rating: NC-17
A/N: Wróciłam.
Zawsze razem.
Żaden z nich nie pamiętał, kiedy
dokładnie się poznali. Może w przedszkolu, na placu zabaw, kłócąc się o
wiaderko lub łopatkę. A może w podstawówce, na zajęciach wyrównawczych. Tego
nie pamiętali, jednak byli ze sobą bardzo zżyci.
Wspólnie odrabiali lekcje, byli w jednej
klasie, siedzieli ze sobą w ławce, grali we dwóch w piłę i gry planszowe.
Zawsze byli razem.
Yifan i Chanyeol.
Chanyeol i Yifan.
Kiedy mieli po piętnaście lat, obaj
przechodzili okres dojrzewania. Buzujące hormony można było dostrzec u
większości nastolatków, więc nic dziwnego, że ich także to dosięgło. Pierwsze
miłości, pierwsze pocałunki, bunty, sprzeciwy, kłótnie. Ich też to dotyczyło,
ale nie tak jak innych.
Pewnego dnia wydarzyło się coś, co
zmieniło ich nastoletnie życia i obróciło je o sto osiemdziesiąt stopni.
Jak zwykle siedzieli w pokoju Chanyeola,
razem się ucząc. Yifan pomagał mu z matematyką, sam zaś miał problemy z
angielskim, ale bardzo chętnie słuchał, gdy Park wyjaśniał mu wszystko dużo
prostszymi słowami niż nauczycielka. Zawsze też panował spokój, więc było mu o
wiele łatwiej się skupić.
Prawie nigdy nie spotykali się u Yifana.
Jego ojciec może i pracował w wielkim nowoczesnym biurowcu, zarabiając sporo
pieniędzy, ale dużo, za dużo, pił. Gdy w ich domu zjawiał się ktoś obcy, zwykle
stawał się agresywny i roztaczał wokół siebie nieprzyjemną woń. Do tego
stanowił zagrożenie. A ostatnią rzeczą, jakiej chciał Yifan, było to, by
Chanyeolowi stała się jakaś krzywda.
Akurat zdążyli zamknąć zeszyty, kiedy
pani Park zawołała ich na kolację. Yifan bardzo lubił tę kobietę. Też była
samotnym rodzicem jak jego ojciec, ale była co najmniej sto razy od niego
lepsza. Miała dobrą pracę i przy tym wspaniale prowadziła dom oraz wychowywała
syna. Zaś sam Yifan mógł nazywać ją ciocią. Była mu bowiem o wiele bliższa niż
własny tata.
Na dodatek doskonale gotowała i często
ich rozpieszczała, szykując jakieś wyjątkowe potrawy. Tego wieczoru
przygotowała tosty z dżemem oraz szynką i serem. Na stole stał także wielki
dzbanek ze świeżutką, gorącą herbatą. Na ten widok Yifan i Chanyeol uśmiechnęli
się szeroko, siadając przy stole, a kobieta rozlała ciepły, parujący napój do
dużych kubków.
Z apetytem zabrali się do jedzenia, a
pani Park śmiała się, patrząc na nich. Pytała o szkołę, ale nigdy nie była
wścibska. Chanyeol sam zwierzał jej się ze swoich kłopotów, jeżeli jakieś miał,
a Yifan czasami coś bąknął, że nie poszedł mu test z angielskiego albo cicho
narzekał na swojego tatę. Nie chciał mieszać innych w swoje życie, lecz
Chanyeol i jego mama byli przecież najbliższymi mu osobami, przyjaciółmi.
Po kolacji wrócili do pokoju Chanyeola.
Yifan musiał spakować książki i zeszyty, żeby wrócić do domu. Robiło się późno,
a tego dnia chyba nie mógł zostać tu na noc. Prawie nigdy nie mógł. Zwykle albo
wymykał się niezauważony w nocy (co wcale nie było takie trudne, bo jego ojciec
zwykle wtedy spał pijany), albo pani Park dzwoniła do jego taty i mówiła mu, że
chłopak się zasiedział i strach puszczać go samego po nocy. Mówiła to tak,
jakby ich domy wcale nie było oddalone od siebie o dziesięć minut drogi, a o
znacznie więcej.
– Yifan – odezwał się nagle Chanyeol.
Wyższy o pięć centymetrów Yifan podniósł wzrok znad swojego plecaka. Zmarszczył
brwi, bo przyjaciel wyglądał na podenerwowanego.
– Tak?
Nie uzyskał jasnej odpowiedzi. Chanyeol
podszedł do niego i zanim zdążył zorientować się, o co chodzi, poczuł ciepłe,
miękkie wargi przyciskające się do jego warg. Otworzył szeroko oczy, nie
dowierzając. Dopiero po krótkiej chwili zdał sobie sprawę, że Chanyeol go
pocałował. A gdy to do niego dotarło, jego serce zaczęło walić jak oszalałe.
Nieśmiało odwzajemnił pocałunek, przymykając oczy. Nie bardzo wiedział, co to
ma znaczyć, ale nie chciał przerywać. Choć był to jego pierwszy pocałunek i był
zaledwie zetknięciem warg, poczuł się inaczej, poczuł przyjemne ciepło
rozchodzące się po całym jego ciele.
Oderwali się od siebie, kiedy zabrakło
im tchu. Chanyeol niemal od razu złapał go za rękę, jakby bał się, że ucieknie.
Zaraz potem spojrzał mu prosto w oczy, uśmiechając się lekko.
– Lubię cię, Yifan.
Pewny, stanowczy ton, lekki uśmiech,
błyszczące spojrzenie. Chanyeol zawsze był odważniejszy i lekko roztrzepany,
beztroski, to Yifan był tym nieśmiałym, rozsądnym i ostrożnym przyjacielem.
Teraz jednak policzki Parka pokryły się delikatnym różem zawstydzenia.
Odpowiedziało mu milczenie. Z każdą
kolejną sekundą coraz bardziej się bał.
– J-Ja… – zająknął się Yifan, tym samym
niepotrzebnie wzbudzając nadzieję Chanyeola. – Muszę już iść.
Jego uśmiech nagle przygasł, spojrzenie
zmatowiało. Pozwolił dłoni Yifana wyślizgnąć się z jego uścisku. Najbardziej
jednak bolało go to, że nie usłyszał tego, czego się spodziewał. Wydawało mu
się, że czują to samo. Przecież odwzajemnił pocałunek.
– Dobrze, zobaczymy się jutro – burknął,
pozwalając Yifanowi odejść.
Następnego ranka, gdy razem szli do
szkoły, Chanyeol próbował ukryć swoje rozczarowanie, ale Yifan za dobrze go
znał. Tak naprawdę to przyjaciel miał powód do radości, o czym zaraz go
poinformował.
– Ja też cię lubię, Chanyeol – wykrztusił
po długim namyśle i walce z własną nieśmiałością.
Nie spał przez pół nocy, zastanawiając
się nad tym, co zaszło. Pocałunek mu się podobał, choć musiał przyznać, że był
niezdarny. Skłamałby też, gdyby powiedział, że Chanyeol nie był mu bliski. Przyjaźnili
się, to fakt, ale od jakiegoś czasu Yifan czuł, że słowo „przyjaźń” nie
wystarcza, by mógł opisać swe uczucia.
Z początku myślał, że to złe. Nie
powinien się tak czuć wobec drugiego chłopaka. Jednak wczoraj, kiedy poczuł te
miękkie, słodkie wargi na swoich, nabrał przeświadczenia, że wszystko jest w
porządku, na swoim miejscu. Dlatego wiedział, że musi odpowiedzieć na wyznanie
Chanyeola tymi samymi słowami.
Od razu zobaczył, że postąpił właściwie.
Twarz przyjaciela rozpromienił ogromny uśmiech, a jego oczy odzyskały swój
cudowny blask.
Od tamtej pory nic już nie było takie
samo. Każde spojrzenie było o wiele bardziej intymnie, niż się wydawało. Każdy
dotyk, czy to muśnięcie dłoni, głaskanie po policzku czy przypadkowe zetknięcie
ramion, wysyłało ciarki wzdłuż kręgosłupa i sprawiało, że rumieniły się czubki
uszu. Każda spędzona minuta była o wiele cenniejsza niż przedtem.
Pewnej nocy, kiedy leżeli w łóżku
Chanyeola po tym, jak Yifan któryś już raz z kolei wymknął się przez okno, nie
mogli spać. A może nie tyle nie mogli, co nie chcieli. Trzymali się pod kołdrą
za ręce, wpatrując w ciemności w sufit. Teraz było to dla nich coś całkiem
normalnego, a jednak ekscytującego. W końcu w pokoju obok spała pani Parki, a
oni byli dwoma nastoletnimi chłopcami, którzy raczej powinni oglądać się za
koleżankami, a nie za sobą.
Nagle Chanyeol przekręcił się na bok,
Yifan odruchowo zrobił to samo. Nawet w ciemności oczy Parka błyszczały
cudownymi iskierkami, które Wu kochał. Tak, kochał je. I kochał Chanyeola. Ten
wyciągnął dłoń i położył ją na miękkim policzku, który zaczął pokrywać się
pierwszym zarostem. Nie po raz pierwszy pocałowali się. Było to kolejne
niewinne zetknięcie warg, ale wtedy nie potrzebowali niczego więcej. To i tak
rozpalało w ich ciałach płomyki, które swobodnie przemykały po młodzieńczej
skórze.
Oderwali się od siebie zdyszani, ale
uśmiechnięci. Chanyeol nadal głaskał policzek Yifana, który nagle zrobił się
cieplejszy i gdyby zaświecono światło, okazałoby się, że widnieje na nim spory
rumieniec.
– Wiesz co, Yifan? – zaczął
szeptem Park. – Jesteśmy razem już dwa miesiące i tak sobie pomyślałem, że...
może powiemy o nas rodzicom?
Yifan zesztywniał i głośno przełknął ślinę. Był pewien, że Chanyeol to
usłyszał, bo zaraz westchnął. Zrobiło mu się głupio, ale propozycja ta naprawdę
była bardzo niespodziewana. Miał jednak nadzieję, że Park się nie obrazi.
– Jeśli uważasz, że to nie jest właściwy moment-
– Nie! – zaprotestował Wu. – To znaczy... – Tym razem to on westchnął
i położył swoją dłoń na tej Parka, głaszcząc ją. To go uspokoiło. – Nie wiem,
co z tego wyjdzie, ale w porządku. Zróbmy to. – Wysilił się na uśmiech.
– To może jutro? A pojutrze damy sobie znać, jak poszło, co?
– Okej. – Yifan pokiwał głową, a potem poszli już spać.
Kiedy następnego dnia po śniadaniu z rodziną Park Yifan wrócił do
domu, zastał ojca sprzątającego kuchnię. To był niebywale rzadki widok,
zwłaszcza że była dopiero dziesiąta rano w niedzielę. Okna były pootwierane, a
pan Wu czyścił akurat blat stołu, podczas gdy z radia sączyła się jakaś
tandetna muzyka. Zwykle pewnie jeszcze by spał i to sam chłopak musiałby się
tym zająć. Wywnioskował więc, że ojciec poprzedniej nocy nie pił, być może był
w domu, a teraz dopisywał mu humor jak zwykle, gdy nie był pijany i nie
krzyczał na swoje jedyne dziecko.
– Cześć, tato? – odezwał się Yifan, odrywając ojca od tego, czym się
zajmował.
– O, cześć. Cały czas myślałem, że śpisz. – Pan Wu zmarszczył brwi. –
Nie mówiłeś, że wychodzisz.
– Naprawdę? Wydawało mi się, że mówiłem – skłamał chłopak. Oczywiście
powiedział o tym ojcu, ale dla niego najwyraźniej telewizja była ważniejsza. –
Przepraszam. O, właśnie, tato, chciałbym z tobą porozmawiać.
– Nie dam ci żadnych pieniędzy – odparł pan Wu nieco zbyt ostrym
tonem, a Yifan natychmiast pokręcił głową.
– Nie chodzi o pieniądze.
– Nie? A o co? – Mężczyzna był zdumiony.
– Może... napijemy się herbaty? – zasugerował nastolatek, podchodząc
do kredensu.
Siedzieli przy stole w nieco napiętej atmosferze. Pan Wu się
niecierpliwił, a jego syn był bardzo podenerwowany. Upili po łyku herbaty.
Yifan patrzył uparcie w stół, a ojciec spojrzeniem prawie wywiercił mu dziurę w
czole.
– Znasz Chanyeola, prawda, tato? – podjął w końcu chłopak, podnosząc
niepewnie wzrok. Nie spojrzał jednak ojcu w oczy, obserwował jego nieznacznie
zaciśnięte wargi.
– Taak, to ten dzieciak z wielkimi uszami, co? – Pan Wu zaśmiał się,
lecz zaraz na powrót spoważniał. – Zrobił ci coś? Pobił cię? Mam mu spuścić
lanie czy coś?
– Nie, nie, tato. – Yifan z uporem kręcił głową. Zapadła krótka cisza,
kiedy chłopak brał spory oddech. – On i ja... My jesteśmy razem, tato...
Chanyeol to mój... chłopak.
Pan Wu zamarł w bezruchu, a powietrze wokół nich momentalnie
zgęstniało. Dopiero wtedy piętnastolatek odważył się spojrzeć ojcu w oczy.
Zobaczył w nich prawdziwą furię i już wiedział, że to była zła decyzja. Nie,
nie zła. Najgorsza decyzja w jego życiu. Pożałował tego, co powiedział.
Nim zorientował się dokładnie, co się dzieje, pan Wu zdążył wstać ze
swojego miejsca i podszedł do niego. Górował nad nim jak gigantyczna wieża.
Yifan nagle poczuł się maleńki i przerażony. Otworzył usta, jakby chciał coś
powiedzieć, lecz w tej samej chwili ojciec tak mocno go spoliczkował, że
chłopak aż upadł na podłogę, a krzesło razem z nim. Poczuł metaliczny smak krwi
na wargach, a w oczach zapiekły go łzy.
– Nikt nie będzie w moim domu szerzył pedalstwa – warknął pan Wu,
pochylając się nad oszołomionym synem. – Masz się stąd wynieść. Daję ci dwa
dni. Pojutrze nie chcę cię tu widzieć.
– T-Tato...
– Nie nazywaj mnie tak! – ryknął mężczyzna. – Po tym, co usłyszałem,
nie mam pewności, czy jesteś moim synem. Ktoś musiał przekazać ci to pedalstwo
w genach. A tym kimś na pewno nie byłem ja! Bo mnie interesują kobiety! – Pan
Wu dyszał, ale zaraz się zaśmiał. – Wiesz co? Powinieneś pójść do swojej mamusi
– zaszydził. – Może ta dziwka powie ci, z kim się puściła, że wyszedł z tego
taki wspaniały synek. – Znowu
zarechotał. – Zjeżdżaj mi z oczu. Nie chcę cię już widzieć. Zrozumiano?
Yifan najszybciej jak mógł podniósł się z podłogi i pospiesznie ruszył
do swojego pokoju. Zamknął się w nim, po czym usiadł na łóżku. Chowając twarz w
dłoniach, rozpłakał się. Nie, nie z bólu. Przynajmniej nie tego fizycznego.
Wiedział, że ojciec nie żartował i czuł, że wszystko stracił. Zaniósł się płaczem,
bo przez jedną głupią chwilę zapomnienia i dumy nie miał już nic.
Kilkanaście minut później wstał z łóżka i podszedł do szafy. Wyjął
podróżną torbę, którą zabrał na te dwie czy trzy szkolne wycieczki, na które
pozwolił mu pojechać ojciec. Pociągając nosem, upchał sporo ubrań, a do małej
bocznej kieszonki wepchnął wszystkie pieniądze, jakie miał. To były
oszczędności, które zbierał z połowy wypłaty ojca, którą dostawał, by opłacić
rachunki i zająć się domem. Kiedyś kupował sobie za nie słodycze oraz prezenty
dla bliskich na gwiazdkę. Teraz jednak miały być mu bardziej potrzebne.
Do wieczora nie wyszedł z pokoju. Słyszał, jak ojciec się trzaska,
więc pewnie znowu musiał popić. Yifan patrzył w sufit, rozmyślając nad tym, jak
powinien wszystko rozegrać. Po kilku godzinach miał już w miarę opracowany
plan, choć jeszcze nie wiedział, dokąd pójdzie, kiedy po raz ostatni przekroczy
próg tego domu.
Następnego ranka poszedł prosto do szkoły, nie zatrzymał się pod domem
Chanyeola, jak robił to każdego innego dnia. Źle się z tym czuł, ale nie mógł
postąpić inaczej. To była część planu.
– Hej, Yifan! Dlaczego nie przyszedłeś dziś po mnie? – spytał Park,
gdy wpadł do klasy niemal spóźniając się na pierwszą lekcję.
– Czy w przerwie na śniadanie możemy pogadać za szkołą?
– Tak, jasne. Ale czemu-
Yifan zbył go machnięciem ręki i skupił się na swoim zeszycie, choć
tak naprawdę miał ochotę płakać. Nie chciał nigdy ranić przyjaciela, lecz
wiedział, że w tej sytuacji było to nieuniknione. Musiał odpychać od siebie
chęć dotknięcia go czy posłania niewinnego spojrzenia, mimo iż już za tym
bardzo tęsknił.
Do długiej przerwy Chanyeol bardzo się niecierpliwił. Było to po nim
wyraźnie widać. W dodatku ciągle zagadywał o coś Yifana, ale ten potrafił mówić
o lekcji albo o pracy domowej, jakby nagle nic innego nie miało dla niego
znaczenia.
Po tym, co wydawało się wiecznością, nadeszła przerwa na śniadanie.
Park zabrał pudełko z jedzeniem, które jak zwykle przygotowała mu mama, a potem
wraz z przyjacielem poszedł na tyły budynku szkoły. W cieniu drzewa stały
ławki. Zasiedli na jednej z nich. Chanyeol chciał jeść, ale nagle uznał, że to
mało ważne. Czekał na słowa przyjaciela. Bał się, chociaż nie wiedział, czy
jego strach jest uzasadniony.
– Nie jesz? – spytał Yifan, wskazując brodą pudełko śniadaniowe.
– Nie. – Chanyeol spojrzał mu w oczy, jakby czegoś w nich szukał. –
Nie jestem głodny. I chcę wiedzieć, co masz mi do powiedzenia.
– Uch, dobrze. – Wu westchnął ciężko. – Chanyeol, ja... wiem, było nam
razem bardzo miło i w ogóle, ale jednak nie kocham cię, jak mi się wydawało.
Lubić też nie lubię. – Odwrócił wzrok, jakby myślał, że dalsze patrzenie na
Chanyeola go złamie. – Przykro mi. Wydawało mi się, że to ma sens, ale tak nie
jest.
Chanyeol nie wiedział, co powiedzieć, co zrobić. Słowa te dźgnęły go
prosto w serce. Wszystkie na raz i każde z osobna. Jeśli Yifan mówił prawdę, a
wyglądało na to, że tak jest, łamał serce Parka na tysiące kawałków. Chłopak
poczuł ucisk w żołądku i przełknął ślinę, próbując odpędzić zbierające się w
oczach łzy.
– Żartujesz, prawda? – odezwał się w końcu.
– Nie.
Tego dnia nie padły już między nimi żadne słowa.
Kiedy Yifan wrócił do domu, zastał przyklejoną do stołu kolorową
karteczkę z jakimś adresem. Odwrócił ją i skrzywił się. „Idź do tej szmaty,
chociaż nie wierzę, że ci pomoże” głosił napis. Chłopak wiedział, że chodzi o
jego matkę. Wobec nikogo innego ojciec nie był taki podły. Wziął więc tę
notatkę i zaszył się w pokoju.
Do wieczora kilkakrotnie sprawdził, czy ma wszystko w torbie oraz
zapakował konieczny prowiant. Parę razy płakał. Wiedział, że Chanyeol nie
zasłużył na coś takiego, na takie przedmiotowe traktowanie, ale czy istniało
inne wyjście? Nie znalazł go, więc nie mógł zachować się inaczej, musiał
wynieść się z domu i poszukać szczęścia u kobiety, której prawie nie pamiętał.
Był gotów to zrobić.
Dobiegała północ, gdy ojciec Yifana w końcu położył się spać. Chłopak
po cichu opuścił swój pokój z dużą torbą przewieszoną przez ramię i małą kartką
w ręce, którą ściskał, jakby to od niej zależało jego życie. (Co poniekąd było
prawdą).
Wyszedł w jesienną noc. Było zimno, więc ciaśniej owinął się kurtką.
Ostatni raz spojrzał na dom, po czym ruszył wąską uliczką do głównej ulicy.
Kilka razy nadepnął na ogon jakiegoś kota i słyszał ujadanie w bramie, więc zaczął
biec. Nie mógł pozwolić na to, aby ktoś go zobaczył.
Kiedy dotarł do głównej ulicy, zobaczył masę oślepiających świateł
oraz samochody. Całe mnóstwo samochodów. Rozejrzał się uważnie, a gdy dostrzegł
swój cel, zaczął biec w kierunku taksówki.
– D-Dobry wieczór. Pod ten adres, p-proszę – wyjąkał, podając kierowcy
małą, pomiętą karteczkę.
Mężczyzna tylko sceptycznie spojrzał na niego w lusterku, włączył
taksometr i ruszył. Nie odzywał się przez całą drogę.
Yifan kurczowo zaciskał dłonie na torbie, tuląc ją do swojej piersi.
Bał się, że nikogo nie zastanie, że nie będzie miał dokąd pójść. Przecież
minęło czternaście lat, odkąd mama zostawiła pijącego ojca. Bał się, że kobieta
go nie przyjmie i będzie mieszkał na ulicy. Przełykał nerwowo ślinę, spoglądając
na miasto otulone ciepłym światłem latarni.
Gdy wysiadł i zapłacił, zaczęło rzęsiście lać. Chłopak biegł wzdłuż
ulicy, próbując dojrzeć numery na budynkach. Nie patrzył na to, że moczy sobie
buty, wbiegając w głębokie kałuże. W końcu wspiął się po schodach i stanął
przed niedużym wynajmowanym mieszkaniem.
Zapukał do drzwi. Najpierw z wahaniem, a po chwili mocniej,
desperacko. Czekał parę minut, nim usłyszał kroki i szczęk zamka. W słabym
świetle dostrzegł zaspaną twarz jakiejś kobiety.
– Kto tam? – senny głos zwrócił się do niego.
– M-Mama? – zapytał przestraszony Yifan tonem pełnym nadziei.
– Fanfan?
Dziesięć lat później
– Poważnie?! Lecisz do Korei pierwszy raz od dziesięciu lat?! –
Minseok sapnął z niedowierzaniem, kiedy Yifan pokiwał głową. – Czemu wcześniej
tam nie byłeś?
– Nie miałem potrzeby – odparł Wu, ciągnąc za sobą walizkę. – Ojciec
wywalił mnie z domu. Nie chciałem go znać. A poza mamą nie mam innej rodziny.
Tu nam było dobrze, więc nie było powodu, by wracać. – Wzruszył ramionami.
– Wow, naprawdę. Więc gdybyś teraz nie musiał tam lecieć w interesach,
nie wybrałbyś się, żeby zobaczyć kraj swojego dzieciństwa? – spytał Kim.
– Nie, raczej nie! – Wu znowu wzruszył ramionami.
Nie rozmawiali już o niczym, dopóki nie weszli na pokład samolotu.
Yifan, a raczej teraz Kevin Lee, pogrążył się w rozmyślaniach. Powróciły do
niego wspomnienia, które wyrzucił z głowy na tyle lat. Przypomniał sobie ojca.
Jego problematyczny nałóg. Całe dzieciństwo, z którego miał tak niewiele zabawy
i radości. Jedyną radość dawał mu Chanyeol. O Chanyeolu nie zapomniał, nie
wymazał go. Ciągle nosił go głęboko w sercu. Swoją pierwszą miłość. Swój
najcenniejszy skarb.
– Czego panowie sobie życzą? – zapytała stewardessa, przechodząc z
wózkiem z przekąskami i uśmiechając się do niego i jego szefa, Minseoka.
– Poproszę orzeszki – odparł Kim i spojrzał pytająco na swojego
podwładnego. – Co dla ciebie?
– Kawę – mruknął Yifan, wpatrując się w widok, który rozciągał się pod
nimi. – Czarną.
Odbili się od ziemi już jakiś czas temu. Wu kilka razy leciał już
samolotem, choćby po to, by udać się z
ukochaną kobietą – swoją matką – na wakacje na Florydzie, mimo to nie znosił
uczucia ściskania w żołądku, kiedy maszyna wzbijała się w powietrze. Miał wtedy
ochotę zwymiotować wnętrzności, a teraz to uczucie jeszcze się nasiliło,
ponieważ wracał do przeszłości, do tego, co dawno zostawił za sobą. Chociaż nie
zamierzał jechać do ojca czy szukać miejsc, w których dawniej bywał, wiedział,
że wspomnienia uderzą w niego jak piorun w wysokie drzewo.
Przemiła kobieta posłała mu uśmiech, wręczając filiżankę z parującą
kawą. Chwycił mocno uszko i podziękował jej skinieniem głowy. Znowu zapatrzył
się w kłębiące się w dole obłoki. Upił spory łyk i skrzywił się. Nie dlatego,
że nie lubił czarnej kawy. Uwielbiał ją, ale ta smakowała tanio i była
lurowata, gorszej chyba nie mógł dostać. Mimo wszystko postanowił ją wypić, nie
zamierzał narzekać na obsługę samolotu, przecież oni tutaj musieli znosić
wszystko.
– Nie smakuje ci? – zapytał Minseok, chrupiąc swoje orzeszki w
karmelowej polewie. – Zwykle w biurze wypijasz takie dwie. – Zaśmiał się,
szturchając Yifana w ramię. – A może się denerwujesz? To trochę taki powrót do
przeszłości, co?
– Nie denerwuję się, a ta kawa jest… po prostu niesmaczna –
odpowiedział Wu, po czym pociągnął dwa dość spore łyki, modląc się, by jego
twarz nie wykrzywiła się od smaku, w którym było więcej wody niż kawy.
– Trzeba zawołać tę stewardessę. Niech da ci nową. – Kim wychylił się
ze swojego miejsca. – Przepraszam! Proszę pani! – krzyknął, jednak Yifan w porę
złapał go za rękę.
– Nie trzeba. Kolejna pewnie będzie taka sama – wyjaśnił stanowczo. –
A żadne „odszkodowanie” na koszt firmy nie jest mi potrzebne. Nie jestem
głodny.
– Ale i tak będziesz. Czeka nas jeszcze jakieś dwanaście godzin lotu –
powiedział Minseok, spoglądając na swój nowoczesny, wypasiony zegarek, który
służył mu niemal za każde urządzenie, jakiego używał w biurze.
– Na razie jednak wolałbym się przespać – mruknął jego podwładny,
odstawiając opróżnioną naprędce filiżankę. – Jakbym nie obudził się wcześniej,
to obudź mnie, jak będziemy schodzić do lądowania – dodał, po czym odwrócił się
nieznacznie, by być plecami do starszego.
– Jasne. O ile sam nie zasnę – odparł Kim i wrócił do raźnego
chrupania swoich słodkich orzechów.
Przez pierwsze kilka chwil Yifan znowu wpatrywał się w błękit usiany
niezliczonymi białymi lub szarymi chmurami, lecz wkrótce zamknął oczy. Naprawdę
chciał o niczym nie myśleć i przespać się przynajmniej przez godzinę, jednak
nie przewidział jednego. Nie domyślił się, że wspomnienia, które mimo upływu
lat sprawiały mu ból, powrócą.
Znów zobaczył Chanyeola, który był bliski płaczu. Widział jego
zasmuconą twarz, kiedy powiedział mu, że już go nie kocha i że nie ma sensu, by
nadal byli razem. Wiedział zaś, że tej nocy przyjaciel wylał sporo łez, bo
przecież czuł to samo. I Yifan to dostrzegał, lecz wówczas nie mógł zachować
się inaczej. Musiał zniknąć.
Pamiętał też nieśmiały dotyk, kiedy ich dłonie ocierały się o siebie
przy każdym kroku, każdym niezdarnym ruchu. Elektryzował jego ciało i
mimowolnie unosił kąciki jego ust. A wszystko dlatego, że to był właśnie
Chanyeol, a nie ktoś inny. Uwielbiał ten moment, gdy na niego spoglądał i
widział taki sam uśmiech jak na swojej twarzy.
Teraz jednak to sprawiało mu ból, jakby ktoś dźgał go nożem prosto w
serce. Jego myśli odpłynęły do domu, w którym mieszkał, w którym nigdy nie
zastał prawdziwego rodzinnego ciepła i szczęścia, w którym ojciec nie pozwalał
mu być dzieckiem, kiedy powinien nim być. Pamiętał swój mały pokój, który był
jego całym światem. Zaszywał się tam z każdym problemem i rozwiązywał go sam, a
w ostateczności biegł z nim do Chanyeola.
Pamiętał też człowieka, który zniszczył mu życie. I to nie tylko
dlatego, że wyrzucił go z domu. Yifan musiał dorosnąć wcześniej niż inne
dzieci. Musiał zajmować się domem, dbać o rachunki i o to, by mieli zawsze co
jeść, bo ojciec zajmował się tylko sobą i swoimi kolegami, z którymi nie
wylewał za kołnierz. To jednak nauczyło go samodzielności i poniekąd dziękował
za to, bo inaczej pewnie nie dotarłby do domu mamy i zamieszkałby na ulicy. Z
drugiej strony nie musiałby w ogóle wynosić się ze swojego azylu, gdyby tylko
ojciec nie był tak ograniczony.
Niestety, stało się, jak się stało, a teraz Wu wracał do miejsca,
które przyniosło mu tyle cierpienia, jednak wciąż kryło gdzieś w sobie jego
największy skarb z nastoletnich czasów. Wzdychając, mocniej skulił się w sobie
i zacisnął oczy niemal boleśnie, błagając, by przyszedł sen. Wkrótce
nieprzyjemne obrazy z przeszłości odpuściły go i wpadł w ramiona Morfeusza.
– Hej, Kevin. – Usłyszał głos Minseoka i poczuł, jak ten szarpie go za
ramię. Otworzył oczy i spojrzał na niego pytająco. Nawet nie wiedział, że w
czasie snu przekręcił się na drugi bok. – Chcesz coś do jedzenia? Mają dużo ciepłych
dań.
– Ile spałem? – spytał zaspany Yifan, przecierając twarz dłońmi.
– Jakieś sześć godzin – odparł Kim, zerkając na zegarek. – To co mam
ci wziąć?
– Makaron z sosem, o ile jest i wodę – powiedział Wu, prostując się na
swoim miejscu. Dopiero wtedy poczuł, jak bardzo bolą go plecy i kark.
Kiedy on dostał swój makaron z ciepłym sosem i zaczął mieszać w nim
plastikowym widelcem, Minseok siłował się z chińskimi kluseczkami, które tego
dnia wyjątkowo były dostępne. Dla Yifana był to dość zabawny widok. Wyraźnie
widać było, że kluski są niedogotowane, tak jak i jego makaron.
– Może twój facet zrobiłby lepsze – zażartował Wu, a wtedy Kim
spojrzał na niego i zmarszczył brwi.
– Mój facet na pewno
zrobiłby lepsze, uwierz mi – odparł, wracając do siłowania się z kluseczkami. –
On umie gotować. Oni tutaj – nie do końca. – Zaśmiał się.
W firmie większość osób wiedziała, że ich szef ma partnera. Jedni
naprawdę patrzyli na to z uśmiechem i życzyli im wiele szczęścia (Yifan także
się do tej grupy zaliczał), inni zaś, choć było ich stosunkowo niewielu,
krzywili się, widząc zaręczynowy pierścionek – albo raczej obrączkę – na palcu
mężczyzny. Mimo iż Yifan również poza pracą utrzymywał kontakty z Minseokiem –
byli w końcu dobrymi kolegami – nie poznał jeszcze wybranka swojego szefa.
Wiedział tylko, iż ten mieszka w Seulu i że spotykają się, kiedy tylko pozwala
im na to praca.
– Jak go poprosisz, to może nawet jutro ci ugotuje – powiedział
rozbawiony Yifan.
– Chciałbym – westchnął Minseok. – Ale jutro mam trochę papierów do
przejrzenia i uzupełnienia. Niby jest sobota, ale muszę też załatwić kilka
spraw. Nie wiem, czy znajdę czas na wspólny obiad – dodał zrezygnowany i
wepchnął sobie do ust połowę kluski z mięsnym farszem.
– To urządźcie sobie romantyczny wieczór. Wiesz, kolacja, wino,
świecie, długie spojrzenia ponad stołem – rzekł, nawijając na widelec smakujący
jak wosk makaron.
– Przydałoby mi się to. Tęsknię za nim. – Kim przeczesał palcami
włosy. – Może to nie jest taki zły pomysł. – Zerknął na Wu. – Dzięki, Kevin. Zawsze
wpadniesz na jakiś dobry pomysł.
Yifan zaśmiał się, wracając do jedzenia. Nie wiedział, że kiedyś
pożałuje swoich słów.
Gdy wylądowali, nad Seulem rozciągało się błękitnoszare popołudniowe
niebo, na którym igrały ostre promienie słońca. Wu wysiadł z samolotu,
rozprostowując kości po długim locie, i razem z szefem poszedł odebrać swój
bagaż.
Taksówką udali się do zarezerwowanego wcześniej hotelu. Yifan wysiadł
wraz ze swoją walizką, jednak Minseok musiał pojechać w jeszcze jedno miejsce,
bo dostał pilny telefon, dlatego nie mógł mu towarzyszyć. Pożegnali się krótkim
„do zobaczenia”, po czym Wu skierował się w stronę wejścia.
Gdy znalazł się w dużym, przestronnym hallu, rozejrzał się dookoła i
mimo wszystko poczuł miłą atmosferę. Podszedł do kontuaru, gdzie młoda kobieta
w uniformie zwróciła się do niego najpierw po koreańsku, a potem łamaną
angielszczyzną. Uśmiechnął się czarująco, odpowiadając jej równie prostym
angielskim, że ma zarezerwowany pokój na nazwisko Lee, Lee Kevin.
Kobietka od razu wklepała jego nazwisko w komputer i znalazła go od
razu. Upewniła się co do kilku spraw, kazała coś podpisać, po czym wręczyła
kartę do drzwi, oznajmiając, że pokój znajduje się na dwunastym piętrze.
Posłała mu uśmiech i zaraz przeszła do zajmowania się kolejną osobą.
Zmęczony Yifan wybrał windę. Nie pofatygowałby się schodami przez tyle
pięter, podróż dawała mu się we znaki. Ziewnął szeroko, wtaczając się z walizką
do windy wraz z innymi gośćmi hotelu. Wcisnął przycisk z numerkiem swojego
piętra, po czym oparł się wygodnie, kątem oka spoglądając na małą dziewczynkę,
która także bacznie go obserwowała.
W końcu winda zatrzymała się na dwunastym piętrze. Wysiadł i jeszcze
raz zerknął na kartę, którą trzymał w dłoni, by upewnić się, jaki jest numer
jego pokoju. Znalazł go prawie na końcu korytarza, jednak uśmiechnął się
szeroko. Wreszcie sobie odpocznie. Wsunął kartę w czytnik, a po chwili usłyszał
kliknięcie, które pozwoliło mu wejść do środka.
Spodziewał się schludnie zasłanego łóżka, a zastał rozchełstaną
pościel i kurz na nocnej szafce. Zmęczenie momentalnie go opuściło. Popchnął
walizkę, która w zetknięciu z dywanem przewróciła się, po czym podszedł do
telefonu i wcisnął przycisk, dzięki któremu mógł połączyć się z recepcją.
– Chciałem zgłosić, że mój pokój nie został uprzątnięty – powiedział
opanowanym głosem, choć ze złości gotował się wewnętrznie. – Chciałbym widzieć
się z dyrektorem hotelu – oświadczył pewnie, jednak kobieta po drugiej stronie
słuchawki powiedziała, że za moment przyśle kogoś z obsługi, by naprawił swój
błąd. – Chcę rozmawiać z dyrektorem
hotelu – podkreślił, niemal zgrzytając zębami, ale recepcjonistka znowu zaczęła
mówić to samo. Rzucił słuchawkę.
Nerwowo krążył po pokoju, dopóki nie zjawiła się pokojówka ze świeżą
pościelą, a za nią druga z zestawem do sprzątania kurzy. Nie sądził, żeby
potrzebne do tego było coś poza szmatką, ale skoro już tak bardzo chciały
sprzątać, nie mógł się kłócić.
– Chcę zobaczyć się z dyrektorem hotelu – powiedział do jednej z
kobiet po koreańsku.
Ta prędko pokiwała głową, jakby się go bała i odłożyła na bok środki
czystości, po czym wybiegła z pokoju. Miał nadzieję, że naprawdę porozmawia z
osobą odpowiedzialną za ten hotel, a nie zostanie odprowadzony przez ochronę za
niekontrolowany wybuch złości. Zostawiając pracownicę samą sobie ze zmianą
pościeli, podszedł do wielkiego okna, z którego rozciągał się widok na tonący w
zachodzącym słońcu Seul.
Nad miastem rozciągał się pokryty różnymi odcieniami różu i fioletu
nieboskłon, co nieco uspokoiło Wu. Odliczał także od stu, bo to zwykle pomagało
mu, gdy coś mocno go zezłościło. A tak właśnie było tym razem, bo gdyby nie ta
cholerna pościel, już pewnie by spał. Nie oderwał wzroku od cudownego widoku,
dopóki nie usłyszał przyciszonych głosów dochodzących zza drzwi.
– Słyszałem, że ma pan jakiś problem – odezwał się silny męski głos.
Yifan natychmiast się odwrócił i zamarł.
Przed nim stał właśnie dyrektor hotelu, ale nie spodziewał się, że to
właśnie ta osoba nią będzie. Szczupły, wysoki, z czarnymi, zaczesanymi do góry
włosami i tymi odstającymi uszami, które zawsze od wszystkich go odróżniały.
Tak samo jak ciemnobrązowe, szczere oczy w kształcie migdałów.
– Chanyeol? – wykrztusił Wu, starając się nie zachłysnąć powietrzem i
nie przewrócić, bo tak bardzo nie wierzył w to, co widzi.
– Yifan! – Chanyeol zaśmiał się, podchodząc do swojego dawnego
przyjaciela. Wzruszył ramionami i nieznacznie pokręcił głową. – Nie wiedziałem,
że tu będziesz. Nie było cię na liście gości, a ponoć miałeś zarezerwowany
pokój.
– I tak byś mnie nie znalazł – odparł Yifan, posyłając zmieszanemu
Parkowi lekki uśmiech. – Zmieniłem imię. Nazwisko też.
– Och, jasne. Rozumiem. – Dyrektor spojrzał na uwijające się kobiety.
Jedna zmieniała pościel, trzepała właśnie poduszkę, by miała odpowiedni
kształt, a druga pieczołowicie ścierała kurz z nocnej szafki. – Wiem, że pewnie
jesteś zmęczony, ale może pójdziemy na jakąś kawę? Ja stawiam – zaproponował z
uśmiechem, któremu nie sposób było się oprzeć.
Wu nie miał innego wyjścia, jak tylko skinąć głową. Po chwili podążył
za Parkiem, wsunąwszy do kieszeni spocone dłonie.
– Nigdy nie przypuszczałem, że będziesz prezesem hotelu – powiedział
Yifan, kiedy siedzieli w ogródku jednej z pobliskich kawiarni. Mieszał łyżeczką
w swojej latte na podwójnym espresso, spoglądając na starego przyjaciela. – Jak
to się w ogóle stało?
– No cóż – westchnął Park, rozkładając ręce – jakoś tak wyszło. –
Zaśmiał się.
– A poważnie?
– Jak wiesz, mój tata rozwiódł się z mamą, kiedy jeszcze sikałem w
pieluchy, więc go nie pamiętałem. Jednak on pamiętał o mnie. Był chory,
wiedział, że umiera i spisał wcześniej testament, a dopiero potem poddał się
leczeniu. – Chanyeol przerwał, by napić się kawy. – Wiedział, że może tego nie
przeżyć. I niestety, nie przeżył. Jakiś tydzień po pogrzebie, zapukał do naszych
drzwi adwokat, oznajmiając, że od teraz jestem prawowitym właścicielem hotelu
ojca.
– Więc pewnie to stało się niedawno, co? – Dociekał Wu, bawiąc się
łyżeczką.
– Nie, nie. Skończyłem wtedy liceum, więc nie byłem pełnoletni. Razem
z mamą ustaliliśmy, że wszystkim zajmie się pośrednik, dopóki nie skończę
choćby pierwszego poziomu studiów. – Znowu przerwał. Tym razem, by spojrzeć na
ulicę, którą przesuwało się morze błyszczących samochodów. – Po studiach
zajmowałem się hotelem z mamą. Specjalnie wybrałem takie studia, żebym miał
pojęcie o tym, co będę robił. Po ukończeniu drugiego stopnia, w pełni przejąłem
władzę nad hotelem.
– Czyli od jak dawna jesteś prezesem?
– Hm… Od półtora roku – odrzekł Park i pokiwał głową. Upił kawę tak
szybko, że poparzył się przy tym w język. Yifan widział, jak skrzywiła się jego
twarz, w dzieciństwie było podobnie. – A ty czym się zajmujesz?
– Pracuję w korporacji – odparł ze śmiechem Wu. – Zajmujemy się
głównie handlem, ale także pośredniczymy w zawieraniu przeróżnych umów. Właśnie
z tego powodu jestem tu, w Seulu – dodał. – Bardzo dużo pomagam naszemu
szefowi, ale prywatnie też utrzymuję z nim kontakt. – Yifan posłał Chanyeolowi
lekki uśmiech, który ten najwyraźniej błędnie odczytał.
– Och, czyli co? Romans w pracy? Z szefem? – zażartował prezes i
przeczesał palcami włosy, pobłyskując przy tym zegarkiem na złotej bransolecie.
– Nie, wykluczone. Mój szef ma narzeczonego – zaoponował stanowczo Wu,
ściskając uszko swojej szklanki.
– Ale kogoś masz, prawda?
– Nie. Byłem w związku z kobietą, ale rozstałem się z nią. Nie mogłem
wytrzymać tego, że podejrzewała mnie o flirtowanie z każdym swoim kolegą, jak
powiedziałem jej o mojej orientacji. – Yifan przewrócił oczami. – Potem byłem w
związku z jednym facetem. Nawet wspólnie zamieszkaliśmy, ale częściej byliśmy
osobno niż razem, dlatego obaj zgodnie ustaliliśmy, że powinniśmy się rozstać.
Obyło się bez płaczu. – Pociągnął łyk z wysokiej szklanki i spojrzał pytająco
na Parka. – A ty? Też jesteś singlem.
– Nie – odparł ze śmiechem Chanyeol, obracając w palcach obrączkę,
którą nosił na środkowym palcu. Z początku Yifan sądził, że to zwykła ozdoba,
niektórzy po prostu takie noszą, ale kiedy przyjrzał się bliżej, dostrzegł
malutkie diamenciki pośrodku i z trudem przełknął ślinę. – Mam narzeczonego. –
W tej chwili Wu poczuł, jakby ktoś uderzył go w splot słoneczny.
– Nie spodziewałem się tego po tobie. Wydajesz się zapracowany –
powiedział, gdy zdołał już pozbyć się nieznośnego, kłującego uczucia między
płucami. – Jak się poznaliście?
– Na jednej z konferencji. On też ma kilka hoteli i firmę. No więc na
jakiejś konferencji zarządzili przerwę i tak się jakoś złożyło, że obaj
poszliśmy po kawę i ciasto właśnie do tej kawiarni. – Chanyeol zaśmiał się
cicho. – Zapytał, czy może się do mnie przysiąść, zaczęliśmy rozmawiać,
poznawać się… Dalej jakoś samo poszło. – Wzruszył ramionami.
– To bardzo ciekawe. – Obaj upili po łyku swojej kawy. – On też wydaje
się mieć pełne ręce roboty. – Park skinął głową. – Masz przynajmniej szczęście,
że mieszka tu, w Korei. Mój szef mieszka w Stanach i ma narzeczonego właśnie
tu, to musi być ciężkie.
– O – wtrącił dyrektor – mój narzeczony też mieszka w Stanach.
Niestety, nie tutaj. – Wtedy oczy Yifana rozszerzyły się. – Ale jakoś sobie
radzimy. Czasami ja lecę tam, czasami on przylatuje tutaj.
Gdy Park skończył mówić, telefon w jego kieszeni zapiszczał.
Przeprosił Yifana i prędko spojrzał na wiadomość, którą otrzymał. Kilka razy
postukał palcami w ekran, uśmiechając się szeroko.
– Zaraz tu będzie, więc go poznasz. Myślę, że to niezły pomysł, co? –
Wu z lekkim oporem pokiwał głową.
Przez kilka kolejnych minut nie rozmawiali już o niczym istotnym.
Zresztą, prawie w ogóle nie rozmawiali. Yifan skupił się na piciu swojej kawy,
a Chanyeol zawołał kelnerkę, by przyniosła cappuccino i trzy kawałki sernika.
Kobieta zapisała wszystko w notesie, po czym zniknęła równie szybko, jak się
zjawiła.
Gdy usłyszeli stukot czyichś butów i przesuwanie krzeseł. Obaj
podnieśli głowy i wstali ze swoich krzeseł. Park rozpromienił się, jakby słońce
zaświeciło tylko dla niego. Od razu podszedł do niższego mężczyzny, którego
zaraz też pocałował w policzek. Na to Wu prawie się przewrócił, bo tym niższym
mężczyzną był jego szef.
– To jest właśnie mój- – zaczął Chanyeol, lecz mu przerwano.
– Kevin! Co ty tu robisz?
– Kevin?! – zdziwił się Park. – Przecież to Yifan.
Wszyscy trzej patrzyli na siebie jak idioci.
– I w ogóle skąd wy się znacie? – dodał po chwili dyrektor, wracając
na swoje miejsce.
– Minseok jest moim szefem, o którym kilka minut temu ci opowiadałem –
odrzekł Yifan, nagle interesując się łyżeczką, która bezczynnie spoczywała obok
jego wysokiej szklanki z kawą.
– Aha, rozumiem. A co to za Kevin? – Chanyeol postukał palcami w blat
stolika.
– Zmieniłem imię. Mówiłem ci już. Tylko jakoś tak wyszło, że nie
powiedziałem na jakie. – Yifan zaśmiał się niezręcznie, a pozostali dwaj szybko
do niego dołączyli.
– Dobra, teraz już rozumiem – powiedział Park w tej samej chwili,
kiedy kelnerka przyniosła złożone przez niego drugie zamówienie. – No, więc Minseok
to mój narzeczony. Aż jestem zdziwiony, że ci nie powiedział. – Pokręcił z
niedowierzaniem głową.
– A wy skąd się znacie? – włączył się do konwersacji Kim, gdy upił już
kilka małych łyków ze swej pękatej filiżanki.
– Stare dzieje. Dorastaliśmy razem. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi –
odrzekł bez zająknięcia Chanyeol. Nawet nie próbował dodać, że było między nimi
coś więcej, jakby całkiem o tym zapomniał. I może właśnie tak było.
Yifanowi było z tym lżej. Wolał, żeby jego szef nie wiedział, że coś
go kiedyś łączyło z Parkiem. Mógł wtedy spodziewać się głupkowatych żartów,
którymi Minseok czasami rzucał, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że są
rażące czy kpiące.
Dokańczając swoją kawę i odsuwając talerzyk z ciastem, Wu wstał i
sięgnął do kieszeni. Wyjął z portfela kilka banknotów i posłał dwóch pozostałym
mężczyznom niezręczny uśmiech.
– Bawcie się dobrze – powiedział, ściskając ramiona Kim.
– Zostań jeszcze chwilę – zaprotestował Chanyeol, gwałtownie odsuwając
krzesło. Naprawdę nie chciał, by jego dawny przyjaciel sobie poszedł.
– Bardzo bym chciał, ale… – Yifan urwał, zaciskając na moment usta. –
Muszę sprawdzić, czy pokojówki zmieniły mi pościel i czy nic nie zginęło,
chociaż nie sądzę, żeby były zdolne do kradzieży, kiedy mają takiego szefa. –
Zaśmiał się cicho, po czym zaczął przechodzić między kolejnymi stolikami. – Do
zobaczenia! – zawołał, unosząc wysoko rękę i pomachał im.
Gdy szedł do hotelu, zauważył, że jest już wieczór. Był piątek. Grupki
roześmianych dziewcząt i chłopaków zmierzały – sądząc po ich strojach – zapewne
w stronę klubów. Yifan wcisnął dłonie do kieszeni i kroczył przed siebie,
starając się nie myśleć o tym, że jego szef i przyjaciel z dzieciństwa są parą.
Są narzeczonymi.
Wszedł do hotelu i niemal przebiegł przez hall, od razu kierując się
do windy. Wjechał na swoje piętro. Drzwi były zamknięte, więc pokojówki musiały
już sobie pójść. Wsunął kartę magnetyczną i czym prędzej wszedł do środka.
Oparł się o najbliższą ścianę o odetchnął ciężko, zamykając oczy.
Przetarł twarz dłonią, odchylając do tyłu głowę. Powoli osunął się na podłogę i
oparł ręce na kolanach. Spojrzał na okno. Dostrzegł rozbłyskujące w oddali
pomarańczowe i żółte światła.
Nie świecąc światła, zerwał się z miejsca i podszedł do swej walizki,
którą wcześniej postawił obok łóżka. Wygrzebał z mniejszej kieszeni telefon i
od razu go włączył. Gdy tylko złapał zasięg, odszukał numer mamy i przycisnął
komórkę do ucha.
– Halo? – Usłyszał zaspany
jeszcze głos kobiety i odetchnął z ulgą, choć wciąż miał wrażenie, jakby na piersi
leżał mu kamień.
– Dzień dobry, mamo – przywitał się Yifan, a na jego ustach pojawił
się lekki uśmiech. – Wstałaś już czy cię obudziłem?
– Przed chwilą wstałam –
odrzekła kobieta i ewidentnie ziewnęła. –
Jak minął ci lot? Nie jesteś zmęczony?
– Trochę spałem, dużo myślałem – powiedział, przysiadając na brzegu
łóżka. – Nawet nie, ale… Spotkałem go.
Kobieta gwałtownie wciągnęła powietrze. Była zaskoczona. Dobrze
wiedziała, o kim mówił jej syn. Dał się słyszeć zgrzyt odsuwanego krzesła.
Musiała więc aż usiąść z wrażenia. Przełknęła ślinę bardzo głośno, jakby bała
się tego, co zaraz usłyszy. Gdy jednak Yifan się nie odezwał, ona postanowiła
to zrobić.
– I co? Bardzo się zmienił? –
spytała niepewnie. Nie wiedziała, od czego mogłaby zacząć.
– W zasadzie nie aż tak bardzo – odrzekł cicho i westchnął, odchylając
do tyłu głowę. – Nadal ma odstające uszy i czarne włosy, wciąż jest ode mnie
trochę niższy, ale… jest dyrektorem hotelu, jest bogaty, ma wszystko. – Na
ostatnim słowie głos Yifana się załamał.
– Wszystko? Co chcesz przez to
powiedzieć? Pieniądze to nie wszystko- – dopytała kobieta, wyczuwając
dziwną nutę w głosie syna.
– Ma narzeczonego. – Wu usłyszał, jak matka znów wciąga ze świstem
powietrze i aż parsknął śmiechem. – Właśnie. A żeby było zabawniej, jest nim
mój szef. – Zaśmiał się, po czym przełknął gorycz, którą nagle poczuł w gardle.
– Fanfan, ale chyba nie jesteś
zazdrosny, prawda? Rozmawialiśmy o tym wiele razy, kiedy byłeś młodszy.
Powiedziałeś, że zapomnisz, że nie będziesz do tego wracał. Nie pamiętasz? –
Czekała. A kiedy cisza między nimi coraz bardziej się wydłużała, odchrząknęła
znacząco, jednak i to nic nie dało. –
Załatw sprawy firmy i wracaj. Znowu o nim zapomnisz. Wrócisz do tego, co było
kiedyś. Wiem, że nadal wyrzucasz sobie, jak bardzo go zraniłeś i że chciałbyś
to wszystko cofnąć, ale tego nie da się już zrobić. Czasu nie da się cofnąć,
Yifan. – Westchnęła. – Skoro on
ułożył sobie życie, to znaczy, że ty też możesz, tak? Nie możesz do końca życia
tkwić w uczuciu sprzed dziesięciu lat. To było tylko nastoletnie zauroczenie.
– Nieprawda! –
zaoponował mężczyzna, uderzając pięścią w pościel. – Nieprawda. Kochałem go.
Wiedziałem, że tak właśnie jest. Dzisiaj byliśmy na kawie. I przez moment nawet
pomyślałem, że tak mogłaby wyglądać nasza randka, gdybyśmy się wtedy nie
rozstali, gdybym go wtedy nie zostawił, a później on powiedział mi, że kogoś
ma.
– I dlatego
musisz przestać wyobrażać sobie rzeczy, które nigdy nie będą miały miejsca,
Yifan! – Ścisnął telefon w dłoni, jakby chciał rzucić nim o podłogę, jednak
nie zrobił tego. Przymknął jedynie oczy i policzył w myślach do dziesięciu. – I nie zostawiłeś go. Po prostu… Po prostu
musiałeś odejść. Nie mogłeś inaczej. A teraz zajmij się tym, po co tam
poleciałeś. Skup się na pracy, dobrze? Zadzwonię jutro. Dobranoc, Fanfan –
powiedziała kobieta, a uśmiech był słyszalny w jej głosie.
– Dobranoc, mamo – odpowiedział cicho Wu, nie komentując pozostałych
słów matki.
Odłożył telefon na nocną szafkę i rozciągnął się na łóżku. Wpatrując
się w sufit, myślał nad tym, jak jeden prosty fakt sprawił, że jego serce nagle
się ścisnęło, a potem zaczęło niemiłosiernie boleć. Tak nie powinno być.
Powinien cieszyć się szczęściem dawnego przyjaciela. Skoro on nie mógł dać mu
bezgranicznej radości, powinien być wdzięczny, że Los zesłał kogoś, by tamten
każdego dnia uśmiechał się z jego powodu. Yifan zamknął oczy. Wiele by oddał,
żeby być na miejscu Minseoka. Wiele by dał, by ujrzeć, jak oczy Chanyeola
błyszczą tylko dla niego. Tak jak to było kiedyś.
Zaśmiał się kpiąco, podnosząc do siadu. Pogrzebał w walizce i odnalazł
świeżą bieliznę i jakieś luźne ubrania. Poszedł pod prysznic z nadzieją, że
pozbędzie się okropnych myśli, które podsyłał mu umysł. Kilka razy prawie się
zakrztusił, czując, jak gorące krople niemal parzą mu plecy, ale to chociaż
pozwalało mu skupić się na czymś innym niż wewnętrzny ból i żal do samego
siebie.
Gdy wyszedł z kabiny, wyszorował zęby, a potem wrócił do pokoju.
Wsuwając się pod kołdrę, spojrzał jeszcze raz na szykujące się do nocnej
przygody miasto. Odetchnął, przypominając sobie słowa mamy. Znaczyły dla niego
o wiele więcej niż słowa psychologów czy osób, które starały się mu dobrze
radzić. Skoro on ułożył sobie życie, to
ja też mogę, pomyślał i zamknął oczy, odpływając w błogi sen.
W sobotę i niedzielę Yifan odpoczywał w hotelu. Po śniadaniu poszedł
na basen, a wieczorem zajrzał do siłowni. Potrzebował się nieco zmęczyć, żeby
nie myśleć o przykrych rzeczach. Za dnia chodził na spacer. Chciał zobaczyć,
jak bardzo zmieniło się miasto, w którym kiedyś mieszkał, dorastał.
Tych zmian było wiele. Przechadzał się więc tylko głównymi ulicami,
żeby nie zginąć pośród ulicznych sklepików czy kramów. Bał się też, że zabłądzi
i potem ciężko będzie mu znaleźć drogę do hotelu. Coś go jednak podkusiło, żeby
wszedł w wąską alejkę. Było tam dość ciasno, niektóre domy miały powybijane
okna, a podwórka były zawalone śmieciami.
Okolica przypominała tę, w której mieszkał dziesięć lat temu.
Odruchowo spojrzał w przód i poczuł w sercu znajome uczucie porannego
oczekiwania na przyjaciela, kiedy razem szli do szkoły. Westchnął i pospiesznie
opuścił uliczkę w obawie, że ktoś go zobaczy, a potem o coś niesprawiedliwie
oskarży.
W poniedziałek wraz z Minseokiem Yifan pojechał na spotkanie z jednym
z klientów. Musieli ustalić szczegóły umowy, a klient nie chciał załatwiać
spraw drogą mailową ani telefoniczną. Poprosił o spotkanie twarzą w twarz,
dlatego właśnie przylecieli do Seulu. Mieli szczęście, że przy okazji udało im
się umówić jeszcze dwa inne spotkania, dlatego nie przylatywali tu na marne.
Spotkanie z panem Wang ciągnęło się w nieskończoność. Yifan wypił trzy
słabe kawy, ale nie zjadł żadnej przekąski, które co jakiś czas do pokoju
przynosiła sekretarka starszego mężczyzny. Minseok ze wszystkich sił starał się
znaleźć jakiś kompromis we wszystkich omawianych punktach, lecz wydawało się,
że pan Wang z niczym nie ustąpi.
W końcu jednak się udało i choć Kim i Wu nie do końca byli zadowoleni
z wyników – wszystko mogło pójść lepiej i warunki mogły być dla nich
korzystniejsze – z przyjemnością opuścili biuro starszego biznesmena. Wsiadając
do zamówionej taksówki, jednocześnie spojrzeli na zegarek. Spędzili sześć
godzin na dyskusjach z nieustępliwym klientem. Westchnęli w tym samym czasie.
– Późno już. Chcesz coś zjeść? Nie tknąłeś nic z tego, co przygotował
pan Wang – odezwał się szef Yifana, spoglądając na niego znad swojego telefonu.
– Zjem w hotelu, nie przejmuj się – odrzekł Wu i spojrzał za okno. Nie
chciał zastanawiać się nad tym, z kim wymieniał wiadomości jego szef. To nie
była jego sprawa. Choć przeczuwał, że przy drugim telefonie pewnie siedzi
Chanyeol. Prychnął cicho.
– Coś się stało? – Minseok lekko się zaniepokoił.
– Nic. Po prostu… – Yifan zamyślił się na chwilę, szukając
odpowiedniej wymówki. – To spotkanie mnie zmęczyło, wiesz? Jeszcze chyba nigdy
nie spotkałem tak upartego gościa. – Zaśmiał się, kręcąc głową.
– Masz rację. Wyjątkowo trudny człowiek. Zwykle łatwiej idą na
ustępstwa – skomentował Kim, po czym na nowo zagłębił się w czeluściach swojego
telefonu.
Do hotelu dotarli około siedemnastej, nie było więc jeszcze późno i w
bufecie wciąż serwowali obiad. Yifan wybrał smażonego kurczaka z serem i zajął
miejsce w najbardziej oddalonym kącie. Nie miał więcej planów na ten dzień.
Jadł więc powoli, rozglądając się dookoła. Nikt nie zwracał na niego uwagi i z
tego się cieszył. Zawsze wolał być sam, nie lubił nawiązywać z ludźmi
niepotrzebnego kontaktu.
Po obiedzie wrócił do swojego pokoju i przebrał się w luźne ciuchy.
Dla zabicia czasu oglądał telewizję, dopóki się nie ściemniło, a potem
postanowił pójść na basen, żeby trochę się zmęczyć i jednocześnie zrelaksować.
Uwielbiał ból w mięśniach i nieco zaparty dech po wyjściu z wody.
Przepłynął pięćdziesiąt basenów. Wynurzył się z wody z szerokim
uśmiechem na twarzy i zapachem chloru na całym ciele. Uśmiechnął się jeszcze
bardziej – aż zabolały go policzki – kiedy zdał sobie sprawę, że przez cały
czas, gdy pływał, miał w głowie tylko wodę i ruchy mięśni. Czysta przyjemność.
Wziął szybki prysznic, pozbywając się przykrego zapachu, zajrzał na
stołówkę, by wziąć kanapkę i szklankę wody, a później na nowo zaszył się w
swoim pokoju. Nie było późno, więc zamierzał zadzwonić do mamy, jednak jego
planom przeszkodziło pukanie do drzwi. Westchnął ciężko i niechętnie podszedł
do drzwi.
Jakże zaskoczony był, kiedy po drugiej stronie ujrzał Chanyeola
ubranego z jasne jeansy, pomarańczową koszulkę polo i zwyczajne trampki. Pod
pachą trzymał koc.
– Nie przeszkadzam? – spytał Park, nerwowo pocierając kark.
– Nie. Coś się stało? – odparł Yifan, wsuwając jedną dłoń do kieszeni
dresowych spodni.
– Nie. Chociaż… tak. Przyszedłem zapytać, czy miałbyś ochotę pójść ze
mną na dach – oznajmił Chanyeol, patrząc gdzieś ponad ramieniem Wu. Dopiero po
chwili spojrzał mu w oczy, wysilając się na niezręczny uśmiech.
– Po co miałbym iść z tobą na dach? – zapytał Yifan ze szczerym
rozbawieniem.
– Chciałem, no wiesz, pogadać. Ten wypad do kawiarni nie był zbyt
udany – przyznał dyrektor, a potem nieznacznie przygryzł wargę. – Chciałem to
jakoś naprawić. Wiesz, wtedy… chyba było niekomfortowo, co? Jeszcze ta sprawa z
Minseokiem. Ech, teraz chcę porozmawiać z tobą jak z dawnym przyjacielem.
Szczerze. – Yifan mógł usłyszeć, jak głośno Chanyeol przełknął ślinę.
– Okej. Więc chodźmy.
Po pięciu minutach, jeździe windą i wspinaniu się po schodach wreszcie
znaleźli się na dachu hotelu. Choć było już ciemno, nie było zimno. Park
prowadził. Wybrał takie miejsce, gdzie nikt nie mógł ich znaleźć, rozłożył koc
i zanim Yifan zdążył do niego dołączyć, położył się na miękkiej tkaninie,
wsuwając ręce pod głowę.
– Chodź tu – powiedział, zerkając na nieprzekonanego Wu.
– Jak zachoruję, to wypłacisz mi odszkodowanie – ostrzegł Yifan, na co
Chanyeol zaśmiał się dość głośno.
– Dobra.
Wu ułożył się wygodnie na kocu i również wsunął ręce pod głowę. Przez
kilka minut patrzyli w niebo, nie odzywając się do siebie. Nawet jeśli byli
rozdzieleni przez tyle lat, chwila ta wydawała się niezwykle intymna, a oni
bliscy sobie, jakby nie rozstali się ani na jeden dzień.
– Nie wiedziałeś, że mnie tu spotkasz, prawda? – zaczął Chanyeol, a
Yifan w odpowiedzi mruknął potakująco. – Przyleciałeś tu tylko ze względu na
pracę, tak? – Kolejne potwierdzające mruknięcie. – Dlaczego nigdy wcześniej nie
przyleciałeś do Korei?
– Ja… – Wu musiał chwilę się zastanowić. To pytanie było nieco
kłopotliwe, chociaż swojemu szefowi odpowiedział bardzo zwięźle. Ale przecież
on nie był jego dawno niewidzianym przyjacielem. – Nie czułem takiej potrzeby.
Mieszkając w Stanach, miałem wszystko, co do życia niezbędne. Nie miałem tu po
co wracać. Moja mama zapewniła mi to, czego nie mógł dać mi ojciec.
– Twoja mama? – zdziwił się Park. Na moment uniósł się na łokciu, by
spojrzeć na Yifana. – Jak to się stało, że się z nią spotkałeś?
– Uciekłem z domu – przyznał Chińczyk i zacisnął zęby. Nie wiedział,
czy powinien naprostować tamte feralne wydarzenia, ale pytanie dyrektora
rozwiało jego wątpliwości.
– Okłamałeś mnie?
– Tak – odpowiedział Yifan po chwili ciężkiej ciszy. – Musiałem.
Przepraszam. Naprawdę jest mi przykro. Gdybym mógł-
– Dlaczego uciekłeś? Dlaczego nie powiedziałeś prawdy? – pytał coraz
bardziej zaciekawiony Chanyeol.
– Przez mojego ojca. Wtedy… powiedziałem mu o naszym związku –
wykrztusił Wu, przymykając na moment oczy. Nadal było mu z tym trudno.
Odetchnął głęboko. – Zbluzgał mnie, powiedział, że nie jestem jego synem, kazał
mi się wynieść z domu. Dostałem adres do swojej mamy. Wyszedłem w nocy.
Odnalazłem ją i… po prostu mnie przyjęła. Wciąż się temu dziwię. Byłem jej
prawie obcy, a ona tak zwyczajnie wzięła mnie w ramiona i przyjęła pod swój
dach, jakby nie było mnie co najwyżej dwa dni. – Zaśmiał się smutno.
– To twoja mama. Założę się, że tęskniła za tobą. Przecież twój ojciec
odebrał jej prawa do opieki nad tobą. Sam o tym mówiłeś – urwał Park i zaraz
chrząknął. – Jaka ona jest? – Nie usłyszał odpowiedzi od razu, więc odrobinę
głośniej dodał: – Twoja mama?
– Och, to najlepsza osoba na świecie – odrzekł Yifan niczym mały
chłopiec. – Jest miła, opiekuńcza, szczera, ale i otwarta. Bardzo ciężko
pracowała i nadal pracuje. Podziwiam ją. Zawsze mi pomaga, kiedy mam problem.
Bez wahania mogę powiedzieć, że jest moją przyjaciółką.
– To zupełnie inaczej, niż opisywał twój ojciec – skomentował
Chanyeol, a Wu znów cicho mruknął.
Przez kolejne kilka minut patrzyli w gwiazdy. Park zastanawiał się nad
wieloma rzeczami, miał masę pytań do Yifana. Nie wiedział, o co powinien tej
nocy zapytać. Już sporo się dowiedział, ale to nadal było za mało. Dziesięciu
lat nie da się odzyskać w ciągu jednej nocy. Dziesięciu straconych lat nie
można odzyskać już nigdy. Westchnął ciężko i przetarł twarz dłonią.
– Dlaczego zmieniłeś imię i nazwisko? – odezwał się niepewnie.
– Chciałem zapomnieć – odpowiedział wprost Yifan. – Zapomnieć o moim
domu, o dzieciństwie, o przeszłości. Chciałem mieć nowy start.
– O mnie też chciałeś zapomnieć? – W tonie głosu prezesa hotelu dało
się wyczuć ostrą, ale i smutną nutę.
– Nie, o tobie nie – zaoponował Wu. – Ciebie… Schowałem cię głęboko w
sercu. To brzmi źle w tej chwili, wiem, ale tak zrobiłem. Zawsze byłeś
najbliższą mi osobą. – Przerwał na krótki moment, by odwrócć głowę od Parka.
Nie chciał, by gromadzące się w jego oczach łzy zostały dostrzeżone. – Potem
stała się nią moja mama. I od tamtej pory trzymam cię w sercu. Czasami
przypominam sobie wspólnie spędzone chwile. Są jak lekarstwo i jednocześnie
ranią mnie jeszcze bardziej.
– Bo mnie kochałeś i musiałeś odjeść? – wrócił do poprzedniego tematu
Chanyeol. Yifan pokiwał głową, lecz nie wydusił ani słowa. – Mogłeś przyjść i
powiedzieć mi, co jest nie tak. Może moja mama mogłaby-
– I tak nie miałbym życia. Byłem stracony w oczach ojca. Musiałem
zniknąć, a to była jedyna opcja. – Wu przełknął głośno ślinę, kiedy nagły
podmuch wiatru smagnął jego policzek. – Przepraszam. Szczerze.
– Dlaczego nie próbowałeś się nigdy ze mną skontaktować? Nawet jak to
wszystko już minęło?
– A ty? Dlaczego ty mnie nie szukałeś? – Yifan spojrzał na Parka,
który był wyraźnie zaskoczony tym, że teraz to on otrzymał pytanie. I to dość
trudne pytanie.
– Ja… J-Ja… – zająknął się dyrektor i sam odwrócił głowę, czując
wstyd. – Nie wiem. Nigdy o tym nie pomyślałem. Co wcale nie znaczy, że nie myślałem
o tobie. Myślałem. I to dużo. Tęskniłem. Bardzo. Złamałeś mi serce. – Zaśmiał
się, a ten ciepły dźwięk, który tak niewiele różnił się od śmiechu Chanyeola
sprzed dziesięciu lat, uniósł się nad nimi i otoczył ich kokonem
bezpieczeństwa. – A później… zająłem się szkołą, potem był hotel i-
– Wiesz, widać, że jesteś dobry w tym, co robisz. Masz mnóstwo gości.
– To prawda – przyznał Chanyeol. – Ale chyba muszę zmienić personel po
tej ostatniej wpadce w twoim pokoju. – Zaśmiał się dosyć głośno.
– Mówią, że nawet najlepszym zdarzają się błędy – odpowiedział Wu. –
Tak to już w życiu jest. Niczego nie można przewidzieć ze stuprocentową
pewnością. Nikt z nas nie jest idealny. To normalne. Staramy się najlepiej, jak
możemy. Dajemy z siebie tyle, na ile nas stać, ale-
– Od kiedy stałeś się takim filozofem? – zażartował Chanyeol, na co
obaj się roześmiali.
– Nie wiem. To chyba twoja zasługa – odparł bez namysłu. Dopiero po
chwili uświadomił sobie, że było to trochę nie na miejscu. – Wybacz, nie
chciałem, żebyś poczuł się skrępowany.
– Przestań, przecież się przyjaźnimy… przyjaźniliśmy się – powiedział
cicho Park. – Byliśmy razem – wykrztusił w końcu.
– Minseok wie, że wcześniej byłeś ze mną?
– Nie. Uprzedzając twoje pytanie, nie powiedziałem mu, bo nie miałem
okazji ani powodu. I to nie tak, że byłeś w moim życiu kimś zbędnym. Absolutnie
nie! Po prostu. Nigdy nie było potrzeby, bym to robił. – Dyrektor odwrócił
głowę w stronę Yifana, lekko unosząc kąciki ust.
Wu odpowiedział mu równie dyskretnym wygięciem warg, po czym obaj po
raz kolejny zapatrzyli się w niebo. Tu, na dachu, było niemal czarne i dobrze
było widać gwiazdy, nie przytłumiały ich światła miasta. Te były gdzieś daleko,
w innej krainie.
W pewnej chwili Chanyeol dostrzegł spadającą gwiazdę i aż sapnął z zaskoczenia.
Odruchowo uniósł w górę rękę, wyciągając palec w kierunku, skąd sunęła gwiazda,
jakby ktoś zepchnął niepotrzebny okruch ze stołu.
– Widziałeś?! Spadająca gwiazda! Szybko, pomyśl życzenie – powiedział
głośno i bardzo entuzjastycznie.
Jak dziecko złożył dłonie i przycisnął je do nosa, mocno zaciskając
oczy. Po krótkiej chwili wciąż tkwił w tej samej pozie, na co Yifan zaśmiał się
szczerze rozśmieszony. W mgnieniu oka Park spojrzał na niego, marszcząc mocno
brwi, jakby chciał zakryć nimi swój nos.
– Nawet mi nie mów, że nie pomyślałeś życzenia! – powiedział z
ostrzegawczą nutą w głosie.
– Nie, nie pomyślałem. Nie wierzę już w takie cuda – mruknął Wu,
patrząc w oczy dawnego przyjaciela. Skłamał. Nie chciał przyznać, że pomyślał o
czymś niemożliwym, bo był przekonany, że czarnowłosy zaraz zacząłby go o to
wypytywać.
– Ech, głupi jesteś i tyle. – Park skrzyżował ręce na piersi, znowu
zapatrując się w nieograniczone płótno skrzącej się ciemności. – Teraz będziesz
miał pecha. Tego możesz być pewien.
– Może… – odburknął Yifan, podnosząc się z miejsca.
– Hej, dokąd idziesz?! – rzucił zdziwiony dyrektor, podnosząc się na
łokciu.
– Wracam do pokoju. Zrobiło się chłodno, a poza tym jestem zmęczony. –
Westchnął, opierając ręce na biodrach. – Najpierw mieliśmy z Minseokiem
trudnego klienta, potem trochę pływałem. Chciałbym odpocząć przed powrotem do
Stanów, nawet jeśli przyjechałem tu pracować – dodał pospiesznie i przeczesał
włosy palcami.
– Kiedy wracasz? – Park jak oparzony oderwał się od składania koca. Na
jego twarzy przez sekundę malowało się przerażenie.
– Nie jestem pewien. – Wu zamyślił się na moment. – Prawdopodobnie za
tydzień. Chyba że zdążymy załatwić wcześniej wszystkie sprawy, to wtedy może za
cztery albo pięć dni. Dlaczego pytasz?
– Nie… Ja… – Chanyeol otworzył usta, ale nie wiedział, co powiedzieć,
więc prędko je zamknął. – Po prostu chciałem wiedzieć, ile jeszcze czasu będę
mógł spędzić z narzeczonym – odpowiedział, wracając do składania koca w idealny
kwadrat. Kiedy już wcisnął go pod pachę, podszedł do Yifana i spojrzał na niego
z lekkim uśmiechem. – Możemy wracać.
Zeszli w milczeniu, a pod pokojem Wu pożegnali się przyjacielskim
uściskiem. Nie wiedzieli, czy jeszcze się spotkają w najbliższym czasie.
Yifan jakiś czas patrzył za odchodzącym dyrektorem. Ten parę razy
odwrócił się jeszcze w jego stronę i zawsze wesoło do niego machał. Śmiał się
też, z daleka widać było dwa rzędy jego lśniących zębów.
Jak tylko drzwi od pokoju zamknęły się z cichym kliknięciem, twarda
maska Kevina Lee złamała się, odsłaniając zasmuconą twarz Wu Yifana. Mężczyzna
usiadł na podłodze na środku pokoju i spojrzał przed siebie nieobecnym
wzrokiem. Wszystko, co miał przed oczami, to szeroki uśmiech, błyszczące oczy,
sterczące wesoło elfie uszy i idealnie przygładzone czarne jak smoła włosy,
które wiatr nieśmiało podrywał z każdym mocniejszym podmuchem.
Niespodziewanie obraz ten zaszedł wilgotną mgłą. Nim Yifan się
zorientował, po jego policzkach zaczęły płynąć łzy. Nie szlochał. Nie był
przecież mazgajem. Był tylko dorosłym facetem, który tęsknił, czuł brak.
Wstydził się przyznać przed samym sobą, że tak naprawdę ani na jedną sekundę
nie zapomniał niczego, co wiązało się z Chanyeolem. Codziennie odtwarzał w
głowie pourywane wspomnienia, które kiedyś były jego największym szczęściem.
Teraz były jego skarbem, ale i cierniem, który coraz głębiej wbijał
się przy kolejnym oddechu, kolejnej chwili spędzonej na myśleniu o tym, co było
i już nie wróci. Dawniej zadawał sobie również ból, kreując w głowie
wyobrażenia o życiu ze swą pierwszą miłością. Widział ich w urzędzie stanu
cywilnego, na skromnym przyjęciu, we własnym mieszkaniu, na świątecznej kolacji
u rodziców. Teraz dorósł do tego, by porzucić dziecięce praktyki, jednak
czasami one samoistnie wkradały się do jego głowy.
Czknął i zdał sobie sprawę, że zbyt wiele razy próbował nabrać spory
haust powietrza. Oparł się rękami o dywan, a potem odchylił do tyłu i
zamknąwszy oczy, starał się normalnie oddychać. Poczuł potrzebę rozmowy z
matką. Chciał jej wszystko powiedzieć. Chciał wyznać, że tak naprawdę wcale nie
uporał się ze starą raną, że paskudny strup nigdy nie ma szansy samemu odpaść,
bo ciągle skutecznie go rozdrapuje, ryzykując, że pewnego razu w końcu wda się
zakażenie.
Otarł pospiesznie sunące po policzkach krople i wziął telefon z szafki
nocnej. Na szczęście nikt nie próbował się z nim skontaktować pod jego
nieobecność. Spojrzał na godzinę. Było po dwudziestej trzeciej. Nie miał ochoty
liczyć różnicy czasu, więc po prostu drżącą dłonią odnalazł numer mamy, a potem
przyłożył komórkę do ucha.
– Halo? – odpowiedział mu
promienny głos, choć był lekko przytłumiony, jakby kobieta coś jadła.
– Cześć, mamo – przywitał się Wu i dopiero wtedy spostrzegł, że ma
nieco zachrypnięty głos i mówi przez nos. Odchrząknął i odczekał parę sekund. –
Nie obudziłem cię, prawda?
– Nie, ale niedawno wstałam. Nie
mam dzisiaj dużo pracy, więc postanowiłam, że wstanę trochę później i tak się
jakoś złożyło, że jest już po jedenastej. – Kobieta zaśmiała się
serdecznie. – Coś się stało? – Nagle
stała się poważna, jakby chwila roześmiania zdarzyła się całe lata temu.
– Nie, mamo, tylko… – urwał i wziął głęboki oddech. – Tak. Stało się –
dodał zaraz, czując ogarniający go wstyd.
Mama Yifana znowu się roześmiała, jak gdyby jej syn przed sekundą
opowiedział najśmieszniejszy dowcip, jaki słyszała. – Aleś ty niezdecydowany, FanFan. No, to powiedz mi, co się nie-stało.
– Chodzi o Chanyeola – wydusił, przyciskając jedną dłoń do podłogi,
chcąc w ten sposób otrzymać choć pozorne wsparcie. – Wiesz, mamo, ja…
Rozmawiałem z nim dzisiaj. Poszliśmy razem na dach hotelu i zdałem sobie sprawę
z tego, że…
– Nigdy nie przestałeś go kochać
– dokończyłam kobieta, przerywając swojemu dziecku. Nastąpiła krótka pauza
– chyba na łyk kawy – a później pani Lee zacmokała. – Wiedziałam, że kiedyś wyskoczysz z czymś takim. Czułam to, Yifan.
Czułam to głęboko w kościach.
Przez kilka krótkich chwil Yifan spazmatycznie nabierał powietrze w
płuca. Czuł, jakby się dusił. Spodziewał się, że mama może się domyślić, jednak
kiedy usłyszał to z jej ust, miał wrażenie, jak gdyby spadł na niego wielki
kamień.
– Wszystko w porządku? Jesteś
tam jeszcze? – spytała zaniepokojona.
– T-tak… – wyjąkał mężczyzna, zaciskając palce w pięść, aż paznokcie
wbiły mu się w skórę. – Po prostu… nie wiem, co mam teraz zrobić. On ma
narzeczonego, więc… nie ma sensu próbować go odzyskać.
– Dlatego musisz odpuścić,
Fanfan. Nie możesz przywłaszczać sobie czegoś, co twoje nie jest –
powiedziała poważnie, po czym dało się słyszeć ciche stuknięcie filiżanki. Znów
musiała napić się kawy. – Możecie zostać
przyjaciółmi. Chociaż w twoim przypadku to może być niebezpieczne. Kochasz go,
więc to normalne, że chcesz mieć go przy sobie, pragniesz go i nie mówię tego w
sensie fizycznym. Tęsknisz za nim. Brakuje ci jego bliskości. Pamiętasz to, co
było kiedyś. Chciałbyś to odzyskać, ale… – Westchnienie. – Musisz dać sobie spokój. Jak tylko wrócisz
do kraju, zapomnij o nim. A teraz nie mieszaj się w nic, okej? Nie chcę, żebyś
narobił sobie dodatkowych problemów.
– Mhm. Postaram się trzymać od niego z dala na tyle, na ile będzie to
możliwe. Żadnych romansów, obiecuję – powiedział to tak, jakby miał pięć, a nie
dwadzieścia pięć lat. Wreszcie jednak odetchnął z ulgą. – Miłej pracy, mamo –
dodał prędko i rozłączył się.
Rozmowa z matką nieco mu pomogła. Nadal miał w głowie chaos, jednak
dzięki jej słowom łatwiej było mu go opanować. Wiedział, co czuje, nie kręcił
się więc w kółko. Wiedział, że nie może walczyć, nie może postarać się o to, by
naprawić relację z przeszłości, nawet jeśli bardzo chciał. Ponownie odetchnął
ciężko, odchylając do tyłu głowę. Pozwolił, by jeszcze kilka samotnych łez
spłynęło po jego policzkach.
Tej nocy położył się spać w ubraniu. Nie miał siły się przebrać. Przed
snem wygonił z głowy wszystkie natrętne myśli. Skupił się na oddechu, jak
kiedyś poradziła mu terapeutka. Wdech na jeden, dwa, trzy, cztery, pięć.
Wydech. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Powoli czuł, jak przenika do świata snu.
Nim jakaś absurdalny pomysł zdążył wyrwać go z kojącego rytuału, udało mu się
spokojnie zasnąć.
Przez kolejne kilka dni wciąż mieli z Minseokiem masę roboty. Jeszcze
kilka ciężkich spotkań, nawet dwa dziennie oraz trzy konferencje. Gdy miał
czas, Yifan znikał w hotelowej siłowni lub na basenie, a potem do woli
korzystał z bufetu, smakując najróżniejszych dań, jakie tylko były dostępne.
Starał się nie skupiać na niczym poza pracą, przyjemnościami,
odpoczynkiem i snem. Zaplanował sobie rutynowe czynności na każdy dzień, by
myśleć tylko o nich. Czasami pod prysznicem dopadały go różne przedziwne wizje,
ale czym prędzej wypędzał je z głowy, by kolejny raz pomyśleć nad rozwiązaniem,
które zaproponował ktoś na zebraniu.
Jednocześnie z radością patrzył na dzień wyjazdu, który miał wypaść za
trzy dni. Niemal cieszył się jak dziecko, choć podobało mu się w Seulu. Był w
kilku restauracjach i biurach i po dłuższym zastanowieniu uznał, że mógłby tu
powrócić, ale szkoda było mu zostawiać to, co zbudował w Stanach z mamą.
Po ostatnim spotkaniu z klientem Minseok powiedział mu, że następnego
dnia zarezerwuje im bilety, żeby wszystko było już gotowe. Niestety wieczorem
zadzwonił do niego ze złą informacją. Pan Kwang, z którym mieli się spotkać,
przesunął spotkanie i lot przekładał się z poniedziałku na czwartek. Yifan mógł
tylko westchnąć. Tak bardzo chciał już wrócić do domu, jednak nic nie mógł
poradzić na kaprysy klienta.
Jak tylko odłożył telefon na szafkę nocną, usłyszał pukanie do drzwi.
Nikt go tutaj nie odwiedzał poza pokojówkami, które przychodziły sprzątać albo
które pytały, czy coś nie wymaga zmiany. Nigdy jednak nie przychodziły
wieczorem. Zwykle rano albo w porze lunchu, kiedy nawet go nie było.
Zdziwił się, lecz mimo wszystko poszedł otworzyć.
– Cześć – usłyszał, jak tylko uchylił drzwi na zaledwie kilka
milimetrów. – Wpadłem, bo… chciałem pogadać. Minseok ostatnio jest bardzo
zajęty i… chyba rozumiesz. – To był Chanyeol.
Yifan naprawdę chciał się od niego odciąć. Już prawie mu się udało.
Nie myślał o nim. Jednak mężczyzna sam się zjawiał i wciskał w jego życie. Jak
niechciany bumerang.
– Jasne, wejdź – odrzekł Wu, próbując za wszelką cenę ukryć niechęć. –
Miałem się kąpać, ale mogę posiedzieć jeszcze chwilę dłużej – dodał z
uśmiechem, bo nie wypadało okazywać złych uczuć przy gościach. – Usiądziesz? –
spytał.
Odpowiedź nie była taka, jakiej oczekiwał. Chanyeol podszedł do niego
pewnym krokiem, po czym chwycił go za kark, przyciągając do głębokiego
pocałunku. Był zachłanny i prędki, jakby bał się, że ucieknie mu czas. Jego
duże dłonie zaś były przyjemnie szorstkie, co skutecznie podziałało na Yifana.
Nim się zorientował, leżeli na jego łóżku. Odwzajemniał pocałunek,
powoli przesuwając dłonie na biodra Parka. Byłby pewnie ciągnął to dalej, gdyby
nagle coś nie zaskoczyło mu w głowie. W jednej chwili odepchnął od siebie
Chanyeola, a tamten spojrzał na niego zaskoczony i sapnął.
– Nie – powiedział Wu, przewracając się na bok. – Nie możemy. Masz
jego. Kochasz go. Nie możesz mu tego zrobić – dodał i jednocześnie wyciągnął
ramiona. – Chodź tutaj.
Chanyeol w mig zrozumiał. Objął Yifana w pasie i przytulił się do jego
klatki piersiowej. Choć słyszał pędzące serce i wciąż niespokojny oddech, nie
skomentował tego.
– Masz rację – mruknął w końcu, zamykając oczy. – Nie możemy.
Leżeli tak przez dosyć długi czas. Wu głaskał go po głowie, jak gdyby
był dzieckiem, które potrzebuje uspokojenia w ramionach ukochanej matki. Nie
rozmawiali. Nie potrzebowali przecież żadnych słów. Ich ciała rozumiały się
doskonale.
– Idź już – odezwał się wreszcie Yifan, a Chanyeol podniósł głowę i
zerknął na niego. – Idź. Wracaj do pracy. – Przysunął się i delikatnie
pocałował go w czoło. – Pamiętaj, kochasz go. A on kocha ciebie. Nie rób tak
więcej, jasne?
– Jasne – mruknął Park i zagryzł wargę, spuszczając wzrok. – Nie
przyjdę tu już – powiedział cicho, po czym westchnął ciężko. – Dzięki, Yifan.
Pewnie gdybyś mi pozwolił… Zdradziłbym go. Przez swoją głupotę. – Zaśmiał się
smutno i usiadł. – Pójdę już.
Chanyeol wstał z wyraźną niechęcią. Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie
na swojego dawnego przyjaciela i uśmiechnął się delikatnie, jakby chciał błagać
w ten sposób o wybaczenie. Jego kroki w stronę drzwi były niepewne, ale w końcu
sobie poszedł. Zniknął za drzwiami, zrywając tę cudowną nić, która łączyła ich
przez chwilę.
Yifan zacisnął powieki z całych sił, mając nadzieję, że jak otworzy
oczy, okaże się, że to był jedynie sen. Ale tak nie było. Gdy rozchylił
powieki, znów poczuł na piersi ogromny ciężar, przez który zaczął spazmatycznie
oddychać, dopóki się nie rozpłakał.
Chciał tego. Chciał całować Chanyeola. Jego usta były rozkosznie miękkie
i ciepłe, a dłonie aż rwały się do tego, by podróżować po całym ciele Wu. Ale
nie mógł zrobić tego Minseokowi. Nie mógł przyczynić się do rozpadu związku na
tym etapie. Gdyby dopiero zaczęli się spotykać, wtedy byłby w stanie wybaczyć
sobie odbicie komuś chłopaka. Lecz oni niedługo mieli brać ślub. Nie potrafił
zdeptać czyjegoś uczucia, choć odnosił wrażenie, jakby jego własne zostało
bezlitośnie zmiażdżone.
Płakał bezgłośnie przez jakieś pół godziny, aż zaczęły piec go
policzki i boleć oczy. W końcu opadł bezsilnie na poduszkę i spojrzał w sufit,
otarłszy zaschnięte łzy ze skroni. Musiał wziąć się w garść. Musiał zbudować
stabilne fundamenty i nie pozwolić, by postanowienie o pogrzebaniu miłości do
Chanyeola rozwiało się jak domek z kart. Tym razem miał zamiar poradzić sobie z
tym sam. Nie chciał już dręczyć matki. Był przecież wystarczająco dorosły.
Spotkanie z panem Kwang zostało przełożone z soboty na poniedziałek,
więc w weekend Yifan poszedł samotnie do kina i na pizzę, zamiast korzystać z
udogodnień hotelu. Musiał się trochę rozerwać. Wypił dwa piwa, flirtował z
dziewczynami, a wieczorem wrócił do pokoju. Nie zapomniał o zrobieniu po drodze
kilku zdjęć, bo lubił patrzeć na miasto nocą.
I o ile odmóżdżenie się w towarzystwie innych, obcych osób udawało
się, to nie dawał sobie rady, jak tylko zamykały się za nim hotelowe drzwi.
Wybuchał płaczem. Kłócił się sam ze sobą. Próbował się nawet na sobie wyżywać,
uderzał pięściami o kafelki w łazience, ale szybko z tego rezygnował. Wmówił
sobie, że to część „terapii” i inaczej nie da się przez to przejść. Wierzył, że
pójdzie mu szybciej, kiedy wróci do Stanów, bo wtedy nie będzie musiał uważać,
że gdzieś nieoczekiwanie pojawi się ten, którego za wszelką cenę starał się
unikać.
Poniedziałkowy poranek był dla Yifana nie lada wyzwaniem. Obudził się
obolały i zmęczony. Długo nie mógł zasnąć. W nocy budził się wiele razy. Za
każdym razem śnił mu się ten sam koszmar, w którym Chanyeol znów należał do
niego, żyli razem, byli szczęśliwi, nie przejmowali się niczym.
Z cichym jękiem podniósł się z łóżka i poszedł wziąć odświeżający
prysznic. Po włożeniu pachnącej jaśminem koszuli i krzywym zawiązaniu krawata
zjechał windą do bufetu. Z początku myślał o jajecznicy, ale w ostateczności
zdecydował się na suchy tost i filiżankę mocnej kawy, która miała postawić go
na nogi. Umówił się z Minseokiem, że spotkają się w lobby około dziesiątej.
Przed umówioną godziną Wu przechadzał się bez celu w tę i z powrotem,
szukając wzrokiem swojego szefa. Nigdzie nie mógł dojrzeć tego niskiego
mężczyzny, który zwykle przechadzał się energicznym krokiem i promieniował
niezwykłą energią. Zamiast niego dostrzegł Park Chanyeola. W jednej sekundzie
odwrócił się na pięcie i udał, że idzie zupełnie gdzieś indziej.
– Kevin! – Usłyszał krzyk swojego starego przyjaciela i poirytowany
wcisnął dłonie do kieszeni, zaciskając je w pięści. Zaraz poczuł rękę na swoim
ramieniu i o mało jej nie strącił. – Minseok nie przyjdzie – oznajmił Chanyeol
przepraszającym tonem. – Utknął w korku czy coś mu wyskoczyło. Nieważne.
Powiedział, że mam go zastąpić i pojechać z tobą.
– Aha – burknął Yifan i dopiero wtedy odwrócił się do Parka. Lepiej być nie mogło, pomyślał, lecz
zacisnął wargi, by te słowa nie wypłynęły z jego ust. Powoli przełknął je, by
niedługo potem zamieniły się w gorzką żółć, która później miała podejść mu do
gardła.
– Chodźmy, bo się spóźnimy – ponaglił dyrektor hotelu i niemal pobiegł
w stronę wyjścia.
Jazda samochodem nie była aż tak ciężka, jak Wu przypuszczał. Mógł
przez szybę podziwiać budynki Seulu, pozwalając sobie zapomnieć o tym, kto
siedzi obok. Przynajmniej dopóki ten ktoś się nie odzywał. Odpowiadał
półsłówkami, choć wiedział, że pewnie wychodzi na gbura. I to przy osobie,
która kiedyś była dla niego najważniejsza. Nie, nie kiedyś. Która nadal była dla niego najważniejsza.
– Źle się czujesz? – spytał w końcu Chanyeol troskliwym tonem.
– Trochę – mruknął Yifan, niemal nie otwierając ust, które zasłaniał
dłonią. – Źle spałem – wyjaśnił.
Gdy dotarli na miejsce, pan Kwang już na nich czekał przed swoim
biurem. Chanyeol niemal wyskoczył z samochodu i na powitanie ukłonił się nisko,
ściskając rękę mężczyzny. Pospiesznie wyjaśnił powód nieobecności Minseoka i
szczerze za to przeprosił, a potem wszyscy trzej udali się do gabinetu, w
którym miały odbyć się negocjacje. Nikt nie wierzył, że obędzie się bez tego.
Jednak filiżanka mocnej kawy i ciastka oraz miła rozmowa i zabawne
anegdotki pana Kwang wystarczyły, by załatwić sprawę szybko i bezproblemowo.
Trzeba było wprowadzić tylko kilka poprawek. Opuszczając biuro, Chanyeol i
Yifan usłyszeli od sekretarki, że pan Kwang niedługo ma samolot, bo wybiera się
do Paryża, by dołączyć do swojej małżonki na urlopie. To wiele wyjaśniało.
– Pójdziemy na obiad? – spytał Park, gdy na nowo znaleźli się w
samochodzie.
– Jak chcesz – odparł Wu i wzruszył ramionami. Znów odwrócił się w
stronę okna.
– Okej. Minhwan, zawieź nas do Blue Island – powiedział Chanyeol do
kierowcy, a ten w odpowiedzi tylko pokiwał głową i wyjechał z parkingu,
włączając się w sznur samochodów.
Widząc, że mężczyźni z tyłu są raczej nie w humorze, Minhwan załączył
radio, z którego popłynęła muzyka, której słuchają dzieciaki. Przynajmniej
rozluźnił atmosferę, bo chociaż nie wiedział, co zaszło między tamtymi dwoma,
we wstecznym lusterku widział, że nie jest za ciekawie.
Blue Island to niewielka restauracja położona gdzieś w połowie drogi
od biura pana Kwang do hotelu. Zwykle tabliczki przed lokalem zapraszały, by
skosztować wybornego śniadania lub lunchu, jaki oferował lokal. Chanyeol
wysiadł z samochodu i poczekał na Yifana, po czym zastukał w szybę.
– Zadzwonię do ciebie, jak skończymy, więc... – spojrzał na zegarek,
prędko obliczając, ile może im zająć wspólny posiłek i może krótka rozmowa –
powiedzmy, że masz półtorej godziny wolnego. Też idź coś zjeść. – Odprawił go
uśmiechem i paroma krokami dogonił Wu, który już wchodził do środka.
Park pociągnął swojego towarzysza za rękaw marynarki i zaprowadził go
do stolika przy oknie, które dawało możliwość patrzenia na tłumy przechodzących
ludzi, fontannę oraz park w oddali, a nie na rzeki samochodów płynące w
niewiadomym kierunku. Przez pierwsze kilka minut siedzieli w całkowitej ciszy.
Kelnerka z jasnobrązowym fartuchem przewiązanym w pasie przyniosła im menu i
powiedziała, że wkrótce wróci, by przyjąć zamówienie. Yifan przy okazji wyrwał
się, prosząc o szklankę zimnej wody.
– Dlaczego tak dziwnie się zachowujesz? – spytał Chanyeol, odkładając
kartę dań na bok. Zmierzył Wu świdrującym spojrzeniem, lecz ten nawet nie
podniósł wzroku znad cennika, który studiował z zapartym tchem. – Chyba nie
tylko przez to, że źle spałeś, co? – dociekał, jednak nadal nie uzyskiwał
żadnej odpowiedzi.
– Myślisz, że mają tu dobry smażony ryż? – odezwał się w końcu Wu,
jednak i tak bardziej jakby mamrotał do siebie.
– Tak, dobry mają. Jadłem – przyznał Chanyeol, po czym westchnął i
pospiesznie przejrzał menu, by upewnić się w swoim wyborze. Jadał tu już wiele
razy, więc nie miał problemu z tym, co chciałby zjeść. – Nie odpowiedziałeś na
moje wcześniejsze pytanie – oznajmił natarczywie, jak gdyby już to samo miało
dać mu odpowiedź.
– Poproszę doenjang-jjigae – zwrócił się
Yifan do kelnerki, gdy ta zjawiła się z małym notesem i kolorowym długopisem,
by przyjąć ich zamówienie. Chanyeol poddał się i zamówił to samo, choć jego
początkowy plan na posiłek, był zupełnie inny.
– Odpowiesz mi w końcu czy nie? – naciskał Park, kiedy kelnerka sobie
poszła, a Wu popijał wodę. Kilka kropel osiadło nad jego górną wargą, co
Chanyeol zauważył i podał mu chusteczkę. – Pytam jeszcze raz. Czemu jesteś
dzisiaj taki dziwny? To przez to spotkanie? Przez to, że Min się spóźnił?
Yifan westchnął, odstawiając wysoką szklankę na bok. – Nie. Po prostu
mam swoje problemy, to chyba normalne, nie? – powiedział, nie patrząc na niego.
Utkwił wzrok w kobiecie z dzieckiem, któremu właśnie zginął balonik. – Poza tym
trochę się stresowałem. Myślałem, że dłużej nam zejdzie. I, jak już mówiłem,
nie spałem najlepiej – dodałem, po czym wreszcie przeniósł zmęczony wzrok na
swojego towarzysza, który w przeciwieństwie do niego wręcz promieniał.
– No dobra… Wierzę ci – skomentował Chanyeol, bawiąc się brzegiem
serwetki. – Ale wiesz… gdyby było coś nie tak, to możesz mi o tym powiedzieć. W
końcu od tego są przyjaciele.
Przyjaciele. Yifan chciał
śmiać się z tego słowa. Nie byli przyjaciółmi. Już nie. Kiedyś może by mu
powiedział, że ma problem ze samym sobą. Nawet jeśli nie ujawniłby całej
prawdy, to pewnie i tak by mu ulżyło, a Chanyeol na dodatek pocieszyłby go
jakimiś słowami albo poklepałby go po ramieniu. Ale tak nie było.
Dlatego bardzo cieszył się, kiedy w końcu nadszedł dzień powrotu do
Stanów. Chanyeol oczywiście odwiózł ich na lotnisko, bo musiał pożegnać się z
Minseokiem. Wu niemal zwymiotował, widząc, jak się przytulają i całują.
Zaciskając dłonie w pięści, powtarzał sobie w głowie, że to on powinien
znajdować się na miejscu swojego szefa. Później śmiał się z tego, jak żałosny
był.
Miał wielkie postanowienie, że tym razem na zawsze zapomni o Chanyeolu
i oduczy się go kochać. Może będzie utrzymywał z nim kontakt, ale dopiero
wtedy, jak przekona się, że nie będzie chciał go pocałować, jak tylko na niego
spojrzy. A do tego była jeszcze daleka droga. Właśnie dlatego nie chciał się do
niego odzywać, gdy wróci do domu. I chciał wymazać wszystko to, co stało się
podczas jego pobytu w Korei.
Nocną rozmowę na dachu i pieprzony incydent z pocałunkiem, kiedy Park
wparował do jego pokoju pod pretekstem rozmowy. Całą tę tęsknotę, która
przyszła do niego, kiedy wcale jej nie chciał ani nie potrzebował.
3 miesiące później
– Hej, Kevin – odezwał się Minseok, wchodząc do gabinetu, w którym
pracował Wu. Na jego biurku piętrzyły się dokumenty, niektóre były
porozrzucane. Sam mężczyzna również wyglądał dość niechlujnie. Miał
rozczochrane włosy i rozpiętą koszulę, której rękawy podwinął. – Chyba
przeszkadzam. Przyjdę innym razem. – Już miał się wycofać, kiedy powstrzymał go
przemęczony głos.
– To coś związanego z robotą? – zapytał Yifan, odrywając wzrok od
laptopa. Miał mocno zaczerwienione oczy. Ostatnio dużo pracował. Starał się
bardziej niż zwykle. – Bo jeśli tak, to chyba od razu poproszę, żebyś mnie
zwolnił – westchnął, sięgając po kubek z kawą. Był pusty.
– Nie. Nie chodzi o pracę – odparł Kim, opierając się biodrem o biurko
z ciemnego drewna. – To sprawa prywatna.
– No, to słucham – odpowiedział Wu i przeciągnął się, posyłając
szefowi przepraszające spojrzenie.
– Chciałem dać ci zaproszenie na ślub.
Gdyby w tej chwili pił tę kawę, o której marzył jeszcze kilka sekund
temu, albo by się zakrztusił, albo oplułby nią wszystkie papiery. Teraz jedynie
cicho kaszlnął, próbując nie zachłysnąć się śliną. Spojrzał na swojego kolegę i
wyprostował się na obrotowym, wysłużonym krześle.
– Ślub?
– Tak. Ja i Chanyeol się pobieramy. Długo już jesteśmy razem, więc
myślę, że najwyższy czas, byśmy wymienili się obrączkami – powiedział Minseok,
uśmiechając się przy tym szeroko. Szczęście w czystej postaci rozmiękczało rysy
jego twarzy. – Więc chciałbym wręczyć ci zaproszenie. Nawet dwa zaproszenia. Na
ślub i na wieczór kawalerski. Ja organizuję jeden, a Chanyeol drugi. Od ciebie
zależy, na który pójdziesz. – Wzruszył ramionami i znowu się uśmiechnął. – Jak
uporasz się z tymi papierzyskami, wpadnij do mojego biura. Muszę wręczyć ci je
osobiście.
Bez słowa odwrócił się i pewnym krokiem wyszedł, pewnie spiesząc się
na lunch lub na kolejne spotkanie.
Yifan westchnął ciężko i przeczesał palcami włosy. Odkąd wrócił do
domu, nie wracał pamięcią do wydarzeń z Seulu. Opowiedział wszystko matce, po
czym starał się zapomnieć. Przez pierwszy miesiąc często płakał, ale obiecał
sobie, że się nie podda. Jako najmądrzejsze rozwiązanie wybrał rzucenie się w
wir pracy. Dzięki temu miał czas, by myśleć jedynie o liczbach, umowach,
klientach i kolejnych spotkaniach.
Cieszył się, bo to pozwoliło mu również uporządkować wszystkie dokumenty
i poprawić błędy, czym kiedyś niechętnie się zajmował. Wydawało mu się, że jest
w swojej pracy lepszy niż dotychczas.
Jak miał lepszy dzień, wychodził z kimś do baru albo na
niezobowiązujące spotkanie. Dwa razy zaprosił nawet sekretarkę na kawę, a ta mu
nie odmówiła. Nie wiedział jeszcze, czy coś z tego będzie i nie chciał robić
jej nadziei. Powiedział wprost, że jeszcze nie doszedł do siebie po ostatnim
związku i niczego nie obiecuje, jednak czuł w kościach, że sobie poradzi.
Zamierzał dać z siebie wszystko i jeszcze więcej.
Pora lunchu dobiegła końca, więc Yifan postanowił wybrać się do
gabinetu szefa. Zapukał trzy razy, jako że sekretarka jeszcze nie wróciła z
kawy i ploteczek z firmowego bufetu. Głos Minseoka pozwolił mu wejść, więc
nacisnął klamkę, a później wkroczył na miękki dywan, po którym szkoda mu było
stąpać w butach, ale cóż innego mógł zrobić.
– O, czyli nie utonąłeś w papierach – zażartował Kim, podnosząc się ze
swojego skórzanego fotela, który skrzypnął cicho. – Napijesz się czegoś? – spytał,
podchodząc do barku.
– Woda wystarczy – odparł Wu, spoglądając na szklany stolik, gdzie
stała karafka z ręcznie rżniętego kryształu w komplecie ze szklankami z tym
samym kwiatowym motywem.
– Jasne – mruknął Minseok, po czym bez słowa nalał im wody i zasiadł
na kanapie dopasowanej kolorystycznie do całego wystroju gabinetu. – Nie stój
tak – ponaglił, poklepując miejsce obok siebie.
Nieco zmieszany i zażenowany całą tą sytuacją Yifan przysiadł się do
niego, chwytając uroczą szklankę w dłoń. Pociągnął łyk i zaczął przyglądać się
wzrokowi na krysztale.
– Cieszę się, że przyjdziesz. Naprawdę. To dla mnie ważne – odezwał
się jego szef, zerkając na niego z ukosa. Wstał prędko, podszedł do swojego
biurka, wyjął z szuflady dwie koperty – beżową i bordową – a potem wrócił na
swoje miejsce i wręczył zaproszenia Yifanowi. – Tak jak mówiłem, możesz wybrać,
na który wieczór kawalerski chcesz pójść. Ja zapraszam bardzo serdecznie, ale
jak masz mnie już po dziurki w nosie, idź do Chanyeola. – Zaśmiał się.
Wu przez dłuższą chwilę przyglądał się kopertom w swoich dłoniach.
Dopiero kiedy udało mu się jakoś wyrwać z tego dziwnego transu, w jakim się
znalazł, otworzył jasną kopertę, a z niej wyjął składane na trzy części
zaproszenie. Wszędzie było pełno brokatu, róże i oczywiście symbol małżeństwa –
złote obrączki. Uśmiechnął się, chociaż dłonie lekko mu drżały. Przeczytał
treść, a później zabrał się za drugie zaproszenie.
To było bardziej krzykliwe. Pełne wydrukowanych balonów, kieliszków,
kolorowych plam mających imitować klubowe światła, krawatów, konfetti i boa z
piór. Było nieco kiczowate, ale jakie niby miało być?
Schował zaproszenia do kopert i położył je na stoliku, po czym dopił
swoją wodę.
– To ja już chyba pójdę – powiedział, odstawiwszy kryształową
szklankę, i wstał, a Minseok jedynie pokiwał głową.
Yifan był już przy drzwiach, już kładł dłoń na klamce, kiedy Kim nagle
się odezwał:
– Pojedziesz ze mną po Chanyeola na lotnisko, jak tu przyleci? –
zapytał.
– Jasne – odrzekł bez wahania Wu, nie chcąc sprzeciwiać się dobremu
koledze.
Chanyeol przyleciał do Ameryki dwa tygodnie przed wyznaczoną datą
zaślubin. Dzień ten był bardzo słoneczny, nawet skwarny. Yifan, jak obiecał,
udał się z Minseokiem na lotnisko, by wspólnie odebrać jego ukochanego.
Wydawało się, że jego szef był podekscytowany bardziej niż kiedykolwiek.
Chciało mu się śmiać, ale się powstrzymał.
Widok Chanyeola jakoś też nie zrobił na nim specjalnego wrażenia. Może
to dlatego, że później był umówiony na obiad z Hyemin, z tą samą sekretarką,
którą wcześniej nieśmiało zapraszał na kawę. Teraz nawet często pisali do
siebie smsy i wychodzili w weekendy. Yifan cieszył się. Mógł już śmiało
powiedzieć, że w końcu ruszył naprzód. A to już wiele dla niego znaczyło. Dla
jego matki zresztą też.
– Cześć, Yifan – zawołał Chanyeol, machając z daleka do dawnego
przyjaciela, podczas gdy jego narzeczony rozpaczliwie przyciągał go do
pocałunku. Cmoknęli się szybko, nie chcąc robić zbytniego zamieszania.
– Yifan? – zdziwił się Minseok, kiedy już stanął z boku. – Przecież to
Kevin!
Park zaśmiał się niezręcznie, drapiąc się po karku. – No, tak. Wiesz,
jak byliśmy mali, to Kevin i ja się przyjaźniliśmy. I wtedy miał na imię Yifan.
Mówiliśmy ci kiedyś o tym. – Wzruszył ramionami. – Został mi stary nawyk i
tyle. Ale Kevin brzmi lepiej – przyznał, po czym wszyscy trzej ruszyli w stronę
samochodu Kim.
Tydzień później miały odbyć się oba wieczory kawalerskie. Wu dość
długo i intensywnie zastanawiał się, na który pójść. Najpierw chciał pójść do
Minseoka, bo tam było po prostu bezpieczniej, tam nie było Chanyeola, który
nagle mógłby znowu wywrócić cały jego świat do góry nogami. Później zdecydował,
że pójdzie do Parka, bo dawno go nie widział, chciał pożegnać jego niezamężny
stan i zwyczajnie spędzić czas z przyjacielem (nawet jeśli miała to być impreza
w klubie ze znajomymi, a przyjaciel był raczej eks-przyjacielem). Hyemin
podpowiedziała mu, że drugi wybór jest lepszy. A on jej posłuchał.
Nie chciał ubierać się w zbyt luźnym stylu, bo wyszedłby na jakiegoś
szczyla, który przyszedł się nachlać. Nie chciał też zakładać nic nazbyt
formalnego, bo wtedy pokazałby się jako sztywniak. Skontaktował się więc z
kumplami, którzy organizowali Chanyeolowi wieczór kawalerski i Wonho doradził
mu, żeby po prostu wyglądał jak człowiek; przecież pewnie i tak się upiją i nie
będą pamiętać połowy rzeczy.
Idąc tym tropem, Yifan wcisnął się w jakieś czarne spodnie i prostą
koszulkę z niezbyt krzykliwym napisem. Nie zapomniał jednak o zegarku, drogich
perfumach i idealnie ułożonych włosach. Mimo wszystko zamierzał pokazać się
Chanyeolowi z jak najlepszej strony. Bo w końcu wyszedł na prostą i już mu na
nim nie zależało. Ani trochę.
Zamówił taksówkę na dwudziestą. Impreza miała rozpocząć się godzinę
później, ale trochę wcześniej umówili się z chłopakami, że jeszcze sprawdzą,
czy wszystko jest odpowiednio przygotowane. Bali się, że coś może pójść nie
tak, nawet jeśli wszystko sprawdzili uprzednio po trzy albo i pięć razy.
Po dotarciu pod klub Yifan zobaczył kilku znajomych palących przy
wejściu. Przywitał się z nimi machnięciem ręki. Czekali jeszcze na parę osób.
Łącznie miało ich być piętnastu, razem z Chanyeolem.
Wkrótce pety poleciały na chodnik, a oni weszli do środka. Po dwa razy
sprawdzili sprzęt i wszystkie przygotowane atrakcje. Nic nie miało ich
zaskoczyć.
Jak tylko Chanyeol zjawił się kilka minut po dwudziestej pierwszej,
impreza z miejsca się rozpoczęła. Mieli wynajętego DJ’a, więc nie musieli
zajmować się muzyką. Przygotowali też tort dla przyszłego pana młodego, z
którego wyszedł roznegliżowany i bardzo przystojny mężczyzna. To był pomysł
Wonho.
Zabawa trwała w najlepsze. Wszyscy tańczyli, śpiewali, śmiali się.
Oczywiście nie obyło się bez żartowania z Chanyeola, który co jakiś czas albo
czerwienił się po same końce uszu, albo udawał, że nie słyszał przytyku. Yifan
raczej trzymał się z boku. Na początku porozmawiał przez chwilę ze swoim starym
przyjacielem, a później jedynie zerkał na niego, jakby go pilnował. Nie chciał,
żeby Park popełnił jakieś głupstwo, mimo że już nie łączyła ich taka relacja
jak kiedyś.
Jakoś po drugiej Yifan był już mocno wstawiony, ale nie zamierzał
wracać do domu. Tylko frajerzy wychodzą pierwsi. A jak do tej pory jeszcze nikt
nie opuścił klubu. Wu stał więc przy schodach prowadzących na górę, gdzie
znajdowały się pokoje, które wynajęli na wypadek, gdyby żaden z nich nie był w
stanie zadzwonić po taksówkę czy kogoś, kto mógłby odwieźć ich do domu.
Niebieskie i czerwone stroboskopowe błyski oświetlały poruszające się
na parkiecie ciała wśród konfetti i balonów. Ktoś siedział przy barze. Yifan
starał się odszukać wzrokiem Chanyeola, ale ten zniknął mu z pola widzenia.
Wzruszył ramionami. Może poszedł do toalety. Wu dopił drinka i zaraz podskoczył
na dźwięk czyjegoś głosu.
– Czemu podpierasz ścianę? Przecież się nie przewróci – to był Park.
Uśmiechał się szeroko, a jego spojrzenie było rozmyte. Był pijany.
– Jakoś tak… – odparł Yifan, rozglądając się dookoła, szukając
wymówki. – Nie mam ochoty tańczyć – westchnął, zerkając na czarnowłosego, który
stał z dłońmi w kieszeniach spodni.
I to jedno spojrzenie wystarczyło. Nieświadomie zbliżyli się do
siebie. To Wu jako pierwszy zrobił krok i objął ciepły policzek Chanyeola swoją
szorstką dłonią. Nim się zorientował, już się całowali. Na uboczu. Z dala od
oczu pozostałych członków zabawy.
Po omacku wspięli się po betonowych jakby niewykończonych schodach.
Chanyeol raz się potknął i prawie ugryzł go w wargę. Zaśmiali się cicho. Tym
razem Yifan złapał Parka za rękę, ciągnąc go powoli na górę. Mieli nadzieję, że
nikt nie zauważył ich zniknięcia. Zresztą, kto by się nimi przejmował, kiedy
był alkohol i dobra muzyka.
Wpadli do pierwszego z pokoi i zamknęli za sobą drzwi. Tak odruchowo.
Chanyeol na moment przejął inicjatywę, przyciskając Wu do ściany. Wsunął dłonie
pod jego koszulkę, by po chwili rzucić ją na podłogę. Nie miał czasu podziwiać
smukłego ciała, liczyło się tylko to, co ich tu przyprowadziło.
Gdy uderzył plecami o niezbyt miękki materac, jęknął cicho. I to wcale
nie z tego powodu, ale dlatego, że Yifan potarł kolanem jego krocze. Czuł już
lekki dyskomfort w spodniach. Objął dawnego przyjaciela za kark, przyciągając
go mocniej do siebie. Gdy wargi tamtego zaczęły powoli wędrować po jego
spoconej szyi, nachylił się do jego ucha.
– Tęskniłem – wymruczał Chanyeol, przeczesując palcami włosy Wu.
Pociągnął go lekko za końcówki, co sprawiło, że zaraz patrzyli sobie w
oczy. Wymienili się szerokimi, stęsknionymi uśmiechami, które w tamtej chwili
znaczyły więcej niż jakiekolwiek słowa.
Później wszystko toczyło się bardzo szybko. Niemal zerwali z siebie ubrania,
rzucając je na podłogę. Gdzieś po drodze śmiali się z siebie, nie mogąc zdjąć
spodni, bo zapomnieli o butach. Jednak i z tym się uporali i już w samej
bieliźnie rzucili się na środek niewygodnego łóżka, które skrzypiało, gdy
gdzieś mocniej się nacisnęło.
Yifan nie był onieśmielony bliskością Chanyeola. Nawet jeśli już jakiś
czas nie był z facetem, nie miał się czego wstydzić. On też tęsknił za Parkiem.
Za jego dużymi, mądrymi oczami, które były najpiękniejsze, kiedy się śmiały. Za
jego odstającymi uszami, z których dzieci śmiały się w podstawówce. Za nim
całym. Teraz miał go przy sobie i zamierzał wykorzystać tę okazję w stu
procentach.
– Pospiesz się – wymamrotał Chanyeol, gdy Wu trochę za długo całował
jego brzuch.
Yifan odruchowo zajrzał do nocnej szafki stojącej przy łóżku. Znalazł
w środku jedynie prezerwatywy i zastanawiał się, jak sobie poradzą, ale Park
szybko go uspokoił. Powiedział, że dadzą sobie radę, bo on jest przygotowany na
wszystko. Zaśmiał się po tych słowach i odrzucił głowę na miękką poduszkę.
Z początku było ciężko. Wu widział, że sprawia Chanyeolowi ból, ale
tamten złapał go z całej siły za przedramiona, patrząc z uporem. Zmarszczył
przy tym brwi, jakby miał się obrazić, gdyby tylko Yifan go w tej chwili
zostawił.
A on ucałował zmarszczkę na jego czole i pogłaskał go po policzku,
czekając, aż czarnowłosy się przyzwyczai. Przytulił go do siebie. Całował jego
nagie, ciepłe ramię. Wdychał jego słodki zapach, który nie był obciążony
drogimi perfumami. Smakował jego skórę wargami. Szeptał mu do ucha czułe słowa.
Kiedy wreszcie poruszył biodrami, był to wolny, niemal niezauważalny
ruch, a jednak Chanyeol sapnął cicho, zaciskając dłonie na przedramionach
Yifana. Zamknął oczy, jakby chciał odpędzić ból, który nadal go dręczył. Po
chwili jednak jakby się rozluźnił i odetchnął cicho, rozchylając powieki. Wu
posłał mi lekki uśmiech, po czym ucałował jego wargi, co spotkało się z
aprobatą w postaci przedłużonego pocałunku.
Nie spieszyli się. I choć kręciło im się w głowach od alkoholu i nadmiaru
wrażeń, byli w stanie patrzeć sobie w oczy, uśmiechać się do siebie czule, gdy
tylko mogli. Kiedy Park jęknął cicho i całkiem niespodziewanie, Yifan poczuł
dreszcz na całym ciele. Byłby skłamał, gdyby powiedział, że nie chciał tego
kiedyś usłyszeć. Już jako nastolatek na to czekał, a teraz było to jakieś
głębokie marzenie, o którym nawet nie wiedział, jak był trzeźwy i przy zdrowych
zmysłach.
– Szybciej… – wymruczał Chanyeol tuż przy wargach swojego dawnego
przyjaciela, a kiedy tamten spełnił jego życzenie, jego jęki stały się częstsze
i o wiele głośniejsze.
To bardzo podobało się Yifanowi, który stał się śmielszy. Pewniej
trzymał go za biodro, wbijał w nie palce, nawet jeśli wiedział, że zostawi po
sobie fioletowe ślady. Chciał po prostu czuć, że w tej chwili Park należy do
niego. Nic innego nie miało dla niego znaczenia.
Duże dłonie Chanyeola przesuwały się po szyi Wu, ciągnąc krótkie
włoski na jego karku. Czasami lekko drapał go paznokciami, przez co to Yifan
pomrukiwał albo wzdychał. Byli pijani. Nie myśleli o konsekwencjach, o tym, co
będzie jutro. Liczyło się tylko to, że byli w tym momencie razem.
Oddychali tym samym powietrzem. Dzielili się swoim ciepłem,
bliskością. To była intymna chwila, którą powinni przeżyć już dawno temu. Nic
nie powinno ich rozdzielać. Żaden człowiek. Żadne wydarzenie. Na pewno nie
ogromna odległość. Żadne kłamstwa. Powinni być ze sobą przez cały ten czas.
Gdy obaj czuli, że są tuż tuż od szczytu rozkoszy, Chanyeol objął
Yifana mocniej nogami w pasie, przyciągając go do siebie tak blisko, jak tylko
był w stanie. Słowa, które uciekały spomiędzy jego ust, były niezrozumiałe.
Mieszały się z jego westchnięciami, zlewały się z pocałunkami, znikały między
kolejnymi jękami ich obu. Wu z coraz większą siłą wciskał palce w wystające
kości, jakby w ten sposób chciał pokazać, jak dobrze mu jest.
W tym najbardziej kluczowym
momencie złączyli swoje wargi w spragnionym pocałunku. Yifan doszedł pierwszy,
a Park niedługo po nim, przyciskając go do siebie, jak gdyby od tego zależało
jego życie.
Trwali w tej pozycji, dopóki ich oddechy znowu nie wróciły do
normalności, a im nie zaczęło się robić zimno. Doprowadzili się do porządku,
nie zamieniając ze sobą słowa. Wsunęli się pod kołdrę dosyć szybko. Chanyeol
zupełnie odruchowo położył głowę na piersi Yifana, a on delikatnie ułożył dłoń
na jego biodrze, które jeszcze chwilę temu tak mocno ściskał. Zasnęli zmęczeni
imprezą i niespodziewanym seksem. Nawet nie słyszeli muzyki na dole. Zupełnie
zapomnieli o otaczającym ich świecie.
Gdy się obudził, Yifan czuł, jak pulsuje mu głowa. Bał się otworzyć
oczy, żeby nie poraziło go słońce, dlatego na razie leżał bez ruchu,
rozpamiętując poprzednią noc. Nie miał w głowie zbyt wielu wspomnień. Nie bawił
się tak dobrze, jak planował, ale pamiętał, że zakończył tę noc w bardzo
przyjemny sposób.
Chłopak, z którym skończył w łóżku, był dobry. Wciąż miał w głowie
jego zapach i dotyk, tak dziwnie znajome i jednocześnie obce. Jeszcze teraz
czuł jego nogę przerzuconą przez swoje biodro.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ktoś naprawdę trzyma nogę na
jego biodrze. Czyjeś włosy połaskotały go w nos, aż prychnął zaskoczony.
Otworzył prędko oczy, chcąc wiedzieć, dlaczego nie jest sam i gdzie w
ogóle jest, bo miał wrażenie, że na pewno nie leży w swoim łóżku. Było za twarde.
Prawie krzyknął z przerażenia, gdy zobaczył obok siebie czarną,
rozczochraną czuprynę i nagie, śpiące ciało. Przyjrzał się uważniej i zaraz
dotarło do niego, że doskonale zna tę osobę. Przełknął ślinę. Nie wierzył. To
nie mogło stać się naprawdę.
Potrząsnął Chanyeola za ramię, chcąc go obudzić. Ten tylko burknął coś
pod nosem, próbując wtulić się w brzuch Yifana, ale było mu trudno. Przesunął
się, przykładając twarz do przesiąkniętej zapachem alkoholu poduszki. Wu znów
szarpnął go za ramię. Tym razem o wiele mocniej. Był zdenerwowany.
– Chanyeol, kurwa, wstawaj. Natychmiast! – krzyknął, prawie wyskakując
z łóżka. Zaczął biegać po pokoju, szukając swojej bielizny i spodni. –
Chanyeol, słyszysz?!
Park raptownie się wyprostował, rozglądając się dookoła. Jego twarz
była ozdobiona wyrazem zdezorientowania. Rzeczywistość uderzyła go dopiero po
chwili. I gdy Yifan w pośpiechu się ubierał, panikował i zastanawiał się, jak
wyjaśnić tę sytuację, on siedział z podciągniętymi pod brodę kolanami, jakby
nie docierało do niego to, co się stało. Oddychał ciężko, obejmując nogi
długimi rękami. Oparł czoło o kolana, a później kilka razy pokręcił głową.
Wu usiadł na łóżku i położył dłoń na nagim, lecz wciąż ciepłym
ramieniu. Chanyeol wzdrygnął się, zrzucając jego rękę, jakby się brzydził, choć
w nocy tak chętnie oddawał mu swoje ciało. Podniósł niepewnie wzrok, czekając
na gotową odpowiedź, mimo iż nie padło jeszcze pytanie, które obaj mieli na
końcu języka.
– Co teraz zrobimy? – jako
pierwszy wypowiedział te słowa Yifan. Chanyeol wzruszył ramionami. To
zirytowało biznesmena. – Kurwa, Chanyeol, myśl, a nie udawaj, że masz to
wszystko w dupie. Bo to tak samo twoja wina. Do niczego cię nie zmuszałem. –
Yifan prawie warczał. Zupełnie jakby to on miał za tydzień stanąć w urzędzie
stanu cywilnego i przyrzekać dozgonną miłość i wierność.
– Nie krzycz tak. Łeb mi pęka – odpowiedział spokojnie Chanyeol.
Wyciągnął rękę po koszulkę, która jakimś cudem zawiesiła się na nocnej lampce
stojącej na szafce przy łóżku. – Wiem, że to też moja wina. Nie musisz mi o tym
przypominać – wytłumaczył się, wciągając ubranie przez głowę. – Przesadziliśmy
z piciem. – Wzruszył ramionami, a później sięgnął po telefon. – Minseok do mnie
dzwonił… A Wonho pisał, pytał, gdzie jestem. – Zaśmiał się. – O ciebie też
pytał.
– Przestań się śmiać i lepiej zastanów się nad tym, jak wytłumaczymy
Minseokowi, że spędziliśmy razem noc i to nie na pogaduszkach o starych
czasach. – Yifan wstał i zaczął nerwowo krążyć po pokoju.
Dopiero teraz Chanyeol wyszedł z łóżka, wciągnął na siebie bieliznę,
którą nosił poprzedniego wieczoru, oraz spodnie i z powrotem przysiadł na
łóżku, wpatrując się w okno. Miało dzisiaj świecić słońce, a jednak niebo było
jakieś szare. Zbierało się chyba na deszcz. Westchnął, zaciskając dłonie na materacu.
Czuł unoszący się w powietrzu smród alkoholu i potu. Wiedział, że to, co
wydarzyło się między nimi w nocy, nie było snem.
– Nie musimy mu nic mówić – odparł spokojnie, choć kłykcie aż mu
pobielały.
Wu zatrzymał się nagle.
– O tym nie pomyślałem – przyznał, po czym podszedł do Parka i zajął
miejsce obok niego. – Pytanie tylko, czy to na pewno dobre rozwiązanie.
– To jest kurewsko paskudne rozwiązanie, ale nie widzę w tej
chwili innego. – Wzruszył ramionami. – Chyba że wpadnę do niego do biura i powiem
mu: „Hej, kochanie, wiesz, co? Przespałem się z Kevinem tydzień przed naszym
ślubem, ale w sumie byliśmy pijani i to wcale nic dla mnie nie znaczyło, więc
możesz uznać, jakby tego nie było”? Jak myślisz, co wydaje się gorsze?
Biznesmen przełknął ślinę, rozglądając się nerwowo dookoła. Postukał
stopą w ziemię, po czym kolejny raz spojrzał na Chanyeola.
– Powiedz mu, że poszedłem cię odprowadzić na górę, a potem obaj
zasnęliśmy w tym pokoju – stwierdził po namyśle, a Park pokiwał na to głową.
– To nie jest zły pomysł – skwitował czarnowłosy, sięgając po swoje
buty. W tej samej chwili zadzwonił jego telefon. Odebrał od razu. – Tak?
Właśnie wstałem – odpowiedział niezręcznie. Yifan był pewien, że rozmawia ze
swoim przyszłym mężem. – Okej. Zaraz będę. Do zobaczenia, Min. Kocham cię.
– Minseok? – W odpowiedzi Park skinął głową. – Powiedz, że dobrze się
bawiłem i pozdrów go ode mnie. Ja też będę się zbierał.
– Yifan… – zaczął Chanyeol, stojąc przy drzwiach.
– Tak?
– Zapomnijmy o tej nocy, dobrze? Nie było tego. Przyśniło się nam.
– Jasne. Nie martw się niczym. – Yifan uśmiechnął się do niego
pokrzepiająco. – Wszystko będzie dobrze. Widzimy się w sobotę, tak?
– Tak. Oczywiście. Ubierz się ładnie, żebym nie musiał się wstydzić –
zażartował czarnowłosy, po czym wyszedł, zostawiając po sobie jedynie głuchy
odgłos zamykanych drzwi.
Do czwartku Yifan przestał mieć wyrzuty sumienia. Nikomu nie pisnął
ani słowa o tym, co się stało, nikt też o nic szczególnie nie dopytywał, więc
uznał, że do niczego nie doszło. Sprawa rozmyła się w powietrzu. Życie toczyło
się dalej. Sobota zbliżała się wielkimi krokami, a wtedy już definitywnie
niechciany akt z ich życia miał zostać wymazany na zawsze. Jakby naprawdę był
tylko niedobrym snem.
Kiedy Wu miał wychodzić na lunch ze swoją dziewczyną, ktoś zapukał do
drzwi jego gabinetu. Zaprosił niespodziewanego gościa do środka. Zamierzał
przełożyć to spotkanie, bo spodziewał się, że nie będzie to nic ważnego.
Pomylił się jednak.
Do środka wszedł Chanyeol. Nie przypominał samego siebie. Miał
rozczochrane włosy, podkrążone i zaczerwienione oczy, ubrany był też w byle co.
Yifan wstał, przełykając głośno ślinę. Nie wiedział, co sprowadziło tu dawnego
przyjaciela, ale po jego wyglądzie wydawało mu się, że to nic dobrego.
– Widzę, że przygotowania do ślubu idą pełną parą, co? Nie śpisz już
przez to po nocach, hm? Nie powinieneś się aż tak przejmować. Wszystko pójdzie
świetnie, zobaczysz. – Sięgnął po szklankę i nalał sobie wody.
– Ślub się nie odbędzie – oznajmił spokojnym, nieco schrypniętym głosem
Park, a Wu prawie wypuścił szkło z ręki. Zakrztusił się. – Ślub się nie
odbędzie – powtórzył niczym echo czarnowłosy, a potem zwalił się na fotel,
który stał przed biurkiem.
– O czym ty mówisz? – zapytał Yifan, kucając przed nim.
Patrząc na poszarzałą twarz, zobaczył na niej zaschnięte łzy. Wkrótce
dostrzegł też świeże krople powoli staczające się po policzkach Chanyeola.
Położył dłoń na jego kolanie i potrząsnął nim, jednak ten wcale nie zareagował.
Park wpatrywał się gdzieś w przestrzeń. Po jakimś czasie jednak jakby doszedł
do siebie i skierował zmęczone spojrzenie na Yifana. Niepewnym ruchem złapał go
za rękę.
– Nie mogłem tego znieść. Powiedziałem mu wszystko – wyznał cicho, a
Wu sapnął z wrażenia. Wiedział, co to oznaczało. Miał coś powiedzieć, ale
Chanyeol go uprzedził. – Zerwaliśmy zaręczyny. Ślubu nie będzie, ale do fuzji
naszych firm i tak dojdzie. Po prostu… podpiszemy ten papierek, nie
przyrzekając sobie wiecznej miłości. – Zaśmiał się, co w tej chwili zabrzmiało
wstrętnie.
– Ja też mam przerąbane, prawda? Muszę spakować swoje rzeczy, pewnie
nie dostanę dobrej oceny pracownika, więc-
– Nie, Yifan. – Zaskoczony biznesmen spojrzał na niego, unosząc brwi z
zaskoczenia. – To… Powiedziałem Minseokowi o wszystkim. O nas w
przeszłości, o tym, że mnie zostawiłeś, o twoim pobycie w hotelu, tamtym
pocałunku, o sobotniej nocy…
– Dlaczego? – Wu nie mógł uwierzyć, dlaczego Chanyeol zniszczył coś,
na czym przez długi czas mu zależało. – Dlaczego to zrobiłeś?
Park znów przeniósł wzrok gdzieś w dal, jakby musiał odbyć wewnętrzną
debatę z samym sobą. Nie można mu było przeszkadzać. Szukał słów, którymi
mógłby wyrazić to, co chciał. Znalazł je już moment później, bo spojrzał na
Yifana i nawet uśmiechnął się, ale bardzo nieznacznie.
– Bo cię kocham, Fanfan – powiedział drżącym tonem. – Zrozumiałem to
dopiero teraz. Moje uczucie do ciebie nigdy nie wygasło i… wiem, że twoje do
mnie też nie. Mam rację? – Yifan bez zastanowienia pokiwał głową. – Jak
przyjechałeś do Seulu, zacząłem się czuć inaczej. Ta rozmowa na dachu uświadomiła
mi, że naprawdę za tobą tęskniłem. Sądziłem, że nie mamy już żadnych szans,
dlatego siedziałem cicho, ale… Ale ta sobota zmusiła mnie do myślenia. Owszem,
chciałem zapomnieć, ale nie potrafiłem, dlatego wyznałem Minseokowi całą
prawdę.
Yifan był jednocześnie przerażony i szczęśliwy. Bardzo zaskoczyła go
postawa i uczucia Chanyeola. Nie spodziewał się, że stanie się coś, o czym nie
marzył nawet w najpiękniejszych snach. Spojrzał czarnowłosemu w oczy, a kąciki
jego ust uniosły się ku górze. Nie był niczego pewien. Wiedział jedynie, że
chce zacząć z nim jeszcze raz. Otworzył usta, jednak nie było mu dane nic
powiedzieć.
– Nie musisz pytać – powiedział cicho Park, po czym nachylił się, by
czule pocałować go w usta.
W końcu Yifan przyklęknął, wtulając się w brzuch Chanyeola, a on zaś
wplótł palce w jego włosy i głaskał go po głowie. Nie zorientowali się, kiedy
zaczęli płakać. Nie zwracali uwagi na dzwoniący telefon biznesmena.
– Kocham cię – wymamrotał Wu, a jego głos został stłumiony przez bluzę
Parka.
– Ja ciebie też
– odparł Chanyeol i pociągnął nosem. – Ja ciebie też.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz