Baekhyun zamarł. Przełknął głośno
ślinę, nie podnosząc wzroku na chłopaka. Jego głos wywołał dreszcze na całym
ciele malarza, dlatego bał się, co by było, gdyby ich spojrzenia się spotkały.
Po dłuższej chwili zaczął zastanawiać się nad jakąś sensowną odpowiedzią na
zadane pytanie. Zupełnie nie widział nic w sobie ani w swoim życiu, co byłoby
warte zmarnowania czasu na opowieść. Był nudny. Jego bytowanie bez ustanku
oscylowało przy tych samych punktach: niekończącym się tworzeniu obrazów, które
i tak zaraz ulegały destrukcji; nierzadkich wypadach do klubów w celu
skorzystania z ludzkiej wolności; zdobywaniu pieniędzy poprzez niezbyt godny
chwalenia się trud i równie częstych spotkaniach z Kyungsoo, który raz po raz
zbierał go do kupy. Odchrząknął z lekka, jakby szykując się do zabrania głosu.
– A co tu jest do opowiadania? Pewnie
Kyungsoo już wszystko ci wyjawił – odezwał się w końcu Byun, splatając dłonie
na brzegu stołu.
– Masz rację. Całkiem sporo o tobie
wiem. Jesteś malarzem i chcesz osiągnąć niebywały sukces. To bardzo
interesujące – przyznał nieśmiało Jongin, po czym wziął ostatni łyk wina.
Smakował go na języku, więc zapadło między nimi niezręczne milczenie. – Mimo iż
powiedział mi bardzo wiele, abym mógł cię choć odrobinę poznać – podjął
ponownie po chwili – nie wspominał mi o tym, czym zajmujesz się, kiedy nie
pracujesz.
Zbity z tropu Baekhyun spojrzał na Kim,
a ten tylko patrzył na niego ciekawsko, wyczekując ujmującego wyznania, które
nie jednemu dałoby do myślenia. Byun teraz zupełnie nie miał pojęcia, co mógłby
z siebie wydusić. Bacznym wzrokiem studiował łagodne rysy twarzy chłopaka,
dzięki którym wyglądał jak nastolatek. Kiedy jednak spojrzał w jego oczy,
natychmiast tego pożałował. Był pewien, że niewinne oczy od razu mogą
przeistoczyć się w magnetyzującą toń, której nie sposób było się oprzeć. I
malarz był już pewien, że poznanie Jongina nie było najlepszą rzeczą, jakiej
się doczekał, chociaż przedtem czekał na to.
Zacisnął zęby, a w jego głowie pojawił
się tajemniczy głos, który podszepnął mu, aby zagrał w grę, która zwykle
działała na innych mężczyzn. Poruszył się więc niespokojnie, pozwalając, by
jego ramię odsłoniło się, prezentując rzędy mozaikowych malinek i ostatnie
ugryzienie. Stopą delikatnie przesunął po łydce Kim, najwyraźniej wprowadzając
go w zakłopotanie. Przejął kontrolę i prowokował, choć jego wcześniejsze
intencje wcale tego nie zapowiadały. Był jakby otumaniony uśpioną żądzą, której
tak rychło nie dało się odpędzić. Otrząsnął się dopiero, kiedy Jongin zagaił
kolejny temat.
– Ja na co dzień uczę się w szkole
baletowej, a w wolnym czasie jestem instruktorem tańca – powiedział z błahym
uśmiechem, zupełnie jakby jeszcze sekundę wcześniej starszy niczego względem
niego nie inicjował. – Jestem więc trochę zapracowany, ale jak mam więcej czasu
zabieram Kyungsoo do kina albo jeździmy poza miasto, żeby się zrelaksować –
brzmiał prawie niczym zakochany dzieciak z liceum, ale w gruncie rzeczy był
niewiele starszy i wszystko widział w innych barwach.
– To bardzo miłe z twojej strony. Nie
dziwię się, dlaczego Soo tak ciebie czasami chwali – odrzekł Byun, unosząc
kąciki ust w górę. – W wolnym czasie też maluję albo wychodzę… gdzieś. Bywa
tak, że nie mam ochoty kisić się w moim mieszkanku. – Westchnął, po czym
przewrócił oczami. Mimo iż usilnie próbował skupić się na sensownej wypowiedzi,
jego myśli odbiegały w zupełnie inne strony. Utkwił pewne spojrzenie w uroczej
buzi. – Nie pomyślałeś o tym, że moglibyśmy pójść–
– Gdzie pójdziemy? – Nagłe pojawienie
się Kyungsoo zatrzymało niebezpieczną sytuację, z której Byun nie potrafił
znaleźć wyjścia.
– Moglibyście wpaść do mnie, nie
uważasz, że to dobry pomysł? – malarz zwrócił się do przyjaciela, nerwowo
poprawiając swój sweter.
– Nie dzisiaj. Jestem już trochę
zmęczony, a jutro znów szykuje się długi dzień w pracy – narzekał Do, oparłszy
głowę o pierś ukochanego. Ten objął go w talii, a następnie czule ucałował w
skroń, co już doszczętnie zgasiło zapędy Baekhyuna.
– To może ja pójdę zapłacić –
zasugerował naprędce, nie mogąc znieść podenerwowania.
Jak tylko wstał od stolika i ominął
kilka innych, począł kręcić się bez celu tu i tam. Nie panował nad tym, co w
niego wstąpiło, ale czuł się źle. Czuł, że musi wyznać przyjacielowi prawdę,
ale równocześnie obawiał się, że Do pokłóci się z nim i zostawi samemu sobie.
Pokręcił głową, nagle wpadając na kelnera, który tego wieczoru ich przywitał i
wskazał ich miejsce. Uśmiechnął się do niego z nieskrywaną ulgą i poprosił o
rachunek, zatrzymując się przy najbliższej ścianie. Był za filarem, więc miał
pewność, że może na moment oderwać się od paskudnych myśli. Ostatni raz
zaciągnął się wyśmienitymi zapachami unoszącymi się dookoła niego, dając upust
wyobraźni.
Z miejsca przeniósł się na powrót do
swej sypialni przed rozłożone płótno i farby czekające przy sztaludze. Chwycił
beztrosko pędzel, wykonując pociągnięcie za pociągnięciem i bez końca malował.
Tworzył ogromne dzieło, którego nikt by się nie powstydził. Nie widział końca,
choć każdy szczegół już był wykreowany. Kolejne pociągnięcia nanosiły nowe
elementy. Cudowny pejzaż przedstawiał wielkie jezioro w modrym kolorze, tu i
tam poprzetykane soczystą liściastą zielenią. Nad nim zwieszało się drzewo,
jakby przeglądało się w lustrze wody i podziwiało swą nieskazitelną urodę. Tu i
tam piętrzyły się krzaki dające poczucie, że tylko owe drzewo wiedziało o
istnieniu cudnego jeziora.
– Pański rachunek – głos kelnera wyrwał
Baekhyuna z niebotycznej fantazji. Odliczył odpowiednią sumę, podziękował się i
ukłonił, a potem odnalazł przyjaciół czekających u wyjścia.
◄►
Przyjaciele odprowadzili malarza pod
jego parszywą kamienicę, rozmawiając między sobą. Byun pozostał cicho przez
całą drogę, bo i tak nie miał nic konkretnego do powiedzenia, a jeszcze
narobiłby sobie jakichś kłopotów. Mógłby na przykład wyjawić, że próbował coś
insynuować w restauracji, a nie chciał ostrych spojrzeń, których czasami
zwyczajnie miał dość. Cieszył się przynajmniej szczęściem Kyungsoo i tym, że
tak świetnie dogaduje się ze swoim chłopakiem. Jemu nie potrzeba było osoby do
kochania, jako że nie potrafił wzbudzić w sobie najprostszych uczuć jak radość
czy smutek.
– A ty co o tym myślisz, Baek? –
Roześmiany głos Do wyrwał Baekhyuna z zamyślenia. Mężczyzna przygryzł wargę,
nawet nie wysilając się na udawanie, że w ogóle słuchał.
– Znowu nie słuchał – podszepnął
Jongin, po czym delikatnie musnął wargami skroń ukochanego. – Mówiliśmy o tym,
że byłoby wygodniej, gdybyśmy mieszkali bliżej siebie. Mógłbyś mieszkać w
naszej dzielnicy albo my tutaj, chociaż nie uważam, żeby było to najwspanialsze
miejsce na świecie – przyznał i uśmiechnął się kwaśno.
– Może i tak byłoby lepiej – mruknął
malarz, obejmując się ramionami, gdyż zawiał mocniejszy wiatr.
W rzeczywistości nie miał najmniejszej
ochoty przeprowadzać się ze swojej kamienicy. Znał kilkoro ludzi w sąsiedztwie
i to mu wystarczało. Kiedy nadarzyłaby się wyjątkowa sytuacja, dałby radę
poprosić o pomoc. Nie był pięciolatkiem, którego na każdym kroku trzeba
pilnować, by nie zrobił sobie krzywdy. Nie był też pewien, czy mieszkanie tak
blisko Kyungsoo wyszłoby mu na dobre. Starszemu co jakiś czas załączał się
iście matczyny instynkt, czego Baekhyun nie potrafił zrozumieć. Możliwe, że
nawet nie próbował zrozumieć. Lubił żyć tak jak teraz. Był niezależny, a Do
wyłącznie go wspierał i wyciągał pomocną dłoń, gdy było to potrzebne.
Uniósł wzrok na nocne niebo, czując
kolejne podmuchy wichru. Pojedyncze gwiazdy tańczyły, rytmicznie mrugając raz
za razem. Chmury co rusz przesłaniały srebrzystą tarczę księżyca i po chwili
ukazywały go na nowo, jakby prezentując coraz to nowe oblicze. Coraz więcej
ciężkich szarych kłębów jęło przykrywać migoczący obraz i nim się zorientował,
spadł rzęsisty deszcz. Szybko rozejrzał się zaniepokojony, starając się
odnaleźć przyjaciół. Lecz tych nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Zadrżał, nie
mając pojęcia, w którą stronę powinien iść.
– Baekhyun! Baek! – krzyczał Kyungsoo,
wychylając się spod wiaty przystanku oddalonego o kilkaset metrów.
– Tutaj! – odkrzyknął Byun, biegnąc w
kierunku Do. Zimne krople bardziej dogłębnie nasączały jego ubrania.
– Dlaczego się tam zatrzymałeś? Ktoś
tam był? – rzucał ciekawskie pytania Jongin, a dreszcze co parę sekund
przebiegały po jego ciele.
– Nie, zapatrzyłem się – odpowiedział
spokojnie Baekhyun, zasiadając na plastikowej ławeczce. Czuł, jak materiał
przykleja się do jego ciała, lecz nie mógł temu zaradzić.
– Wyglądasz teraz jak zmokła kura.
Kiedy my byliśmy o dwa kroki od tej budy, ty gapiłeś się w niebo – żachnął się
Kyungsoo, po czym odetchnął ciężko. – Musisz o siebie dbać, nie możesz narażać
się na choroby, a teraz jesteś cały przemoczony i pewnie jutro będziesz miał
katar. – Na to malarz posłał mu tylko śmiercionośne spojrzenie. Współczucie i
rozczulanie się były mu niepotrzebne.
– Poradzę sobie jakoś – odburknął,
krzyżując ramiona na piersi.
Dziesięć minut później deszcz przestał
padać, więc trójka bez kłopotu mogła opuścić przystanek. Z ubrań Baekhyun
spływały strumienie wody. Przyspieszyli więc kroku, żeby naprawdę się nie
przeziębił i dosłownie po chwili znaleźli się pod dużymi drewnianymi drzwiami z
urwaną kolorową figurką przy klamce. Pożegnali się i Byun jeszcze raz obiecał,
że będzie na siebie uważał. Później leniwie wszedł po schodach, czując, że
przemoczona odzież niesłychanie mu ciąży. Odetchnął z ulgą dopiero wtedy, gdy
zamknął za sobą drzwi mieszkania i zapalił światło.
Mokry i zziębnięty pomału pozbył się
ubrań, a zaraz potem udał się po gruby, ciepły ręcznik, którym wytarł się do
sucha. Pociągając nosem, zaparzył sobie gorącej herbaty z miodem i plasterkiem
cytryny, po czym zasiadł na starym narożniku przy stole w kuchni. Choć raz
postanowił naprawdę posłuchać przyjaciela, bo nie miał pieniędzy na lekarstwa.
Tego dnia wydał niemalże wszystko, co poprzedniej nocy zarobił. Ale nie
obchodziło go to zbyt wiele. Miał przed sobą przecież jeszcze mnóstwo okazji,
kiedy będzie mógł zdobyć dwa, a może i trzy razy tyle.
Gdy w końcu dno kubka pokazało się
oczom malarza, wstawił go do zlewu, nie kwapiąc się nawet, by posprzątać.
Wszedł do sypialni, naciągnął na tyłek pierwsze wyciągnięte z szuflady
bokserki, a następnie od razu rzucił się na posłanie. Zadrżał, czując lekki
chłód, bo dopiero co się ogrzał, lecz natychmiast okrył kościste ciało, nie
pozwalając temperaturze uciec. Z całych sił zacisnął powieki, jakby miał dość
wszystkiego. Pomimo że zrobił dobry uczynek, zapraszając Kyungsoo i Jongina do
restauracji, z niczym nie było mu lżej.
Wiedział, że kolejnego ranka znów
będzie musiał wstać, poskładać się do
kupy i znów próbować coś namalować. Pewnie po raz kolejny podrze wartościowe
płótno lub gruby papier, klnąc pod niebiosa i złoszcząc się o utratę weny. Wieczorem
przywdzieje najbardziej seksowne ubranie, jakie znajdzie w jednej z komód,
uważając, żeby nie powtórzyło się z ubiorem z poprzednich nocy, i wyruszy do
klubu, aby zdobyć trochę grosza na najpotrzebniejsze rzeczy. A zauważył, że
zaczynało ubywać przyborów do malowania. A wiadomo, że bez nich nie mógł nic
zdziałać.
Przekręcił się na drugi bok, pociągnął
nosem i zasnął, nie zważając na księżycowy blask wlewający się przez okno.
◄►
Poranek okazał się dla Baekhyuna jakoś
dziwnie drażniący. Wszystko leciało mu z rąk: naczynia – tak, postanowił sobie
przyrządzić śniadanie, co było dla niego nie lada wyczynem, szczoteczka do
zębów, pędzle, tubki z farbami. Tupał nogą, licząc na to, że jednak nie zrobi
dziury w podłodze, która swoje i tak już zapewne wycierpiała. Denerwował go
śpiew ptaków, które przysiadły na pobliskim drucie i świergotały, ile tylko
starczyło im sił. Podszedł do okna i krzyczał na nie, wymachując rękami jak
prawdziwy szaleniec.
Odetchnął dopiero koło południa, gdy
udało mu się idealnie rozłożyć odpowiednio przygotowane płótno i wycisnąć farby
na paletę bez pobrudzenia wszystkiego dookoła. Uśmiechnął się sarkastycznie,
mając pewność, że za sekundę coś i tak pójdzie nie po jego myśli. Tak czy
inaczej wziął się do pracy. Mimo iż była to praca z farbami olejnymi, nie
chciał tracić czasu na szkicowanie. Miał zamysł, a ołówek pewnie wszystko by
zniszczył.
Delikatnie więc przymknął oczy, a
leciutki wiatr musnął jego policzki. Przypomniał sobie zapachy unoszące się
dookoła niego w restauracji. Nie wiedział, dlaczego aromat jedzenia wywoływał u
niego fantazje związane z krajobrazami, ale nie była to pora, na myślenie o
tym. Do każdej komórki jego ciała dotarły też wszystkie barwy i faktury, jakie
poprzedniego dnia ujrzał czy dotknął.
Zanurzył pędzel w jasnoróżowej plamie i
począł nanosić to tu, to tam kilkucentymetrowe maźnięcia. Kolejne stworzył
nieco przybrudzonym odcieniem, po czym zrezygnował zupełnie z ciepłego koloru.
Poszedł w zieleń. Zrazu jasną, a później coraz ciemniejszą, jakby brzydszą. Ta
wkrótce przemieniła się w błotnistą szarość, jakże konieczną do oddania
kolorytu gór. Puste miejsce w lewym dolnym rogu zapełnił żółtym kleksem
rozmąconym z ziemistym brązem. Po kilku godzinach uznał swe dzieło za
skończone. Musiał tylko poczekać, aż wyschnie, co miało potrwać niekrótko, jako
że gdzieniegdzie warstwy farby były naprawdę grube.
Wyszedł do łazienki, by umyć dłonie,
uprzednio wkładając pędzle do słoika z rozpuszczalnikiem. Jak tylko wrócił,
jego wzrok spoczął na dopiero co namalowanym obrazie. Uśmiechnął się do siebie
z dumą, przestawiając sztalugę bliżej komody, by nie zabierała niepotrzebnie
miejsca. Odetchnął świeżym powietrzem, powoli porządkując porozkładane dookoła
siebie narzędzia. Raczył nawet pościerać kolorowe plamki z podłogi, na co
zwykle nie miał siły. Miał jednak nadzieję, że skoro udała mu się jedna rzecz,
może pozwolić sobie na takie pierdoły.
Powróciwszy z kuchni po wypiciu mocnej
kawy, znów utkwił wzrok w jeszcze nie wyschniętym malowidle. Skrzywił się
lekko. Przekręcił głowę w prawo, później w lewo, a na jego twarz wpełzł grymas,
który całkowicie odejmował mu urok. Zacisnął zęby i pięści, przełykając ciężko
ślinę. Milion myśli przepłynęło mu przez głowę niby górski potok. Jeszcze raz z
przesadną uwagą obejrzał malunek, podchodząc raz bliżej, raz dalej. Zupełnie
nagle kopnął stopą w sztalugę, nie zważając na ból w dużym palcu, jaki to
przyniosło.
– To miało być wrzosowisko, a nie
jakieś barwione gówno – powiedział kąśliwie do samego siebie. – Nawet bachor
umie namalować jakieś krzaki lepiej niż ja! – krzyknął, odrywając płótno i
rzucając je na ziemię.
Nie baczył na to, że brudzi swoje nagie
stopy. Deptał materiał, rozmazując plamy farby nie tylko po nim, ale po niedawno
sprzątanej podłodze. Ostatecznie poszedł po nóż, aby pociąć nieudane bazgroły i
wyrzucić strzępy do kosza. Wrzeszczał przy tym i przeklinał na cały świat,
jakby była to wola jakiejś wyższej siły, a nie jego samego. Ktoś całkiem obcy
mógłby pomyśleć, że w kamienicy zamieszkał wariat i należałoby go zamknąć w
stosownym miejscu, ale to był tylko Baekhyun i właśnie w ten sposób wyrażał
swoją złość.
Kiedy zmordowany leżał na ziemi, dysząc
ciężko, jako że było to niełatwe zadanie, zadzwonił dzwonek do drzwi. Malarz
zamknął oczy, biorąc uspokajający wdech. Ktoś zadzwonił po raz kolejny. Byun
natychmiast podniósł się z podłogi, po czym poszedł otworzyć. Dobijanie się, to
nie było coś, co lubił. Z impetem rozwarł drzwi, a jego twarz przybrała groźny
wyraz. Nie bez powodu. Wolał być sam po tym, jak znowu nie udało mu się
stworzyć arcydzieła, o którym tak
bardzo marzył.
– Co ci się stało? – zapytał Kyungsoo,
bez zbędnych uprzejmości i wszedł do środka, lustrując wzrokiem pobrudzonego
malarza.
– Gorszy dzień…? – Baekhyun bardziej
zapytał, niż stwierdził, zatrzaskując wejście za przyjacielem. – Tak, tak mi się wydaje. No, bo jak inaczej
można nazwać to, że mój obraz nadaje się tylko do śmieci albo do tego, żeby
można się nim podetrzeć?
– Nie może być aż tak źle – odrzekł Do,
jednak gdy wszedł do zabałaganionej sypialni, jego oczy rozszerzyły się do
nienaturalnych rozmiarów i z miejsca zmienił zdanie. – Czy ty… znów zniszczyłeś
jakiś obraz?
– Badziewie, a nie obraz – sprostował
Byun, uśmiechając się kpiąco. Szybko zamrugał oczyma, jakby nagle przypominając
sobie o wszelakich manierach. – Może napijesz się czegoś?
– Nie, lepiej zostań tutaj. Jeszcze coś
rozbijesz i się pokaleczysz, a to nie byłoby dla ciebie dobre – bełkotał coraz
ciszej Kyungsoo, ogarniając umysłem zastany nieporządek.
– Wiesz co, pójdę się dzisiaj napić –
poinformował Baekhyun, podchodząc bliżej przyjaciela. – Odstresuję się, a potem
pójdę poszukać inspiracji.
– Ty nie potrzebujesz inspiracji, Baek,
ty potrzebujesz uczuć. To one pobudzają człowieka do działania. Dzięki emocjom
będziesz mógł–
– Nie mów mi, co mam robić, sam wiem
lepiej, okej? – Głos malarza był stanowczy, trochę chłodny i ostry. – Te całe
uczucia są do niczego. Możesz je sobie wcisnąć gdzieś.
– W porządku, rób, jak uważasz. – Do
wysilił się na pobłażliwy uśmiech. – A teraz się rozbierz, bo wyglądasz, jakby
ktoś wylał na ciebie kilka puszek farby. I śmierdzisz jak farba. Co ty
właściwie zrobiłeś?
– Można powiedzieć, że wytarzałem się
we własnym obrazie. Zniszczyłem go doszczętnie, rozcinając płótno nożem.
Chciałem, żeby cierpiało – powiedział szczerze i posłusznie zdjął wszystkie
ubrania, zostając w samej bieliźnie. – Nawet jeśli to tylko rzecz, może ma
duszę. Może kocha, jak się po nim maluje. A może ja chciałem, żeby umarło, bo
okazało się bezwartościowe jak plastikowy manekin z wystawy.
– Dobra, dobra, przestań filozofować,
Baek. – Do odwrócił się w kierunku przyjaciela i miał podnieść brudne ciuchy z
podłogi, gdy jego uwagę przykuły niemal świeże ślady na ciele młodszego.
Dotknął jego ramienia i przygryzł wargę, kiedy tamten syknął cicho. – Dlaczego
sobie na to pozwalasz?
– To się stało przypadkiem. Nie
wiedziałem, że mi to zrobił.
– Jak to… nie wiedziałeś? – spytał
wyraźnie zainteresowany Kyungsoo. Zastanawiał się też, czy malarz tylko się
wykręcał czy jednak mówił prawdę.
– Normalnie. Nie mogłem wiedzieć, bo
dochodziłem.
Do natychmiast otworzył usta z
niedowierzaniem. Aż tak intymne fakty z życia przyjaciela nie były mu
potrzebne. – Nie musiałem tego wiedzieć.
– Ale chciałeś – żachnął się Baekhyun,
a na jego usta wpełzł figlarny uśmieszek.
Przyjaciel nie odezwał się już nic.
Zacisnął tylko wargi, marszcząc brwi, po czym zebrał odzież z podłogi i wrzucił
ją do pralki. Znowu zamieniał się w prywatną kurę domową Baekhyuna. Włączył
pranie, a następnie wziął mokrą szmatę i chciał zabrać się za umycie podłogi w
sypialni.
W tym czasie pocięte płótno zniknęło,
gdyż malarz wyniósł je do przedpokoju. Był dziwakiem, ale nie chciał paradować
w majtkach przed kamienicą. Obawiał się zboczeńców, którzy mogli czyhać gdzieś
za żywopłotem. Później podreptał do łazienki, by zdrapać farbę ze swoich
bladych rąk i twarzy. Co chwila syczał lub klął, bo niektóre fragmenty były już
mocno zaschnięte, lecz musiał to wycierpieć. Im więcej czasu by upłynęło, tym
bardziej by go bolało. Ostatecznie po pięciu minutach zeskrobał wszystkie
barwne ślady ze swej skóry. Mimo iż trząsł się od zimnej wody, wyszedł z
uśmiechem na twarzy.
Kyungsoo uparcie tarł ścierką po
wysłużonych deskach, powoli zacierając ślady napadu złości przyjaciela. Nie
pytał, dlaczego tamten wyrządził szkodę praktycznie samemu sobie, bo znał
powód. Kolejny obraz okazał się niewart tracenia czasu na oglądanie go i
rozmyślanie nad całokształtem. Co z tego, że nikt nie powiedział o nim choćby
jednego słowa. Baekhyun sam najlepiej wiedział,
iż coś jest rozpaczliwie obrzydliwe, choć tak naprawdę mogło być
niewyobrażalnie pięknym odwzorowaniem nieistniejącego na świecie miejsca czy
też rzeczy.
Westchnął ciężko, ocierając z czoła
drobne kropelki potu. Podniósł się z klęczek, rzucając okiem na cały pokój, a
jego ramiona żałośnie opadły ze zmęczenia. Przez moment poczuł, jakby z jednej
pracy przyszedł do drugiej, jednakże nie miał odwagi odmówić pomocy czy
zwyczajnie rzucić Baekhyunowi śmierdzącą szmatą w twarz. Zacisnął więc zęby, a
kiedy ujrzał malarza w pobliżu, na jego ustach zagościł słaby uśmiech. Bądź co
bądź miał go obok siebie i zawsze mógł się do niego odezwać w każdej sprawie.
Nie robił tego za często, bo nie lubił się narzucać, ale już sama świadomość dawała
mu poczucie bezpieczeństwa, jakie można odczuć tylko w rodzinnym domu.
– Muszę poszukać czegoś eleganckiego –
wypalił nagle Byun, szczerząc dwa rządki równiutkich zębów w pełnym fałszu
geście. W głowie miał wizję nocy, nie myślał o tym, co jest teraz.
Późno popołudniowe słońce powoli
znikało za linią horyzontu, wiedzione na cienkiej nitce, pyszniąc się ponad
wszystkimi ludźmi. Przyjemne morze oranżu i czerwieni migoczącymi falami
zalewało niebo, oślepiając przechodniów na ulicach czy dzieci w oknach. Z każdą
kolejną minutą wielka tarcza była coraz mniej widoczna, dając przyzwolenie na
conocny występ milionów srebrzystych perełek, mrugających tu i ówdzie.
◄►
Baekhyun dopinał wszystko na ostatni
guzik, gotując się do wyruszenia na wieczorny podbój. Czarna połyskująca
koszula ciasno opinała jego wątłą postać, zaś spodnie w tym samym kolorze
sprawiały, że jego nogi wyglądały na jeszcze chudsze, niż były w
rzeczywistości. Nerwowo przesunął palcem po dolnej wardze, orientując się, że
Do wciąż siedzi w jego mieszkaniu. Prawdopodobnie siorbał za gorącą dla niego
herbatę, podczas gdy malarz mozolnie dopracowywał makijaż, bez którego nie
potrafił się obejść.
– Kyungsoo, czy ty nie masz zamiaru iść
do domu? – spytał Baek, opierając dłonie na biodrach.
– O co ci chodzi? – spytał Do zbity z
tropu. Nigdzie mu się nie spieszyło. Chciał spędzić trochę czasu z
przyjacielem.
– Chciałbym już wyjść. Mówiłem ci, że
muszę się napić. – Głośne westchnięcie pełne podenerwowania wyrwało się z ust
malarza. Tupnął nogą, spoglądając na sufit. – Muszę zapomnieć o tym pierdolonym
obrazie. Potrzebuję stworzyć nowy.
– Idź, Baek. Zostanę dzisiaj tutaj –
odrzekł Kyungsoo, biorąc kolejny łyk napoju.
– Co?! Dlaczego nie wracasz do domu, do
Jongina? – zapytał wyraźnie zniecierpliwiony. Baekhyun był w tej chwili w takim
nastroju, że mógłby dosłownie wyrzucić starszego za drzwi. Ciągle miał w głowie
to przeklęte malowidło.
– Jestem wyczerpany. Przenocuję tutaj,
a jutro przed pracą szybko się zmyję. – Patrzył niemal błagalnie na
przyjaciela, przymykając powieki. – Proszę, Baek.
– No dobra, ale nic mi tu nie zniszcz.
– Malarz pogroził palcem, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami, a te omal nie
wypadły z zawiasów.
– Oj, Baek, gdybyś ty wiedział, jak
bardzo chciałbym dziś spać w swoim łóżku – mruknął Kyungsoo pod nosem,
przeciągając się w najlepsze. Mówiąc szczerze, został w tej lichej klitce tylko
po to, żeby poczekać na przyjaciela. Miał dziwne przeczucie, że tej nocy coś
może się stać, a nie chciał potem gnać przez pół miasta na złamanie karku. Stąd
było po prostu bliżej.
◄►
Głośna muzyka, gryzący w oczy
papierosowy dym i duszące zapachy perfum uroczyście powitały Baekhyuna, jak
tylko przekroczył próg swego ulubionego klubu. Wsunął dłoń do kieszeni i poczuł
ulgę, odnajdując tam kilka banknotów. Potrzebował się porządnie spić, jednak na
tyle, by nie stracić poczucia rzeczywistości. Od razu skierował się do baru,
zajmując pierwsze wolne miejsce i poprosił o kilka shotów. Po chwili zamówił
też sok, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Wszystkie obawy zniknęły po pierwszym
kieliszku. Za nim szedł kolejny, a urocza twarz raz po raz wykrzywiała się w
grymasie niesmaku. Na koniec popił wszystko pomarańczowym, nieco za słodkim
sokiem. Zamrugał prędko, pozbywając się wstrętnego smaku z języka i rozejrzał
się dookoła. Nie było źle. Nie czuł zawrotów głowy, mimo iż wypił sporo, a noc
była jeszcze całkiem młoda. Uprzejmie podziękował barmanowi, który go obsłużył,
zapłacił i przesiedział parę minut bezczynnie, czekając na lepszą piosenkę.
Gdy zaczęło nudzić mu się w samotności
– dookoła niego siadały tylko mniej lub bardziej obrzydzające pary,
obściskujące się na oczach wszystkich i niemal zjadające sobie twarze –
zeskoczył z wysokiego stołka i pewnym krokiem udał się na parkiet. Wcisnął się
pomiędzy tłum ocierających się o siebie mężczyzn, nie siląc się nawet na
wzrokowy kontakt. Miał ochotę na zabawę, niekoniecznie na seks, niemniej jednak
i tym by nie pogardził. Zamknął oczy, wypuszczając z ust zasnute potwornymi
przemyśleniami powietrze. Całego jego ciało zaczęło poruszać się w rytm
płynącej z głośników melodii. Biodra same kołysały się, przykuwając wygłodniałe
spojrzenia.
– How
you doing, babe? – Nieco skrzekliwy, niezupełnie sympatyczny głos sprawił,
że Baekhyun otworzył oczy. Tuż przed nim wysoki, rudowłosy obcokrajowiec starał
się dopasować swoje ruchy do tych jego.
– Pretty
good – odpowiedział płynnie malarz, uśmiechając się półgębkiem. Nieznacznie
przysunął się do dość przystojnego jegomościa, kładąc dłonie na jego ramionach.
– Może chcesz poczuć się lepiej? –
spytał mężczyzna, nie rezygnując z angielszczyzny. Przesunął dłonie na biodra
Byuna, przyciągając go do siebie mocno, jakby był jakąś lalką.
– Bardzo chętnie – mruknął Baekhyun.
Nim się zorientował, rudzielec
pociągnął go za sobą na górę. Skanował wzrokiem jego postać i oblizał wargi.
Może nie był to do końca jego typ, ale stanowił miłą odmianę. Nie umiał
stwierdzić, czy to Europejczyk czy Amerykanin, ale było mu to obojętne, o ile
umiał zachować się w łóżku. Jego dłoń była szorstka, aczkolwiek przyjemna i
wyobrażał sobie, jak to jest być dotykanym przez takie dłonie. Był pewien, że
zaraz się przekona. Nie mógł się doczekać.
Ale rudowłosemu też wyraźnie się
spieszyło. Po schodach prawie biegli. Malarz kilka razy był bliski przewrócenia
się, lecz zdołał trzymać równowagę i mknąć dalej za nieznajomym. Niedługo potem
dotarli do jednego z tych tandetnie wystrojonych pokoi. Tam czekała na Byuna
prawdziwa niespodzianka. Miejsca w puchatych fotelach zajmowały wyrozbierane
kobiety, które chyba weszły tu przez okno, jako że nie bardzo miały, czego tu
szukać. Kilka butelek szampana czy innego trunku stało na podłodze.
Baekhyun nerwowo przełknął ślinę. Miał
pieprzyć się na oczach dwóch wypindrzonych damulek? Nigdy w życiu. Zerknął na
mężczyznę, który zdążył puścić jego rękę. Czekał zatrwożony, nie wiedząc, czego
powinien się spodziewać. Przełknął ślinę, zaciskając i rozluźniając dłonie. W
końcu rudzielec odwrócił się w jego stronę, machając mu przed nosem woreczkiem
z białym proszkiem.
– Siadaj na łóżku. Przygotuję wszystko
i poczujemy się lepiej – oznajmił, uśmiechając się z wyższością. Wyglądał iście
paskudnie.
Z niepokojem i duszą na ramieniu Byun
zasiadł na miękkiej, gładkiej pościeli, wyczekując najgorszego. Jeśli nie wypił
za dużo i mózg dobrze mu podpowiadał, facet trzymał narkotyki i zwyczajnie
chciał go naćpać. A on nie to miał na myśli.
Mała srebrna taca została wsunięta mu
na kolana i zwinięty dolar wetknięty w dłoń. Dostał nawet instrukcję. Musiał
się tylko pochylił, przytknąć rulonik do nosa i wciągnąć kreskę. Zadrżał. Czuł
się jak małe dziecko. Niezdolny do uprzedniej oceny niebezpieczeństwa wszedł
prosto w paszczę lwa. Zrobił kilka uspokajających oddechów i zebrał się na
odwagę. Nim zdążył się odezwać, rudowłosy go uprzedził.
– Nie bawisz się? – rzucił szorstko, w
jego głosie można było dosłyszeć nawet rozkaz.
– Nie chcę – wymamrotał w końcu
Baekhyun. Odstawił tackę na bok, zagryzając wargę i wstał.
Już był przy drzwiach, gdy mężczyzna
ostro złapał go za nadgarstek, po czym uderzył w twarz. Byun aż się zatoczył,
uderzając plecami o klamkę. Zabolało jak cholera.
– Dostałeś nagrodę, a teraz spieprzaj.
Jeśli zobaczę cię dziś raz jeszcze, to pożałujesz. Ze mną nie pogrywa się w ten
sposób, bo… – Ale Baekhyun już go nie słyszał. Do jego uszu dotarł tylko
stłumiony chichot dwóch towarzyszek rudzielca, gdy opuszczał ten przeklęty
pokój.
Przeszedł kilka kroków, mijając inne
białe drzwi. Usłyszał krzyk i puścił się biegiem. Jak błyskawica popędził po
schodach w dół i ponownie zasiadł przy barze. Serce biło mu tak szybko, jakby
przebiegł najdłuższy w życiu dystans, zaś oddech był niebywale nierównomierny.
Chude ciało trzęsło się jak w ataku paniki. Sam barman zainteresował się stanem
malarza, ale ten zbył go tylko machnięciem ręki. Oparł głowę na rękach
położonych na blacie. Nie wierzył, że tak łatwo dał się zapędzić w kozi róg.
Wiele razy słyszał, że narkotyki do wspaniała rozrywka, lecz nie miał ochoty
próbować. Znał takie przypadki, gdzie kończyło się to fatalnie i podświadomie
przeczuwał, że sam byłby jednym z nich.
Następne pół godziny spędził na piciu
kolorowych drinków, gapieniu się na tańczący tłum i wodzeniu wzrokiem za
tańczącymi na blatach młodymi chłopakami. Prychnął pod nosem. Od niechcenia
wychylił kolejne dwa shoty, a potem poczuł niemałe zawirowania. Potrząsnął
głową raz, drugi i trzeci, jednakże to nic nie pomogło. Parkiet, ludzie,
szklanki, butelki. Wszystko wirowało przed nim i nie dawał rady tego
powstrzymać.
Nieprzytomnie zsuwał się ze stołka, gdy
wnet poczuł jakieś ciepłe ramiona dookoła swej talii. Ktoś go przytrzymał i
postawił na nogi. Wkrótce chłodne nocne powietrze musnęło jego twarz. Mamrotał
coś do siebie pod nosem, ale sam nie widział w tym głębszego sensu. Zwykłe
głupoty. Zaraz też zasnął, nie czując już nic. Miał tylko świadomość tego, że
jest od teraz czyimś ciężarem.
obraz Baekhyuna
A/N: Cześć wszystkim! Jak widać zaczęłam nowe ff. Cieszę się, że się Wam podoba i dziękuję za wszystkie komentarze.
Wkraczaj do zabawy, Park!
OdpowiedzUsuńW końcu tutaj dotarłam. Mogę się założyć, że Baekhyun nie odpuści Jonginowi i poderwie go. Nawet jeśli to jest chłopek jego przyjaciela. Ten typ już tak ma… No co poradzisz? Uwielbiam relacje Baekhyuna i Kyungsoo. Wbrew pozorom są na serio urocze. Tym bardziej, że Ksoo tak wspiera swojego przyjaciela. A ten obraz Baekhyuna jest ładny. Zastanawiam się w czyje łapy wpadł nasz mały Baekkie!
OdpowiedzUsuń