– Twoja mama jutro tu przyjdzie – oznajmił
Chanyeol przy kolacji, a Baekhyun zesztywniał, zaraz jak usłyszał te słowa.
Podniósł na niego zagubione spojrzenie,
przestając przeżuwać kęs, który miał w ustach. Zamrugał kilkukrotnie, jakby to
mogło zmusić Parka do powiedzenia czegoś więcej. On jednak nie patrzył na
starszego. Dziarsko zajadał przygotowane wcześniej kluski. Od samego rana nie
miał nic w ustach prócz wody i herbaty, dlatego jego żołądek domagał się
uzupełnienia braków.
– Co masz na myśli? – spytał wreszcie malarz,
grzebiąc bezsensownie pałeczkami w swojej miseczce.
– To, co powiedziałem. Dzwoniła przedwczoraj
i mówiła, że chce z tobą porozmawiać. Ponoć obiecałeś jej, że zastanowisz się
nad poprawą waszych relacji. Prawda to? – Brunet przerwał na moment posiłek,
opierając brodę na złożonych dłoniach.
– Tak – mruknął Byun, zaciekle wpatrując się
w delikatny wzorek na brzegu naczynia.
– A co postanowiłeś, jeśli mogę o to zapytać?
– Wolałbym ci nie mówić. Może po rozmowie z
matką dam ci znać – skłamał Baekhyun, uśmiechając się szeroko i fałszywie.
Tak naprawdę chciał krzyknąć, że ma ją
gdzieś. Owszem, przeprosiła go, ale to nie zmieniało w jego życiu nic.
Postanowił jej wybaczyć, ale nie potrafił zapomnieć, że zrobiła z jego życia
chwiejącą się ruinę, strąciła go na samo dno. Nie przemyślał jej słów, nie
zrealizował jej prośby, nie dotrzymał obietnicy. W ogóle o tym nie myślał. Przez
ostatnie dwa tygodnie, które spędził w szpitalu, toczył długie i trudne rozmowy
ze swoją lekarką, jednak tym razem nie odważył się jej uderzyć. Mimo wszystko
nie chciał, by przez niego została łysa albo miała siniaki. Nie chciał też
odczuwać tej cholernej pustki w głowie, jaką miał po wstrząsającym zastrzyku.
Ci, z którymi mieszkał w pokoju, nadal się
nim nie przejmowali. Niekiedy rzucali mu pełne pogardy czy żalu i współczucia
spojrzenia, lecz nie śmieli się go zaczepiać. Wiedzieli, co stało się Hyeon
Joo, bo wieści tam rozchodziły się z prędkością błyskawicy. Narażanie się więc
nie było im w smak. Chcieli wyjść cali i „zdrowi”. Nie potrzebowali, żeby jakiś
kolejny czubek przyprawił ich o
złamaną rękę, bo o to sami mogli się zatroszczyć niektórzy z nich.
– Jak sobie chcesz – odparł niespodziewanie
Chanyeol, wracając do jedzenia.
Gdy już wszystkie brudne i opróżnione naczynia
zniknęły ze stołu, czarnowłosy wyjął z szafki reklamówkę, a z niej kilka małych
opakowań opisanych najdziwniejszymi nazwami pod słońcem. Wycisnął dwie małe
tabletki i podsunął je Baekhyunowi wraz ze szklanką wody. Niepewnym ruchem ręki
zachęcił go do spożycia lekarstw, ale tamten nawet nie kwapił się, by na nie
spojrzeć. Uznał, że nie zasłużyły choćby na sekundę pogardy.
– Skąd to masz? – spytał w zamian, głosem
pustym i głuchym.
– Jak odniosłem pudła do piwnicy, skoczyłem
do apteki. – Park wzruszył ramionami, przysuwając tabletki jeszcze bliżej. –
Idę się umyć, a ty masz to wziąć, okej? – Poczekał, aż malarz pokiwa głową, po
czym odszedł ze słabym uśmiechem ulgi na wargach.
Marszcząc brzydko nos, Byun zrobił, co miał
zrobić, wypił szklankę wody i odstawił ją do zlewu, a później udał się na
chwilę do salonu. Jeszcze raz spojrzał na choinkę, którą wspólnie przystroili.
Światełka pięknie mieniły się w mroku pokoju. Podszedł bliżej i uśmiechnął się
lekko. Z tyłu dostrzegł niemrawo tkwiącego kwiatka, którego po chwili popchnął
nieco bardziej w głąb, aby nie zastawiał świątecznego drzewka. Prędko udał się
do sypialni.
Był zmęczony. Pobytem w szpitalu. Udawaniem.
Myśleniem. Walką. Rozmową z Chanyeolem. Faktem, że jutro zobaczy swoją matkę.
Niedotrzymaniem obietnicy.
Usiadł na brzegu łóżka, a później bezmyślnie
walnął się na plecy. Bez przekonania wpatrywał się w sufit, a do jego głowy
napłynęły wspomnienia sprzed miesiąca. Wtedy również wodził wzrokiem po
bielonym stropie, jakby nigdy nic. Zamknął oczy, odpychając niechciane myśli.
Skupił się na tym, że jest teraz w ciepłym, bezpiecznym miejscu i nic mu nie
grozi. W szpitalu bowiem bał się, że ktoś mu coś zrobi. Nie umknęły jednak jego
uszom śliskie plotki, że to jego większość się bała. Zaśmiał się pogardliwie.
Jakiś czas później ciepła woń wanilii
rozpłynęła się po pomieszczeniu i Baekhyun zmusił się, by otworzyć oczy. Brunet
stał w pobliżu, zamaszystymi ruchami wycierając mokre włosy. Zerknął na Byuna,
który wyglądał jak zaspane szczenię i uśmiechnął się delikatnie, poniekąd
czarująco.
– O czym myślałeś? – spytał Park, zmierzając
w kierunku szafy.
Zamiast odpowiedzieć, malarz wpatrywał się w
jego lekko umięśnioną sylwetkę, gdy zrzucił z ramion gruby szlafrok, a później
zakładał zwykłą bawełnianą koszulkę i spodnie od dresu. Gdy odwrócił się z
wyczekującym wyrazem twarzy, Baekhyun odchrząknął głośno i odwrócił wzrok
niemal przyłapany na gorącym uczynku. Przypomniał sobie pytanie, które zawisło
między nimi niby niewidzialna mglista powłoka.
– O niczym – odburknął jasnowłosy,
przewracając się na brzuch.
◄►
Nazajutrz rano Baekhyun obudził się z
oczywistym bólem głowy. Jak tylko otworzył oczy, prychnął pod nosem. Zerknął na
bruneta, który leżał tuż obok. Przykryty, a raczej zawinięty był w drugą
kołdrę, a jego pierś rytmicznie unosiła się i opadała. Nawet to nie pozwoliło
starszemu uspokoić myśli. Za kilka godzin miał znów zobaczyć swoją matkę. Tym
razem był bardziej tego świadom niż wcześniej. Westchnął ciężko, przenosząc
wzrok na okno. Niebo było szare, śnieg miał spaść po raz kolejny.
Przeciągnąwszy się, mężczyzna wstał i powoli
podreptał do łazienki. Lodowatą wodą przemył zaspaną twarz i osuszył ją
ręcznikiem, nie patrząc na siebie w lustrze, chociaż pokusa była bardzo wielka.
Miał jednak wrażenie, że zwymiotowałby, widząc choćby swoje oczy. Za bardzo
przypominały mu rodzicielkę. Dlatego kiedyś tak bardzo ich nienawidził.
Idąc do kuchni, by napić się choćby wody,
natknął się na Chanyeola, który przed chwilą wstał. Czarnowłosy przetarł oczy,
przywitał się i posłał mu szeroki uśmiech. Razem zasiedli przy stole, wpatrując
się w siebie badawczo.
Szukając najmniejszych oznak podenerwowania,
Park przyglądał się oczom i dłoniom Baekhyuna. Co nieco wiedział o tym, jak
rozpoznać nadmierne zdenerwowanie, lecz niczego takiego nie dostrzegł, dlatego
w duchu odetchnął z ulgą. Ziewnął jeszcze szeroko, po czym wstał, by zaparzyć
sobie kawy, a starszemu herbaty. Nie patrzył na niego, a mimo to czuł na sobie
jego palący wzrok.
Nim brunet poderwał się z miejsca, malarz
starał się wyszukać w jego twarzy odpowiedzi na niezadane pytania, które
wkrótce miały się pojawić. Nie zdążył otworzyć ust, a Chanyeol stał już przy
szafce, wesoło hałasując kolorowymi kubkami i czajnikiem. Westchnął, wlepiając
w niego zamyślone spojrzenie. Doskonale wiedział, że młodszy nie przybiegnie mu
z pomocą podczas wizyty matki, więc nie rozumiał, dlaczego próbował go o to
niemo prosić.
– Chcesz płatki? – zapytał nagle czarnowłosy,
jego głos był nadal przyozdobiony resztkami snu ujawniającymi się w postaci
przyjemnej chrypki.
– Uhm. – Mruknął Byun, opierając brodę na
dłoni.
Przez zbyt długi moment przypatrywał się
zajętej sylwetce Parka i leciutko uśmiechnął się do siebie. Wstyd mu było się
przyznać, lecz trochę do tego przywykł. Robiło mu się nieco milej, kiedy widział
Chanyeola przy kuchence czy lodówce. Gdzieś głęboko w sobie czuł, że ktoś się o
niego troszczy, ktoś się nim przejmuje, jednakże zabijał te myśli tak szybko
jak zgniata się mrówkę beztrosko wędrującą po stole, nieświadomą straszliwego
zagrożenia.
– Smacznego. – Porcelanowa miseczka z
ciekawym kwiatowym wzorkiem na brzegu stanęła przed Baekhyunem, a on był w
stanie jedynie kiwnąć głową.
Sięgając cicho po łyżkę, malarz znów
westchnął ciężko. Skłamałby, mówiąc, że się boi. Był bliski paniki, a jedyną myślą,
która przynosiła ukojenie jego ciału, była ta, że nic złego nie może mu się już
stać. Matka nie mogła go nigdzie wyrzucić, nie mogła go zniszczyć, nie mogła
zepchnąć go na samo dno, bo już po nim stąpał. Była w stanie jedynie posłać go
do diabła, ale wówczas on by się odwdzięczył.
Wkładając do ust już czwartą łyżkę
rozmokniętych płatków kukurydzianych, nawiedziła go fala mdłości. Byłby
zwymiotował, lecz powstrzymał się, a później zaczął krztusić. Prędko złapał za
kubek z herbatą, jednak ta była za gorąca, by mógł się jej napić. Chanyeol
zareagował w porę. Nalał do szklanki zimnej wody i podał ją jasnowłosemu,
jednocześnie delikatnie poklepując go po plecach. Baekhyun duszkiem wypił wodę
i odetchnął. W oczach stanęły mu łzy. Drżącą dłonią przesunął do szyi.
Definitywnie bolało go gardło.
– Przepraszam – wykrztusił zmęczonym tonem. –
Chyba nic więcej już nie zjem. – Spuścił wzrok, zaciskając bezradnie dłonie na
kolanach.
– W porządku. Wypij herbatę. Tylko się nie
poparz i nie zakrztuś. Przyniosę lekarstwa.
Byun zadrżał mimowolnie na wspomnienie o
odrażających specyfikach. Kątem oka widział, jak Park wyciska kolejne tabletki.
Gdy przyniósł mu je z uśmiechem zachęty na twarzy, malarz chciał zwymiotować.
Nie zrobił tego. Pokiwał tylko głową. Postanowił poczekać, aż czarnowłosy
dokończy jeść. Nie był przekonany do zażywania lekarstw na jego oczach. To było
krępujące.
– Po śniadaniu pozmywam, a później możemy coś
pooglądać, żebyś się zrelaksował. Twoja mama ma być u nas koło południa. Jak
przyjdzie, to zaparzę jej kawy albo herbaty, a później zostanę w kuchni lub
pójdę do sypialni. Nie chcę być niepotrzebny ani was krępować – oświadczył
Chanyeol swoim jak zwykle pogodnym głosem.
– Mhm. – Burknął Baekhyun, upijając łyk
ciepłej, rozgrzewającej herbaty. Nie miał ochoty na cokolwiek odpowiadać.
Gdy tylko z talerza Parka zniknęły dwie
smaczne kanapki, ten pozbierał naczynia i zabrał się za zmywanie. Byun zaś znów
powoli udał się do salonu, by popatrzeć na choinkę. Było to dziwne, ale właśnie
ten widok, widok, którego nie był w stanie podziwiać przez kilka poprzednich
lat, uspokajał go. Uśmiechnął się lekko, przykucając, aby poprawić samotną
bombkę na dolnej gałązce. Włączył lampki, bo choć był dopiero poranek,
światełka przynosiły ukojenie. Niedługo później wrócił do kuchni, jednak
Chanyeola już tam nie było.
– Co robisz? – zapytał, niepewnie wchodząc do
sypialni.
– Wybieram ubrania. Nie mogę wyglądać jak
lump przed twoją mamą – odpowiedział brunet i zaśmiał się pod nosem. Trzymając
w dłoniach pachnącą odzież, udał się do łazienki. Po drodze zmierzwił
Baekhyunowi włosy w żartobliwym geście.
◄►
Równo w południe po mieszkaniu rozszedł się
echem drażniący uszy dźwięk dzwonka do drzwi. Jak przystało na pana domu,
Chanyeol otworzył, kłaniając się w pas przed kobietą, której się spodziewali.
Malarza nie było przy nim. Siedział w salonie z duszą na ramieniu, nerwowo
powtarzając w głowie, co powie, aby powitać matkę. Brunet zaś powiesił na
wieszaku płaszcz pani Byun, wskazał jej miejsce, gdzie może zostawić buty, a
potem z szerokim uśmiechem na przystojnej twarzy zasugerował dobrą kawę.
– Z mlekiem i cukrem, proszę – rzekła kobieta
ciepło.
Czarnowłosy zaprowadził ją do dużego pokoju,
wskazując kanapę, by tam usiadła. Przez chwilę patrzyła na skuloną sylwetkę
swego syna, po czym przysiadła na przeciwległym końcu, nie chcąc go spłoszyć.
Rozumiała, że był podenerwowany, sama także to odczuwała. Po kilku głębokich
oddechach odważyła się przełknąć ślinę i znaleźć odwagę, żeby w końcu coś
powiedzieć.
– Dzień dobry, Baekkie – odezwała się radośnie
mimo nieznośnie drżącego głosu.
Baekhyun odwrócił ku niej głowę, zaciskając
zęby. – Cześć – rzucił chłodno, bojąc się wyleźć ze swojej pozornej skorupy
opanowania.
Nie odzywali się więcej, dopóki Chanyeol nie
przyniósł na srebrnej tacy filiżanek z kawą i herbatą oraz ciastek na zachętę.
Przeprosił panią Byun, że nie będzie spędzał z nimi czasu, bo woli nie
przeszkadzać i udał się do sypialni, bo tylko tam nie mógł niczego słyszeć.
Planował nie wtrącać się w sprawy rodzinne. Miał gdzieś, czy się pokłócą.
Punktem krytycznym były rękoczyny. Nie chciał bowiem, by którekolwiek z nich
ucierpiało i wylądowało na ostrym dyżurze.
– Jak się trzymasz? – zapytała kobieta,
sięgając po filiżankę eleganckim ruchem.
– Może być – burknął Byun od niechcenia,
wyglądając gdzieś za okno. Wszystko wydawało mu się o wiele ciekawsze.
– Cieszę się, że jest lepiej niż w szpitalu.
Wiesz, spędziłam tu te dwa ostatnie tygodnie. Chciałam znowu poczuć, jak to
jest mieszkać w Seulu, ale samej było mi jakoś smutno. Dobrze, że jesteś w domu
i mogę się z tobą zobaczyć – mama Baekhyuna trajkotała, byleby tylko uniknąć
drażliwego tematu, który dręczył ją od poprzedniego spotkania.
– Przemyślałem to, o co mnie poprosiłaś –
mruknął nagle malarz, odwracając się przodem do rodzicielki. Nie kłamał. Nie
spał pół nocy, rozmyślając nad ciągnącym się kłopotem.
– Tak?! – Była wyraźnie zaskoczona. Na jej
ustach pojawił się delikatny uśmiech ulgi, a policzki pokryły się żywym
rumieńcem. Upiła spory łyk kawy, dodając sobie otuchy. – I co?
– Myślę, że możemy jakoś się dogadać –
oznajmił Baekhyun. Chwycił w obie dłonie ciepłą filiżankę, ogrzewając je. – Na
pewno nie uda nam się stworzyć tego, co było kiedyś. Nie umiem zapomnieć tego,
co mi zrobiliście. Nie mogę wyrzucić z pamięci tego, że mnie okradłaś. Nigdy w
życiu nie dam rady puścić wolno wspomnień o tym, jak zostawiliście mnie na
bruku. Nawet was nie obchodziło, co się ze mną stanie. Przez jakiś czas
myślałem, że zadzwonicie i porozmawiamy. Po tygodniu dałem sobie spokój. – Prychnął,
kręcąc głową z niedowierzaniem. – Byłem nastolatkiem, głupim naiwniakiem, ale
dorosłem. Przestałem ufać wszystkim dookoła i stoczyłem się.
– Nie mów tak! – zaoponowała kobieta,
prostując się nagle.
– Już skończyłem. – Machnął ręką i zaśmiał
się nerwowo. – Chcę, żebyśmy się kontaktowali. Możemy do siebie pisać czy tam
dzwonić i czasami się odwiedzać. Myślę, że dwa, trzy razy w roku wystarczy,
prawda? – W końcu odważył się podnieść zagubiony wzrok i spojrzeć w oczy matce.
Malowała się w nich troska, niepewność i
strach. Brązowe tęczówki z ożywieniem rozbłysły na nową wiadomość. W kącikach
oczu czaiły się zupełnie szczere łzy. Łzy szczęścia, prośby i skruchy. Choć nie
powiedziała tego, Baekhyun po tylu latach dostrzegł, że jest jej przykro.
Ostrożnie przysunął się bliżej. On również
się bał. Lęk rozrastał się z każdym uderzeniem jego serca, rozpływał się po
całym ciele wraz z krwią. Mężczyzna odstawił pełną filiżankę na stolik i
nieśmiało ułożył dłoń na ramieniu swej matki. Przełknął głośno ślinę, a później
bardzo, bardzo płochliwie objął ją jak mały chłopiec. Przymknął oczy, próbując
powstrzymać prędkie bicie serca, kiedy poczuł szczupłe ramiona dookoła siebie.
Już po kilku sekundach jego ramie niespodziewanie zrobiło się wilgotne.
Ścisnęło go w dołku, jak zdał sobie sprawę, że matka płacze.
Odebrało mu mowę. Nigdy nie znalazł się w
takiej sytuacji. Zwykle miał gdzieś płaczących ludzi. Nie interesowały go
uczucia obcych. Lecz to nie był ktoś, kogo mógłby tak łatwo odepchnąć. A
wszystko przez to, że jej wzrok nie był już podły i bezduszny jak tamtego
pamiętnego dnia.
– Przepraszam. – Usłyszał cichy szloch i kobieta
zatrzęsła się w jego chudych ramionach. Ostrożnie poklepał ją po ramieniu, a
jego twarz wyraźnie pobladła z niewiadomych przyczyn. – Przepraszam za te
wszystkie stracone lata. Nigdy tego nie odzyskamy. Nigdy nie będę mogła
zobaczyć, jak odbierasz dyplom ukończenia szkoły i idziesz na wymarzone studia.
Przepraszam, że przeze mnie jesteś właśnie tutaj. Powinieneś być w zupełnie
innym miejscu – wymamrotała w jego sweter.
– Gdyby mnie tu nie było, nie poznałbym
Chanyeola – odpowiedział szeptem Baekhyun i przymknął oczy, wydając z siebie
urywany oddech.
◄►
Po półgodzinie mama Baekhyuna znów siedziała
uśmiechnięta na sofie i popijała zimną już kawę. Kąciki ust samego malarza
nieznacznie uniosły się do góry i poczuł, jakby zdjęto mu z piersi ogromny
ciężar, zerwano długo wiążące go łańcuchy. Wypił już zimną herbatę, więc
zawołał Parka, prosząc o kolejną oraz o coś ciepłego dla matki. O chusteczki
sam zatroszczył się wcześniej. Bezinteresownie pomógł też zatroszczyć się o jej
rozmazany makijaż.
Starł z policzków szare strugi czarnej kredki
i tuszu do rzęs, które wymieszały się z różem. Później bardzo wstydliwie
przywrócił delikatnie pomarszczonej twarzy utracony blask. To bardzo przypadło
pani Byun do gustu. Podziękowała. Nie oczekiwała takiego gestu, dlatego było
jej jeszcze milej.
– Chanyeol, może posiedziałbyś z nami? –
zaproponowała rzeczowo, posyłając brunetowi ciepłe spojrzenie.
– Przepraszam. Bardzo bym chciał, ale
niestety mam dużo pracy i… – wykręcał się, pocierając gorączkowo swój kark.
– Nie powinieneś odmawiać starszym –
umiejętnie i po cichu zbeształ go sam Baekhyun, po czym wysilił się na drwiący
uśmieszek. Udał przy tym, że poświęca szczególną uwagę swym paznokciom.
– No dobrze – jęknął Chanyeol, poddając się
namowom. – Przyniosę sobie tylko coś do picia i zaraz wracam.
Siedzieli i rozmawiali na o wiele
przyjemniejsze tematy, dopóki nie zaszło słońce. Matka malarza opowiadała o
swoich spostrzeżeniach co do pobytu w mieście. Niedługo miała wrócić do domu i
było jej trochę przykro, ale obiecała, że będzie dzwonić. Czarnowłosy wspominał
o swoich studiach i o wszystkim, co tylko przyszło mu do głowy. Czasami śmiał
się głupkowato ze śmiesznych sytuacji, które opowiadała pani Byun. Jedynie
Baekhyun pozostał w swoim świecie. Zdarzyło się, że wtrącił parę słów, jednak
jego głosu nie przepełniał niebiański entuzjazm. Był nieco bezkształtny i
bezbarwny.
Już przy drzwiach, gdy kobieta miała na sobie
swoje modne buty i ciepły płaszcz, a w dłoni dzierżyła jedną z najdroższych
torebek w swej kolekcji, jasnowłosy odważył się na uścisk dłoni i niezręczny
uśmiech. Park ze szczerą chęcią chciał odprowadzić panią Byun, ale ta
powstrzymała go w ostatniej chwili, tłumacząc, że zaraz zadzwoni po taksówkę i
w mgnieniu oka będzie w hotelu. Na odchodne wymienili się numerami telefonów i
pożegnali z mniejszym lub większym bólem w piersi.
– I co? Było aż tak strasznie? – zapytał
Chanyeol, gdy zza drzwi nie było już słychać rytmicznego stukotu obcasów.
– Słyszałem, jak płakała. I to było gorsze,
niż sobie wyobrażałem – oznajmił starszy, patrząc w ziemię pustym wzrokiem.
– Nie rozumiem.
– Przez całe życie nie słyszałem, żeby
kiedykolwiek płakała. Nie widziałem, by uroniła choćby jedną łzę. – Byun
nerwowo splatał i rozplatał palce. – Poczułem, jakby coś we mnie pękło. Tak nie
miało być.
◄►
Kiedy następnego dnia Chanyeol niechcący
strącił stopą bombkę i ta roztłukła się o podłogę, siejąc zamęt i robiąc
niepotrzebny bałagan, Baekhyun prawie umarł ze strachu. Brunet miał szczęście,
że się nie skaleczył. Było mu jednak przykro, bo była to jedna z jego
ulubionych dekoracji. Przywędrowała z nim z domu rodziców i pamiętał ją jeszcze
z dzieciństwa. Tak czy inaczej musiał wziąć małą miotłę i ostrożnie pozamiatać
wszystkie okruchy. Niektóre nawet wsunęły się niebezpiecznie głęboko pod
doniczkę sterczącego za choinką kwiatka.
Odsunąwszy go, uwagę Parka przykuły nie
odłamki bombki, a białe pastylki ułożone w niewielki stosik. Przełknął ślinę.
Miał nadzieję, że nie to co myśli, ale z drugiej strony wiedział, że się myli.
Odetchnął powoli i przetarł oczy. Liczył na to, że to tylko jakiś omam albo
żart. Tabletki nie zniknęły mimo szczerych chęci. Mężczyzna pozbierał więc na
szufelkę wszystkie okruchy stłuczonej ozdoby, a później wyprostował się. Był
pełen obaw i lęków.
– Baekhyun, możesz tu na chwilę przyjść? –
zawołał, bojąc się, że jeśli się ruszy, straci władzę w nogach.
Trochę to trwało, zanim malarz zjawił się w
salonie. Przyszedł z twarzą bez wyrazu, całkowicie obojętny i jakby nieświadomy
tego, co go czeka. Znów udawał. Zrozumiał, że Chanyeol odkrył jego sekret, a
właściwie to pozwolił prawdzie wyjść na jaw. Przełknął pomału ślinę, która
ugrzęzła mu w gardle, wpatrując się z rosnącą niecierpliwością w młodszego. A
tamten czekał. Zupełnie jakby postawił zarzut i chciał usłyszeć prosto w twarz
przyznanie się do winy. Gdyby tak tylko stał, nigdy by się tego nie doczekał.
– Co się stało? – zapytał Byun, chowając
niebezpiecznie drżące dłonie za plecami.
– Może ty mi powiesz? – odpowiedział pytaniem
na pytanie, wskazując niewinnie stojącą roślinę za swoimi plecami. – Wyjaśnij
mi, co tam jest.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi. – Baekhyun
pokręcił głową, grając niewiniątko.
– Nie udawaj głupka. Dlaczego wyrzuciłeś
tabletki do kwiatka? Z tego, co udało mi się policzyć, nie wziąłeś ani jednej z
wyznaczonych dawek. Wytłumacz się jakoś. No, proszę – ponaglał Park, czując po
kościach, jak kończy mu się cierpliwość.
Był bezradny i oszukany, miał ochotę płakać i
byłby to zrobił, gdyby nie złość, która jako tako trzymała go przy
trzeźwiejszym myśleniu. Zacisnął dłonie w pięści, gotów uzyskać
usprawiedliwienie siłą. Chciał potrząsnąć malarzem, łamiąc jego ochronną
skorupę, która spowijała również jego pociemniałe teraz oczy. Pragnął wyczytać
z nich odpowiedź na wszystkie pytania, które w jednym momencie zaczęły
bezustannie napływać do jego głowy. Otrzeźwiający dreszcz smagnął go po
plecach.
– Wydaje mi się, że znasz odpowiedź – podjął
łagodnie Byun, z impertynencją patrząc prosto w twarz Chanyeola. – Nie uważam,
żeby były mi potrzebne.
– Jak to?! Przecież jesteś chory! Musisz brać
te leki, żebyś nie miał takich ogromnych wahań nastroju. Tak powiedziała
lekarka – zaznaczył czarnowłosy, nieświadomie podnosząc głos. – Poza tym kazała
ci zdrowo się odżywiać. Musisz jeść owoce, warzywa, a potem połykać te
tabletki, żeby twój stan był stabilny!
– Ale ja nie jestem chory, Chanyeol! – wybuchnął
w końcu Baekhyun, mając dość ciągłego powtarzania tych samych frazesów. Nikt
nie wiedział, jak wpływały na niego paskudne specyfiki.
– Jesteś, przecież tak-
– Zamknij się na moment! – przerwał mu
jasnowłosy, wbijając z całą siłą paznokcie w swoje delikatne dłonie. – Nic, do
cholery, nie rozumiesz! Po tym obrzydlistwie czuję, jakby ktoś wybudował mi w
głowie wielgachny mur, jakąś grubą ścianę. Nie potrafię normalnie myśleć, nie
umiem normalnie czuć. Nie mogę być wściekły, nie daję rady się śmiać. Te magiczne lekarstwa wprawiają mnie w stan
otępienia. Mam wrażenie, jakbym był kimś zupełnie innym, dwoma osobami na raz.
– Spodziewałem się tego! A Hyeon Joo
powiedziała, że możesz być nieco nieswój. Dodała, że powinienem się do tego
przyzwyczaić. I ty też powinieneś. Inaczej znów przytrafi się coś okropnego. –
Park nie poddawał się. Nadal walczył, używając racji, które dla Baekhyuna były
niczym piasek, tak łatwo mógł je zburzyć i zdeptać.
– A w ogóle to czemu ty się mną
interesujesz?! Co cię obchodzi moje życie?! Kim dla ciebie jestem?! – Malarz
miał dosyć tłumaczenia się. Ściskając brzegi koszulki, powstrzymywał się od
wydrapania Chanyeolowi tych jego wielkich oczu. Na brak odpowiedzi, parsknął
głośno. – Otóż to! Jestem dla ciebie nikim. Zwykłym śmieciem z ulicy, który
wpadł na momencik do jakiegoś luksusowego klubu, żeby dać się przelecieć za
trochę kasy! Jak pajac goniłem za tobą tylko dlatego, że myślałem, że po tych
żałosnych randkach dasz mi wreszcie to, czego chcę! Nie jestem dla ciebie nikim
specjalnym, więc nie powinieneś się mą przejmować – skończył swój wywód z
trzęsącymi się z gniewu wargami.
– Ale będę się tobą przejmował! Bo cię lubię.
Bo spodobał mi się twój uśmiech, choć tak rzadko mogę go zobaczyć. Bo w końcu
przez jakiś czas miałem kogoś, przy kim mogłem poczuć się szczęśliwy. Bo miałem
się o kogo troszczyć, kiedy byłeś chory. Bo zależy mi na tobie, chociaż nigdy
za nic mi nie podziękowałeś. Bo nawet tego nie oczekiwałem. Nie chciałem od
ciebie nic. Chciałem tylko, żebyś i ty poczuł się przy mnie tak samo, jak ja
czuję się przy tobie!
Wargi Baekhyuna rozchyliły się z
niedowierzaniem. Ledwo był w stanie złapać powietrze. Nic nie rozumiał z tego,
co właśnie usłyszał. Pojedyncze słowa zlewały się w bezkształtną masę,
jednocześnie tworząc wyrazisty sens, który nie mógłby być bardziej prosty.
Potrząsnął głową, patrząc na roztrzęsionego Chanyeola, którego oczy
przepełnione były goryczą i spowite gęstą mgłą niepewności.
– Co? – wykrztusił wreszcie malarz z
niedowierzaniem i był bliski roześmiania się. Coś jednak – prawdopodobnie
głęboko ukryte sumienie – powstrzymało go, nie pozwalając zdradzieckiemu
uśmieszkowi rozciągnąć jego warg.
– Właśnie to – mruknął Park, po czym bez
zastanowienia wyminął starszego.
W korytarzu w pośpiechu wyciągnął z szafy starą,
wypłowiałą kurtkę i założył byle jakie buty, nieporządnie wiążąc sznurówki.
Wybiegł z mieszkania, jakby się paliło. Nie potrafił dłużej znieść tego, dokąd
prowadziła ta rozmowa. Poza tym poczuł potężny, nieuzasadniony wstyd. Wyznał
swoje uczucia, choć nie planował. Nie był na to gotowy. A teraz czuł, jak gdyby
cały świat drwił z jego beznadziejnego położenia.
Wchodząc po schodach na kolejne piętra,
Chanyeola dopadało coraz większe zmęczenie. Dotarłszy na samą górę, nie
zamierzał się poddawać. Najciszej jak umiał, wspiął się po drabinie i wyszedł
na dach budynku. Chociaż przeraźliwy ziąb przenikał przez cienki materiał
ukochanej za nastoletnich czasów kurtki, czarnowłosy usiadł w miejscu, gdzie
nie było aż tak zimno. Skulił się, chowając ręce do kieszeni. Wyczuł pod
palcami coś miękkiego i gdy wyciągnął dłoń, okazało się, że ma przy sobie
papierosy. Dawno o nich zapomniał, lecz w tamtym momencie były idealną pomocą
do uspokojenia myśli.
Musiał mieć niebywałe szczęście, skoro chwilę
później odnalazł także zapalniczkę, wcisnąwszy dłoń głębiej w kieszeń.
Uśmiechnął się do siebie zuchwale, odpalając jednego szluga. Wiedział, że to
zachowanie czysto szczeniackie. Uciekł od problemu, jakby wcześniej jedynie
zgrywał dorosłego. W pierwszej chwili chciał pojechać do domu rodziców, ale i
tak nie znalazłby tam pocieszenia. Wysłuchiwałby bezdusznych słów na temat
swoich głupich wymysłów, a później matka kazałaby mu się wynosić i załatwiać
swoje sprawy samemu.
Wypuścił z ust dym i zakaszlał cicho. Było
zdecydowanie zbyt mroźno, by w lekkich ubraniach przebywać na zewnątrz, ale nie
dbał o to. Potrzebował na krótką chwilę oderwać się od kłopotu, który właściwie
sam sobie stworzył. Nie chciał myśleć o tym, co będzie jutro. A jutro wypadała
wigilia. Zaklął, gdy kaszel ponownie wstrząsnął jego wyziębionym ciałem. Nie
przygotował absolutnie nic, mimo że obiecał matce Baekhyuna, że stworzy mu
domową atmosferę i wyprawi cudowne święta. Zaśmiał się. Co on sobie wyobrażał?
Spodziewał się, że wszystko będzie takie proste, jak w serialach i książkach?
Wyjął
z paczki następnego papierosa. Odpalił niemal automatycznie. Nim jednak na
dobre się nim zaciągnął, odetchnął zimowym powietrzem, które zwykle
przepełnione było wiarą i nadzieją. Odchylił głowę do tyłu, opierając ją o
betonowy murek i zamknął oczy. Zbeształ się za to, o czym moment temu myślał.
Nie mógł poddać się bez walki. Już raz tak zrobił. Pozwolił odejść kobiecie,
którą naprawdę kochał. Nie zatrzymał jej, bo wtedy nie wiedział jak. Wierzył,
że każdy człowiek jest dobry i że wszystkim można ufać. Jakże naiwny był.
Odetchnął tak głęboko, że aż zabolały go
płuca. Rozchyliwszy powieki, ujrzał cudownie migoczące gwiazdy i malutki rogal
księżyca. To właśnie one niejako przyniosły mu ulgę i pozwoliły się uspokoić.
Nieracjonalne pomysły przestały przelatywać mu przez głowę. Wstał, rzucając
peta pod nogi. Zdeptał go butem i poprawił kurtkę mocnym szarpnięciem.
Zmarznięte dłonie nie pomagały mu przy
zejściu z powrotem do budynku i kilka razy były spadł i pewnie się połamał, ale
w ostateczności udało mu się stanąć w całości na ostatnim piętrze. Schodził
powoli po stopniach, próbując się rozgrzać. Co jakiś czas przystawał,
przykładając czerwone ręce do rozgrzanych kaloryferów. Dotarł w końcu pod swoje
mieszkanie i odetchnął głęboko.
Nie będzie przepraszał. Nie będzie kłamał.
Nie będzie się powtarzał. Nie będzie udawał, że nic się nie stało.
Będzie czekał na odpowiedź.
Wszedłszy do środka, ogarnął go niepokój.
Było przeraźliwie ciemno i cicho. Baekhyun nie zapalił światła. W ogóle nie
było znaku, że ktoś jest w środku.
Chanyeol kopnął buty w kąt, a kurtkę niedbale
zostawił na wieszaku. Zajrzał do kuchni – pustka. To samo w salonie i łazience.
Położył dłoń na klamce i z szaleńczo bijącym sercem nacisnął ją, wchodząc do
sypialni. Zgarbiona drobna postać leżała na zmiętej pościeli, drżąc jak w
stanie wysokiej gorączki. Brunet postąpił naprzód, stawiając kroki prawie
bezgłośnie. Przysiadł na brzegu łóżka, zagryzając dolną wargę. Bał się, jednak
niespiesznie wyciągnął rękę i położył ją na wychudzonym ramieniu.
– Przepraszam, Chanyeol – wyszeptał Baekhyun,
kuląc się jeszcze bardziej. Wystawił tylko dłoń, którą zaciskał na plastikowym
pojemniczku. – Przepraszam, obiecuję, że już nigdy tak nie zrobię.
Dopiero wtedy młodszy przeniósł wzrok na
opakowanie. Zauważył znaczny ubytek i dotarło do niego, że Byun nafaszerował
się lekarstwem, które jako pierwsze wpadło mu w ręce. Nie myśląc, odwrócił
mężczyznę w swoją stronę i spanikowany był w stanie tylko przytulić go do
siebie. Tak bardzo chciało mu się płakać, ale postanowił, że będzie silny.
– Przepraszam. – Usłyszał jeszcze, nim malarz
zapadł w głęboki sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz