niedziela, 28 maja 2017

Canvas [9/20]

Blednące marzenie


Przyniesiono zamówione przez nich potrawy. Intensywny zapach sprawiał, że niemal wszyscy obecni w całkiem sporym restauracyjnym ogródku pociągnęli nosem, wdychając wyśmienitą woń. Przed Baekhyunem na talerzu leżał misternie pozwijany makaron spaghetti, na którym ułożono kawałki kurczaka polane gęstym, czerwonym sosem. Uśmiechnął się na widok wspaniałego dania, ale nie miał bladego pojęcia, jak zabrać się do jedzenia. Ukradkiem zerknął na Chanyeola, chwytając w ręce nóż i widelec. Tamten jednak na początek sięgnął po sałatkę z chleba i pomidorów.
– Czy to na pewno je się w ten sposób? – Malarz w końcu odważył się zabrać głos. Na jego twarzy widniał komiczny mars, wyrażający prawdziwą ciekawość.
– Nie – odrzekł Park, wepchnąwszy sobie do ust kawał mięsa i kilka nitek makaronu. – Ta sałatka zupełnie tu nie pasuje, ale ja zawsze jem po swojemu. – Tłumaczył, zasłaniając usta dłonią, by nie opluć jasnowłosego.
– Chyba rozumiem.
Mimo szczerej chęci wypróbowania tego niekonwencjonalnego posiłku, Byun nie sięgnął po chlebowo-pomidorowe coś i zaczął grzebać widelcem w makaronie. Przebierał w nim i kręcił, starając się trochę nawinąć, lecz miał z tym drobne kłopoty. Gdy w końcu mu się udało, zacisnął dłoń w piąstkę w geście zwycięstwa. Ogromna ilość ciepłych klusek wypełniła jego usta i to wystarczyło, by pobudzić jego ciało. Znów poczuł się tak jak kilka lat wcześniej. Nie wiedział, czy była to zasługa drogiego żarcia czy wyszukanego towarzystwa. Bardziej stawiał na to pierwsze, bo poprzednie spotkanie z brunetem przecież nie wpłynęło na niego w ten sposób.
Sięgnął po kieliszek wina, które nalał młodszy i zrobił duży łyk. Choć nie miał w zwyczaju pijać alkoholu za dnia, wytworny obiad to była zupełnie inna kategoria. O ile drinki w klubie służyły rozluźnieniu i odpłynięciu od rzeczywistości, trunek przy obiedzie był podkreśleniem doskonałości smaku. Zwilżone usta natychmiast zapłonęły kolorem Cabernet Sauvignon. Malarz lekko przygryzł wargę, rozkoszując się chwilą. Nie zauważył nawet, że przymknął powieki. Nie wiedział też, że Park zaczął mu się przyglądać zaabsorbowany. Nie było to dla niego zabawne, ale bardzo nietypowe.
– Widzę, że ci smakuje – powiedział nagle, a potem wytarł się chusteczką.
– Co… – Baekhyun otworzył oczy, zamrugał kilkakrotnie, po czym zaczął się rozglądać. – To ty coś mówiłeś?
– Tak, z twojej twarzy wywnioskowałem, że złożyłem dobre zamówienie – wyjaśnił, odkrawając kolejny kawałek kurczaka. Uśmiechał się przy tym szeroko, wyraźnie zadowolony z siebie. – Ale mogę się mylić – dodał szybko.
– Nie, nie. Jedzenie jest wyśmienite. Nie mogłeś wybrać lepiej. – Byun zachichotał. Był to dźwięk tak ładny i niewinny, że aż Chanyeol musiał się powstrzymać, by nie zawtórować.
Następne kilka kęsów minęło w absolutnej ciszy. Malarz nadal rozczulał się nad wybitnym smakiem makaronu i genialnie przyrządzonym kurczakiem. Nie tknął przedziwnej sałatki, którą Park pochłaniał w zawrotnym tempie. Gdy w końcu z drewnianej miski zniknęła mieszanka pomidorów i chleba, niosąca ze sobą kuszący zapach włoskich ziół, czarnowłosy zdołał oderwać się od jedzenia. Choć jego talerz był tylko w połowie pusty, wydawało się, że już skończył. Parę łyków dobrze dobranego wina i uśmiech zadowolenia tylko to podkreśliły.
– Nie jesz? – Baekhyun wskazał widelcem na rozciapany makaron i nadgryzione kawałki mięsa. Sam wepchnął sobie do ust sporą porcję, jakby chciał uniknąć dalszego mówienia.
– Bez najlepszej części to nie ma sensu – burknął Chanyeol i wydął dolną wargę jak rozkapryszone dziecko. – Nadal mam co pić, więc nie będziesz czuł się samotnie – skwitował, sięgając po ciemnozieloną butelkę, po czym napełnił ich opróżnione kieliszki niemal po brzegi.
Wzruszywszy ramionami, Byun nie zapytał już o nic więcej. To nie tak, że czuł się niepewnie czy najzwyczajniej w świecie dziwnie. Rozumiał, że każdy miał własne przyzwyczajenia, dlatego starał się nie oceniać Parka. Gdyby przyznał się, że zdarza mu się smażyć pianki nad kuchenką albo zasiadać na stole bez ubrań tylko po to, by delektować się toną słodyczy na kolację, zostałby prawdopodobnie wyśmiany. Już dawno nauczył się, żeby nie wytykać obcym ludziom ich wad, kiedy samemu ma się wcale nie mniej. Nie wolno było pokazywać się ze złej strony.
Pojedyncze ptaki świergotały gdzieś w oddali, Chanyeol co jakiś czas sięgał po butelkę z Cabernet Sauvignon i uzupełniał braki. Malarz zaś cierpliwie pałaszował makaron i nie skończył, dopóki z talerza nie zniknęły wszystkie jego nitki. Opadł ciężko na oparcie, odkładając widelec i tym samym oświadczając, że ma już dość. Chyba jeszcze nigdy w życiu tak się nie najadł. Miał wrażenie, że pęknie mu brzuch albo podsuwała mu to jego wyobraźnia. W istocie nie dostał jakiejś specjalnie dużej porcji. Przymykając oczy, odetchnął cicho, wsłuchując się w dźwięki z ulicy i z wnętrza restauracji.
– Może masz ochotę na spacer? – zapytał brunet, gdy kwadrans później Baekhyun wciąż wyglądał, jakby spał ukołysany przez prowadzone szeptem rozmowy.
– Całkiem niezły pomysł – odrzekł skwapliwie, prostując się na swoim miejscu. Coś strzyknęło mu w plecach, ale jedynie wygiął się lekko w prawo, siląc się na niezręczny, nieco przepraszający uśmiech.
Zaraz potem wstał, odsuwając krzesło ze zgrzytem. Skrzywił się nieco, spuszczając głowę, aby ukryć rumieniec zażenowania, który z wolna zaczął wkradać się na jego twarz. Podążył za Parkiem, gdy tamten skierował się do środka, a potem w stronę kontuaru. Ich oczom ukazał się ten sam pomarszczony jak śliwka mężczyzna, lecz tym razem zdawał się promienieć jeszcze bardziej niż przedtem. Nic dziwnego. Chanyeol wydobył z kieszeni portfel dość pokaźnej grubości, po czym wręczył właścicielowi błyszczącą kartę, której był prawowitym właścicielem. Przynajmniej w ocenie tego jednego jasnowłosy nie pomylił się ani trochę. Facet niewątpliwie miał dużo pieniędzy. Spełniał więc jego najważniejsze wymaganie.
Wyszli z lokalu wprost na świeże powietrze, które z lekka trącało zawilgoconym ubraniem. Czarnowłosy szedł na przedzie, a Baekhyun niemrawo szedł w krok za nim, jak gdyby stawiał stopy w odciśniętych w śniegu śladach, żeby nie zamoczyć własnych butów. Gdy Park przystanął, malarz prawie na niego wpadł, jako że wpatrzony był w wybrukowany kocimi łbami chodnik. Przełknął nerwowo ślinę, nie wiedząc, czy powinien coś powiedzieć. Miał przeprosić? Zacząć jakąś nudną gadkę na temat pogody?
– Czemu idziesz za mną, jakbyś mnie śledził? – spytał młodszy, odwracając się przodem do Byuna, który stał ze zwieszoną głową. Wydawało się, że czeka na ostre, karcące słowa.
Na pytanie jednak uniósł wzrok, odważając się spojrzeć Chanyeolowi prosto w oczy. Z początku bał się, że bijąca na wszystkie strony aura porazi go i onieśmieli, ale nic takiego nie miało miejsca. Zaśmiał się więc bezgłośnie, unosząc kąciki ust ku górze. Wyzwolona z objęć nieba smuga wiatru zsunęła na jego czoło swawolny kosmyk włosów, który natychmiast poprawił.
– Jakoś tak wyszło – odpowiedział pewnie, wzruszając ramionami.
Od tej pory szli obok siebie, nie za blisko, nie za daleko. Wąska uliczka pokazywała im coraz to liczniejsze sklepiki i małe stoiska z pamiątkami. Cała dzielnica była jakby wyjęta z pamiątkowego zdjęcia z najlepszych w życiu wakacji, jakie pamięta się aż do śmierci. Z bardzo wielu parapetów zwieszały się karmazynowe pelargonie lub purpurowe surfinie. Intensywny kwiatowy zapach roznosił się dookoła, płynnie mieszając się z wonią jedzenia, herbat czy ubrań suszonych na sznurkach. Te wisiały w sposób, jaki można zobaczyć w niejednym Amerykańskim filmie. Od jednego okna do drugiego przeciągnięty był długi sznurek. Wystarczyło zapomnieć wziąć do ręki spinacz, by ulubiona bluzka wylądowała na bruku lub – co gorsza – na czyjejś głowie.
Czuło się tam dziwne ciepło. Roztaczająca się atmosfera rodzinnego domu i dzieciństwa, niosła zatarte i wyblakłe wspomnienia, nadając im nowych, świeżych barw. Baekhyun starał się nie myśleć zbyt wiele, bo nie chciał przywoływać tego, co było kiedyś. Nie zniósłby ponownego ignorowania jątrzącej się rany, której ogrom przerastał nawet jego wyobrażenia. Już jeden raz to było dla niego wiele, dlatego tak mocno starał się ukrywać przed innymi ludźmi to, czym zwykle się dzielili – całą swoją przeszłość.
– Pierwszy raz przyszedłem tu z rodzicami, jak miałem jakieś piętnaście lat. – Park znienacka zabrał głos, wpychając dłonie do kieszeni. – Pamiętam, że byłem oczarowany tym, jak tu pięknie. Z drugiej strony zaskoczyło mnie, że tyle tu starych ludzi. – Cichy, niezręczny śmiech wydarł się z jego ust. – Z każdą kolejną wizytą utwierdzałem się w przekonaniu, że jest tu pełno jakiejś dziwnej magii. Potem postanowiłem zabrać tu kogoś na randkę.
– I co? Podobało się jej? – Malarz kopnął kamyk, który znalazł się obok jego stopy.
– Tego nie mogę stwierdzić. Chyba że mi powiesz – odrzekł brunet z nieukrywaną wesołością w głosie.
– Chcesz powiedzieć, że jestem pierwszą osobą, którą tu zabrałeś? – Wskazał na siebie, a Chanyeol energicznie pokiwał głową. Pąsowy rumieniec pokrył policzki Byuna, aż musiał na moment odwrócić głowę. Nieczęsto zdarzało mu się być czyimś pierwszym. – Muszę przyznać, że naprawdę tu ładnie. I masz rację co do tych staruszków. Ale to, że jest ich tu tak dużo sprawia, że mam ochotę wyjąć płótno, pędzle i ich namalować. Chciałbym jakoś oddać to wszystko, co tu widzę.
– Malujesz? – Park przystanął, zaciekawiony, a gdy starszy przytaknął, wtedy ruszył dalej. – Jakie masz cuda w swojej kolekcji?
– Aktualnie tylko jedno – powiedział Baekhyun i zacisnął wargi w prostą kreskę. – Mam w zwyczaju niszczyć coś, jeśli mi się nie podoba. Nawet jeśli jest w pełni skończone i gotowe, żeby je gdzieś powiesić albo wystawić. – Westchnął, spoglądając w dal.
– Nie żal ci tej ciężkiej pracy? – spytał zaniepokojony. Dla niego było to czyste marnotrawstwo. Jak można było wyrzucać coś, na co poświęciło się swój cenny czas?
Baekhyun jednak prędko pokręcił głową, wyraźnie zaprzeczając. Cóż, każdy miał swoje priorytety i miał prawo robić to, na co miał ochotę. Nawet jeśli dotyczyło to wspaniałych malowideł, gdy te nie były dla autora wystarczająco dobre. Przecież już niejeden tak robił. Wielu często pluło sobie w brodę i chciało cofnąć czas, ale nie Byun. Gdy już raz się czegoś pozbywał, to robił to kompletnie i na zawsze. Nieważne czy chodziło o (bez)wartościowe przedmioty, czy o jego własne prace, czy o wspomnienia z dzieciństwa, które zdążył już pokryć gruby, ciężki pył kolorowych kłamstw i zabawnych historyjek o ludziach, którzy nigdy nie istnieli.
– Miałbym płakać po kilku beznadziejnych pociągnięciach pędzla, skoro mogę zrobić dużo lepsze? – Wzruszył ramionami, po czym znów potrząsnął głową. – Nie widzę w tym najmniejszego sensu.
– Ale to zawsze wyrzucenie jakiejś części twojego życia. Może to tylko kilka godzin i jakieś marne grosze za te wszystkie potrzebne narzędzia, ale to i tak cząstka ciebie – wyjaśnił Park, tym razem poważnie patrząc na starszego.
– Pozbywając się jakiegoś fragmentu starego siebie, tworzę kogoś nowego. Rozwijam swój-
– Oszukujesz samego siebie – przerwał mu Chanyeol z niechcianą impertynencją.
Malarz przystanął, przełykając z trudem ślinę, która nagle nabrała dziwnie gorzkiego smaku. Nieprawda. Wcale nie kłamał sobie samemu w żywe oczy. Wyrzucał tylko to, co mu się nie podobało, a najbardziej wtedy, kiedy kojarzyło mu się z czymś bardzo, bardzo odległym. Utkwionym głęboko w przeszłości. Przez kilka chwil patrzył na oddalające się silne ramiona bruneta i przyszło mu na myśl, żeby zawrócić. Szybko jednak zrozumiał, że byłoby to bezcelowe. Nie znał drogi powrotnej. W mgnieniu oka dogonił swojego towarzysza i złapał go delikatnie za łokieć.
Jakby się tego spodziewał, Park posłał mu delikatny uśmiech zawierający w sobie cień przeprosin. Nie chciał nikogo urazić, lecz chyba podświadomie to zrobił. Kroczyli przed siebie równym tempem, spoglądając daleko przed siebie. Próbowali uchylić rąbek horyzontu, gdzie wkrótce miało schować się słońce, które już teraz zwieszało się coraz niżej. Ostra złocista poświata padała na ich osoby niczym światło reflektorów. Dwa długie cienie przesuwały się wolno, znajdując się bliżej siebie z każdym następnym krokiem. Gdy znaleźli się przy wielkiej kamiennej bramie prowadzącej z pozoru donikąd, ich dłonie ocierały się o siebie, a niewidzialne iskierki przeskakiwały z prędkością błyskawic.
– Czas wracać do domu – powiedział melancholijnie Chanyeol, po czym przeniósł wzrok na jasnowłosego, a w jego oczach zamigotał bursztynowy blask.
◄►
Trasę powrotną Baekhyun w całości przespał. Na początku tylko udawał, czując jak ostatnie ostre promienie rysują na jego powiekach pajęczynę cieniutkich żyłek. Nie miał ochoty na rozmowę z Parkiem, choć jego towarzystwo bynajmniej mu nie przeszkadzało. Mógł powiedzieć, że nawet go odrobinę polubił. Chłopak był trochę zanadto ciekawski, ale niektórzy ludzie z natury tacy już są i nie można nic na to poradzić. Przechylił głowę bardziej w stronę szyby, a potem oparł ją, stwarzając pozory, że wierci się podczas snu. Piętnaście minut później prawdziwa głęboka studnia pochłonęła go na dobre. Stracił świadomość przy stwierdzeniu, że chętnie umówiłby się z młodszym na jeszcze jedno spotkanie, które ten nazywał randką.
Chanyeol w tym czasie zdążył kilkukrotnie spojrzeć na twarz jasnowłosego. Jego uwadze nie umknął żaden detal, mimo iż nie patrzył nie wiadomo jak długo. Musiał pilnować drogi, jeśli nie chciał wylądować na najbliższym drzewie albo, o zgrozo, jakimś innym samochodzie. I właśnie w ten sposób zanotował na niewidzialnej karteczce, że Byun marszczy brwi równocześnie, marszcząc przy tym nos, nad górną wargą po prawej stronie ma maleńki pieprzyk, a jego nie całkiem długie rzęsy rzucają uroczy cień na policzki w świetle zachodzącego słońca.
By nie czuć się samotnie, włączył radio, ustawiając głośność na jak najmniejszą. Szeroki uśmiech prędko pojawił się na jego ustach i nie był on przypadkowy. Brunet nie ukrywał, że cieszył się ze spotkania z Baekhyunem. Może nie była to prawdziwa randka, bo żaden z nich nie był w drugim zakochany, ale i tak był to poniekąd niezapomniany dzień. Chanyeol naprawdę pierwszy raz zabrał kogoś do miejsca, które coś dla niego znaczyło. Chociaż poznał starszego przez przypadek, niczego nie żałował. Podświadomie wiedział, do czego tamten zmierzał owego wieczoru w klubie. Gdyby nie postawił na swoim i dał się ponieść spontanicznemu wpływowi alkoholu, byłby teraz na przegranej pozycji.
Jego myśli popłynęły tak warto i tak odlegle, że znalazł się przed swoim wieżowcem, nim zdążył się zorientować. Zgasił silnik, a później przełknął ślinę, spoglądając na mężczyznę śpiącego w fotelu obok. Wyglądał niezwykle spokojnie, a jego twarz nie miała cienia wyrazów, jakimi Baekhyun poczęstował go wcześniej. Nie była wulgarna, prowokująca, szokująca, nie pokazywała chęci wyższości. Delikatne rysy ukazywały jakby zagubionego w dorosłym świecie chłopca, który nie umie znaleźć właściwej drogi, a może nawet świadomie nie próbuje jej szukać. Odchrząknął, z wyczuciem potrząsając malarza za ramię.
– Hej, Baekhyun, obudź się – powiedział cicho, nie chcąc przestraszyć drugiego. – Jesteśmy na miejscu.
Z wolna unoszące się powieki, odsłoniły ciemne tęczówki zasłonięte senną mgłą. Byun ziewnął, zakrywając usta dłonią, a potem wyprostował się, mrugając parokrotnie. Ostrożnie wyciągnął zesztywniałe ramiona, dopóki nie poczuł trzaśnięcia w stawach.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał, w jego głosie słyszalna była skromna chrypka.
– Zapomniałem się i właśnie stoimy przed moim domem – odrzekł Chanyeol, nerwowo drapiąc się w kark. Uśmiechnął się niezręcznie, odwracając prędko wzrok. – Jak chcesz mogę odwieźć cię do siebie albo wysadzić cię pod kawiarnią, gdzie się umówiliśmy. Wybór należy do ciebie.
Kilka długich – być może za długich – minut Baekhyun zastanawiał się, co zrobić. Nadal czuł na swoich ramionach ciepłe dłonie Morfeusza i pewnie zapadłby w głęboki sen, gdyby mocno zacisnął oczy. Westchnął ciężko. Najchętniej wprosiłby się Parkowi do mieszkania, a potem wepchnął do łóżka i zakończył tę znajomość następnego ranka, ale nawet na to nie miał siły. Spacer po pięknej okolicy wystarczająco go zmęczył.
– Wysadź mnie pod kawiarnią. Nie chcę sprawiać ci jeszcze większego kłopotu – powiedział po namyśle, poprawiając skręcony na piersi pas.
Chanyeol ponownie uruchomił silnik i wyjechał z parkingu. Uważnie obserwował drogę, jako że już się ściemniło. Rzucił Baekhyunowi przelotne spojrzenie, uśmiechając się nieznacznie.
– Dobrze ci się spało? – zapytał, mając wreszcie okazję do nawiązania rozmowy.
– W łóżku byłoby wygodniej, ale nie mam na co narzekać – odparł malarz, opierając brodę na ręce, którą wsparł o szybę.
– Bardzo mi przykro, ale moje auto nie jest na tyle przestronne, żeby zamontować w nim łóżko – wyjaśnił Park z udawaną nutą smutku i żalu, a chwilę potem zaśmiał się dość głośno. – Mam nadzieję, że jak już dotrzesz do siebie, to porządnie się prześpisz i nie prześlesz mi żadnych zażaleń.
Kręcąc z rozbawieniem głową, Byun przeniósł wzrok na twarz czarnowłosego. Pomimo wcześniejszego wybuchu śmiechu dostrzegł na niej niemalże prawdziwą powagę. – Obiecuję, że nie złożę ani jednej skargi, nawet jeśli moje posłanie będzie o niebo lepsze od tego fotela. – Uniósł do góry dwa palce jak w geście przysięgi.
Prędko znaleźli się tuż na wprost kawiarni, gdzie spotkali się tydzień wcześniej. Chanyeol zgasił silnik, jak gdyby nie miał zamiaru tylko wysadzić starszego i spokojnie wrócić do swojego mieszkania. Odpiął pas i odwrócił się w stronę Baekhyuna, lekko zagryzając pełną dolną wargę. Jasnowłosy wtedy nacisnął klamkę, lecz drzwi samochodu nie otworzyły się. Pełen niepokoju spojrzał na bruneta szeroko otwartymi oczami. Nie wiedział dlaczego, lecz po plecach przebiegł mu chłodny dreszcz świadczący o strachu i poczuciu zagrożenia.
– Wiesz, tak sobie pomyślałem… – zaczął młodszy, unosząc głowę. Gdy spostrzegł panikę emanującą z mimiki malarza i ryzykownie pulsującą żyłę na jego szyi, zadrżał. – Czy coś się stało?
– Dlaczego zamknąłeś drzwi? Chcę wysiąść – odparował bez zastanowienia Baekhyun, jedną dłoń zaciskając w pięść.
– Spokojnie, przecież nic ci nie zrobię – powiedział cicho Park, a jego ciemne oczy wskazywały na to, że mówił w stu procentach szczerze. Jednak w pamięci Byuna odegrała się scenka, którą przeżył kilka tygodni wcześniej. Dość przystojny facet, który po paru minutach chciał go częstować narkotykami. – Chciałem jeszcze przez moment porozmawiać. Nic więcej. – Młodszy nieśmiało położył dłoń na szczupłym ramieniu.
– No, dobrze… – Słowa starszego wydawały się być jak przekręcone przez wyżymaczkę. Z jednym długiem oddechem w końcu się rozluźnił, zapominając o chwilowym lęku, który powolutku wpełzał do jego głowy. – O czym chciałeś mówić?
– Świetnie się dzisiaj bawiłem. Naprawdę – stwierdził dobitnie Chanyeol, nie zdając sobie sprawy, że jego duża dłoń zaczęła uspokajający masaż. – Tak, wiem, pewnie zaraz powiesz, że to głupie, bo nie robiliśmy nic specjalnego. Zwykły obiad i jakiś kretyński spacer, rozumiem to. Dla mnie jednak było w porządku. Dowiedziałem się o tobie odrobinę i choć to bardzo mało, liczę na to, że pozwolisz mi poznać się jeszcze bliżej. – Ostatnie wypowiedziane zdanie odbijało ogromną nadzieję i determinację.
– To znaczy?
– Spotkasz się ze mną jeszcze raz? – pytanie było tak niewinne i wstydliwe, że Park wyglądał teraz jak nastolatek, który składa propozycję dziewczynie, w której kochał się już od przedszkola.
Baekhyun musiał zasłonić usta dłonią, żeby się nie roześmiać na całe gardło. Odkaszlnął cicho, widząc, że czarnowłosy naprawdę się denerwuje. Przez myśl przeszło mu, że nie miał jeszcze nikogo albo zwyczajnie był przerażony zapraszaniem kogoś na randkę, dlatego się od tego wzbraniał. Skinął w pośpiechu, a na jego usta wstąpił dziwny uśmieszek.
– To może… wpadniesz do mnie? Pojutrze? – rzucił z wahaniem Chanyeol.
– Niech będzie. O której? – Malarz wyglądał na podekscytowanego, co było u niego rzadko spotykane.
– O tej samej co dziś. Przyjdź tutaj, będę czekał dokładnie w tym miejscu.
– Okej, pasuje. – Byun odwrócił się, chcąc już wysiąść, kiedy młodszy niespodziewanie położył mu na kolanach kilka banknotów. – Co to?
– Złap taksówkę. Nie wszystkie okolice są bezpieczne o tej porze – Park mówił z okrutną prawdziwością. Później odblokował drzwi, wymienili konieczne pożegnania i rozstali się w rosnącym blasku wschodzącego księżyca.
◄►
W taksówce – mniej-więcej w połowie drogi – Baekhyuna rozbolała głowa. I to nie dlatego, że miał dosyć tego dnia. Przeciwnie. Męczyła go raczej bezsensowna gadanina taksówkarza, który co kilka sekund rzucał mu dwuznaczne (a może wcale nie) spojrzenia. Spuszczał wtedy wzrok albo przewracał oczyma, starając się zapanować nad swoimi nerwami. Po tak dobrym obiedzie i wspaniałym spacerze nie chciał dać się wyprowadzić z równowagi, a podstarzały mężczyzna coraz bardziej przeciągał strunę.
Kiedy wydawało się, że tykająca bomba, którą był malarz, zaraz wybuchnie, samochód zatrzymał się gwałtownie z mocnym szarpnięciem. Mało brakowało, a obaj byliby pozbawieni uzębienia, a przynajmniej jakiejś jego części. Z odrazą Byun wygramolił się ze swojego siedzenia, wręczając kierowcy odliczoną sumę. Uśmiechnął się krótko, widząc, że zostały mu jeszcze trzy banknoty. Zatrzasnął drzwiczki, nie oglądając się więcej za siebie. Słyszał jeszcze złowieszczy pisk opon i przerażone skomlenie psa, co wywołało na jego ciele nieprzyjemne ciarki.
– Niezrównoważony zgred – mruknął do siebie, po czym wszedł w ciemność prowadzącą do drzwi jego kamienicy.
Wspiął się po schodach na gorę i dopiero wtedy zorientował się, że zapomniał zamknąć własnych drzwi na klucz. Cóż, nie przechowywał w domu drogocennych skarbów i nikt podejrzany nie znał jego adresu, więc nie miał się czym przejmować. Choć może raczej notoryczne wychodzenie w pośpiechu i potencjalne ryzyko włamania powinny skłonić go do lepszego dbania o swoją klitkę. Zwłaszcza teraz, gdy nie mieszkał sam, ale z Momo.
Odetchnął ciężko, zdejmując buty, po czym kopnął je w kąt. Od razu wszedł do sypialni, gdzie kotka powitała go wesołym dźwiękiem dzwoneczka zawieszonego na szyi. Miauknęła zdumiewająco głośno. „Jak minął ci dzień?” zdawała się mówić. Baekhyun z wolna opadł na materac, pozwalając jej wskoczyć na swoją pierś. Przeczesał palcami jej mięciutką sierść, przymykając oczy. Łagodne pomrukiwanie zwykle było dla niego lepsze niż niejedna kołysanka z dzieciństwa, ale wtedy sen nie bardzo chciał przyjść.
– Chanyeol wygląda na dobrego gościa – powiedział cicho, a nagła suchość w gardle komicznie zmieniła brzmienie jego głosu. – Sam nie wiem, dokąd to wszystko zmierza. Zobaczymy, co pokaże czas. Zgadzasz się ze mną?
W odpowiedzi Momo znów miauknęła głośno i przeciągle, przebierając w miejscu łapkami, które następnie otuliła ciemnobrązowym ogonem. Nim malarz zacisnął na dobre powieki i zaczął liczyć wyimaginowane baranki przeskakujące nad nieistniejącym ogrodzeniem, wydobył z kieszeni banknoty, które pozostały mu po jeździe taksówką. Choć przedtem wydawało mu się, że jest ich trzy, okazało się, że tylko dwa z nich są rzeczywiście wartościowe. Na trzecim – białej podłużnej karteczce – wypisane było kilka cyfr i krótka wiadomość. Zadzwoń, kiedy będziesz miał ochotę, C. Mimowolny uśmiech wykrzywił wargi Byuna.
– Widzisz, nawet dał mi swój numer telefonu – szepnął Baekhyun w ciemność, po czym schował znalezisko pod materac.
◄►
Sobotni poranek nie zwiastował nic nadzwyczajnego w ostatnio dość nudnym i szarym życiu malarza. Kolejne spotkanie z Parkiem co parę minut nasycało go nową dozą ekscytacji. Nie mógł już doczekać się, aż w końcu znajdzie się w jego mieszkaniu. Nie wiedział, czego powinien się spodziewać, lecz był skrycie przekonany, że wystrój jest niebanalny i bardzo drogi. Skoro ma się pieniądze, to się z nich korzysta. Tak sobie to tłumaczył. Chodził z miejsca w miejsce, nie potrafiąc usiedzieć na tyłku. Nawet Momo nerwowo machała ogonem, była zdezorientowana i odrobinę zmartwiona.
Spodziewał się niemal wszystkiego, wliczając w to również obfitą śnieżycę, gdy za oknem promieniała złocista jesień, ale nie przewidział nagłego telefonu od Jongina. Głos chłopaka był roztrzęsiony i jakby o oktawę wyższy. Panika i strach niemal wylewały się z słuchawki, gdy Baekhyun próbował go uspokoić, by zrozumieć choćby kilka słów.
Bo Kyungsoo… On jest… w szpitalu… – Może i wcześniej Kim mówił chaotycznie i nieskładnie, lecz istota informacji bez przeszkód dotarła do jasnowłosego.
– Co się stało? – spytał zaskoczony, niezwłocznie wychodząc na korytarz i zakładając buty.
Nie wiem, hyung. Lekarz powiedział, że to tylko zmęczenie, ale nie jestem niczego pewien. Nie było mnie przy nim – wyjaśnił, podczas gdy Byun uporczywie szarpał za suwak przy kurtce.
– Zaraz do ciebie przyjadę. Powiedz mi tylko, który to szpital – poprosił, prawie wybiegając z mieszkania. Nie zauważył, że po raz kolejny zapomniał o zamknięciu drzwi na klucz.
Zdyszany wbiegł do szpitala i choć brakowało mu tchu, podszedł do kobiety siedzącej przy komputerze. Oparł się o blat jej biurka, po czym przez dłuższą chwilę starał się złapać oddech. Gdy w końcu przełknął płonący miecz, jaki utkwił mu w gardle, spojrzał na pielęgniarkę wzrokiem pełnym nadziei. Spytał o przyjaciela i wkrótce dowiedział się, gdzie może go znaleźć, lecz nie obyło się bez trudności. Oczywiście spytano go, kim jest i dlaczego koniecznie chce się z nim widzieć.
Winda z błyszczącym wnętrzem, w którym mógł przeglądać się jak w wypucowanym lustrze, zawiozła go na siódme piętro. Wąskie drzwi otworzyły się, a oczom Baekhyuna ukazał się nerwowo spacerujący Jongin. Robił kilka kroków w stronę toalet, a potem zawracał i powtarzał tę czynność bez końca. Ręce trzymał zaplecione z tyłu, a jego plecy były pochylone, jakby dźwigał na nich wielki kamień, przez co wyglądał bardziej jak staruszek z głową pełną zmartwień niż tryskający zdrowiem młody mężczyzna. Odetchnąwszy, Byun podszedł do niego i chwycił go za ramię. Tamten podskoczył zaskoczony, ale jego twarz natychmiast uległa zmianie. Z zatroskanej i boleśnie zmarszczonej przybrała wyraz ulgi i pocieszenia.
– Dobrze, że jesteś. Bałem się, że gdzieś się zgubiłeś albo pomyliłeś adres – powiedział Kim na powitanie, mocno ściskając drobnego malarza.
– Jak mógłbym pomylić adres szpitala, Jongin. Nie ma takiego drugiego – żachnął się, jednak odwzajemnił uścisk, delikatnie poklepując młodszego po plecach. – Opowiedz mi, co się stało. Jakim cudem Kyungsoo trafił w tak paskudne miejsce.
Usiedli na stołkach tuż obok dużego buczącego automatu do kawy. Nim Jongin zaczął cokolwiek mówić, wyjął z kieszeni swojej wiatrem podszytej kurtki drobne i wrzucił je do maszyny. Dokładnie minutę później dzierżył w dłoniach dwa plastikowe kubeczki z gorącą kawą, która raczej nie grzeszyła jakością.
– Nie było mnie w domu, kiedy to wszystko się stało, ale jak tylko otrzymałem telefon, wybiegłem z sali, złapałem autobus i przyjechałem do szpitala. Miałem zajęcia z tańca, ale gdybym wiedział, że stanie się coś złego, nie wychodziłbym z domu. – Kim westchnął, kładąc splecione dłonie na ubogim stoliku. Drżały z nadmiaru złych emocji ale także z poczucia winy. – Zemdlał, robiąc sobie herbatę i uderzył głową w szafkę po drugiej stronie. Nic poważnego się nie stało, ma małe rozcięcie i lekki wstrząs mózgu, i nie jest w najlepszej kondycji. Sąsiadka, która usłyszała huk, wezwała pogotowie i chwała jej za to. Lekarze mówią, że jest przemęczony i przepracowuje się. Jak bardzo ślepy jestem, że tego nie zauważyłem? – Cichy, prawie niedosłyszalny szloch wyrwał się z gardła chłopaka.
– To nie twoja wina, Jongin. – Baekhyun ostrożnie położył swoją dłoń na tych młodszego i ścisnął je w pocieszającym geście. – Takie rzeczy czasami się zdarzają. Następnym razem będziesz pamiętał, żeby do czegoś takiego nie dopuścić. Obaj musicie na siebie uważać, nie tylko jeden z was. Nie próbuj wmawiać sobie, że jesteś beznadziejnym facetem, bo wiemy, że wcale tak nie jest. Kochasz go najbardziej ze wszystkich ludzi na świecie i nigdy nie pozwolisz, by stała mu się krzywda, a to był tylko mały wypadek. Na szczęście nie skończyło się to jakąś tragedią. – Pochwycił kubek, który wcześniej odstawił na stołek obok, i wziął duży łyk przestygniętej lury.
Jakiś czas siedzieli w ciszy przesiąkniętej tylko zdawkowymi hałasami dochodzącymi z sal na tym piętrze. Później Kim streścił malarzowi to, co działo się u nich w ostatnim czasie. Nie był zachwycony tym, że niewiele czasu spędzał z ukochanym i co parę zdań wracał do okropnego wypadku, chowając twarz w dłoniach. Byun był w stanie tylko go pocieszać i posyłać mu łagodne acz bolesne uśmiechy. Kiedy wyjął z kieszeni telefon, podskoczył na krześle jak oparzony. Zegarek wskazywał za pięć drugą po południu. Przez całe to zamieszanie zupełnie zapomniał o spotkaniu z Chanyeolem, a tamten pewnie już na niego czekał pod kawiarenką.
– Coś się stało, hyung? – spytał zbity z tropu Jongin, wstając, aby wyrzucić puste już kubki po kawie.
– Tak bardzo zainteresowałem się Kyungsoo, że zapomniałem o randce – wytłumaczył, nie orientując się, że sam bezwolnie użył słowa, z którego wcześniej szydził. Brwi młodszego wzniosły się ku górze, lecz Baekhyun nie dostrzegł tego, gdyż odszedł w bardziej ustronne miejsce, by wykonać telefon. Jego całe ciało spięło się, kiedy po trzech sygnałach Park odebrał. –Przepraszam Chanyeol, ale dzisiaj nie możemy się spotkać. Jestem w szpitalu i-
– Jesteś w szpitalu?! Coś ci się stało?! – Poruszenie bardzo dźwięcznie odbijało się echem w głosie młodszego.
– Nie, ze mną wszystko dobrze. Mój przyjaciel… miał maleńki wypadek – odrzekł Byun, opierając zwiniętą w pięść dłoń o ścianę.
Przyjadę tam. Powiedz mi tylko, w którym szpitalu jesteś. – Jasnowłosy odniósł wrażenie, że ktoś powtórzył jego własne słowa sprzed jakichś dwóch czy trzech godzin. – Halo? Baekhyun, jesteś tam jeszcze?
– Tak, tak. Myślę, że nie będziesz sprawiał problemu.


A/N: Powoli zbliżamy się do połowy tego ff. Mam nadzieję, że Wam się podoba i oczywiście dziękuję za wszystkie komentarze i dobre słowa, nawet te, których tu nie umieszczacie!

wtorek, 23 maja 2017

Canvas [8/20]

Gwiaździsty deszcz



Sztaluga stała samotnie, a przybity do niej odpowiednio przygotowany podkład wdychał słabe opary rześkiego powietrza, przedzierającego się przez wąską szparę uchylonego okna. Baekhyun sięgnął do najdłuższy a zarazem najgrubszy pędzel, jaki miał w swej kolekcji. Zanurzył go w granatowym kleksie na palecie, a następnie począł kreślić długie smugi. Górna część prędko zasnuła się ciemną poświatą, przypominającą bezkresną głębię oceanu. Malarz odłożył niepotrzebne narzędzie i sięgnął po kolejne. Tym razem był to cienki pędzel, który począł niby bezmyślnie malować kłębiaste kształty.
Brudnoszare bałwany, przez które przenikały ślady biali bądź czerni, wkrótce stały się wyraźnymi chmurami. Gdzieś w oddali rozpływały się w kolorze nocnego nieba. Byun trudził się, żmudnie tkając farbą wyszarpane tu i ówdzie krawędzie, jak gdyby ktoś nagle urwał część obłoku niczym kawałek słodkiej cukrowej waty. W samym centrum dzieła znalazły się trzy maleńkie kropki. Z każdą kolejną chwilą przybywało pozornie niepotrzebnych plamek. Niektóre powstały na rozmazanych pasmach ledwie dostrzegalnego bordo czy fioletu. Nieciężko było odgadnąć, że to błyszczące gwiazdy i całe ich skupiska niemal identyczne z tymi, jakie mężczyzna podziwiał ubiegłego wieczoru.
I mimo iż ciemność tworzonego przez niego obrazu pochłaniała go do głębi serca, czyste słońce rysowało na jego twarzy delikatną tęczę, której nawet nie był w stanie dostrzec. Otrząsnął się z transu dopiero wówczas, gdy cieniutkie włoski oderwały się od grubego płótna. Odłożył paletę i pędzel na podłogę, po czym odsunął się do tyłu. Dokładnie lustrował wzrokiem to, co namalował. Zrobił jeszcze jeden krok i następny, a po nich kilka kolejnych. Z bliska widzi się najmniej. Nim się zorientował, mimowolnie oparł się plecami o ścianę, błądząc wzrokiem po namalowanych drobnych punkcikach. Z takiej odległości wyglądały jak padający śnieg.
Błędny, chytry uśmieszek zaplątał się na uroczych wargach Baekhyuna. Dawno nie umiał tego stwierdzić, lecz wreszcie był dumny z czegoś, co sam stworzył. Może nie było to coś, co każdy chciałby powiesić w swym ogromnym salonie, by towarzyszyło wytwornym meblom stworzonym na specjalne zamówienie i puszystemu dywanowi, po którym nikt nie miał prawa stąpać, jednakże był to powód do radości. Pozostawiając dzieło do wyschnięcia i przypieczętowania przez czas, malarz powoli pozbierał rzeczy, zanosząc wszystko do łazienki. Zmył psotne plamy z nosa i policzków, po czym dokładnie opłukał rozpuszczalnikiem pędzle. Wymyte odłożył na miejsce, nie kwapiąc się do wysuszenia ich.
Dyskretne pukanie do drzwi oderwało go od poprzedniego zajęcia. Otworzył bez najmniejszego zawahania i udał zaskoczonego, gdy ujrzał za progiem przyjaciela. Zaprosił go do środka ruchem ręki, po czym na chwilę zniknął w sypialni. Znalazł plamy na swojej koszulce, dlatego pospiesznie zmienił ją na jakąś inną i poszedł do kuchni, gdzie Kyungsoo zdążył się już rozgościć. Na stole znalazły się pudełka opakowane w kolorowe materiały. Różowe, zielone i czerwone węzełki wyglądały odrobinę śmiesznie i Byun zachichotał pod nosem, naciskając pstryczek przy czajniku. Automatycznie wyjął z szafki dwa kubki, włożył do nich saszetki z herbatą, a później oparł się o blat, patrząc na Do z uniesionymi brwiami.
– Przyniosłem ci coś do jedzenia – oznajmił starszy, na co Baekhyun prychnął. Tak oczywistych rzeczy nikt nie musiał mu tłumaczyć.
– Niby po co mi to? Przecież mam lodówkę…
– A w tej lodówce pustki –przerwał mu Kyungsoo, odwiązując jeden z pakunków. – Gdybyś miał na tyle, nie umawiałbyś się z ludźmi. A skoro z kimś się umówiłeś, to wcześniej musiałeś być w klubie, czyli chciałeś zdobyć jakieś pieniądze. Nie jestem aż tak głupi, nie wyobrażaj sobie za dużo. – Uniósł groźnie palec ku górze, srogo mierząc malarz wzrokiem.
– Dobra, dobra, nic nie mówię. Nie spodziewałem się tylko, że natychmiast na to wpadniesz – wyjaśnił Byun, wlewając wrzącą wodę do ich ulubionych kubków. Podsunął jeden z nich w kierunku przyjaciela. – Co tam w ogóle jest?
– Przyniosłem trochę kimchi – zaczął Do, wyjmując naczynia jedno po drugim – i kilka porcji gotowanej na parze ryby. Przygotowałem ją w ziołach. Jest też mnóstwo ryżu. Może nie jest to najlepsza opcja, ale wystarczy, że wlejesz odrobinę wody i zagrzejesz w mikrofalówce. Zrobiłem też ddeokbokki. – Wyjąwszy kilkanaście różnych misek i miseczek, ustawił je w rzędach na stole.
– Dzięki, Kyungsoo – odezwał się Baekhyun cicho, po czym siorbnął duży łyk gorącej herbaty. – Gdyby nie ty, pewnie za dwa dni zacząłbym umierać z głodu.
– A, zapomniałbym! – wykrzyknął nagle Do, sięgając do kieszeni. Wyjął z niej kilka banknotów i bez oporów wręczył młodszemu, uśmiechając się do niego ciepło jak matka. – Kup coś dla kota. Nie byłem pewien, co lubi, więc wolałem dać ci pieniądze.
– Kyung…
– Nie musisz nic oddawać i nie wykręcaj się. Po prostu je weź. Wiem, że są ci potrzebne.
Mocno zagryzając dolną wargę, Byun delikatnie wziął do ręki wartościowe papierki i schował pod słoikiem, w którym niegdyś trzymał kawę. Nie czuł zawstydzenia, jednak jakiś prąd niezręczności przemknął przez jego ciało. Odstawiwszy kubek z herbatą na bok, zaczął układać w lodówce wszystkie pudełka przyniesione przez przyjaciela. Zaśmiał się cicho, gdy zdał sobie sprawę, że ustawił je według kolorów. Później wrócił do picia przestygniętego już napoju, zasiadając na stole jak to miał w zwyczaju. Do zasiadł na małym, nieporadnym krzesełku stojącym gdzieś na uboczu.
– Dał ci chociaż trochę grosza? – odezwał się znienacka starszy, obracając dookoła jasnoniebieski kubek w białe kropki. Bardzo uważnie obserwował płynny ruch, jakby chciał odwrócić swą uwagę od własnych słów.
– Do niczego nie doszło, więc nie miał mi za co płacić – wyburczał Baekhyun, wlepiając wzrok w kuchenne linoleum. Nawet stare zaschnięte plamy po oleju wydawały mu się teraz ciekawsze.
– Co masz na myśli? – Kyungsoo uniósł głowę z wyraźnym zainteresowaniem.
– Właśnie to, co przed chwilą powiedziałem. Posiedzieliśmy w kawiarni, poudawaliśmy znajomych i rozeszliśmy się do siebie – odrzekł malarz, a potem westchnął tak ciężko, jak gdyby ktoś przyparł go do muru całym swym ciężarem. – Umówiliśmy się jeszcze raz. Za tydzień mamy iść razem na obiad czy w jakieś inne miejsce. Coś jak druga randka. – Wzruszył ramionami. – Wnioskuję to po tym, że pieprzył coś o lodach, kinie i innych takich bzdurach.
– Nie mówiłeś mi, że chcesz się z kimś związać – zauważył starszy i zrobił całkiem spory łyk.
– Bo nie chcę. To tylko kolejny facet, w którym widzę mnóstwo pieniędzy i dobrą dupę. To wszystko. – Baekhyun wzruszył ramionami, zapatrując się w kamienicę naprzeciw tej jego. Kilka liści poderwanych przez zawadiacki podmuch wiatru poszybowało wysoko niczym psy uwolnione ze smyczy. – Problem tkwi w tym, że muszę nad nim trochę popracować. Może po dwóch, trzech spotkaniach pozwoli mi na coś więcej. W innym wypadku zrezygnuję, choć szkoda stracić taką okazję.
– Musi być tego wart, skoro zamierzasz się postarać.
– Gdybyś go zobaczył, powiedziałbyś to samo. Wierz mi. – Ton głosu Byuna świadczył o ogromnej pewności siebie, być może i zadufaniu. Lecz w istocie Chanyeol był bardzo przystojnym młodym mężczyzną i niczego mu nie brakowało, dlatego żal było nie wspomnieć o nim chociaż jednym słowem.
◄►
Kiedy makaron z sosem z czarnej fasoli, o którym Kyungsoo zapomniał wspomnieć, zniknął z plastikowego pudełka równie szybko jak sam przyjaciel, Baekhyun przebrał stary, podziurawiony podkoszulek, zastępując go czarną koszulką z kolorowym nadrukiem. Wepchnąwszy w ciasną kieszeń plik banknotów, wyszedł z mieszkania z beztroskim wyrazem twarzy. Najbliższy sklep zoologiczny oddalony było o jakieś dwa kilometry, więc czekał go spacer. Pogoda dopisywała. Słońce świeciło w najlepsze, ale nikomu nie groziło ryzyko spalenia na węgiel, więc spokojnie można było wyjść i rozkoszować się miękkim ciepłem.
Maszerował swobodnym krokiem, rozglądając się dookoła, jakby spodziewał się ujrzeć coś nowego w okolicy. Niestety, wszystko wyglądało jak dawniej. Te same szare, obskurne kamienice, którym towarzyszyły w większości zapuszczone ogródki. Tylko tu i ówdzie spomiędzy wysokiej trawy wyglądały barwne kielichy lub słabowite płatki, niemo wołając o pomoc, o wyzwolenie. Silniejsze rośliny dziarsko wspinały się po rynnach lub piorunochronie, niektóre podejmowały się nawet pięcia po murze. Słychać było to samo szczekanie co trzy albo siedem dni temu. Zupełnie jak gdyby ktoś zatrzymał płytę w jednym miejscu, a jakiś czas później włączył ją od nowa. Nie przeszkadzało mu, że okolica, w którym mieszka, ciągle stoi w miejscu. Nikt się nie zmieniał, życie zatrzymało się w jednym punkcie i tylko bezlitosne pory roku mogły z impetem popchnąć je dalej.
Przechodząc chodnikiem obok parku, malarzowi rzuciły się w oczy dwa ptaki, nieśmiało przeskakujące z jednego kamyka na drugi. Uśmiechnął się nikle, wyobrażając sobie rysunek, jaki mógłby z tego stworzyć. Ale nie był już dzieckiem i nie zajmował się pracą z ołówkiem. Wolał farby. Ciężkie, gęste, o intensywnym zapachu – te idealnie oddawały to, co dawno zakopał w głębi siebie. Te, które były lekkie i łatwo rozmywały się zmieszane z wodą były zwierciadłem jego obecnego stanu duszy i umysłu. Zmieniały kształty bez żadnych trudności, przybierały nieraz cudaczne formy, jednak wsiąknięte w podkład nie ulegały już presji pędzla. Potrząsnąwszy głową, zorientował się, że stoi w miejscu i gapi się w opuszczone przez ptaki poletko z wzorowo przyciętym trawnikiem.
Po przebyciu nie tak długiej drogi w końcu dotarł na miejsce. Pomalowana na niebiesko elewacja budynku, na której widnieją kolorowe ryby i akwariowe rośliny, z miejsca daje znać, że znalazł się przy wejściu do sklepu zoologicznego. Popchnął drzwi, zakładając na twarz najradośniejszą maskę, jaką miał pod ręką. Otóż był szczęśliwym posiadaczem pięknego kota, którego niejeden mógłby mu pozazdrościć. Musiał prezentować się tak, jak wymagało tego otoczenie. Wodząc wzrokiem po klatkach ze zwierzętami i półkach z różnymi akcesoriami, nie zwrócił uwagi na ekspedientkę wpatrującą się w niego intensywnie. Nie zauważył też, że przywitała go i zadała pytanie. Dopiero kiedy stanęła tuż obok, przeniósł na nią wzrok. Mimo zaskoczenia wyraz jego twarz nie uległ najmniejszej zmianie.
– Czy mogę w czymś panu pomóc? – zapytała dziewczyna, uśmiechając się życzliwie i ciepło. Prawie uwierzył, że gest ten był prawdziwy. Ileż fałszu z pewnością kryło się w tak niewinnej osóbce?
Czas jakby na moment stanął w miejscu. Malarz zdążył dostrzec chyba milion jaśniutkich piegów na pulchnych policzkach, a nawet niesymetrycznie namalowane brwi. – Czy potrzebuje pan pomocy? – ponowiła pytanie, gdyż mężczyzna najwyraźniej był czymś bardziej pochłonięty, niż słuchaniem jej uroczego głosiku.
– Szukam dobrej jakości karmy dla kota, ale nie chciałbym przepłacić – powiedział z równie wyimaginowaną wesołością.
Dziewczyna dziarskim krokiem poszła na zaplecze, zostawiając go samego. Odetchnął cicho, opuszczając bolące kąciki ust. Już dawno tak bardzo się nie starał. Częściej jego twarz była bezwyrazowa, blada, pusta jak czyste płótno, które tylko czeka, by ktoś udrapował na nim tłuste plamy barw. Ale on nie wyczekiwał niczego. Był po prostu sobą, tkwił w rzeczywistości. Nie planował, nie marzył. Czasami chciał, pragnął i pożądał, zabijając w sobie wszystkie plamki radości. Uciekały z niego jedna po drugiej wraz z każdym szczerym słowem wobec nieznajomej osoby. Słysząc szybkie kroki, ponownie przywdział rozradowaną maskę, wyczekując ekspedientki.
Dźwigała kilka małych woreczków w srebrnym kolorze z fioletowymi nalepkami, na których namalowana była głowa kota. W podręcznym koszyku miała też puszki i małe saszetki z identycznym nadrukiem. Postawiła przyniesiony towar na ladzie, jednym spojrzeniem zapraszając mężczyznę do siebie. Baekhyun podszedł bliżej, z uwagą przyglądając się błyszczącym opakowaniom.
– To są produkty wiodącej marki, polecamy je wszystkim i muszą być naprawdę świetne, skoro ludzie po nie wracają. No i nie mają jakiejś wygórowanej ceny. Niech pan tylko spojrzy – rzekła, wskazując na naklejkę z nadrukowanymi cyframi. Brwi malarza uniosły się ku górze w pozytywnym zdziwieniu. – Lepszych produktów pan nie znajdzie. Gwarantuję to.
– W takim razie wezmę dwa większe woreczki z drobiem, trzy saszetki z łososiem i- – urwał, rozglądając się po sklepie. Jak na skrzydłach podbiegł do półki i zdjął z niej czarny pasek z małym dzwoneczkiem. – I to.
Zapłaciwszy za skromne zakupy, Byun opuścił sklep, milczącym spojrzeniem żegnając się z rybkami w akwariach, które patrzyły na niego z utęsknieniem. Teraz jego radość nie była już nieszczera. Cieszył się, że Momo będzie miała dobre jedzenie i śliczną obrożę. Może i rzeczy takie były raczej dla psów, ale ta była jakby stworzona właśnie dla kotki czekającej na niego w mieszkaniu. W pośpiechu przeliczając pieniądze, jakie mu zostały, zaczął w duszy wiwatować. Mógł wstąpić do sklepu i zrobić przyjemność także sobie. Czuł się jak wszystkie dzieci, które mogą kupić sobie paczkę cukierków, jeśli zostaną im pieniądze z wyjścia do warzywniaka.
Mijając ten sam park, nawet nie rzucił okiem na stojące tuż obok niego drzewo. Był zbyt zaabsorbowany kupnem czegoś słodkiego. Podejmował w głowie decyzje, ale zaraz je zmieniał. Wracał do poprzednich wyborów, po czym znajdował nowe, lepsze. Zatrzymując się przed supermarketem, zrobił głęboki wdech, jak gdyby szedł w miejsce, gdzie ma rozstrzygnąć się sprawa jego życia i śmierci. Po przekroczeniu automatycznie rozsuwających się drzwi typowa muzyka z radia dotarła do jego uszu. Beztrosko krocząc ku regałom ze słodkościami, nadal nie mógł zdecydować się, na co ma ochotę. Gdy ujrzał wszystkie te cudowności, ślina sama napłynęła mu do ust i omal nie wypłynęła kącikiem.
Podliczył pieniądze po raz kolejny, a w jego oczach rozbłysnęły maleńkie iskierki. Bez zastanowienia sięgnął więc po dwie duże paczki pianek – jedne w kształcie smerfów, a drugie tradycyjne – i ogromną paczkę kwaśnych żelków z sokiem. Później poszedł w stronę chłodziarek. Szacując w pamięci koszty, wybrał trzy najładniejsze rożki o smaku gumy balonowej. Wiedział, że gdy tylko dotrze do domu, bramy nieba otworzą się szeroko wyłącznie dla niego. Zmierzając do kasy, nie zwracał na nikogo uwagi. Zapłacił szybko i wyszedł, machając reklamówką ze słodkimi pysznościami. Nie zostało mu już nic, ale pieniądze nie były mu więcej potrzebne. Lodówka była pełna, kot miał jedzenie i on zrobił też coś dla siebie samego. Idealny ład został zachowany.
◄►
– Momo, przyniosłem ci jedzenie – zawołał Baekhyun, przekroczywszy próg mieszkania.
Palcami u stóp zsunął buty i kopnął je w kąt. Wszedł do kuchni, a chwilę później znalazła się przy nim kotka. Spojrzała na niego słodkimi oczami i miauknęła głośno, dając wyraz swej uciesze. Malarz wziął metalową, trochę pozaginaną miskę i nałożył do niej pokarmu z jednej z saszetek. Nim jednak pozwolił Momo rozpocząć posiłek, przysunął ją do siebie, wolną ręką wyjmując z siatki zakupioną obrożę. Czarny pasek prędko znalazł się na szyi zwierzęcia, a malutki dzwoneczek pobrzmiewał wesoło wśród głębokiej ciszy. Kotka miauknęła jeszcze głośniej, po czym dumnie zasiadła obok miseczki, puszystym ogonem owijając własne łapki.
On sam włożył swoje słodycze do lodówki, a potem poszedł wziąć szybką kąpiel. Długi spacer w ciągłym słońcu zmęczył go. Odkręcając zimną wodę, nachylił głowę nad słuchawką prysznica. Rwące strumyki żwawo oblewały jego kark i plecy, niosąc ze sobą upragnioną ochłodę i orzeźwienie. Miał lekkie problemy ze złapaniem oddechu, ale w miarę upływu czasu przyzwyczaił się. Zmył z siebie popołudniowy brud i zapachy ulicy, nucąc pod nosem jakąś starą i zapomnianą przez wszystkich piosenkę. Beztroskie minuty mijały szybciej, niż by sobie tego życzył.
Gdy odświeżony i wysuszony wrócił do kuchni, kotki już dawno tam nie było. Odetchnął cicho, jak gdyby poczuł ulgę, że nie ma przy nim kogoś, kto by go kontrolował. Z przezroczystej siatki wyciągnął jednego loda i paczkę różowo-białych pianek. Usiadł na stole, podziwiając widok, jaki niosło ze sobą zachodzące słońce. Lilowa poświata falami układała się na dachach i wieżyczkach budynków, a towarzyszący jej soczysty oranż starał się rozbudzić uśpione światła ulic. Baekhyun z szelestem otworzył rożka, rzucając papierek na podłogę. Był jak zaczarowany, kiedy mimowolnie brał się za jedzenie, rozmazując sobie przy tym niebieski smakołyk tuż nad górną wargą. Choć jego uda, wilgotne i lepkie, przyssały się do blatu stołu, a chłód mieszkania szczypał go w kolana i łokcie, nic sobie z tego nie robił. Poza magiczną igraszką nieba połączoną z cukrowym smakiem na języku świat zdawał się nie istnieć.
Nawet zwykle roztrzepane myśli malarza dryfowały gdzieś w nicości, nie siląc się, by dobić do brzegu i zacząć dręczyć jego umysł. Piękno zewnętrznego świata, które malowała najwspanialsze pejzaże, pochłaniało go w całego. Przenikało do jego kości niczym złośliwy nowotwór, chcący wykraść to, co było mu najbardziej niezbędne. Mężczyzna wzdrygnął się delikatnie, czując jak niebieska strużka spływa mu po brodzie, a potem w ślimaczym tempie skapuje na obnażone udo. Wydął wargi, a potem wierzchem dłoni starł ślad z twarzy i nogi. I choć klejące plamy zostały w miejscu, nie było czasu, żeby dokładnie umyć je wodą i mydłem. Niknący błękit za oknem był o wiele ciekawszy.
– Ups – mruknął tylko i odgryzł spory kawałek wafelka.
Dopiero gdy szarość zapanowała nad sklepieniem, Baekhyun zeskoczył ze stołu, sycząc przy tym cicho, i odszukał w jednej z wielu szafek pudełko z długimi wykałaczkami. Może i nie był to jakiś wybitny pomysł, ale miał ogromną ochotę na pianki. Otworzył opakowanie, nabił kilka na cienki patyczek i przytrzymał go nad spokojnym ogniem kuchenki. Kilka minut później spieczony smakołyk znalazł się w jego ustach. Byun skrzywił się z powodu dziwnego smaku, lecz roztopione wnętrze szybko go zniwelowało. Pomimo to nie usmażył już nic więcej, wepchnął do buzi całą garść pianek. Różowy puder przykleił się w kącikach jego ust, ale nie narzekał. Jedzenie było pyszne i, jego zdaniem, dużo lepsze od tego, co przygotował mu Kyungsoo. Domowe obiadki to po prostu nie była jego bajka, a słodycze były wręcz dla niego stworzone.
– Robi się późno – wybełkotał, wrzucając do kubła na śmieci puste opakowanie i papierek.
Mokrą szmatką przetarł twarz i ręce, a później stwierdził, że czas położyć się spać. Momo grzecznie zeskoczyła z parapetu i skuliła się w kłębek przy brzuchu swego pana. Echo mieszkania odbiło wesoły dźwięk dzwoneczka, lecz malarz już tego nie usłyszał. Zbyt szybko zapadł w głęboki sen.
◄►
Ptaki świergotały w jednym rytmie wysoko między gałęziami drzew, podczas gdy Baekhyun znów spieszył się na spotkanie z Chanyeolem. Spóźnianie nie było jego priorytetem, lecz tym razem zaspał i to solidnie. Wstał kilka minut po dwunastej, a czekała go godzina – jeśli nie więcej – ciągłego marszu. Nim zdążył ogarnąć swój mały światek, jedne wyjście, jakie mu pozostało, to bieg. W połowie dystansu zatrzymał się, opierając dłonie na kolanach. Jego twarz była czerwona aż po czubki uszu, a oddech nierównomierny i bardzo płytki. Uderzył się pięścią w pierś raz i drugi, a gdy udało mu się zaczerpnąć więcej powietrza, wyprostował się, a następnie ruszył w dalszą drogę.
Ostatnią prostą malarz przebył tanecznym krokiem, uśmiechając się do siebie zwycięsko. Baekhyun 1–0 czas. Niezauważalnie zacisnął dłoń w pięść przy swoim boku, ale naraz podskoczył w miejscu, kiedy ukazała mu się znajoma, wysoka sylwetka. Chanyeol nie wyglądał już, jakby wybierał się na pogrzeb. Jego garderoba przypominała raczej o chłopaku, który wybrał się na setną randkę ze swoją dziewczyną, a mimo to chciał prezentować się, jakby była tą pierwszą i niesamowicie wyjątkową. Duże dłonie nonszalancko wepchnięte były w kieszenie ciasnych spodni, kiedy uraczył Byuna szerokim uśmiechem, który poprawiłby humor nawet osobie z głęboką depresją. Chwilę patrzyli na siebie, jak gdyby robili to po raz pierwszy albo ostatni. Malarz odrobinę uniósł kąciki ust ku górze, odwzajemniając miły gest.
– Dobrze cię widzieć – zaczął młodszy, przerywając zalegającą ciszę. – Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko temu, żebyśmy pojechali gdzieś moim samochodem.
Baekhyun powoli przełknął sporą gulę, której udało się niespodziewanie urosnąć w jego gardle. Jazda samochodem oznaczała bliskość i osamotnienie. W otoczeniu innych ludzi, w miejscu publicznym malarz nie musiał się kontrolować, bo jego rozsądek robił to machinalnie. Lecz kiedy dookoła nie było nikogo, wszystko w jednej chwili stawało pod ogromnym znakiem zapytania. Jego początkowy zamysł nadal był taki sam – dobrać się do spodni Chanyeola. Mimo to dał się zaprosił na obiad, jakby znowu liczył na cudowne rozwiązanie, które wpadnie mu do głowy,  i pomoże zrealizować cel.
– Nie, oczywiście, że nie. Możemy jechać, gdzie tylko chcesz. – Nie panował nad tym, co mówił. Po prostu nie chciał być niegrzeczny i obcesowy w samym środku dnia.
– No to chodź. – Brunet ponaglił go szybkim ruchem nadgarstka, kierując się w stronę zaparkowanego w cieniu pojazdu.
Pod rozłożystym drzewem, na parkingu w pobliżu biura podróży oferującego bardzo tanie przeloty za granicę stało zaparkowane Audi A5 sportback. Nie był to najnowszy model, ale i tak prezentował się bardzo okazale i sprawił, że z ust malarza wyrwał się cichy okrzyk, zaś jego źrenice powiększyły się w zachwycie. Przyspieszył kroku, by zrównać się z Chanyeolem. Zerknęli na siebie, po czym Baekhyun zarumienił się subtelnie, jakby na jego twarzy wręcz wypisane były wszystkie myśli, jakie chyłkiem przecisnęły się przez jego umysł.
Wyższy wyjął z kieszeni kluczyk i wcisnął guzik, dzięki czemu światła auta zamrugały dwukrotnie. Pociągnął za klamkę od strony pasażera i skinieniem zaprosił Byuna do środka. Kiedy obaj wygodnie siedzieli na swoich miejscach, poprosił o zapięcie pasów.
– W innym wypadku nigdzie nie pojedziemy. – Brzmiało to bardziej jak ostrzeżenie, lecz tego malarz nie mógł jednoznacznie stwierdzić, jako że wzrok drugiego skierowany był na maskę. – Bezpieczeństwo to podstawa – wymamrotał, poprawiając się na siedzeniu.
Cichy pomruk silnika i chwilę potem już jechali w jakimś nieznanym dla Baekhyuna kierunku. Znał miasto dość dobrze, dlatego koncentrował się na widoku za szybą. Minęli las szklanych wieżowców, nowszych i starszych firm, dziesiątki najróżniejszych sklepów, kwiaciarni, stoisk z tysiącem rzeczy, które każdy chciał mieć w swoim posiadaniu. Widzieli również mnóstwo ludzi pędzących gdzieś na złamanie karku. Nikt nie skupiał się na nich szczególnie. Ich podróż nie trwała długo, a mimo to zdawała się ciągnąć w nieskończoność, bo nie zamienili ze sobą ani słowa więcej.
Zatrzymali się znów pod jakimś drzewem. Byun zmarszczył nieznacznie brwi, lecz wysiadł z samochodu, gdy tylko ten przestał warczeć. Rozejrzał się dookoła i był pozytywnie zaszokowany – już drugi raz tego dnia. Miejsce to przypominało jakąś dawno zapomnianą dzielnicę, gdzie można spotkać tylko starych ludzi z twarzami przypominającymi zasuszone śliwki, na których gości zawsze ten sam pogodny uśmiech. W zasięgu wzroku nie dało się dostrzec ścian bez kawałków tynku czy elewacji zdewastowanych przez graffiti. Czas wydawał się stać w miejscu.
Tylko w malutkiej restauracji z ogródkiem tętniło życie. Biało-czerwona markiza wraz z dwoma zawieszonymi lampami nadawała całości jakiś wakacyjny urok, a zwisające z parapetu powyżej pelargonie tylko potęgowały to wrażenie. Krzesła na zewnątrz były z ciemnego drewna, a stoliki pokryte świeżutkimi, białymi obrusami – rzecz jasna z całym naręczem kwiatów w pękatym wazonie. Wszystko wyglądało wytwornie i malarz nie potrafił oderwać oczu, jak gdyby ktoś rzucił na niego nieme zaklęcie. Zachciało mu się namalować to przytulne wejście kojarzące się z domem, ale zdał sobie sprawę, że to nie są jego klimaty. Jeśli już, mógłby przelać na płótno to, co poruszało go, kiedy patrzył na rozkwitnięte kwiaty. Na tyle było go stać.
– Baekhyun, chodź! – krzyknął Chanyeol i dopiero wówczas Byun zauważył, że młodszy już prawie wszedł do środka.
Malarz natychmiast zerwał się z miejsca i zaraz znalazł się u boku towarzysza, gdzieś po drodze gubiąc oddech, choć wcale nie przebył długiego dystansu.
– Masz naprawdę słabą kondycję – powiedział młodszy, roztrzepując palcami swoją grzywkę. – Śmiem twierdzić, że nawet zerową.
– Nigdy nie przepadałem za lekcjami wychowania fizycznego. Albo chodziłem na wagary, albo byłem w jakiś sposób zwalniany – wyjaśnił, gdy płuca przestały palić go żywym ogniem.
– I wszystko jasne. – Wszedł do lokalu, mając nadzieję, że tym razem nie zapodzieje Baekhyuna.
– Co to w ogóle za miejsce? – spytał niższy, śledząc wzrokiem kelnerki z talerzami i ludzi krzątających się za kontuarem.
– Włoska restauracja, przecież obiecałem, że zabiorę cię na obiad – wytłumaczył cicho Chanyeol, podchodząc do lady. Jego szeroki, świetlisty uśmiech rozjaśniał dosłownie wszystko dookoła.
– Witam panów, czym mogę służyć? – zapytał mężczyzna w nieco podeszłym wieku. Zdecydowanie był Koreańczykiem, lecz jego akcent pozostawiał wiele do życzenia.
– Zarezerwowałem tutaj stolik na nazwisko Park – odpowiedział czarnowłosy, a wówczas starszy pan wklepał coś w komputer.
Robił to powoli i co chwila poprawiał okulary, które uporczywie zsuwały się z jego prostego nosa. Odszukawszy odpowiedni dokument, pokiwał głową, ponownie zwracając się twarzą do gości. Wyszedł zza baru, po czym ruszył w kierunku dwójki młodych mężczyzn. – Proszę za mną – rzekł głosem pełnym ciepła i życzliwości, które nie wyglądały na sztuczne. Pokazywał tym swą bezgraniczną radość, niedające się opisać słowami szczęście płynące z prowadzenia biznesu i możliwości obcowania z klientelą. Wyszedł z restauracji, lecz nie udał się na ogródek, który widzieli przedtem. Ten drugi, na tyłach budynku, był jeszcze bardziej zaciszny i urokliwy.
Baekhyun otworzył szeroko usta, przyglądając się jedzącym ludziom i idealnie przystrojonym stolikom. Każda najmniejsza rzecz była na miejscu i nie było nawet mowy o drobnych pomyłkach. Jasnowłosy trzy razy obrócił się dookoła, trzymając głowę zadartą po samo niebo. Nieuchwytny podmuch rozwiewał pojedyncze kosmyki, zdmuchując je na jego oczy wypełnione chłopięcym zafascynowaniem. Wyprostował się jak struna, gdy Chanyeol klepnął go w ramię, jakby chciał uspokoić rozwydrzone dziecko. Malarz spuścił głowę, bacznie obserwując kamienny chodnik pod swoimi stopami.
– Niech panowie zasiądą, zaraz przyniosę menu – polecił właściciel, wskazując na stolik, z którego przed chwilą zabrał plakietkę z napisem „rezerwacja”. Ukłonił się lekko i w chwilę potem zniknął we wnętrzu lokalu.
– Można się tu nieźle odmóżdżyć. – Chanyeol odsunął dla Baekhyuna ciemne krzesło wyściełane miękką poduszką. Sam zajął miejsce naprzeciw, wpatrując się intensywnie w jego twarz. – Mam nadzieję, że dzisiaj nie będziesz się przede mną chował w swojej skorupie.
– Przecież nie siedzę w żadnej skorupie – żachnął się malarz, marszcząc brwi. Ze złości zaczął skubać brzeg śnieżnobiałego obrusu.
– Chodziło mi o to, że prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Ani wtedy w kawiarni, ani teraz, kiedy cię tu wiozłem – wytłumaczył Park, kładąc swoje duże dłonie na kolanach.
– No tak, racja – mruknął Byun i zacisnął usta na krótki moment.
Wtem ich oczom ukazał się pomarszczony właściciel, trzymający w dłoniach dwie duże karty dań w skórzanych oprawach w kolorze czerwonego wina. Podał im je, wyszczerzając w uśmiechu lekko pożółkłe zęby. Zapowiedział także, że wkrótce zjawi się kelner, by przyjąć ich zamówienie oraz polecił deskę najlepszych serów. Chanyeol grzecznie podziękował i powiedział, że to przemyślą, a gdy mężczyzna odszedł, z impetem rozchylił menu, po kolei przyglądając się kuszącym propozycjom.
Podczas gdy Park uważnie skanował wzrokiem każdą stronę, zastanawiając się, na co najbardziej ma ochotę, Baekhyun skrupulatnie wczytywał się w składniki każdego dania. Widział mnóstwo potraw z makaronu, ryżu, jakieś kluseczki, różne odmiany mięsa, ryby i miał już dość. Nie chciał się przyznawać, że zwykle nie jada w takich miejscach, dlatego odłożył kartę na bok, i złożył dłonie na stoliku. Spojrzał na czarnowłosego siedzącego naprzeciw, który w tym czasie przesuwał palcem po jednej ze stron, mamrocząc coś do siebie pod nosem. Starszy wyprostował się, próbując skupić na sobie uwagę drugiego, lecz to nic nie dało. W końcu odchrząknął głośno, momentalnie wyrywając Chanyeola z zamyślenia.
– Tak? – spytał brunet, starając się nie wyglądać na bardzo zszokowanego. –  Wybrałeś już, co chcesz zjeść? Powinienem się pospieszyć?
– Nie – odrzekł malarz, powoli kręcąc głową. – Pomyślałem, że zdam się na ciebie, więc wybierz coś naprawdę pysznego. – Zaakcentował ostatnie wyrazy, jak gdyby nie jadł nic od dłuższego czasu, co w rzeczywistości było nieprawdą. Uśmiechnął się jeszcze słodko – i może trochę przepraszająco – po czym odwrócił głowę, obserwując skaczące ptaki.
Park ponownie zatopił się w swojej lekturze, lecz nie miał wiele czasu. Z lokalu wyłonił się wysoki i bardzo przystojny kelner, który mógłby pracować raczej jako model. Baekhyun zanotował to w myślach, zerkając na niego z ukosa. Prędko jednak opamiętał się, wiedząc dobrze, że nie jest sam i nie przyszedł tu na szybki podryw czy słodki flirt.
– Czy mogę już przyjąć zamówienie? – zapytał mężczyzna, wyjmując z kieszeni koszuli notesik i długopis.
– Oczywiście. Poprosimy dwa razy kurczaka cacciatore z makaronem spaghetti i sałatkę panzanella – wyrecytował czarnowłosy, patrząc w kartę, jakby jeszcze coś pominął. – O, do tego wino. Niech będzie Cabernet Sauvignon.
– Dziękuję, postaram się o jak najszybsze zrealizowanie zamówienia – powiedział kelner, po czym zabrał menu w skórzanej oprawie i odszedł, ukłoniwszy się grzecznie.
– Lubisz kurczaka, prawda? – Brunet uniósł brwi, nagle przypominając sobie, że zapomniał się o tym upewnić wcześniej.
– Teraz to i tak bez znaczenia – skwitował Byun i uśmiechnął się półgębkiem. – Zjadłbym tak czy inaczej, ale jeśli to coś zmieni, to tak, lubię. – Przewrócił oczami, zakładając nogę na nogę.
– Widzę, że masz mnie już po dziurki w nosie. Nieźle, zamieniliśmy tylko kilka słów. Więcej niż ostatnio, ale nie można nawet nazwać tego rozmową. Szkoda, że nie chcesz się do mnie odzywać. – Chanyeol komentował i opisywał, jak gdyby miał przed sobą jakiś wartościowy obraz albo film do interpretacji.
– Wyciągasz za dużo pochopnych wniosków – obruszył się malarz, krzyżując ręce na piersi i zaciskając dłonie w pięści.
– Ja tylko mówię to, co zaobserwowałem.
– A niby co takiego mógłbyś zaobserwować, hm? Niebiosa podpowiadają ci, co myślę? A może tylko udajesz takiego cwanego i zmyślasz, żeby mnie wkurzyć? – Oczy Byuna nagle zamieniły się w wąskie szparki, którymi uważnie wpatrywał się w twarz kompana.
– Obserwuję twoją mowę ciała, to wszystko. – Wzruszył ramionami, podczas gdy starszy z niedowierzaniem otworzył usta, mając wrażenie, że nie może zrobić już nic, by zachować dla siebie to wszystko, co przepływało przez jego głowę jak wodospad.


czwartek, 18 maja 2017

Canvas [7/20]

Zamki na piasku


Baekhyun jak przez mgłę pamiętał, jak dostał się do mieszkania. Zaczepił kogoś, żeby podwiózł go do domu, a potem kłócili się przez kilka minut. Doszłoby do rękoczynów, gdyby nie brunet, z którym malarz umówił się na randkę. Mężczyzna zapłacił za taksówkę, gdzie chwilę później wylądował zmęczony i nieco pijany Byun. Podał swój adres taksówkarzowi, a potem zasnął tak szybko, jak ułożył się na tylnym siedzeniu. Obudził się dopiero wtedy, gdy samochód ostro zahamował i mało brakowało, a obaj wypadliby przez przednią szybę.
Było już jasno, kiedy Baekhyun obudził się ze snu. Miał koszmar, przez co całe jego ciało kleiło się od potu. Odór wypitego alkoholu unosił się w powietrzu i Momo wyraźnie nie miała ochoty, by spędzić tę noc w ramionach swojego właściciela. Kotka nerwowo prychała na parapecie, przebierając niecierpliwie łapkami, jak gdyby chciała sama otworzyć okno. Malarz przeciągnął się, ziewając szeroko. Dopiero potem wstał i przekręcił metalową klamkę. Pociągnął ramę w swoją stronę, aby czyste i orzeźwiające smugi porannego wietrzyku wpadły do mieszkania.
Kiedy mężczyzna był już w miarę rozbudzony, wrócił na swoje posłanie, a Momo położyła się tuż obok, pomrukując cicho. Patrzył w sufit i zastanawiał się, jakim cudem zgodził się pójść na niezobowiązujące spotkanie. Uśmiechnął się do siebie kpiąco, po czym prychnął, z niedowierzaniem kręcąc głową. Był chyba bardziej zdesperowany niż wtedy, gdy dzwonił do Jongina. Chwilę jeszcze błądził wzrokiem po żółtych i szarych plamach powstałych przez zacieki. Przeczesał także palcami sierść kotki, a później wstał, wiedząc, że z minuty na minutę ma coraz mniej czasu. Przez moment wydawało mu się, że to idiotyczna decyzja. Natychmiast musiał skontaktować się z przyjacielem, chociaż był świadomy, że tamten z pewnością ciężko teraz pracuje.
– Cześć, Baek. Coś się stało? – spytał Kyungsoo zaraz po tym, jak odebrał po trzech sygnałach.
– Idę na randkę – wypalił malarz bez zastanowienia, zaciskając mocno oczy.
–  I tylko dlatego do mnie dzwo- Czekaj! Co ty powiedziałeś? – Do jakby nie wierzył w to, co właśnie usłyszał.
– Błagam, nie każ mi tego powtarzać. Mogłem nie dzwonić. – Baekhyun westchnął, z nadmierną siłą przecierając twarz dłonią. Odchrząknął cicho i nieco podenerwowany wrócił do rozmowy. – Poszedłem wczoraj do klubu. Facet nie chciał iść ze mną do hotelu, więc umówiliśmy się na randkę. – Ostatnie słowo wypowiedział z silnym akcentem, jak gdyby podkreślał je grubą, czarną linią. – Muszę niedługo wyjść, bo się spóźnię. Problem w tym, że nie mam pojęcia, co założyć. Nie chcę, żeby od razu pomyślał, że chcę tuż po tej kawie czy tam herbacie iść z nim do łóżka.
– A chcesz?
– Cholera, tak! Ale nie mogę wyglądać, jakby moje ubrania były przeznaczone do zdarcia ich ze mnie, prawda? – wyrzucił na jednym oddechu, aż poczerwieniały mu policzki. Nie wiedział, czy spowodowane było to frustracją czy podenerwowaniem.
To znaczy, że chcesz zrobić dobre pierwsze wrażenie, tak?
– Chyba tak – odburknął Byun, delikatnie drapiąc Momo za uchem. Uśmiechnął się lekko, gdy kotka zamruczała i wyciągnęła przed siebie przednie łapki.
– Więc ubierz się tak, jakbyś wychodził po zakupy, a nie na jakieś wielkie wyjście. No i zachowuj się naturalnie, nie zachowuj się jak gwiazda i nie zrób z siebie idioty. – Kyungsoo pouczał malarza, choć ten nigdy nie odstawiał wymienionych przez niego scen.
Rozłączyli się chwilę później. Baekhyun nadal wlepiał wzrok w sufit, wzdychając raz po raz. Wydawało mu się, że owa randka będzie tragedią i utrapieniem. Nigdy nie chodził na nie, bo uważał, że są zbędne, skoro i tak prędzej czy później on i jego partner mieli wylądować w łóżku. Wreszcie wstał, po czym wziął orzeźwiający prysznic, żeby nie wyglądało na to, że nie spał pół nocy. Później nakarmił Momo karmą z puszki i dla siebie też wziął jakieś prymitywne śniadanie, żeby nie zemdleć gdzieś po drodze, gdyż musiał udać się na miejsce spotkania pieszo. Nie miał już więcej pieniędzy, żeby zamówić po raz kolejny taksówkę.
Spojrzawszy na zegarek, prawie oparzył się herbatą, gdy jego ręka nerwowo zadrżała. Było już wpół do jedenastej i musiał się spieszyć, jeśli nie chciał się spóźnić. Był niemal pewien, że przystojny brunet szybko by się ulotnił, gdyby Byun nie zjawił się na czas. Śmieszniejsze było jednak to, że nawet jeśli odszedłby tylko kilka ulic dalej, malarz nie miałby pojęcia, jak go znaleźć. Nie znali swoich imion. Było to absurdalne, lecz wydawało się, że zupełnie o tym zapomnieli. Można było to również wytłumaczyć brakiem odpowiedniego momentu.
◄►
Prawie biegł, co rusz zerkając na ekran telefonu. Przebiegł przez ulicę, gdy zdążyło już zapalić się czerwone światło. Kilku kierowców zatrąbiło na niego, ale tylko machnął ręką, uśmiechając się niezręcznie. Baekhyun nie wiedział, że zwróciło to uwagę mężczyzny stojącego przy wejściu do kawiarni. Rozejrzał się on, a kiedy ujrzał twarz, którą zapamiętał poprzedniego wieczoru, kąciki jego ust uniosły się ku górze. Nie do końca spodziewał się, że jasnowłosy przyjdzie na umówione spotkanie, jakie on sam nazwał randką. Skoro wcześniej próbował od razu zaciągnąć go do hotelowego pokoju, wydawało mu się, że nie zjawi się tylko po to, by napić się jakiejś głupiej kawy.
Malarz przystanął na chwilę pod murem, żeby odetchnąć. Już od dzieciństwa stronił od wysiłku fizycznego, dlatego nagle zaczęły palić go płuca. Kilkakrotnie uderzył pięścią w klatkę piersiową, zaciskając oczy. Unormowawszy rozszalały i świszczący oddech, wyprostował się i odchrząknął. Niedługo zajęło mu zorientowanie się, że wysoki brunet, lustruje go wzrokiem. Z początku nie był przekonany, czy to ta osoba, o której myślał. Nie było się czemu dziwić. Facet miał na nosie przeciwsłoneczne okulary, a ubrany był w czarną koszulkę i spodnie tego samego koloru. Byun podszedł do niego i uniósł brwi z drwiącą miną.
– Umarł ktoś? – wypalił cierpko, szarpiąc za klamkę.
– Nikt nie umarł – odrzekł drugi mężczyzna ochrypłym – tak jak minionego wieczoru – głosem, podążając za malarzem.
Zajęli miejsce z dala od wścibskich oczu innych klientów. Zasiedli na wygodnych wiklinowych krzesłach wyłożonych miękkimi poduszkami. Byun przyglądał się minimalistycznemu acz całkiem efektownemu wystrojowi. Piaskowe kamienie na ścianach, duże okna i proste papierowe żyrandole sprawiały, że można było poczuć się jak w domu. Zapach przygotowywanej kawy i pieczonego ciasta pozwalały rozluźnić się i zapomnieć o troskach. Nie było lepszego miejsca na spontaniczny wypad z przyjaciółmi czy rodzicami albo na randkę. Brunet najwyraźniej wiedział, co robi, wybierając właśnie ten lokal. On sam prezentował się zupełnie inaczej, niż gdy stał na zewnątrz, a promienie słońca skrupulatnie oblewały go nadmiarem ciepła.
Pulchna, starsza już kobieta podeszła do nich z zapytaniem czego się napiją. Poleciła oczywiście specjał dnia, ale ani Baekhyun, ani jego towarzysz z niego nie skorzystali. Kobieta uśmiechnęła się więc, kiwając w zrozumieniu głową.
– Czego zatem się panowie napiją? – spytała swym skrzekliwym głosem.
– Latte macchiato i szarlotkę – oznajmił czarnowłosy, uśmiechając się przy tym rozbrajająco.
– A pan? – kelnerka zwróciła się do malarza, zapisawszy w notatniku pierwsze zamówienie.
Zbyt zdezorientowany przez ten jeden gest Baekhyun przez moment nie odezwał się nic. Zamrugał prędko, kiedy dotarło do niego, że cała uwaga skupiona jest właśnie na nim. Niespokojny śmiech wyrwał się z jego ust. Spuścił wzrok, jakby zastanawiając się nad tym, co powinien dla siebie wybrać. W zasadzie nie miał ochoty na nic. I to tylko dlatego, że nie miał ani grosza, by móc kupić choćby szklankę czystej wody. Pod wpływem impulsu, sięgnął do kieszeni, po czym z zakłopotaniem spojrzał na wyczekującą kobietę.
– Bardzo mi przykro, ale ja chyba dziś odmówię – rzekł chłodno, a potem zacisnął usta w prostą kreskę. – Zapomniałem portfela – skłamał.
– Nic nie szkodzi – zaoponował brunet. – To ja cię zaprosiłem, więc ja stawiam. Możesz wybrać, co tylko chcesz.
– Ach, w porządku – odpowiedział Baekhyun, przełykając z trudem gulę, jaka urosła w jego gardle. – W takim razie poproszę cappuccino i sernik.
Kobieta w pośpiechu zanotowała słowa malarza wykręconą przez artretyzm dłonią, po czym skłoniła głowę, odsłaniając w uśmiechu żółte, wykrzywione zęby, i odeszła. Niezręczna cisza otoczyła dwóch młodych mężczyzn, jako że żaden z nich nie miał pojęcia, od czego zacząć rozmowę. Konwersacje o pogodzie czy najnowszych wiadomościach były już przereklamowane, a poza tym raczej nie było to coś, o czym chcieliby mówić. Byun uważnie studiował wzrokiem wnętrze kawiarni, co parę sekund znajdując jakieś dziwaczne odpryski na podłogowych płytkach czy też brzydkie zacieki na wielkich szybach.
Nim jednak jakikolwiek temat został podjęty, przy ich stoliku pojawił się wysoki, młody kelner w białej koszuli i brązowym fartuchu w białe kropki zawiązanym w pasie. Trzymał w dłoniach tacę, z której chwilę później zdjął dwa talerzyki z ciastami oraz wysoką szklankę i filiżankę. Baekhyun podziękował, mrucząc niewyraźnie pod nosem. Ostrożnie przesunął spodeczek tak, by przypadkiem nie zahaczyć ręką i nie rozlać gorącego napoju. Nie zwrócił uwagi na przyglądającego mu się bruneta, gdyż za bardzo był zajęty obserwowaniem znikającej z cappuccino brązowej pianki. W końcu jednak podniósł wzrok i zaczął intensywnie wpatrywać się w twarz swojego towarzysza, oparłszy łokcie na brzegu stolika.
– Dlaczego mnie zaprosiłeś na tę całą randkę? – zapytał trochę zbyt chłodno i ostro, zupełnie jakby miał mnóstwo ciekawszych rzeczy do zrobienia w tym momencie niż siedzenie z nieznajomym w całkiem urokliwym lokalu.
– A dlaczego miałbym tego nie robić? – odpowiedział czarnowłosy pytaniem na pytanie. Oparł brodę na dłoni, równie uparcie patrząc na malarza. – Jesteś całkiem atrakcyjny, a poza tym sam mnie gdzieś wyciągałeś, prawda? Przecież wiadomo, że lepiej spotkać się w ciągu dnia. Nikt nie jest zmęczony, można swobodnie porozmawiać.
– Problem w tym, że ja nie chciałem z tobą rozmawiać –  wyburczał pod nosem Baekhyun, opuszką palca przesuwając po brzegu filiżanki.
– Słucham? – Oczy mężczyzny nagle zrobiły się nieco większe, jakby to ciche zdanie bardzo wyraźnie dotarło do jego uszu.
– Nic, nic. Mówiłem tylko, że to miło tak sobie o czymś porozmawiać – odrzekł Byun, podnosząc wzrok i uśmiechając się niezręcznie. – Tak w ogóle, to jestem Baekhyun – dodał, natychmiast wyciągając przed siebie dłoń.
Nieznajomy, który już wkrótce miał przestać nim być, zareagował w taki sposób, jakby ktoś zdjął mu z piersi ogromny kamień. Delikatnie ścisnął szczupłe palce, jak gdyby wstydził się tego dotyku, po czym jego twarz przyozdobiła się w czarujący uśmiech. – Chanyeol – powiedział niemal szeptem.
Chwilę później ponownie ogarnęła ich ta dziwnie sztywna atmosfera, która towarzyszy chyba wszystkim pierwszym spotkaniom. Obaj uciekali wzrokiem w jak najdalsze kąty kawiarni, by tylko na siebie nie patrzeć. Nawet brud na butach innych klientów wydawał się o niebo ciekawszy, niż jakaś konkretna pogawędka. Malarz poczuł też niespodziewane wyrzuty. Przedtem upierał się, że zaciągnie czarnowłosego do łóżka bez kiwnięcia palcem, a teraz, gdy zobaczył jego niewinne gesty i jowialne usposobienie, miał ochotę uderzyć się w głowę czymś ciężkim. Chciał wybić sobie ten pomysł, który jeszcze niedawno wydawał się najlepszą ideą na świecie. Przez te kilka minut zdążył jednak spełznąć do rangi małostkowej, dziecięcej zachcianki.
Chanyeol ostrożnie sięgnął po wysoką szklankę, bojąc się, że mógłby zakłócić tę gęstą ciszę, która zdawała się wypełniać ich uszy po same brzegi. Malarz bezwiednie przeniósł na niego spojrzenie, zbierając się na odwagę. Spędzenie popołudnia na bezczynnym siedzeniu i omijaniu osoby, która gdzieś go zaprosiła, nie było interesującym zestawieniem. A już z pewnością nie usatysfakcjonowałoby go, gdyby tak po prostu wypił cappuccino i zjadł sernik, a potem poszedł sobie w siną dal, nie zamieniwszy choćby jeszcze jednego słowa z mężczyzną zajmującym miejsce naprzeciw niego. To zaś byłaby porażka w zakresie kontaktów międzyludzkich. A wcale nie chodziło o to, że on nie potrafił kontaktować się z innymi we właściwy sposób. Zwyczajnie zapomniał przez to, że ograniczał swoje życie do wychodzenia do klubów i widzenia się z Kyungsoo.
Może należało to zmienić. Koniec końców nie brzmiało to tak niedorzecznie, lecz było nieco trudniejsze do wykonania.
– Może coś mi o sobie opowiesz – zaproponował nieśmiało Chanyeol, wyrywając Byuna z jego maleńkiego świata.
Przełykając z trudem ślinę, Baekhyun zorientował się, że przeżywa deja vu. Podobnymi słowami przemówił do niego Jongin pamiętnego wieczoru w drogiej restauracji, kiedy Kyungsoo wyszedł do toalety. Czy te słowa miały być oznaką kolejnej katastrofy i jego następnego desperackiego ruchu? Potrząsnął głową, zacisnąwszy oczy, odganiając obłędne myśli. Musiał mieć trzeźwy umysł i nie dać się omamić zwodniczym żądzom i podstępnym, czysto zwierzęcym instynktom. Kąciki jego ust przesunęły się w górę, wykrzywiając usta w ładnym, zupełnie naturalnym uśmiechu. Parę sekund myślał nad odpowiedzią. Znikąd pojawiła się chęć wyjawienia brunetowi dosłownie całej życiowej historii. Powstrzymał ją dopiero wtedy, gdy dobitnie przeżuł wielki kawałek sernika. Drażniły go rodzynki i chciało mu się przez to zwymiotować, lecz dzielnie je przełknął, nie dając po sobie poznać, że coś jest nie tak.
– Nie mam zbyt wiele do opowiedzenia, ale niech będzie – odrzekł, po czym pociągnął spory łyk cappuccino z uroczej filiżanki. – Mam dwadzieścia sześć lat, więc nie jestem taki młody, jak ci się pewnie wydawało. Mieszkam sam, żyję sam. Jestem malarzem… w pewnym sensie – bardziej wymamrotał, niż powiedział. Wzruszył ramionami, kolejny raz sięgając po widelczyk, by nabrać na niego kęs ciasta.
– O, to ciekawe – odpowiedział Chanyeol, cicho siorbiąc swoją jeszcze gorącą kawę. Byun odpowiedział mu na to niedosłyszalnym prychnięciem. – Ja jestem studentem psychologii… i architektury. Mama uparła się na tę psychologię, to beznadziejna historia. – Zaśmiał się cierpko.
– Wszystkie moje historie są beznadziejne – wtrącił nagle Baekhyun, spuszczając wzrok na podłogę. Dostrzegł kilka świeżych plam. Musiały zostać po poprzednich klientach, którzy także wybrali to miejsce.
– Na pewno tak nie jest. Każdy z nas przeżył coś, co jest niesamowite. Przynajmniej w jego własnym odczuciu. – Ton głosu czarnowłosego był pocieszający i dziwnie ciepły, jak drwa strzelające w kominku w chłodny jesienny wieczór. Zdawał się zalewać każdy bolesny dołek i rzucał cień szansy na to, że w szkaradnych przeżyciach tliło się coś, co jest warte ujrzenia światła dziennego.
– Ja nie mam takich wspomnień. Wygląda na to, że całe moje życie było paskudne. Od początku aż do tej pory. – Malarz ponownie sięgnął po kruchą filiżankę. Jego dłoń drżała, lecz nie rozlał gorącego napoju. W zamian za to zrobił kilka głębokich łyków, jakby starał się zatopić pożar słów, który lada chwila miał wydostać się z jego ust niepowstrzymany.
– Jak dla mnie, zwyczajnie przesadzasz, ale to tylko moje odczucia. Nie będę się o nic kłócił. Nawet cię dobrze nie znam – mruknął, a potem zajął się swoim poczęstunkiem.
We wszechobecnym milczeniu przestali zwracać na siebie uwagę. Byun nie chciał już nic mówić, bo miał przeczucie, że jest tykającą bombą, która może wybuchnąć, jak tylko usłyszy coś niewłaściwego. Bał się, że nakrzyczy na bruneta, co w obecnej sytuacji byłoby uznane za coś godnego powstydzenia. Znajdowali się w miejscu publicznym, gdzie oprócz nich byli również inni ludzie. Przyszli tu po to, by cieszyć się słonecznym dniem, a nie, by wysłuchiwać krzyków jakiegoś opętanego gościa.
Chanyeol z drugiej strony był prawie obcy, dlatego nie miał absolutnie żadnego prawa wtrącać się w cudze życie. Może i był zainteresowany ludzkim losem, lecz postanowił się poddać, widząc malującą się na delikatnej twarzy złość, rosnącą z kolejną wypowiedzią. Chciał być dobrym psychologiem w przyszłości, lecz do tej pory zdążył nauczyć się, że naciskanie na innych czy wpieranie im swoich racji, nie jest właściwe. W ulotnym spojrzeniu uchwycił skupioną postać Baekhyuna. Mężczyzna koncentrował się na wykrawaniu widelczykiem idealnego kawałeczka ciasta. Przypominało to dziecinną zabawę w układanie klocków w dokładnie taki sam kształt jak na rysunku poniżej, dlatego wywołało na twarzy młodszego nikły uśmiech. To zabawne, że wystarczył ułamek sekundy, by brunet zadecydował, że chce spotkać się z jasnowłosym kolejny raz. Wrodzona nieśmiałość trochę go blokowała. Nie umiał zaprosić go tak od razu. Postanowił poczekać do momentu, gdy będą mieli się rozstać.
Nie musieli na niego specjalnie długo czekać. Dokładnie dziesięć minut później Chanyeol dyskretnym ruchem ręki przywołał tego samego młodziutkiego kelnera, prosząc o rachunek. Zapłacił odpowiednią sumę, pokazując przy tym uśmiech pełen serdeczności. Opuścili lokal chwilę później, wychodząc wprost na tonący w słońcu chodnik, gdzie kurz, pyłki i drobne śmieci tańczyły niczym baletnice, poruszane przez słaby wiatr. Młodszy z powrotem wsunął na nos ciemne okulary, po czym spojrzał na malarza, wcisnąwszy dłonie w ciasne kieszenie spodni.
– Odprowadzić cię do domu? – zapytał, unosząc jedną brew ku górze.
– Dam sobie radę – odparł Byun i przystawił sobie dłoń do czoła, tworząc prowizoryczną ochronę przed ostrymi promieniami.
– Słuchaj, nie chciałem, żeby to wszystko wypadło w ten sposób – podjął wyższy, gdy krępująca cisza wypełniła przestrzeń między nimi. – Myślałem, że znajdziemy wspólny język albo porozmawiamy o muzyce czy sztuce, nie wiem… Dlatego może… może dasz się zaprosić na jeszcze jedną randkę? Moglibyśmy iść razem na obiad lub do parku, na lody, do muzeum, do wesołego miasteczka, do-
– Zgoda – wciął się Baekhyun. Chyba patrzył w oczy bruneta, ale nie był tego do końca pewien. Przystał na tę propozycję nie dlatego, że chciał, aby tamten się przymknął. Zwyczajnie był ciekaw jego innej strony. Poza tym jego wcześniejsze przeczucia także podsuwały mu na myśli zawiłe konwersacje, podczas których z jednego tematu przeskakuje się nie drugi i nie mają one końca. Spotkanie wyglądało całkowicie odwrotnie, wobec czego może jednak warto było spróbować jeszcze jeden raz. – Za tydzień ci pasuje?
– Będzie w sam raz. – Chanyeol ochoczo pokiwał głową, a na jego ustach pojawił się iście chłopięcy uśmiech. Taki, który ukazuje się, gdy najładniejsza dziewczynka w klasie pożyczy koledze ołówek, kiedy ten o niego poprosi z ogromną nadzieją w głosie. – Przyjechać po ciebie czy spotkamy się tutaj.
Analizując w głowie wszystkie za i przeciw, Byun naprędce wyciągnął właściwy wniosek. – Myślę, że tu jest wygodniej – powiedział, a zaraz potem dodał: – O czternastej będę na ciebie czekał.
– Okej, to jesteśmy umówieni – powiedział czarnowłosy. Jego palce – najwyraźniej z ekscytacji – poruszały się pod materiałem w kieszeniach. Nie umknęło to uwadze malarza, lecz nie wysilił się na zgryźliwy komentarz. Pozostawił to spostrzeżenie dla siebie. – Do zobaczenia, Baekhyun. – Powoli zaczął się oddalać, wesoło machając na pożegnanie.
Jakiś czas jeszcze Byun stał w jednym miejscu, zapatrzony w horyzont. Chyba nawet nie dostrzegł, że Chanyeol zniknął z jego pola widzenia, skręciwszy dwie uliczki dalej. Wciąż miał w uszach dźwięk swego imienia, które zasłyszał w jego ustach. Brzmiało tak uporczywie miękko i nadzwyczajnie przyjaźnie. Jakby znali się już od lat i wiedzieli o wszystkich swoich sekretach; nawet o tych, które każdy człowiek chce zakopać co najmniej dziesięć metrów pod ziemią i na zawsze o nich zapomnieć. Mężczyzna przełknął ślinę i mocno zacisnął powieki, po czym potrząsnął energicznie głową, prawie tracąc przy tym równowagę. Kiedy otworzył oczy świat wokół wirował przez ułamek sekundy. Potem wszystko wskoczyło na swoje miejsce, ale echo głosu czarnowłosego odbijało się w najdalszych zakamarkach jego głowy. Przełknął ślinę i odwrócił się w przeciwną stronę. Chciał jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu.
◄►
Na dworze było już prawie szaro. Tylko nieliczne fioletowe i różowawe cienie przebijały się na smętnym tle nieba, pozostawiając przykre uczucie w sercu obserwatora. Baekhyun właśnie bawił się z Momo, przesuwając po drewnianej podłodze starą skarpetę, na której zawiązał trzy zgrabne supełki. Kotka ochoczo napadała na gałganka, skacząc i chwytając go przednimi łapkami. Czasami odskakiwała tak prędko, jak go dotknęła, co strasznie bawiło malarza. Nie mogąc wytrzymać, kładł się na ziemi i śmiał do rozpuku. Jednak kiedy był już bez sił, nie wrócił do zabawy. Mimo to cały czas machał ręką, nie dając Momo odpocząć. Czuł jej puszyste futerko na swoich palcach i właśnie to wprawiało go w lepszy nastrój. Właśnie gdy chciał wstać, aby przenieść się do kuchni i zrobić kolację, kotka wskoczyła mu na pierś, kokieteryjnie muskając ogonem twarz Baekhyuna.
– Koniec tego dobrego. Musimy coś zjeść – powiedział, ostrożnie spychając ją na poprzednie miejsce. Całkiem znienacka zadzwonił dzwonek do drzwi, a po nim nastąpiły trzy głuche stuknięcia. – Kto to może być? – szepnął, spoglądając to na kota, to na drzwi.
Słysząc kolejną serię groźnego łomotu, Byun podskoczył. Ktoś musiał być naprawdę upierdliwy albo zniecierpliwiony. Poszedł więc otworzyć i jakże wielce był zaskoczony, kiedy przed jego oczami pojawiła się niewysoka, szczupła kobieta (a może jeszcze nastolatka). Jej oczy, podkreślone przez bardzo naturalny makijaż, wpatrywały się w jakiś punkt za malarzem. Dopiero jak odchrząknął, jej spojrzenie spoczęło na jego twarzy. Wyglądała na zagubioną i zakłopotaną. Nerwowo szczypała materiał swej obcisłej spódnicy, najwyraźniej starając się zebrać do kupy wszystkie myśli, jakie krążyły jej po głowie.
– Czy nie widział pan może… kota? – zapytała nieśmiało, zaciskając drobne dłonie w piąstki. Westchnęła jakby z niemocy, jakby próbowała wezwać na pomoc samego Boga. – Widzi pan, on ­– właściwie ona – była taka mała, brązowa, z niebieskimi oczkami. To kotka mojej cioci, zostawiła ją u mnie na dwa tygodnie. Wyszłam pewnego dnia do pracy, a kiedy wróciłam jej już nie było. Przebiegłam chyba całe miasto, ale tego kota nigdzie nie ma i pomyślałam, że może tutaj, chociaż to mało prawdopodobne, ktoś go znalazł.
– Tak się składa, że chyba mogę pani pomóc – rozpoczął Baekhyun po długiej chwili namysłu. Wydawało mu się, że jego Momo idealnie pasuje do tego zwięzłego opisu. – Niedawno znalazłem w krzakach takiego małego kotka i przyniosłem go do domu, żeby nic mu się nie stało. – Jego fałszywy uśmiech wyglądał niemal prawdziwie.
Jak na zawołanie Momo przydreptała w pole widzenia dwójki rozmawiających. Zamiauczała, podnosząc łebek w kierunku Baekhyuna. Dumnie zrobiła kilka kroków w jego stronę i otarła się o jego nogę, mrucząc donośnie. Wyglądała na rozmarzoną. On jest moim panem, mówiło jej zachowanie.
– Pearl! – wykrzyknęła dziewczyna, bezprecedensowo wbiegając do mieszkania mężczyzny. Popchnęła go przy tym, zupełnie zapominając o jego obecności. Wzięła zwierzę na ręce, po czym odetchnęła z ulgą. – Jak się cieszę, że cię znalazłam.
– Przepraszam bardzo, ale to ja ją znalazłem – oświadczył chłodno Byun, tym razem nawet nie siląc się na przyjazny wyraz twarzy.
– No i co? – Prychnęła z wyższością, ściskając mocno kota, który tęsknie patrzył na malarza. Ciche miauknięcie było krzykiem rozpaczy. – To kot mojej ciotki, nie twój, więc pójdzie ze mną – rzekła, a potem wyszła.
Udało jej się tylko przekroczyć próg, gdyż Baekhyun mocno chwycił ją za ramię, zmuszając, by się odwróciła. Nie mógł pozwolić na takie traktowanie. Ani siebie, ani kotki. Był szczęśliwym znalazcą, a Momo wyglądała na nieco zaniedbaną. Widocznie jej los wcale nie obchodził tej dobrze ubranej paniusi, skoro nie miała nawet czasu porządnie jej upilnować. Gdyby czuła się bezpiecznie, z pewnością nie uciekłaby w siną dal, tylko grzecznie spałaby na swoim posłaniu przez cały dzień. Byun bardzo delikatnie, a jednocześnie dość sprawnie i szybko odebrał dziewczynie zwierzę, unosząc głowę ku górze. Jego oczy raptem stały się wąskie jak szparki. Przypominał drapieżnika  gotującego się do skoku na swą ofiarę.
– Momo zostanie ze mną – powiedział, dobitnie podkreślając imię kotki. Zatrzasnął drzwi i przekręcił klucz w zamku. W ogóle nie miał ochoty sprowadzić bezsensownego sporu.
◄►
Całun nocy pokrył całe niebo, a gwiazdy rozpoczęły plecenie misternej, świetlistej sieci, kiedy Baekhyun usiadł na parapecie, otworzywszy szeroko okno. Chłodne, przesycone wilgocią rosnących w pobliżu drzew powietrze osiadało na jego nagich ramionach i zmęczonej twarzy. Czerwone oko kwitnącej róży wonnie łypało na niego zza rynny, na której zapleciona była długa łodyga. Mężczyzna zerknął w dół, lecz natychmiast przeniósł wzrok na bezchmurne sklepienie. Obserwował migoczące punkciki z wielką uwagą. Starał się nie opuścić żadnego mrugnięcia, bojąc się, że błyszcząca kula zaraz rozpadnie się w pył, którego już nie będzie mógł dostrzec.
Każdy z nas przeżył coś, co jest niesamowite. Przynajmniej w jego własnym odczuciu. Malarz pogrążył się w myślach, przyciągając kolana pod brodę. Otoczył chude nogi rękami, przypominając sobie najstarsze wspomnienia, na jakie było go stać. Nigdy nie mówił o swoim dzieciństwie, choć tak naprawdę nie wspominał go źle. I może istotnie, nie miał ciekawych historyjek podobnych do tych z kolorowych snów, lecz w jego pamięci doskonale wrył się rytuał, który powtarzał zawsze, jeśli tylko miał ku temu sposobność.
Przed oczami jak przez mgłę ukazało mu się usiane gwiazdami niebo.  Z wielką, starą zieloną książką siedział na miękkim kocu na wzgórzu za domem. Nikt nie wiedział, że wymknął się, by podziwiać błyskające cuda oddalone o dziesiątki albo nawet i setki tysięcy lat świetlnych. W tej właśnie książce bardzo uważnie i dokładnie sprawdzał wszystkie nazwy i układy. Niezliczone konstelacje przez długi czas trwały w jego pamięci. Nie był tym jakoś szczególnie zainteresowany, nie wiązał z tym swej przyszłości. Było to raczej niezobowiązujące hobby, którym zajmował się w wolnych chwilach. Podręcznik, jeszcze z czasów dziadka, pomagał mu najwięcej, jako że nikomu nie powiedział o tym, że ciekawią go gwiazdy.
– Jak dorosnę, też będę błyszczeć tak jasno – wyszeptał podczas swej ostatniej wizyty na pokrytym wieczorną rosną wzniesieniu. Miał wtedy czternaście lat. Później jakby wszystko to rozmyło się z biegiem czasu.
Kilka samotnych, niechcianych łez spłynęło po policzku Baekhyuna. Pociągnął nosem i starł je w pośpiechu. Seria głębokich wdechów pomogła mu się uspokoić. Ogarnął go wewnętrzny strach przed tym, że ktoś może zobaczyć go płaczącego, a przecież to tego całe swe dorosłe życie najbardziej się wstydził. Ale była już noc i ledwie można było ujrzeć to, co znajdowało się w odległości pięciu metrów, więc niejeden miałby kłopot z dostrzeżeniem skromnych słonych kropli na bladym policzku. Byun jeszcze raz otarł swą twarz, czując palącą ścieżkę ciągnącą się aż po szyję.
Zeskoczył z parapetu, słysząc głośne pomrukiwania Momo. Kotka smacznie spała zwinięta w kłębek pośród zmiętej pościeli. Malarz zamknął okno, pozwalając bolesnym wspomnieniom odlecieć w świat wraz z wiatrem. Ułożył się na posłaniu, zakrywając kołdrą po samą brodę. Nowe i te zupełnie przestarzałe doświadczenia wciąż tliły się w jego uśpionym sercu. Zagubione spojrzenie jednakże nie spoczęło na suficie oświetlanym przez mdłe światło księżycowego rogala. Baekhyun natychmiast zamknął oczy, uciekając do krainy snów. Przez głowę przemknęło mu maleńkie życzenie. By koszmar z poprzedniej nocy nie dopadł go i tym razem.
To nie tak, że się go bał. Nie chciał tylko wracać do przeszłości, od której odciął się już dawno temu. Nie chciał rozwiązywać męczącego supła, za którym kryły się niezliczone przykrości i upokorzenia. Chciał żyć jak do tej pory, nie pamiętając o tym, co zostawił za sobą, jakby tamta rzeczywistość nigdy nie istniała. Dziecięce obietnice i marzenia były już starte jak zmyte przez fale wzory na piasku. Pozostała po nich tylko gorycz i prawie niedostrzegalna skorupa, która każdym swym tchnieniem walczyła o lepsze jutro.


A/N: W końcu pojawił się Chanyeol!