środa, 12 lipca 2017

Canvas [18/20]

Kruchy lód


– Twoja mama jutro tu przyjdzie – oznajmił Chanyeol przy kolacji, a Baekhyun zesztywniał, zaraz jak usłyszał te słowa.
Podniósł na niego zagubione spojrzenie, przestając przeżuwać kęs, który miał w ustach. Zamrugał kilkukrotnie, jakby to mogło zmusić Parka do powiedzenia czegoś więcej. On jednak nie patrzył na starszego. Dziarsko zajadał przygotowane wcześniej kluski. Od samego rana nie miał nic w ustach prócz wody i herbaty, dlatego jego żołądek domagał się uzupełnienia braków.
– Co masz na myśli? – spytał wreszcie malarz, grzebiąc bezsensownie pałeczkami w swojej miseczce.
– To, co powiedziałem. Dzwoniła przedwczoraj i mówiła, że chce z tobą porozmawiać. Ponoć obiecałeś jej, że zastanowisz się nad poprawą waszych relacji. Prawda to? – Brunet przerwał na moment posiłek, opierając brodę na złożonych dłoniach.
– Tak – mruknął Byun, zaciekle wpatrując się w delikatny wzorek na brzegu naczynia.
– A co postanowiłeś, jeśli mogę o to zapytać?
– Wolałbym ci nie mówić. Może po rozmowie z matką dam ci znać – skłamał Baekhyun, uśmiechając się szeroko i fałszywie.
Tak naprawdę chciał krzyknąć, że ma ją gdzieś. Owszem, przeprosiła go, ale to nie zmieniało w jego życiu nic. Postanowił jej wybaczyć, ale nie potrafił zapomnieć, że zrobiła z jego życia chwiejącą się ruinę, strąciła go na samo dno. Nie przemyślał jej słów, nie zrealizował jej prośby, nie dotrzymał obietnicy. W ogóle o tym nie myślał. Przez ostatnie dwa tygodnie, które spędził w szpitalu, toczył długie i trudne rozmowy ze swoją lekarką, jednak tym razem nie odważył się jej uderzyć. Mimo wszystko nie chciał, by przez niego została łysa albo miała siniaki. Nie chciał też odczuwać tej cholernej pustki w głowie, jaką miał po wstrząsającym zastrzyku.
Ci, z którymi mieszkał w pokoju, nadal się nim nie przejmowali. Niekiedy rzucali mu pełne pogardy czy żalu i współczucia spojrzenia, lecz nie śmieli się go zaczepiać. Wiedzieli, co stało się Hyeon Joo, bo wieści tam rozchodziły się z prędkością błyskawicy. Narażanie się więc nie było im w smak. Chcieli wyjść cali i „zdrowi”. Nie potrzebowali, żeby jakiś kolejny czubek przyprawił ich o złamaną rękę, bo o to sami mogli się zatroszczyć niektórzy z nich.
– Jak sobie chcesz – odparł niespodziewanie Chanyeol, wracając do jedzenia.
Gdy już wszystkie brudne i opróżnione naczynia zniknęły ze stołu, czarnowłosy wyjął z szafki reklamówkę, a z niej kilka małych opakowań opisanych najdziwniejszymi nazwami pod słońcem. Wycisnął dwie małe tabletki i podsunął je Baekhyunowi wraz ze szklanką wody. Niepewnym ruchem ręki zachęcił go do spożycia lekarstw, ale tamten nawet nie kwapił się, by na nie spojrzeć. Uznał, że nie zasłużyły choćby na sekundę pogardy.
– Skąd to masz? – spytał w zamian, głosem pustym i głuchym.
– Jak odniosłem pudła do piwnicy, skoczyłem do apteki. – Park wzruszył ramionami, przysuwając tabletki jeszcze bliżej. – Idę się umyć, a ty masz to wziąć, okej? – Poczekał, aż malarz pokiwa głową, po czym odszedł ze słabym uśmiechem ulgi na wargach.
Marszcząc brzydko nos, Byun zrobił, co miał zrobić, wypił szklankę wody i odstawił ją do zlewu, a później udał się na chwilę do salonu. Jeszcze raz spojrzał na choinkę, którą wspólnie przystroili. Światełka pięknie mieniły się w mroku pokoju. Podszedł bliżej i uśmiechnął się lekko. Z tyłu dostrzegł niemrawo tkwiącego kwiatka, którego po chwili popchnął nieco bardziej w głąb, aby nie zastawiał świątecznego drzewka. Prędko udał się do sypialni.
Był zmęczony. Pobytem w szpitalu. Udawaniem. Myśleniem. Walką. Rozmową z Chanyeolem. Faktem, że jutro zobaczy swoją matkę. Niedotrzymaniem obietnicy.
Usiadł na brzegu łóżka, a później bezmyślnie walnął się na plecy. Bez przekonania wpatrywał się w sufit, a do jego głowy napłynęły wspomnienia sprzed miesiąca. Wtedy również wodził wzrokiem po bielonym stropie, jakby nigdy nic. Zamknął oczy, odpychając niechciane myśli. Skupił się na tym, że jest teraz w ciepłym, bezpiecznym miejscu i nic mu nie grozi. W szpitalu bowiem bał się, że ktoś mu coś zrobi. Nie umknęły jednak jego uszom śliskie plotki, że to jego większość się bała. Zaśmiał się pogardliwie.
Jakiś czas później ciepła woń wanilii rozpłynęła się po pomieszczeniu i Baekhyun zmusił się, by otworzyć oczy. Brunet stał w pobliżu, zamaszystymi ruchami wycierając mokre włosy. Zerknął na Byuna, który wyglądał jak zaspane szczenię i uśmiechnął się delikatnie, poniekąd czarująco.
– O czym myślałeś? – spytał Park, zmierzając w kierunku szafy.
Zamiast odpowiedzieć, malarz wpatrywał się w jego lekko umięśnioną sylwetkę, gdy zrzucił z ramion gruby szlafrok, a później zakładał zwykłą bawełnianą koszulkę i spodnie od dresu. Gdy odwrócił się z wyczekującym wyrazem twarzy, Baekhyun odchrząknął głośno i odwrócił wzrok niemal przyłapany na gorącym uczynku. Przypomniał sobie pytanie, które zawisło między nimi niby niewidzialna mglista powłoka.
– O niczym – odburknął jasnowłosy, przewracając się na brzuch.
◄►
Nazajutrz rano Baekhyun obudził się z oczywistym bólem głowy. Jak tylko otworzył oczy, prychnął pod nosem. Zerknął na bruneta, który leżał tuż obok. Przykryty, a raczej zawinięty był w drugą kołdrę, a jego pierś rytmicznie unosiła się i opadała. Nawet to nie pozwoliło starszemu uspokoić myśli. Za kilka godzin miał znów zobaczyć swoją matkę. Tym razem był bardziej tego świadom niż wcześniej. Westchnął ciężko, przenosząc wzrok na okno. Niebo było szare, śnieg miał spaść po raz kolejny.
Przeciągnąwszy się, mężczyzna wstał i powoli podreptał do łazienki. Lodowatą wodą przemył zaspaną twarz i osuszył ją ręcznikiem, nie patrząc na siebie w lustrze, chociaż pokusa była bardzo wielka. Miał jednak wrażenie, że zwymiotowałby, widząc choćby swoje oczy. Za bardzo przypominały mu rodzicielkę. Dlatego kiedyś tak bardzo ich nienawidził.
Idąc do kuchni, by napić się choćby wody, natknął się na Chanyeola, który przed chwilą wstał. Czarnowłosy przetarł oczy, przywitał się i posłał mu szeroki uśmiech. Razem zasiedli przy stole, wpatrując się w siebie badawczo.
Szukając najmniejszych oznak podenerwowania, Park przyglądał się oczom i dłoniom Baekhyuna. Co nieco wiedział o tym, jak rozpoznać nadmierne zdenerwowanie, lecz niczego takiego nie dostrzegł, dlatego w duchu odetchnął z ulgą. Ziewnął jeszcze szeroko, po czym wstał, by zaparzyć sobie kawy, a starszemu herbaty. Nie patrzył na niego, a mimo to czuł na sobie jego palący wzrok.
Nim brunet poderwał się z miejsca, malarz starał się wyszukać w jego twarzy odpowiedzi na niezadane pytania, które wkrótce miały się pojawić. Nie zdążył otworzyć ust, a Chanyeol stał już przy szafce, wesoło hałasując kolorowymi kubkami i czajnikiem. Westchnął, wlepiając w niego zamyślone spojrzenie. Doskonale wiedział, że młodszy nie przybiegnie mu z pomocą podczas wizyty matki, więc nie rozumiał, dlaczego próbował go o to niemo prosić.
– Chcesz płatki? – zapytał nagle czarnowłosy, jego głos był nadal przyozdobiony resztkami snu ujawniającymi się w postaci przyjemnej chrypki.
– Uhm. – Mruknął Byun, opierając brodę na dłoni.
Przez zbyt długi moment przypatrywał się zajętej sylwetce Parka i leciutko uśmiechnął się do siebie. Wstyd mu było się przyznać, lecz trochę do tego przywykł. Robiło mu się nieco milej, kiedy widział Chanyeola przy kuchence czy lodówce. Gdzieś głęboko w sobie czuł, że ktoś się o niego troszczy, ktoś się nim przejmuje, jednakże zabijał te myśli tak szybko jak zgniata się mrówkę beztrosko wędrującą po stole, nieświadomą straszliwego zagrożenia.
– Smacznego. – Porcelanowa miseczka z ciekawym kwiatowym wzorkiem na brzegu stanęła przed Baekhyunem, a on był w stanie jedynie kiwnąć głową.
Sięgając cicho po łyżkę, malarz znów westchnął ciężko. Skłamałby, mówiąc, że się boi. Był bliski paniki, a jedyną myślą, która przynosiła ukojenie jego ciału, była ta, że nic złego nie może mu się już stać. Matka nie mogła go nigdzie wyrzucić, nie mogła go zniszczyć, nie mogła zepchnąć go na samo dno, bo już po nim stąpał. Była w stanie jedynie posłać go do diabła, ale wówczas on by się odwdzięczył.
Wkładając do ust już czwartą łyżkę rozmokniętych płatków kukurydzianych, nawiedziła go fala mdłości. Byłby zwymiotował, lecz powstrzymał się, a później zaczął krztusić. Prędko złapał za kubek z herbatą, jednak ta była za gorąca, by mógł się jej napić. Chanyeol zareagował w porę. Nalał do szklanki zimnej wody i podał ją jasnowłosemu, jednocześnie delikatnie poklepując go po plecach. Baekhyun duszkiem wypił wodę i odetchnął. W oczach stanęły mu łzy. Drżącą dłonią przesunął do szyi. Definitywnie bolało go gardło.
– Przepraszam – wykrztusił zmęczonym tonem. – Chyba nic więcej już nie zjem. – Spuścił wzrok, zaciskając bezradnie dłonie na kolanach.
– W porządku. Wypij herbatę. Tylko się nie poparz i nie zakrztuś. Przyniosę lekarstwa.
Byun zadrżał mimowolnie na wspomnienie o odrażających specyfikach. Kątem oka widział, jak Park wyciska kolejne tabletki. Gdy przyniósł mu je z uśmiechem zachęty na twarzy, malarz chciał zwymiotować. Nie zrobił tego. Pokiwał tylko głową. Postanowił poczekać, aż czarnowłosy dokończy jeść. Nie był przekonany do zażywania lekarstw na jego oczach. To było krępujące.
– Po śniadaniu pozmywam, a później możemy coś pooglądać, żebyś się zrelaksował. Twoja mama ma być u nas koło południa. Jak przyjdzie, to zaparzę jej kawy albo herbaty, a później zostanę w kuchni lub pójdę do sypialni. Nie chcę być niepotrzebny ani was krępować – oświadczył Chanyeol swoim jak zwykle pogodnym głosem.
– Mhm. – Burknął Baekhyun, upijając łyk ciepłej, rozgrzewającej herbaty. Nie miał ochoty na cokolwiek odpowiadać.
Gdy tylko z talerza Parka zniknęły dwie smaczne kanapki, ten pozbierał naczynia i zabrał się za zmywanie. Byun zaś znów powoli udał się do salonu, by popatrzeć na choinkę. Było to dziwne, ale właśnie ten widok, widok, którego nie był w stanie podziwiać przez kilka poprzednich lat, uspokajał go. Uśmiechnął się lekko, przykucając, aby poprawić samotną bombkę na dolnej gałązce. Włączył lampki, bo choć był dopiero poranek, światełka przynosiły ukojenie. Niedługo później wrócił do kuchni, jednak Chanyeola już tam nie było.
– Co robisz? – zapytał, niepewnie wchodząc do sypialni.
– Wybieram ubrania. Nie mogę wyglądać jak lump przed twoją mamą – odpowiedział brunet i zaśmiał się pod nosem. Trzymając w dłoniach pachnącą odzież, udał się do łazienki. Po drodze zmierzwił Baekhyunowi włosy w żartobliwym geście.
◄►
Równo w południe po mieszkaniu rozszedł się echem drażniący uszy dźwięk dzwonka do drzwi. Jak przystało na pana domu, Chanyeol otworzył, kłaniając się w pas przed kobietą, której się spodziewali. Malarza nie było przy nim. Siedział w salonie z duszą na ramieniu, nerwowo powtarzając w głowie, co powie, aby powitać matkę. Brunet zaś powiesił na wieszaku płaszcz pani Byun, wskazał jej miejsce, gdzie może zostawić buty, a potem z szerokim uśmiechem na przystojnej twarzy zasugerował dobrą kawę.
– Z mlekiem i cukrem, proszę – rzekła kobieta ciepło.
Czarnowłosy zaprowadził ją do dużego pokoju, wskazując kanapę, by tam usiadła. Przez chwilę patrzyła na skuloną sylwetkę swego syna, po czym przysiadła na przeciwległym końcu, nie chcąc go spłoszyć. Rozumiała, że był podenerwowany, sama także to odczuwała. Po kilku głębokich oddechach odważyła się przełknąć ślinę i znaleźć odwagę, żeby w końcu coś powiedzieć.
– Dzień dobry, Baekkie – odezwała się radośnie mimo nieznośnie drżącego głosu.
Baekhyun odwrócił ku niej głowę, zaciskając zęby. – Cześć – rzucił chłodno, bojąc się wyleźć ze swojej pozornej skorupy opanowania.
Nie odzywali się więcej, dopóki Chanyeol nie przyniósł na srebrnej tacy filiżanek z kawą i herbatą oraz ciastek na zachętę. Przeprosił panią Byun, że nie będzie spędzał z nimi czasu, bo woli nie przeszkadzać i udał się do sypialni, bo tylko tam nie mógł niczego słyszeć. Planował nie wtrącać się w sprawy rodzinne. Miał gdzieś, czy się pokłócą. Punktem krytycznym były rękoczyny. Nie chciał bowiem, by którekolwiek z nich ucierpiało i wylądowało na ostrym dyżurze.
– Jak się trzymasz? – zapytała kobieta, sięgając po filiżankę eleganckim ruchem.
– Może być – burknął Byun od niechcenia, wyglądając gdzieś za okno. Wszystko wydawało mu się o wiele ciekawsze.
– Cieszę się, że jest lepiej niż w szpitalu. Wiesz, spędziłam tu te dwa ostatnie tygodnie. Chciałam znowu poczuć, jak to jest mieszkać w Seulu, ale samej było mi jakoś smutno. Dobrze, że jesteś w domu i mogę się z tobą zobaczyć – mama Baekhyuna trajkotała, byleby tylko uniknąć drażliwego tematu, który dręczył ją od poprzedniego spotkania.
– Przemyślałem to, o co mnie poprosiłaś – mruknął nagle malarz, odwracając się przodem do rodzicielki. Nie kłamał. Nie spał pół nocy, rozmyślając nad ciągnącym się kłopotem.
– Tak?! – Była wyraźnie zaskoczona. Na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech ulgi, a policzki pokryły się żywym rumieńcem. Upiła spory łyk kawy, dodając sobie otuchy. – I co?
– Myślę, że możemy jakoś się dogadać – oznajmił Baekhyun. Chwycił w obie dłonie ciepłą filiżankę, ogrzewając je. – Na pewno nie uda nam się stworzyć tego, co było kiedyś. Nie umiem zapomnieć tego, co mi zrobiliście. Nie mogę wyrzucić z pamięci tego, że mnie okradłaś. Nigdy w życiu nie dam rady puścić wolno wspomnień o tym, jak zostawiliście mnie na bruku. Nawet was nie obchodziło, co się ze mną stanie. Przez jakiś czas myślałem, że zadzwonicie i porozmawiamy. Po tygodniu dałem sobie spokój. – Prychnął, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Byłem nastolatkiem, głupim naiwniakiem, ale dorosłem. Przestałem ufać wszystkim dookoła i stoczyłem się.
– Nie mów tak! – zaoponowała kobieta, prostując się nagle.
– Już skończyłem. – Machnął ręką i zaśmiał się nerwowo. – Chcę, żebyśmy się kontaktowali. Możemy do siebie pisać czy tam dzwonić i czasami się odwiedzać. Myślę, że dwa, trzy razy w roku wystarczy, prawda? – W końcu odważył się podnieść zagubiony wzrok i spojrzeć w oczy matce.
Malowała się w nich troska, niepewność i strach. Brązowe tęczówki z ożywieniem rozbłysły na nową wiadomość. W kącikach oczu czaiły się zupełnie szczere łzy. Łzy szczęścia, prośby i skruchy. Choć nie powiedziała tego, Baekhyun po tylu latach dostrzegł, że jest jej przykro.
Ostrożnie przysunął się bliżej. On również się bał. Lęk rozrastał się z każdym uderzeniem jego serca, rozpływał się po całym ciele wraz z krwią. Mężczyzna odstawił pełną filiżankę na stolik i nieśmiało ułożył dłoń na ramieniu swej matki. Przełknął głośno ślinę, a później bardzo, bardzo płochliwie objął ją jak mały chłopiec. Przymknął oczy, próbując powstrzymać prędkie bicie serca, kiedy poczuł szczupłe ramiona dookoła siebie. Już po kilku sekundach jego ramie niespodziewanie zrobiło się wilgotne. Ścisnęło go w dołku, jak zdał sobie sprawę, że matka płacze.
Odebrało mu mowę. Nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji. Zwykle miał gdzieś płaczących ludzi. Nie interesowały go uczucia obcych. Lecz to nie był ktoś, kogo mógłby tak łatwo odepchnąć. A wszystko przez to, że jej wzrok nie był już podły i bezduszny jak tamtego pamiętnego dnia.
– Przepraszam. – Usłyszał cichy szloch i kobieta zatrzęsła się w jego chudych ramionach. Ostrożnie poklepał ją po ramieniu, a jego twarz wyraźnie pobladła z niewiadomych przyczyn. – Przepraszam za te wszystkie stracone lata. Nigdy tego nie odzyskamy. Nigdy nie będę mogła zobaczyć, jak odbierasz dyplom ukończenia szkoły i idziesz na wymarzone studia. Przepraszam, że przeze mnie jesteś właśnie tutaj. Powinieneś być w zupełnie innym miejscu – wymamrotała w jego sweter.
– Gdyby mnie tu nie było, nie poznałbym Chanyeola – odpowiedział szeptem Baekhyun i przymknął oczy, wydając z siebie urywany oddech.
◄►
Po półgodzinie mama Baekhyuna znów siedziała uśmiechnięta na sofie i popijała zimną już kawę. Kąciki ust samego malarza nieznacznie uniosły się do góry i poczuł, jakby zdjęto mu z piersi ogromny ciężar, zerwano długo wiążące go łańcuchy. Wypił już zimną herbatę, więc zawołał Parka, prosząc o kolejną oraz o coś ciepłego dla matki. O chusteczki sam zatroszczył się wcześniej. Bezinteresownie pomógł też zatroszczyć się o jej rozmazany makijaż.
Starł z policzków szare strugi czarnej kredki i tuszu do rzęs, które wymieszały się z różem. Później bardzo wstydliwie przywrócił delikatnie pomarszczonej twarzy utracony blask. To bardzo przypadło pani Byun do gustu. Podziękowała. Nie oczekiwała takiego gestu, dlatego było jej jeszcze milej.
– Chanyeol, może posiedziałbyś z nami? – zaproponowała rzeczowo, posyłając brunetowi ciepłe spojrzenie.
– Przepraszam. Bardzo bym chciał, ale niestety mam dużo pracy i… – wykręcał się, pocierając gorączkowo swój kark.
– Nie powinieneś odmawiać starszym – umiejętnie i po cichu zbeształ go sam Baekhyun, po czym wysilił się na drwiący uśmieszek. Udał przy tym, że poświęca szczególną uwagę swym paznokciom.
– No dobrze – jęknął Chanyeol, poddając się namowom. – Przyniosę sobie tylko coś do picia i zaraz wracam.
Siedzieli i rozmawiali na o wiele przyjemniejsze tematy, dopóki nie zaszło słońce. Matka malarza opowiadała o swoich spostrzeżeniach co do pobytu w mieście. Niedługo miała wrócić do domu i było jej trochę przykro, ale obiecała, że będzie dzwonić. Czarnowłosy wspominał o swoich studiach i o wszystkim, co tylko przyszło mu do głowy. Czasami śmiał się głupkowato ze śmiesznych sytuacji, które opowiadała pani Byun. Jedynie Baekhyun pozostał w swoim świecie. Zdarzyło się, że wtrącił parę słów, jednak jego głosu nie przepełniał niebiański entuzjazm. Był nieco bezkształtny i bezbarwny.
Już przy drzwiach, gdy kobieta miała na sobie swoje modne buty i ciepły płaszcz, a w dłoni dzierżyła jedną z najdroższych torebek w swej kolekcji, jasnowłosy odważył się na uścisk dłoni i niezręczny uśmiech. Park ze szczerą chęcią chciał odprowadzić panią Byun, ale ta powstrzymała go w ostatniej chwili, tłumacząc, że zaraz zadzwoni po taksówkę i w mgnieniu oka będzie w hotelu. Na odchodne wymienili się numerami telefonów i pożegnali z mniejszym lub większym bólem w piersi.
– I co? Było aż tak strasznie? – zapytał Chanyeol, gdy zza drzwi nie było już słychać rytmicznego stukotu obcasów.
– Słyszałem, jak płakała. I to było gorsze, niż sobie wyobrażałem – oznajmił starszy, patrząc w ziemię pustym wzrokiem.
– Nie rozumiem.
– Przez całe życie nie słyszałem, żeby kiedykolwiek płakała. Nie widziałem, by uroniła choćby jedną łzę. – Byun nerwowo splatał i rozplatał palce. – Poczułem, jakby coś we mnie pękło. Tak nie miało być.
◄►
Kiedy następnego dnia Chanyeol niechcący strącił stopą bombkę i ta roztłukła się o podłogę, siejąc zamęt i robiąc niepotrzebny bałagan, Baekhyun prawie umarł ze strachu. Brunet miał szczęście, że się nie skaleczył. Było mu jednak przykro, bo była to jedna z jego ulubionych dekoracji. Przywędrowała z nim z domu rodziców i pamiętał ją jeszcze z dzieciństwa. Tak czy inaczej musiał wziąć małą miotłę i ostrożnie pozamiatać wszystkie okruchy. Niektóre nawet wsunęły się niebezpiecznie głęboko pod doniczkę sterczącego za choinką kwiatka.
Odsunąwszy go, uwagę Parka przykuły nie odłamki bombki, a białe pastylki ułożone w niewielki stosik. Przełknął ślinę. Miał nadzieję, że nie to co myśli, ale z drugiej strony wiedział, że się myli. Odetchnął powoli i przetarł oczy. Liczył na to, że to tylko jakiś omam albo żart. Tabletki nie zniknęły mimo szczerych chęci. Mężczyzna pozbierał więc na szufelkę wszystkie okruchy stłuczonej ozdoby, a później wyprostował się. Był pełen obaw i lęków.
– Baekhyun, możesz tu na chwilę przyjść? – zawołał, bojąc się, że jeśli się ruszy, straci władzę w nogach.
Trochę to trwało, zanim malarz zjawił się w salonie. Przyszedł z twarzą bez wyrazu, całkowicie obojętny i jakby nieświadomy tego, co go czeka. Znów udawał. Zrozumiał, że Chanyeol odkrył jego sekret, a właściwie to pozwolił prawdzie wyjść na jaw. Przełknął pomału ślinę, która ugrzęzła mu w gardle, wpatrując się z rosnącą niecierpliwością w młodszego. A tamten czekał. Zupełnie jakby postawił zarzut i chciał usłyszeć prosto w twarz przyznanie się do winy. Gdyby tak tylko stał, nigdy by się tego nie doczekał.
– Co się stało? – zapytał Byun, chowając niebezpiecznie drżące dłonie za plecami.
– Może ty mi powiesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie, wskazując niewinnie stojącą roślinę za swoimi plecami. – Wyjaśnij mi, co tam jest.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi. – Baekhyun pokręcił głową, grając niewiniątko.
– Nie udawaj głupka. Dlaczego wyrzuciłeś tabletki do kwiatka? Z tego, co udało mi się policzyć, nie wziąłeś ani jednej z wyznaczonych dawek. Wytłumacz się jakoś. No, proszę – ponaglał Park, czując po kościach, jak kończy mu się cierpliwość.
Był bezradny i oszukany, miał ochotę płakać i byłby to zrobił, gdyby nie złość, która jako tako trzymała go przy trzeźwiejszym myśleniu. Zacisnął dłonie w pięści, gotów uzyskać usprawiedliwienie siłą. Chciał potrząsnąć malarzem, łamiąc jego ochronną skorupę, która spowijała również jego pociemniałe teraz oczy. Pragnął wyczytać z nich odpowiedź na wszystkie pytania, które w jednym momencie zaczęły bezustannie napływać do jego głowy. Otrzeźwiający dreszcz smagnął go po plecach.
– Wydaje mi się, że znasz odpowiedź – podjął łagodnie Byun, z impertynencją patrząc prosto w twarz Chanyeola. – Nie uważam, żeby były mi potrzebne.
– Jak to?! Przecież jesteś chory! Musisz brać te leki, żebyś nie miał takich ogromnych wahań nastroju. Tak powiedziała lekarka – zaznaczył czarnowłosy, nieświadomie podnosząc głos. – Poza tym kazała ci zdrowo się odżywiać. Musisz jeść owoce, warzywa, a potem połykać te tabletki, żeby twój stan był stabilny!
– Ale ja nie jestem chory, Chanyeol! – wybuchnął w końcu Baekhyun, mając dość ciągłego powtarzania tych samych frazesów. Nikt nie wiedział, jak wpływały na niego paskudne specyfiki.
– Jesteś, przecież tak-
– Zamknij się na moment! – przerwał mu jasnowłosy, wbijając z całą siłą paznokcie w swoje delikatne dłonie. – Nic, do cholery, nie rozumiesz! Po tym obrzydlistwie czuję, jakby ktoś wybudował mi w głowie wielgachny mur, jakąś grubą ścianę. Nie potrafię normalnie myśleć, nie umiem normalnie czuć. Nie mogę być wściekły, nie daję rady się śmiać. Te magiczne lekarstwa wprawiają mnie w stan otępienia. Mam wrażenie, jakbym był kimś zupełnie innym, dwoma osobami na raz.
– Spodziewałem się tego! A Hyeon Joo powiedziała, że możesz być nieco nieswój. Dodała, że powinienem się do tego przyzwyczaić. I ty też powinieneś. Inaczej znów przytrafi się coś okropnego. – Park nie poddawał się. Nadal walczył, używając racji, które dla Baekhyuna były niczym piasek, tak łatwo mógł je zburzyć i zdeptać.
– A w ogóle to czemu ty się mną interesujesz?! Co cię obchodzi moje życie?! Kim dla ciebie jestem?! – Malarz miał dosyć tłumaczenia się. Ściskając brzegi koszulki, powstrzymywał się od wydrapania Chanyeolowi tych jego wielkich oczu. Na brak odpowiedzi, parsknął głośno. – Otóż to! Jestem dla ciebie nikim. Zwykłym śmieciem z ulicy, który wpadł na momencik do jakiegoś luksusowego klubu, żeby dać się przelecieć za trochę kasy! Jak pajac goniłem za tobą tylko dlatego, że myślałem, że po tych żałosnych randkach dasz mi wreszcie to, czego chcę! Nie jestem dla ciebie nikim specjalnym, więc nie powinieneś się mą przejmować – skończył swój wywód z trzęsącymi się z gniewu wargami.
– Ale będę się tobą przejmował! Bo cię lubię. Bo spodobał mi się twój uśmiech, choć tak rzadko mogę go zobaczyć. Bo w końcu przez jakiś czas miałem kogoś, przy kim mogłem poczuć się szczęśliwy. Bo miałem się o kogo troszczyć, kiedy byłeś chory. Bo zależy mi na tobie, chociaż nigdy za nic mi nie podziękowałeś. Bo nawet tego nie oczekiwałem. Nie chciałem od ciebie nic. Chciałem tylko, żebyś i ty poczuł się przy mnie tak samo, jak ja czuję się przy tobie!
Wargi Baekhyuna rozchyliły się z niedowierzaniem. Ledwo był w stanie złapać powietrze. Nic nie rozumiał z tego, co właśnie usłyszał. Pojedyncze słowa zlewały się w bezkształtną masę, jednocześnie tworząc wyrazisty sens, który nie mógłby być bardziej prosty. Potrząsnął głową, patrząc na roztrzęsionego Chanyeola, którego oczy przepełnione były goryczą i spowite gęstą mgłą niepewności.
– Co? – wykrztusił wreszcie malarz z niedowierzaniem i był bliski roześmiania się. Coś jednak – prawdopodobnie głęboko ukryte sumienie – powstrzymało go, nie pozwalając zdradzieckiemu uśmieszkowi rozciągnąć jego warg.
– Właśnie to – mruknął Park, po czym bez zastanowienia wyminął starszego.
W korytarzu w pośpiechu wyciągnął z szafy starą, wypłowiałą kurtkę i założył byle jakie buty, nieporządnie wiążąc sznurówki. Wybiegł z mieszkania, jakby się paliło. Nie potrafił dłużej znieść tego, dokąd prowadziła ta rozmowa. Poza tym poczuł potężny, nieuzasadniony wstyd. Wyznał swoje uczucia, choć nie planował. Nie był na to gotowy. A teraz czuł, jak gdyby cały świat drwił z jego beznadziejnego położenia.
Wchodząc po schodach na kolejne piętra, Chanyeola dopadało coraz większe zmęczenie. Dotarłszy na samą górę, nie zamierzał się poddawać. Najciszej jak umiał, wspiął się po drabinie i wyszedł na dach budynku. Chociaż przeraźliwy ziąb przenikał przez cienki materiał ukochanej za nastoletnich czasów kurtki, czarnowłosy usiadł w miejscu, gdzie nie było aż tak zimno. Skulił się, chowając ręce do kieszeni. Wyczuł pod palcami coś miękkiego i gdy wyciągnął dłoń, okazało się, że ma przy sobie papierosy. Dawno o nich zapomniał, lecz w tamtym momencie były idealną pomocą do uspokojenia myśli.
Musiał mieć niebywałe szczęście, skoro chwilę później odnalazł także zapalniczkę, wcisnąwszy dłoń głębiej w kieszeń. Uśmiechnął się do siebie zuchwale, odpalając jednego szluga. Wiedział, że to zachowanie czysto szczeniackie. Uciekł od problemu, jakby wcześniej jedynie zgrywał dorosłego. W pierwszej chwili chciał pojechać do domu rodziców, ale i tak nie znalazłby tam pocieszenia. Wysłuchiwałby bezdusznych słów na temat swoich głupich wymysłów, a później matka kazałaby mu się wynosić i załatwiać swoje sprawy samemu.
Wypuścił z ust dym i zakaszlał cicho. Było zdecydowanie zbyt mroźno, by w lekkich ubraniach przebywać na zewnątrz, ale nie dbał o to. Potrzebował na krótką chwilę oderwać się od kłopotu, który właściwie sam sobie stworzył. Nie chciał myśleć o tym, co będzie jutro. A jutro wypadała wigilia. Zaklął, gdy kaszel ponownie wstrząsnął jego wyziębionym ciałem. Nie przygotował absolutnie nic, mimo że obiecał matce Baekhyuna, że stworzy mu domową atmosferę i wyprawi cudowne święta. Zaśmiał się. Co on sobie wyobrażał? Spodziewał się, że wszystko będzie takie proste, jak w serialach i książkach?
 Wyjął z paczki następnego papierosa. Odpalił niemal automatycznie. Nim jednak na dobre się nim zaciągnął, odetchnął zimowym powietrzem, które zwykle przepełnione było wiarą i nadzieją. Odchylił głowę do tyłu, opierając ją o betonowy murek i zamknął oczy. Zbeształ się za to, o czym moment temu myślał. Nie mógł poddać się bez walki. Już raz tak zrobił. Pozwolił odejść kobiecie, którą naprawdę kochał. Nie zatrzymał jej, bo wtedy nie wiedział jak. Wierzył, że każdy człowiek jest dobry i że wszystkim można ufać. Jakże naiwny był.
Odetchnął tak głęboko, że aż zabolały go płuca. Rozchyliwszy powieki, ujrzał cudownie migoczące gwiazdy i malutki rogal księżyca. To właśnie one niejako przyniosły mu ulgę i pozwoliły się uspokoić. Nieracjonalne pomysły przestały przelatywać mu przez głowę. Wstał, rzucając peta pod nogi. Zdeptał go butem i poprawił kurtkę mocnym szarpnięciem.
Zmarznięte dłonie nie pomagały mu przy zejściu z powrotem do budynku i kilka razy były spadł i pewnie się połamał, ale w ostateczności udało mu się stanąć w całości na ostatnim piętrze. Schodził powoli po stopniach, próbując się rozgrzać. Co jakiś czas przystawał, przykładając czerwone ręce do rozgrzanych kaloryferów. Dotarł w końcu pod swoje mieszkanie i odetchnął głęboko.
Nie będzie przepraszał. Nie będzie kłamał. Nie będzie się powtarzał. Nie będzie udawał, że nic się nie stało.
Będzie czekał na odpowiedź.
Wszedłszy do środka, ogarnął go niepokój. Było przeraźliwie ciemno i cicho. Baekhyun nie zapalił światła. W ogóle nie było znaku, że ktoś jest w środku.
Chanyeol kopnął buty w kąt, a kurtkę niedbale zostawił na wieszaku. Zajrzał do kuchni – pustka. To samo w salonie i łazience. Położył dłoń na klamce i z szaleńczo bijącym sercem nacisnął ją, wchodząc do sypialni. Zgarbiona drobna postać leżała na zmiętej pościeli, drżąc jak w stanie wysokiej gorączki. Brunet postąpił naprzód, stawiając kroki prawie bezgłośnie. Przysiadł na brzegu łóżka, zagryzając dolną wargę. Bał się, jednak niespiesznie wyciągnął rękę i położył ją na wychudzonym ramieniu.
– Przepraszam, Chanyeol – wyszeptał Baekhyun, kuląc się jeszcze bardziej. Wystawił tylko dłoń, którą zaciskał na plastikowym pojemniczku. – Przepraszam, obiecuję, że już nigdy tak nie zrobię.
Dopiero wtedy młodszy przeniósł wzrok na opakowanie. Zauważył znaczny ubytek i dotarło do niego, że Byun nafaszerował się lekarstwem, które jako pierwsze wpadło mu w ręce. Nie myśląc, odwrócił mężczyznę w swoją stronę i spanikowany był w stanie tylko przytulić go do siebie. Tak bardzo chciało mu się płakać, ale postanowił, że będzie silny.

– Przepraszam. – Usłyszał jeszcze, nim malarz zapadł w głęboki sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz