środa, 2 kwietnia 2014

Just one day

Tytuł: Just one day
Bohaterowie: Oh Sehun, Lu Han
Pairing: Hunhan
Rating: G
Gatunek: AU, oneshot, angst
A/N: Dobry wieczór! Pierwszy raz chyba wyrobiłam się tak wcześnie. Nie ukrywajmy, że raczej będziecie płakać. Tak jakoś wyszło. Zapraszam do czytania i komentowania! :3

            Siedziałem samotnie na dworcu, czekając na przyjazd mojego pociągu. Pogoda idealnie wkomponowała się w mój nastrój, lało i wiało. Gęsta mgła ograniczała widoczność do trzech metrów, więc mało kto mógł zauważyć moje podkrążone oczy, co było spowodowane przez nieprzespaną noc. Tego dnia byłem jednocześnie szczęśliwy i smutny.
            Po dwudziestu minutach z oddali słychać było hałas pociągu, a chwilę później ludzie wysypywali się spomiędzy jego drzwi, otwierając parasolki. Powoli wstałem i wszedłem do pociągu, po czym zająłem najbardziej odludne miejsce i zacząłem czytać książkę.
            Nie mogłem się skupić na tekście lektury. Co chwilę zaprzątałem sobie głowę myślą, jak mam po raz kolejny przekroczyć próg tego ohydnego szpitala. Nienawidziłem tego miejsca. Była tam chłodna atmosfera, a ludzie wyglądali na zabiedzonych i zaniedbanych. Gdybym mógł, nie przyjeżdżałbym tam wcale, ale robiłem wszystko, żeby zobaczyć Luhana.
            Kiedy dotarłem na miejsce, zobaczyłem przed sobą duży, żółty budynek, który widziałem nie pierwszy raz i który zawał się emanować radością. Jednak z chwilą spojrzenia na napis ‘Specjalistyczny Zakład Opieki Medycznej’ miny rzedły wszystkim znającym to miejsce. Ci, którzy po raz pierwszy przychodzili tu na konsultację,  opuszczali ten szpital z przerażeniem i szokiem oraz starali się tutaj nie wracać.
            Szybko wszedłem do środka i moim oczom ukazały się znane, szare ściany. Nie oglądając się na nikogo, udałem się w kierunku oddziału psychiatrycznego. Tak. Luhan, nie dość, że miał raka kości, to jeszcze dokuczała mu depresja i ogólne zaburzenia psychiki. Bardzo się o niego bałem. Kochałem go i nie chciałem go stracić.
            Po drodze mijałem ludzi z różnych oddziałów. Pan z neurologii. Kobieta z reumatologii. Wszyscy wyglądali inaczej, jednak łączyło ich jedno –świadomość, że nie wyjdą stad żywi i strach malujący się w ich oczach. W gruncie rzeczy nie pamiętam, aby ktokolwiek powrócił z tego miejsca, nie wyzionąwszy ducha.
            Gdy dotarłem na piąte piętro, przy recepcji zatrzymała mnie jedna z pielęgniarek.
            -Pan do kogo? –spytała ostro, kalecząc swoim wzrokiem moją twarz.
            -Przyszedłem odwiedzić pana Lu Hana –powiedziałem stanowczo i wystarczająco głośno, aby usłyszały mnie koleżanki tej pani, siedzące w pomieszczeniu dla nich przeznaczonych.
            Kobieta zaczęła przeglądać dokumenty porozrzucane na jej biurku, a gdy znalazła to czego szukała, pokręciła niechętnie głową. Nie zwróciłem uwagi na jej ciche pomrukiwania, które dla mnie i tak nic nie znaczyły.
            -Proszę za mną – odrzekła pielęgniarka i wyszła zza lady, po czym ruszyła przed siebie, prowadząc mnie do pokoju najdroższej mi osoby.
            Przechodząc korytarzem, kątem oka zaglądałem do innych pokoi. Trzy- bądź czteroosobowe pomieszczenia huczały od gwaru rozmów lub ataków chorych pacjentów. Sala Luhana znajdowała się na samym końcu. Dokoła drzwi ściana była mocno odrapana, a kolorowa niegdyś tapeta zdawała się być starą, niepotrzebną gazetą.
            Kobieta spojrzała na mnie wymownie, jakby sugerowała, że mną gardzi lub jakby wiedziała, że kogoś zabiłem. Po krótkim sztyletowaniu mnie wzrokiem, odsunęła się od wejścia.
            - Może pan wejść –powiedziała całkiem obojętnie i beznamiętnie. –Proszę nie przemęczać pacjenta, nie podawać mu środków innych niż zalecane oraz nie namawiać do rzeczy, które mogą zakończyć jego życie – dokończyła, po czym odeszła, zostawiając mnie w niemałym osłupieniu.
            Wziąłem głęboki oddech i nacisnąłem klamkę, po czym wszedłem do środka. Moim oczom ukazał się zupełnie inny pokój niż ostatnio. Dawniej ściany pokryte były kolorową tapetą i wisiały na nich barwne obrazy. Na środku sali stał stół i cztery krzesła. Mimo wszystko było to dość przytulne miejsce. Dzisiaj ujrzałem brudne, odrapane pomieszczenie, które było jakby odizolowane od reszty świata. W niektórych miejscach tynk odpadał płatami, lecz nie odstraszało mnie to. Rozejrzałem się dokoła i zobaczyłem łóżko stojące z dala od okna, pod którym znajdowało się białe, metalowe krzesło.
            Powoli podszedłem do łóżka, na ramie którego była powieszona karta pacjenta. Chwyciłem ją w ręce i dokładnie przestudiowałem. Wszystko czego się spodziewałem. Leki antydepresyjne. Leki antydepresyjne. Leki antydepresyjne. Żadnych zapisanych zabiegów na raka. Byłem załamany.
            Ostrożnie i po cichu wziąłem krzesło spod okna i postawiłem je przy łóżku, po czym zdjąwszy kurtkę, usiadłem. Luhan prawdopodobnie spał, gdyż był przykryty białą kołdrą po samą szyję oraz oddychał miarowo i spokojnie. W lewej ręce ściskał brązową maskotkę króliczka, którą podarowałem mu na naszą rocznicę. Wpatrywałem się w jego delikatną twarz. Była bledsza niż zwykle. Kości policzkowe prawie rozrywały mu skórę. Widziałem, jak bardzo jest słaby.
            Chłopak z wolna otworzył oczy i zamrugał kilkakrotnie. Patrzył na mnie badawczo i z niedowierzaniem.
            -Cześć, Luhan – powiedziałem i wyszczerzyłem zęby na powitanie.
            W odpowiedzi otrzymałem uśmiech, który był zarezerwowany tylko dla mnie – uśmiech słodkiego dziecka. Był ciepły i szczery. Spojrzałem w oczy chłopaka i wiedziałem, że był naprawdę szczęśliwy. Wyciągnął rękę w moją stronę. Była chuda, posiniaczona i pocięta, lecz ja ostrożnie ją chwyciłem i przysunąłem do swoich ust, po czym delikatnie musnąłem.
            Luhan niezgrabnie wysunął swoją rękę z mojego uścisku i położył mi na policzku. Przez moje ciało przepłynęły dreszcze, docierając aż do serca. Dlaczego tak się działo? Dlaczego ten chłopak tak na mnie działał? Prawdopodobnie dlatego, że bardzo go kochałem i tęskniłem ze nim. Dawno go nie widziałem. Brakowało mi go.
            -Jak się trzymasz? – zapytałem cicho.
            -Świetnie –mruknął Luhan zachrypniętym i zaspanym głosem.
            -Nadal go masz –powiedziałem z uśmiechem, wskazując na brązowego króliczka.
 Było widać, że chłopak się zawstydził, gdyż spuścił głowę. W dawnych okolicznościach pewnie jeszcze miałby rumieńce na policzkach, jednak teraz wydawało mi się, że spowodowałyby one czerwone blizny na jego twarzy.
-Nie jadłeś jeszcze śniadania, prawda? – zapytałem, a Luhan tylko skinął głową. – Przyniosłem coś co lubisz. Rogaliki z czekoladą – powiedziałem i uśmiechnąłem się.
            -Nie zapomniałeś –odparł chłopak i jeszcze bardziej się rozpromienił.
            -Nigdy nie zapomnę – odrzekłem, a on w tym czasie usiadł, podnosząc się na łokciach.
            -Mam prośbę – zaczął nieśmiało. –Pomógłbyś mi się ubrać?
            -Nie ma sprawy – odpowiedziałem.
Luhan jednym zgrabnym ruchem odsunął kołdrę, po czym zeskoczył delikatnie na podłogę, stając tuż przede mną.
-Wybierz dla mnie ubrania, proszę –rzucił chłopak, zaskakując mnie. – Są one w szafie na drugim końcu pokoju.
Byłem zdziwiony, że w tej sali jest jakaś szafa. Rozejrzałem się dokładnie i faktycznie, w przeciwległym kącie stał jakiś mebel. Podszedłem do niego. Widocznie wcześniej go nie zauważyłem, bo był stary, obskurny i zniszczony. Jak wszystko inne tutaj. Wyciągnąłem ze środka czarne spodnie i ładny, biały t-shirt z nadrukiem, po czym wróciłem do Luhana i położyłem ubrania na łóżku.
Chłopak stał przez chwilę nieruchomo i tępo wpatrywał się w rzeczy, które mu przyniosłem.
-Coś się stało? –zapytałem dociekliwie.
            -Nie – odpowiedział Luhan nieco skrępowany – Po prostu… Cieszę się, że tu jesteś – mówił z uśmiechem, a po chwili ściągnął z siebie spodnie i koszulkę od piżamy.
Byłem w szoku. Mój chłopak był chodzącym wrakiem człowieka. Przestraszyłem się nie na żarty. Dokładnie, przyglądając się każdej jego kości, obejrzałem jego ciało. Przesunąłem wzrokiem od czubka głowy Luhana, po same końce palców u stóp.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to nienaturalnie wystające obojczyki. Owszem, Luhan zawsze był chudy, ale nigdy nie aż tak. Kości te odstawały tak bardzo, że zdawało się, iż zaraz znajdą się poza jego alabastrową skórą. Tak samo było z żebrami i kośćmi biodrowymi. Nie chciałem patrzeć na brzuch chłopaka, a właściwie jego brak. Liczne siniaki w kolorze fioletowo-czerwonej tęczy powodowały u mnie wstrząsające myśli. Następnie obejrzałem jego nogi. Nadzwyczajnie kościste kolana i stopy. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Piszczele również wyróżniały się na tle łydki. Myślałem, że za chwilę rozerwą prawie przezroczyste ciało chłopaka. Zamrugałem kilkakrotnie, nie pozwalając łzom wydostać się z moich oczu. Dziwiłem się, że Luhan jeszcze w ogóle żyje i jakkolwiek się porusza. I wtedy do mnie dotarło.
-Co oni ci robią? – zapytałem, po czym ostrożnie przytuliłem kruche ciało chłopaka do siebie.
            -Um… Sehun, jest mi bardzo zimno –odrzekł, unikając odpowiedzi na moje pytanie.
W pośpiechu odsunąłem się od niego i chwyciłem koszulkę leżącą na łóżku, a następnie założyłem ją na Luhana. To samo uczyniłem ze spodniami. Muszę przyznać, że te ubrania wyglądały na nim gorzej niż na wieszaku.
-Pójdę po coś do picia – powiedziałem, dyskretnie odwracając wzrok.
            -Dobrze, zaczekam na ciebie –odparł chłopak i powłóczywszy nogami, udał się w stronę łóżka.
Jak najszybciej opuściłem pokój. Łzy w moich oczach przybierały na sile, ale skutecznie nie pozwalałem im się wydostać. Szedłem korytarzem, wbijając wzrok w podłogę. Nie patrzyłem czy ktoś idzie, czy też nie. W jednej chwili wpadłem na pielęgniarkę, która wcześniej zaprowadziła mnie do Luhana. Kobieta przewróciła się. Taca z lekami dla różnych pacjentów, którą przed chwilą trzymała w rękach, upadła, a tabletki potoczyły się po podłodze.
            -Co pan narobił?! –napadła na mnie kobieta, wciąż siedząc na podłodze.
            -Przepraszam panią… -dukałem pod nosem.
            -Jest pan niemożliwy! – ryknęła, a z pomieszczenia socjalnego wybiegły jej koleżanki, szemrając i patrząc na mnie złowrogo.
            Spoglądałem przez chwilę to na nie, to na potrąconą pielęgniarkę. Nagle, nie wiedząc dlaczego, zacząłem płakać. Gapiące się na mnie kobiety przestały rozmawiać i wróciły, skąd przyszły. Wytarłem ręką oczy, po czym pomogłem wstać tamtej pani.
            -Jeszcze raz bardzo przepraszam – powiedziałem poważnie, po czym ruszyłem do automatu z napojami.
            Wrzuciłem kilka monet i wybrałem dwie czekolady. Luhan bardzo kochał czekoladę, był od niej uzależniony. Stwierdziłem to po naszej kilkuletniej znajomości. Nie umiał wytrzymać, nie jedząc słodkiej przyjemności, lecz teraz, kiedy żył w tym szpitalu, musiał się do tego jakoś przyzwyczaić. Chwyciłem dwa kubki  z ciepłym napojem i ruszyłem z powrotem. Po drodze jedna z pielęgniarek zaczepiła mnie.
            -Przepraszam, mam tutaj lekarstwa dla pana Lu Hana. Czy mógłby pan mu je podać? – w odpowiedzi skinąłem głową i wcisnąłem sobie do kieszeni pojemniczek z tabletkami.
            Gdy wszedłem do pokoju, Luhan, wpatrzony w świat za oknem, odezwał się.
            -Gdzie byłeś tak długo? – wyczułem w jego głosie nutkę irytacji i oburzenia.
            -Przepraszam, miałem po drodze mały wypadek. Potrąciłem pielęgniarkę – odparłem i podałem chłopakowi kubek z ciepłym napojem.
            Luhan nadal stał przy oknie z parującą czekoladą w rękach. Zrobił mały łyk, ale nie odrywał wzroku od mglistego widoku.
            -Kiedy ostatnio byłeś na dworze? – spytałem niepewnie.
            -Nie pamiętam – odpowiedział Luhan obojętnie.
            Nagle zauważyłem, że chłopak zaczyna drżeć. Odłożył kubek z czekoladą na parapet, a chwilę później usłyszałem cichy szloch. Przesunął drobnymi palcami, po chudym, poranionym nadgarstku. Mojej uwadze nie umknęły świeże blizny, które jeszcze błyszczały szkarłatem krwi. Zrobiłem kilka kroków w jego stronę.
            -Sehun… - zaczął Luhan łamiącym się głosem – ja nie chcę tutaj być. Jest mi tutaj źle. Oni codziennie przychodzą do mnie i znęcają się nade mną – podszedłem do niego i przytuliłem jego małe ciało do swojej klatki piersiowej. - Rano na śniadanie dostaję garść kolorowych tabletek antydepresyjnych, po których jestem senny, więc nawet nie zauważam, kiedy znowu zasypiam. One i tak nic nie pomagają. Na obiad przychodzą do mnie, aby zabrać mnie na naświetlania. Ja jednak jestem stanowczy i udaję, że mam napady szału. Widzisz ten tynk na podłodze – powiedział wskazując na płaty gipsu leżące na ziemi. – To moja sprawka. Nie chcę, żeby mnie naświetlali. Czuję się po tym źle i również chce mi się spać. Nie wracam do pokoju o własnych siłach. Kiedy tak się buntuję, oni popychają mnie na łóżko i okładają pięściami. Stąd siniaki – objąłem go mocniej i czułem jakby zaraz miał rozpaść się na milion kawałków. – W ostatnim tygodniu przychodzili dawać mi zastrzyki na kolację, ale okazało się, że mam zbyt słabe serce. Dzisiejszej nocy obudziłem się i po cichu wyszedłem do łazienki. Tam znalazłem potłuczoną butelkę i… - Luhan zawahał się przez chwilę – pociąłem się nią – uniósł rękę, na której widniały niedawne blizny.
            Chłopak odwrócił się do mnie i oparł głowę na mojej klatce piersiowej. Staliśmy tak chwilę, aż w końcu on podniósł głowę i spojrzał na mnie oczami błyszczącymi od łez.
            -Sehun – powiedział, a po jego policzkach spłynęło kilka łez. – Nie pamiętam, kiedy ostatni raz coś jadłem.
            Głaskałem go po plecach, czując pod palcami wszystkie kości. Chciałem oddać mu część swojego ciała. Chciałem, żeby wyglądał tak jak dawniej. Chłopak wtulał swoją twarz w moją koszulkę, cicho płacząc. Tkwiliśmy w ten sposób kilka minut, aż on w końcu odezwał się.
            -Możemy już zjeść? Jestem bardzo głodny – na te słowa kiwnąłem głową i podałem mu kubek napoju stojący na parapecie.
            Usiedliśmy razem do śniadania. Luhan rozsiadł się na łóżku, a ja na metalowym krześle. Chwyciłem swój plecak i wyciągnąłem z niego dwa czekoladowe rogaliki, po czym jeden z nich podałem chłopakowi. Patrzyłem jak delikatnie gryzie miękkie ciasto, a później z trudem przełyka każdy kęs, wykrzywiając twarz w grymasie bólu.
            -Hej, co jest? – zapytałem niepewnie.
            -Moje gardło… – wskazał palcem na wymienione miejsce. – Boli. Nie mogę przełykać.
            Wcale nie zdziwiły mnie te słowa. Po tym co wcześniej powiedział, bez problemu wywnioskowałem, że ma poważne problemy z odżywianiem, a to wszystko z winy lekarzy.
            Podszedłem do łóżka i usiadłem obok Luhana, a ten powoli wdrapał się na moje kolana. Namoczyłem trochę rogalika w parującej czekoladzie i podałem chłopakowi do ust.
            -Lepiej? – spytałem cicho, nie będąc do końca pewny, czy moje pytanie ma sens.
            -Tak. Nie boli tak bardzo – odparł Luhan, po czym dokończył posiłek.
            Trzymałem jego kruche ciało w swoich objęciach. Chłopak położył głowę w zagłębieniu mojej szyi i nasłuchiwał bicia mojego serca. W pewnej chwili swoimi maleńkimi, delikatnymi ustami złożył na moim policzku motyli pocałunek. Poczułem mrowienie na całym ciele. Ogarnęło mnie uczucie troski i mocniej przygarnąłem go do siebie.
            Kilka godzin później, gdy opowiedzieliśmy sobie wszystko, co działo się od mojej ostatniej wizyty, zaprosiłem Luhana na obiad. Zeszliśmy obaj do szpitalnej stołówki, w której za wszystko trzeba było zapłacić. Poszedłem do baru, aby zamówić dla nas coś do jedzenia, a Luhanowi poleciłem, aby wybrał dla nas stolik.
            -Dwa razy ramen, proszę – powiedziałem do starszej kobiety stojącej po drugiej stronie lady, a ta odesłała mnie, żebym poczekał kilkanaście minut.
            Zasiadłem na wysokim barowym krześle i spojrzałem w stronę Luhana, który nadal wybierał miejsce. Do głowy powróciły wszystkie wspomnienia z nim związane. Moment, w którym się poznaliśmy. Spędzany wspólnie czas, który marnowaliśmy na głupoty. Później nasz pierwszy pocałunek i to jak zostaliśmy parą.
             Kilka miesięcy później chłopak dowiedział się, że jest ciężko chory. Na początku nic mi nie mówił, ale kiedy zauważyłem u niego pierwsze blizny po cięciach, nie mogłem tylko bezczynnie patrzeć. Zmusiłem go do wyznania mi prawdy. Po jakimś czasie przyszedł czas, aby powiedział to swoim rodzicom i wtedy rozpoczęło się prawdziwe piekło, czyli to, że przywieźli go tutaj. To był czas, kiedy widział ich po raz ostatni. Nigdy więcej go nie odwiedzili. Nigdy więcej do niego nie zadzwonili.
            -Ramen gotowy! – krzyknęła kobieta stojąca za barem, wyrywając mnie z zamyślenia.
            Zapłaciłem kucharce należną jej sumę, po czym chwyciłem dwa talerze i poszedłem do stolika wybranego przez Luhana. Chłopak siedział wpatrzony w bezkresną mgłę za oknem. Jego spojrzenie było matowe i puste, ale jednocześnie po brzegi wypełnione miłością i nadzieją.
            -Smacznego – powiedziałem i uśmiechnąłem się szeroko, podając Luhanowi ciepłe danie.
            -Ramen! – krzyknął uradowany i wepchnął sobie do ust nieco makaronu.
            Siedzieliśmy w ciszy i spokojnie jedliśmy obiad. Nagle chłopak wstał, chwytając się za brzuch. Pochylił się do przodu, a po jego ciele rozchodziły się dreszcze.
            -Luhan, co się dzieje? – zapytałem ze nieukrywanym strachem.
            -Muszę do toalety – powiedział cicho i prawie biegiem rzucił się we wspomnianym kierunku.
            Bałem się o niego. Tak bardzo się bałem. Przez moją głową przepłynęła myśl, że Luhan może połamać sobie swoje wątłe nogi. Wstałem i zostawiając niedojedzony ramen, szybko ruszyłem za nim.
            Gdy dotarłem na miejsce, usłyszałem, jak ktoś wymiotuje i szlocha jednocześnie. Otworzyłem drzwi kabiny, z której dochodziły te dźwięki i zobaczyłem swojego chłopaka. Klęczał pochylony i zwracał wszystko, co zjadł tego dnia. Po chwili przestał, a wtedy usiadłem obok niego i ostrożnie wycierałem mu twarz chusteczką.
            -Już wszystko dobrze? – zapytałem zmartwiony.
            -Jest lepiej – powiedział Luhan, przytulając się do mnie. – Sehunnie, zabierz mnie stąd, proszę.
            Bez zastanowienia chwyciłem chłopaka w swoje ramiona i niosłem go jak dziecko do jego pokoju. Był strasznie lekki. Zbyt lekki. Czułem same kości. Jakbym niósł śmierć na rękach. Mijane pielęgniarki patrzyły na nas z wyrzutem.
            Kiedy znaleźliśmy się w sali Luhana, delikatnie ułożyłem go na łóżku. Usiadłem obok, trzymając go za rękę. Co jakiś czas przeczesywałem jego włosy. Nie były już takie jak kiedyś. Dawniej wybujałą czuprynę zastąpiły cienkie, miękkie włosy, przypominające w dotyku kaczy puch.
            Po kilkunastu nieudolnych próbach zaśnięcia, chłopak poddał się i zaczęliśmy rozmowę o niczym. Mówiliśmy o pogodzie, żartowaliśmy. Widziałem, że Luhan jest naprawdę szczęśliwy. Szczęśliwy ze mną.
            -Luhan, czy jest szansa, że wyjdziesz z tego? – zapytałem z nadzieją w głosie.
            -Wydaje mi się… - zaczął chłopak łamiącym się głosem. – Wydaje mi się, że nie.
            Z jego oczu popłynęło kilka łez, które natychmiast szybko otarłem wierzchem dłoni. Spojrzałem za okno. Robiło się coraz ciemniej. Wiedziałem, że zaraz będę musiał wyjść i wrócić do domu. Mój pociąg odjeżdżał o 21:37. Nie chciałem zostawiać Luhana samego. Za bardzo mi go brakuje. Za bardzo go kocham.
            Przez kilka minut tkwiliśmy w głuchej ciszy. Patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy mieli nie zobaczyć się kolejny raz. Dokładnie badałem wszystkie szczegóły twarzy chłopaka, aby móc zapamiętać to na wszystkie dni naszej rozłąki. Zauważyłem, że on również przyglądał mi się przenikliwie. Z każdą kolejną chwilą wydawało mi się, że Luhan coraz ciężej otwiera powieki. Był senny.
            -Sehunnie – rozpoczął niepewnie. – Jesteś dla mnie bardzo ważny. Wiesz, że gdyby nie ty, pewnie już dawno bym nie żył. Mój umysł, jak i serce, jest bardzo słaby. W ogóle jestem słaby i zawsze taki byłem. To pewnie dlatego teraz jestem chory. Wydaje mi się, że lekarze nigdy nie powiedzieli mi prawdy. Ciągle słyszałem tylko, że nie ma dla mnie dawcy, ale jestem pewien, że to moi rodzice kazali mi tak mówić. Oni mnie nienawidzą od zawsze. Inaczej nie leżałbym tutaj, tylko w jakimś renomowanym i nowoczesnym szpitalu, już dawno po przeszczepie – chłopak mówił drżącym głosem, a z moich oczu zaczęły płynąć pojedyncze słone krople. – Jest tyle rzeczy, które chciałbym ci powiedzieć, ale czuję, że nie starczy nam czasu. Chcę, żebyś wiedział tylko jedno. Kocham cię.
            Po tych słowach Luhan wypuścił powietrze z ust i już więcej go nie zaczerpnął. Położyłem dłoń na jego nadgarstku. Zero pulsu. Żadnego odruchu. Dłonią zamknąłem mu oczy i ostatni raz na niego spojrzałem. Zapamiętam cię takiego, jaki byłeś dzisiaj, pomyślałem, głaszcząc jego dłoń. Powoli wstałem i wyszedłem z sali.
           -LUHAN NIE ŻYJE! – krzyknąłem, zdzierając gardło. – On umarł! To wy go zabiliście! – wrzeszczałem, po czym usiadłem pod ścianą i rozpłakałem się, wmawiając sobie, że to jest tylko zły sen. 

6 komentarzy:

  1. Przeczytałam to wczoraj, ale nie miałam już siły, żeby skomentować.
    Ale dzisiaj jakoś mam ochotę, więc jestem~.
    Masz bardzo ładny styl, łatwo mogłam sobie to wszystko wyobrazić. A jeżeli ja dałam radę, to, serio, każdy inny też. Zwykle potrzebuję luźnego opisu, żeby coś zobaczyć, tak więc tutaj masz wielkiego plusa ode mnie. Mam nadzieję, że się cieszysz~.
    W każdym razie, szpital. Nie wiem dlaczego, ale podoba mi się ogólnie, co jest raczej... niepokojące. Nie sądzisz? ^^;;
    Te pielęgniarki są okropne, naprawdę. Myślałam, że powinny być miłe, uśmiechnięte, takie... radosne. Cóż, chyba się nieco przeliczyłam...
    Luhan, biedactwo ty moje, kruszynko. ;-; Taka chudzinka, te siniaki (siniaki? Dobrze pamiętam? Wybacz, czytałam wczoraj, teraz jedynie omiatam tekst wzrokiem, żeby zawrzeć najważniejsze informacje) i ogólnie...
    Ych, nawet nie wiesz, jak w tym momencie mi smutno. :<
    Ale, myślałam, że będzie dobrze, zakończy się happy endem. Rogalik z czekoladą, sama czekolada. Było to urocze, sprawiające wrażenie "Teraz może być już tylko lepiej~!".
    Ale nie było.
    Lulu umarł i to w takim mało oczekiwanym momencie.
    Cóż, mam nadzieję, że nie specjalizujesz się w angstach, a nawet jeżeli - z chęcią poczytam coś więcej spod twojej klawiatury~.
    Hwaiting. ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Poryczałam się a to nie zdarza się często... dziekuję za tyle emocji... ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Nienawidzę Cię. Nienawidzę Cię za to, że jesteś świetna. Piszę komentarz na świeżo i nadal mam mokrą twarz od łez. Bardzo dużo emocji.. tak bardzo dużo. Wszystko takie prawdziwe, brutalne i rzeczywiste.
    Co tu dużo gadać.. Dziękuję. ❤

    OdpowiedzUsuń
  4. pls, pls, bernard, ładnie wszystko napisałeś, ale ja się nie popłakałam, mimo wszystko XD mnie trudno jest wzruszyć, na ogół, musisz jeszcze trochę popracować, aby ci się udało :> a kiedy luhan wyzionął ducha, miałam ochotę zrobić z tego fanfika horror, przez cały fanfik miałam taką ochotę, pls.
    trzymam kciuki za wenę i wyrabianie się w czasie :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Trochę mi się smutno zrobiło, ale nie płakałam.
    Mimo wszystko podobało mi się.
    Dziękuję. Dobrze, że to HunHan <3 otp życia, tak.
    Powodzenia i weny <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Try not to cry..... cry a lot ;;

    OdpowiedzUsuń