Sztaluga stała samotnie, a przybity do niej
odpowiednio przygotowany podkład wdychał słabe opary rześkiego powietrza,
przedzierającego się przez wąską szparę uchylonego okna. Baekhyun sięgnął do
najdłuższy a zarazem najgrubszy pędzel, jaki miał w swej kolekcji. Zanurzył go
w granatowym kleksie na palecie, a następnie począł kreślić długie smugi. Górna
część prędko zasnuła się ciemną poświatą, przypominającą bezkresną głębię
oceanu. Malarz odłożył niepotrzebne narzędzie i sięgnął po kolejne. Tym razem
był to cienki pędzel, który począł niby bezmyślnie malować kłębiaste kształty.
Brudnoszare bałwany, przez które przenikały
ślady biali bądź czerni, wkrótce stały się wyraźnymi chmurami. Gdzieś w oddali
rozpływały się w kolorze nocnego nieba. Byun trudził się, żmudnie tkając farbą
wyszarpane tu i ówdzie krawędzie, jak gdyby ktoś nagle urwał część obłoku
niczym kawałek słodkiej cukrowej waty. W samym centrum dzieła znalazły się trzy
maleńkie kropki. Z każdą kolejną chwilą przybywało pozornie niepotrzebnych
plamek. Niektóre powstały na rozmazanych pasmach ledwie dostrzegalnego bordo
czy fioletu. Nieciężko było odgadnąć, że to błyszczące gwiazdy i całe ich
skupiska niemal identyczne z tymi, jakie mężczyzna podziwiał ubiegłego
wieczoru.
I mimo iż ciemność tworzonego przez niego
obrazu pochłaniała go do głębi serca, czyste słońce rysowało na jego twarzy
delikatną tęczę, której nawet nie był w stanie dostrzec. Otrząsnął się z transu
dopiero wówczas, gdy cieniutkie włoski oderwały się od grubego płótna. Odłożył
paletę i pędzel na podłogę, po czym odsunął się do tyłu. Dokładnie lustrował
wzrokiem to, co namalował. Zrobił jeszcze jeden krok i następny, a po nich
kilka kolejnych. Z bliska widzi się
najmniej. Nim się zorientował, mimowolnie oparł się plecami o ścianę,
błądząc wzrokiem po namalowanych drobnych punkcikach. Z takiej odległości
wyglądały jak padający śnieg.
Błędny, chytry uśmieszek zaplątał się na
uroczych wargach Baekhyuna. Dawno nie umiał tego stwierdzić, lecz wreszcie był
dumny z czegoś, co sam stworzył. Może nie było to coś, co każdy chciałby
powiesić w swym ogromnym salonie, by towarzyszyło wytwornym meblom stworzonym
na specjalne zamówienie i puszystemu dywanowi, po którym nikt nie miał prawa
stąpać, jednakże był to powód do radości. Pozostawiając dzieło do wyschnięcia i
przypieczętowania przez czas, malarz powoli pozbierał rzeczy, zanosząc wszystko
do łazienki. Zmył psotne plamy z nosa i policzków, po czym dokładnie opłukał
rozpuszczalnikiem pędzle. Wymyte odłożył na miejsce, nie kwapiąc się do
wysuszenia ich.
Dyskretne pukanie do drzwi oderwało go od
poprzedniego zajęcia. Otworzył bez najmniejszego zawahania i udał zaskoczonego,
gdy ujrzał za progiem przyjaciela. Zaprosił go do środka ruchem ręki, po czym
na chwilę zniknął w sypialni. Znalazł plamy na swojej koszulce, dlatego
pospiesznie zmienił ją na jakąś inną i poszedł do kuchni, gdzie Kyungsoo zdążył
się już rozgościć. Na stole znalazły się pudełka opakowane w kolorowe
materiały. Różowe, zielone i czerwone węzełki wyglądały odrobinę śmiesznie i
Byun zachichotał pod nosem, naciskając pstryczek przy czajniku. Automatycznie
wyjął z szafki dwa kubki, włożył do nich saszetki z herbatą, a później oparł
się o blat, patrząc na Do z uniesionymi brwiami.
– Przyniosłem ci coś do jedzenia – oznajmił
starszy, na co Baekhyun prychnął. Tak oczywistych rzeczy nikt nie musiał mu
tłumaczyć.
– Niby po co mi to? Przecież mam lodówkę…
– A w tej lodówce pustki –przerwał mu
Kyungsoo, odwiązując jeden z pakunków. – Gdybyś miał na tyle, nie umawiałbyś
się z ludźmi. A skoro z kimś się umówiłeś, to wcześniej musiałeś być w klubie,
czyli chciałeś zdobyć jakieś pieniądze. Nie jestem aż tak głupi, nie wyobrażaj
sobie za dużo. – Uniósł groźnie palec ku górze, srogo mierząc malarz wzrokiem.
– Dobra, dobra, nic nie mówię. Nie spodziewałem
się tylko, że natychmiast na to wpadniesz – wyjaśnił Byun, wlewając wrzącą wodę
do ich ulubionych kubków. Podsunął jeden z nich w kierunku przyjaciela. – Co
tam w ogóle jest?
– Przyniosłem trochę kimchi – zaczął Do, wyjmując
naczynia jedno po drugim – i kilka porcji gotowanej na parze ryby.
Przygotowałem ją w ziołach. Jest też mnóstwo ryżu. Może nie jest to najlepsza
opcja, ale wystarczy, że wlejesz odrobinę wody i zagrzejesz w mikrofalówce.
Zrobiłem też ddeokbokki. – Wyjąwszy kilkanaście różnych misek i miseczek,
ustawił je w rzędach na stole.
– Dzięki, Kyungsoo – odezwał się Baekhyun
cicho, po czym siorbnął duży łyk gorącej herbaty. – Gdyby nie ty, pewnie za dwa
dni zacząłbym umierać z głodu.
– A, zapomniałbym! – wykrzyknął nagle Do,
sięgając do kieszeni. Wyjął z niej kilka banknotów i bez oporów wręczył
młodszemu, uśmiechając się do niego ciepło jak matka. – Kup coś dla kota. Nie
byłem pewien, co lubi, więc wolałem dać ci pieniądze.
– Kyung…
– Nie musisz nic oddawać i nie wykręcaj się.
Po prostu je weź. Wiem, że są ci potrzebne.
Mocno zagryzając dolną wargę, Byun delikatnie
wziął do ręki wartościowe papierki i schował pod słoikiem, w którym niegdyś trzymał
kawę. Nie czuł zawstydzenia, jednak jakiś prąd niezręczności przemknął przez
jego ciało. Odstawiwszy kubek z herbatą na bok, zaczął układać w lodówce
wszystkie pudełka przyniesione przez przyjaciela. Zaśmiał się cicho, gdy zdał
sobie sprawę, że ustawił je według kolorów. Później wrócił do picia
przestygniętego już napoju, zasiadając na stole jak to miał w zwyczaju. Do
zasiadł na małym, nieporadnym krzesełku stojącym gdzieś na uboczu.
– Dał ci chociaż trochę grosza? – odezwał się
znienacka starszy, obracając dookoła jasnoniebieski kubek w białe kropki.
Bardzo uważnie obserwował płynny ruch, jakby chciał odwrócić swą uwagę od
własnych słów.
– Do niczego nie doszło, więc nie miał mi za
co płacić – wyburczał Baekhyun, wlepiając wzrok w kuchenne linoleum. Nawet
stare zaschnięte plamy po oleju wydawały mu się teraz ciekawsze.
– Co masz na myśli? – Kyungsoo uniósł głowę z
wyraźnym zainteresowaniem.
– Właśnie to, co przed chwilą powiedziałem.
Posiedzieliśmy w kawiarni, poudawaliśmy znajomych i rozeszliśmy się do siebie –
odrzekł malarz, a potem westchnął tak ciężko, jak gdyby ktoś przyparł go do
muru całym swym ciężarem. – Umówiliśmy się jeszcze raz. Za tydzień mamy iść
razem na obiad czy w jakieś inne miejsce. Coś jak druga randka. – Wzruszył
ramionami. – Wnioskuję to po tym, że pieprzył coś o lodach, kinie i innych
takich bzdurach.
– Nie mówiłeś mi, że chcesz się z kimś
związać – zauważył starszy i zrobił całkiem spory łyk.
– Bo nie chcę. To tylko kolejny facet, w
którym widzę mnóstwo pieniędzy i dobrą dupę. To wszystko. – Baekhyun wzruszył
ramionami, zapatrując się w kamienicę naprzeciw tej jego. Kilka liści poderwanych
przez zawadiacki podmuch wiatru poszybowało wysoko niczym psy uwolnione ze
smyczy. – Problem tkwi w tym, że muszę nad nim trochę popracować. Może po
dwóch, trzech spotkaniach pozwoli mi na coś więcej. W innym wypadku zrezygnuję,
choć szkoda stracić taką okazję.
– Musi być tego wart, skoro zamierzasz się
postarać.
– Gdybyś go zobaczył, powiedziałbyś to samo.
Wierz mi. – Ton głosu Byuna świadczył o ogromnej pewności siebie, być może i
zadufaniu. Lecz w istocie Chanyeol był bardzo przystojnym młodym mężczyzną i
niczego mu nie brakowało, dlatego żal było nie wspomnieć o nim chociaż jednym
słowem.
◄►
Kiedy makaron z sosem z czarnej fasoli, o
którym Kyungsoo zapomniał wspomnieć, zniknął z plastikowego pudełka równie
szybko jak sam przyjaciel, Baekhyun przebrał stary, podziurawiony podkoszulek,
zastępując go czarną koszulką z kolorowym nadrukiem. Wepchnąwszy w ciasną
kieszeń plik banknotów, wyszedł z mieszkania z beztroskim wyrazem twarzy.
Najbliższy sklep zoologiczny oddalony było o jakieś dwa kilometry, więc czekał
go spacer. Pogoda dopisywała. Słońce świeciło w najlepsze, ale nikomu nie
groziło ryzyko spalenia na węgiel, więc spokojnie można było wyjść i
rozkoszować się miękkim ciepłem.
Maszerował swobodnym krokiem, rozglądając się
dookoła, jakby spodziewał się ujrzeć coś nowego w okolicy. Niestety, wszystko
wyglądało jak dawniej. Te same szare, obskurne kamienice, którym towarzyszyły w
większości zapuszczone ogródki. Tylko tu i ówdzie spomiędzy wysokiej trawy
wyglądały barwne kielichy lub słabowite płatki, niemo wołając o pomoc, o
wyzwolenie. Silniejsze rośliny dziarsko wspinały się po rynnach lub
piorunochronie, niektóre podejmowały się nawet pięcia po murze. Słychać było to
samo szczekanie co trzy albo siedem dni temu. Zupełnie jak gdyby ktoś zatrzymał
płytę w jednym miejscu, a jakiś czas później włączył ją od nowa. Nie
przeszkadzało mu, że okolica, w którym mieszka, ciągle stoi w miejscu. Nikt się
nie zmieniał, życie zatrzymało się w jednym punkcie i tylko bezlitosne pory
roku mogły z impetem popchnąć je dalej.
Przechodząc chodnikiem obok parku, malarzowi
rzuciły się w oczy dwa ptaki, nieśmiało przeskakujące z jednego kamyka na
drugi. Uśmiechnął się nikle, wyobrażając sobie rysunek, jaki mógłby z tego
stworzyć. Ale nie był już dzieckiem i nie zajmował się pracą z ołówkiem. Wolał
farby. Ciężkie, gęste, o intensywnym zapachu – te idealnie oddawały to, co
dawno zakopał w głębi siebie. Te, które były lekkie i łatwo rozmywały się
zmieszane z wodą były zwierciadłem jego obecnego stanu duszy i umysłu.
Zmieniały kształty bez żadnych trudności, przybierały nieraz cudaczne formy,
jednak wsiąknięte w podkład nie ulegały już presji pędzla. Potrząsnąwszy głową,
zorientował się, że stoi w miejscu i gapi się w opuszczone przez ptaki poletko
z wzorowo przyciętym trawnikiem.
Po przebyciu nie tak długiej drogi w końcu
dotarł na miejsce. Pomalowana na niebiesko elewacja budynku, na której widnieją
kolorowe ryby i akwariowe rośliny, z miejsca daje znać, że znalazł się przy
wejściu do sklepu zoologicznego. Popchnął drzwi, zakładając na twarz
najradośniejszą maskę, jaką miał pod ręką. Otóż był szczęśliwym posiadaczem
pięknego kota, którego niejeden mógłby mu pozazdrościć. Musiał prezentować się
tak, jak wymagało tego otoczenie. Wodząc wzrokiem po klatkach ze zwierzętami i
półkach z różnymi akcesoriami, nie zwrócił uwagi na ekspedientkę wpatrującą się
w niego intensywnie. Nie zauważył też, że przywitała go i zadała pytanie.
Dopiero kiedy stanęła tuż obok, przeniósł na nią wzrok. Mimo zaskoczenia wyraz
jego twarz nie uległ najmniejszej zmianie.
– Czy mogę w czymś panu pomóc? – zapytała
dziewczyna, uśmiechając się życzliwie i ciepło. Prawie uwierzył, że gest ten
był prawdziwy. Ileż fałszu z pewnością kryło się w tak niewinnej osóbce?
Czas jakby na moment stanął w miejscu. Malarz
zdążył dostrzec chyba milion jaśniutkich piegów na pulchnych policzkach, a
nawet niesymetrycznie namalowane brwi. – Czy potrzebuje pan pomocy? – ponowiła
pytanie, gdyż mężczyzna najwyraźniej był czymś bardziej pochłonięty, niż
słuchaniem jej uroczego głosiku.
– Szukam dobrej jakości karmy dla kota, ale
nie chciałbym przepłacić – powiedział z równie wyimaginowaną wesołością.
Dziewczyna dziarskim krokiem poszła na
zaplecze, zostawiając go samego. Odetchnął cicho, opuszczając bolące kąciki
ust. Już dawno tak bardzo się nie starał. Częściej jego twarz była bezwyrazowa,
blada, pusta jak czyste płótno, które tylko czeka, by ktoś udrapował na nim
tłuste plamy barw. Ale on nie wyczekiwał niczego. Był po prostu sobą, tkwił w
rzeczywistości. Nie planował, nie marzył. Czasami chciał, pragnął i pożądał,
zabijając w sobie wszystkie plamki radości. Uciekały z niego jedna po drugiej
wraz z każdym szczerym słowem wobec nieznajomej osoby. Słysząc szybkie kroki,
ponownie przywdział rozradowaną maskę, wyczekując ekspedientki.
Dźwigała kilka małych woreczków w srebrnym
kolorze z fioletowymi nalepkami, na których namalowana była głowa kota. W
podręcznym koszyku miała też puszki i małe saszetki z identycznym nadrukiem.
Postawiła przyniesiony towar na ladzie, jednym spojrzeniem zapraszając
mężczyznę do siebie. Baekhyun podszedł bliżej, z uwagą przyglądając się
błyszczącym opakowaniom.
– To są produkty wiodącej marki, polecamy je
wszystkim i muszą być naprawdę świetne, skoro ludzie po nie wracają. No i nie
mają jakiejś wygórowanej ceny. Niech pan tylko spojrzy – rzekła, wskazując na
naklejkę z nadrukowanymi cyframi. Brwi malarza uniosły się ku górze w
pozytywnym zdziwieniu. – Lepszych produktów pan nie znajdzie. Gwarantuję to.
– W takim razie wezmę dwa większe woreczki z
drobiem, trzy saszetki z łososiem i- – urwał, rozglądając się po sklepie. Jak
na skrzydłach podbiegł do półki i zdjął z niej czarny pasek z małym
dzwoneczkiem. – I to.
Zapłaciwszy za skromne zakupy, Byun opuścił
sklep, milczącym spojrzeniem żegnając się z rybkami w akwariach, które patrzyły
na niego z utęsknieniem. Teraz jego radość nie była już nieszczera. Cieszył
się, że Momo będzie miała dobre jedzenie i śliczną obrożę. Może i rzeczy takie
były raczej dla psów, ale ta była jakby stworzona właśnie dla kotki czekającej
na niego w mieszkaniu. W pośpiechu przeliczając pieniądze, jakie mu zostały,
zaczął w duszy wiwatować. Mógł wstąpić do sklepu i zrobić przyjemność także
sobie. Czuł się jak wszystkie dzieci, które mogą kupić sobie paczkę cukierków,
jeśli zostaną im pieniądze z wyjścia do warzywniaka.
Mijając ten sam park, nawet nie rzucił okiem
na stojące tuż obok niego drzewo. Był zbyt zaabsorbowany kupnem czegoś
słodkiego. Podejmował w głowie decyzje, ale zaraz je zmieniał. Wracał do
poprzednich wyborów, po czym znajdował nowe, lepsze. Zatrzymując się przed
supermarketem, zrobił głęboki wdech, jak gdyby szedł w miejsce, gdzie ma
rozstrzygnąć się sprawa jego życia i śmierci. Po przekroczeniu automatycznie
rozsuwających się drzwi typowa muzyka z radia dotarła do jego uszu. Beztrosko
krocząc ku regałom ze słodkościami, nadal nie mógł zdecydować się, na co ma
ochotę. Gdy ujrzał wszystkie te cudowności, ślina sama napłynęła mu do ust i
omal nie wypłynęła kącikiem.
Podliczył pieniądze po raz kolejny, a w jego
oczach rozbłysnęły maleńkie iskierki. Bez zastanowienia sięgnął więc po dwie
duże paczki pianek – jedne w kształcie smerfów, a drugie tradycyjne – i ogromną
paczkę kwaśnych żelków z sokiem. Później poszedł w stronę chłodziarek. Szacując
w pamięci koszty, wybrał trzy najładniejsze rożki o smaku gumy balonowej.
Wiedział, że gdy tylko dotrze do domu, bramy nieba otworzą się szeroko
wyłącznie dla niego. Zmierzając do kasy, nie zwracał na nikogo uwagi. Zapłacił
szybko i wyszedł, machając reklamówką ze słodkimi pysznościami. Nie zostało mu
już nic, ale pieniądze nie były mu więcej potrzebne. Lodówka była pełna, kot
miał jedzenie i on zrobił też coś dla siebie samego. Idealny ład został
zachowany.
◄►
– Momo, przyniosłem ci jedzenie – zawołał
Baekhyun, przekroczywszy próg mieszkania.
Palcami u stóp zsunął buty i kopnął je w kąt.
Wszedł do kuchni, a chwilę później znalazła się przy nim kotka. Spojrzała na
niego słodkimi oczami i miauknęła głośno, dając wyraz swej uciesze. Malarz
wziął metalową, trochę pozaginaną miskę i nałożył do niej pokarmu z jednej z
saszetek. Nim jednak pozwolił Momo rozpocząć posiłek, przysunął ją do siebie,
wolną ręką wyjmując z siatki zakupioną obrożę. Czarny pasek prędko znalazł się
na szyi zwierzęcia, a malutki dzwoneczek pobrzmiewał wesoło wśród głębokiej
ciszy. Kotka miauknęła jeszcze głośniej, po czym dumnie zasiadła obok miseczki,
puszystym ogonem owijając własne łapki.
On sam włożył swoje słodycze do lodówki, a
potem poszedł wziąć szybką kąpiel. Długi spacer w ciągłym słońcu zmęczył go.
Odkręcając zimną wodę, nachylił głowę nad słuchawką prysznica. Rwące strumyki
żwawo oblewały jego kark i plecy, niosąc ze sobą upragnioną ochłodę i
orzeźwienie. Miał lekkie problemy ze złapaniem oddechu, ale w miarę upływu
czasu przyzwyczaił się. Zmył z siebie popołudniowy brud i zapachy ulicy, nucąc
pod nosem jakąś starą i zapomnianą przez wszystkich piosenkę. Beztroskie minuty
mijały szybciej, niż by sobie tego życzył.
Gdy odświeżony i wysuszony wrócił do kuchni,
kotki już dawno tam nie było. Odetchnął cicho, jak gdyby poczuł ulgę, że nie ma
przy nim kogoś, kto by go kontrolował. Z przezroczystej siatki wyciągnął
jednego loda i paczkę różowo-białych pianek. Usiadł na stole, podziwiając
widok, jaki niosło ze sobą zachodzące słońce. Lilowa poświata falami układała się
na dachach i wieżyczkach budynków, a towarzyszący jej soczysty oranż starał się
rozbudzić uśpione światła ulic. Baekhyun z szelestem otworzył rożka, rzucając
papierek na podłogę. Był jak zaczarowany, kiedy mimowolnie brał się za
jedzenie, rozmazując sobie przy tym niebieski smakołyk tuż nad górną wargą.
Choć jego uda, wilgotne i lepkie, przyssały się do blatu stołu, a chłód
mieszkania szczypał go w kolana i łokcie, nic sobie z tego nie robił. Poza
magiczną igraszką nieba połączoną z cukrowym smakiem na języku świat zdawał się
nie istnieć.
Nawet zwykle roztrzepane myśli malarza
dryfowały gdzieś w nicości, nie siląc się, by dobić do brzegu i zacząć dręczyć
jego umysł. Piękno zewnętrznego świata, które malowała najwspanialsze pejzaże,
pochłaniało go w całego. Przenikało do jego kości niczym złośliwy nowotwór,
chcący wykraść to, co było mu najbardziej niezbędne. Mężczyzna wzdrygnął się
delikatnie, czując jak niebieska strużka spływa mu po brodzie, a potem w
ślimaczym tempie skapuje na obnażone udo. Wydął wargi, a potem wierzchem dłoni
starł ślad z twarzy i nogi. I choć klejące plamy zostały w miejscu, nie było
czasu, żeby dokładnie umyć je wodą i mydłem. Niknący błękit za oknem był o
wiele ciekawszy.
– Ups – mruknął tylko i odgryzł spory kawałek
wafelka.
Dopiero gdy szarość zapanowała nad
sklepieniem, Baekhyun zeskoczył ze stołu, sycząc przy tym cicho, i odszukał w
jednej z wielu szafek pudełko z długimi wykałaczkami. Może i nie był to jakiś
wybitny pomysł, ale miał ogromną ochotę na pianki. Otworzył opakowanie, nabił
kilka na cienki patyczek i przytrzymał go nad spokojnym ogniem kuchenki. Kilka
minut później spieczony smakołyk znalazł się w jego ustach. Byun skrzywił się z
powodu dziwnego smaku, lecz roztopione wnętrze szybko go zniwelowało. Pomimo to
nie usmażył już nic więcej, wepchnął do buzi całą garść pianek. Różowy puder
przykleił się w kącikach jego ust, ale nie narzekał. Jedzenie było pyszne i,
jego zdaniem, dużo lepsze od tego, co przygotował mu Kyungsoo. Domowe obiadki
to po prostu nie była jego bajka, a słodycze były wręcz dla niego stworzone.
– Robi się późno – wybełkotał, wrzucając do
kubła na śmieci puste opakowanie i papierek.
Mokrą szmatką przetarł twarz i ręce, a
później stwierdził, że czas położyć się spać. Momo grzecznie zeskoczyła z
parapetu i skuliła się w kłębek przy brzuchu swego pana. Echo mieszkania odbiło
wesoły dźwięk dzwoneczka, lecz malarz już tego nie usłyszał. Zbyt szybko zapadł
w głęboki sen.
◄►
Ptaki
świergotały w jednym rytmie wysoko między gałęziami drzew, podczas gdy Baekhyun
znów spieszył się na spotkanie z Chanyeolem. Spóźnianie nie było jego
priorytetem, lecz tym razem zaspał i to solidnie. Wstał kilka minut po
dwunastej, a czekała go godzina – jeśli nie więcej – ciągłego marszu. Nim
zdążył ogarnąć swój mały światek, jedne wyjście, jakie mu pozostało, to bieg. W
połowie dystansu zatrzymał się, opierając dłonie na kolanach. Jego twarz była
czerwona aż po czubki uszu, a oddech nierównomierny i bardzo płytki. Uderzył
się pięścią w pierś raz i drugi, a gdy udało mu się zaczerpnąć więcej
powietrza, wyprostował się, a następnie ruszył w dalszą drogę.
Ostatnią
prostą malarz przebył tanecznym krokiem, uśmiechając się do siebie zwycięsko.
Baekhyun 1–0 czas. Niezauważalnie zacisnął dłoń w pięść przy swoim boku, ale
naraz podskoczył w miejscu, kiedy ukazała mu się znajoma, wysoka sylwetka.
Chanyeol nie wyglądał już, jakby wybierał się na pogrzeb. Jego garderoba
przypominała raczej o chłopaku, który wybrał się na setną randkę ze swoją
dziewczyną, a mimo to chciał prezentować się, jakby była tą pierwszą i
niesamowicie wyjątkową. Duże dłonie nonszalancko wepchnięte były w kieszenie
ciasnych spodni, kiedy uraczył Byuna szerokim uśmiechem, który poprawiłby humor
nawet osobie z głęboką depresją. Chwilę patrzyli na siebie, jak gdyby robili to
po raz pierwszy albo ostatni. Malarz odrobinę uniósł kąciki ust ku górze,
odwzajemniając miły gest.
–
Dobrze cię widzieć – zaczął młodszy, przerywając zalegającą ciszę. – Mam
nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko temu, żebyśmy pojechali gdzieś
moim samochodem.
Baekhyun
powoli przełknął sporą gulę, której udało się niespodziewanie urosnąć w jego
gardle. Jazda samochodem oznaczała bliskość i osamotnienie. W otoczeniu innych
ludzi, w miejscu publicznym malarz nie musiał się kontrolować, bo jego rozsądek
robił to machinalnie. Lecz kiedy dookoła nie było nikogo, wszystko w jednej
chwili stawało pod ogromnym znakiem zapytania. Jego początkowy zamysł nadal był
taki sam – dobrać się do spodni Chanyeola. Mimo to dał się zaprosił na obiad,
jakby znowu liczył na cudowne rozwiązanie, które wpadnie mu do głowy, i pomoże zrealizować cel.
– Nie,
oczywiście, że nie. Możemy jechać, gdzie tylko chcesz. – Nie panował nad tym,
co mówił. Po prostu nie chciał być niegrzeczny i obcesowy w samym środku dnia.
– No
to chodź. – Brunet ponaglił go szybkim ruchem nadgarstka, kierując się w stronę
zaparkowanego w cieniu pojazdu.
Pod
rozłożystym drzewem, na parkingu w pobliżu biura podróży oferującego bardzo
tanie przeloty za granicę stało zaparkowane Audi A5 sportback. Nie był to
najnowszy model, ale i tak prezentował się bardzo okazale i sprawił, że z ust
malarza wyrwał się cichy okrzyk, zaś jego źrenice powiększyły się w zachwycie.
Przyspieszył kroku, by zrównać się z Chanyeolem. Zerknęli na siebie, po czym
Baekhyun zarumienił się subtelnie, jakby na jego twarzy wręcz wypisane były
wszystkie myśli, jakie chyłkiem przecisnęły się przez jego umysł.
Wyższy
wyjął z kieszeni kluczyk i wcisnął guzik, dzięki czemu światła auta zamrugały
dwukrotnie. Pociągnął za klamkę od strony pasażera i skinieniem zaprosił Byuna
do środka. Kiedy obaj wygodnie siedzieli na swoich miejscach, poprosił o
zapięcie pasów.
– W
innym wypadku nigdzie nie pojedziemy. – Brzmiało to bardziej jak ostrzeżenie,
lecz tego malarz nie mógł jednoznacznie stwierdzić, jako że wzrok drugiego
skierowany był na maskę. – Bezpieczeństwo to podstawa – wymamrotał, poprawiając
się na siedzeniu.
Cichy
pomruk silnika i chwilę potem już jechali w jakimś nieznanym dla Baekhyuna
kierunku. Znał miasto dość dobrze, dlatego koncentrował się na widoku za szybą.
Minęli las szklanych wieżowców, nowszych i starszych firm, dziesiątki
najróżniejszych sklepów, kwiaciarni, stoisk z tysiącem rzeczy, które każdy
chciał mieć w swoim posiadaniu. Widzieli również mnóstwo ludzi pędzących gdzieś
na złamanie karku. Nikt nie skupiał się na nich szczególnie. Ich podróż nie
trwała długo, a mimo to zdawała się ciągnąć w nieskończoność, bo nie zamienili
ze sobą ani słowa więcej.
Zatrzymali
się znów pod jakimś drzewem. Byun zmarszczył nieznacznie brwi, lecz wysiadł z
samochodu, gdy tylko ten przestał warczeć. Rozejrzał się dookoła i był
pozytywnie zaszokowany – już drugi raz tego dnia. Miejsce to przypominało jakąś
dawno zapomnianą dzielnicę, gdzie można spotkać tylko starych ludzi z twarzami
przypominającymi zasuszone śliwki, na których gości zawsze ten sam pogodny
uśmiech. W zasięgu wzroku nie dało się dostrzec ścian bez kawałków tynku czy
elewacji zdewastowanych przez graffiti. Czas wydawał się stać w miejscu.
Tylko
w malutkiej restauracji z ogródkiem tętniło życie. Biało-czerwona markiza wraz
z dwoma zawieszonymi lampami nadawała całości jakiś wakacyjny urok, a zwisające
z parapetu powyżej pelargonie tylko potęgowały to wrażenie. Krzesła na zewnątrz
były z ciemnego drewna, a stoliki pokryte świeżutkimi, białymi obrusami – rzecz
jasna z całym naręczem kwiatów w pękatym wazonie. Wszystko wyglądało wytwornie
i malarz nie potrafił oderwać oczu, jak gdyby ktoś rzucił na niego nieme
zaklęcie. Zachciało mu się namalować to przytulne wejście kojarzące się z
domem, ale zdał sobie sprawę, że to nie są jego klimaty. Jeśli już, mógłby
przelać na płótno to, co poruszało go, kiedy patrzył na rozkwitnięte kwiaty. Na
tyle było go stać.
–
Baekhyun, chodź! – krzyknął Chanyeol i dopiero wówczas Byun zauważył, że
młodszy już prawie wszedł do środka.
Malarz
natychmiast zerwał się z miejsca i zaraz znalazł się u boku towarzysza, gdzieś
po drodze gubiąc oddech, choć wcale nie przebył długiego dystansu.
– Masz
naprawdę słabą kondycję – powiedział młodszy, roztrzepując palcami swoją
grzywkę. – Śmiem twierdzić, że nawet zerową.
–
Nigdy nie przepadałem za lekcjami wychowania fizycznego. Albo chodziłem na
wagary, albo byłem w jakiś sposób zwalniany – wyjaśnił, gdy płuca przestały
palić go żywym ogniem.
– I
wszystko jasne. – Wszedł do lokalu, mając nadzieję, że tym razem nie zapodzieje
Baekhyuna.
– Co
to w ogóle za miejsce? – spytał niższy, śledząc wzrokiem kelnerki z talerzami i
ludzi krzątających się za kontuarem.
–
Włoska restauracja, przecież obiecałem, że zabiorę cię na obiad – wytłumaczył
cicho Chanyeol, podchodząc do lady. Jego szeroki, świetlisty uśmiech rozjaśniał
dosłownie wszystko dookoła.
–
Witam panów, czym mogę służyć? – zapytał mężczyzna w nieco podeszłym wieku. Zdecydowanie
był Koreańczykiem, lecz jego akcent pozostawiał wiele do życzenia.
– Zarezerwowałem
tutaj stolik na nazwisko Park – odpowiedział czarnowłosy, a wówczas starszy pan
wklepał coś w komputer.
Robił
to powoli i co chwila poprawiał okulary, które uporczywie zsuwały się z jego
prostego nosa. Odszukawszy odpowiedni dokument, pokiwał głową, ponownie
zwracając się twarzą do gości. Wyszedł zza baru, po czym ruszył w kierunku
dwójki młodych mężczyzn. – Proszę za mną – rzekł głosem pełnym ciepła i
życzliwości, które nie wyglądały na sztuczne. Pokazywał tym swą bezgraniczną
radość, niedające się opisać słowami szczęście płynące z prowadzenia biznesu i
możliwości obcowania z klientelą. Wyszedł z restauracji, lecz nie udał się na
ogródek, który widzieli przedtem. Ten drugi, na tyłach budynku, był jeszcze
bardziej zaciszny i urokliwy.
Baekhyun
otworzył szeroko usta, przyglądając się jedzącym ludziom i idealnie
przystrojonym stolikom. Każda najmniejsza rzecz była na miejscu i nie było
nawet mowy o drobnych pomyłkach. Jasnowłosy trzy razy obrócił się dookoła,
trzymając głowę zadartą po samo niebo. Nieuchwytny podmuch rozwiewał pojedyncze
kosmyki, zdmuchując je na jego oczy wypełnione chłopięcym zafascynowaniem.
Wyprostował się jak struna, gdy Chanyeol klepnął go w ramię, jakby chciał
uspokoić rozwydrzone dziecko. Malarz spuścił głowę, bacznie obserwując kamienny
chodnik pod swoimi stopami.
–
Niech panowie zasiądą, zaraz przyniosę menu – polecił właściciel, wskazując na
stolik, z którego przed chwilą zabrał plakietkę z napisem „rezerwacja”. Ukłonił
się lekko i w chwilę potem zniknął we wnętrzu lokalu.
–
Można się tu nieźle odmóżdżyć. – Chanyeol odsunął dla Baekhyuna ciemne krzesło
wyściełane miękką poduszką. Sam zajął miejsce naprzeciw, wpatrując się
intensywnie w jego twarz. – Mam nadzieję, że dzisiaj nie będziesz się przede
mną chował w swojej skorupie.
–
Przecież nie siedzę w żadnej skorupie – żachnął się malarz, marszcząc brwi. Ze
złości zaczął skubać brzeg śnieżnobiałego obrusu.
–
Chodziło mi o to, że prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Ani wtedy w kawiarni,
ani teraz, kiedy cię tu wiozłem – wytłumaczył Park, kładąc swoje duże dłonie na
kolanach.
– No
tak, racja – mruknął Byun i zacisnął usta na krótki moment.
Wtem
ich oczom ukazał się pomarszczony właściciel, trzymający w dłoniach dwie duże
karty dań w skórzanych oprawach w kolorze czerwonego wina. Podał im je,
wyszczerzając w uśmiechu lekko pożółkłe zęby. Zapowiedział także, że wkrótce
zjawi się kelner, by przyjąć ich zamówienie oraz polecił deskę najlepszych
serów. Chanyeol grzecznie podziękował i powiedział, że to przemyślą, a gdy
mężczyzna odszedł, z impetem rozchylił menu, po kolei przyglądając się kuszącym
propozycjom.
Podczas
gdy Park uważnie skanował wzrokiem każdą stronę, zastanawiając się, na co
najbardziej ma ochotę, Baekhyun skrupulatnie wczytywał się w składniki każdego
dania. Widział mnóstwo potraw z makaronu, ryżu, jakieś kluseczki, różne odmiany
mięsa, ryby i miał już dość. Nie chciał się przyznawać, że zwykle nie jada w
takich miejscach, dlatego odłożył kartę na bok, i złożył dłonie na stoliku.
Spojrzał na czarnowłosego siedzącego naprzeciw, który w tym czasie przesuwał
palcem po jednej ze stron, mamrocząc coś do siebie pod nosem. Starszy
wyprostował się, próbując skupić na sobie uwagę drugiego, lecz to nic nie dało.
W końcu odchrząknął głośno, momentalnie wyrywając Chanyeola z zamyślenia.
– Tak?
– spytał brunet, starając się nie wyglądać na bardzo zszokowanego. – Wybrałeś już, co chcesz zjeść? Powinienem się
pospieszyć?
– Nie
– odrzekł malarz, powoli kręcąc głową. – Pomyślałem, że zdam się na ciebie,
więc wybierz coś naprawdę pysznego. – Zaakcentował ostatnie wyrazy, jak gdyby
nie jadł nic od dłuższego czasu, co w rzeczywistości było nieprawdą. Uśmiechnął
się jeszcze słodko – i może trochę przepraszająco – po czym odwrócił głowę,
obserwując skaczące ptaki.
Park
ponownie zatopił się w swojej lekturze, lecz nie miał wiele czasu. Z lokalu
wyłonił się wysoki i bardzo przystojny kelner, który mógłby pracować raczej
jako model. Baekhyun zanotował to w myślach, zerkając na niego z ukosa. Prędko
jednak opamiętał się, wiedząc dobrze, że nie jest sam i nie przyszedł tu na
szybki podryw czy słodki flirt.
– Czy
mogę już przyjąć zamówienie? – zapytał mężczyzna, wyjmując z kieszeni koszuli
notesik i długopis.
–
Oczywiście. Poprosimy dwa razy kurczaka cacciatore z makaronem spaghetti i
sałatkę panzanella – wyrecytował czarnowłosy, patrząc w kartę, jakby jeszcze
coś pominął. – O, do tego wino. Niech będzie Cabernet Sauvignon.
–
Dziękuję, postaram się o jak najszybsze zrealizowanie zamówienia – powiedział
kelner, po czym zabrał menu w skórzanej oprawie i odszedł, ukłoniwszy się
grzecznie.
–
Lubisz kurczaka, prawda? – Brunet uniósł brwi, nagle przypominając sobie, że
zapomniał się o tym upewnić wcześniej.
–
Teraz to i tak bez znaczenia – skwitował Byun i uśmiechnął się półgębkiem. –
Zjadłbym tak czy inaczej, ale jeśli to coś zmieni, to tak, lubię. – Przewrócił
oczami, zakładając nogę na nogę.
–
Widzę, że masz mnie już po dziurki w nosie. Nieźle, zamieniliśmy tylko kilka
słów. Więcej niż ostatnio, ale nie można nawet nazwać tego rozmową. Szkoda, że
nie chcesz się do mnie odzywać. – Chanyeol komentował i opisywał, jak gdyby
miał przed sobą jakiś wartościowy obraz albo film do interpretacji.
–
Wyciągasz za dużo pochopnych wniosków – obruszył się malarz, krzyżując ręce na
piersi i zaciskając dłonie w pięści.
– Ja
tylko mówię to, co zaobserwowałem.
– A
niby co takiego mógłbyś zaobserwować, hm? Niebiosa podpowiadają ci, co myślę? A
może tylko udajesz takiego cwanego i zmyślasz, żeby mnie wkurzyć? – Oczy Byuna
nagle zamieniły się w wąskie szparki, którymi uważnie wpatrywał się w twarz
kompana.
–
Obserwuję twoją mowę ciała, to wszystko. – Wzruszył ramionami, podczas gdy
starszy z niedowierzaniem otworzył usta, mając wrażenie, że nie może zrobić już
nic, by zachować dla siebie to wszystko, co przepływało przez jego głowę jak
wodospad.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz