wtorek, 23 maja 2017

Canvas [8/20]

Gwiaździsty deszcz



Sztaluga stała samotnie, a przybity do niej odpowiednio przygotowany podkład wdychał słabe opary rześkiego powietrza, przedzierającego się przez wąską szparę uchylonego okna. Baekhyun sięgnął do najdłuższy a zarazem najgrubszy pędzel, jaki miał w swej kolekcji. Zanurzył go w granatowym kleksie na palecie, a następnie począł kreślić długie smugi. Górna część prędko zasnuła się ciemną poświatą, przypominającą bezkresną głębię oceanu. Malarz odłożył niepotrzebne narzędzie i sięgnął po kolejne. Tym razem był to cienki pędzel, który począł niby bezmyślnie malować kłębiaste kształty.
Brudnoszare bałwany, przez które przenikały ślady biali bądź czerni, wkrótce stały się wyraźnymi chmurami. Gdzieś w oddali rozpływały się w kolorze nocnego nieba. Byun trudził się, żmudnie tkając farbą wyszarpane tu i ówdzie krawędzie, jak gdyby ktoś nagle urwał część obłoku niczym kawałek słodkiej cukrowej waty. W samym centrum dzieła znalazły się trzy maleńkie kropki. Z każdą kolejną chwilą przybywało pozornie niepotrzebnych plamek. Niektóre powstały na rozmazanych pasmach ledwie dostrzegalnego bordo czy fioletu. Nieciężko było odgadnąć, że to błyszczące gwiazdy i całe ich skupiska niemal identyczne z tymi, jakie mężczyzna podziwiał ubiegłego wieczoru.
I mimo iż ciemność tworzonego przez niego obrazu pochłaniała go do głębi serca, czyste słońce rysowało na jego twarzy delikatną tęczę, której nawet nie był w stanie dostrzec. Otrząsnął się z transu dopiero wówczas, gdy cieniutkie włoski oderwały się od grubego płótna. Odłożył paletę i pędzel na podłogę, po czym odsunął się do tyłu. Dokładnie lustrował wzrokiem to, co namalował. Zrobił jeszcze jeden krok i następny, a po nich kilka kolejnych. Z bliska widzi się najmniej. Nim się zorientował, mimowolnie oparł się plecami o ścianę, błądząc wzrokiem po namalowanych drobnych punkcikach. Z takiej odległości wyglądały jak padający śnieg.
Błędny, chytry uśmieszek zaplątał się na uroczych wargach Baekhyuna. Dawno nie umiał tego stwierdzić, lecz wreszcie był dumny z czegoś, co sam stworzył. Może nie było to coś, co każdy chciałby powiesić w swym ogromnym salonie, by towarzyszyło wytwornym meblom stworzonym na specjalne zamówienie i puszystemu dywanowi, po którym nikt nie miał prawa stąpać, jednakże był to powód do radości. Pozostawiając dzieło do wyschnięcia i przypieczętowania przez czas, malarz powoli pozbierał rzeczy, zanosząc wszystko do łazienki. Zmył psotne plamy z nosa i policzków, po czym dokładnie opłukał rozpuszczalnikiem pędzle. Wymyte odłożył na miejsce, nie kwapiąc się do wysuszenia ich.
Dyskretne pukanie do drzwi oderwało go od poprzedniego zajęcia. Otworzył bez najmniejszego zawahania i udał zaskoczonego, gdy ujrzał za progiem przyjaciela. Zaprosił go do środka ruchem ręki, po czym na chwilę zniknął w sypialni. Znalazł plamy na swojej koszulce, dlatego pospiesznie zmienił ją na jakąś inną i poszedł do kuchni, gdzie Kyungsoo zdążył się już rozgościć. Na stole znalazły się pudełka opakowane w kolorowe materiały. Różowe, zielone i czerwone węzełki wyglądały odrobinę śmiesznie i Byun zachichotał pod nosem, naciskając pstryczek przy czajniku. Automatycznie wyjął z szafki dwa kubki, włożył do nich saszetki z herbatą, a później oparł się o blat, patrząc na Do z uniesionymi brwiami.
– Przyniosłem ci coś do jedzenia – oznajmił starszy, na co Baekhyun prychnął. Tak oczywistych rzeczy nikt nie musiał mu tłumaczyć.
– Niby po co mi to? Przecież mam lodówkę…
– A w tej lodówce pustki –przerwał mu Kyungsoo, odwiązując jeden z pakunków. – Gdybyś miał na tyle, nie umawiałbyś się z ludźmi. A skoro z kimś się umówiłeś, to wcześniej musiałeś być w klubie, czyli chciałeś zdobyć jakieś pieniądze. Nie jestem aż tak głupi, nie wyobrażaj sobie za dużo. – Uniósł groźnie palec ku górze, srogo mierząc malarz wzrokiem.
– Dobra, dobra, nic nie mówię. Nie spodziewałem się tylko, że natychmiast na to wpadniesz – wyjaśnił Byun, wlewając wrzącą wodę do ich ulubionych kubków. Podsunął jeden z nich w kierunku przyjaciela. – Co tam w ogóle jest?
– Przyniosłem trochę kimchi – zaczął Do, wyjmując naczynia jedno po drugim – i kilka porcji gotowanej na parze ryby. Przygotowałem ją w ziołach. Jest też mnóstwo ryżu. Może nie jest to najlepsza opcja, ale wystarczy, że wlejesz odrobinę wody i zagrzejesz w mikrofalówce. Zrobiłem też ddeokbokki. – Wyjąwszy kilkanaście różnych misek i miseczek, ustawił je w rzędach na stole.
– Dzięki, Kyungsoo – odezwał się Baekhyun cicho, po czym siorbnął duży łyk gorącej herbaty. – Gdyby nie ty, pewnie za dwa dni zacząłbym umierać z głodu.
– A, zapomniałbym! – wykrzyknął nagle Do, sięgając do kieszeni. Wyjął z niej kilka banknotów i bez oporów wręczył młodszemu, uśmiechając się do niego ciepło jak matka. – Kup coś dla kota. Nie byłem pewien, co lubi, więc wolałem dać ci pieniądze.
– Kyung…
– Nie musisz nic oddawać i nie wykręcaj się. Po prostu je weź. Wiem, że są ci potrzebne.
Mocno zagryzając dolną wargę, Byun delikatnie wziął do ręki wartościowe papierki i schował pod słoikiem, w którym niegdyś trzymał kawę. Nie czuł zawstydzenia, jednak jakiś prąd niezręczności przemknął przez jego ciało. Odstawiwszy kubek z herbatą na bok, zaczął układać w lodówce wszystkie pudełka przyniesione przez przyjaciela. Zaśmiał się cicho, gdy zdał sobie sprawę, że ustawił je według kolorów. Później wrócił do picia przestygniętego już napoju, zasiadając na stole jak to miał w zwyczaju. Do zasiadł na małym, nieporadnym krzesełku stojącym gdzieś na uboczu.
– Dał ci chociaż trochę grosza? – odezwał się znienacka starszy, obracając dookoła jasnoniebieski kubek w białe kropki. Bardzo uważnie obserwował płynny ruch, jakby chciał odwrócić swą uwagę od własnych słów.
– Do niczego nie doszło, więc nie miał mi za co płacić – wyburczał Baekhyun, wlepiając wzrok w kuchenne linoleum. Nawet stare zaschnięte plamy po oleju wydawały mu się teraz ciekawsze.
– Co masz na myśli? – Kyungsoo uniósł głowę z wyraźnym zainteresowaniem.
– Właśnie to, co przed chwilą powiedziałem. Posiedzieliśmy w kawiarni, poudawaliśmy znajomych i rozeszliśmy się do siebie – odrzekł malarz, a potem westchnął tak ciężko, jak gdyby ktoś przyparł go do muru całym swym ciężarem. – Umówiliśmy się jeszcze raz. Za tydzień mamy iść razem na obiad czy w jakieś inne miejsce. Coś jak druga randka. – Wzruszył ramionami. – Wnioskuję to po tym, że pieprzył coś o lodach, kinie i innych takich bzdurach.
– Nie mówiłeś mi, że chcesz się z kimś związać – zauważył starszy i zrobił całkiem spory łyk.
– Bo nie chcę. To tylko kolejny facet, w którym widzę mnóstwo pieniędzy i dobrą dupę. To wszystko. – Baekhyun wzruszył ramionami, zapatrując się w kamienicę naprzeciw tej jego. Kilka liści poderwanych przez zawadiacki podmuch wiatru poszybowało wysoko niczym psy uwolnione ze smyczy. – Problem tkwi w tym, że muszę nad nim trochę popracować. Może po dwóch, trzech spotkaniach pozwoli mi na coś więcej. W innym wypadku zrezygnuję, choć szkoda stracić taką okazję.
– Musi być tego wart, skoro zamierzasz się postarać.
– Gdybyś go zobaczył, powiedziałbyś to samo. Wierz mi. – Ton głosu Byuna świadczył o ogromnej pewności siebie, być może i zadufaniu. Lecz w istocie Chanyeol był bardzo przystojnym młodym mężczyzną i niczego mu nie brakowało, dlatego żal było nie wspomnieć o nim chociaż jednym słowem.
◄►
Kiedy makaron z sosem z czarnej fasoli, o którym Kyungsoo zapomniał wspomnieć, zniknął z plastikowego pudełka równie szybko jak sam przyjaciel, Baekhyun przebrał stary, podziurawiony podkoszulek, zastępując go czarną koszulką z kolorowym nadrukiem. Wepchnąwszy w ciasną kieszeń plik banknotów, wyszedł z mieszkania z beztroskim wyrazem twarzy. Najbliższy sklep zoologiczny oddalony było o jakieś dwa kilometry, więc czekał go spacer. Pogoda dopisywała. Słońce świeciło w najlepsze, ale nikomu nie groziło ryzyko spalenia na węgiel, więc spokojnie można było wyjść i rozkoszować się miękkim ciepłem.
Maszerował swobodnym krokiem, rozglądając się dookoła, jakby spodziewał się ujrzeć coś nowego w okolicy. Niestety, wszystko wyglądało jak dawniej. Te same szare, obskurne kamienice, którym towarzyszyły w większości zapuszczone ogródki. Tylko tu i ówdzie spomiędzy wysokiej trawy wyglądały barwne kielichy lub słabowite płatki, niemo wołając o pomoc, o wyzwolenie. Silniejsze rośliny dziarsko wspinały się po rynnach lub piorunochronie, niektóre podejmowały się nawet pięcia po murze. Słychać było to samo szczekanie co trzy albo siedem dni temu. Zupełnie jak gdyby ktoś zatrzymał płytę w jednym miejscu, a jakiś czas później włączył ją od nowa. Nie przeszkadzało mu, że okolica, w którym mieszka, ciągle stoi w miejscu. Nikt się nie zmieniał, życie zatrzymało się w jednym punkcie i tylko bezlitosne pory roku mogły z impetem popchnąć je dalej.
Przechodząc chodnikiem obok parku, malarzowi rzuciły się w oczy dwa ptaki, nieśmiało przeskakujące z jednego kamyka na drugi. Uśmiechnął się nikle, wyobrażając sobie rysunek, jaki mógłby z tego stworzyć. Ale nie był już dzieckiem i nie zajmował się pracą z ołówkiem. Wolał farby. Ciężkie, gęste, o intensywnym zapachu – te idealnie oddawały to, co dawno zakopał w głębi siebie. Te, które były lekkie i łatwo rozmywały się zmieszane z wodą były zwierciadłem jego obecnego stanu duszy i umysłu. Zmieniały kształty bez żadnych trudności, przybierały nieraz cudaczne formy, jednak wsiąknięte w podkład nie ulegały już presji pędzla. Potrząsnąwszy głową, zorientował się, że stoi w miejscu i gapi się w opuszczone przez ptaki poletko z wzorowo przyciętym trawnikiem.
Po przebyciu nie tak długiej drogi w końcu dotarł na miejsce. Pomalowana na niebiesko elewacja budynku, na której widnieją kolorowe ryby i akwariowe rośliny, z miejsca daje znać, że znalazł się przy wejściu do sklepu zoologicznego. Popchnął drzwi, zakładając na twarz najradośniejszą maskę, jaką miał pod ręką. Otóż był szczęśliwym posiadaczem pięknego kota, którego niejeden mógłby mu pozazdrościć. Musiał prezentować się tak, jak wymagało tego otoczenie. Wodząc wzrokiem po klatkach ze zwierzętami i półkach z różnymi akcesoriami, nie zwrócił uwagi na ekspedientkę wpatrującą się w niego intensywnie. Nie zauważył też, że przywitała go i zadała pytanie. Dopiero kiedy stanęła tuż obok, przeniósł na nią wzrok. Mimo zaskoczenia wyraz jego twarz nie uległ najmniejszej zmianie.
– Czy mogę w czymś panu pomóc? – zapytała dziewczyna, uśmiechając się życzliwie i ciepło. Prawie uwierzył, że gest ten był prawdziwy. Ileż fałszu z pewnością kryło się w tak niewinnej osóbce?
Czas jakby na moment stanął w miejscu. Malarz zdążył dostrzec chyba milion jaśniutkich piegów na pulchnych policzkach, a nawet niesymetrycznie namalowane brwi. – Czy potrzebuje pan pomocy? – ponowiła pytanie, gdyż mężczyzna najwyraźniej był czymś bardziej pochłonięty, niż słuchaniem jej uroczego głosiku.
– Szukam dobrej jakości karmy dla kota, ale nie chciałbym przepłacić – powiedział z równie wyimaginowaną wesołością.
Dziewczyna dziarskim krokiem poszła na zaplecze, zostawiając go samego. Odetchnął cicho, opuszczając bolące kąciki ust. Już dawno tak bardzo się nie starał. Częściej jego twarz była bezwyrazowa, blada, pusta jak czyste płótno, które tylko czeka, by ktoś udrapował na nim tłuste plamy barw. Ale on nie wyczekiwał niczego. Był po prostu sobą, tkwił w rzeczywistości. Nie planował, nie marzył. Czasami chciał, pragnął i pożądał, zabijając w sobie wszystkie plamki radości. Uciekały z niego jedna po drugiej wraz z każdym szczerym słowem wobec nieznajomej osoby. Słysząc szybkie kroki, ponownie przywdział rozradowaną maskę, wyczekując ekspedientki.
Dźwigała kilka małych woreczków w srebrnym kolorze z fioletowymi nalepkami, na których namalowana była głowa kota. W podręcznym koszyku miała też puszki i małe saszetki z identycznym nadrukiem. Postawiła przyniesiony towar na ladzie, jednym spojrzeniem zapraszając mężczyznę do siebie. Baekhyun podszedł bliżej, z uwagą przyglądając się błyszczącym opakowaniom.
– To są produkty wiodącej marki, polecamy je wszystkim i muszą być naprawdę świetne, skoro ludzie po nie wracają. No i nie mają jakiejś wygórowanej ceny. Niech pan tylko spojrzy – rzekła, wskazując na naklejkę z nadrukowanymi cyframi. Brwi malarza uniosły się ku górze w pozytywnym zdziwieniu. – Lepszych produktów pan nie znajdzie. Gwarantuję to.
– W takim razie wezmę dwa większe woreczki z drobiem, trzy saszetki z łososiem i- – urwał, rozglądając się po sklepie. Jak na skrzydłach podbiegł do półki i zdjął z niej czarny pasek z małym dzwoneczkiem. – I to.
Zapłaciwszy za skromne zakupy, Byun opuścił sklep, milczącym spojrzeniem żegnając się z rybkami w akwariach, które patrzyły na niego z utęsknieniem. Teraz jego radość nie była już nieszczera. Cieszył się, że Momo będzie miała dobre jedzenie i śliczną obrożę. Może i rzeczy takie były raczej dla psów, ale ta była jakby stworzona właśnie dla kotki czekającej na niego w mieszkaniu. W pośpiechu przeliczając pieniądze, jakie mu zostały, zaczął w duszy wiwatować. Mógł wstąpić do sklepu i zrobić przyjemność także sobie. Czuł się jak wszystkie dzieci, które mogą kupić sobie paczkę cukierków, jeśli zostaną im pieniądze z wyjścia do warzywniaka.
Mijając ten sam park, nawet nie rzucił okiem na stojące tuż obok niego drzewo. Był zbyt zaabsorbowany kupnem czegoś słodkiego. Podejmował w głowie decyzje, ale zaraz je zmieniał. Wracał do poprzednich wyborów, po czym znajdował nowe, lepsze. Zatrzymując się przed supermarketem, zrobił głęboki wdech, jak gdyby szedł w miejsce, gdzie ma rozstrzygnąć się sprawa jego życia i śmierci. Po przekroczeniu automatycznie rozsuwających się drzwi typowa muzyka z radia dotarła do jego uszu. Beztrosko krocząc ku regałom ze słodkościami, nadal nie mógł zdecydować się, na co ma ochotę. Gdy ujrzał wszystkie te cudowności, ślina sama napłynęła mu do ust i omal nie wypłynęła kącikiem.
Podliczył pieniądze po raz kolejny, a w jego oczach rozbłysnęły maleńkie iskierki. Bez zastanowienia sięgnął więc po dwie duże paczki pianek – jedne w kształcie smerfów, a drugie tradycyjne – i ogromną paczkę kwaśnych żelków z sokiem. Później poszedł w stronę chłodziarek. Szacując w pamięci koszty, wybrał trzy najładniejsze rożki o smaku gumy balonowej. Wiedział, że gdy tylko dotrze do domu, bramy nieba otworzą się szeroko wyłącznie dla niego. Zmierzając do kasy, nie zwracał na nikogo uwagi. Zapłacił szybko i wyszedł, machając reklamówką ze słodkimi pysznościami. Nie zostało mu już nic, ale pieniądze nie były mu więcej potrzebne. Lodówka była pełna, kot miał jedzenie i on zrobił też coś dla siebie samego. Idealny ład został zachowany.
◄►
– Momo, przyniosłem ci jedzenie – zawołał Baekhyun, przekroczywszy próg mieszkania.
Palcami u stóp zsunął buty i kopnął je w kąt. Wszedł do kuchni, a chwilę później znalazła się przy nim kotka. Spojrzała na niego słodkimi oczami i miauknęła głośno, dając wyraz swej uciesze. Malarz wziął metalową, trochę pozaginaną miskę i nałożył do niej pokarmu z jednej z saszetek. Nim jednak pozwolił Momo rozpocząć posiłek, przysunął ją do siebie, wolną ręką wyjmując z siatki zakupioną obrożę. Czarny pasek prędko znalazł się na szyi zwierzęcia, a malutki dzwoneczek pobrzmiewał wesoło wśród głębokiej ciszy. Kotka miauknęła jeszcze głośniej, po czym dumnie zasiadła obok miseczki, puszystym ogonem owijając własne łapki.
On sam włożył swoje słodycze do lodówki, a potem poszedł wziąć szybką kąpiel. Długi spacer w ciągłym słońcu zmęczył go. Odkręcając zimną wodę, nachylił głowę nad słuchawką prysznica. Rwące strumyki żwawo oblewały jego kark i plecy, niosąc ze sobą upragnioną ochłodę i orzeźwienie. Miał lekkie problemy ze złapaniem oddechu, ale w miarę upływu czasu przyzwyczaił się. Zmył z siebie popołudniowy brud i zapachy ulicy, nucąc pod nosem jakąś starą i zapomnianą przez wszystkich piosenkę. Beztroskie minuty mijały szybciej, niż by sobie tego życzył.
Gdy odświeżony i wysuszony wrócił do kuchni, kotki już dawno tam nie było. Odetchnął cicho, jak gdyby poczuł ulgę, że nie ma przy nim kogoś, kto by go kontrolował. Z przezroczystej siatki wyciągnął jednego loda i paczkę różowo-białych pianek. Usiadł na stole, podziwiając widok, jaki niosło ze sobą zachodzące słońce. Lilowa poświata falami układała się na dachach i wieżyczkach budynków, a towarzyszący jej soczysty oranż starał się rozbudzić uśpione światła ulic. Baekhyun z szelestem otworzył rożka, rzucając papierek na podłogę. Był jak zaczarowany, kiedy mimowolnie brał się za jedzenie, rozmazując sobie przy tym niebieski smakołyk tuż nad górną wargą. Choć jego uda, wilgotne i lepkie, przyssały się do blatu stołu, a chłód mieszkania szczypał go w kolana i łokcie, nic sobie z tego nie robił. Poza magiczną igraszką nieba połączoną z cukrowym smakiem na języku świat zdawał się nie istnieć.
Nawet zwykle roztrzepane myśli malarza dryfowały gdzieś w nicości, nie siląc się, by dobić do brzegu i zacząć dręczyć jego umysł. Piękno zewnętrznego świata, które malowała najwspanialsze pejzaże, pochłaniało go w całego. Przenikało do jego kości niczym złośliwy nowotwór, chcący wykraść to, co było mu najbardziej niezbędne. Mężczyzna wzdrygnął się delikatnie, czując jak niebieska strużka spływa mu po brodzie, a potem w ślimaczym tempie skapuje na obnażone udo. Wydął wargi, a potem wierzchem dłoni starł ślad z twarzy i nogi. I choć klejące plamy zostały w miejscu, nie było czasu, żeby dokładnie umyć je wodą i mydłem. Niknący błękit za oknem był o wiele ciekawszy.
– Ups – mruknął tylko i odgryzł spory kawałek wafelka.
Dopiero gdy szarość zapanowała nad sklepieniem, Baekhyun zeskoczył ze stołu, sycząc przy tym cicho, i odszukał w jednej z wielu szafek pudełko z długimi wykałaczkami. Może i nie był to jakiś wybitny pomysł, ale miał ogromną ochotę na pianki. Otworzył opakowanie, nabił kilka na cienki patyczek i przytrzymał go nad spokojnym ogniem kuchenki. Kilka minut później spieczony smakołyk znalazł się w jego ustach. Byun skrzywił się z powodu dziwnego smaku, lecz roztopione wnętrze szybko go zniwelowało. Pomimo to nie usmażył już nic więcej, wepchnął do buzi całą garść pianek. Różowy puder przykleił się w kącikach jego ust, ale nie narzekał. Jedzenie było pyszne i, jego zdaniem, dużo lepsze od tego, co przygotował mu Kyungsoo. Domowe obiadki to po prostu nie była jego bajka, a słodycze były wręcz dla niego stworzone.
– Robi się późno – wybełkotał, wrzucając do kubła na śmieci puste opakowanie i papierek.
Mokrą szmatką przetarł twarz i ręce, a później stwierdził, że czas położyć się spać. Momo grzecznie zeskoczyła z parapetu i skuliła się w kłębek przy brzuchu swego pana. Echo mieszkania odbiło wesoły dźwięk dzwoneczka, lecz malarz już tego nie usłyszał. Zbyt szybko zapadł w głęboki sen.
◄►
Ptaki świergotały w jednym rytmie wysoko między gałęziami drzew, podczas gdy Baekhyun znów spieszył się na spotkanie z Chanyeolem. Spóźnianie nie było jego priorytetem, lecz tym razem zaspał i to solidnie. Wstał kilka minut po dwunastej, a czekała go godzina – jeśli nie więcej – ciągłego marszu. Nim zdążył ogarnąć swój mały światek, jedne wyjście, jakie mu pozostało, to bieg. W połowie dystansu zatrzymał się, opierając dłonie na kolanach. Jego twarz była czerwona aż po czubki uszu, a oddech nierównomierny i bardzo płytki. Uderzył się pięścią w pierś raz i drugi, a gdy udało mu się zaczerpnąć więcej powietrza, wyprostował się, a następnie ruszył w dalszą drogę.
Ostatnią prostą malarz przebył tanecznym krokiem, uśmiechając się do siebie zwycięsko. Baekhyun 1–0 czas. Niezauważalnie zacisnął dłoń w pięść przy swoim boku, ale naraz podskoczył w miejscu, kiedy ukazała mu się znajoma, wysoka sylwetka. Chanyeol nie wyglądał już, jakby wybierał się na pogrzeb. Jego garderoba przypominała raczej o chłopaku, który wybrał się na setną randkę ze swoją dziewczyną, a mimo to chciał prezentować się, jakby była tą pierwszą i niesamowicie wyjątkową. Duże dłonie nonszalancko wepchnięte były w kieszenie ciasnych spodni, kiedy uraczył Byuna szerokim uśmiechem, który poprawiłby humor nawet osobie z głęboką depresją. Chwilę patrzyli na siebie, jak gdyby robili to po raz pierwszy albo ostatni. Malarz odrobinę uniósł kąciki ust ku górze, odwzajemniając miły gest.
– Dobrze cię widzieć – zaczął młodszy, przerywając zalegającą ciszę. – Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko temu, żebyśmy pojechali gdzieś moim samochodem.
Baekhyun powoli przełknął sporą gulę, której udało się niespodziewanie urosnąć w jego gardle. Jazda samochodem oznaczała bliskość i osamotnienie. W otoczeniu innych ludzi, w miejscu publicznym malarz nie musiał się kontrolować, bo jego rozsądek robił to machinalnie. Lecz kiedy dookoła nie było nikogo, wszystko w jednej chwili stawało pod ogromnym znakiem zapytania. Jego początkowy zamysł nadal był taki sam – dobrać się do spodni Chanyeola. Mimo to dał się zaprosił na obiad, jakby znowu liczył na cudowne rozwiązanie, które wpadnie mu do głowy,  i pomoże zrealizować cel.
– Nie, oczywiście, że nie. Możemy jechać, gdzie tylko chcesz. – Nie panował nad tym, co mówił. Po prostu nie chciał być niegrzeczny i obcesowy w samym środku dnia.
– No to chodź. – Brunet ponaglił go szybkim ruchem nadgarstka, kierując się w stronę zaparkowanego w cieniu pojazdu.
Pod rozłożystym drzewem, na parkingu w pobliżu biura podróży oferującego bardzo tanie przeloty za granicę stało zaparkowane Audi A5 sportback. Nie był to najnowszy model, ale i tak prezentował się bardzo okazale i sprawił, że z ust malarza wyrwał się cichy okrzyk, zaś jego źrenice powiększyły się w zachwycie. Przyspieszył kroku, by zrównać się z Chanyeolem. Zerknęli na siebie, po czym Baekhyun zarumienił się subtelnie, jakby na jego twarzy wręcz wypisane były wszystkie myśli, jakie chyłkiem przecisnęły się przez jego umysł.
Wyższy wyjął z kieszeni kluczyk i wcisnął guzik, dzięki czemu światła auta zamrugały dwukrotnie. Pociągnął za klamkę od strony pasażera i skinieniem zaprosił Byuna do środka. Kiedy obaj wygodnie siedzieli na swoich miejscach, poprosił o zapięcie pasów.
– W innym wypadku nigdzie nie pojedziemy. – Brzmiało to bardziej jak ostrzeżenie, lecz tego malarz nie mógł jednoznacznie stwierdzić, jako że wzrok drugiego skierowany był na maskę. – Bezpieczeństwo to podstawa – wymamrotał, poprawiając się na siedzeniu.
Cichy pomruk silnika i chwilę potem już jechali w jakimś nieznanym dla Baekhyuna kierunku. Znał miasto dość dobrze, dlatego koncentrował się na widoku za szybą. Minęli las szklanych wieżowców, nowszych i starszych firm, dziesiątki najróżniejszych sklepów, kwiaciarni, stoisk z tysiącem rzeczy, które każdy chciał mieć w swoim posiadaniu. Widzieli również mnóstwo ludzi pędzących gdzieś na złamanie karku. Nikt nie skupiał się na nich szczególnie. Ich podróż nie trwała długo, a mimo to zdawała się ciągnąć w nieskończoność, bo nie zamienili ze sobą ani słowa więcej.
Zatrzymali się znów pod jakimś drzewem. Byun zmarszczył nieznacznie brwi, lecz wysiadł z samochodu, gdy tylko ten przestał warczeć. Rozejrzał się dookoła i był pozytywnie zaszokowany – już drugi raz tego dnia. Miejsce to przypominało jakąś dawno zapomnianą dzielnicę, gdzie można spotkać tylko starych ludzi z twarzami przypominającymi zasuszone śliwki, na których gości zawsze ten sam pogodny uśmiech. W zasięgu wzroku nie dało się dostrzec ścian bez kawałków tynku czy elewacji zdewastowanych przez graffiti. Czas wydawał się stać w miejscu.
Tylko w malutkiej restauracji z ogródkiem tętniło życie. Biało-czerwona markiza wraz z dwoma zawieszonymi lampami nadawała całości jakiś wakacyjny urok, a zwisające z parapetu powyżej pelargonie tylko potęgowały to wrażenie. Krzesła na zewnątrz były z ciemnego drewna, a stoliki pokryte świeżutkimi, białymi obrusami – rzecz jasna z całym naręczem kwiatów w pękatym wazonie. Wszystko wyglądało wytwornie i malarz nie potrafił oderwać oczu, jak gdyby ktoś rzucił na niego nieme zaklęcie. Zachciało mu się namalować to przytulne wejście kojarzące się z domem, ale zdał sobie sprawę, że to nie są jego klimaty. Jeśli już, mógłby przelać na płótno to, co poruszało go, kiedy patrzył na rozkwitnięte kwiaty. Na tyle było go stać.
– Baekhyun, chodź! – krzyknął Chanyeol i dopiero wówczas Byun zauważył, że młodszy już prawie wszedł do środka.
Malarz natychmiast zerwał się z miejsca i zaraz znalazł się u boku towarzysza, gdzieś po drodze gubiąc oddech, choć wcale nie przebył długiego dystansu.
– Masz naprawdę słabą kondycję – powiedział młodszy, roztrzepując palcami swoją grzywkę. – Śmiem twierdzić, że nawet zerową.
– Nigdy nie przepadałem za lekcjami wychowania fizycznego. Albo chodziłem na wagary, albo byłem w jakiś sposób zwalniany – wyjaśnił, gdy płuca przestały palić go żywym ogniem.
– I wszystko jasne. – Wszedł do lokalu, mając nadzieję, że tym razem nie zapodzieje Baekhyuna.
– Co to w ogóle za miejsce? – spytał niższy, śledząc wzrokiem kelnerki z talerzami i ludzi krzątających się za kontuarem.
– Włoska restauracja, przecież obiecałem, że zabiorę cię na obiad – wytłumaczył cicho Chanyeol, podchodząc do lady. Jego szeroki, świetlisty uśmiech rozjaśniał dosłownie wszystko dookoła.
– Witam panów, czym mogę służyć? – zapytał mężczyzna w nieco podeszłym wieku. Zdecydowanie był Koreańczykiem, lecz jego akcent pozostawiał wiele do życzenia.
– Zarezerwowałem tutaj stolik na nazwisko Park – odpowiedział czarnowłosy, a wówczas starszy pan wklepał coś w komputer.
Robił to powoli i co chwila poprawiał okulary, które uporczywie zsuwały się z jego prostego nosa. Odszukawszy odpowiedni dokument, pokiwał głową, ponownie zwracając się twarzą do gości. Wyszedł zza baru, po czym ruszył w kierunku dwójki młodych mężczyzn. – Proszę za mną – rzekł głosem pełnym ciepła i życzliwości, które nie wyglądały na sztuczne. Pokazywał tym swą bezgraniczną radość, niedające się opisać słowami szczęście płynące z prowadzenia biznesu i możliwości obcowania z klientelą. Wyszedł z restauracji, lecz nie udał się na ogródek, który widzieli przedtem. Ten drugi, na tyłach budynku, był jeszcze bardziej zaciszny i urokliwy.
Baekhyun otworzył szeroko usta, przyglądając się jedzącym ludziom i idealnie przystrojonym stolikom. Każda najmniejsza rzecz była na miejscu i nie było nawet mowy o drobnych pomyłkach. Jasnowłosy trzy razy obrócił się dookoła, trzymając głowę zadartą po samo niebo. Nieuchwytny podmuch rozwiewał pojedyncze kosmyki, zdmuchując je na jego oczy wypełnione chłopięcym zafascynowaniem. Wyprostował się jak struna, gdy Chanyeol klepnął go w ramię, jakby chciał uspokoić rozwydrzone dziecko. Malarz spuścił głowę, bacznie obserwując kamienny chodnik pod swoimi stopami.
– Niech panowie zasiądą, zaraz przyniosę menu – polecił właściciel, wskazując na stolik, z którego przed chwilą zabrał plakietkę z napisem „rezerwacja”. Ukłonił się lekko i w chwilę potem zniknął we wnętrzu lokalu.
– Można się tu nieźle odmóżdżyć. – Chanyeol odsunął dla Baekhyuna ciemne krzesło wyściełane miękką poduszką. Sam zajął miejsce naprzeciw, wpatrując się intensywnie w jego twarz. – Mam nadzieję, że dzisiaj nie będziesz się przede mną chował w swojej skorupie.
– Przecież nie siedzę w żadnej skorupie – żachnął się malarz, marszcząc brwi. Ze złości zaczął skubać brzeg śnieżnobiałego obrusu.
– Chodziło mi o to, że prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Ani wtedy w kawiarni, ani teraz, kiedy cię tu wiozłem – wytłumaczył Park, kładąc swoje duże dłonie na kolanach.
– No tak, racja – mruknął Byun i zacisnął usta na krótki moment.
Wtem ich oczom ukazał się pomarszczony właściciel, trzymający w dłoniach dwie duże karty dań w skórzanych oprawach w kolorze czerwonego wina. Podał im je, wyszczerzając w uśmiechu lekko pożółkłe zęby. Zapowiedział także, że wkrótce zjawi się kelner, by przyjąć ich zamówienie oraz polecił deskę najlepszych serów. Chanyeol grzecznie podziękował i powiedział, że to przemyślą, a gdy mężczyzna odszedł, z impetem rozchylił menu, po kolei przyglądając się kuszącym propozycjom.
Podczas gdy Park uważnie skanował wzrokiem każdą stronę, zastanawiając się, na co najbardziej ma ochotę, Baekhyun skrupulatnie wczytywał się w składniki każdego dania. Widział mnóstwo potraw z makaronu, ryżu, jakieś kluseczki, różne odmiany mięsa, ryby i miał już dość. Nie chciał się przyznawać, że zwykle nie jada w takich miejscach, dlatego odłożył kartę na bok, i złożył dłonie na stoliku. Spojrzał na czarnowłosego siedzącego naprzeciw, który w tym czasie przesuwał palcem po jednej ze stron, mamrocząc coś do siebie pod nosem. Starszy wyprostował się, próbując skupić na sobie uwagę drugiego, lecz to nic nie dało. W końcu odchrząknął głośno, momentalnie wyrywając Chanyeola z zamyślenia.
– Tak? – spytał brunet, starając się nie wyglądać na bardzo zszokowanego. –  Wybrałeś już, co chcesz zjeść? Powinienem się pospieszyć?
– Nie – odrzekł malarz, powoli kręcąc głową. – Pomyślałem, że zdam się na ciebie, więc wybierz coś naprawdę pysznego. – Zaakcentował ostatnie wyrazy, jak gdyby nie jadł nic od dłuższego czasu, co w rzeczywistości było nieprawdą. Uśmiechnął się jeszcze słodko – i może trochę przepraszająco – po czym odwrócił głowę, obserwując skaczące ptaki.
Park ponownie zatopił się w swojej lekturze, lecz nie miał wiele czasu. Z lokalu wyłonił się wysoki i bardzo przystojny kelner, który mógłby pracować raczej jako model. Baekhyun zanotował to w myślach, zerkając na niego z ukosa. Prędko jednak opamiętał się, wiedząc dobrze, że nie jest sam i nie przyszedł tu na szybki podryw czy słodki flirt.
– Czy mogę już przyjąć zamówienie? – zapytał mężczyzna, wyjmując z kieszeni koszuli notesik i długopis.
– Oczywiście. Poprosimy dwa razy kurczaka cacciatore z makaronem spaghetti i sałatkę panzanella – wyrecytował czarnowłosy, patrząc w kartę, jakby jeszcze coś pominął. – O, do tego wino. Niech będzie Cabernet Sauvignon.
– Dziękuję, postaram się o jak najszybsze zrealizowanie zamówienia – powiedział kelner, po czym zabrał menu w skórzanej oprawie i odszedł, ukłoniwszy się grzecznie.
– Lubisz kurczaka, prawda? – Brunet uniósł brwi, nagle przypominając sobie, że zapomniał się o tym upewnić wcześniej.
– Teraz to i tak bez znaczenia – skwitował Byun i uśmiechnął się półgębkiem. – Zjadłbym tak czy inaczej, ale jeśli to coś zmieni, to tak, lubię. – Przewrócił oczami, zakładając nogę na nogę.
– Widzę, że masz mnie już po dziurki w nosie. Nieźle, zamieniliśmy tylko kilka słów. Więcej niż ostatnio, ale nie można nawet nazwać tego rozmową. Szkoda, że nie chcesz się do mnie odzywać. – Chanyeol komentował i opisywał, jak gdyby miał przed sobą jakiś wartościowy obraz albo film do interpretacji.
– Wyciągasz za dużo pochopnych wniosków – obruszył się malarz, krzyżując ręce na piersi i zaciskając dłonie w pięści.
– Ja tylko mówię to, co zaobserwowałem.
– A niby co takiego mógłbyś zaobserwować, hm? Niebiosa podpowiadają ci, co myślę? A może tylko udajesz takiego cwanego i zmyślasz, żeby mnie wkurzyć? – Oczy Byuna nagle zamieniły się w wąskie szparki, którymi uważnie wpatrywał się w twarz kompana.
– Obserwuję twoją mowę ciała, to wszystko. – Wzruszył ramionami, podczas gdy starszy z niedowierzaniem otworzył usta, mając wrażenie, że nie może zrobić już nic, by zachować dla siebie to wszystko, co przepływało przez jego głowę jak wodospad.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz