Siedząc w samochodzie, Baekhyun skulił się na
siedzeniu. Mimo wszystko było mu zimno. Cienka, spłowiała kurtka nie chroniła
go przed podmuchami ostrego wiatru, gdy pod spodem miał tylko bawełniany
podkoszulek. Na szczęście Chanyeol włączył ogrzewanie i dzięki temu wnętrze
szybko wypełniło się ciepłym powietrzem. Poranek ten nie był jak inne. Szare,
ciężkie chmury wisiały nad miastem, zwiastując deszcz i mgłę w najbliższym
czasie. Po piętnastu minutach drogi, zatrzymali się przed szpitalem.
– Chyba będzie dzisiaj padać. I to porządnie
– oznajmił Park, odwracając się do tyłu, żeby zabrać parasolkę, którą woził ze
sobą na wszelki wypadek. Postawił kołnierz płaszcza i już miał wysiadać, kiedy
spostrzegł, że Byun na samą wzmiankę o deszczu zaczął obejmować swoje ramiona.
– Coś się stało? Nie chcesz iść?
– Mam wrażenie, że zaraz zamarznę –
odpowiedział malarz, powoli kręcąc głową.
Wzdychając cicho, brunet na powrót rozsiadł
się na swoim miejscu. Pocierając brodę kciukiem i palcem wskazującym,
zastanawiał się, jak może zaradzić temu nagłemu problemowi. Był głupi, że
wcześniej nie pomyślał o jakimś grubym golfie dla Baekhyuna. Teraz było już za
późno, żeby wracać do mieszkania. Stali pod budynkiem, gdzie kilka pięter wyżej
leżał pokiereszowany Kyungsoo i prawdopodobnie czekał na ich wizytę. No, może
bardziej czekał na samego malarza, ale to nie zmieniało faktu, że przejażdżka
po jeden ciuch była bezcelowa. A musieli kupić jeszcze czekoladki!
– Mam pomysł! – Chanyeol uśmiechnął się
szeroko do swoich myśli. – W tej cukierni możemy kupić czekoladki twojemu
przyjacielowi, a w sklepie obok sprezentuję ci jakiś fajny sweter. Co ty na to?
– zaproponował, pokazując palcem wymieniane sklepy.
Kiwając ochoczo, malarz sprawnie odpiął pas i
wysiadł z auta. Chytry uśmieszek igrał na jego twarzy, ale lodowaty podmuch
prędko zamienił go w grymas szczerej niechęci. Ledwie powstrzymał się od
wykrzyczenia swoich frustracji. Na szczęście uspokoił go niespodziewany dotyk
Parka, który złapał za kościsty łokieć i pociągnął starszego w stronę bajecznej
wystawy ze słodyczami. Złociste i czerwone opakowania mieniły się w jaskrawym
świetle na tle przytulnego wnętrza cukierni. Pierwsi klienci już czekali w
kolejce. Nie zwlekając, weszli do środka, ustawiając się za jakąś starszą
przygarbioną kobietą.
– Kupimy bombonierkę z czekoladkami o różnym
nadzieniu czy może orzechy w czekoladzie? – spytał Chanyeol, lecz Baekhyun
tylko oblizał usta, wpatrując się w przepyszne babeczki z kolorową dekoracją za
szybką.
Różowy, biały, karmelowy i niebieski lukier
przyciągały jego uwagę tak mocno, że zapomniał o wszystkim dookoła. Srebrne
cukrowe kuleczki aż prosiły się, żeby je zjeść. Gdy przeniósł wzrok odrobinę
dalej dostrzegł batony z prawdziwej, wyrabianej na miejscu czekolady. Zatopione
w nich bakalie zachęcająco łypały okiem spod grubej, słodkiej warstwy. Byun
zagryzł wargę, czując, jak ślina napływa mu do ust. Wielkie czekoladowe lizaki
w kształcie kulek z wymalowanymi esami-floresami niemal krzyczały, żeby je
kupić.
I pewnie by o nie poprosił, gdyby nie to, że
czarnowłosy kolejny raz tego dnia szarpnął go za rękę. W drugiej dłoni zaciskał
uszka upominkowej torebki, w której mieściła się ogromna bombonierka w
kształcie serca. Zdezorientowany malarz, spuścił wzrok na podłogę, ukrywając dłonie
w kieszeniach starej kurtki.
– Chciałeś coś zjeść? – zapytał Park z
nieukrywanym powątpiewaniem. – Myślałem, że mało jesz.
– Może i tak, ale dzisiaj mam ochotę na coś
słodkiego – powiedział Baekhyun z dziecięcą radością w oczach. Szalone iskierki
błyskały w nich raz po raz jak gwiazdy rozproszone wysoko na niebie. –
Najbardziej zjadłbym jedną taką wielką babeczkę z truskawkową polewą. Kupisz
mi? – poprosił, robiąc szczenięce oczy. Jakże bardzo różnił się od mężczyzny,
którym powinien być.
– Nie ma problemu. Tylko nie patrz już w ten
sposób. – Chanyeol zaśmiał się, po czym podszedł do lady, tłumacząc się, że
zapomniał o koledze.
◄►
Ze słodkim lukrem w kącikach ust i rumianymi
wypiekami na policzkach jasnowłosy wszedł za Parkiem do sklepu z odzieżą. Chociaż
napis na drzwiach wyraźnie głosił zakaz jedzenia i picia w pobliżu ubrań, żeby
ich nie pobrudzić, nie zwrócił na niego większej uwagi. Drobne okruszki sypały
się za nim na podłogę, a ekspedientki tylko posyłały mu groźne spojrzenia,
które jednoznacznie ignorował. Lawirował między młodymi dziewczętami
chichoczącymi do siebie przy stoiskach z koronkową bielizną. Starał się nie
stracić swojego towarzysza z oczu. Kiedy jedna srebrna kulka spadła na ziemię,
pożegnał ją tęsknym spojrzeniem i wpadł na Chanyeola, który niespodziewanie się
zatrzymał.
– Pomyślałem, że to może ci się spodobać. –
Sięgnął po wysoko zawieszony gruby kremowy golf. Odwrócił się przodem do
Baekhyuna, przyłapując go na wciskaniu papierka po babeczce do kieszeni.
Zaśmiał się pod nosem. – Chcesz przymierzyć?
– Może będzie mi pasować – głośno myślał
Byun, przejmując od bruneta wieszak.
Wparadował do wolnej przymierzalni, po czym
prędko zasłonił za sobą sięgającą do samej ziemi zasłonkę. Zdjął kurtkę i
wciągnął sweter przez głowę. Chwilę przeglądał się w lustrze, stwierdzając, że
wygląda dobrze. Uśmiechnął się lekko do swojego odbicia. Taki mały prezent mógł
uznać jako część swojego celu. Nie zapomniał o nim ani na moment, dlatego był z
siebie zadowolony. Jeszcze większą przyjemność sprawiło mu to, że nie musiał
się o nic prosić. Zresztą i tak by się o to nie pokusił. To nie było w jego
stylu.
– I co? Bierzesz go? – Zniecierpliwiony
brunet stał tuż obok, czekając na starszego. – Nie jest za duży?
– Sam oceń – odparł prowokująco Baekhyun,
wychodząc pewnym krokiem.
– Jak dla mnie wyglądasz w nim świetnie.
Kupujemy – oświadczył z radością.
Malarz uśmiechnął się figlarnie, zabierając
swoją kurtkę z wieszaka. Przy kasie ekspedientka, która wcześniej posyłała im
ostrzegawcze spojrzenia, z wyuczoną przyjemnością odcięła metkę wystającą zza
kołnierza i skasowała kod. Mimo iż Byun poczuł jak skręcają mu się wszystkie
wnętrzności, gdy echo należnej zapłaty dźwięczało mu w głowie, nie powstrzymał
Parka. W końcu tamten sam się zaoferował, więc musiało go być stać na takie
rzeczy. Może w jego słowniku nie istniało pojęcie „zbyt drogi”. Odetchnął, jak
tylko brunet podążył do wyjścia.
Kilkanaście minut później byli już w
szpitalu. Winda była na jedenastym piętrze, dlatego wybrali spacer po schodach.
Wspinając się coraz wyżej i wyżej, Baekhyun zaczynał zastanawiać się, co
powinien powiedzieć swojemu przyjacielowi. W jednej chwili miał ochotę na niego
nakrzyczeć, ale zaraz zganił się w myślach, tłumacząc sobie, że Kyungsoo nie
postąpiłby tak wobec niego. Postanowił, że po prostu powie mu, co akurat
wpadnie mu do głowy. Tylko żeby było szczere i odpowiednie. Dyskretnie złapał
za podarunek, który Chanyeol trzymał w dłoni. Dogadali się bez słów i już
moment później to malarz ściskał w dłoniach sznureczek w kolorze złota.
Wchodząc na oddział, gdzie powitał ich ten
sam charakterystyczny zapach lekarstw i środków czystości, wpadli na lekarza.
Był to ten sam człowiek, który poprzedniego dnia kilkukrotnie mignął im na
korytarzu. Zapytany o numer sali Do, z przyjaznym uśmiechem rzucił „Sala numer
dwanaście”, po czym przestrzegł, że pacjenta nie należy męczyć i denerwować,
jako że jeszcze nie doszedł do pełni sił. Pożegnał ich skinieniem starczej
głowy, aż siwe włosy błysnęły w świetle szpitalnych lamp.
Trzymając Chanyeola za rękaw kurtki, Byun
podążył wzdłuż kolejnych pomieszczeń, gdzie przebywali mniej lub bardziej
chorzy pacjenci. Minęli pokój dla pielęgniarek, kątem oka dostrzegając siedzące
przy niskim stoliku kobiety, wymieniające się najświeższymi ploteczkami.
Zatrzymując się przed odpowiednimi drzwiami, jasnowłosy wziął głęboki oddech, a
później wszedł do środka.
Dwa łóżka, licząc od okna, stały wolne.
Kyungsoo leżał w pierwszym z brzegu, a tuż obok niego na metalowym stołku
siedział Jongin. Na dźwięk zamykanych drzwi obejrzał się i na jego twarzy
pojawił się szczery uśmiech, wyrażający zarówno radość jak i ulgę. Puszczając
dłoń ukochanego, wstał z miejsca. Chociaż starał się promieniować szczęściem,
podkrążone i zaczerwienione oczy mówiły same za siebie, zdradzając fakt, że nie
spał zbyt wiele minionej nocy. Przywitał gości, podając im ręce. W stosunku do
Parka zachowywał się z należytą grzecznością, zaś Baekhyun wciąż go
onieśmielał. Nie znali się specjalnie dobrze.
– Może lepiej zostawimy was samych –
zaproponował Kim, znacząco spoglądając na Chanyeola. – Trochę zgłodniałem, bo
nie jadłem dziś śniadania. – Zaśmiał się cierpko, a potem zakaszlał cicho.
– Super pomysł. Ja czegoś bym się napił.
Zmarzłem, jak tutaj szliśmy – odrzekł czarnowłosy.
Jongin jeszcze tylko pomógł Kyungsoo podnieść
się do siadu, upewnił się, że jego chłopak da sobie radę i wyszedł, wycisnąwszy
soczystego buziaka na bladym i zapadniętym policzku.
– Jak się masz? – spytał niepewnie malarz,
zajmując zagrzane miejsce na krześle.
Ale Do nie odpowiedział od razu. Mocno
zmarszczył brwi, jakby był zły na przyjaciela, po czym odwrócił wzrok, udając,
że podziwia widok za oknem. Jeśli widok zabrudzonego szarością nieba można było
adorować.
– Co ty wyprawiasz, Baekhyun? – Głos Kyungsoo
był suchy i zmęczony, jednocześnie brzmiała w nim nuta zmartwienia. – Kim jest
ten facet?
– Przyniosłem ci czekoladki. Twoje ulubione –
powiedział spokojnie Byun, całkowicie lekceważąc pytanie drugiego. Postawił
prezent na brzegu łóżka, uważając, aby nie spadł na podłogę.
– Odpowiedz mi – nalegał starszy, zaciskając
dłonie w pięści. Jego oczy nagle pociemniały, gdyż miał wrażenie, że ominęło go
więcej, niż się spodziewał.
– To Chanyeol. Ten, z którym byłem na randce.
A właściwie na dwóch randkach. – Przewrócił teatralnie oczami i westchnął.
Zwykle mówił przyjacielowi, gdy coś ważnego czy niezwykłego działo się w jego
życiu, ale tym razem nie uważał, by Park był wybitną osobą, dla której warto
poświęcić trochę śliny. – Co jeszcze chciałbyś wiedzieć?
– Czy przypadkiem nie mówiłeś, że związki nie
są dla ciebie?
– Nie jesteśmy razem. Spotkaliśmy się dwa
razy, a wczoraj u niego nocowałem. – Baekhyun wzruszył ramionami, a jego twarz
miała bardzo niewinny wyraz.
Mimo to Kyungsoo wyczuł, że coś się za tym
kryje. Takie zachowanie było zbyt zrównoważone jak na Byuna. – Nie wykręciłeś
jakiegoś numeru? Nie spałeś z nim? Nie wyciągnąłeś od niego kasy?
– Nie – odrzekł głucho malarz, niecierpliwie
przesuwając dłońmi po szczupłych udach. – No, może dziś rano trochę
przesadziłem, ale chyba się nie gniewa – dodał, chichocząc perfidnie.
Szczegóły poranka jakoś mało interesowały Do,
dlatego przymknął oczy i odetchnął spokojnie. Niewskazane było szarpanie sobie
nerwów tuż po wypadku. Lekarz dał mu do zrozumienia, że miał prawdziwe
szczęście. Gdyby bezpośrednio uderzył głową w podłogę, mogłoby skończyć się
gorzej, bo nikogo poza nim nie było w mieszkaniu. Prawdziwym cudem okazała się
sąsiadka, która przypadkowo zajrzała do środka i w odpowiedniej chwili wezwała
karetkę. Uchylił powieki, spoglądając na młodszego. Był nadzwyczaj opanowany i
to trochę niepokoiło Kyungsoo.
– Na pewno wszystko dobrze, Baek? – zapytał
przyciszonym głosem, poprawiając poduszkę, o którą się opierał.
Młodszy energicznie skinął głową, po czym
przesiadł się na brzeg łóżka. – Następnym razem masz uważać. Nie pracuj za
dużo. Spędzaj czas z Jonginem. Żebym nie musiał się o ciebie martwić! –
Pogroził palcem, wydymając lekko dolną wargę.
Przez kolejne piętnaście minut rozmawiali o
najzwyklejszych głupotach, jak to bywa między przyjaciółmi. I nawet jeśli nie
widywali się tak często jak przedtem, bez słów potrafili zgadnąć, co działo się
u drugiego. I nawet jeśli koszmarny zapach szpitalnej sali potężnym ciężarem
przygniatał ramiona, Baekhyun pokrzepiająco poklepał dłoń przyjaciela,
zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Nie do końca wierzył w te słowa, ale
powtarzał je za innymi, bo czasami dawały więcej nadziei, niż otwarta
przyszłość, którą sam dostał od losu kilka lat wcześniej.
◄►
– Podwieźć cię do domu? – Chanyeol sprawnie
otworzył przed malarzem duże szklane drzwi, zapraszając mroźne powietrze do
szpitala.
– Nie, dzięki – odpowiedział Byun, wciskając
dłonie do kieszeni. Była końcówka października, a jego dłonie już zaczynały
pulsować świdrującym bólem z zimna. – Ale mógłbyś mnie podrzucić pod „naszą”
kawiarnię – dodał, a potem schował brodę w kołnierzu wełnianego golfa.
Gdy samochód zatrzymał się w wyznaczonym
miejscu, Baekhyun od razu złapał za klamkę i wysiadł. Gdyby Park nie zdążył go
zawołać, poszedłby sobie. Lecz teraz spojrzał na bruneta pytająco, jedną dłoń
zaciskając na drzwiczkach. Chciał jak najszybciej znaleźć się w domu.
– Jongin powiedział, że Kyungsoo będzie w
szpitalu jeszcze przez tydzień. Jeśli chciałbyś go odwiedzać, to możesz
zatrzymać się u mnie, bo wydaje mi się, że masz spory kawałek do szpitala. Ode
mnie to tylko piętnaście minut – powiedział zachęcająco Chanyeol i uśmiechnął
się szeroko. – Jestem w stanie odstąpić ci moje łóżko.
– Zastanowię się – burknął malarz, a potem
pospiesznie zatrzasnął drzwi.
Nie oglądając się za siebie, ruszył w stronę
mieszkania ze zwieszoną głową. W duchu błagał tylko, by młodszy nie pobiegł za
nim ani nie śledził go. Owszem, mieszkał w niezamożnej dzielnicy i wstydził się
tego. Jego pokoik był pewnie obskurny i obrzydliwy, dlatego nie chciał, by Park
go zobaczył. Skoro sam pławił się w cudownościach, które własnoręcznie
zaprojektował, na sto procent wyśmiałby zabiedzoną klitkę. Zatrzymując się
przed przejściem dla pieszych, Byun odetchnął, widząc kurczące się w oddali Audi.
W ostatniej chwili przebiegł na drugą stronę, a kierowcy, który i tak nie
oszczędził klaksonu, pokazał środkowy palec z nieskrywaną przyjemnością.
Nucił pod nosem, kopiąc leżące na chodniku
zwiędłe, poszarzałe liście. Parę razy uderzył butem w kamień i cicho syknął pod
nosem. Nie oglądał się na twarze ludzi. Jak zwykle wolał się nie narażać na
zaczepki i bezmyślne odzywki głupkowatych małolatów. Nim zdążył zanurzyć swe
myśli w oceanie pędzących słów, znalazł się pośród dobrze sobie znanych
kamienic. Od wczoraj nic się nie zmieniło. Może tylko kilka drzew straciło swe
codzienne odzienie, a pod wejściem do jego klatki jakieś dzieci nabazgrały
kredą jakieś przekleństwa. Prychnął pod nosem. Gdyby tylko zobaczyli to
rodzice.
Wspiął się po schodach cicho jak mysz.
Zupełnie jakby opuścił mieszkanie dwie minuty wcześniej, nacisnął na klamkę, a
potem wszedł do środka. Dreptał w miejscu, dopóki obok nie zjawiła się kotka.
Miauknęła znacząco, przeciągnęła się, pokazując pazurki i zaczęła ocierać się o
nogi swojego pana. Malarz naprędce zrzucił buty i cisnął w kąt kurtkę. Wziął
Momo na ręce, czule drapiąc ją za uszkiem. Zaszedł do kuchni, wyjął z szafki
puszkę z kocim jedzeniem i nałożył pełną miseczkę. Zostawiwszy kotkę, wszedł do
sypialni.
Paraliżujący chłód ogarnął jego ciało, aż zaszczękał
zębami. Podkurczył palce u stóp, po czym zaklął cicho.
– Gdzieś tu musi być grzejnik – mruknął do
siebie i odruchowo poszedł do łazienki.
Kto by się spodziewał, że za przyrdzewiałą
emaliowaną, prawie nieużywaną wanną odnajdzie kaloryfer. Używając całej siły,
jaką miał, Baekhyun zaciągnął go do pokoju i bez zbędnego namysłu podłączył do
gniazdka. Później otworzył najniższą szufladę – która była bliska urwania się –
komody, wydobywając z niej zapomniany koc. Stwierdził, że będzie mu potrzebny
na tę noc, bo nie zapowiada się, by słońce wyjrzało zza potężnej powłoki chmur.
Jego wzrok powędrował na pozostawiony na
sztaludze obraz. Uśmiechnął się nikle na ten widok, a następnie zdjął go i
wcisnął za mebel, dołączając do poprzedniego malowidła. Westchnął, wyglądając
za okno. Wnet usłyszał pierwsze grube krople uderzające w parapet. Choć bardzo
chciał skorzystać z propozycji Chanyeola, musiał ją odrzucić. Przynajmniej tego
dnia. Nie chciał dać się zmoczyć, aby potem chorować. I tak nie poszedłby do
lekarza, wolałby już leczyć się w domu. Ale pusta kieszeń niestety nie
pozwalała mu nawet na domowe kuracje. Ponownie wydał z siebie długie
westchnienie i podwinął rękawy swetra. Zamierzał znów coś namalować.
◄►
Biel zdominowała płótno. Drobne płatki rozmieszczone
były to tu, to tam. Z pękatego, jasnoróżowego wazonu w starym stylu wylewał się
ogromny bukiet świeżutkich stokrotek. Żółte środki patrzyły z uwagą przed
siebie, przykuwając uwagę. Inne kwiatki pochylały łodyżki, kłaniając się
wszystkiemu dookoła. Chyliły ciężkie głowy ku błękitnemu obrusowi. Zdawało się,
że jest ich tak dużo, że zaraz wyskoczą, ale te, których śnieżnobiałe płatki
skurczyły się lub nawet pomarły, trzymały je razem. Nie pozwalały się od siebie
odciąć. Całość była tak żywa, że gdyby ktoś na to spojrzał, mógłby stwierdzić,
że to nawet nie obraz.
Baekhyun odetchnął, leniwie upuszczając
spracowany pędzel na podłogę. Przetarł zmęczoną dłonią czoło zwilżone
kropelkami potu i ostrożnie odłożył paletę. Jeszcze brakowało tego, żeby niepotrzebne
barwy zbryzgały jego dzieło. Przymknął jedno oko, drugim bacznie mierząc
malowidło centymetr za centymetrem, milimetr po milimetrze. Wykrzywił usta w
cynicznym uśmiechu. Chociaż raz coś zaczęło mu się układać. A przecież tak
dawno nie szukał inspiracji, włócząc
się po klubach. Może to i lepiej. Przynajmniej ciągle był świadomy i film nie
urywał mu się w przedziwnych momentach. Żałował tylko, że nie mógł znowu pójść
do sklepu i wydać małej fortuny na ulubione słodycze.
Nad wanną dokładnie opłukał pędzle i
doczyścił swą bladą skórę, która nabrała fałszywych rumieńców podczas
szorowania. Obrażona Momo ciągle siedziała przy wejściu do kuchni. Zapach farb
skutecznie ją odpychał, tak samo jak widok brudnego malarza. Gdy ten wytarł
twarz ręcznikiem, kotka miękkim krokiem podbiegła do niego i wskoczyła na
toaletę, ciekawsko mu się przyglądając.
– Czego chcesz, malutka? – spytał, a potem
zachichotał. Musnął palcami ciepłe futerko i sam zamruczał cicho. – Chyba będę
musiał cię tu zostawić na parę dni, wiesz? Muszę odwiedzać Kyungsoo, a stąd to
kawał drogi. No i nie mam pieniędzy na autobus, a pieszo chyba nie dałbym rady.
Pomieszkam trochę u Chanyeola, a później wrócę. – Wydął wargi, widząc, jak
kotka niecierpliwie macha ogonem.
– Laisse-moi
réfléchir. Niech pomyślę. – Wyszedł z małego pomieszczenia, gasząc światło.
Zdjął golf, siłując się przy tym niemało. – Powinienem do niego zadzwonić i mu
o tym powiedzieć. Może spakowałbym jakieś ubrania i poszedł do niego. Nie brzmi
źle, prawda, Momo? – Z jękiem ulgi rzucił się na wysłużony materac przykryty
kocem.
Za oknem dopiero się ściemniało, ale on i tak
nie miał już nic do roboty. Unosząc biodra wysoko w górę, zdjął i tak za duże
spodnie, zostając w samej koszulce. Wydobył z kieszeni telefon i odszukał numer
Parka. Jakiś czas rozmyślał, czy to dobry pomysł i przeanalizowawszy wszystkie
„za” i „przeciw”, wcisnął zieloną słuchawkę. Minęły zaledwie dwa sygnały, a po
drugiej stronie dał się usłyszeć znajomy chrapliwy głos.
– Halo?
Baekhyun?
– Cześć, Chanyeol – powiedział zalotnie, mimo
iż tego nie planował. – Rozważałem twoją propozycję całe popołudnie.
– I co? – Park wyraźnie się niecierpliwił, jak gdyby
czekał na ogłoszenie najważniejszej w jego życiu wiadomości.
– Chyba u ciebie przenocuję przez ten
tydzień. Jak wiesz, moja kondycja nie jest najlepsza, nie zamierzam umrzeć w
połowie drogi do domu. – Przewrócił oczami, słysząc parsknięcie Chanyeola.
Wolną ręką zaś odgonił Momo, która z wrodzoną impertynencją zaczepiała
pazurkami brzeg pożyczonej koszulki. – Jest tylko mały problem.
– Na
pewno go rozwiążemy. O co chodzi?
– O moją kotkę, Momo. Niby mógłbym zostawić
ją samą, ale musiałbym codziennie przychodzić i ją karmić – tłumaczył się
malarz, żywo gestykulując.
– A
sąsiedzi? – Propozycja Chanyeola wyglądała na łatwą i przystępną.
– Nie znam ich na tyle, by pozwolić im włazić
do swojego mieszkania – żachnął się Baekhyun. Zapomniał całkowicie o tym, że
dosłownie każdy mógł wejść do tej klitki i bez jego zgody i wiedzy, bo prawie
zawsze zostawiał otwarte drzwi wejściowe. – Nie masz nic lepszego? Nie mógłbym
ją zabrać do ciebie?
– Nie
pomyślałem o tym! – wykrzyknął czarnowłosy,
po czym zaśmiał się dość charakterystycznie. – Jasne, że możesz. Nie będzie żadnego problemu. W dzieciństwie ciągle
marudziłem, że chcę mieć kota, ale alergia mi na to nie pozwalała. Teraz już
mogę. Weź ją ze sobą. Jedzenia nie musisz kupować. Niedaleko mnie jest sklep.
– À propos
jedzenia. Kyungsoo niedawno przyniósł mi całe tabuny domowych obiadków, żebym
nie musiał głodować. Nie mam głowy do gotowania i to dlatego – wyjaśnił
pospiesznie, by Park nie zaczął czegoś podejrzewać. – To chyba też ze sobą
wezmę. Inaczej się zepsuje i Kyungsoo będzie przykro, a na pewno się o tym
dowie.
– Z tym też
nie będzie problemu. Przynajmniej nie będę musiał gotować. Nie będziesz się
nudził – odrzekł Park i westchnął cicho. – Przepraszam cię, ale muszę już kończyć.
Mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia.
– Rozumiem – mruknął Baekhyun. W tym samym
czasie – w nieco nieodpowiednim momencie – domagająca się uwagi Momo wskoczyła
prosto na jego krocze. Z gardła mężczyzny wyrwał się bolesny jęk.
– Wszystko w
porządku? – zaniepokoił się Chanyeol.
– Tak, to tylko ten kot – warknął malarz,
spychając kotkę na bok, aż miauknęła ostrzegawczo. – Najwyraźniej ma dosyć
tego, że poświęcam ci za dużo uwagi. Wobec tego… do jutra. Spotykamy się tam
gdzie zawsze czy mam przyjść do ciebie ze wszystkimi rzeczami?
– Zadzwoń,
jak będziesz wychodził z domu. Przyjadę pod kawiarnię, żebyś nie musiał dźwigać
ze sobą toreb.
– Okej, to jesteśmy umówieni. – W głosie
Byuna brzmiała subtelna nuta wesołości i zadowolenia.
– Masz
w czym przynieść Momo? – zagadnął nagle Park, podczas gdy Baekhyun już
przymierzał się do wciśnięcia czerwonej słuchawki.
– Dam sobie radę, o to nie musisz się martwić
– zapewnił, kiwając głową, nawet jeśli drugi nie mógł tego zobaczyć. – Do
jutra, Chanyeol. Śpij dzisiaj dobrze.
– Ty też,
Baekhyun. Do zobaczenia.
Ogłuszający dźwięk zakończonego połączenia
rozbrzmiał tuż przy uchu malarza. Odłożył telefon na podłogę na odległość ręki,
po czym wyciągnął się na swoim posłaniu. Skruszona kotka przydreptała i usiadła
niepewnie, owijając łapki puchatym ogonem. Mężczyzna zacisnął powieki, a potem
rozchylił je powoli, przyglądając się kotu z przesadną uwagą. Nie był pewien,
czego się spodziewać. Nie znał jej od małego, dlatego przez chwilę pomyślał o
tym, że mogłaby go zadrapać albo nawet ugryźć. Szybko jednak odgonił tę
idiotyczną myśl i pogłaskał ciepłe futerko z nieskrywaną uciechą.
Gruby pled idealnie nadał się na noc
szczerzącą mroźne kły. Jako że Baekhyun musiał wyłączyć grzejnik, bo wolał nie
ryzykować podpalenia swojego mieszkania, zakopał się głęboko pod nim.
Zamknąwszy oczy, rozważał miniony dzień. I znów pod cieniutką skórą, tam, gdzie
można było zobaczyć cieniuteńkie żyłki na powiekach, przemknęły mu zgryźliwe
wspomnienia i niedokończone marzenia, których już nigdy nie będzie w stanie
zrealizować.
◄►
Poranek wita go rodzinnym uśmiechem, dotykiem
matki i dobrym słowem ojca. Wspólnie jedzone śniadanie napawa go chęcią do
życia i działania. Pachnący świeży chleb i wyjątkowa jajecznica – wyłącznie
niedzielne zwyczaje – sprawiają mu niebywałą przyjemność. Wylewne rozmowy
przepełnione są śmiechem, żartami i głupstwami. Niczego mu nie brakuje.
Ale nagle wszystkie kolory bledną.
Perłoworóżowe ściany ogromnego salonu szybko szarzeją, uciekające barwy
zabierają ze sobą całą pociechę, a rozsiewają czysty gniew i fałszywy smutek.
Matka patrzy na niego ze łzami w oczach, jest wstrząśnięta. Ojciec marszczy
brwi i zgrzyta zębami. Nie wiadomo jak, Baekhyun jest w stanie to usłyszeć.
Zatyka uszy, ale dźwięk ciągle roznosi się echem w jego głowie. Zmięta pościel.
– Nie możesz mnie naprawić, bo nie jestem
zepsuty! Nie jestem zabawką! Jestem człowiekiem!
Trzask drzwi. To jedyna rzecz, jaka mu
pozostała.
◄►
Obudził się w środku nocy zlany zimnym potem.
Jego płytki oddech nadawał strachu kolejnej upływającej sekundzie. Nie pamiętał
tych wszystkich bezdusznych słów, które padły. Wymazał je z pamięci, jakby były
napisane wielkim, boskim ołówkiem. Wiedział tylko, że bolały. Powracająca w
snach scena była koszmarem, mimo iż nie był pewien, kto pierwszy rzucił w niego
kamieniem. Prawdopodobnie to matka wykrzyczała, że zniszczył rodzinę i zabił
jej kiełkujące plany. Ojciec może coś wspomniał o wydziedziczeniu, a może o
tym, że ma się wynosić z domu. Jednak mogły paść zupełnie inne zdania. Był
jedynie świadom tego, co sam powiedział.
Podnosząc się na łokciach, rozejrzał się
dookoła, jako że miał wrażenie, że sen nie ustąpił. Widząc majaczące cienie
sztalugi i komód, odetchnął, ocierając z czoła lodowate krople. Musiał wstać i
przebrać koszulkę. Późna pora nie powstrzymała go też przed prędkim prysznicem
i barwną wiązanką przekleństw, wylatującą z jego ust niczym pociski z karabinu.
Impertynencko zbudzona Momo okrążała materac, wyginając grzbiet do góry i
prychając gorzko. Nie podobało jej się, że nie mogła spać u boku swojego pana,
bo ten gdzieś sobie zniknął. Było jeszcze za ciemno na takie spontaniczne
spacery.
Baekhyun ziewnął, wychodząc z mokrymi
włosami, a potem znów wpełzł pod kołdrę. Tym razem jednak przewracał się z boku
na bok, tępo wpatrując się w smugę światła rzucanego przez księżyc w pełni. Bał
się zamknąć oczy. Znienawidzony koszmar w ostatnim czasie miał tendencję do
częstego powracania. A on był już zmęczony ciągłym odtwarzaniem bez przerwy
tego samego. Jakby w jego snach nie mogły pojawić się łąki pełne kwiatów czy
stawy pełne ryb, mili ludzie i niecodzienne sytuacje, do których wracałby z
nieśmiałym uśmieszkiem na ustach.
Długie ramiona nocy przytuliły go mocno
dopiero wówczas, kiedy słońce powoli wychylało się zza jej ciemnej zasłony.
◄►
Prowadząc Momo przez zajadłe pozostałości
kałuż na smyczy znalezionej przez całkowity przypadek, rozglądał się przesadnie,
upewniając się, czy nikt nie patrzy na niego podejrzliwie. Wyglądał trochę
śmiesznie, idąc ze swawolnym zwierzątkiem i niosąc wielką torbę wypełnioną – w
większości – jedzeniem oraz swoimi ubraniami. Jak tylko wstał, zadzwonił do
Chanyeola, informując go, że będzie pod kawiarnią około dziesiątej. Wyszedł bez
śniadania, ale za to ubrał się ciepło i choć raz nie zapomniał zamknąć za sobą
drzwi na klucz, który również zginął w zgiełku upchniętych ciuchów.
Gdy przez przypadek zerknął w niebo, słodkie
przekleństwo wypłynęło z jego ust. Mimo iż o poranku słońce uporczywie rzucało
w niego skocznymi promykami, teraz znowu chmury gęsto rozrastały się na
bezkresnym błękicie. Przyspieszył kroku, chcąc uniknąć zmoknięcia, gdyby zaczął
padać deszcz. Pojawił się na miejscu w tym samym czasie, kiedy podjechał Park.
Nawet się nie zatrzymywał. Pobiegł do samochodu, a zdezorientowana kotka tylko
miauknęła przeraźliwie, starając się nadążyć za mężczyzną.
– Hej, Baek – rzucił Chanyeol, wysiadając z
auta.
Zdjął przeciwsłoneczne okulary i wetknął je
za kołnierzyk porozciąganej koszulki z logiem AC/DC. Wyglądał nieco inaczej niż
zwykle, bardziej domowo, co zaskoczyło Byuna. Jego brwi mimowolnie uniosły się
do góry, gdy podawał młodszemu swój bagaż. Zamrugał parokrotnie, ze zwierzęcym
zaintrygowaniem przypatrując się „nowemu” Chanyeolowi.
– Po co ci okulary, skoro nie świeci słońce?
– zapytał cierpko, odruchowo biorąc kotkę na ręce. Głaskał ją niecierpliwie,
marszcząc czoło.
– Bo pasują mi do koszulki – odpowiedział
brunet, wsiadając na powrót do auta.
– Słuchasz AC/DC? – dociekał Baekhyun,
wskakując na swoje miejsce i zatrzaskując za sobą drzwiczki. – Nie spodziewałem
się tego po tobie.
– Nie słucham. Dostałem ją na urodziny od
koleżanki – wytłumaczył Park, zręcznie wyjeżdżając na ulicę.
Malarz nie odezwał się już, jakby głęboko
zastanawiał się nad tym, co powiedział czarnowłosy, lecz tak naprawdę nie było
nad czym się rozwodzić. Mknęli opustoszałymi o tej porze ulicami, z ogromną
dozą pomyślności przejeżdżając na zielonym świetle w ostatniej chwili. Kilka
minut lawirowali pomiędzy wysokimi budynkami, aż wreszcie Chanyeol zaparkował
auto i zgasił silnik, uśmiechając się bardzo szeroko.
– Tydzień mieszkania u mnie uważam za
rozpoczęty – oznajmił wesoło, sięgając po torbę na tylnym siedzeniu.
Taszcząc pakunek na górę, Park wyglądał na
najszczęśliwszego człowieka na ziemi. Czuł się lżej na sercu, bo przez krótki
moment swojego życia miał mieszkać z niby-współlokatorem. Podczas gdy wparował
do mieszkania niczym błyskawica, Baekhyun niósł Momo, która sama nie chciała
wskakiwać po schodach, wykazując swe gigantyczne lenistwo. Jej pan natomiast
wciąż beztrosko drapał ją za uchem, tylko potęgując rozpieszczanie jej. W końcu
dotarł do drzwi, przekroczył próg, jakby wchodził do lodowatej wody lub
przekraczał granicę innego świata, a później zdjął buty swym dawnym zwyczajem i
kopnął je w kąt, nie bacząc na to, że nie jest u siebie. Puszczona wolno kotka
zaczęła przesadnie ocierać się o każdą napotkaną rzecz.
– Miałbyś może ochotę na herbatę? – spytał
Chanyeol, wychylając się z kuchni.
– Nie.
– A zamiast herbaty?
– Sok – mruknął cicho, mimo iż pomyślał o
czymś zupełnie innym, uśmiechając się do siebie lubieżnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz