poniedziałek, 8 maja 2017

Canvas [5/20]

Zatrute piękno


Wieczorem, kiedy Kyungsoo poszedł już do domu, a uliczne latarnie zaczęły zalewać chodniki mdłym oranżem, Baekhyun stanął w oknie i westchnął cicho. To był dobry dzień. Pierwszy raz od dłuższego czasu nie zaprzątał sobie głowy jakimiś zbędnymi sprawami, które czasami przychodziły mu do głowy. Skupiał się na tym, co robił w danej chwili. Przed oczami ciągle przewijały mu się obrazy przejeżdżających samochodów, ludzi, którzy gdzieś się spieszyli czy też pojedyncze plakaty i billboardy dostrzeżone gdzieś w oddali.
Uśmiechnął się, wpatrując się w szafirowe niebo, na którym powoli ukazywały się pojedyncze migoczące punkciki. Jego umysł był pusty. Za niczym nie tęsknił. Niczego nie pragnął. Nie myślał o jutrze. Nie wspominał dnia wczorajszego. Trwał w tym jednym momencie, upajając się widokiem budzącej się nocy. Niewidoczne o tej porze sylwetki innych budynków zdawały się nie istnieć. Magia zmierzchu pomagała odciąć się od rzeczywistości i zapomnieć o otaczającym świecie.
Kolejne głośne westchnięcie zmąciło panującą ciszę. Malarz rozebrał się, rzucił ubrania w kąt, a później ułożył się na swym prowizorycznym łóżku. Wyciągnął ręce i nogi, zamykając oczy, a potem zwinął się w kłębek, otulając kocem. Nie miał już ochoty spać pod grubą kołdrą, którą poprzedniej nocy dzielił z przyjacielem. Przyciskając policzek do spranego wzoru, powoli tracił świadomość. Sen przyszedł cicho i niemal niepostrzeżenie wkradł się, zabierając Baekhyuna do krainy kolorowych marzeń.
◄►
– Teraz trochę zielonej farby – mruknął do siebie Byun, nabierając na pędzelek odrobinę wspomnianej barwy.
Od samego rana, jak tylko udało mu się umyć i ubrać, zabrał się za malowanie. Dziwna energia, jaka skumulowała się w nim poprzedniego dnia, dawała mu niezwykłą moc i napędzała do działania. Tym sposobem większość obrazu była już gotowa. Na rozciągniętym płótnie widniały drobniutkie kwiatki w kolorze nieba i delikatnego fioletu. Ostróżki. Cały bukiet. W tym momencie Baekhyun powoli wodził nowiutkim narzędziem, kształtując cienkie łodyżki wysuwających się na pierwszy plan kwiatów.
Skrupulatne posunięcia, zwiewne pociągnięcia. Malarz wkładał całe swe serce, by jego twór w końcu nie stał się czymś, co można wyrzucić prędko do śmieci, jak to stało się z poprzednim. Nie żywił do siebie urazy, nie miał żalu o tamto wrzosowisko. Doskonale zdawał sobie sprawę, że stać go na coś lepszego, tylko musi bardziej się przyłożyć, co robił właśnie w tamtej chwili. Coraz więcej modrych plamek zyskiwały swoje nóżki, a całość zaczynała przypominać część jakiejś łąki czy zadbanego ogródka.
Kwiaty na dalszym planie nie musiały już tak bardzo rzucać się oczy, toteż Byun dodał tam ciemniejszy odcień zieleni. Nie tworzył jednak jednolitej warstwy nudnego tła. Pojedyncze, niby chaotyczne maźnięcia i plamki nadawały całości młodzieńczą świeżość i pompatyczną inność. Przyjemnie patrzyło się na taki obraz. Podsuwał do głowy wyobrażenia wspaniałej natury czy ciepłego domu, stolika czy ławy, na którym można było postawić wazon z tymi cudownymi roślinami.
Mężczyzna skończył pracować po ciężkich czterech godzinach. Mozolnie poodkładał narzędzia na miejsca, wyczyścił zabrudzone pędzle i paletę z kleksami wielu farb. Wpierw jednak odsunął sztalugę na bok, aby nie potrącić jej i nie zesłać nowego wytworu na destrukcję. Sprzątał, nie spiesząc się nigdzie. Dochodziła pora obiadu, dlatego przez otwarte w sypialni okna do jego mieszkanka wpadały wyśmienite zapachy. Rozpoznawał gotowany ryż czy różnego rodzaju sosy. Nos nie zmylił go także w rozpoznaniu smażonej wołowiny. Mógł tylko domyślać się, jak pełne są teraz czyjeś miseczki bądź talerze, jak dużo osób zasiada przy stole i jak rozkoszują się mniej lub bardziej tradycyjnymi potrawami. Zaśmiał się, bo wydawało mu się, że nawet ma przed oczami dzieci, które wybrzydzają z powodu warzyw.
Zaraz wyraz jego twarzy spochmurniał, bo on tego dnia nie przygotował sobie nic. Jedynym jego posiłkiem był intensywny zapach farby i płótna, a także wizje z głowy. Donośne burczenie w brzuchu zmusiło go do pójścia do kuchni. Wyciągnął z szafki jakieś gotowane danie, które wymagało tylko zalania gorącą wodą. Postawił mały garnuszek na gazie, czekając aż przezroczysty płyn zacznie wrzeć. Wkrótce to się stało. Odczekał kilka minut, by się nie poparzyć i przygotował sobie makaron, by zabić drażniący go głód.
Jadł ze spokojem, znów siedząc na stole. Machał nogami jak dziecko z podstawówki, przyglądając się tętniącemu życiem miastu. W oddali widział pomarańczowe taksówki co chwilę zatrzymujące się w ulicznych korkach. Mali jak mrówki ludzie przelewali się przez pasy to na jedną, to na drugą stronę, pospiesznym krokiem wracając z pracy. Jego perspektywa była ograniczona, lecz doskonale wiedział, że cały Seul – tak samo jak i inne miasta – funkcjonują w podobnym schemacie. Każdy gdzieś biegał, wymachując najróżniejszymi papierami albo bez końca wpatrywał się w telefon, czytając najnowsze informacje; nieznane sobie osoby nieumyślnie popychały się w galeriach handlowych, autobusach czy metrze. Wszystko wszędzie było takie same.
Przynajmniej główna perspektywa prezentowała się identycznie w wielu miejscach. Szczegóły wiele się różniły. Byli ludzie tacy jak Baekhyun – samotni, niezależni, być może trochę biedni, ale nigdy nie prosili nikogo o pomoc; inni – których Byun z pewnością nie znał – toczyli inne życie. Może mieli chorych rodziców, może sami cierpieli na poważną dolegliwość, od której już nie mogli się uwolnić. Może musieli nosić ciężkie brzemię popełnionych dawno temu czynów, a może cieszyli się tym, co ich w życiu spotykało. Takie przemyślenia nierzadko nawiedzały malarza, jednakże zwykle były dokładnie takie same.
Po skromnym acz pożywnym obiedzie, Baekhyun wrócił do swojego pokoju. Na ten dzień nie przewidział więcej zajęć. Malowanie kolejnego obrazu z pewnością nie wyszłoby mu na dobre, toteż postanowił wyjść na zewnątrz i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Narzucił na ramiona grubą bluzę, po czym wyszedł, nie spoglądając za siebie.
Z początku krążył tylko między kamienicami w swojej dzielnicy, próbując znaleźć jakieś ubytki na ścianach i gzymsach, ale wkrótce to go znudziło. Ziewnął szeroko, kierując swe kroki w stronę najbliższego parku. Po drodze nie zwracał na nikogo uwagi. Szedł jednak z podniesioną głową. Był środek dnia, więc nie było mowy o tym, by ktoś chciał zrobić mu krzywdę. Tak przynajmniej mu się wydawało. Patrzył wyłącznie na przyrodę. Podziwiał ją i rozkoszował się wspaniałymi widokami.
Nawet prosty spadający z drzewa liść dał radę wywołać na twarzy malarza szeroki uśmiech. W jego oczach był to subtelny taniec. Młody, zielony listek prowadzony nutami wiatru wirował wokół własnej osi, sunąc w dół, ku ziemi. Ta przyjęła go z otwartymi ramionami, niby pierwszorzędnego artystę na scenie. Nie do końca uschnięty kwiat na parkowym klombie wprawił Byuna w zadumę. Zdawał się krzyczeć na pomoc i błagać czas, by zaoszczędził go przed marną śmiercią i zniszczeniem. Niebywałe jak natura świetnie umiała odzwierciedlić niejednego człowieka, pokazać jego uczucia czy hobby. Każda jedna rzecz na świecie mogła zostać przypisana do jakiejś osoby. Pączki na drzewach do zakochanych osób, które zamierzają wyznać uroczystą pieśń serca; młode liście do małych dzieci, które dorastają szybciej, niż ktokolwiek zdąży choćby mrugnąć okiem. Ta cudowna harmonia wlewała w Baekhyuna niejaki spokój, choć nigdy wśród drzew, krzewów, chmur bądź gwiazd nie szukał siebie. Nie chciał przypinać sobie łatki, porównywać się do czegoś pięknego, bo sam taki nie był.
Usiadł na ławce pod ogromnym dębem, wlepiając wzrok w niebo. Promienie słońca usilnie przedzierały się przez poruszane lekkim wiatrem gałęzie, ale za nic nie mogły w pełni przedostać się na drugą stronę. Byun pomyślał, że to całkiem zabawne. Przypomniał sobie pewne wydarzenia sprzed kilku lat i uśmiechnął się gorzko, po czym zacisnął wargi. Tak, podobne zachowanie też umiał odszukać w ludziach. Spuścił wzrok, zatrzymując go na własnych dłoniach. Drżały. Zwinął je w pięści, obserwując, jak bieleją mu kłykcie.
Wygodniej rozsiadł się na drewnianym siedzisku, odrywając się w końcu od przemyśleń na temat codziennego życia. W gruncie rzeczy wyglądał na prostego młodego mężczyznę, który doskonale wiedział czego chce. Tak naprawdę nie miał pojęcia, dokąd zmierza jego życie, jego domniemana kariera. Starał się ze wszystkich sił pchać do przodu wózek własnego życia. Jak umiał, zdobywał pieniądze i niczego nie żałował. Nawet nie był pewien, czym jest żal. Dosłownie wszystkie odczucia jakby rozpłynęły się dawno temu, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. Szczęście było dla niego pojęciem abstrakcyjnym. Nie wiedział, czy je czuł czy też był całkowicie przygnębiony.
Uśmiech na jego twarzy wskazywał na pozytywne nastawienie, lecz i to niekiedy dość szybko ulegało zmianie. Łez wstydził się przed drugimi, dlatego nigdy nie płakał w towarzystwie. Wobec siebie bał się ich. Był przerażony tym, że te małe słone krople mogą otworzyć przed nim szeroką bramę do świata, w którym rządziły uczucia. A jemu było dobrze tak, jak było teraz. Poniekąd czuł się wyłączony ze świata. To, co okazywał, było wymuszone i dokładnie wyuczone, jak gdyby ktoś przyciskał odpowiednie guziki w zaprogramowanej lalce.
◄►
Kolejne dni przepływały Baekhyunowi przez palce. Niedokładnie pamiętał, co i kiedy robił. Nie malował już obrazów, jednak wychodził na długie, samotne spacery. Podziwiał rozhulane drzewa tańczące do wietrznych pogwizdów i donośnego świergotu ptaków. Od czasu do czasu przyglądał się ludziom. Bacznie badał ich zachowania, zadawał sobie pytania, czy on też postąpiłby podobnie w niektórych sytuacjach, ale nie dochodził do żadnych wniosków. Najbardziej bawiło go patrzenie na wysokie biurowce tonące w świetle słońca. Każdego dnia w podobnych godzinach wyglądały inaczej. Wewnątrz nich mnóstwo osób z pewnością zapracowywało się ponad swoje siły, aby godnie żyć.
Nie to co on. Pewnie gdyby spotkał go ktoś z dawnych lat, nikt by go nie poznał. Nie był już tym samym Byun Baekhyunem, którym był jako mały dzieciak. Dorósł, ale tylko fizycznie. Wycofał się z psychicznego świata, zamykając swe emocje w maleńkiej skrzyneczce opieczętowanej napisem „Otwarcie grozi niebezpieczeństwem!”. Poza tym stał się niezwykle rozwiązły. Jeśli tylko jakiś znajomy usłyszałby o jego życiu, z własnej woli uciąłby kontakt, nie chcąc mieć do czynienia z człowiekiem biednym i w dodatku uzależnionym od seksu.
Jakiś tydzień po nieprzyjemnej nocy spędzonej z Sehunem, malarz zaczął prawie wychodzić z siebie. Nie mógł wyjść do klubu na podryw, bo wciąż bolały go miejsca, gdzie rozlane były spore siniaki teraz przypominające bardzo brzydkie obrazy jakiejś nieznanej galaktyki. Pokazując się w tym stanie, narażał się na mniejszy zysk. Z drugiej strony nie chodziło wyłącznie o pieniądze. Żądza czystej przygody i chęć wyluzowania się grały pierwsze skrzypce, drażniąc nerwy mężczyzny.
Co rusz łapał się za głowę, jakby próbował wyrwać sobie wszystkie włosy, ale zaraz odpuszczał. Mimo wszystko musiał jakoś wyglądać. Zastanawiał się, w jaki inny sposób mógłby zaspokoić swoje potrzeby i wypełnić opróżnioną buteleczkę z napisem „inspiracja” w jego umyśle. Przeklinał pod nosem, urządzając wyprawy z kuchni do pokoju i z powrotem. Słońce chyliło się ku zachodowi, choć nie było jeszcze bardzo późno. Gdy ostry, pomarańczowy promień niemalże strzelił Baekhyunowi w twarz, do jego głowy wpadł iście genialny pomysł, którego nie dało się nie zrealizować.
Już przedtem był zaabsorbowany urodą Jongina do granic możliwości, ale teraz, gdy był na skraju wytrzymałości, odniósł wrażenie, że chłopak jest jeszcze piękniejszy. Pomimo iż wiedział, że jego plany są nieetyczne i godne pogardy, wybrał domowy numer swojego przyjaciela. Odczekał kilka sygnałów, aż w końcu ktoś podniósł słuchawkę.
– Halo? – Już znał ten głos i od razu pożałował, że nie rozłączył się, zanim połączenie zostało odebrane.
– Cześć, Kyungsoo – zaczął spokojnie, mając nadzieję, że przyjaciel jednak jest gdzieś w pobliżu i podejdzie do telefonu. – Wiesz, kupiłem wczoraj taką ciekawą książkę, ale w sumie jednak nie mam ochoty jej czytać. Pomyślałem, że może tobie się spodoba i chciałem zapytać, czy nie wpadłbyś, żeby ją sobie wziąć? – wyrzucił z siebie Baekhyun na jednym oddechu. Pod koniec jego głos nieco zadrżał.
– Uh… Kyungsoo nie ma w domu. Z tej strony Jongin – odparł chłopak nieco nieśmiało.
– Och! – wykrzyknął malarz, udając zaskoczonego. Chyba pierwszy raz w życiu tak bardzo denerwował się rozmową z innym mężczyzną. – W takim razie może ty przyjdziesz po tę książkę? Jutro pewnie o niej zapomnę albo ją oddam. – Byun zagryzł wargę prawie do krwi.
– No, dobrze… – Można było usłyszeć, że Kim nie do końca był pewien tego, co mówi. – Niedługo u ciebie będę. Postaram się przyjechać jak najszybciej, bo robi się coraz ciemniej. – Na moment zapadła otępiająca cisza. – W takim razie… Do zobaczenia, hyung.
– Tak, do zobaczenia.
Zdenerwowany odłożył telefon na komodzie, a potem podszedł do okna. Niebo było niemal czarne. Żadna gwiazda nie błyszczała radośnie, nie dawała znaku, że to co robi wcale nie jest takie złe. A było cholernie niepoprawne. Mógł zadzwonić raz jeszcze i wszystko odwołać, ale zacisnął zęby i odetchnął powoli. Wiedział, czego chce. Wiedział, że nie może odpuścić, bo nigdy tego nie robił. Poza tym nie było to nic zobowiązującego. Poprzednim razem udało mu się opanować buzujące pożądanie, lecz nie teraz.
Dzwonek do drzwi sprawił, że malarz podskoczył w miejscu zaszokowany. Pomału, ociągając się z otwarciem, podszedł do drzwi. Uchylił je trochę, ale gdy tylko ujrzał uśmiechniętą twarz Kim, nie zawahał się otworzyć ich szerzej. Przywitał go równie ciepłym uśmiechem, choć czuł się śmiertelnie niezręcznie.
– Dobry wieczór, hyung – odezwał się Jongin. Był nieco zdyszany zapewne po wbiegnięciu po schodach. – Przyszedłem po książkę, o której mówiłeś przez telefon.
– Tak, wiem. – Baekhyun zachichotał nerwowo. – Wejdź do środka. Zaraz po nią pójdę.
Zaczekał, aż chłopak znajdzie się w mieszkaniu, a potem poszedł do sypialni. Znajdując się poza zasięgiem wzroku drugiego, udawał, że szuka wspomnianej rzeczy, której tak naprawdę wcale nie posiadał. Odchrząknął cicho, mamrocząc pod nosem coś w stylu „gdzie ja to położyłem?”, „nie pamiętam, żebym chował to do szuflady”. Kłamał i grał najlepiej, jak potrafił.
– Może napijesz się herbaty?! – rzucił po dość długiej chwili. Bezcelowo kręcił się po pokoju, przeciągając wszystko.
– Ale jest już późno. Myślałem, że dasz mi tę książkę i wrócę do domu. Kyungsoo pewnie będzie się martwił. Nie zostawiłem mu żadnej wiadomości – tłumaczył się Jongin, jego brwi były zmarszczone, jak gdyby rozważał decyzję o czyimś życiu lub śmierci.
–To tylko herbata – powiedział nonszalancko Byun, wyłaniając się z sypialni. Westchnął ciężko. – Nie mogę jej znaleźć. Byłem pewien, że jest na komodzie albo na parapecie, ale tam nic nie ma. – Podrapał się po karku, po czym gestem ręki zaprosił młodszego do wejścia w kuchni. – Napijemy się i sprawdzę jeszcze raz.
Jongin od razu zajął miejsce na starodawnym narożniku stojącym przy stole, a Byun zajął się przygotowywaniem napoju. Wnętrzności trzęsły mu się, jakby ktoś na siłę chciał wywiercić mu w nich dziurę. Nie umiał nad tym zapanować, dlatego postanowił to zignorować. I tym sposobem po kilku minutach na zniszczonym blacie stały dwa duże kubki wypełnione po brzegi gorącą herbatą. Malarz usadowił się przy ukochanym przyjaciela. Mimo wszystko zachował dystans. Może i był bezpośredni, ale nie umiałby tak z miejsca się na kogoś rzucić.
– Więc… Jesteś instruktorem tańca? – spytał, upewniając się. Widząc skinienie głowy, odetchnął lekko. – Pewnie podobasz się wszystkim dziewczynom, co?
Uwadze jego nie umknęły delikatne rumieńce na policzkach Kim. – Może nie wszystkim, ale większości – uściślił. – N-no i nie tylko dziewczynom. – Podrapał się po karku, po czym upił spory łyk herbaty.
Na to malarz zaśmiał się cicho. – Kyungsoo jest prawdziwym szczęściarzem, że ma kogoś takiego – powiedział szczerze, przysuwając się nieco bliżej. Przyglądał się twarzy chłopaka przez dłuższy czas, bacznie oceniając każdą jej część. – Według mnie idealnie do siebie pasujecie. Jesteś w jego typie, a przynajmniej tak mi się wydaje.
Jeszcze jakiś czas rozmawiali o związku Do i Jongina, a potem przeszli na tematy bardziej codzienne. Z początku niezręczną atmosferę wypełniły ciche śmiechy i coraz głośniejsza rozmowa. Było miło. Poznali się nieco bliżej, jednakże Baekhyun nie wyjawił swojego prawdziwego „ja” przed młodszym. Trochę się obawiał jego reakcji.
– Okej. – Obaj wstali od stołu. – Pójdę poszukać tej książki jeszcze raz, poczekaj w przedpokoju.
W mgnieniu oka Byun drugi raz zniknął w ciemnym pokoju. Po omacku dotykał mebli, stwarzając pozory poszukiwań. Nasłuchiwał kroków Kim, a jak tylko je usłyszał, prawie wybiegł z sypialni. Spojrzał mu w oczy, podchodząc bliżej i bliżej. Z trudem przełknął ślinę, zanim wspiął się na palce i energicznie wpił się w wargi Jongina. Natychmiast objął go też za szyję, nie mogąc pozwolić mu uciec. Poczuł opór, lecz nie przestawał. Zachłannie całował te pełne usta, które kusiły go już od pierwszego spotkania. Nie poddawał się i to przyniosło owoce. Młody tancerz ostatecznie odwzajemnił pocałunek.
Na moment odsuwając się od młodszego, Baekhyun spojrzał mu głęboko w oczy. Dostrzegł w nich zakłopotanie, ale gdzieś głęboko wyczuwał tak samo mocno przepływające fale pożądania. Wrócił do całowania go, nie zważając na jakiekolwiek możliwe konsekwencje. Gdy poczuł lekko trzęsące się dłonie na swej talii, miał wrażenie, że kamień spadł mu z piersi. Powoli poprowadził ich do pokoju, gdzie tylko leniwe światło księżyca oświetlało fragment lichej podłogi. Malarz bezustannie dominował, nakierowując drugiego na właściwy tor. Chciał, by pieszczota ta trwała cały czas, jednocześnie nie umiał zwlekać, aż przerodzi się w coś więcej.
Z początku wyglądało to tak, jakby Byun bez opamiętania chciał Jongina do czegoś przekonać, a pocałunek był do tego jedynym sposobem. Później wsunął mu język do ust, prawie zmuszając do poddania się. Owszem, Baek potrafił być świetnym manipulantem, używając odpowiednich słów. Teraz przekonał się, że jego czyny też mogą sprawić, iż ktoś stanie mu się posłuszny. Kiedy głęboki jęk wydobył się z ust Kim, malarz cofnął się o krok. Wiedział, że to złe, ale równocześnie było to najlepsze uczucie, jakiego człowiek był w stanie doświadczyć. Nie mógł tak po prostu odpuścić.
– Nie przejmuj się, Jongin-ah – powiedział szeptem, muskając opuszkami palców nabrzmiałe od łapczywych gestów wargi. – To tylko jedna noc – wymruczał, zanim ponownie stanął na palcach.
Subtelnie, dając wrażenie trzepoczących skrzydeł motyla, muskał szyję chłopaka, trzymając dłonie na jego klatce piersiowej. Czuł szybko bijące serce i nie wiedział, czy to wywołane jest przez powoli rosnące podniecenie czy przez nerwy. Mokra ścieżka przesuwała się na szczękę Jongina oraz na czułe miejsca przy jego prawym uchu. Jęknął, jak Byun uszczypnął jego skórę zębami, mocno zaciskając wtedy oczy.
Żaden z nich nie spostrzegł, gdy nagle znaleźli się na wysłużonym, trochę brudnym materacu. Tancerz nie miał na sobie już swojej śnieżnobiałej koszuli, a sweter Baekhyuna z całą pewnością zalegał gdzieś na środku sypialni. Wciąż całowali się bez pamięci, ale tym razem starszy raz po raz przesuwał dłonią po nabrzmiałym kroczu drugiego, by po chwili móc przycisnąć do niego swoje udo. Nie był głupi. Patrzył na wykrzywioną w przyjemności twarz i był prawie pewien, że Jongin nie myśli o Kyungsoo. Uśmiechnął się do siebie pogardliwie, rozpinając mu spodnie. Zsunął je równie prędko.
Temperatura dookoła nich rosła, a powietrze tężało. Obaj oddychali płytko, jakby chcieli schwytać każdą cząsteczkę tlenu. Malarz bezwiednie ujął w dłoń twardego już członka Jongina. Jego smukłe palce poruszały się w jednym rytmie, doprowadzając chłopaka do czystego obłędu. Kolorowe plamki tańczyły mu przed oczami, bo czuł się naprawdę niesamowicie. I kiedy już, już wydawało mu się, że lepiej być nie może, Byun ostrożnie wziął go do ust. Delikatnie ssał go lub przesuwał językiem po całej długości, nie przestając poruszać ręką. To, co robił, było paskudnie deprawujące,  więc starał się nie myśleć zbyt wiele.
Pomimo iż Jongin jęczał i wzdychał, to było dla Baekhyuna za mało. Chciał, by chłopak chwycił go za włosy albo wypchnął biodra do przodu, ale nic nie podziałało. Podniósł się więc, ocierając usta i sam zaczął pozbywać się resztek swoich ubrań. Zauważył, że Kim mu się przygląda, dlatego nieznacznie uniósł kąciki ust ku górze. Całkiem nagi poszedł jeszcze do łazienki, ruchem ręki, nakazując młodszemu zostać na miejscu. Nie świecił światła, żeby nie patrzeć w lustro. Zabrał to, czego potrzebował, i wrócił do zniecierpliwionego chłopaka.
Usiadł przy nim wygodnie, usiłując nie patrzeć mu w oczy. Bał się, że wtedy może ze wszystkiego zrezygnować i w pośpiechu wypchnąć go za drzwi, by wracał do domu. Wówczas wciąż byłby sfrustrowany, a jego zmysły i ciało nadal wołałyby o pomoc. Przez kilka chwil słychać było tylko ich przyspieszone oddechy. Malarz bezmyślnie patrzył w ścianę, jakby wciąż kwestionując swoją decyzję, a Jongin przyglądał mu się z zaciekawieniem. Podniósł się i pogłaskał starszego po ramieniu, wyrywając go z zamyślenia.
– Połóż się, hyung – poprosił cicho, mimo to jego głos zadrżał.
Lekko opadając na materac, Baekhyun przesunął wzrokiem po smukłej sylwetce Kim. Uśmiech na jego twarzy zagościł, gdy ujrzał, jak srebrzysta poświata nadawała drugiemu niespotykanego uroku. Potem już tylko zamknął oczy, oddając się w jego ręce. Nieśmiałe pocałunki lądowały na wątłym ciele wymieszane z niepewnym oddechem. Dłonie Jongina badawczo muskały każdy milimetr skóry malarza, wywołując dreszcze u obydwu.
W pewnym momencie tancerz spojrzał wprost w oczy Byuna i pocałował go tak, jakby od zawsze było to jego marzeniem. – Jesteś bardzo piękny, hyung – wyszeptał, jedną ręką odnajdując na podłodze niewielką tubkę przyniesioną przez starszego.
Wyszczerbiony jęk wypełnił małe pomieszczenie, kiedy Baekhyun poczuł w sobie palec młodszego. Zacisnął powieki, starając się przywyknąć. Nie wydawało mu się, że będzie aż tak źle, bo od ostatniego razu nie upłynęło wiele czasu. Miał jednak pewne trudności, gdy dołączył drugi, a za nim i trzeci palec. Oddychał płytko, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w sufit. Mimo iż Jongin wiedział, co robi, malarza otaczała niepewność.
Jego wszelkie obawy zniknęły jednak, jak tylko męskość chłopaka zaczęła powoli rozpychać jego wejście. Kim podparł się dłońmi po obu stronach głowy Baekhyuna, a ten dość nieśmiało otoczył go ramionami, przyciągając bliżej siebie. Pierwsze pchnięcia były skąpe i niemal nudne, ale kolejne coraz bardziej podsycały żar tlący się w podbrzuszu starszego. Głośne jęki i sapnięcia wirowały w ciężkim powietrzu ponad nimi, splatając się w tańcu niczym młode pędy bambusa. Byun odchylił nagle głowę, wysilając się na soczysty krzyk. Jongin trafił dokładnie w najczulszy zwitek nerwów. Później zrobił to kolejny raz. I jeszcze jeden.
Gorące fale raz po raz spływały wzdłuż ich ciał, kumulując coraz więcej przyjemności. Były niczym nierozkwitnięte pąki, które lada chwila miały wybuchnąć, prezentując światu swe piękno. Podobnie było z nimi dwoma. Kim coraz mocniej poruszał biodrami, chcąc przekroczyć tę cienką granicę dzielącą ich od ujrzenia nieba. Balansowali, będąc tuż-tuż.
– Jongin-ah! – wykrzyczał Baekhyun, osiągając spełnienie i ze wszystkich sił trzymał chłopaka przy sobie. Na moment zastygł w bezruchu, lecz świadomość przywrócił mu podobny jęk ze strony Jongina.
Anielska atmosfera natychmiast opadła, a chłodna rzeczywistość wymierzyła malarzowi zasłużony policzek. Dyszeli cicho, trwając nadal w ekstazie. Ciało tancerza bezwładnie zaległo obok jego ciała. Krople potu perliły się w srebrzystej poświacie, po czym leniwie spływały wzdłuż zmęczonych kończyn, wypalając niewidzialne piętna. Niewypowiedziane szepty wymykały się spomiędzy rozchylonych warg, gdy obaj beznamiętnie wpatrywali się w białe sklepienie. To nie było właściwe. I wiedzieli o tym, ale było już za późno, by nie dopuścić do haniebnego czynu. I tego także byli świadomi, jednak żaden z nich nawet nie próbował się tłumaczyć.
Jongin podniósł się do siadu, pomału normując oddech. Chciał odejść, lecz niespodziewany uścisk nadgarstka zatrzymał go. Zacisnął wargi, podczas gdy reszta jego twarzy odziana była obojętną maską. Spojrzał na starszego i zaraz pokręcił z niedowierzaniem głową. Nie bacząc już na nic, na powrót ułożył się na niezbyt wygodnym posłaniu, pozwalając drugiemu się objąć i przytulić. I chociaż ostrze grzechu już dawno przebiło jego serce, dopiero teraz poczuł ten dotkliwy ból.  Szczupłe palce przesuwały się łagodnie po ostrych rysach Jongina. Dotyk ten miał go uspokoić i zetrzeć poczucie winy.
– Będzie dobrze, Jongin-ah. Zostaw to w moich rękach – wyszeptał malarz, opierając głowę na rozgrzanej, nieosłoniętej piersi.
A chłopakowi nie pozostało nic innego, jak tylko mu uwierzyć. Ostrożnie okrył ich kołdrą, z pewną niechęcią obejmując wątłe ciało. Nawet jeśli czuł pod palcami wystające kości, odczuwał również ciepło i nie chciał go odtrącać. Zadrżał, słysząc ciche „dobranoc”, po czym pogłaskał Baekhyuna po głowie. Na tyle było go stać. Zacisnął powieki, przywołując sen, który jako jedyny mógł znieczulić tlące się poczucie winy.
◄►
Poprzedniego wieczoru Kyungsoo wrócił bardzo zmęczony z pracy. Zapadł już zmierzch, gdy z upragnieniem otworzył drzwi mieszkania. Nie było rady, żeby wykręcić się z firmowej kolacji, dlatego został tak długo. Liczył na to, że później odpocznie w ramionach swojego chłopaka i zaśnie tak szybko, jak tylko przytuli głowę do poduszki.
– Jongin, już jestem! – zawołał, z trudem zdejmując buty, które prawie przykleiły się do jego stóp. – Jongin?! Kochanie, śpisz już?!
Wszędzie było ciemno, nie paliła się nawet lampa stojąca przy telewizorze. W ogłuszającej ciszy słychać było tylko miarowe tykanie zegara. Zdezorientowany mężczyzna zaświecił światło, rozglądając się po całym mieszkaniu, ale nigdzie nie było śladu żywego ducha. Zupełnie jakby Kim wyparował. Ale Kyungsoo nie spanikował. Usiadł na kanapie z ciężkim westchnieniem i doszedł do wniosku, że może jego ukochany wyszedł gdzieś z kolegami ze szkoły lub z pracy.
Nie zamierzał na niego czekać. Jego powieki same opadały co parę sekund, raz po raz wciągając go do krainy marzeń. Poczłapał więc do łazienki, wziął szybki prysznic i wsunął się do łóżka. Był pewien, że zobaczy Jongina, jak tylko się obudzi i z tą myślą zapadł w głęboki sen.
Otwierając oczy, nie ujrzał ani swojego chłopaka, ani żadnej jego rzeczy. Przeciągnął się i ziewnął, po czym prawie wbiegł do salonu, a później do kuchni. Ale i tam go nie znalazł. Podrapał się po głowie, wysilając mózg do nieco cięższej pracy. Tego dnia miał wolne, więc mógł zostać w domu, ale najpierw musiał odnaleźć ukochanego. Chciał do niego zadzwonić, jednakże jego próby ustały, kiedy małe urządzenie zadzwoniło gdzieś na podłodze w korytarzu. Do zmarszczył brwi, zastanawiając się, gdzie przepadł drugi. Nie potrafił czekać, bo z miejsca począł się zamartwiać. Bez śniadania wyszedł, bez głębszych przemyśleń kierując się do mieszkania Baekhyuna. Liczył na to, że przyjaciel pomoże mu w poszukiwaniach.
Głośno zastukał do drzwi, będąc na miejscu dużo szybciej niż zwykle. Jeśli chodziło o bliską mu osobę, zawsze włączał jakiś dodatkowy bieg, którego na co dzień nie było.  Podenerwowany tępo wpatrywał się w dwie cyferki w kolorze złota, jakby mógł je przesunąć siłą woli albo w ten sam sposób samemu sobie otworzyć. Nie wytrzymał i odruchowo nacisnął klamkę, a drzwi ustąpiły. Odetchnął, jednocześnie dziękując młodszemu, że zapomniał zamknąć, co od czasu do czasu mu się zdarzało.
Z impetem wszedł do sypialni, ale w momencie zrobił kilka kroków w tył, widząc coś, co chyba musiało być złudzeniem. Przetarł mocno oczy, lecz paskudna wizja nie zniknęła. Blade ciało tak wspaniale kontrastowało z karnacją w kolorze ciepłego karmelu, aż brzmiało to niebywale. Mniejsza postać ospale poruszyła się pod kołdrą. Baekhyun uniósł głowę, cicho pojękując przez promienie rannego słońca drażniące jego oczy. Przyjrzał się osobie stojącej w progu, po czym usiadł. Ziewnął szeroko, wyciągając ręce ku górze.
– Kyungsoo, co się sta… – Nie skończył, zdając sobie sprawę, że z oczu przyjaciela płyną niechciane łzy. Prędko spojrzał na chłopaka obok siebie, a prawdziwość tego, co pomiędzy nimi zaszło, uderzyła w niego ze zdwojoną siłą. – Kyungsoo, posłuchaj, wszystko ci wytłumaczę!
Ale Do nie miał zamiaru słuchać jakichkolwiek wyjaśnień. Bezceremonialnie podszedł do Jongina i szturchnął go, nie próbując być delikatnym. To nie była odpowiednia pora na czułości. Jak tylko Kim uchylił zaspane powieki, zerwał się na równe nogi, odsłaniając nagie ciało. Poczuł wszechogarniający go wstyd, dlatego niełatwo przełknął ślinę, unikając wzroku ukochanego. Zrozumiał, że to wszystko, to niewybaczalny błąd.
– Natychmiast się ubieraj – poprosił spokojnie, mimo to w jego głosie dało się wyczuć agresywny ton. Spojrzeniem godnym samej śmierci zmierzył malarza, a później zrobił kilka kroków w jego stronę, nie bacząc na to, że depcze jego posłanie. – Nie potrzebuję, żebyś mi cokolwiek tłumaczył. Nie mam też ochoty oglądać twojej obrzydliwej osoby, więc będzie najlepiej, jak znikniesz mi z oczu – wysyczał, po czym chwycił Kim za nadgarstek i wyszedł z mieszkania, nie oglądając się za siebie.
Bez zastanowienia Baekhyun wcisnął na tyłek spodnie i wybiegł za przyjacielem. Miał wrażenie, że gdzieś w jego ciele wypaliła się jakaś dziura albo że ktoś uderza jedno miejsce tak mocno, że aż paraliżuje go to do szpiku kości. Coraz trudniej było mu oddychać. Co sekundę wykrzykiwał prośby i przepraszał, chociaż nie wiedział, czy było to do końca szczerze. Dopiero stojąc przed kamienicą i lustrując wzrokiem każdy zaułek, zorientował się, w jak beznadziejnym punkcie się znalazł. Chłodny wiatr sprawił, że wszystkie jego kości zagrały pożegnalnego marsza, a gęsia skórka pokryła odkryte ciało.
Zwiesił głowę i opuścił ramiona, gdyż wiedział, iż wszystko na nic. Stracił jedyną bliską osobę i został sam. Jego uwagę nagle zwróciło ciche, niemal niedosłyszalne miauczenie. Zajrzał we wszystkie krzaki i w końcu znalazł. Dość spora miękka kulka patrzyła na niego niebieskimi oczami. Wziął ją na ręce i podrapał za uchem, nieobecnym wzrokiem szukając kogoś, kto mógłby okazać się właścicielem, ale w pobliżu nie było nikogo. Kot niespokojnie poruszył ciemnobrązowymi łapkami, tuląc się do mężczyzny. Delikatna sierść połaskotała go, ale nie zareagował na to.
– Będziesz nazywać się Momo – powiedział, kiedy już wniósł zwierzę do mieszkania i zatrzasnął za sobą drzwi. Może jednak nie został sam jak palec.


A/N: Dawno nic nie pisałam, ale jakoś nie mogłam niczego wymyślić. Nie ma co się dziwić, zaprzątałam sobie głowę maturą. Jeśli zdajecie, dajcie znać, jak Wam poszło! Mam też nadzieję, że rozdziały Wam się podobają i nie martwcie się, Chanyeol pojawi się już w kolejnym rozdziale, więc bądźcie cierpliwi.

2 komentarze:

  1. Smutno mi teraz! W sumie mogłam się tego spodziewać, ale Baekkie właśnie rozwalił mi otp. No cóż… Jestem ciekawa jak teraz będą wyglądać relacje Kyungsoo i Baekhyuna. A tak bardzo je lubiłam. Wyglądali na prawdziwych przyjaciół, ale Baekkie tego nie uszanował. Poza tym, chłopak ma sposoby na uwodzenie. Jest niezły. Cieszę się, że wkrótce pojawi się Chanyeol. Jestem ciekawa kim on będzie w tym ff.
    Pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiedziałam, że to się stanie, po prostu wiedziałam. Mimo wszystko miałam nadzieję, że jednak Byun się opamięta, ale jednak ma to, na co zasłużył. Został sam. Na miejscu Kyungsoo po prostu bym wyszła, wróciła do domu i spakowala wszystkie rzeczy Jongina, wyrzucając je przez drzwi. Jak on w ogóle mógł dać się tak omamić? Skoro tak kocha Soo to dlaczego nie odepchnal Byuna? Cholera, ale jestem zła!

    OdpowiedzUsuń