjne japońskie budowle otoczone gęstym liściastym lasem, dającym poczucie bezpieczeństwa.  Z każdym krokiem drzewa coraz bardziej przerzedzały się, a oczom nastolatków ukazał się złocisty piasek, który zdawał się nie posiadać żadnych granic, jednak w niespodziewanym momencie pochłaniało go srebrzystobłękitne lustro nieokiełznanej wody.
                W oddali leżał samotny, pokryty wyrzuconymi na brzeg glonami stary pień. Wyglądał dość okazale i niezwykle pięknie, co od razu przypadło Baekhyunowi do gustu. Kilka minut później obaj już znajdowali się przy pozostawionej przez przypływ kłodzie i zdejmowali z niej zanieczyszczenia. Nagle jasnowłosy krzyknął, a to odrobinę zaniepokoiło drugiego chłopaka.
                - Chanyeol! Chodź zobacz! Meduza! – krzyczał podekscytowany Byun, okrążając galaretowate żyjątko i śmiejąc się do siebie.
                Rozbawiony Park zrobił kilka kroków stronę przyjaciela, po czym spojrzał na to, co tamten wskazywał. Rzeczywiście, na ciepłym piasku leżała dość spora meduza. Chanyeol widywał je już kilkakrotnie w tym miejscu,  ale jeszcze nigdy nie cieszył się z tego tak bardzo jak teraz. To z całą pewnością dzięki Byunowi, który wnosił w ich przyjaźń dużo pozytywnej energii. Jednak pod cienką warstewką szczęścia znajdowało się dużo niezagojonych blizn i ledwie zastygniętych strupów szarej codzienności.
                - Jest naprawdę ciekawa – odparł czarnowłosy. – Zostawmy ją. – Wrócił do osamotnionej, nieco spróchniałej belki i usiadł na niej.
                Po kilka sekundach Baekhyun dołączył do olbrzyma, zajmując miejsce obok niego. Przez moment wpatrywał się w dal, starając się nie myśleć o niczym, tylko o miejscu, w którym aktualnie się znajdowali. Było ono zjawiskowe i niesamowite. Tylko te dwa słowa nasuwały się jasnowłosemu do głowy, aby opisać dużą plażę otoczoną przyjazną zielenią, jaka karmiła umysł nadzieją.
                - Po co mnie tutaj przywlokłeś? – zapytał cicho Byun, zerkając na Chanyeola z ukosa.
                - Żebyśmy mogli oderwać się od życia. Pomyśleć. Porozmawiać – odpowiedział, spoglądając bez ustanku w horyzont.
                - O czym chcesz ze mną rozmawiać?
                - O nas. – Park spojrzał na Baekhyuna wzrokiem wyrażającym nadzieję.
                - Dobrze – przytaknął jasnowłosy z uśmiechem. – Od czego zaczniemy?
                - Zacznijmy od tego, że pierwszy raz zabrałem tutaj kogoś ze sobą. Zawsze przyjeżdżałem w to miejsce sam, bo nie chciałem, by ktokolwiek je znał. Ty jesteś wyjątkowy. Pomogłeś mi. Nawet dwa razy – brunet mówił wyraźnie i powoli. Pragnął, żeby chłopak zrozumiał, co olbrzym ma mu do powiedzenia. – Przyjechałem tu z tobą, bo chciałbym, że to był nasz punkt.
                - Co to znaczy, Chanyeol? – zapytał Byun, nie do końca wiedząc, o czym tamten mówi.
                - To znaczy, Baekhyun, że chcę odpowiedzieć na twoje uczucia do mnie. Po dłuższych rozmyślaniach doszedłem do wniosku, że też cię polubiłem. – Nieśmiało chwycił dłoń drugiego nastolatka, spoglądając na niego. – Chciałbym, żebyśmy byli razem.
                 Jasnowłosy przełknął głośno ślinę i kilkakrotnie zamrugał. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. W głębi duszy właśnie tego pragnął; po cichu liczył na taki obrót sytuacji, ale nie wiedział, że w ogóle ona zaistnieje.  Przez kilkanaście sekund miał wrażenie, iż to tylko piękny sen. Zerknął na ich dłonie, a jego serce od razu przyspieszyło swój bieg. Nawet porywczy szum morza był zagłuszany przez puls Baekhyuna. Dopiero, gdy ocknął się z szoku, odetchnął głęboko i zabrał głos.
                - Nie wiem, co powiedzieć – wyjaśnił krótko.  Z pewnym onieśmieleniem Byun splótł swoje palce z tymi olbrzyma, przygryzając niezbyt mocno wargę. – Jestem naprawdę zaszczycony.
                Chanyeol nie mógł powstrzymać uśmiechu. Niedługo potem wstał z ogromnego, starego pnia i przyciągnął do siebie mniejszego chłopaka. Ostrożnie przytulił go do siebie. Nie zależało mu na tym, czy ktoś może ich zobaczyć czy też nie. Poczuł, że znalazł chłopaka, który mógł stać się jego dobrym przyjacielem. Kimś takim, jak do tej pory była Tiffany.
                Jeszcze jakiś czas tkwili tak w bezruchu, słuchając nawzajem bicia swych serc oraz świstu oddechów. Obaj bardzo pragnęli, aby ten piękny dzień się nie kończył. Dla Baekhyuna był on prawie jak spełnienie marzeń, a dla olbrzyma życiową nagrodą. Nie przypuszczał, że dziwny kujon, u którego będzie musiał za karę przebywać, stanie się dla niego znaczącą osobą.
                Dni nieubłaganie toczyły się naprzód, a Park ciągle miał wrażenie, że zapomniał o czymś ważnym. Za każdym razem, kiedy próbował sobie przypomnieć, co to może być, miał w głowie tylko ogromną czarną dziurę i nic poza tym. Jego związek z Baekhyunem zaczynał być rosnącym pąkiem, mimo iż trwał bardzo niedługo. Jednak od ostatniego spotkania jasnowłosy nie mógł wyrwać się z domu, by móc iść na „randkę” ze swoim chłopakiem. Nie chciał powiedzieć dlaczego, ale czarnowłosy wierzył, że musi być to coś bardzo ważnego.
                 Poniedziałkowego popołudnia, gdy olbrzym wracał ze szkoły, obserwując sąsiedztwo, stało się coś zupełnie nieprawdopodobnego. Kiedy Chanyeol doszedł do furtki swojego domu i zaraz potem przekroczył ją, z jego domu wybiegła Tiffany. Dziewczyna była zapłakana, a po jej dłoniach spływała czerwona ciecz. Zszokowany nastolatek podszedł bliżej, natomiast jego przyjaciółka prawie wbiegła w niego, usiłując się przytulić. Chłopak chwycił nadgarstki dziewczyny dość mocno i potrząsnął nimi.
                - Tiff, coś ty sobie zrobiła? – zapytał, kiedy zapytana spojrzała na niego.
                Jej spojrzenie było rozbiegane, drżała na całym ciele. Łzy nieprzerwanie płynęły z oczu młodej Hwang. Nie umiała powstrzymać żadnego ze swoich odruchów.
                - J-ja nic… - wybełkotała, ciężko nabierając powietrze. Doprowadziwszy swój oddech do normy, kontynuowała swoją wypowiedź, próbując ułożyć wszystko w chronologiczną całość. – Przyszłam pożyczyć cukier od twojej babci, bo mama mnie poprosiła. Weszłam do środka i zobaczyłam jakiegoś mężczyznę – tutaj dziewczyna na chwilę urwała. Nerwowo przełknęła ślinę kilka razy. – Był ubrany na czarno. Widziałam go po raz pierwszy. Trzymał pistolet, a chwilę potem…  strzelił.
                - Gdzie strzelił? Halo! Tiff, mów dalej – poprosił czarnowłosy, potrząsając delikatnie przyjaciółkę za ramiona.
                - Do twojej babci – odparła chłodno, spuszczając wzrok. Jej umysł w momencie otrzeźwiał, gdy dotarło do niej, co takiego miało miejsce kilkanaście minut temu. – Nie mogłam nic zrobić. Kilka pocisków trafiło w jej klatkę piersiową. Wykrwawiła się. – Troskliwe spojrzenie Tiffany spoczęło na twarzy Chanyeola. – Tak bardzo mi przykro, Yeol.
                Park osłupiały patrzył przed siebie. Jego dolna warga zaczęła nerwowo wzdrygać się za każdym razem, gdy bolesne słowa trafiały w jego serce jak strzały śmierci. W końcu zacisnął mocno usta,  po czym wszedł do domu. Szybko przemierzył wszystkie pomieszczenia, odnajdując swoją najdroższą babunię w kuchni.
                Staruszka leżała w ciemnoczerwonej kałuży krwi. Dookoła porozbijane były talerze oraz szklanki, co świadczyło, że kobieta próbowała walczyć z napastnikiem. Młodzieniec uklęknął przy zmarłej i pogłaskał ją po głowie roztrzęsioną dłonią. Było już za późno na cokolwiek, więc nic innego nie mógł zrobić.
                - Przepraszam, obā san. Wybacz mi, że nie miałem wystarczająco dużo czasu, żeby cię uratować. Tak bardzo mi przykro – chłopak chwycił dłoń nieżyjącej babci, a następnie ucałował ją lekko.
                Czuł do siebie ogromny żal za to, co się stało. Właśnie wtedy jak grom z jasnego nieba coś uderzyło do jego głowy. Zdał sobie sprawę, kto winien był zabójstwa jego jedynej rodziny. Przypomniał sobie w mgnieniu oka o niesprzedanych narkotykach, które otrzymał od Yifana i wcisnął pod siedzenie swojego samochodu.  Do jego myśli dotarły też słowa młodego Wu o tym, że zapamięta ich do końca życia. Czy to miało tak właśnie wyglądać? Czy to o to chodziło? Chanyeol jeszcze nie znał odpowiedzi, lecz postanowił ją odnaleźć . Zamierzał zrobić to jak najszybciej tylko mógł.
                Czym prędzej podniósł się z podłogi i wybiegł na zewnątrz. Ujrzał Tiffany, kroczącą ze łzami w oczach w jego stronę. Dziewczyna kolejny raz się do niego przytuliła, próbując pohamować płynące łzy.  Swoimi małymi, nieco zakrwawionymi piąstkami uderzała w pierś olbrzyma, chcąc pozbyć się wszystkich złych emocji, jakie w niej tkwiły. Sama miała wyrzuty do siebie, że nic nie mogła zrobić, by uratować kochaną starowinkę. Nastolatka traktowała jak swoją własną babcię, kobieta była dla niej bardzo ważna.
                - Yeol, co się teraz z tobą stanie? – zapytała zachrypniętym od płaczu głosem. – Poza nią nie masz nikogo.
                - Jestem już pełnoletni, Tiff – odparł spokojnie chłopak, głaszcząc przyjaciółkę po plecach. – Kupię sobie jakieś mieszkanie. Babcia na pewno przepisała mi swój majątek. Wszystko jakoś się ułoży, zobaczysz. – Brunet starał się zapewnić o tym ich oboje, chociaż raczej bardziej skierował te słowa do samego siebie.
                - Ch-chanyeol – zaczęła szatynka drżącym tonem – on także porwał Soyou.
                Te słowa ostatecznie zawaliły cały porządek świata w głowie Parka. Wiedział, jak szalenie obie dziewczyny się polubiły oraz to jak niezwykle Tiffany wpłynęła na jasnowłosą. Pomogła jej doprowadzić się do normalnego stanu psychicznego, który był nieco zachwiany przez jej ukochanego brata Yifana.
                Ten dzień był prawdziwym koszmarem, ale na to nie można było już nic poradzić. Czasu się nie cofnie, bo ten rwie nieubłaganie naprzód, zostawiając po sobie takie czy inne ślady, które często wyciskają duże znamię w pamięci niektórych osób. Nie da się zetrzeć czegoś, co zostało już wyryte. To jest normalna kolej rzeczy.
                Gdy już obydwoje jako tako wyszli z niemałego szoku, Park przedstawił swój plan działania. Tiffany na początku nie chciała się na to zgodzić, ale koniec końców ustąpiła. W wyniku pozwolenia dziewczyny Chanyeol z niepewnym umysłem pojechał do siedziby młodego Wu. Denerwował się jak jeszcze nigdy wcześniej. Żołądek prawie podchodził mu do gardła, ale musiał nie dać zjeść się emocjom i starać się opanować szargające nim uczucia.
                Kilkanaście minut później już był na miejscu. Zatrzymał samochód tam gdzie zawsze, ale nie wysiadł z niego od razu. Musiał przemyśleć kilka kwestii, które chodziły mu po głowie już w trakcie drogi. Po serii głębokich oddechów czarnowłosy wreszcie zdecydował się opuścić pojazd.
                Z każdym kolejnym krokiem, który przybliżał go do wejścia budynku, jego nogi drżały coraz mocniej. Nie miał pewności, czy to ktoś od Yifana zabił jego babcię, ale jego przeczucie sięgało niemal osiemdziesięciu procent. Z duszą na ramieniu Park znalazł się przed drzwiami niewielkiej siedziby. Kolejny raz zrobił serię głębokich oddechów, a potem wszedł do środka.
                Wnętrze pomieszczenia przesycone było dziwnie niespotykanym spokojem oraz głęboką ciszą, której zazwyczaj tam nie było. Chanyeol zrobił kilka kroków stronę biurwa, w którym młody Wu spędzał większość czasu. Nastolatek był jednocześnie wściekły i bał się. Nie potrafił opanować tego, co nim władało. Postanowił więc zdać się na los; kierować się tym, co czuł, gdy ujrzał zamordowaną babcię.
                Pociągając za klamkę, czarnowłosemu ukazał się ten sam obraz, co kilkanaście dni wcześniej. To samo biurko, ten sam fotel, a na nim Yifan ze swoją rozpoznawalną wszędzie fryzurą. Na ustach nastoletniego gangstera wyrysowany był cwany uśmieszek. Jednym gestem dłoni zaprosił Parka do środka.
                Będąc już całkowicie zdenerwowanym brunet wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi, a zaraz później zacisnął dłonie mocno w pięści. Miał ochotę rzucić się na swojego szefa, ale tego nie mógł zrobić, bo konsekwencje ciągnęły za sobą nawet śmierć.
                - Po co przyszedłeś, Park? – zapytał Wu, zwracając głowę w stronę przybyłego zaciekawiony.
                - Zabiłeś moją babcię! –wykrzyczał sfrustrowany Chanyeol, jakby próbował wyrzucić z siebie cały gniew i żal, jaki odczuwał.
                - Ja? – drugi chłopak zaśmiał się gorzko. Echo jego głosu rozniosło się brudem po bielonych ścianach do tego stopnia, że czarnowłosy miał ochotę zwymiotować. – Ja nic nie zrobiłem.
                - Zabiłeś ją, sukinsynu! – krzyknął ponownie Park, podchodząc do dębowego mebla, dzielącego go od członka mafii. – Jeśli nie we własnej osobie, to rękami swoich przydupasów – wysyczał, uderzywszy pięścią w blat.
                - Skąd u ciebie takie słownictwo? – zapytał Yifan, wstając ze swojego miejsca. Chłopak  wydawał się być oazą spokoju. Gdy podchodził do nastolatka, jego twarz nie wyrażała zupełnie żadnych emocji, sztuczny cwaniacki uśmieszek ciągle był przeklejony do jego twarzy.
                - Ona nie żyje, rozumiesz?! – Chanyeol aż kipiał ze złości, odwracając się przodem do młodego gangstera. – Nie żyje przez ciebie. – Spojrzał mu w oczy ze stuprocentową pewnością siebie.
                - A ja przez ciebie nie mam forsy – odrzekł wyższy młodzieniec zupełnie obojętnie, poprawiając dłonią swoje idealnie wygładzone włosy.
                - Nawet jak ją dostaniesz, to nie wróci życia mojej jedynej rodzinie! – wrzasnął brunet, chwytając Wu za skórzaną kurtkę. – Jeżeli to w ten sposób miałem cię zapamiętać, to wolałbym, kurwa, sam umrzeć.
                - Skoro tak, to proszę bardzo. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – powiedział Yifan, po czym z całej siły uderzył Chanyeola pięścią w brzuch.
                Młodszy chłopak zrobił kilka kroków w tył rażony ciosem. Rękami objął pulsujące miejsce, boleśnie skowycząc. Doskonale wiedział, że nikt go nie usłyszy ze względu na obecność tylko ich dwojga.
                Wu po chwili ponownie zbliżył się do swojej ofiary. Kolejny raz trafił nastolatka w ten sam punkt z taką samą siłą. Park jeszcze bardziej zatoczył się, aż uderzył plecami o jedną ze ścian pomieszczenia.  Po chwili osunął się na podłogę, wciąż obejmując bolące miejsce rękami.
                - Właśnie tego chciałeś, prawda? – zapytał gangster, tym razem kopiąc czarnowłosego dokładnie w żołądek. Odczuwał przy tym zaskakująco ogromną satysfakcję. Żadna osoba nie była w stanie go zatrzymać przed ukaraniem młodszego.
                Głośny jęk wydarł się z gardła Chanyeola, który poczuł, jak sufit zawirował. Nie miał pojęcia, że tamten w taki sposób zrozumie jego słowa. Długo się jednak nad tym nie zastanawiał, bo nie miał na to czasu, gdyż następne uderzenia nogą zatrzymywały się na ciele bezsilnie leżącego na lodowatej posadzce niższego chłopaka. Z każdym ponownym trafieniem jad złości zdawał się maleć.
                Metaliczny posmak nawiedził usta Parka, a chwilę później poczuł, jak spomiędzy jego warg wypłynęła ciepła nieco gęsta ciecz. Po przełknięciu dała się świetnie rozpoznać jako krew. Mimo iż w dziwny sposób pozwalała samotnemu nastolatkowi trzymać się przy życiu, w ten sam sposób mu je zabierała, wylewając się na podłogę i pod skórę.
                Powieki chłopaka robiły się coraz cięższe z każdą sekundą. Przestał już cokolwiek czuć. Słyszał tylko głuchy, bezdenny łomot swych własnych kości spotykających się ze ścianą. Brakowało mu sił nawet na to, by nabrać odrobinę powietrza. Kiedy nie był w stanie rejestrować choćby najmniejszej cząstki świata rzeczywistego, wiedział, że śmierć jest tuż za rogiem. Wystarczyło tylko, że zwróci swą twarz w stronę światła, aby znaleźć wyjście z tego beznadziejnego położenia.
                Chanyeol nie wiedział, gdzie jest i jak długo był nie przytomny, kiedy powoli otworzył oczy. Jaskrawe światło poraziło jego tęczówki, więc momentalnie zasłonił twarz ręką. Potworny ból nawiedził niektóre części jego ciała, kiedy próbował zmienić pozycję.
                - Obudziłeś się! – Park usłyszał uradowany, znajomy głos. Po chwili dopiero zorientował się, że należy on do Tiffany. – Byłeś nieprzytomny trzy dni. Martwiliśmy się o ciebie – kontynuowała.
                Po tych słowach czarnowłosy z trudem podniósł się do siadu. Jego twarz wykrzywiła się wtedy w żałosnym grymasie. Nie miał pojęcia, o co zapytać najpierw. Powoli układał sobie w głowie ostatnie rzeczy, jakie pamiętał. Zmarła babcia, Yifan, pobicie.
                - Jak się tu znalazłem? – zapytał olbrzym, rozglądając się po pokoju przyjaciółki.
                - Yifan cię przywiózł. Twoim samochodem – odparła nastolatka, siadając przy Chanyeolu. – Mówił o tobie okropne rzeczy. Wyglądałeś strasznie. Byłeś cały poobijany, więc mama od razu zadzwoniła po naszego lekarza. Potem zabrali cię do szpitala i zrobili wszystkie badania. Na szczęście nie miałeś nic złamanego, ale mało brakowało – dziewczyna przerwała, nabierając spory haust powietrza. – Później z powrotem trafiłeś tutaj. Jutro jest pogrzeb twojej babci. Po cichu wszystko załatwiliśmy.
                Brunet przełknął głośno ślinę na wzmiankę o zmarłej staruszce. Nadal czuł się odpowiedzialny za jej śmierć. Nie był jednak w stanie przełamać się do sprzedaży narkotyków. Całe życie uważał, że to niepoprawne i demoralizujące, ale kiedy wstąpił w szeregi Yamaguchi-gumi jego pogląd na tę sprawę nieco się zmienił. Twierdził teraz, iż jest to najgorsza ze wszystkich używek, jakie istnieją. Podczas wyścigów oraz wizyt w klubach mijał gdzieś pojedynczych ćpunów gotowych sprzedać samego siebie za jedną działkę.
                - A co z domem?  – spytał moment później zachrypniętym głosem.
                - Bardzo mi przykro, Yeollie. Dom twojej babci przejęły władze miasta. Dostaniesz należne pieniądze i spadek po niej. W tej sprawie nie mogliśmy nic zrobić – wyjaśniła Tiffany z wyraźnym smutkiem w głosie.
                - Co się teraz ze mną stanie? – odezwał się cicho Park bardziej do siebie niż do przyjaciółki.
                - Moi rodzice znaleźli dla ciebie małe mieszkanie, kiedy o wszystkim się dowiedzieli. Jest całkiem niedaleko. Zawszę będziemy mogli się odwiedzać, tak jak do tej pory.
                - Jakoś sobie poradzę – odparł cicho chłopak.
                Chwilę później czarnowłosy wrócił do pozycji leżącej, patrząc w sufit. Nadal było mu trudno przetrawić to wszystko, co spotkało go w minionych dniach. Było mu ciężko. Jedyną osobą, która mu pozostała był Baekhyun. Na myśl o nim uniósł głowę do góry ożywiony.
                - Tiff! A co z Baekhyunem?! – zapytał, podnosząc nieco ton głosu.
                - Był tutaj. Opowiedziałam mu o babci i wspomniałam, że jesteś nieprzytomny. Wyjaśniłam, że brałeś udział w ulicznej bójce, żeby nie musiał się dowiadywać o gangu – odparła jasno.
                - Rozumiem – przytaknął Chanyeol.
                Wszystko wydawało mu się strasznie dziwne, ale nic nie mógł poradzić na to, co się dzieję. Miał wrażenie, jakby ktoś u góry pogrywał sobie z nim, zawsze stawiając go od razu na przegranej pozycji. Już dawno przestał lubić takie zabawy. Do niczego to nie prowadziło. Czuł się trochę, jak bohater antycznej tragedii, który nie zależnie od tego, jaką drogę wybierze, skończy źle.
                Nie mógł dłużej znieść natłoku myśli, więc po prostu zamknął oczy. Marzył o tym, aby znów zapaść w sen i obudzić się z wstrętnego koszmaru, który właśnie się odgrywa. Nie minęło więcej niż dziesięć minut, a nastolatek bez większego wysiłku zasnął.
                Kolejnego dnia, jak planowano, odbyła się ceremonia pogrzebowa. Wszystko było bardzo skromne i szybkie. Poza Tiffany i jej rodziną, Chanyeolem oraz Baekhyunem nie było nikogo. Nic dziwnego, skoro o żadnej innej rodzinie niż babcia Park nie słyszał nigdy ani słowa. Może i sprawiało mu to przykrość, ale jakoś musiał się po wszystkim pozbierać. Teraz nadszedł czas, aby zaczął radzić sobie sam jak dorosły człowiek.
                Kolejne doby mijały nieubłaganie jedna za drugą. Chanyeol wrócił do szkoły i starał się zachowywać normalnie, ale co rusz miał wrażenie, że jest przez kogoś obserwowany. Dosłownie tak, jakby ktoś czuwał nad każdym jego ruchem, chciał kontrolować każdą jego decyzję. Czarnowłosy musiał jednak pokazać, że się nie podda.
                Jego związek z Byunem przeskoczył na normalne tory. Zaczęli chodzić po szkole na randki, jednak spotykali się w miejscach, które Parkowi wydawały się jak najbardziej bezpieczne dla ich obojga. Bał się o siebie, ale również o swojego chłopaka, który stał się dla niego bardzo ważny, bo był jedyną bliską mu osobą.
                Gdy brunet otrzymał sporą sumę oszczędności babci, ogarnęło go wielkie szczęście. Wreszcie mógł zakupić dla siebie mieszkanie i żyć na własną rękę, a nie czuć się jak intruz w domu przyjaciółki. Tak, mimo iż traktował Tiffany jak swą rodzoną siostrę, to nie lubił jej rodziców, zresztą z wzajemnością. Państwo Hwang od zawsze uważali go za łobuza, który może tylko sprowadzić ich córkę na złą drogę. Poniekąd tak właśnie się stało, więc w tym punkcie mieli rację.
                Przez parę następnych dni Park wraz z dziewczyną, jej mamą i tatą chodzili załatwiać wszystkie formalności dotyczące zakupu mieszkania, jakie dla niego odnaleźli. Mnóstwo różnych papierów oraz urzędników przez ten czas mignęło Chanyeolowi przed oczami. Jeszcze chyba nigdy ich tylu nie widział. Ciągle miał w sobie niepewność, która nie doprowadzała go do strachu. Wyczuwał niepotrzebne i fałszywe podstępy, ale nie dał się im do końca pochłonąć.
                Kiedy nadszedł poniedziałek olbrzym był już gotów do wyprowadzki. Ze spakowanymi pudłami pan Hwang zawiózł go do jego mieszkania. Właśnie wtedy do głowy przyszło mu, że jeszcze ani razu nie oglądał miejsca, które od tej pory miało być jego domem.  Trochę przeraził go ten fakt, ale czasu nie dało się już cofnąć.
                Kilkanaście minut później z walizkami i kartonami czarnowłosy stał przed drzwiami swojego własnego kąta, przekręcając nieco zardzewiały klucz w zamku. Charakterystyczny szczęk dął znać, że można już wjeść do środka. Gdy Park stał właśnie wewnątrz lokalu z przytaszczonymi rzeczami obok siebie, rozejrzał się dookoła.
                Mieszkanie wydawało się być naprawdę małe a także zupełnie beznadziejne. Kuchnia oraz coś, co miało zostać sypialnią, były jednakowej wielkości. Do tego dołączony był maleńki przedpokój oraz niewielka łazienka. Na szczęście cały konieczny sprzęt miał swoje miejsce i nic nigdzie nie wystawało. Z tego jednego Chanyeol mógł być szczęśliwy. Wreszcie miał możliwość by zacząć własne życie. Było mu tylko przykro z powodu okoliczności, w jakich to się stało.
                Dokładnie pod mieszkaniem czarnowłosego znajdował się jakiś stary bar. Chłopak zanotował w głowie, że będzie musiał przyzwyczaić się do nieco niedzisiejszej muzyki oraz pijackich krzyków podstarzałych ludzi.
                Niedługo później, rozpakowawszy i umiejscowiwszy każdy jeden cenny dla siebie przedmiot, brunet położył się na łóżku by odpocząć. To tylko zaskrzypiało niewiernie, dając poczucie bezradności. Wpatrując się w sufit, olbrzym rozmyślał o tym, jak to dalej będzie. Nie był do końca pewien, czy poradzi sobie ze wszystkim.
                - Chodź, Baekhyun. Nie krępuj się – powiedział z uśmiechem olbrzym, ciągnąć swojego chłopaka za rękę.
                Był to pierwszy raz, gdy blondyn miał odwiedzić go w nowym lokum. Może to nie wyglądało najprzyjemniej, ale Chanyeol starał się, by panowała tam przytulna atmosfera. Przecież był to jego kąt, w którym miał prawo robić, co chce, a on pragnął, aby było tam jak najprzyjemniej.
                Byun wchodził po schodach najszybciej, jak mógł. Nie umiał już doczekać się, żeby zobaczyć, jak teraz żyje Park. Nie krył zaskoczenia, kiedy wcześniej dotarła do niego wiadomość, że babcia olbrzyma  nie żyje i nastolatek nie będzie mieszkał już w tym samym miejscu. Martwił się też o bójkę, o której powiedziała mu Tiffany. Oczywiście uwierzył jej, bo nie miał innego wyjścia ani jakichkolwiek podejrzeń, by tego nie robić.
                Po przejściu kilku pięter obaj znaleźli się przed dużymi, nieco starymi już drzwiami mieszkanka czarnowłosego. Zaraz później byli już w środku i zdejmowali buty. Baekhyun nie mógł się nadziwić, że mimo swego niezbyt dużego rozmiaru wnętrze jest aż tak przyjemne zarówno dla oka jak i dla ducha. Przez kilka minut podziwiał każde pomieszczenie, a w tym czasie Chanyeol zdążył przyrządzić im herbatę.
                Z kolorowymi kubkami w rękach zasiedli przy niewielkim stoliku na skrzypiących krzesłach. Jakiś czas siedzieli w ciszy, patrząc sobie w oczy i uśmiechając się do siebie. Nie było im niezręcznie czy głupio. Nareszcie mogli nacieszyć się wzajemną obecnością, po tak długim okresie, kiedy się nie widzieli.
                - Dobrze zobaczyć cię w całości – powiedział w końcu cicho jasnowłosy, po czym wziął spory łyk napoju, aby się rozgrzać.
                - Ja też się cieszę, że nic mi nie jest – potaknął olbrzym, wyglądając za okno.
                Ulica wydawała się być tego dnia zupełnie pusta, ale nic bardziej mylnego, gdyż z drugiej strony budynku już powoli zaczynali schodzić się stali bywalcy baru. Park wiedział, że noc nie będzie spokojna i pewnie następnego dnia będzie chodził bardzo niewyspany, ale należało jakoś funkcjonować. Nie miał innego wyboru. Nie teraz, gdy musiał żyć na własną rękę, bez niczyjej pomocy.
                - Zostaniesz na noc? – spytał nagle Chanyeol, przenosząc wzrok na swojego chłopaka.
                - Ja.. uhm, bardzo chętnie – odparł Byun i uśmiechnął się nieśmiało, a na jego policzkach wykwitły spore rumieńce.
                Popołudnie do końca upłynęło im na siedzeniu przy herbacie i rozmawianiu o mało ważnych rzeczach. Przy kolacji śmiali się z sytuacji z dzieciństwa. Baekhyun opowiadał, jak kilkanaście razy wpadł do sadzawki w pogoni za kotem babci, zaś Chanyeol przedstawił historię, gdy wraz z Tiffany uciekali przed sklepikarzem za rzekomą kradzież cukierków.
                Kiedy nadszedł wieczór i była pora, by szykować się do snu. Brunet wyciągnął ze swojej szafy najmniejszą koszulkę, jaką tylko udało mu się znaleźć, po czym wręczył ją blondynowi, gdyż ten o to właśnie prosił. Dla siebie zaś wyciągnął to, w czym zwykle sypiał i wybrał się do łazienki. Po naprawdę szybkim prysznicu wrócił do pokoju, gdzie czekał drugi nastolatek.
                Byun stwierdził, że jest zbyt zmęczony, żeby pójść się wykąpać. Nie widział więc przeszkód w przebraniu się przy swoim chłopaku, jeśli i tak mieli razem spać. Zdejmując spodnie oraz koszulkę, myślał tylko o tym, by jak najprędzej wejść do łóżka i znaleźć się w objęciach Parka. Nie przewidział jednak tego, iż czarnowłosy dostrzeże na jego nogach, rękach i plecach kilka sporych siniaków.
                - Co to ma znaczyć? – zapytał cicho Chanyeol, wyraźnie nie rozumiejąc, co stało się drugiemu chłopakowi. – Czy ty tez brałeś udział w jakiejś bójce?
                - Nie – odrzekł jasnowłosy po dłuższej chwili, siadając na łóżku i łapiąc czarnowłosego za rękę. – Nie wdaję się w bójki tak jak ty.
                - Więc skąd to masz?
                - Tata – odpowiedział drżącym głosem Baekhyun. – Znowu był pijany. Krzyczał na mamę, że nie mamy pieniędzy. Oczywiście jako jedną z przyczyn uznał moje zachcianki, których wcale nie mam. Koniec końców uderzył mnie kilka razy i popchnął na ścianę – wyznał cicho, będąc nieco przestraszonym. – To boli, ale niedługo minie – słaby uśmiech zagościł na jego twarzy.
                Chanyeol gorzko przełknął ślinę, a zaraz później przytulił mniejszego chłopaka do siebie. Musiał go jakoś pocieszyć i dać poczucie bezpieczeństwa. Zauważył, że tamten chyba boi się swojego ojca oraz wstydzi całej sytuacji, jaka panowała w jego domu.
                Kilka minut później położyli się wygodnie na dość szerokim łóżku bruneta, zakrywając się szczelnie kołdrą. Blondyn pozwolił swojemu ukochanemu objąć się w talii, a sam przysunął się jak najbliżej mógł.  Pomarańczowe światło starej, zardzewiałej latarni leniwie sączyło się przez okno, gdy obaj patrzyli w ciemnogranatowe, opustoszałe niebo. Mimo zmęczenia żaden z nich nie mógł zasnąć.
                - Zobacz, Channie, nie ma dzisiaj ani jednej gwiazdy – odezwał się jasnowłosy, wciąż patrząc w nieograniczoną przestrzeń.
                - Nieprawda – mruknął olbrzym. – Ja widzę jedną.
                - Tak? A gdzie? – spytał Byun, wyciągając jak najbardziej szyję w stronę otworu okiennego.
                - Jest ona może trochę mała i nie świeci tak jasno, ale za to jest najpiękniejsza – szepnął Park.
                - Ale gdzie ona jest?
                - Tuż obok mnie – odpowiedział w końcu czarnowłosy, składając czuły pocałunek na skroni swojego chłopaka.
                Tamten zawstydzony od razu ukrył twarz, w zagłębieniu szyi Chanyeola. Nigdy nie słyszał takich komplementów, więc było to dla niego coś zupełnie nowego. Nawet dokładnie nie wiedział, jak powinien zachować się w takiej sytuacji.
                Zamiarem olbrzyma nie było wcale speszenie Baekhyuna. Odczekał chwilę, by jego chłopak uspokoił trochę natłok emocji, po czym złapał go za podbródek i spojrzał w oczy. Nie mówił nic, bo ostatnią koniecznością w tej chwili były zbędne słowa. Łącząc ich wargi w delikatnym pocałunku, brunet chciał wyrazić swoją miłość.
                Ani myślał o tym, że po kilku chwilach subtelnie całusy zamienią się w pożądliwe zwiedzanie wzajemnie swoich ciał dłońmi. W powietrzu unosił się zapach namiętności, a z baru było słychać trochę przestarzałą, niemodną już muzykę. Nie musiało minąć wiele czasu, żeby Park przeniósł swoje usta na szyję jasnowłosego i tam zostawiał mokre ślady, które niekiedy przekształcały się w bujnie zaczerwienione malinki.
                Nie myśląc o żadnych konsekwencjach, obaj pozbywali się swych ubrań w zawrotnym tempie, wymieniając się oddechami, przenikając palcami po swej skórze. Ani Chanyeol, ani Baekhyun nie odczuwał jeszcze tak wielkiej i ciągle rosnącej potrzeby dotykania kogoś.
                Pożądanie potęgowało się z każdą sekundą, gdy ich ręce wędrowały do najbardziej intymnych zakamarków. Nim zdążyli obejrzeć się na cokolwiek, co przywróciłoby ich do rzeczywistości, jasnowłosy wydawał z siebie bezwstydne jęki oraz westchnięcia. Oplótł nogami biodra swojego kochanka, gdy ten wypełniał go całym sobą, zderzając ich ciała w kwitnącej rozkoszy.
                 Lepkimi śladami w powietrzu stawały się wykrzyczane błagania oraz prośby o więcej i więcej. Wystarczyło tylko kilka chwil, by obaj odkryli szczyt swojego błogostanu. Po wszystkim Byun wtulił się w bruneta najmocniej jak tylko potrafił. Nie było mu już wstyd. Odczuwał przeogromną radość. Ciche dobranoc zawisło w powietrzu, kiedy zdążyli już zasnąć związani w miłosnym uścisku.
                Cały kolejny dzionek blondyn spędził razem z Parkiem. Nie potrzebował nic, poza jego towarzystwem, więc było mu to na rękę. Nie dbał o to, czy rodzice będą się o niego martwić, bo zazwyczaj tak nie było. I tak nie miał nic lepszego do roboty w sobotę, dlatego korzystał z czasu ze swoim chłopakiem najlepiej jak się dało.
                Po obiedzie Chanyeol wyszedł z mieszkania, nie informując Baekhyuna, dokąd idzie ani na jak długo. Wcześniej zadzwonił do niego Yifan i poinformował o tym, że tego wieczoru ma stawić się w klubie, aby zająć się sprzedażą narkotyków. Ten pomysł nie bardzo spodobał się olbrzymowi, więc potrzebował to porządnie przemyśleć, nim podejmie jakąś zbyt ryzykowną decyzję.
                Nie wiedział, co w takiej sytuacji zrobić z Byunem. Chciał on zostać na kolejną noc, a czarnowłosy nie mógł go tak po prostu wygonić po tym, jak dowiedział się, jakie rzeczy dzieją się w domu nastolatka. Dosłownie był w kropce i nie umiał jej opuścić. Ciągle zataczał kola myślami, wracając za każdym razem do punktu wyjścia. Jedynym racjonalnym rozwiązaniem było zabranie jasnowłosego ze sobą.
                Park miał nadzieję, że roznegliżowane dziewczyny, zapijaczeni biznesmeni i inne podobne osobliwości nie wywrą na Baekhyunie  negatywnego wrażenia, a co najwyżej obrzydzenie. Tak, tak musiało być. Inaczej po prostu być nie mogło.
                Po półgodzinnym spacerze Chanyeol wrócił do mieszkania i oznajmił, że ten wieczór spędzą w klubie przy muzyce, drinkach i zabawie. Sam dokładnie nie wiedział, ile w tym jest prawdy, a ile kłamstwa. Nie miał jednak innej bajki, by móc wcisnąć ją nieświadomemu blondynowi.
                Ściemniać zaczęło się kilka godzin później, co dla nich obydwu było znakiem, że pora przyszykować się do wyjścia. Po raz pierwszy olbrzymowi było dane ujrzeć swojego chłopaka z eyelinerem na powiekach w nie byle jakim stroju, który do tej pory upchnięty był w jego szkolnej torbie, jakby Byun wcześniej planował takie wyjście. Czarnowłosy ubrał się jak zwykle w czarne obcisłe spodnie i prostą koszulkę w tym samym kolorze.
                Wychodząc z mieszkania, brunet objaśnił drugiemu nastolatkowi, dokąd dokładnie jadą. Nie wspomniał natomiast słowa o tym, co tam będzie. Dziwnym trafem miał przeczucie, że Baekhyun to wiedział. W końcu jest mnóstwo filmów oraz książek o takich tematach.
                Wsiadając do samochodu, Park upewnił się, że paczuszka z białym proszkiem pod jego siedzeniem nie jest widoczna dla żadnego oka. Musiał strzec jej jak prawdziwego skarbu, bo w innym wypadku mógłby mieć bardzo poważne problemy. Po kilku sekundach, kiedy zapięli pasy, ruszyli w drogę.
                Przez głowę olbrzymowi przepływało setki a nawet tysiące przeróżnych myśli. Najbardziej obawiał się jednak nie o to, że ktoś niepowołany odkryje jego tajemnicę, lecz o to, iż to jasnowłosy tego dokona. Wtedy straciłby w jego oczach naprawdę wiele; przypuszczalne było nawet rozstanie. Jak najprędzej czarnowłosy pozbył się trujących idei, skupiając się na prowadzeniu pojazdu. Musiał uważać, by w coś nie wjechać przez nieuwagę.
                Po mniej niż dwudziestu minutach znajdowali się już na miejscu. Niebiesko-czerwony, dobrze znany Chanyeolowi neon od czasu do czasu mrugał niejasno, jakby próbował ostrzec wchodzących do klubu przed tym, co wewnątrz się wyrabia. Prawda była taka, iż po prostu był on już stary i nikt go nigdy nie naprawiał. Park zatrzymał samochód w tym samym miejscu, co zwykle.
                Na początku wydawało mu się, że Baekhyun będzie mu przeszkadzał w przeniesieniu narkotyków do środka, ale ten prawie wyskoczył ze swojego miejsca , po czym pobiegł do klubu. Taki obrót sprawy ułatwił zadanie olbrzymowi. Bez żadnego problemu wniósł paczuszkę do środka. Poinformował swojego chłopaka, że musi iść do toalety, a następnie pospieszył do jaskini smoka.
                Za drzwiami znajdowało się kilkanaście dziewczyn oraz Sehun wraz z Yifanem. Uwadze bruneta nie umknęło, że pośród nastolatek znajdowała się jego przyjaciółka. Była zapłakana, makijaż prawie spływał po jej twarzy. Na nadgarstkach widniały ślady brutalnego traktowania. Świadczyło to o tym, że została przyprowadzona tutaj siłą. Chanyeol zacisnął wargi, zdając sobie z tego sprawę. On nigdy nie pozwoliłby na to, żeby Tiffany z przymusu robiła coś takiego. Zawsze dbał o to, by wyraziła zgodę na przyjście w to miejsce.
                Na jedno klaśnięcie młodego Wu wszystkie jego laleczki opuściły pomieszczenie bez piśnięcia choćby pół słowa. Park wodził za nimi wzrokiem. Zrobiło mu się ich tak strasznie żal. Niestety nie mógł nic poradzić na to, co musiały robić. Wiedział, że gdyby rzucił się im na pomoc, mogłoby to zostać potraktowane jako zdrada szefostwa, co pewnie skończyłoby się ucięciem palca oraz wyrzuceniem z gangu.
                - Grzeczny z ciebie chłopiec, Park – głos Yifana przerwał przemyślenia Chanyeola, przywracając go do niechcianej rzeczywistości. – Cieszę się, że tu przyszedłeś. Pytanie tylko, po co zabrałeś ze sobą tego kujona.
                - Coraz częściej jest z nim widywany – wyjaśnił Sehun chłodnym tonem, patrząc na czubki swoich butów.
                - Ach – westchnął Wu, świdrując wzrokiem twarz swojego podwładnego. – Wy chyba jesteście razem tak? – Na to pytanie nieco młodszy brunet odpowiedział skinieniem głowy. – A nie mówiłem ci, że jesteś moją zabawką? – kontynuował gangster, przemierzając odległość dzielącą go od swojej ofiary.
                Park zadrżał lekko, kiedy jego szef zbliżył się do niego. Patrzyli sobie w oczy, nawet nie próbując przerwać tego kontaktu. Nagle jednym ruchem wyższy chłopak wziął w swoje ręce pakunek z narkotykami. Obejrzał go dokładnie, a potem odrzucił do swojego kolegi po fachu.
                - Czy ty, Park, nie masz mózgu? A może masz słabą pamięć, huh? – zapytał Yifan, mierząc Chanyeola piorunującym wzrokiem. – Powinienem ci przypomnieć, jak rzygałeś krwią? – zaśmiał się gorzko.
                Na te słowa młodszy chłopak wzdrygnął się i zrobił kilka kroków w tył. Na jego nieszczęście znajdowała się tam tylko chłodna ściana, która niestety nie dawała mu drogi ucieczki.  Po cichu liczył tylko na to, by nie oberwać po raz kolejny i by znów nie musiał kłamać przed swoim ukochanym.
                Zimny pot spłynął powoli po kręgosłupie Parka, kiedy Wu podszedł do niego i położył dłonie na jego ramionach. Teraz definitywnie nie miał już żadnej ścieżki, by wydostać się z tego małego pomieszczenia.
                - I co teraz zrobisz? – zapytał szeptem właściciel klubu.  – Jeśli nie wiesz, to ja ci powiem. Weźmiesz kilka torebeczek w swoje piękne łapki, a potem za sporą sumkę wciśniesz je komuś do kieszeni, rozumiesz? – Na pytanie zdenerwowany Chanyeol odpowiedział skinieniem głowy. – Połowa zysku jest twoja. Patrz, jaki jestem dobry. – Kolejna salwa cierpkiego rechotu rozeszła się po jaskini smoka. Zaraz potem Yifan objął szyję swojej ofiary dłonią i ścisnął lekko. – Jeśli coś spierdolisz, to odpowie za to twoja księżniczka.
                - Nie zrobisz mu krzywdy – wydusił z siebie Park. – Nie zrobisz…
                - Chciałbym usłyszeć, jak pode mną jęczy – mruknął młody gangster, po czym oblizał wargi.
                W tle dał się słyszeć stłumiony śmiech Sehuna, który doskonal wiedział, że Wu tylko pogrywa sobie z czarnowłosym, aby wywrzeć na nim presję. Cóż to była dla nich za zabawa. Nie dbali o życie innych, niespecjalnie ich ono interesowało. Liczyły się tylko pieniądze. Oh znał jednak nieco inną prawdę dotyczącą drugiego młodzieńca. Tamten pewnego razu zdradził mu, że żywi jakieś uczucia w stronę Chanyeola. Z początku było to zdziwieniem, ale potem przestało budzić sensację.
                Gdy Yifan przekazał już wszystko, co miał do przekazania Parkowi, zabrał rękę z jego gardła, pozwalając mu normalnie oddychać. Ten jednak pochylił się, kaszląc oraz trzymając palce w obolałym miejscu. Nie miał psychicznej siły ani odwagi, by postawić się szefowi, więc nie zrobił tego.
                W zamian, po kilku słowach otuchy, opuścił ciasne pomieszczenie z paroma małymi woreczkami białego proszku w kieszeniach i wrócił an teren, gdzie bawili się nieco podpici ludzie. Rozejrzawszy się dookoła, w tłumie ludzi dostrzegł Baekhyuna stojącego przy barze z drinkiem w ręku. Bez wahania Chanyeol podszedł do niego z ogromnym, fałszywym uśmiechem na twarzy.
                - Coś długo ci to zajęło – mruknął jasnowłosy, podsuwając małą szklaneczkę swojemu chłopakowi. – Kupiłem specjalnie dla ciebie. Mam nadzieję, że będzie ci smakował.
                - Dziękuję, Baek – odparł olbrzym, po czym wziął łyk alkoholu. Na chwilę to uleczyło jego troski, a zaraz potem przywróciło do rzeczywistości. – Byłem dłużej, bo była spora kolejka. Wiesz, jak tyle się pije, to są problemy.
                Po tych słowach obaj roześmiali się. Wieczór mijał dość szybko.  Co rusz gdzieś przewijali się potencjalni klienci i Park wiedział, ze tego wieczoru musi sprzedać im towar, bo inaczej wpadnie w tarapaty. Nie chciał stracić nikogo bliskiego, a już na pewno nie Byuna. Ułożył już sobie mały plan.
                Widząc, że niektóre skąpo odziane tancerki zaczepiają wypitego blondyna do rozmowy, postanowił wykorzystać to na swoją korzyść. W jednym momencie po prostu zniknął z pola widzenia nastolatka, z którym tu przyszedł i ruszył w stronę dobrze wyglądającego, niezbyt starego mężczyzny. Przedstawił się, a potem jak najszybciej zaprezentował kuszącą ofertę. Facet bez problemu zgodził się wziąć kilka paczuszek, płacąc za nie sowicie.
                Tej nocy Chanyeol pozbył się, jak mu się wydawało, wszystkich torebeczek z narkotykami. W jakimś stopniu był z siebie dumny, chociaż nie było to coś, z czego koniecznie chciałby się cieszyć. Po oddaniu pieniędzy Wu, otrzymał połowę z nich.
                Szczęśliwy wraz z Baekhyunem około czwartej nad ranem opuścił lokal. Uśmiech gościł na twarzy czarnowłosego, kiedy otwierał drzwi swojemu chłopakowi. Przez nieuwagę uderzył nimi w swoje udo, co spowodowało, że momentalnie odskoczył, a z jego kieszeni wypadł ostatni, niesprzedany woreczek.
                - Chanyeol – jasnowłosy wyszeptał, podnosząc przezroczysty pakunek z ziemi, jego oczy przypominały dwie większe monety. – Czy ty… bierzesz to świństwo? – zapytał cicho, a kiedy brunet odpowiedział mu potrząśnięciem głowy, brnął dalej. – Jesteś dilerem?
                - Przykro mi to mówić, Baekkie, ale tak. Rozprowadzam narkotyki – wyjaśnił cicho olbrzym, patrząc na swoje buty. Czuł się w jakimś sensie winny.
                - Tyle mi wystarczy – mruknął Byun, wysiadając z auta.
                Nie miał po co czekać na więcej cięższych dowodów. Stanął przed Parkiem, patrząc mu prosto w oczy. Pierwsze maleńkie łzy czaiły się w kącikach jego oczu. Miał ochotę płakać, ale nie mógł zrobić tego w tym miejscu. Musiał się powstrzymać.
                - Myślałem, że przyjechaliśmy tutaj, by się zabawić. A ty… ty sprzedajesz to gówno. Jesteś skończonym idiotą, Chanyeol – wykrzyczał wściekły chłopak, a potem popchnął olbrzyma. Nie miał za wiele siły, więc nie był w  stanie zrobić mu nic złego.
                - Zaczekaj, ja ci wszystko zaraz wytłumaczę. To nie jest tak, jak ci się wydaje i jak wygląda. Błagam, pozwól mi sobie wytłumaczyć – drugi nastolatek mówił, coraz bardziej podnosząc głos.
                - Tu nie ma nic do tłumaczenia. To – jasnowłosy uniósł woreczek do góry – jest jedyne wyjaśnienie.
                Czarnowłosy chciał odebrać Byunowi paczuszkę z białym proszkiem i sięgnął po nią dłonią. Baekhyun jednak poruszył się w taki sposób, że drugi młodzieniec uderzył go prosto w twarz.
                Blondyn zatoczył się kilka kroków do tyłu, wypuszczając spomiędzy palców, trzymane przez siebie odkrycie. W myślach stwierdził, że wyższy zrobił to specjalnie. W tamtym momencie nie miał już czego szukać przy boku czarnowłosego chłopaka. Odwrócił się i biegiem puścił się do domu. Nie znał dokładnie drogi, ale miał to gdzieś. Jego celem było oddalenie się od kogoś, kogo kochał, a kto go ranił.
                Nazajutrz Chanyeol czuł się po swoim mieszkaniu jak cień. Co rusz wracał do sypialni i wtulał się w poduszkę, gdzie czuć było obecność Baekhyuna. Nie potrafił żyć bez żadnego znaku życia od niego. Nie wiedział nawet, czy chłopak trafił do domu, więc martwił się całym sercem.  Miał jednak nadzieję, że wszystko jest w porządku.
                Około południa w sypialni czarnowłosego rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości. Nastolatek od razu poderwał się z łóżka i zniecierpliwiony odczytał sms.
                Od: Baekhyun
               
Z nami koniec. 
                Treść bardzo zszokowała bruneta. Nie spodziewał się, że jasnowłosy może posunąć się do czegoś takiego. Owszem, olbrzym zdawał sobie sprawę z tego, że go uderzył, ale był pijany. To stało się przez czysty przypadek.  Mimo wszystko było mu okropnie głupio. Wiedział, że powinien przeprosić, więc musiał to zrobić.
                Po kilkunastu minutach myślenia nad tym, czy będzie to właściwe wyjście, Chanyeol wybrał numer Byuna, po czym przyłożył telefon do ucha. Wysłuchał kilku sygnałów, co bardzo go irytowało. W końcu połączenie zostało przerwane ze względu na zbyt długi czas oczekiwania. Przez następne pół godziny dźwięki, których zwykle słyszy się niewiele, zdążyły wryć się młodzieńcowi w głowę tak dobrze, że w każdej chwili mógłby je dosłownie wyśpiewać. Postanowił zadzwonić ostatni raz.  
                - Halo? – odezwał się cichy, dobrze znajomy czarnowłosemu głos.
                - Baekhyun, proszę powiedz mi, że ten sms był żartem – rozpoczął sfrustrowany i nieco zdenerwowany  brunet. W jego głosie słyszalne było błaganie.
                - Nie – z drugiej strony padło westchnienie. – To nie był żart, Channie. Za dużo się wydarzyło i nie mogę dłużej z tobą być. Nie jesteś wobec mnie szczery. Nie powiedziałeś mi o narkotykach, a sprawa z bójką pewnie też była bujdą. Przykro mi, ale nie potrafię tworzyć związku na kłamstwie i obłudzie.
                - Baek, wybacz mi. Ja… zmienię się. Będę mówił ci o wszystkim. Daj mi drugą i ostatnią szansę – powiedział olbrzym, będąc wyraźnie zakłopotany słowami drugiego chłopaka.
                - A jak chcesz mnie do tego przekonać?
                - Pomyślałem sobie, że skoro lubisz szybkie samochody, to może lubisz też wyścigi. Dzisiejszej nocy jest wyścig u Yifana. Pójdziesz ze mną. Jeśli wygram, będziemy razem, jeśli przegram, pozwolę ci odejść – wyjaśnił szybko Park.
                - Zgoda – odpowiedział blondyn po kilku długich sekundach niecierpliwej ciszy.
                Wieczorem Chanyeol był przygotowany na każdą ewentualność. Liczyło się dla niego tylko to, by wygrać dla swojego ukochanego. Bardzo pragnął mieć go znowu przy sobie i spędzać z nim kolejne noce. Nic nie mogło go już powstrzymać przed zwycięstwem.
                Baekhyun pojawił się w mieszkaniu olbrzyma około północy. Ubrany był w to, co zazwyczaj. Nic specjalnego ani nowego. Mimo to czarnowłosy ucieszył się na jego widok. Z twarzy jasnowłosego nie mógł jednak nic wywnioskować. Wierzył, że tamten czuje to samo.
                Bez zbędnych rozmów, wywodów i narzekań pojechali do tej samej dzielnicy, gdzie zawsze brunet stawiał się na wyścigach. Ekscytacja buzowała w żyłach Parka. Nie umiał się doczekać swojego zwycięstwa. Był go w stu procentach pewien.
                - Wygram dla ciebie, skarbie – mruknął Park, nachylając się do blondyna, aby potem złożyć lekki pocałunek na jego ustach, który jasnowłosy odwzajemnił w taki sam sposób.
                Nie upłynęło wiele czasu, nim Yifan pojawił się wśród startujących samochodów. Jak zwykle wygłosił swoją krótką, lecz treściwą przemowę, a potem zagrzewał wszystkich uczestników od uczciwej i równej walki. Zaraz potem poprosił o odpalenie silników. Oczywiście każdy zaczął się popisywać, ale na to właściciel imprezy nie zwrócił już uwagi. Zamiast tego ustawił się na środku, a następnie zrobił charakterystyczny znak rękami, by wyścig się rozpoczął.
                Z zawrotną prędkością Chanyeol ruszył przed siebie, nie mogąc czekać na innych. Za wszelką cenę chciał zwyciężyć, by odzyskać swojego ukochanego. Rzucił jeszcze szybko okiem na chłopaka obok siebie i uśmiechnął się duchu, mocniej dociskając pedał gazu. Czuł presję w samym sobie, ale dodawała mu tylko ona większej chęci, aby jak najszybciej dotrzeć do mety. Po upływie kilkunastu minut, olbrzym zerknął w lusterko wsteczne. Zaśmiał się gorzko pod nosem, nie widząc żadnego auta za sobą.
                - Lamusy, nawet nie umieją się porządnie ścigać – mruknął, a  z jego ust wydobył kolejny stłumiony śmiech. – Kocham cię Baekhyun. Dla ciebie wygram – powiedział, zerkając na blondyna, który odpowiedział szerokim uśmiechem, bo w głębi duszy też się cieszył.
                Yifan planował jednak coś innego. Gdy wszyscy bardzo cieszyli się z tego, że kierowcy rozpoczęli konkurencję oraz pobiegli, aby dostać się na metę, on po cichu wymknął się. W mgnieniu oka dotarł do tajnej skrytki, gdzie trzymał broń. Może było tego niewiele, ale wcale nie potrzebował dużo. Zabrał ze sobą pierwszy lepszy pistolet, a następnie udał się w tylko sobie znane miejsce.
                Park docierał już do zakończenia przejazdu. Serce wyrywało mu się z piersi. Pozostał do pokonania tylko jeden łatwy zakręt i ostatnia prosta. Zwycięstwo i związek z Byunem miał w kieszeni. Wydawało się, że nic nie może tego zepsuć.
                Kiedy olbrzym skręcił kierownicę, aby znaleźć się na wirażu, Wu wyszedł ze swojego ukrycia. Wystarczyła jedna chwila. Jeden człowiek. Jeden strzał. Głośny huk przeciął powietrze, w momencie gdy kula przebiła przednią oponę pojazdu olbrzyma. Chanyeol stracił panowanie nad kierownicą, a w jego głowie powstał zamęt. Nie wiedział nawet kiedy auto wpadło na pobliską latarnię od strony pasażera.
                Otrząsnąwszy się z pierwszego szoku, otworzył swoje drzwi i wysiadł. Dotarło do niego, że w końcu wiózł ze sobą swojego chłopaka. Pobiegł do części, gdzie znajdował się jego współpasażer. Auto było wgniecione w miejscu, w którym uderzyło w słup. Boczna oraz przednia szyba rozbiły się, szkło wleciało do środka, jednocześnie raniąc przy tym jasnowłosego.
                Drzwi z jego strony nie dało się otworzyć, więc Park bez wahania wrócił, skąd wysiadł, aby móc wydobyć drugiego nastolatka z wnętrza samochodu. Ułożył go ostrożnie na chodniku, po czym delikatnie potrząsał go za ramiona.
                - Baekhyun, obudź się. Baekhyun, przepraszam – mówił olbrzym, a do jego oczu zaczęły napływać pierwsze łzy. – Hej, Baek, naprawdę wybacz mi. Otwórz oczy. Nie wiedziałem, że coś takiego może się stać – mamrotał bez przerwy. Błagam, otwórz oczy!
                - Nie otworzy ich – znajomy głos Yifana wybudził kierowcę z otumanienia, w jakim właśnie się znajdował. – Sprawdź jego puls.
                Chanyeol posłusznie zrobił to, co nakazał mu młody Wu. Nie wiedział, co ma to na celu, jednak kiedy nie wyczuł tętna blondyna wszystko zrozumiał. Jego wzrok natychmiast zaszedł mgłą, a następnie słone krople spłynęły po jego policzkach. Coś zaczęło go szczypać i zrozumiał, że także jest gdzieś ranny.
                - Ja to zrobiłem, Chanyeol – odezwał się po chwili gangster. – To przeze mnie twój kochaś nie żyje. Wiesz dlaczego? – zapytał, a zaraz potem kontynuował beznamiętnym tonem – Chciałem, żebyś poczuł się jak ja. Chciałem, byś wiedział, jak to jest nie móc żyć z kimś kogo się kocha.  – Po tych słowach nastała dość długa pauza.
                - Bo widzisz, zakochałem się w tobie. Nie mogłem cię nawet dotknąć albo zobaczyć twojego uśmiechu. To przykre – ciągnął dalej Yifan, a jego głos stawał się coraz chłodniejszy. – Dlatego musiałem zniszczyć ci życie. Musisz nosić w sercu taki sam ból jak ja. Dodatkowo musisz mieć w sobie poczucie winy.
                - Za kilka minut przyjedzie tutaj policja – powiedział Wu po kolejnej przerwie. – Dobrze wiesz, że moje układy są tak silne, że w nic ci nie uwierzą, więc lepiej się przyznaj. – Wypowiedziawszy ostatnie zdanie, młodzieniec jakby ulotnił się.
                Nie kłamał, gdy mówił, że policjanci zjawią się lada chwila. Kiedy służby były już na miejscu, od razu zatrzymali Parka. Mimo iż nastolatek płakał i rozpaczał nad tym, co się stało, przyznał się. Wiedział, że Yifan wyznał prawdę, powiadamiając go o swoich znajomościach. Moment później Chanyeol miał na swych nadgarstkach błyszczące kajdanki.
                Zaczynając z mafią, nie miał pojęcia, że wszystko zakończy się w taki właśnie sposób. Miał nadzieję na jakieś zarobki, zabawę, ładne panienki, a tymczasem stracił rodzinę, miłość oraz własne życie, bo w więzieniu nie mógł mówić przecież o wolności. Od tej pory musiał przyzwyczaić się do wstrętnego zapachu nagich ścian ponurej celi i do smaku własnego rozumu, którym będzie karmił swoje sumienie.