środa, 7 czerwca 2017

Canvas [11/20]

Chmury burzowe


Siedząc w samochodzie, Baekhyun skulił się na siedzeniu. Mimo wszystko było mu zimno. Cienka, spłowiała kurtka nie chroniła go przed podmuchami ostrego wiatru, gdy pod spodem miał tylko bawełniany podkoszulek. Na szczęście Chanyeol włączył ogrzewanie i dzięki temu wnętrze szybko wypełniło się ciepłym powietrzem. Poranek ten nie był jak inne. Szare, ciężkie chmury wisiały nad miastem, zwiastując deszcz i mgłę w najbliższym czasie. Po piętnastu minutach drogi, zatrzymali się przed szpitalem.
– Chyba będzie dzisiaj padać. I to porządnie – oznajmił Park, odwracając się do tyłu, żeby zabrać parasolkę, którą woził ze sobą na wszelki wypadek. Postawił kołnierz płaszcza i już miał wysiadać, kiedy spostrzegł, że Byun na samą wzmiankę o deszczu zaczął obejmować swoje ramiona. – Coś się stało? Nie chcesz iść?
– Mam wrażenie, że zaraz zamarznę – odpowiedział malarz, powoli kręcąc głową.
Wzdychając cicho, brunet na powrót rozsiadł się na swoim miejscu. Pocierając brodę kciukiem i palcem wskazującym, zastanawiał się, jak może zaradzić temu nagłemu problemowi. Był głupi, że wcześniej nie pomyślał o jakimś grubym golfie dla Baekhyuna. Teraz było już za późno, żeby wracać do mieszkania. Stali pod budynkiem, gdzie kilka pięter wyżej leżał pokiereszowany Kyungsoo i prawdopodobnie czekał na ich wizytę. No, może bardziej czekał na samego malarza, ale to nie zmieniało faktu, że przejażdżka po jeden ciuch była bezcelowa. A musieli kupić jeszcze czekoladki!
– Mam pomysł! – Chanyeol uśmiechnął się szeroko do swoich myśli. – W tej cukierni możemy kupić czekoladki twojemu przyjacielowi, a w sklepie obok sprezentuję ci jakiś fajny sweter. Co ty na to? – zaproponował, pokazując palcem wymieniane sklepy.
Kiwając ochoczo, malarz sprawnie odpiął pas i wysiadł z auta. Chytry uśmieszek igrał na jego twarzy, ale lodowaty podmuch prędko zamienił go w grymas szczerej niechęci. Ledwie powstrzymał się od wykrzyczenia swoich frustracji. Na szczęście uspokoił go niespodziewany dotyk Parka, który złapał za kościsty łokieć i pociągnął starszego w stronę bajecznej wystawy ze słodyczami. Złociste i czerwone opakowania mieniły się w jaskrawym świetle na tle przytulnego wnętrza cukierni. Pierwsi klienci już czekali w kolejce. Nie zwlekając, weszli do środka, ustawiając się za jakąś starszą przygarbioną kobietą.
– Kupimy bombonierkę z czekoladkami o różnym nadzieniu czy może orzechy w czekoladzie? – spytał Chanyeol, lecz Baekhyun tylko oblizał usta, wpatrując się w przepyszne babeczki z kolorową dekoracją za szybką.
Różowy, biały, karmelowy i niebieski lukier przyciągały jego uwagę tak mocno, że zapomniał o wszystkim dookoła. Srebrne cukrowe kuleczki aż prosiły się, żeby je zjeść. Gdy przeniósł wzrok odrobinę dalej dostrzegł batony z prawdziwej, wyrabianej na miejscu czekolady. Zatopione w nich bakalie zachęcająco łypały okiem spod grubej, słodkiej warstwy. Byun zagryzł wargę, czując, jak ślina napływa mu do ust. Wielkie czekoladowe lizaki w kształcie kulek z wymalowanymi esami-floresami niemal krzyczały, żeby je kupić.
I pewnie by o nie poprosił, gdyby nie to, że czarnowłosy kolejny raz tego dnia szarpnął go za rękę. W drugiej dłoni zaciskał uszka upominkowej torebki, w której mieściła się ogromna bombonierka w kształcie serca. Zdezorientowany malarz, spuścił wzrok na podłogę, ukrywając dłonie w kieszeniach starej kurtki.
– Chciałeś coś zjeść? – zapytał Park z nieukrywanym powątpiewaniem. – Myślałem, że mało jesz.
– Może i tak, ale dzisiaj mam ochotę na coś słodkiego – powiedział Baekhyun z dziecięcą radością w oczach. Szalone iskierki błyskały w nich raz po raz jak gwiazdy rozproszone wysoko na niebie. – Najbardziej zjadłbym jedną taką wielką babeczkę z truskawkową polewą. Kupisz mi? – poprosił, robiąc szczenięce oczy. Jakże bardzo różnił się od mężczyzny, którym powinien być.
– Nie ma problemu. Tylko nie patrz już w ten sposób. – Chanyeol zaśmiał się, po czym podszedł do lady, tłumacząc się, że zapomniał o koledze.
◄►
Ze słodkim lukrem w kącikach ust i rumianymi wypiekami na policzkach jasnowłosy wszedł za Parkiem do sklepu z odzieżą. Chociaż napis na drzwiach wyraźnie głosił zakaz jedzenia i picia w pobliżu ubrań, żeby ich nie pobrudzić, nie zwrócił na niego większej uwagi. Drobne okruszki sypały się za nim na podłogę, a ekspedientki tylko posyłały mu groźne spojrzenia, które jednoznacznie ignorował. Lawirował między młodymi dziewczętami chichoczącymi do siebie przy stoiskach z koronkową bielizną. Starał się nie stracić swojego towarzysza z oczu. Kiedy jedna srebrna kulka spadła na ziemię, pożegnał ją tęsknym spojrzeniem i wpadł na Chanyeola, który niespodziewanie się zatrzymał.
– Pomyślałem, że to może ci się spodobać. – Sięgnął po wysoko zawieszony gruby kremowy golf. Odwrócił się przodem do Baekhyuna, przyłapując go na wciskaniu papierka po babeczce do kieszeni. Zaśmiał się pod nosem. – Chcesz przymierzyć?
– Może będzie mi pasować – głośno myślał Byun, przejmując od bruneta wieszak.
Wparadował do wolnej przymierzalni, po czym prędko zasłonił za sobą sięgającą do samej ziemi zasłonkę. Zdjął kurtkę i wciągnął sweter przez głowę. Chwilę przeglądał się w lustrze, stwierdzając, że wygląda dobrze. Uśmiechnął się lekko do swojego odbicia. Taki mały prezent mógł uznać jako część swojego celu. Nie zapomniał o nim ani na moment, dlatego był z siebie zadowolony. Jeszcze większą przyjemność sprawiło mu to, że nie musiał się o nic prosić. Zresztą i tak by się o to nie pokusił. To nie było w jego stylu.
– I co? Bierzesz go? – Zniecierpliwiony brunet stał tuż obok, czekając na starszego. – Nie jest za duży?
– Sam oceń – odparł prowokująco Baekhyun, wychodząc pewnym krokiem.
– Jak dla mnie wyglądasz w nim świetnie. Kupujemy – oświadczył z radością.
Malarz uśmiechnął się figlarnie, zabierając swoją kurtkę z wieszaka. Przy kasie ekspedientka, która wcześniej posyłała im ostrzegawcze spojrzenia, z wyuczoną przyjemnością odcięła metkę wystającą zza kołnierza i skasowała kod. Mimo iż Byun poczuł jak skręcają mu się wszystkie wnętrzności, gdy echo należnej zapłaty dźwięczało mu w głowie, nie powstrzymał Parka. W końcu tamten sam się zaoferował, więc musiało go być stać na takie rzeczy. Może w jego słowniku nie istniało pojęcie „zbyt drogi”. Odetchnął, jak tylko brunet podążył do wyjścia.
Kilkanaście minut później byli już w szpitalu. Winda była na jedenastym piętrze, dlatego wybrali spacer po schodach. Wspinając się coraz wyżej i wyżej, Baekhyun zaczynał zastanawiać się, co powinien powiedzieć swojemu przyjacielowi. W jednej chwili miał ochotę na niego nakrzyczeć, ale zaraz zganił się w myślach, tłumacząc sobie, że Kyungsoo nie postąpiłby tak wobec niego. Postanowił, że po prostu powie mu, co akurat wpadnie mu do głowy. Tylko żeby było szczere i odpowiednie. Dyskretnie złapał za podarunek, który Chanyeol trzymał w dłoni. Dogadali się bez słów i już moment później to malarz ściskał w dłoniach sznureczek w kolorze złota.
Wchodząc na oddział, gdzie powitał ich ten sam charakterystyczny zapach lekarstw i środków czystości, wpadli na lekarza. Był to ten sam człowiek, który poprzedniego dnia kilkukrotnie mignął im na korytarzu. Zapytany o numer sali Do, z przyjaznym uśmiechem rzucił „Sala numer dwanaście”, po czym przestrzegł, że pacjenta nie należy męczyć i denerwować, jako że jeszcze nie doszedł do pełni sił. Pożegnał ich skinieniem starczej głowy, aż siwe włosy błysnęły w świetle szpitalnych lamp.
Trzymając Chanyeola za rękaw kurtki, Byun podążył wzdłuż kolejnych pomieszczeń, gdzie przebywali mniej lub bardziej chorzy pacjenci. Minęli pokój dla pielęgniarek, kątem oka dostrzegając siedzące przy niskim stoliku kobiety, wymieniające się najświeższymi ploteczkami. Zatrzymując się przed odpowiednimi drzwiami, jasnowłosy wziął głęboki oddech, a później wszedł do środka.
Dwa łóżka, licząc od okna, stały wolne. Kyungsoo leżał w pierwszym z brzegu, a tuż obok niego na metalowym stołku siedział Jongin. Na dźwięk zamykanych drzwi obejrzał się i na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech, wyrażający zarówno radość jak i ulgę. Puszczając dłoń ukochanego, wstał z miejsca. Chociaż starał się promieniować szczęściem, podkrążone i zaczerwienione oczy mówiły same za siebie, zdradzając fakt, że nie spał zbyt wiele minionej nocy. Przywitał gości, podając im ręce. W stosunku do Parka zachowywał się z należytą grzecznością, zaś Baekhyun wciąż go onieśmielał. Nie znali się specjalnie dobrze.
– Może lepiej zostawimy was samych – zaproponował Kim, znacząco spoglądając na Chanyeola. – Trochę zgłodniałem, bo nie jadłem dziś śniadania. – Zaśmiał się cierpko, a potem zakaszlał cicho.
– Super pomysł. Ja czegoś bym się napił. Zmarzłem, jak tutaj szliśmy – odrzekł czarnowłosy.
Jongin jeszcze tylko pomógł Kyungsoo podnieść się do siadu, upewnił się, że jego chłopak da sobie radę i wyszedł, wycisnąwszy soczystego buziaka na bladym i zapadniętym policzku.
– Jak się masz? – spytał niepewnie malarz, zajmując zagrzane miejsce na krześle.
Ale Do nie odpowiedział od razu. Mocno zmarszczył brwi, jakby był zły na przyjaciela, po czym odwrócił wzrok, udając, że podziwia widok za oknem. Jeśli widok zabrudzonego szarością nieba można było adorować.
– Co ty wyprawiasz, Baekhyun? – Głos Kyungsoo był suchy i zmęczony, jednocześnie brzmiała w nim nuta zmartwienia. – Kim jest ten facet?
– Przyniosłem ci czekoladki. Twoje ulubione – powiedział spokojnie Byun, całkowicie lekceważąc pytanie drugiego. Postawił prezent na brzegu łóżka, uważając, aby nie spadł na podłogę.
– Odpowiedz mi – nalegał starszy, zaciskając dłonie w pięści. Jego oczy nagle pociemniały, gdyż miał wrażenie, że ominęło go więcej, niż się spodziewał.
– To Chanyeol. Ten, z którym byłem na randce. A właściwie na dwóch randkach. – Przewrócił teatralnie oczami i westchnął. Zwykle mówił przyjacielowi, gdy coś ważnego czy niezwykłego działo się w jego życiu, ale tym razem nie uważał, by Park był wybitną osobą, dla której warto poświęcić trochę śliny. – Co jeszcze chciałbyś wiedzieć?
– Czy przypadkiem nie mówiłeś, że związki nie są dla ciebie?
– Nie jesteśmy razem. Spotkaliśmy się dwa razy, a wczoraj u niego nocowałem. – Baekhyun wzruszył ramionami, a jego twarz miała bardzo niewinny wyraz.
Mimo to Kyungsoo wyczuł, że coś się za tym kryje. Takie zachowanie było zbyt zrównoważone jak na Byuna. – Nie wykręciłeś jakiegoś numeru? Nie spałeś z nim? Nie wyciągnąłeś od niego kasy?
– Nie – odrzekł głucho malarz, niecierpliwie przesuwając dłońmi po szczupłych udach. – No, może dziś rano trochę przesadziłem, ale chyba się nie gniewa – dodał, chichocząc perfidnie.
Szczegóły poranka jakoś mało interesowały Do, dlatego przymknął oczy i odetchnął spokojnie. Niewskazane było szarpanie sobie nerwów tuż po wypadku. Lekarz dał mu do zrozumienia, że miał prawdziwe szczęście. Gdyby bezpośrednio uderzył głową w podłogę, mogłoby skończyć się gorzej, bo nikogo poza nim nie było w mieszkaniu. Prawdziwym cudem okazała się sąsiadka, która przypadkowo zajrzała do środka i w odpowiedniej chwili wezwała karetkę. Uchylił powieki, spoglądając na młodszego. Był nadzwyczaj opanowany i to trochę niepokoiło Kyungsoo.
– Na pewno wszystko dobrze, Baek? – zapytał przyciszonym głosem, poprawiając poduszkę, o którą się opierał.
Młodszy energicznie skinął głową, po czym przesiadł się na brzeg łóżka. – Następnym razem masz uważać. Nie pracuj za dużo. Spędzaj czas z Jonginem. Żebym nie musiał się o ciebie martwić! – Pogroził palcem, wydymając lekko dolną wargę.
Przez kolejne piętnaście minut rozmawiali o najzwyklejszych głupotach, jak to bywa między przyjaciółmi. I nawet jeśli nie widywali się tak często jak przedtem, bez słów potrafili zgadnąć, co działo się u drugiego. I nawet jeśli koszmarny zapach szpitalnej sali potężnym ciężarem przygniatał ramiona, Baekhyun pokrzepiająco poklepał dłoń przyjaciela, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Nie do końca wierzył w te słowa, ale powtarzał je za innymi, bo czasami dawały więcej nadziei, niż otwarta przyszłość, którą sam dostał od losu kilka lat wcześniej.
◄►
– Podwieźć cię do domu? – Chanyeol sprawnie otworzył przed malarzem duże szklane drzwi, zapraszając mroźne powietrze do szpitala.
– Nie, dzięki – odpowiedział Byun, wciskając dłonie do kieszeni. Była końcówka października, a jego dłonie już zaczynały pulsować świdrującym bólem z zimna. – Ale mógłbyś mnie podrzucić pod „naszą” kawiarnię – dodał, a potem schował brodę w kołnierzu wełnianego golfa.
Gdy samochód zatrzymał się w wyznaczonym miejscu, Baekhyun od razu złapał za klamkę i wysiadł. Gdyby Park nie zdążył go zawołać, poszedłby sobie. Lecz teraz spojrzał na bruneta pytająco, jedną dłoń zaciskając na drzwiczkach. Chciał jak najszybciej znaleźć się w domu.
– Jongin powiedział, że Kyungsoo będzie w szpitalu jeszcze przez tydzień. Jeśli chciałbyś go odwiedzać, to możesz zatrzymać się u mnie, bo wydaje mi się, że masz spory kawałek do szpitala. Ode mnie to tylko piętnaście minut – powiedział zachęcająco Chanyeol i uśmiechnął się szeroko. – Jestem w stanie odstąpić ci moje łóżko.
– Zastanowię się – burknął malarz, a potem pospiesznie zatrzasnął drzwi.
Nie oglądając się za siebie, ruszył w stronę mieszkania ze zwieszoną głową. W duchu błagał tylko, by młodszy nie pobiegł za nim ani nie śledził go. Owszem, mieszkał w niezamożnej dzielnicy i wstydził się tego. Jego pokoik był pewnie obskurny i obrzydliwy, dlatego nie chciał, by Park go zobaczył. Skoro sam pławił się w cudownościach, które własnoręcznie zaprojektował, na sto procent wyśmiałby zabiedzoną klitkę. Zatrzymując się przed przejściem dla pieszych, Byun odetchnął, widząc kurczące się w oddali Audi. W ostatniej chwili przebiegł na drugą stronę, a kierowcy, który i tak nie oszczędził klaksonu, pokazał środkowy palec z nieskrywaną przyjemnością.
Nucił pod nosem, kopiąc leżące na chodniku zwiędłe, poszarzałe liście. Parę razy uderzył butem w kamień i cicho syknął pod nosem. Nie oglądał się na twarze ludzi. Jak zwykle wolał się nie narażać na zaczepki i bezmyślne odzywki głupkowatych małolatów. Nim zdążył zanurzyć swe myśli w oceanie pędzących słów, znalazł się pośród dobrze sobie znanych kamienic. Od wczoraj nic się nie zmieniło. Może tylko kilka drzew straciło swe codzienne odzienie, a pod wejściem do jego klatki jakieś dzieci nabazgrały kredą jakieś przekleństwa. Prychnął pod nosem. Gdyby tylko zobaczyli to rodzice.
Wspiął się po schodach cicho jak mysz. Zupełnie jakby opuścił mieszkanie dwie minuty wcześniej, nacisnął na klamkę, a potem wszedł do środka. Dreptał w miejscu, dopóki obok nie zjawiła się kotka. Miauknęła znacząco, przeciągnęła się, pokazując pazurki i zaczęła ocierać się o nogi swojego pana. Malarz naprędce zrzucił buty i cisnął w kąt kurtkę. Wziął Momo na ręce, czule drapiąc ją za uszkiem. Zaszedł do kuchni, wyjął z szafki puszkę z kocim jedzeniem i nałożył pełną miseczkę. Zostawiwszy kotkę, wszedł do sypialni.
Paraliżujący chłód ogarnął jego ciało, aż zaszczękał zębami. Podkurczył palce u stóp, po czym zaklął cicho.
– Gdzieś tu musi być grzejnik – mruknął do siebie i odruchowo poszedł do łazienki.
Kto by się spodziewał, że za przyrdzewiałą emaliowaną, prawie nieużywaną wanną odnajdzie kaloryfer. Używając całej siły, jaką miał, Baekhyun zaciągnął go do pokoju i bez zbędnego namysłu podłączył do gniazdka. Później otworzył najniższą szufladę – która była bliska urwania się – komody, wydobywając z niej zapomniany koc. Stwierdził, że będzie mu potrzebny na tę noc, bo nie zapowiada się, by słońce wyjrzało zza potężnej powłoki chmur.
Jego wzrok powędrował na pozostawiony na sztaludze obraz. Uśmiechnął się nikle na ten widok, a następnie zdjął go i wcisnął za mebel, dołączając do poprzedniego malowidła. Westchnął, wyglądając za okno. Wnet usłyszał pierwsze grube krople uderzające w parapet. Choć bardzo chciał skorzystać z propozycji Chanyeola, musiał ją odrzucić. Przynajmniej tego dnia. Nie chciał dać się zmoczyć, aby potem chorować. I tak nie poszedłby do lekarza, wolałby już leczyć się w domu. Ale pusta kieszeń niestety nie pozwalała mu nawet na domowe kuracje. Ponownie wydał z siebie długie westchnienie i podwinął rękawy swetra. Zamierzał znów coś namalować.
◄►
Biel zdominowała płótno. Drobne płatki rozmieszczone były to tu, to tam. Z pękatego, jasnoróżowego wazonu w starym stylu wylewał się ogromny bukiet świeżutkich stokrotek. Żółte środki patrzyły z uwagą przed siebie, przykuwając uwagę. Inne kwiatki pochylały łodyżki, kłaniając się wszystkiemu dookoła. Chyliły ciężkie głowy ku błękitnemu obrusowi. Zdawało się, że jest ich tak dużo, że zaraz wyskoczą, ale te, których śnieżnobiałe płatki skurczyły się lub nawet pomarły, trzymały je razem. Nie pozwalały się od siebie odciąć. Całość była tak żywa, że gdyby ktoś na to spojrzał, mógłby stwierdzić, że to nawet nie obraz.
Baekhyun odetchnął, leniwie upuszczając spracowany pędzel na podłogę. Przetarł zmęczoną dłonią czoło zwilżone kropelkami potu i ostrożnie odłożył paletę. Jeszcze brakowało tego, żeby niepotrzebne barwy zbryzgały jego dzieło. Przymknął jedno oko, drugim bacznie mierząc malowidło centymetr za centymetrem, milimetr po milimetrze. Wykrzywił usta w cynicznym uśmiechu. Chociaż raz coś zaczęło mu się układać. A przecież tak dawno nie szukał inspiracji, włócząc się po klubach. Może to i lepiej. Przynajmniej ciągle był świadomy i film nie urywał mu się w przedziwnych momentach. Żałował tylko, że nie mógł znowu pójść do sklepu i wydać małej fortuny na ulubione słodycze.
Nad wanną dokładnie opłukał pędzle i doczyścił swą bladą skórę, która nabrała fałszywych rumieńców podczas szorowania. Obrażona Momo ciągle siedziała przy wejściu do kuchni. Zapach farb skutecznie ją odpychał, tak samo jak widok brudnego malarza. Gdy ten wytarł twarz ręcznikiem, kotka miękkim krokiem podbiegła do niego i wskoczyła na toaletę, ciekawsko mu się przyglądając.
– Czego chcesz, malutka? – spytał, a potem zachichotał. Musnął palcami ciepłe futerko i sam zamruczał cicho. – Chyba będę musiał cię tu zostawić na parę dni, wiesz? Muszę odwiedzać Kyungsoo, a stąd to kawał drogi. No i nie mam pieniędzy na autobus, a pieszo chyba nie dałbym rady. Pomieszkam trochę u Chanyeola, a później wrócę. – Wydął wargi, widząc, jak kotka niecierpliwie macha ogonem.
Laisse-moi réfléchir. Niech pomyślę. – Wyszedł z małego pomieszczenia, gasząc światło. Zdjął golf, siłując się przy tym niemało. – Powinienem do niego zadzwonić i mu o tym powiedzieć. Może spakowałbym jakieś ubrania i poszedł do niego. Nie brzmi źle, prawda, Momo? – Z jękiem ulgi rzucił się na wysłużony materac przykryty kocem.
Za oknem dopiero się ściemniało, ale on i tak nie miał już nic do roboty. Unosząc biodra wysoko w górę, zdjął i tak za duże spodnie, zostając w samej koszulce. Wydobył z kieszeni telefon i odszukał numer Parka. Jakiś czas rozmyślał, czy to dobry pomysł i przeanalizowawszy wszystkie „za” i „przeciw”, wcisnął zieloną słuchawkę. Minęły zaledwie dwa sygnały, a po drugiej stronie dał się usłyszeć znajomy chrapliwy głos.
– Halo? Baekhyun?
– Cześć, Chanyeol – powiedział zalotnie, mimo iż tego nie planował. – Rozważałem twoją propozycję całe popołudnie.
– I co? – Park wyraźnie się niecierpliwił, jak gdyby czekał na ogłoszenie najważniejszej w jego życiu wiadomości.
– Chyba u ciebie przenocuję przez ten tydzień. Jak wiesz, moja kondycja nie jest najlepsza, nie zamierzam umrzeć w połowie drogi do domu. – Przewrócił oczami, słysząc parsknięcie Chanyeola. Wolną ręką zaś odgonił Momo, która z wrodzoną impertynencją zaczepiała pazurkami brzeg pożyczonej koszulki. – Jest tylko mały problem.
Na pewno go rozwiążemy. O co chodzi?
– O moją kotkę, Momo. Niby mógłbym zostawić ją samą, ale musiałbym codziennie przychodzić i ją karmić – tłumaczył się malarz, żywo gestykulując.
A sąsiedzi? – Propozycja Chanyeola wyglądała na łatwą i przystępną.
– Nie znam ich na tyle, by pozwolić im włazić do swojego mieszkania – żachnął się Baekhyun. Zapomniał całkowicie o tym, że dosłownie każdy mógł wejść do tej klitki i bez jego zgody i wiedzy, bo prawie zawsze zostawiał otwarte drzwi wejściowe. – Nie masz nic lepszego? Nie mógłbym ją zabrać do ciebie?
– Nie pomyślałem o tym! – wykrzyknął czarnowłosy, po czym zaśmiał się dość charakterystycznie. – Jasne, że możesz. Nie będzie żadnego problemu. W dzieciństwie ciągle marudziłem, że chcę mieć kota, ale alergia mi na to nie pozwalała. Teraz już mogę. Weź ją ze sobą. Jedzenia nie musisz kupować. Niedaleko mnie jest sklep.
À propos jedzenia. Kyungsoo niedawno przyniósł mi całe tabuny domowych obiadków, żebym nie musiał głodować. Nie mam głowy do gotowania i to dlatego – wyjaśnił pospiesznie, by Park nie zaczął czegoś podejrzewać. – To chyba też ze sobą wezmę. Inaczej się zepsuje i Kyungsoo będzie przykro, a na pewno się o tym dowie.
– Z tym też nie będzie problemu. Przynajmniej nie będę musiał gotować. Nie będziesz się nudził – odrzekł Park i westchnął cicho. – Przepraszam cię, ale muszę już kończyć. Mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia.
– Rozumiem – mruknął Baekhyun. W tym samym czasie – w nieco nieodpowiednim momencie – domagająca się uwagi Momo wskoczyła prosto na jego krocze. Z gardła mężczyzny wyrwał się bolesny jęk.
– Wszystko w porządku? – zaniepokoił się Chanyeol.
– Tak, to tylko ten kot – warknął malarz, spychając kotkę na bok, aż miauknęła ostrzegawczo. – Najwyraźniej ma dosyć tego, że poświęcam ci za dużo uwagi. Wobec tego… do jutra. Spotykamy się tam gdzie zawsze czy mam przyjść do ciebie ze wszystkimi rzeczami?
– Zadzwoń, jak będziesz wychodził z domu. Przyjadę pod kawiarnię, żebyś nie musiał dźwigać ze sobą toreb.
– Okej, to jesteśmy umówieni. – W głosie Byuna brzmiała subtelna nuta wesołości i zadowolenia.
Masz w czym przynieść Momo? – zagadnął nagle Park, podczas gdy Baekhyun już przymierzał się do wciśnięcia czerwonej słuchawki.
– Dam sobie radę, o to nie musisz się martwić – zapewnił, kiwając głową, nawet jeśli drugi nie mógł tego zobaczyć. – Do jutra, Chanyeol. Śpij dzisiaj dobrze.
– Ty też, Baekhyun. Do zobaczenia.
Ogłuszający dźwięk zakończonego połączenia rozbrzmiał tuż przy uchu malarza. Odłożył telefon na podłogę na odległość ręki, po czym wyciągnął się na swoim posłaniu. Skruszona kotka przydreptała i usiadła niepewnie, owijając łapki puchatym ogonem. Mężczyzna zacisnął powieki, a potem rozchylił je powoli, przyglądając się kotu z przesadną uwagą. Nie był pewien, czego się spodziewać. Nie znał jej od małego, dlatego przez chwilę pomyślał o tym, że mogłaby go zadrapać albo nawet ugryźć. Szybko jednak odgonił tę idiotyczną myśl i pogłaskał ciepłe futerko z nieskrywaną uciechą.
Gruby pled idealnie nadał się na noc szczerzącą mroźne kły. Jako że Baekhyun musiał wyłączyć grzejnik, bo wolał nie ryzykować podpalenia swojego mieszkania, zakopał się głęboko pod nim. Zamknąwszy oczy, rozważał miniony dzień. I znów pod cieniutką skórą, tam, gdzie można było zobaczyć cieniuteńkie żyłki na powiekach, przemknęły mu zgryźliwe wspomnienia i niedokończone marzenia, których już nigdy nie będzie w stanie zrealizować.
◄►
Poranek wita go rodzinnym uśmiechem, dotykiem matki i dobrym słowem ojca. Wspólnie jedzone śniadanie napawa go chęcią do życia i działania. Pachnący świeży chleb i wyjątkowa jajecznica – wyłącznie niedzielne zwyczaje – sprawiają mu niebywałą przyjemność. Wylewne rozmowy przepełnione są śmiechem, żartami i głupstwami. Niczego mu nie brakuje.
Ale nagle wszystkie kolory bledną. Perłoworóżowe ściany ogromnego salonu szybko szarzeją, uciekające barwy zabierają ze sobą całą pociechę, a rozsiewają czysty gniew i fałszywy smutek. Matka patrzy na niego ze łzami w oczach, jest wstrząśnięta. Ojciec marszczy brwi i zgrzyta zębami. Nie wiadomo jak, Baekhyun jest w stanie to usłyszeć. Zatyka uszy, ale dźwięk ciągle roznosi się echem w jego głowie. Zmięta pościel.
– Nie możesz mnie naprawić, bo nie jestem zepsuty! Nie jestem zabawką! Jestem człowiekiem!
Trzask drzwi. To jedyna rzecz, jaka mu pozostała.
◄►
Obudził się w środku nocy zlany zimnym potem. Jego płytki oddech nadawał strachu kolejnej upływającej sekundzie. Nie pamiętał tych wszystkich bezdusznych słów, które padły. Wymazał je z pamięci, jakby były napisane wielkim, boskim ołówkiem. Wiedział tylko, że bolały. Powracająca w snach scena była koszmarem, mimo iż nie był pewien, kto pierwszy rzucił w niego kamieniem. Prawdopodobnie to matka wykrzyczała, że zniszczył rodzinę i zabił jej kiełkujące plany. Ojciec może coś wspomniał o wydziedziczeniu, a może o tym, że ma się wynosić z domu. Jednak mogły paść zupełnie inne zdania. Był jedynie świadom tego, co sam powiedział.
Podnosząc się na łokciach, rozejrzał się dookoła, jako że miał wrażenie, że sen nie ustąpił. Widząc majaczące cienie sztalugi i komód, odetchnął, ocierając z czoła lodowate krople. Musiał wstać i przebrać koszulkę. Późna pora nie powstrzymała go też przed prędkim prysznicem i barwną wiązanką przekleństw, wylatującą z jego ust niczym pociski z karabinu. Impertynencko zbudzona Momo okrążała materac, wyginając grzbiet do góry i prychając gorzko. Nie podobało jej się, że nie mogła spać u boku swojego pana, bo ten gdzieś sobie zniknął. Było jeszcze za ciemno na takie spontaniczne spacery.
Baekhyun ziewnął, wychodząc z mokrymi włosami, a potem znów wpełzł pod kołdrę. Tym razem jednak przewracał się z boku na bok, tępo wpatrując się w smugę światła rzucanego przez księżyc w pełni. Bał się zamknąć oczy. Znienawidzony koszmar w ostatnim czasie miał tendencję do częstego powracania. A on był już zmęczony ciągłym odtwarzaniem bez przerwy tego samego. Jakby w jego snach nie mogły pojawić się łąki pełne kwiatów czy stawy pełne ryb, mili ludzie i niecodzienne sytuacje, do których wracałby z nieśmiałym uśmieszkiem na ustach.
Długie ramiona nocy przytuliły go mocno dopiero wówczas, kiedy słońce powoli wychylało się zza jej ciemnej zasłony.
◄►
Prowadząc Momo przez zajadłe pozostałości kałuż na smyczy znalezionej przez całkowity przypadek, rozglądał się przesadnie, upewniając się, czy nikt nie patrzy na niego podejrzliwie. Wyglądał trochę śmiesznie, idąc ze swawolnym zwierzątkiem i niosąc wielką torbę wypełnioną ­– w większości – jedzeniem oraz swoimi ubraniami. Jak tylko wstał, zadzwonił do Chanyeola, informując go, że będzie pod kawiarnią około dziesiątej. Wyszedł bez śniadania, ale za to ubrał się ciepło i choć raz nie zapomniał zamknąć za sobą drzwi na klucz, który również zginął w zgiełku upchniętych ciuchów.
Gdy przez przypadek zerknął w niebo, słodkie przekleństwo wypłynęło z jego ust. Mimo iż o poranku słońce uporczywie rzucało w niego skocznymi promykami, teraz znowu chmury gęsto rozrastały się na bezkresnym błękicie. Przyspieszył kroku, chcąc uniknąć zmoknięcia, gdyby zaczął padać deszcz. Pojawił się na miejscu w tym samym czasie, kiedy podjechał Park. Nawet się nie zatrzymywał. Pobiegł do samochodu, a zdezorientowana kotka tylko miauknęła przeraźliwie, starając się nadążyć za mężczyzną.
– Hej, Baek – rzucił Chanyeol, wysiadając z auta.
Zdjął przeciwsłoneczne okulary i wetknął je za kołnierzyk porozciąganej koszulki z logiem AC/DC. Wyglądał nieco inaczej niż zwykle, bardziej domowo, co zaskoczyło Byuna. Jego brwi mimowolnie uniosły się do góry, gdy podawał młodszemu swój bagaż. Zamrugał parokrotnie, ze zwierzęcym zaintrygowaniem przypatrując się „nowemu” Chanyeolowi.
– Po co ci okulary, skoro nie świeci słońce? – zapytał cierpko, odruchowo biorąc kotkę na ręce. Głaskał ją niecierpliwie, marszcząc czoło.
– Bo pasują mi do koszulki – odpowiedział brunet, wsiadając na powrót do auta.
– Słuchasz AC/DC? – dociekał Baekhyun, wskakując na swoje miejsce i zatrzaskując za sobą drzwiczki. – Nie spodziewałem się tego po tobie.
– Nie słucham. Dostałem ją na urodziny od koleżanki – wytłumaczył Park, zręcznie wyjeżdżając na ulicę.
Malarz nie odezwał się już, jakby głęboko zastanawiał się nad tym, co powiedział czarnowłosy, lecz tak naprawdę nie było nad czym się rozwodzić. Mknęli opustoszałymi o tej porze ulicami, z ogromną dozą pomyślności przejeżdżając na zielonym świetle w ostatniej chwili. Kilka minut lawirowali pomiędzy wysokimi budynkami, aż wreszcie Chanyeol zaparkował auto i zgasił silnik, uśmiechając się bardzo szeroko.
– Tydzień mieszkania u mnie uważam za rozpoczęty – oznajmił wesoło, sięgając po torbę na tylnym siedzeniu.
Taszcząc pakunek na górę, Park wyglądał na najszczęśliwszego człowieka na ziemi. Czuł się lżej na sercu, bo przez krótki moment swojego życia miał mieszkać z niby-współlokatorem. Podczas gdy wparował do mieszkania niczym błyskawica, Baekhyun niósł Momo, która sama nie chciała wskakiwać po schodach, wykazując swe gigantyczne lenistwo. Jej pan natomiast wciąż beztrosko drapał ją za uchem, tylko potęgując rozpieszczanie jej. W końcu dotarł do drzwi, przekroczył próg, jakby wchodził do lodowatej wody lub przekraczał granicę innego świata, a później zdjął buty swym dawnym zwyczajem i kopnął je w kąt, nie bacząc na to, że nie jest u siebie. Puszczona wolno kotka zaczęła przesadnie ocierać się o każdą napotkaną rzecz.
– Miałbyś może ochotę na herbatę? – spytał Chanyeol, wychylając się z kuchni.
– Nie.
– A zamiast herbaty?
– Sok – mruknął cicho, mimo iż pomyślał o czymś zupełnie innym, uśmiechając się do siebie lubieżnie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz