Zwlekając ciało z łóżka, Baekhyunowi udało
się ustać w pionowej pozycji, mimo ciężkich zawrotów głowy. Nagły chłód owionął
jego wątłe członki, przyprawiając o dreszcze i mrowienie w kościach.
Przeciągnął się bardzo powoli, uznając strzelanie w stawach za nieprzyjemne.
Odetchnął głośno, gdy kolejny raz zakręciło mu się w głowie, po czym wsunął
stopy w miękkie kapcie i wyszedł z sypialni.
Miał gdzieś to, że wygląda prawie jak śmierć.
Zdawał sobie sprawę, że jest blady i ma ogromne cienie pod oczami, ale musiał
jakoś funkcjonować. Zachciało mu się do toalety i był to jedyny sposób, by
wyjść spod nieprzyjemnie wymiętoszonej kołdry. Szurając stopami po podłodze,
udał się wpierw do salonu. Zastał Parka pochylonego nad książką. Cichy stukot
palcami o framugę oderwał młodszego od jego zajęcia i wtedy malarz ujrzał
okrągłe okulary w złotej oprawie na jego nosie. Lenonki, przebiegło mu przez myśl.
– Od kiedy nosisz okulary? – odezwał się
schrypniętym od długiego milczenia głosem.
– Używam ich, jak nie mam ochoty zakładać
kontaktów – odpowiedział Chanyeol, po czym wstał, delikatnie się przy tym
uśmiechając. – Czujesz się już lepiej? – dopytał cicho.
– Nie – odparował prędko Baekhyun, odpychając
wyciągnięty w jego kierunku nadgarstek.
W jednej sekundzie zniknął, udając, że
spieszy się do łazienki. Patykowate nogi i ręce zamajaczyły przed oczami
bruneta, aż w końcu ten opuścił głowę, wzdychając z trudem. Czuł niezmierzony
ciężar na piersi i plecach jednocześnie. Był w beznadziejnej sytuacji. Zupełnie
nie wiedział, czego ma się spodziewać, co robić. Byun się do niego nie odzywał
i wykazywał zerowe chęci do jakiejkolwiek rozmowy. A mimo to Chanyeol nadal się
martwił.
Jednym skrzętnym ruchem sięgnął po paczkę
papierosów leżącą na półeczce pod stoliczkiem, na którym zwykle stawiał kubek z
herbatą. Wyjął jednego i odpalił go schowaną w paczuszce zapalniczką. Zaciągnął
się mocno, zamykając oczy. Zakaszlał
cicho. Dawno nie palił. Gryzący dym podrażnił go więc. Uznał to jednak za
najlepszą formę odprężenia w obecnej sytuacji. Nawet nie spostrzegł, że
Baekhyun wrócił i stoi tuż obok. Szara mgła nadała jego twarzy jeszcze bardziej
śmiercionośny wyraz.
– A papierosy od kiedy palisz? – spytał, a
echo jego oddechu rozwiało niemiłą smugę.
– Palę, kiedy się denerwuję.
– A czym się teraz denerwujesz?
– Niczym – odrzekł Park, wypuszczając dym z
ust.
– Więc dlaczego palisz? – W głosie malarza
drżała nutka złości, lecz jedyną odpowiedzią, jaką otrzymał, było wzruszenie
ramion.
◄►
– Tak ci
powiedział? – zapytał rozbawiony Do, a gdy tamten skinął, roześmiał się na
głos. – Jego rodzice żyją i mieszkają w Jeonju. Jeśli skłamał, to musiał mieć
jakiś powód, ale przecież każdy z nas ma swoje sekrety, prawda?
– Tak, masz
rację – zgodził się Park, a w jego głosie brzmiała nuta wahania. – Ja na
przykład byłem żonaty.
– Co? –
wydukał Kyungsoo, a przez jego twarz przetoczyło się na raz kilka różnych
emocji. Zdziwienie, rozbawienie, lęk, zakłopotanie. – Proszę, powiedz mi, że
żartujesz.
– Nie
żartuję – odpowiedział Chanyeol, kładąc splecione dłonie na kolanach. – Ty też
nie wyglądasz, jakbyś żartował, prawda?
Szybkie,
prawie niezauważalne skinienie głowy. Mężczyźni dłuższą chwilę patrzyli na
siebie w zamyśleniu. Nie do końca mogli pojąć to, czego właśnie się
dowiedzieli. Powoli przetwarzali informacje, bojąc się zapytać o coś więcej.
Park wreszcie sięgnął po swój kubek, drżącą dłonią, chwytając jego uszko.
Pociągnął spory łyk, a drugi zaraz uczynił to samo. Jeszcze moment mierzyli się
wzrokiem, aż w końcu starszy z nich odchrząknął.
– Może
powiesz mi coś więcej o twojej… żonie? Byłej żonie? Dlaczego nie jesteście już
ze sobą?
Jakby się
tego spodziewał, Chanyeol parsknął cichym śmiechem, a później posłał pogardliwe
spojrzenie gdzieś w kierunku drzwi. Upewniał się, czy aby na pewno nikt ich nie
podsłuchuje. – To idiotyczna historia, beznadziejna z mojego punktu widzenia. –
Westchnął, pomału przeczesując palcami włosy. – Ja i Min Joo znaliśmy się od
malutkiego. Nasi rodzice się przyjaźnili, a my zawsze świetnie się
dogadywaliśmy. Pomagaliśmy sobie w lekcjach, bawiliśmy się razem. Bardzo się
lubiliśmy. Kiedy mieliśmy po osiemnaście lat, rodzice zorganizowali zaręczyny.
Rok później wzięliśmy ślub…
Nagle
urywając, Park poczuł ukłucie w sercu. Było bardzo żywe, niemal świeże, jakby
to, co przykre, wydarzyło się dokładnie wczoraj. Poczuł w kącikach oczu piekące
łzy. Zamrugał szybko, odpędzając je od siebie. Nie wypadało mu płakać przed
obcym człowiekiem. Choć w jednej sekundzie Kyungsoo wydał mu się bliski, choćby
ze względu na nietypową więź łączącą go z Baekhyunem. Odetchnął niepewnie, na
moment przysłaniając usta wierzchem dłoni. Dopiero po chwili przerwy,
kontynuował swą bolesną opowieść.
– Wkrótce
zaczęły się studia. Poszliśmy na różne uczelnie, ale i tak mieszkaliśmy razem.
W mieszkanku, które kupili nam nasi rodzice jako prezent ślubny. Było całkiem
spore, ale nie za duże. Wszędzie było pełno nas.
Każdy kąt urządziliśmy razem. Nawet nie
zauważyłem, jak odsunęliśmy się od siebie. – Chanyeol przerwał, machinalnie
przecierając suche oczy, po czym wziął łyk herbaty. – Z początku za powód
uważałem skupianie się na nauce. Żadne z nas nie chciało zawalić. Zacząłem się
poważniej zastanawiać dopiero wtedy, gdy Min Joo nie wróciła do domu na noc
przez parę dni. Usprawiedliwiała się, że pomieszkuje u przyjaciółki, bo stamtąd
ma bliżej na zajęcia, a ostatnio ma natłok wszystkiego i ledwo radzi sobie z
samą sobą.
Niepewnie
podnosząc ręce do twarzy, Park zasłonił ją. Oddychał szybko, płytko. Kyungsoo
zaniepokoił się. Do tej pory słuchał w milczeniu, zastanawiając się nad tym, co
poszło nie tak w życiu takiego kogoś jak Chanyeol. Zdążył już bowiem zauważyć,
że nie był on takim człowiekiem jak większość. Był dobry, mądry, rozważny i
rozsądny. I przede wszystkim nie zwariował z Byunem pod jednym dachem.
Przeciwnie. Zajął się nim, dołożył choć drobnych starań, aby malarzowi nic się
nie stało.
– Czy
wszystko w porządku? – zapytał Do, kiedy zdawało mu się, że Park jakby przestał
oddychać.
– Tak,
przepraszam. Po prostu… to nadal boli. To wciąż gdzieś tam we mnie jest –
mruknął i zaśmiał się drwiąco. – Słysząc jej wytłumaczenia, zrozumiałem –
kontynuował po kolejnym głębokim i pełnym niepewności wdechu. – Byłem
cierpliwy, uspokoiłem się, kiedy wróciła do mieszkania. Ale zmieniła się. Nie
chciała być blisko mnie, jak zasypiałem, uciekała spać na kanapę. A gdy
widziałem ją gdzieś przypadkiem na mieście, promieniała. Beze mnie. Była moją
żoną, a nie chciała już dłużej spędzać ze mną czasu. Dopiero nocne płacze i
częste wymioty zmusiły mnie do jeszcze głębszych przemyśleń i zmartwień.
Czekałem, ale nie wytrzymałem długo. Zapytałem wprost, co się dzieje.
Powiedziała, że... jest w ciąży – wybełkotał Chanyeol, jednak Kyungsoo wszystko
dokładnie usłyszał.
– Ciąża to
chyba powód do radości, nie? – rzucił bez zastanowienia, unosząc do góry brew.
– Nie w tym
przypadku. – Park pokręcił głową. – To nie było moje dziecko. Zdradziła mnie. I
to nie z byle kim. Zdradziła mnie z moim najlepszym przyjacielem. Powiedziała
mi wszystko. Bardzo szybko się rozstaliśmy, nasze rodziny się skłóciły. Długo
nie umiałem wybaczyć im obojgu, ale po jakimś czasie to zrobiłem. Nigdy więcej
nie rozmawiałem ani z Min Joo, ani z nim.
– To przykre
– podsumował gorzko Do, a później wstał i poklepał przyjacielsko Chanyeola po
ramieniu. – Ale było, minęło. Znajdziesz kogoś innego.
◄►
Ciepłym popołudniem Baekhyun bezszelestnie
zakradł się do kuchni. Zdążył wziąć prysznic i przebrać się w czyste ubrania, a
teraz zamierzał wmusić w siebie jakieś jedzenie. Jego żołądek niebezpiecznie
wił się i kurczył, co jakiś czas wydając z siebie przykre dźwięki. Doskwierał
mu głód. Wyjął więc butelkę z mlekiem opróżnioną do połowy i wypił to, co
zostało. Poczuł się trochę lepiej, dlatego zamierzał wrócić do domu. Miał dość
pomieszkiwania u Chanyeola. Czuł się jak pasożyt.
Wróciwszy do sypialni, spakował w pośpiechu
swoje rzeczy. Towarzyszyła mu w tym Momo. Stęsknił się za nią. Nie widywał jej
zbyt często. Widocznie znalazła sobie jakiś kącik, w którym bez przerwy
siedziała, zapominając o swoim właścicielu. Malarz był tak zajęty, upychaniem
swoich ubrań do torby, że nie usłyszał, jak brunet wszedł do pokoju.
– Wybierasz się gdzieś? – spytał, ale w jego
głosie można było dosłyszeć zarówno strach jak i stanowczość.
– Wracam do siebie. Najwyższa pora na to –
odrzekł malarz, nie zwracając uwagi na nic innego. W sekundzie pakowanie rzeczy
wydało mu się najistotniejszą sprawą na świecie. – Był tu ktoś wcześniej? –
odezwał się nagle, przypominając sobie stłumioną rozmowę za drzwiami.
– Tak. Nie pamiętasz, że umówiłeś się z
Kyungsoo? – Park skrzyżował ręce na piersi. Czuł się w tamtym momencie
bezradny.
– Każdemu mogło się zdarzyć – skomentował
Byun, zasuwając wypchną ubraniami torbę. Miał wrażenie, że zamek zaraz pęknie,
ale nie poddał się. Gdy wszystko było gotowe, zarzucił pasek na ramię, wstając
z podłogi. – Na mnie już czas.
– Czemu odchodzisz? – spytał w końcu
czarnowłosy z wyrzutem.
– Wracam do siebie, czyż nie tak powinno być?
Spędziłem tu obiecany tydzień i koniec – oświadczył malarz, będąc już w
korytarzu.
Opierając się o ścianę, Chanyeol obserwował
pochyloną postać, której uczuć nadal nie zdążył odczytać, mimo iż miał na to
calutkie siedem dni. Przełknął gorączkowo ślinę, tocząc w głowie potworną
walkę. Humor malarza nie wydawał się być ani trochę lepszy, dlatego nie
rozumiał jego decyzji. Miał ochotę go zatrzymać, nie pozwolić mu wyjść, ale nie
mógł tego zrobić. Mężczyzna miał własny rozum i doskonale wiedział, co robić.
Poza tym naprawdę upłynął już czas, o który poprosił go Park.
– Baw się dobrze – rzucił na odchodne Byun i
wyszedł, nie oglądając się za siebie, nim brunet zdążył się zorientować, że
ktoś cokolwiek do niego powiedział.
◄►
Osowiała chmura wisiała nad Baekhyunem,
wprawiając go w taki właśnie nastrój. Nawet przemakające od wszędobylskich
kałuż buty nie były wstanie przyciągnąć jego uwagi. Zupełnie jakby oderwał się
od rzeczywistości. Prychający i marudnie miauczący kot także nie robił na nim
wrażenia. Myślał tylko o tym, że jest wiecznym problemem. Niby właśnie
wyprowadził się z mieszkania Chanyeola, jednak wiedział, że zaraz zaczną się
telefony Kyungsoo. Znów będzie musiał go przyjmować u siebie z fałszywym
wyrazem twarzy.
Pisk opon i przeszywający dźwięk klaksonu
wyrwał malarza na parę sekund z zamyślenia. Nie wiedział, w jaki sposób znalazł
się na przejściu dla pieszych przy ostro świecącym się czerwonym świetle.
Westchnął, przyspieszając kroku. Nie zważał na karcące i wzgardliwe spojrzenia
kierowców. Nie obchodziło go to. A jednak zaśmiał się pod nosem. Po raz kolejny
udowodnił sobie oraz światu, że jest kłopotem. Wrzodem na tyłku wiecznie
biegnącego miasta.
Wkroczył do mieszkania błędnym krokiem. Byłby
się przewrócił, gdyby w pobliżu nie było ściany. Zrzucił niepotrzebne
wierzchnie odzienie, a później rzucił się na nie tak ładnie pachnący materac. Nie
był już w stanie powstrzymać urywanego oddechu i szaleńczego bicia serca.
Wybuchnął głośnym szlochem. Jęknął w agonii, pozwalając niesłyszalnym łzom
falami spłynąć po wysuszonych policzkach. Nieświadom niczego płakał jak małe
dziecko bez żadnego konkretnego powodu.
Wiedział, że nie powinien. Wiedział, że tylko
pokazuje swą słabość. Wiedział, że jest nic nie wart, ale i tak płakał dalej.
Kiedy w końcu jego oczy przestały bezmyślnie produkować słone krople, odetchnął
tak ciężko, jakby leżał pod grubą warstwą ziemi. Poczuł, że jest mu
przeraźliwie zimno i mimowolnie objął drżące ramiona. Wstał, po cichu włączył
jedyny grzejnik, jaki posiadał, a następnie nakarmił Momo. Na moment wziął ją
na ręce, tuląc twarz do miękkiej sierści.
– Nie złość się – wymamrotał, kierując te
słowa w pustą przestrzeń.
◄►
Martwe słońce bezwiednie przesuwało się po
niebie, zwiastując zmieniające się pory dnia. Bezimienne obłoki muskały
nieskazitelny błękit, dopóki nie zamieniły się w ciężkie granatowe kłębowiska
zapowiadające deszcz i zmianę pogody. Baekhyun leżał na materacu, śledząc
wzrokiem mozolną wędrówkę ciał niebieskich. Nie miał nawet sił na oddychanie.
Wszystko sprawiało mu trudność. W duszy śmiał się z siebie, bo największy leń
był bardziej pracowity od niego. Przez trzy kolejne dni nie robił zupełnie nic.
Zdarzało mu się zasnąć na kilka godzin, a gdy już się obudził, długo
zastanawiał się, jaki jest dzień, który rok i upewniał się, że nazywa się Byun
Baekhyun. Chwilowe otępienia w niczym mu nie pomagały, ale również niczego nie
utrudniały.
Jedynie Momo była tak stanowcza, by zmusić
swojego właściciela do podniesienia chudego tyłka. Przynajmniej jej nie
głodził. W przeciwieństwie do siebie. Żołądek niby dawał mu jasne znaki, że
domaga się napełnienia, ale malarz jakby całkowicie stracił do tego głowę.
Dopiero środowego poranka otworzył drzwi szafki w kuchni i znalazł tam dawno
zakupione słodycze. I mimo że żelki zrobiły się już twarde, a kubełek waty
cukrowej zbrylił się niesmacznie, pochłonął wszystko, popijając łapczywie wodą.
Przygnębienie przeskakiwało z jednego ramienia mężczyzny na drugie, pochylając
je coraz niżej, lecz nie było w stanie go złamać.
Zdając sobie sprawę, że nic dobrego nie
wyniknie z wiecznego siedzenia w domu, Baekhyun postanowił wybrać się na nocną
przygodę w klubie. Upłynęło już trochę czasu, odkąd robił to ostatni raz.
Chociaż za cel postawił sobie Chanyeola, chciał na jeden wieczór go odpuścić. W
końcu na świecie jest więcej takich jak on, a może i lepszych, których Byun
jeszcze nie spotkał.
Bardzo starannie wybrał czarną koszulę i
spodnie w tym samym kolorze, by wyglądać jak zwykle kusząco. Niesforne włosy
ułożył niezwykle dokładnie, jakby wybierał się na wielkie rodzinne przyjęcie, a
nie na imprezę do klubu. Choć prezentował się dość szykownie, ubrał znoszone
trampki, które nigdy mu się nie nudziły i zawsze były wygodne. Przed wyjściem z
domu nie zapomniał zostawić dla Momo miseczki pełnej kociego żarcia.
Potem ruszył w miasto wypełnione granatowym
oddechem nocy i migoczącymi mrugnięciami gwiazd, które były przysłonięte przez
światła ulicznych lamp. Mijało go wielu ludzi, lecz z przyzwyczajenia nie
patrzył im w oczy. Raz tylko usłyszał, że ktoś woła jego imię. Przystanął,
rozglądając się dookoła, ale zaraz zorientował się, że nikt nie zwrócił na
niego uwagi. Odetchnął i przyspieszył kroku. Czekała go jeszcze długa droga, a
powietrze było prawie że lodowate, przeszywało jego anemiczne ciało aż do
szpiku kości.
Kiedy dotarł na miejsce, otoczyły go kolorowe
światła, rażąc jego odzwyczajone oczy. Zakrył się dłonią, a wtedy ktoś do niego
podszedł i bez słowa zaprowadził do baru. Chciał zapytać, o co chodzi, lecz
tamten ktoś najwyraźniej już sobie poszedł. Zamówił więc pierwszy kolorowy
drink, który przyszedł mu do głowy. Nie chciał tak od razu się upić. Chwytając
w dłoń wysoką szklankę, obrócił się na barowym krześle, zatapiając wzrok w
szalejącym tłumie. Choć próbował przyglądać się wszystkim naraz i każdemu z
osobna, nie potrafił się skupić. Myślami ciągle był gdzieś indziej.
Drink gonił drinka. Nim się zorientował
dochodziła pierwsza w nocy, a on wciąż tkwił w tym samym miejscu. Nie czuł się
pijany ani wstawiony. Wydawał się sobie wręcz żałosny. Prychnął pod nosem, by
po chwili wstać i wtopić się między ludzi. Obce ciała ocierały się o niego,
jednak nic sobie z tego nie robił. Z zamkniętymi oczami wydawał się być
pochłonięty przez taniec, a tak naprawdę bolała go głowa i miał ochotę w
sekundzie ulotnić się z tego żałosnego miejsca.
Powoli przedzierając się przez roześmiane i
klejące się do siebie pary, znalazł się po drugiej stronie lokalu. Nie myśląc
wiele, wszedł do darkroomu, nie oglądając się za siebie. Chciwa dłoń spoczęła
na jego pośladku, a potężne ciało innego mężczyzny przyszpiliło go do ściany.
Gorący oddech tańczył na jego karku, przyprawiając go o zawrót głowy. Łapczywe
pocałunki wnet zaczęły osiadać na jego ustach niczym niewidzialny pył. Mimo iż
usilnie próbował odwzajemniać chaotyczny gest, nie był w stanie do końca się w
nim zatracić. Nie czuł się ani trochę lepiej.
Kiedy niecierpliwe ręce zaczęły błądzić po
jego ciele, a rozpalone wargi wyciskały kolorowe ślady na jego szyi i
obojczykach, odniósł wrażenie, że wszystkie wypite drinki otrzeźwiły go zamiast
upić. Niepohamowanie westchnął, gdy biodro nieznajomego otarło się o jego
krocze. Niemal natychmiast otrząsnął się, policzkując wyższego faceta. Widząc
zdziwienie na jego twarzy, nie zamierzał się tłumaczyć. Ulotnił się z
pomieszczenia tak szybko, jak do niego wszedł, a później skierował się do
wyjścia.
Pech chciał, że po drodze na kogoś wpadł. Odbił
się od tej osoby z takim impetem, że wylądowałby na podłodze, gdyby go nie
złapano. Spojrzał na mężczyznę przed sobą i mało brakowało, a wybuchnąłby
drwiącym śmiechem. Starszy pan z kilkoma sygnetami na palcach patrzył na niego
przepraszająco i chyba z politowaniem. Przeprosił, pokazując w uśmiechu lekko
pożółkłe zęby, lecz nie pozwolił Baekhyunowi odejść. Złapał go za łokieć i
poprowadził do baru.
– Widzisz, chłopcze – zaczął, podsuwając
malarzowi szklankę z wódką i colą – potrzebuję kogoś do pomocy. Oczywiście nie
za darmo. Jeśli się zgodzisz, dostaniesz za to sporą sumkę. – Mężczyzna
uśmiechnął się szeroko, podobnie jak przemiłe kobiety na Hongdae zachęcające
turystów do kupienia pamiątek.
– W czym miałbym pomóc? – zapytał Byun,
wychylając połowę szklanki. – Nie zamierzam dać się wkręcić w jakieś szemrane
interesy.
Facet pokręcił pomału głową i zaprzeczył
ruchem ręki. – Nic z tych rzeczy. Chciałbym, żebyś udawał mojego syna.
Jesteście podobnego wzrostu, a jak włożysz ciemne okulary, to nikt nie pozna,
że to nie Yong Woo.
– Dlaczego miałbym to zrobić? – zapytał
malarz z powątpiewaniem.
– Bo wyglądasz na takiego, który potrzebuje
pieniędzy. I chyba nie odmówisz pomocy starszemu panu, prawda? Nie wypadałoby.
Choć jasnowłosy wahał się, bo nie był do
końca przekonany o czystości intencji staruszka, po kilku minutach przystał na
jego propozycję. Mieli spotkać się za dwa dni w pobliżu znanego hotelu.
Wszystko miało być gotowe na przyjście Baekhyuna tak, by wydawało się, że przyjechał
z ojcem na bardzo ważne spotkanie. W zasadzie miał się nie odzywać, chyba że
ktoś zapytałby go o życie prywatne, o kobietę czy małżeństwo. W sprawach
biznesowych miał pozostawić gadkę ojcu.
Po obiedzie mieli się rozstać. Mężczyzna bez uporczywego problemu, a Byun
bogatszy o ładną sumkę.
◄►
Był środek tygodnia. Samo południe. Dziarskim
krokiem z dumnie podniesionym czołem Baekhyun kroczył zamglonymi chodnikami,
aby znaleźć się w wyznaczonym miejscu. Nie mógł spóźnić się na spotkanie z
panem Shin, dlatego też na jego nadgarstku połyskiwał pozłacany zegarek. Nawet
nie działał, ale pomagał mu stwarzać pozory, że jest człowiekiem niezwykle
zapracowanym i przez to bardzo punktualnym. Sztuczne napięcie wisiało w
powietrzu, malarza przechodziły znikome dreszcze, lecz wciąż uśmiechał się tak
sztucznie, jak tylko lalki potrafią.
Uścisnął dłoń ze starszym mężczyzną, którego
poznał kilka dni wcześniej w klubie, po czym wsiadł do jego samochodu. Jeszcze
raz ustalili plan działania, Byun nasunął na nos przyciemniane okulary i
odjechali w stronę hotelu. Właściwie droga zajęła im mniej niż pięć minut,
jednak należało grać, w razie gdyby ktoś ich obserwował. Już po wyjściu z
eleganckiej limuzyny, śmiali się do siebie, udawali, że rozmawiają o czymś
interesującym. Jakże ujmujące było spotkanie z ojcem po miesiącu rozłąki.
Już w hotelowym lobby przywitał ich sekretarz
pana Lee, z którego rodziną mieli się spotkać. Obiad został uprzednio
zamówiony, toteż skierowali się prosto do prywatnej sali jadalnej. Prosty, acz
efektowny wystrój wyzwalał nikły, haniebnie szczery uśmiech na twarzy
Baekhyuna. Zasiedli naprzeciw dobrze postawionego małżeństwa oraz ich
najstarszego syna, największego udziałowca firmy, jaką dysponowali. Rozmowa
toczyła się gładko, prawie podręcznikowo. Najpierw wymiana uprzejmości, później
pytania o sprawy codzienne, interesy i w końcu życie prywatne.
Kiedy dostarczono zamówione posiłki, malarz
skoncentrował się na jedzeniu. Czasami padło w jego stronę kilka niezręcznych
pytań, ale odpowiadał tylko mruknięciem lub skinieniem głowy. W większości
spraw był wyręczany przez pana Shin. Państwu Lee przeszkadzało, że jasnowłosy
miał okulary, ale wykręcił się podbitym okiem, co było zapłatą za niepotrzebne
włóczenie się po nocy w Chicago. Salwa śmiechu na moment rozjaśniła dość
monotonną atmosferę.
Po czterech uporczywych godzinach cała szopka
się skończyła, ku uciesze Baekhyuna. Wsiadł do limuzyny wyraźnie zmęczony i
zniesmaczony. Zaczekał na starszego pana z rękami w kieszeniach białej
marynarki. Bardzo się niecierpliwił, gdy szofer rzucał mu poirytowane
spojrzenia wywołane nieustannym cmokaniem czy wzdychaniem. Miał to skomentować,
lecz w tej samej chwili pan Shin zajął upragnione miejsce. Mężczyzna odetchnął
ciężko, po czym utkwił spojrzenie w malarzu i posłał mu uśmiech pełen ulgi.
– Udało się, chłopcze – powiedział z nutą
wesołości w głosie. – Mówili, że trochę się zmieniłeś, ale nie mieli żadnych
zastrzeżeń. No i świetnie wybrnąłeś z tej sytuacji z okularami, gratuluję.
Byun cicho prychnął. – To pestka. Dobrze, że
mogłem panu pomóc, a teraz czekam na zapłatę. – Wyciągnął drżącą dłoń przed
siebie.
– A tak, tak. – Pan Shin pochylił się i ze
schowka wyjął dość grubą kopertę. Otworzył ją, prezentując młodszemu plik
pieniędzy. – To wszystko jest twoje. Dziękuję za twoją pomoc.
Oczy Baekhyuna rozszerzyły się do
nienaturalnych rozmiarów. Sapnął cicho, ostrożnie biorąc swoją zapłatę. Skłonił
głowę, mechanicznie dziękując, a później wysiadł, nadal oszołomiony. Niepewnym
krokiem przespacerował się w stronę przystanku. Jako że nie było tam prawie
nikogo – jakaś samotna nastolatka czekała na autobus, niecierpliwie
przeglądając coś w swoim telefonie – zasiadł na ławce, wcisnąwszy pieniądze do
kieszeni. Opierając się o oklejoną ogłoszeniami wiatę, pogrążył się w głębokich
rozmyślaniach.
Wiele momentów w czasie tego dziwacznego
obiadu było sztucznych i wyraźnie udawanych, a jednak sprawiło mu to pewną
przyjemność. Czy tak samo wyglądałoby jego życie, gdyby chodził na wytworne
spotkania ze swoimi rodzicami? Czy czułby się dziwnie podniecony każdą następną
minutą pozornie interesującej rozmowy, gdyby zamiast starszego mężczyzny
siedział przy nim jego własny ojciec? Czy ucałowałby z grzeczności dłoń obcej
kobiecie, która byłaby koleżanką jego matki? Czy byłby w stanie zdobyć się na
choć jeden niefałszywy gest w obecności owej dwójki? Potrząsnął głową, czując
piekące mrowienie pod powiekami.
Rozejrzał się dookoła i spostrzegł, że jest
już zupełnie sam. Właśnie nadjeżdżał jakiś autobus. Baekhyun bezradnie wstał z
ławki i wsiadł do niego, jak tylko otworzyły się drzwi. Zajął samotne miejsce
gdzieś z tyłu i oparł głowę o szybę. Podglądając spieszące się gdzieś sylwetki
ludzi, malarz wrócił do swej wcześniejszej zimnej i smutnej skorupy. Migoczące
światła miasta, która zdążyły zapalić się wraz z zapadnięciem zmroku, ożywiły
ciekawość Byuna. Oderwał twarzy od zimnego szkła, po czym przeskanował wzrokiem
cały pojazd.
Nie wiedział, jak to się stało, lecz dookoła
nie było zupełnie nikogo. Poderwał się z miejsca i podbiegł do kierowcy z
szybko bijącym sercem. Krztyna adrenaliny jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
– Gdzie jesteśmy? – spytał, łapiąc za
metalową rurkę.
– Dojeżdżamy do przedostatniego przystanku na
tej trasie – odrzekł grubszy facet z typowym dla swego zawodu uśmiechem.
– Niech pan się zatrzyma – zakomenderował
Baekhyun stanowczo.
– Ale proszę pana, tutaj nie wolno-
– Nie obchodzi mnie to. Niech pan w tej
chwili zatrzyma autobus. – Ponowił próbę, wyciągnąwszy z koperty kilka
wartościowych papierków.
Pisk opon i gwałtowne zatrzymanie maszyny
zakręciły malarzowi w głowie. Mało brakowało, a jego twarz spotkałaby się ze
schodkami, którymi normalnie ludzie wsiadali lub wysiadali. Odetchnąwszy z
ulgą, że jednak nic mu się nie stało, Byun wysiadł, nie siląc się na żadne
podziękowania.
Wrodzony pech sprawił, że wstąpił w sam
środek potężnej ulewy. Zdejmując z ramion marynarkę, uniósł ją nad głowę,
chociaż sprawiając pozory, że chroni się przed deszczem. Lodowate krople raz po
raz uderzały prosto w jego oczy, blokując mu widok. Znalazł się z dala od
swojego lichego mieszkanka, z dala od przyjaciela oraz Chanyeola. Zacisnął
zęby, uskakując w bok, żeby nie ochlapał go przejeżdżający samochód. Było już
późno i rozumiał, że musi wracać, jeśli nie chce narazić się na nieprzyjemności.
Przez dobrą godzinę krążył bez celu, próbując
znaleźć drogę dokądkolwiek. Był skłonny nawet spać w noclegowni, jeśli nie
udałoby mu się trafić do siebie, lecz miał cichą nadzieję, że jednak nie będzie
do tego zmuszony. Jego koszula zaczęła już przesiąkać, przyklejając się do
chudego ciała. Malarz ledwie oddychał, kiedy silne podmuchy wiatru bezlitośnie
smagały jego czerwone policzki. Gdy w końcu pogubił się, a jego poszukiwania
straciły sens usiadł na najbliższym możliwym przystanku, błagając, by przestało
tak lać. Z nudów machał nogami jak dziecko i co kilka sekund pociągał nosem.
Słysząc odgłos nadjeżdżającego samochodu, podniósł wzrok. Nie chciał ulec
jeszcze gorszemu przemoczeniu.
Światła pojazdu z miejsca go oślepiły, ale
nie to najbardziej go zaszokowało. Auto bowiem zatrzymało się i ktoś z niego
wysiadł. Osłaniając się kurtką, młody mężczyzna podbiegł do Byuna, marszcząc
twarz z niepokojem.
– Baekhyun, co ty tu robisz? – Jasnowłosy
zadrżał. Spodziewał się w tamtym momencie każdego, ale nie Chanyeola, który
przykucnął tuż obok i odgarnął niesforną grzywkę z czoła.
– Jak mnie znalazłeś? – Brzmiała oschła
odpowiedź, a po niej nastąpiło nagłe kichnięcie.
– Jechałem do domu, z daleka zauważyłem, że
ktoś siedzi na przystanku i wydał mi się dziwnie znajomy. Zatrzymałem się, żeby
sprawdzić – wyjaśnił Park, obserwując Baekhyuna, który znów kichnął i to dwa
razy. – Wydaje mi się, że jutro będziesz chory albo już jesteś. Wsiadaj do auta
– ponaglił, samemu kierując się w stronę pojazdu.
Niechętnie, ale pod pewnym naciskiem, malarz
wsiadł do samochodu i zapiął pas. Czuł potworne zmęczenie, dlatego odchylił
głowę, wygodnie opierając ją o zagłówek. Westchnął ciężko, po czym zerknął na
Chanyeola. Ten posłał mu tylko pocieszający uśmiech i wyruszył w drogę. Spod
wpółprzymkniętych powiek starszy oglądał zlewające się w jedno pasma ulicznych
świateł, neonowych szyldów i podświetlanych reklam. Zamknął oczy, pozwalając im
odpocząć. Miał już dość widoków miasta.
Kiedy dotarli na miejsce, Baekhyun spał. Park
ostrożnie wziął go na ręce, żeby go nie obudzić, i wniósł do mieszkania.
Przemoczonego ułożył w wannie, a później udał się na poszukiwania ubrań na
zmianę. Trzymając w dłoniach ciepłe dresy i bluzę do kompletu, wrócił do
łazienki, gdzie zdezorientowany Byun rozglądał się we wszystkich kierunkach.
– Co ja tu robię? – wymamrotał prawie
bezgłośnie, podciągając się do mniej bolesnej pozycji. – Po co mnie tu
przywlokłeś?
– Po pierwsze, jesteś przemoczony do suchej
nitki. Po drugie, mogę się założyć, że masz gorączkę. Po trzecie, nie wiem,
gdzie mieszkasz, więc nie mogłem odwieźć cię do domu, dlatego jesteś tu. –
Brunet uśmiechnął się pokrzepiająco, kładąc stosik świeżych ubrań na pralce. –
Przebierzesz się czy powinienem ci pomóc?
Zapytany mężczyzna powoli podniósł się i
wyszedł z wanny. Bez trudu zrzucił z ramion narzuconą byle jak marynarkę, ale
jak spróbował odpiąć koszulę, zakręciło mu się w głowie i musiał złapać się
umywalki, żeby nie uderzyć głową w twarde kafelki. To było dla młodszego jasną
odpowiedzią. Kazał mu tylko stać spokojnie, a sam zajął się rozbieraniem
malarza. Osuszył wkrótce obnażone ciało i udzielił pomocy również w zakładaniu
czystych rzeczy. Nie pytając o zgodę, ponownie pochwycił Baekhyuna w ramiona.
Zaniósłszy go do swej sypialni, otulił go kocem i kołdrą. Pięć minut później
zaserwował także gorącą herbatę i tabletki.
Posiedział przy starszym, dopóki ten nie
ułożył nachalnie opadającej głowy na miękkiej poduszce. Okrył go wtedy ciaśniej
i zasłonił żaluzję, żeby księżyc w pełni nie skradł mu upragnionego snu.
Wyszedł po cichu z pokoju, by włączyć pranie. Przeszukując kieszenie spodni i
marynarki, odnalazł oczywiście telefon i kopertę, która nie zdążyła jeszcze
namoknąć. Gdy nastawił pralkę, wziął w ręce paczuszkę i zajrzał do środka.
Prawie krzyknął, widząc tak gruby plik pieniędzy. Rozumiał, że Byun był bogaty,
ale niebezpieczeństwem było noszenie przy sobie tak ogromnej sumy pieniędzy.
Wzruszywszy ramionami, odłożył ją w końcu na kaloryfer do wyschnięcia.
Park szybko doszedł do wniosku, że nie może
tej nocy dzielić łóżka z Baekhyunem. Jeśli tamten był chory, z pewnością sam by
się zaraził, a na to nie mógł sobie pozwolić. Wyjął więc zapasową poduszkę i
kołdrę, decydując się na spanie w salonie. Kanapa nie była najwygodniejszym
miejscem, lecz innego wyjścia nie miał. A gdy już położył się tak, by nogi nie
wystawały mu za oparcie, odetchnął z ulgą. Był rad, że akurat trafił na
mężczyznę po zmroku, bo w innym razie tamten pewnie siedziałby na przystanku do
samego rana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz