sobota, 17 czerwca 2017

Canvas [13/20]

Gwiezdny pył


Zwlekając ciało z łóżka, Baekhyunowi udało się ustać w pionowej pozycji, mimo ciężkich zawrotów głowy. Nagły chłód owionął jego wątłe członki, przyprawiając o dreszcze i mrowienie w kościach. Przeciągnął się bardzo powoli, uznając strzelanie w stawach za nieprzyjemne. Odetchnął głośno, gdy kolejny raz zakręciło mu się w głowie, po czym wsunął stopy w miękkie kapcie i wyszedł z sypialni.
Miał gdzieś to, że wygląda prawie jak śmierć. Zdawał sobie sprawę, że jest blady i ma ogromne cienie pod oczami, ale musiał jakoś funkcjonować. Zachciało mu się do toalety i był to jedyny sposób, by wyjść spod nieprzyjemnie wymiętoszonej kołdry. Szurając stopami po podłodze, udał się wpierw do salonu. Zastał Parka pochylonego nad książką. Cichy stukot palcami o framugę oderwał młodszego od jego zajęcia i wtedy malarz ujrzał okrągłe okulary w złotej oprawie na jego nosie. Lenonki, przebiegło mu przez myśl.
– Od kiedy nosisz okulary? – odezwał się schrypniętym od długiego milczenia głosem.
– Używam ich, jak nie mam ochoty zakładać kontaktów – odpowiedział Chanyeol, po czym wstał, delikatnie się przy tym uśmiechając. – Czujesz się już lepiej? – dopytał cicho.
– Nie – odparował prędko Baekhyun, odpychając wyciągnięty w jego kierunku nadgarstek.
W jednej sekundzie zniknął, udając, że spieszy się do łazienki. Patykowate nogi i ręce zamajaczyły przed oczami bruneta, aż w końcu ten opuścił głowę, wzdychając z trudem. Czuł niezmierzony ciężar na piersi i plecach jednocześnie. Był w beznadziejnej sytuacji. Zupełnie nie wiedział, czego ma się spodziewać, co robić. Byun się do niego nie odzywał i wykazywał zerowe chęci do jakiejkolwiek rozmowy. A mimo to Chanyeol nadal się martwił.
Jednym skrzętnym ruchem sięgnął po paczkę papierosów leżącą na półeczce pod stoliczkiem, na którym zwykle stawiał kubek z herbatą. Wyjął jednego i odpalił go schowaną w paczuszce zapalniczką. Zaciągnął się mocno,  zamykając oczy. Zakaszlał cicho. Dawno nie palił. Gryzący dym podrażnił go więc. Uznał to jednak za najlepszą formę odprężenia w obecnej sytuacji. Nawet nie spostrzegł, że Baekhyun wrócił i stoi tuż obok. Szara mgła nadała jego twarzy jeszcze bardziej śmiercionośny wyraz.
– A papierosy od kiedy palisz? – spytał, a echo jego oddechu rozwiało niemiłą smugę.
– Palę, kiedy się denerwuję.
– A czym się teraz denerwujesz?
– Niczym – odrzekł Park, wypuszczając dym z ust.
– Więc dlaczego palisz? – W głosie malarza drżała nutka złości, lecz jedyną odpowiedzią, jaką otrzymał, było wzruszenie ramion.
◄►
– Tak ci powiedział? – zapytał rozbawiony Do, a gdy tamten skinął, roześmiał się na głos. – Jego rodzice żyją i mieszkają w Jeonju. Jeśli skłamał, to musiał mieć jakiś powód, ale przecież każdy z nas ma swoje sekrety, prawda?
– Tak, masz rację – zgodził się Park, a w jego głosie brzmiała nuta wahania. – Ja na przykład byłem żonaty.
– Co? – wydukał Kyungsoo, a przez jego twarz przetoczyło się na raz kilka różnych emocji. Zdziwienie, rozbawienie, lęk, zakłopotanie. – Proszę, powiedz mi, że żartujesz.
– Nie żartuję – odpowiedział Chanyeol, kładąc splecione dłonie na kolanach. – Ty też nie wyglądasz, jakbyś żartował, prawda?
Szybkie, prawie niezauważalne skinienie głowy. Mężczyźni dłuższą chwilę patrzyli na siebie w zamyśleniu. Nie do końca mogli pojąć to, czego właśnie się dowiedzieli. Powoli przetwarzali informacje, bojąc się zapytać o coś więcej. Park wreszcie sięgnął po swój kubek, drżącą dłonią, chwytając jego uszko. Pociągnął spory łyk, a drugi zaraz uczynił to samo. Jeszcze moment mierzyli się wzrokiem, aż w końcu starszy z nich odchrząknął.
– Może powiesz mi coś więcej o twojej… żonie? Byłej żonie? Dlaczego nie jesteście już ze sobą?
Jakby się tego spodziewał, Chanyeol parsknął cichym śmiechem, a później posłał pogardliwe spojrzenie gdzieś w kierunku drzwi. Upewniał się, czy aby na pewno nikt ich nie podsłuchuje. – To idiotyczna historia, beznadziejna z mojego punktu widzenia. – Westchnął, pomału przeczesując palcami włosy. – Ja i Min Joo znaliśmy się od malutkiego. Nasi rodzice się przyjaźnili, a my zawsze świetnie się dogadywaliśmy. Pomagaliśmy sobie w lekcjach, bawiliśmy się razem. Bardzo się lubiliśmy. Kiedy mieliśmy po osiemnaście lat, rodzice zorganizowali zaręczyny. Rok później wzięliśmy ślub…
Nagle urywając, Park poczuł ukłucie w sercu. Było bardzo żywe, niemal świeże, jakby to, co przykre, wydarzyło się dokładnie wczoraj. Poczuł w kącikach oczu piekące łzy. Zamrugał szybko, odpędzając je od siebie. Nie wypadało mu płakać przed obcym człowiekiem. Choć w jednej sekundzie Kyungsoo wydał mu się bliski, choćby ze względu na nietypową więź łączącą go z Baekhyunem. Odetchnął niepewnie, na moment przysłaniając usta wierzchem dłoni. Dopiero po chwili przerwy, kontynuował swą bolesną opowieść.
– Wkrótce zaczęły się studia. Poszliśmy na różne uczelnie, ale i tak mieszkaliśmy razem. W mieszkanku, które kupili nam nasi rodzice jako prezent ślubny. Było całkiem spore, ale nie za duże. Wszędzie było pełno nas. Każdy kąt urządziliśmy razem. Nawet nie zauważyłem, jak odsunęliśmy się od siebie. – Chanyeol przerwał, machinalnie przecierając suche oczy, po czym wziął łyk herbaty. – Z początku za powód uważałem skupianie się na nauce. Żadne z nas nie chciało zawalić. Zacząłem się poważniej zastanawiać dopiero wtedy, gdy Min Joo nie wróciła do domu na noc przez parę dni. Usprawiedliwiała się, że pomieszkuje u przyjaciółki, bo stamtąd ma bliżej na zajęcia, a ostatnio ma natłok wszystkiego i ledwo radzi sobie z samą sobą.
Niepewnie podnosząc ręce do twarzy, Park zasłonił ją. Oddychał szybko, płytko. Kyungsoo zaniepokoił się. Do tej pory słuchał w milczeniu, zastanawiając się nad tym, co poszło nie tak w życiu takiego kogoś jak Chanyeol. Zdążył już bowiem zauważyć, że nie był on takim człowiekiem jak większość. Był dobry, mądry, rozważny i rozsądny. I przede wszystkim nie zwariował z Byunem pod jednym dachem. Przeciwnie. Zajął się nim, dołożył choć drobnych starań, aby malarzowi nic się nie stało.
– Czy wszystko w porządku? – zapytał Do, kiedy zdawało mu się, że Park jakby przestał oddychać.
– Tak, przepraszam. Po prostu… to nadal boli. To wciąż gdzieś tam we mnie jest – mruknął i zaśmiał się drwiąco. – Słysząc jej wytłumaczenia, zrozumiałem – kontynuował po kolejnym głębokim i pełnym niepewności wdechu. – Byłem cierpliwy, uspokoiłem się, kiedy wróciła do mieszkania. Ale zmieniła się. Nie chciała być blisko mnie, jak zasypiałem, uciekała spać na kanapę. A gdy widziałem ją gdzieś przypadkiem na mieście, promieniała. Beze mnie. Była moją żoną, a nie chciała już dłużej spędzać ze mną czasu. Dopiero nocne płacze i częste wymioty zmusiły mnie do jeszcze głębszych przemyśleń i zmartwień. Czekałem, ale nie wytrzymałem długo. Zapytałem wprost, co się dzieje. Powiedziała, że... jest w ciąży – wybełkotał Chanyeol, jednak Kyungsoo wszystko dokładnie usłyszał.
– Ciąża to chyba powód do radości, nie? – rzucił bez zastanowienia, unosząc do góry brew.
– Nie w tym przypadku. – Park pokręcił głową. – To nie było moje dziecko. Zdradziła mnie. I to nie z byle kim. Zdradziła mnie z moim najlepszym przyjacielem. Powiedziała mi wszystko. Bardzo szybko się rozstaliśmy, nasze rodziny się skłóciły. Długo nie umiałem wybaczyć im obojgu, ale po jakimś czasie to zrobiłem. Nigdy więcej nie rozmawiałem ani z Min Joo, ani z nim.
– To przykre – podsumował gorzko Do, a później wstał i poklepał przyjacielsko Chanyeola po ramieniu. – Ale było, minęło. Znajdziesz kogoś innego.
◄►
Ciepłym popołudniem Baekhyun bezszelestnie zakradł się do kuchni. Zdążył wziąć prysznic i przebrać się w czyste ubrania, a teraz zamierzał wmusić w siebie jakieś jedzenie. Jego żołądek niebezpiecznie wił się i kurczył, co jakiś czas wydając z siebie przykre dźwięki. Doskwierał mu głód. Wyjął więc butelkę z mlekiem opróżnioną do połowy i wypił to, co zostało. Poczuł się trochę lepiej, dlatego zamierzał wrócić do domu. Miał dość pomieszkiwania u Chanyeola. Czuł się jak pasożyt.
Wróciwszy do sypialni, spakował w pośpiechu swoje rzeczy. Towarzyszyła mu w tym Momo. Stęsknił się za nią. Nie widywał jej zbyt często. Widocznie znalazła sobie jakiś kącik, w którym bez przerwy siedziała, zapominając o swoim właścicielu. Malarz był tak zajęty, upychaniem swoich ubrań do torby, że nie usłyszał, jak brunet wszedł do pokoju.
– Wybierasz się gdzieś? – spytał, ale w jego głosie można było dosłyszeć zarówno strach jak i stanowczość.
– Wracam do siebie. Najwyższa pora na to – odrzekł malarz, nie zwracając uwagi na nic innego. W sekundzie pakowanie rzeczy wydało mu się najistotniejszą sprawą na świecie. – Był tu ktoś wcześniej? – odezwał się nagle, przypominając sobie stłumioną rozmowę za drzwiami.
– Tak. Nie pamiętasz, że umówiłeś się z Kyungsoo? – Park skrzyżował ręce na piersi. Czuł się w tamtym momencie bezradny.
– Każdemu mogło się zdarzyć – skomentował Byun, zasuwając wypchną ubraniami torbę. Miał wrażenie, że zamek zaraz pęknie, ale nie poddał się. Gdy wszystko było gotowe, zarzucił pasek na ramię, wstając z podłogi. – Na mnie już czas.
– Czemu odchodzisz? – spytał w końcu czarnowłosy z wyrzutem.
– Wracam do siebie, czyż nie tak powinno być? Spędziłem tu obiecany tydzień i koniec – oświadczył malarz, będąc już w korytarzu.
Opierając się o ścianę, Chanyeol obserwował pochyloną postać, której uczuć nadal nie zdążył odczytać, mimo iż miał na to calutkie siedem dni. Przełknął gorączkowo ślinę, tocząc w głowie potworną walkę. Humor malarza nie wydawał się być ani trochę lepszy, dlatego nie rozumiał jego decyzji. Miał ochotę go zatrzymać, nie pozwolić mu wyjść, ale nie mógł tego zrobić. Mężczyzna miał własny rozum i doskonale wiedział, co robić. Poza tym naprawdę upłynął już czas, o który poprosił go Park.
– Baw się dobrze – rzucił na odchodne Byun i wyszedł, nie oglądając się za siebie, nim brunet zdążył się zorientować, że ktoś cokolwiek do niego powiedział.
◄►
Osowiała chmura wisiała nad Baekhyunem, wprawiając go w taki właśnie nastrój. Nawet przemakające od wszędobylskich kałuż buty nie były wstanie przyciągnąć jego uwagi. Zupełnie jakby oderwał się od rzeczywistości. Prychający i marudnie miauczący kot także nie robił na nim wrażenia. Myślał tylko o tym, że jest wiecznym problemem. Niby właśnie wyprowadził się z mieszkania Chanyeola, jednak wiedział, że zaraz zaczną się telefony Kyungsoo. Znów będzie musiał go przyjmować u siebie z fałszywym wyrazem twarzy.
Pisk opon i przeszywający dźwięk klaksonu wyrwał malarza na parę sekund z zamyślenia. Nie wiedział, w jaki sposób znalazł się na przejściu dla pieszych przy ostro świecącym się czerwonym świetle. Westchnął, przyspieszając kroku. Nie zważał na karcące i wzgardliwe spojrzenia kierowców. Nie obchodziło go to. A jednak zaśmiał się pod nosem. Po raz kolejny udowodnił sobie oraz światu, że jest kłopotem. Wrzodem na tyłku wiecznie biegnącego miasta.
Wkroczył do mieszkania błędnym krokiem. Byłby się przewrócił, gdyby w pobliżu nie było ściany. Zrzucił niepotrzebne wierzchnie odzienie, a później rzucił się na nie tak ładnie pachnący materac. Nie był już w stanie powstrzymać urywanego oddechu i szaleńczego bicia serca. Wybuchnął głośnym szlochem. Jęknął w agonii, pozwalając niesłyszalnym łzom falami spłynąć po wysuszonych policzkach. Nieświadom niczego płakał jak małe dziecko bez żadnego konkretnego powodu.
Wiedział, że nie powinien. Wiedział, że tylko pokazuje swą słabość. Wiedział, że jest nic nie wart, ale i tak płakał dalej. Kiedy w końcu jego oczy przestały bezmyślnie produkować słone krople, odetchnął tak ciężko, jakby leżał pod grubą warstwą ziemi. Poczuł, że jest mu przeraźliwie zimno i mimowolnie objął drżące ramiona. Wstał, po cichu włączył jedyny grzejnik, jaki posiadał, a następnie nakarmił Momo. Na moment wziął ją na ręce, tuląc twarz do miękkiej sierści.
– Nie złość się – wymamrotał, kierując te słowa w pustą przestrzeń.
◄►
Martwe słońce bezwiednie przesuwało się po niebie, zwiastując zmieniające się pory dnia. Bezimienne obłoki muskały nieskazitelny błękit, dopóki nie zamieniły się w ciężkie granatowe kłębowiska zapowiadające deszcz i zmianę pogody. Baekhyun leżał na materacu, śledząc wzrokiem mozolną wędrówkę ciał niebieskich. Nie miał nawet sił na oddychanie. Wszystko sprawiało mu trudność. W duszy śmiał się z siebie, bo największy leń był bardziej pracowity od niego. Przez trzy kolejne dni nie robił zupełnie nic. Zdarzało mu się zasnąć na kilka godzin, a gdy już się obudził, długo zastanawiał się, jaki jest dzień, który rok i upewniał się, że nazywa się Byun Baekhyun. Chwilowe otępienia w niczym mu nie pomagały, ale również niczego nie utrudniały.
Jedynie Momo była tak stanowcza, by zmusić swojego właściciela do podniesienia chudego tyłka. Przynajmniej jej nie głodził. W przeciwieństwie do siebie. Żołądek niby dawał mu jasne znaki, że domaga się napełnienia, ale malarz jakby całkowicie stracił do tego głowę. Dopiero środowego poranka otworzył drzwi szafki w kuchni i znalazł tam dawno zakupione słodycze. I mimo że żelki zrobiły się już twarde, a kubełek waty cukrowej zbrylił się niesmacznie, pochłonął wszystko, popijając łapczywie wodą. Przygnębienie przeskakiwało z jednego ramienia mężczyzny na drugie, pochylając je coraz niżej, lecz nie było w stanie go złamać.
Zdając sobie sprawę, że nic dobrego nie wyniknie z wiecznego siedzenia w domu, Baekhyun postanowił wybrać się na nocną przygodę w klubie. Upłynęło już trochę czasu, odkąd robił to ostatni raz. Chociaż za cel postawił sobie Chanyeola, chciał na jeden wieczór go odpuścić. W końcu na świecie jest więcej takich jak on, a może i lepszych, których Byun jeszcze nie spotkał.
Bardzo starannie wybrał czarną koszulę i spodnie w tym samym kolorze, by wyglądać jak zwykle kusząco. Niesforne włosy ułożył niezwykle dokładnie, jakby wybierał się na wielkie rodzinne przyjęcie, a nie na imprezę do klubu. Choć prezentował się dość szykownie, ubrał znoszone trampki, które nigdy mu się nie nudziły i zawsze były wygodne. Przed wyjściem z domu nie zapomniał zostawić dla Momo miseczki pełnej kociego żarcia.
Potem ruszył w miasto wypełnione granatowym oddechem nocy i migoczącymi mrugnięciami gwiazd, które były przysłonięte przez światła ulicznych lamp. Mijało go wielu ludzi, lecz z przyzwyczajenia nie patrzył im w oczy. Raz tylko usłyszał, że ktoś woła jego imię. Przystanął, rozglądając się dookoła, ale zaraz zorientował się, że nikt nie zwrócił na niego uwagi. Odetchnął i przyspieszył kroku. Czekała go jeszcze długa droga, a powietrze było prawie że lodowate, przeszywało jego anemiczne ciało aż do szpiku kości.
Kiedy dotarł na miejsce, otoczyły go kolorowe światła, rażąc jego odzwyczajone oczy. Zakrył się dłonią, a wtedy ktoś do niego podszedł i bez słowa zaprowadził do baru. Chciał zapytać, o co chodzi, lecz tamten ktoś najwyraźniej już sobie poszedł. Zamówił więc pierwszy kolorowy drink, który przyszedł mu do głowy. Nie chciał tak od razu się upić. Chwytając w dłoń wysoką szklankę, obrócił się na barowym krześle, zatapiając wzrok w szalejącym tłumie. Choć próbował przyglądać się wszystkim naraz i każdemu z osobna, nie potrafił się skupić. Myślami ciągle był gdzieś indziej.
Drink gonił drinka. Nim się zorientował dochodziła pierwsza w nocy, a on wciąż tkwił w tym samym miejscu. Nie czuł się pijany ani wstawiony. Wydawał się sobie wręcz żałosny. Prychnął pod nosem, by po chwili wstać i wtopić się między ludzi. Obce ciała ocierały się o niego, jednak nic sobie z tego nie robił. Z zamkniętymi oczami wydawał się być pochłonięty przez taniec, a tak naprawdę bolała go głowa i miał ochotę w sekundzie ulotnić się z tego żałosnego miejsca.
Powoli przedzierając się przez roześmiane i klejące się do siebie pary, znalazł się po drugiej stronie lokalu. Nie myśląc wiele, wszedł do darkroomu, nie oglądając się za siebie. Chciwa dłoń spoczęła na jego pośladku, a potężne ciało innego mężczyzny przyszpiliło go do ściany. Gorący oddech tańczył na jego karku, przyprawiając go o zawrót głowy. Łapczywe pocałunki wnet zaczęły osiadać na jego ustach niczym niewidzialny pył. Mimo iż usilnie próbował odwzajemniać chaotyczny gest, nie był w stanie do końca się w nim zatracić. Nie czuł się ani trochę lepiej.
Kiedy niecierpliwe ręce zaczęły błądzić po jego ciele, a rozpalone wargi wyciskały kolorowe ślady na jego szyi i obojczykach, odniósł wrażenie, że wszystkie wypite drinki otrzeźwiły go zamiast upić. Niepohamowanie westchnął, gdy biodro nieznajomego otarło się o jego krocze. Niemal natychmiast otrząsnął się, policzkując wyższego faceta. Widząc zdziwienie na jego twarzy, nie zamierzał się tłumaczyć. Ulotnił się z pomieszczenia tak szybko, jak do niego wszedł, a później skierował się do wyjścia.
Pech chciał, że po drodze na kogoś wpadł. Odbił się od tej osoby z takim impetem, że wylądowałby na podłodze, gdyby go nie złapano. Spojrzał na mężczyznę przed sobą i mało brakowało, a wybuchnąłby drwiącym śmiechem. Starszy pan z kilkoma sygnetami na palcach patrzył na niego przepraszająco i chyba z politowaniem. Przeprosił, pokazując w uśmiechu lekko pożółkłe zęby, lecz nie pozwolił Baekhyunowi odejść. Złapał go za łokieć i poprowadził do baru.
– Widzisz, chłopcze – zaczął, podsuwając malarzowi szklankę z wódką i colą – potrzebuję kogoś do pomocy. Oczywiście nie za darmo. Jeśli się zgodzisz, dostaniesz za to sporą sumkę. – Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, podobnie jak przemiłe kobiety na Hongdae zachęcające turystów do kupienia pamiątek.
– W czym miałbym pomóc? – zapytał Byun, wychylając połowę szklanki. – Nie zamierzam dać się wkręcić w jakieś szemrane interesy.
Facet pokręcił pomału głową i zaprzeczył ruchem ręki. – Nic z tych rzeczy. Chciałbym, żebyś udawał mojego syna. Jesteście podobnego wzrostu, a jak włożysz ciemne okulary, to nikt nie pozna, że to nie Yong Woo.
– Dlaczego miałbym to zrobić? – zapytał malarz z powątpiewaniem.
– Bo wyglądasz na takiego, który potrzebuje pieniędzy. I chyba nie odmówisz pomocy starszemu panu, prawda? Nie wypadałoby.
Choć jasnowłosy wahał się, bo nie był do końca przekonany o czystości intencji staruszka, po kilku minutach przystał na jego propozycję. Mieli spotkać się za dwa dni w pobliżu znanego hotelu. Wszystko miało być gotowe na przyjście Baekhyuna tak, by wydawało się, że przyjechał z ojcem na bardzo ważne spotkanie. W zasadzie miał się nie odzywać, chyba że ktoś zapytałby go o życie prywatne, o kobietę czy małżeństwo. W sprawach biznesowych miał pozostawić gadkę ojcu. Po obiedzie mieli się rozstać. Mężczyzna bez uporczywego problemu, a Byun bogatszy o ładną sumkę.
◄►
Był środek tygodnia. Samo południe. Dziarskim krokiem z dumnie podniesionym czołem Baekhyun kroczył zamglonymi chodnikami, aby znaleźć się w wyznaczonym miejscu. Nie mógł spóźnić się na spotkanie z panem Shin, dlatego też na jego nadgarstku połyskiwał pozłacany zegarek. Nawet nie działał, ale pomagał mu stwarzać pozory, że jest człowiekiem niezwykle zapracowanym i przez to bardzo punktualnym. Sztuczne napięcie wisiało w powietrzu, malarza przechodziły znikome dreszcze, lecz wciąż uśmiechał się tak sztucznie, jak tylko lalki potrafią.
Uścisnął dłoń ze starszym mężczyzną, którego poznał kilka dni wcześniej w klubie, po czym wsiadł do jego samochodu. Jeszcze raz ustalili plan działania, Byun nasunął na nos przyciemniane okulary i odjechali w stronę hotelu. Właściwie droga zajęła im mniej niż pięć minut, jednak należało grać, w razie gdyby ktoś ich obserwował. Już po wyjściu z eleganckiej limuzyny, śmiali się do siebie, udawali, że rozmawiają o czymś interesującym. Jakże ujmujące było spotkanie z ojcem po miesiącu rozłąki.
Już w hotelowym lobby przywitał ich sekretarz pana Lee, z którego rodziną mieli się spotkać. Obiad został uprzednio zamówiony, toteż skierowali się prosto do prywatnej sali jadalnej. Prosty, acz efektowny wystrój wyzwalał nikły, haniebnie szczery uśmiech na twarzy Baekhyuna. Zasiedli naprzeciw dobrze postawionego małżeństwa oraz ich najstarszego syna, największego udziałowca firmy, jaką dysponowali. Rozmowa toczyła się gładko, prawie podręcznikowo. Najpierw wymiana uprzejmości, później pytania o sprawy codzienne, interesy i w końcu życie prywatne.
Kiedy dostarczono zamówione posiłki, malarz skoncentrował się na jedzeniu. Czasami padło w jego stronę kilka niezręcznych pytań, ale odpowiadał tylko mruknięciem lub skinieniem głowy. W większości spraw był wyręczany przez pana Shin. Państwu Lee przeszkadzało, że jasnowłosy miał okulary, ale wykręcił się podbitym okiem, co było zapłatą za niepotrzebne włóczenie się po nocy w Chicago. Salwa śmiechu na moment rozjaśniła dość monotonną atmosferę.
Po czterech uporczywych godzinach cała szopka się skończyła, ku uciesze Baekhyuna. Wsiadł do limuzyny wyraźnie zmęczony i zniesmaczony. Zaczekał na starszego pana z rękami w kieszeniach białej marynarki. Bardzo się niecierpliwił, gdy szofer rzucał mu poirytowane spojrzenia wywołane nieustannym cmokaniem czy wzdychaniem. Miał to skomentować, lecz w tej samej chwili pan Shin zajął upragnione miejsce. Mężczyzna odetchnął ciężko, po czym utkwił spojrzenie w malarzu i posłał mu uśmiech pełen ulgi.
– Udało się, chłopcze – powiedział z nutą wesołości w głosie. – Mówili, że trochę się zmieniłeś, ale nie mieli żadnych zastrzeżeń. No i świetnie wybrnąłeś z tej sytuacji z okularami, gratuluję.
Byun cicho prychnął. – To pestka. Dobrze, że mogłem panu pomóc, a teraz czekam na zapłatę. – Wyciągnął drżącą dłoń przed siebie.
– A tak, tak. – Pan Shin pochylił się i ze schowka wyjął dość grubą kopertę. Otworzył ją, prezentując młodszemu plik pieniędzy. – To wszystko jest twoje. Dziękuję za twoją pomoc.
Oczy Baekhyuna rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów. Sapnął cicho, ostrożnie biorąc swoją zapłatę. Skłonił głowę, mechanicznie dziękując, a później wysiadł, nadal oszołomiony. Niepewnym krokiem przespacerował się w stronę przystanku. Jako że nie było tam prawie nikogo – jakaś samotna nastolatka czekała na autobus, niecierpliwie przeglądając coś w swoim telefonie – zasiadł na ławce, wcisnąwszy pieniądze do kieszeni. Opierając się o oklejoną ogłoszeniami wiatę, pogrążył się w głębokich rozmyślaniach.
Wiele momentów w czasie tego dziwacznego obiadu było sztucznych i wyraźnie udawanych, a jednak sprawiło mu to pewną przyjemność. Czy tak samo wyglądałoby jego życie, gdyby chodził na wytworne spotkania ze swoimi rodzicami? Czy czułby się dziwnie podniecony każdą następną minutą pozornie interesującej rozmowy, gdyby zamiast starszego mężczyzny siedział przy nim jego własny ojciec? Czy ucałowałby z grzeczności dłoń obcej kobiecie, która byłaby koleżanką jego matki? Czy byłby w stanie zdobyć się na choć jeden niefałszywy gest w obecności owej dwójki? Potrząsnął głową, czując piekące mrowienie pod powiekami.
Rozejrzał się dookoła i spostrzegł, że jest już zupełnie sam. Właśnie nadjeżdżał jakiś autobus. Baekhyun bezradnie wstał z ławki i wsiadł do niego, jak tylko otworzyły się drzwi. Zajął samotne miejsce gdzieś z tyłu i oparł głowę o szybę. Podglądając spieszące się gdzieś sylwetki ludzi, malarz wrócił do swej wcześniejszej zimnej i smutnej skorupy. Migoczące światła miasta, która zdążyły zapalić się wraz z zapadnięciem zmroku, ożywiły ciekawość Byuna. Oderwał twarzy od zimnego szkła, po czym przeskanował wzrokiem cały pojazd.
Nie wiedział, jak to się stało, lecz dookoła nie było zupełnie nikogo. Poderwał się z miejsca i podbiegł do kierowcy z szybko bijącym sercem. Krztyna adrenaliny jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
– Gdzie jesteśmy? – spytał, łapiąc za metalową rurkę.
– Dojeżdżamy do przedostatniego przystanku na tej trasie – odrzekł grubszy facet z typowym dla swego zawodu uśmiechem.
– Niech pan się zatrzyma – zakomenderował Baekhyun stanowczo.
– Ale proszę pana, tutaj nie wolno-
– Nie obchodzi mnie to. Niech pan w tej chwili zatrzyma autobus. – Ponowił próbę, wyciągnąwszy z koperty kilka wartościowych papierków.
Pisk opon i gwałtowne zatrzymanie maszyny zakręciły malarzowi w głowie. Mało brakowało, a jego twarz spotkałaby się ze schodkami, którymi normalnie ludzie wsiadali lub wysiadali. Odetchnąwszy z ulgą, że jednak nic mu się nie stało, Byun wysiadł, nie siląc się na żadne podziękowania.
Wrodzony pech sprawił, że wstąpił w sam środek potężnej ulewy. Zdejmując z ramion marynarkę, uniósł ją nad głowę, chociaż sprawiając pozory, że chroni się przed deszczem. Lodowate krople raz po raz uderzały prosto w jego oczy, blokując mu widok. Znalazł się z dala od swojego lichego mieszkanka, z dala od przyjaciela oraz Chanyeola. Zacisnął zęby, uskakując w bok, żeby nie ochlapał go przejeżdżający samochód. Było już późno i rozumiał, że musi wracać, jeśli nie chce narazić się na nieprzyjemności.
Przez dobrą godzinę krążył bez celu, próbując znaleźć drogę dokądkolwiek. Był skłonny nawet spać w noclegowni, jeśli nie udałoby mu się trafić do siebie, lecz miał cichą nadzieję, że jednak nie będzie do tego zmuszony. Jego koszula zaczęła już przesiąkać, przyklejając się do chudego ciała. Malarz ledwie oddychał, kiedy silne podmuchy wiatru bezlitośnie smagały jego czerwone policzki. Gdy w końcu pogubił się, a jego poszukiwania straciły sens usiadł na najbliższym możliwym przystanku, błagając, by przestało tak lać. Z nudów machał nogami jak dziecko i co kilka sekund pociągał nosem. Słysząc odgłos nadjeżdżającego samochodu, podniósł wzrok. Nie chciał ulec jeszcze gorszemu przemoczeniu.
Światła pojazdu z miejsca go oślepiły, ale nie to najbardziej go zaszokowało. Auto bowiem zatrzymało się i ktoś z niego wysiadł. Osłaniając się kurtką, młody mężczyzna podbiegł do Byuna, marszcząc twarz z niepokojem.
– Baekhyun, co ty tu robisz? – Jasnowłosy zadrżał. Spodziewał się w tamtym momencie każdego, ale nie Chanyeola, który przykucnął tuż obok i odgarnął niesforną grzywkę z czoła.
– Jak mnie znalazłeś? – Brzmiała oschła odpowiedź, a po niej nastąpiło nagłe kichnięcie.
– Jechałem do domu, z daleka zauważyłem, że ktoś siedzi na przystanku i wydał mi się dziwnie znajomy. Zatrzymałem się, żeby sprawdzić – wyjaśnił Park, obserwując Baekhyuna, który znów kichnął i to dwa razy. – Wydaje mi się, że jutro będziesz chory albo już jesteś. Wsiadaj do auta – ponaglił, samemu kierując się w stronę pojazdu.
Niechętnie, ale pod pewnym naciskiem, malarz wsiadł do samochodu i zapiął pas. Czuł potworne zmęczenie, dlatego odchylił głowę, wygodnie opierając ją o zagłówek. Westchnął ciężko, po czym zerknął na Chanyeola. Ten posłał mu tylko pocieszający uśmiech i wyruszył w drogę. Spod wpółprzymkniętych powiek starszy oglądał zlewające się w jedno pasma ulicznych świateł, neonowych szyldów i podświetlanych reklam. Zamknął oczy, pozwalając im odpocząć. Miał już dość widoków miasta.
Kiedy dotarli na miejsce, Baekhyun spał. Park ostrożnie wziął go na ręce, żeby go nie obudzić, i wniósł do mieszkania. Przemoczonego ułożył w wannie, a później udał się na poszukiwania ubrań na zmianę. Trzymając w dłoniach ciepłe dresy i bluzę do kompletu, wrócił do łazienki, gdzie zdezorientowany Byun rozglądał się we wszystkich kierunkach.
– Co ja tu robię? – wymamrotał prawie bezgłośnie, podciągając się do mniej bolesnej pozycji. – Po co mnie tu przywlokłeś?
– Po pierwsze, jesteś przemoczony do suchej nitki. Po drugie, mogę się założyć, że masz gorączkę. Po trzecie, nie wiem, gdzie mieszkasz, więc nie mogłem odwieźć cię do domu, dlatego jesteś tu. – Brunet uśmiechnął się pokrzepiająco, kładąc stosik świeżych ubrań na pralce. – Przebierzesz się czy powinienem ci pomóc?
Zapytany mężczyzna powoli podniósł się i wyszedł z wanny. Bez trudu zrzucił z ramion narzuconą byle jak marynarkę, ale jak spróbował odpiąć koszulę, zakręciło mu się w głowie i musiał złapać się umywalki, żeby nie uderzyć głową w twarde kafelki. To było dla młodszego jasną odpowiedzią. Kazał mu tylko stać spokojnie, a sam zajął się rozbieraniem malarza. Osuszył wkrótce obnażone ciało i udzielił pomocy również w zakładaniu czystych rzeczy. Nie pytając o zgodę, ponownie pochwycił Baekhyuna w ramiona. Zaniósłszy go do swej sypialni, otulił go kocem i kołdrą. Pięć minut później zaserwował także gorącą herbatę i tabletki.
Posiedział przy starszym, dopóki ten nie ułożył nachalnie opadającej głowy na miękkiej poduszce. Okrył go wtedy ciaśniej i zasłonił żaluzję, żeby księżyc w pełni nie skradł mu upragnionego snu. Wyszedł po cichu z pokoju, by włączyć pranie. Przeszukując kieszenie spodni i marynarki, odnalazł oczywiście telefon i kopertę, która nie zdążyła jeszcze namoknąć. Gdy nastawił pralkę, wziął w ręce paczuszkę i zajrzał do środka. Prawie krzyknął, widząc tak gruby plik pieniędzy. Rozumiał, że Byun był bogaty, ale niebezpieczeństwem było noszenie przy sobie tak ogromnej sumy pieniędzy. Wzruszywszy ramionami, odłożył ją w końcu na kaloryfer do wyschnięcia.
Park szybko doszedł do wniosku, że nie może tej nocy dzielić łóżka z Baekhyunem. Jeśli tamten był chory, z pewnością sam by się zaraził, a na to nie mógł sobie pozwolić. Wyjął więc zapasową poduszkę i kołdrę, decydując się na spanie w salonie. Kanapa nie była najwygodniejszym miejscem, lecz innego wyjścia nie miał. A gdy już położył się tak, by nogi nie wystawały mu za oparcie, odetchnął z ulgą. Był rad, że akurat trafił na mężczyznę po zmroku, bo w innym razie tamten pewnie siedziałby na przystanku do samego rana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz