Otwierając oczy z cichym mruknięciem,
Chanyeol ziewnął szeroko. Zamrugał parokrotnie, przyzwyczajając oczy do
jaskrawego światła wpadającego przez okno, a potem uśmiechnął się, widząc
śpiącego obok Baekhyuna. Przesunął delikatnie nosem po jego nagim ramieniu,
napawając się uporczywie przyjemnym zapachem filigranowego ciała wymieszanego z
charakterystyczną wonią, która była pamiątką po minionej nocy. Objął go w
talii, podciągając kołdrę, jakby chciał osłonić biel miękkiej skóry przed
trywialnymi promieniami słońca. Przymknął oczy, przypominając sobie piękno
aktu, który wczoraj na parę długich chwil połączył ich spragnione ciała w
jedno.
– Dzień dobry – wymamrotał malarz, wyciągając
ręce do góry. Przeciągnął się jak kot, po czym zmienił pozycje, by móc patrzeć
na Parka. Pewnego dnia powiedział mu, że jest przystojny, gdy śpi, i nadal nie
zmienił zdania. – Mam nadzieję, że będziesz miał na tyle sił, by znosić te
stare komody i wyrzucać wszystkie śmieci. Ja sam nie będę z tym biegał. –
Uśmiech na jego twarzy może i był nieco drwiący, jednak gdzieś pod jego
cieniutką powłoką skrywał się szczery wyraz radości.
– Myślałem, że mnie pocałujesz albo
przytulisz, a ty od razu wyskakujesz z takimi nieprzyjemnymi rzeczami – żachnął
się Chanyeol, opadając na plecy. Westchnął ciężko, zapatrując się w sufit i
udając, że ignoruje ukochanego. – Nie jesteś ani trochę romantyczny.
– Wiem. – Odpowiedź starszego była prosta,
ale szczera. – Ale kiedyś może się tego nauczę. Nigdy nie mów nigdy? Tak powiadają?
– Niby tak, jednak ja uważam, że z tym się
trzeba po prostu urodzić – wyjaśnił brunet, zakładając ręce pod głowę.
– Wątpisz we mnie?
– Nie, oczywiście, że nie – odpowiedział,
przyciągając Baekhyuna do siebie. Kiedy jego głowa spoczęła na piersi
Chanyeola, ten zaczął subtelnie przeczesywać złociste włosy palcami. –
Poczekam, aż udowodnisz mi, że wcale nie trzeba mieć pewnych rzeczy we krwi, że
można je nabyć poprzez obserwację drugiej osoby czy kilku osób. – Ucałował
zmarszczone czoło, przytulając malarza mocniej do siebie.
– Kocham cię, Chanyeol. – Padła cicha
odpowiedź, która wywołała na twarzy czarnowłosego ogromny uśmiech.
◄►
– Wziąłeś kartony na moje ubrania? – zapytał
drwiąco Baekhyun, zapinając pas po stronie pasażera, jak gdyby był pewien, że
właśnie o tym Chanyeol zapomniał.
– Są w bagażniku – odparł tamten, zręcznie
wycofując z parkingu, a wiadomość ta szczerze zaskoczyła malarza. Mruknął tylko
coś pod nosem, a potem skrzyżował ręce na piersi.
W wyprawie przez miasto towarzyszyła im
przyjemna cisza. Już od jakiegoś czasu nie potrzebowali, żeby milczącą pustkę
wypełniał bezsensowny bełkot z radia, nawet jeśli były to jedne z ich
ulubionych piosenek. Pomruk silnika wystarczał, choć czasami mieli wrażenie, że
i to zbyt wielki hałas. Wzajemna obecność znaczyła więcej niż najdłuższa
przeprowadzona rozmowa. Może dlatego, że nie musieli już używać zbędnych słów,
które jedynie mogły zamotać prostą sytuację w węzeł niemożliwy do rozplątania.
Jedno spojrzenie, spokojne mrugnięcie, nikły uśmiech, czuły gest dłoni. To był
ich nowy język, którym potrafili się bezbłędnie posługiwać, chociaż nikt
wcześniej nie uczył ich, jak go używać.
Za szybami samochodu letni wietrzyk wyginał
gałęzie, na których zaczęły pojawiać się pierwsze pąki. Ludzie owinięci
chustkami spieszyli do pracy, szkoły, a słońce wesoło przygrzewało, powoli
rażąc w oczy tych, którzy podnieśli głowę zbyt wysoko. Baekhyun oparł brodę na
dłoni, wpatrując się w kłębiaste baranki na niebie. Przed oczami pojawiła mu
się wizja kolejnego obrazu. Zapragnął namalować coś prawdziwie radosnego,
tryskającego witalizmem, jaki rozsiewała budząca się z zimowego snu przyroda
dookoła.
Gdy Park niespodziewanie zahamował z piskiem,
przerażony malarz spojrzał na niego szeroko rozwartymi oczami. Malowała się w
nich lekka panika, ale jak mógł zareagować inaczej, gdy niemal uderzył głową w
szybę i byłby nabił sobie wielkiego guza? Odruchowo złapał bruneta za
przedramię, dostrzegając mocno zaciśnięte na kierownicy dłonie.
– Co to było? – spytał z przerażeniem w
głosie Byun, starając się oddychać miarowo.
– Jakiś palant mi wyjechał i rozpieprzyłbym
mu zderzak albo nawet i drzwi. Co za pajac! – rozzłoszczony Chanyeol uderzył
pięścią w kierownicę, aż przeraźliwy dźwięk klaksonu rozbrzmiał w ich uszach. –
Przepraszam, Baek. – Odwrócił się w stronę jasnowłosego i posłał mi czuły
uśmiech.
– Nigdy więcej tak nie rób, bo wylecę przez
szybę mimo zapiętych pasów – mówił malarz zupełnie poważnie, ostrzegawczo
unosząc palec do góry.
– Obiecuję – powiedział Park i ruszył dalej.
Tym razem obyło się już bez pisków opon i
nagłych zatrzymań. Dojechali pod kamienicę malarza dość szybko, bo ze względu
na wczesną porę w mieście nie panował zbyt wielki ruch. Jedynie kolejne osoby
spieszące się do pracy, taksówkarze lub prywatnie szoferzy odwożący bogate
dzieciaki do szkół. Chanyeol zaparkował na wolnym miejscu, które akurat było
oświetlane przez żwawe promyki. Zgasił silnik i spojrzał na ukochanego.
Baekhyun zaś siedział sztywno, wciąż
wpatrując się przed siebie. Prawie nie oddychał, ale rozchylające się co chwila
nozdrza i poruszające się nadmiernie jabłko Adama świadczyły o tym, że żyje.
Otrząsnął się z nienaturalnego transu dopiero wtedy, gdy czarnowłosy cicho
wymówił jego imię. Pokręcił mocno głową, jakby odpychał sprzed oczu jakieś
przebrzydłe obrazy z przeszłości, które niezmiernie go dręczyły. Po chwili
jednak z uśmiechem złapał za klamkę i wysiadł na chodnik, obracając twarz w
kierunku słońca. Odetchnął pełną piersią, lecz i tak wydawało mu się, że pęta
opinają jego klatkę piersiową.
– Chodźmy, Baek. Im szybciej to załatwimy,
tym lepiej – odezwał się znienacka Chanyeol, łapiąc ukochanego za dłoń i
ściskając ją w geście, który miał dodać mu otuchy.
– Może i masz rację – skwitował starszy,
odpinając pas i niemal wyskoczył z samochodu wprost na chodnik.
Szybko wspięli się po schodach na piętro
Baekhyuna. Mężczyzna wyjął z kieszeni zardzewiały klucz i wepchnął go do zamka.
Przekręcił go z hałaśliwym szczękiem, krzywiąc się na ten dźwięk. Nie pamiętał
już, kiedy ostatnio zamykał drzwi swojego mieszkania i pewnie stąd wzięło się
to okropieństwo. Jak tylko je popchnął i wszedł do środka, uderzył w niego odór
stęchlizny. Nie był specjalnie silny, jednak sprawiał, że mimowolnie marszczyło
się nos. Nie dziwił się jednak. Dawno opuścił to miejsce, nikt tu nie wietrzył,
a niektóre obrazy wciąż stały na wierzchu, rozprzestrzeniając nieprzyjemną woń
dookoła.
– Trzeba tu przewietrzyć. Chyba że chcemy
odpędzić potencjalnych klientów – oznajmił Chanyeol, bez zastanowienia kierując
się do małej kuchni.
– O ile jacyś się znajdą – burknął malarz pod
nosem, zmierzając do swej zagraconej sypialni.
Przechodząc obok sponiewieranego materaca,
kopnął go, pobudzając drobinki kurzu do ekwilibrystycznego tańca w złocistych
promieniach słońca. Odkaszlnął głośno, gdy otworzył okno i podmuch wiatru przefrunął
przez pokój, wywiewając smród na zewnątrz. A potem wychylił się, zaciskając
palce za starym parapecie, z którego odchodziły płaty farby i wciągnął w płuca
tyle powietrza, na ile tylko było go stać. Szeroki uśmiech wykrzywił kąciki
jego ust. Nie wiedział, skąd się wziął ten nagły przypływ radości, euforii
wręcz, ale był pewien, że to nie robota podstępnej choroby. Odnosił za to
wrażenie, jakby każda komórka jego ciała napełniła się niewyczerpywanym źródłem
pozytywnej energii.
– Co tam robisz? – spytał Park, podchodząc do
niego i również opierając się o parapet. Spojrzał na miasto. Widok, który się
przed nim rozciągał, sprawił, że brunet wydał z siebie ciche westchnienie. –
Ładnie tu. Można patrzeć na wszystko z ubocza. Nie ma tu pędzących samochodów,
zgiełku, gwaru.
– Ale są pijani ludzie, sikające na klatce
schodowej psy i kłótliwe sąsiadki, które wyzywają cię od pedałów – dorzucił
Byun, a później zerknął na Chanyeola. – Chciałbyś tu mieszkać? Serio?
– Mógłbym chociaż spróbować. Wiesz, dzień czy
dwa. Mógłbym posmakować ciszy i spokoju. No i nie jest stąd tak daleko do
ziemi. Tylko drugie piętro, więc można czuć się normalnie.
– A u siebie jak się czujesz? – zapytał
zaskoczony malarz, unosząc brwi ku górze.
– Jak kosmita – odparł rozbawiony brunet, wciąż
wpatrując się w dal. Gdzieś tam majaczyły dachy budynków, które dobrze znał,
ale teraz nie miał ochoty ich rozpoznawać. Wolał przyglądać się, jak promienie
oświetlają miasto niczym olbrzymi reflektor. – Mieszkam dość wysoko, więc nie
mogę sobie bez problemu patrzeć na przechodzących ludzi, a ty pewnie nawet
widziałbyś, gdyby tu na dole ktoś przekazywał sobie papierosa z ust do ust.
– To prawda – przytaknął Baekhyun, niemrawo
kiwając głową.
– No właśnie. Chciałbym zobaczyć, jak to
jest, gdy nie mieszka się w wypasionym miejscu, wszędzie jest tak cicho i
spokojnie, znaczy do pewnego stopnia i w ogóle… nie wiem. Od tego miejsca bije
taki specyficzny klimat.
– Klimat meliny i dna – wymamrotał starszy do
siebie.
– Słucham? – Zdezorientowany Chanyeol
przeniósł wzrok na swojego rozmówcę.
– Nieistotne. – Byun zbył go machnięciem
ręki. – Jak chcesz możemy tu zostać do jutra. W końcu i tak nie ma jeszcze
ogłoszenia ani nic. Możemy jutro z rana tu posprzątać, spakować moje rzeczy, a
dopiero potem zrobić zdjęcia i rzucić w świat ogłoszenie – zaproponował,
rozglądając się po swej niewielkiej klitce. Dokładnie wpatrywał się w każdy
kąt, jakby chciał odnaleźć tam coś ważnego, jakieś istotne wspomnienie ze swego
życia. – Albo możemy zrobić część z tych rzeczy dzisiaj, jeśli nie chcesz
zanudzić się tu na śmierć.
– Możemy spakować twoje rzeczy. To chyba
zajmie nam najwięcej czasu. – Malarz pokiwał głową, na co Park uśmiechnął się
od ucha do ucha. – To skoczę po torby. – I już go nie było.
Podczas gdy Chanyeol zniknął za drzwiami i
słychać było na schodach jeszcze jego kroki, Baekhyun odkleił się od parapetu
(i to niemal dosłownie, bo strzępki białej farby zostały mu na dłoniach) i
podszedł do jednej z komód. Wystająca, opadnięta z jednej strony szuflada
zdradzała jego niecierpliwość i ciągłe podenerwowanie. Z tyłu jednak skrywała
cały jego talent. Nie miał odwagi, żeby wyciągnąć namalowane jakiś czas temu
obrazy, a z drugiej strony bardzo go do nich ciągnęło. Przełknął głośno ślinę,
opierając się na zakurzonym meblu. Wolną dłoń wcisnął w przesłoniętą zwiewnymi
pajęczynami przestrzeń, jednak nim zdążył cokolwiek wyjąć, przestraszył go
trzask drzwi. Malarz aż podskoczył i przez to uderzył głową w pobliską ścianę.
To Park wrócił z torbami.
– Szybki jestem, co nie? – zażartował, wbiegając
do pokoju niczym torpeda i rzucił przyniesione rzeczy na podłogę. – To co,
pakujemy?
Baekhyun pokiwał głową. Z początku nie miał
pojęcia, jak postąpić z wysłużonymi meblami. Nie chciał ich uszkodzić, a z
drugiej strony nie były mu już potrzebne, bo miał je zaraz wynieść na śmietnik.
Mimo to przejmował się. Do otwierania zepsutych szuflad miał dwie lewe ręce.
Przygryzł wargę, stojąc przed komodą i wzdychał co kilka sekund.
– O co chodzi? – zapytał zdezorientowany
Chanyeol, podchodząc do niego i przyglądając się wyszczerbionym rogom mebla. –
Nie chcesz się wyprowadzać? Okej, w takim razie-
– Nie wiem, jak mam wysunąć te przeklęte
szuflady. Zepsułem je, bo nie umiem porządnie poskładać ciuchów, tylko wpycham
je na odwal się, a potem narzekam, że wszystko się sypie – mamrotał malarz pod
nosem, oparłszy ręce na biodrach.
– Ach, to żaden problem.
Jak tylko Park wziął się za powolne
rozbieranie zniszczonej i do niczego nie nadającej się komody, Byunowi jakby
ulżyło. W mgnieniu oka pojedyncze pojemniki z upchanymi ubraniami spoczywały na
podłodze, prezentując całą swą zawartość. Z drugim meblem natychmiast stało się
to samo. Później wspólnie zaczęli przeglądać zwinięte w ogromne kule rzeczy,
które z pozoru wyglądały jak bezużyteczne szmaty. Posegregowali je na te, które
nadają się do chodzenia i te, które bezwzględnie należy spalić albo wrzucić do
kubła z używaną odzieżą.
Dobre ubrania, poupychali do toreb, które
niedawno przyniósł Chanyeol, a te, na które aż wstyd było patrzeć, złożyli w
jedno miejsce. Park znalazł jakiś nieużywany worek na śmieci i włożył je tam,
by przy najbliższej okazji odstawić je w odpowiednie miejsce. Było ich całkiem
sporo, dlatego żal było wyrzucać ubrania na śmietnik. Zresztą, miał to już od
dziecka. Jego matka może i była zarozumiała i pragnęła rządzić wszystkim
dookoła, ale stare ciuchy zawsze oddawała biednym, jednak robiła to tak, by
żadna z jej koleżanek się nie zorientowała. Czułaby się poniżona.
– Zgłodniałem – oznajmił zmęczony brunet,
siadając na podłodze pod ścianą. – A ty? Chcesz coś? Może pójdę do sklepu i-
– Nie trzeba. Chyba mam jeszcze coś w
szafkach. – Baekhyun zasunął do końca torbę, którą miał w rękach, a potem
poszedł do kuchni, mimowolnie kołysząc przy tym biodrami. Był w dobrym humorze.
Wrócił po chwili, trzymając w rękach dwa
opakowania ramenu. – Ugotujesz? Ja nie bardzo umiem. Nie chcę nas podpalić, bo
pewnie byłbym do tego zdolny.
– Jasne, a masz jajka? – W odpowiedzi Byun
skinął głową i lekko się uśmiechnął.
Takim sposobem już dziesięć minut później
Chanyeol stał przy starej kuchence gazowej i gotował danie z torebki najlepiej
jak umiał w niebieskim garnku z jednym uchem. Jego chłopak zaś siedział na
blacie szafki i wesoło wymachiwał nogami, opychając się przed obiadem kwaśnymi
żelkami. Co kilka sekund krzywił się, ale zaraz uśmiechał lekko, spoglądając na
skupioną twarz bruneta. Odgarnął sobie z twarzy niesforne kosmyki włosów i
przysunął się trochę bliżej.
– Chczesz tłochę? – zapytał z policzkami
wypchanymi drażniącymi język słodkościami.
– Nie, wolałbym nie jeść nic przed obiadem –
wykręcił się Park, ale malarz i tak podsunął mu do ust dwa duże żelki w
kształcie serduszek.
– Zjedz – nalegał, połknąwszy wszystko, co
jeszcze przed chwilą miał w ustach.
– No dobra. – Czarnowłosy przewrócił oczami i
zjadł dwa kwaśne żelki, które oferował mu Baekhyun.
◄►
Siedzieli znów na materacu w pokoju przy
otwartym oknie, a ciepły wiosenny wietrzyk smagał ich policzki, gdy z zapałem
wpychali do ust kolejne porcje gorącego makaronu. Baekhyun czasami cicho
siorbał, a wtedy Chanyeol jedynie się z niego śmiał, zastawiając usta dłonią,
by nie wypadło z nich jedzenie. Poza tym rozkoszowali się swoim towarzystwem,
rozmawiając na błahe tematy, jakby dopiero się poznawali. To jednak w ich
przypadku sprawiało, że poznawali się lepiej.
– O nie, zaczyna lać! – krzyknął malarz,
zrywając się z miejsca i podbiegł do otwartego okna.
Wychylił się tak mocno, jakby chciał wypaść,
lecz z całej siły trzymał się parapetu. Granatowe, niemal czarne chmury spowiły
niebo gęstą poświatą, zasłaniając jeszcze przed chwilą przyjemnie świecące
słońce. Park podszedł do niego po krótkiej chwili i objął go od tyłu,
przyciągając do siebie. Oparł brodę na jego szczupłym ramieniu, spoglądając z
zaciekawieniem na ciemne niebo.
– Wygląda też, jakby zbierało się na burzę –
powiedział cicho, bardziej do siebie. – Powinniśmy zamknąć, bo zaczyna też
wiać, a chyba nie chcemy mieć tu powodzi.
Posłusznie Baekhyun zamknął okiennice, które
zdradziecko wymykały mu się z rąk popychane przez coraz silniejszy wiatr.
Odetchnął z ulgą, gdy pierwsze grube krople uderzyły w szybę, spływając po niej
gładko, a nie dostając się do mieszkania. Odwrócił się w stronę Chanyeol i
spojrzał na niego pytająco. Było zimno, zaczęło padać, nie było nic ciekawego
do roboty.
– Co będziemy robić? Nie możemy nigdzie iść –
odezwał się nagle malarz, a potem zajął miejsce na swoim wysłużonym materacu.
– Może po prostu poleżmy i popatrzmy w sufit.
To zawsze coś. – Brunet ułożył się obok starszego, a potem wsunął sobie ręce
pod głowę.
– I co? Chcesz policzyć wszystkie pęknięcia i
miejsca, gdzie odleciała farba? – spytał Byun z drwiną w głosie, a potem
prychnął, odwracając głowę w stronę rozłożonej na części komody. Westchnął. –
Szkoda, że nie możemy tych mebli uratować. Naprawdę długo mi służyły.
– Zawsze możemy kupić podobne w sklepie z
antykami. Będą w dużo lepszym stanie. Nie rozpadną się za dwa tygodnie.
– A gdzie chcesz je postawić? – zapytał
Baekhyun z nutką drwiny w głowie.
– Coś się wymyśli.
◄►
Burza ustała po dwóch godzinach. W tym czasie
malarz wzdrygał się na każdy grzmot i piszczał, jak tylko zobaczył choćby
najmniejszy błysk. Chanyeol oczywiście się z niego natrząsał, wytykając mu, że
taki dorosły i niezależny facet jak on nie powinien zachowywać się jak mały,
przerażony chłopiec. Za takie przycinki dostał trzy razy w ramię i dwie sójki w
żebra. Mimo to śmiał się dalej.
Zmierzchało, gdy Baekhyun postanowił otworzyć
okno. Zaduch wpadł wprost do ciasnego mieszkania, chociaż było po deszczu i
solidnej burzy. Zakrztusił się, kiedy ciężkie, duszące powietrze uderzyło go w
twarz, a potem ciężko westchnął, machając koszulką, jak gdyby to mogło
przynieść mu ochłodę.
– Za gorąco, nie? – rzucił czarnowłosy,
czując pierwsze krople potu na czole.
– Zdecydowanie. – Starszy bez wahania pozbył
się swojej koszulki i zaczął rozpinać spodnie, jednak powstrzymał go krzyk ze
strony Parka.
– Co ty wyprawiasz?! – Chanyeol zerwał się na
równe nogi, nie mogąc pojąć, co tamten zamierza.
– No
jak to co? Rozbieram się. Nie zamierzam spać w ubraniu, bo obudzę się cały
spocony i śmierdzący. Ohyda! – Malarz zmarszczył nos, zsuwając spodnie wraz z
bielizną. Rzucił je niedbale na podłogę tuż obok wypełnionych po brzegi toreb,
po czym rzucił się na materac i przykrył swoje ciało do połowy cienką kołdrą. –
Ty też się lepiej rozbierz, jeśli chcesz ze mną spać.
Wzdychając i kręcąc głową, czarnowłosy mimo
wszystko posłuchał. Miał lekkie opory co do spania bez jakiejkolwiek części
odzieży, ale wyzbył się ich, jak tylko poskładał swoje ciuchy w kostkę i ułożył
je na małym stosie niedaleko tych Byuna. Wsunął się obok niego i zakrył się do
połowy torsu. Ręce wsunął pod głowę, a wzrok wlepił w sufit, na którym nie mógł
już nic dostrzec.
– Jest chyba jeszcze wcześnie – skomentował
cicho, zerkając na jasnowłosego, który przysunął się bliżej, nawet jeśli
wcześniej mówił, że będzie mu za gorąco.
– Co z tego? Jestem u siebie, więc mam prawo
kłaść się do łóżka, kiedy mi się żywnie podoba. Czegoś tu nie rozumiesz? –
Chanyeol pokręcił głową. – No właśnie. Może być dwudziesta, do cholery, a ja
mam ochotę spać i będę spał. – Uniósł palec do góry w pozornie groźnym geście.
– Ale masz się stąd nie ruszać.
Park zaśmiał się na głos, a już po chwili
mógł poczuć drobną (i pokrytą lepkim potem) dłoń, która spokojnie spoczęła na
jego mocno rozgrzanej piersi. Wtedy ucichł i wsłuchał się w równy rytm ich
oddechów i uderzeń serca, które spajały się w jedną, tylko im znaną melodię. Przyjemna
cisza, która pieściła ucho, przykryła ich niewidzialną zasłoną, czuwając nad
ich snami, bo nim się obejrzeli, obaj zasnęli głębokim snem.
◄►
Przytłumione promienie słońca połaskotały
Baekhyuna po twarzy. Przesłonił oczy dłonią, ziewając naprawdę szeroko i
dopiero gdy przyzwyczaił się do panującej jasności, rozchylił powieki. Drobiny
kurzu wirowały nad nim, tworząc maleńkie tornada. Miał ochotę się zaśmiać, ale
tylko przeniósł wzrok za siebie. Dostrzegł Chanyeola stojącego przy oknie.
Opierał się o parapet, wyglądając na poranny, świeży świat, który pomalutku
budził się do życia.
Przetaczając się na brzuch, malarz zacisnął
wargi, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Naga sylwetka czarnowłosego tak
wspaniale prezentowała się w jaskrawym świetle, że zdawać by się mogło, iż był
posągiem. Jasnowłosy przez kilka długich minut zachwycał się widokiem łagodnie
umięśnionych pleców, po czym przesunął wzrok ku dołowi, bacznie przyglądając
się dolince, która utworzyła się równo z kręgosłupem, aż dotarł do jędrnych
pośladków i silnych nóg.
Bez zbędnego pośpiechu wyszedł spod kołdry.
Miał szczęście, że poprzedniego dnia przestawił sztalugę z założonym dawno płótnem
tak, że była teraz w zasięgu jego rąk. Na palcach podszedł do rzeczy, które
wyjęli z komód i wziął paletę oraz kilka farb. Pospiesznie zmieszał odrobinę
różu z bielą, tworząc delikatny, pastelowy kolor. Trzymając język w kąciku ust,
nabrał nieco farby na palec i zaczął kreślić pierwszy kształt, kiedy
niespodziewanie Park się poruszył.
– Stój! – krzyknął Baekhyun, starając się nie
wykonywać ruchów, które mogłyby zniszczyć zaczątki jego dzieła.
– Co robisz? – zapytał zaciekawiony brunet,
przekrzywiając jedynie głowę, próbował zerknąć przez ramię na jasnowłosego.
– Usiłuję cię namalować – padła lakoniczna
odpowiedź.
– Aż tak atrakcyjny jestem? – Chanyeol
parsknął lekkim śmiechem, lecz na to pytanie już nie usłyszał żadnego komentarza.
Stał tak dłuższą chwilę, podczas gdy malarz
bardzo dokładnie szkicował małym palcem kształt jego pleców, nóg i pośladków.
Głowę postanowił zostawić sobie na koniec. Minęło jakieś dziesięć minut, kiedy
Baekhyunowi przyszło do głowy coś zupełnie innego. Wziął do ręki tubkę z farbą
i wycisnął na paletę prawie cały niebieski kolor, później to samo uczynił z
białym, różowym, żółtym i zielonym. Umazał sobie ręce w tych barwach, po czym
podszedł do czarnowłosego i przytulił się do niego od tyłu, zostawiając
kolorowe odciski na jego torsie.
– Hej! Co to ma być? – Chanyeol roześmiał się
i odwrócił przodem do Byuna.
– Każdy może być malarzem – zażartował
starszy, wskazując brodą paletę. – Spróbuj.
Zachęcony, brunet podszedł bliżej i umaczał
dłonie w kilku kolorach na raz. Wydawało mu się to zabawne. Spojrzał jeszcze
pytająco na Baekhyuna, a gdy ten skinął głową, rozsmarował na jego torsie
zieleń, biel i odrobinę błękitu. To wywołało falę śmiechu z obu stron.
– Ciekawe. Wyglądasz teraz jak dzieło sztuki
– skomentował Park, przyglądając się umazanemu farbą malarzowi.
– Nie, jeszcze nie.
Przez następne pół godziny co kilka chwil
nabierali w dłonie farbę, by później brudzić się nią, dopóki nie mieli już na
to sił. Gdy nadeszła ostatnia kolejka Chanyeola, zerknął on na swoją dłoń,
pokrytą przedziwnym odcieniem szarości albo brązu. Wszystkie barwy już dawno zmieszały
się w jedną, ale to nie miało znaczenia. Podszedł do jasnowłosego i za kark
przyciągnął go do długiego, namiętnego pocałunku. Nie wiedział, że tego tak
bardzo pragnął, póki się na to nie zdobył.
Z początku Baekhyun chciał zaprotestować,
lecz gdy poczuł zwinny język ślizgający się po jego wargach, z chęcią je
rozchylił, pogłębiając pocałunek. Oparł dłonie na piersi czarnowłosego, stając
na palcach. Nie mógł jednak utrzymać równowagi. Park wyraźnie to poczuł,
dlatego ostrożnie powiódł go w kierunku ściany. Po drodze popchnął stopą
sztalugę i ta z głuchym łoskotem upadła na podłogę. Ich stopy również ubrudziły
się w farbie i trudno było im stawiać kroki prosto, mimo to Byun już moment
później mógł swobodnie się oprzeć, zatracając się na dobre w żarliwej
pieszczocie.
Zmęczeni pocałunkiem, oderwali się od siebie,
ale tylko na parę i tak zbyt długich sekund. Szerokie uśmiech ozdobiły ich
twarze, lecz zaraz z ust Byuna dobył się cichy jęk, gdyż Chanyeol nie umiał
trzymać rąk przy sobie i zaczął drażnić wrażliwe sutki starszego. Tamten niemal
zaczął wić się przy ścianie, bo nie spodziewał się tego dotyku. Zacisnął jednak
powieki, pozwalając westchnięciom i stęknięciom ulatywać w chłodne powietrze
tego słonecznego poranka.
– Gdzie masz lubrykant? – mruknął nagle
czarnowłosy, przebiegając wargami po idealnej krzywiźnie szczęki Baekhyuna.
– Powinien być gdzieś koło torby. Tam go
wczoraj widziałem – wydyszał w odpowiedzi malarz, opierając się o ścianę i
próbując złapać oddech.
Małe mieszkanie wkrótce wypełniło się stłumionymi
jękami oraz cichym śmiechem. Ciepłe promienie ciasno otulały dwa nagie ciała,
kiedy te połączone w miłosnym uścisku, opowiadały sobie najpiękniejszą
romantyczną historię, na jaką było je stać. Chanyeol coraz szybciej poruszał
biodrami, przyciskając jasnowłosego do ściany. Ten zaś z całej siły oplatał
swojego kochanka nogami, a długie palce wplątał w jego kruczoczarne kosmyki.
Złączyli wargi w cudownym pocałunku, kiedy
coraz potężniejsze fale rozkoszy spływały po ich ciałach. Patrzyli sobie przy tym
w oczy. Spojrzenia pełne głębokich uczuć przyniosły niespodziewany efekt.
Baekhyun osiągnął spełnienie, wtulając swoją twarz w ramię ukochanego. Zamiast
głośno krzyczeć, wyszeptał jego imię ledwie słyszalnym głosem. Nie potrzeba mu
było fajerwerków, gdy wreszcie zrozumiał, że niepotrzebnie wcześniej szukał
pocieszenia w ramionach przygodnych facetów. Zacisnął mocno powieki, czując,
jak Chanyeol przygryza lekko skórę na jego ramieniu, gdy doszedł z głuchym
jękiem.
Zmęczeni powoli zsunęli się po ścianie, brudząc
ją farbami, którymi byli umazani. Malarz odszukał dużą, bezpieczną dłoń i
ścisnął ją mocno, jakby bał się, że zaraz może nie być obok jej i jej
właściciela. Odwrócił głowę, gdy do oczu zaczęły cisnąć mu się łzy. Nie
powstrzymał jednak szlochu, który chwilę później ścisnął mu gardło. Jego ciało
niebezpiecznie zadrżało.
– Hej, co jest? Zrobiłem coś nie tak? Coś cię
boli? – spytał czarnowłosy, zaczesując za ucho dłuższe, jasne włosy. Przysunął
się bliżej i objął niższego, ukrywając jego ciało w swych ramionach.
– Płaczę, bo jestem szczęśliwy – wykrztusił w
końcu Baekhyun, ukradkiem spoglądając na Parka.
◄►
CZTERY MIESIĄCE PÓŹNIEJ
– Dostałem pracę w bibliotece! – krzyknął
Byun, wchodząc do biura Kyungsoo.
Jakiś czas temu Do został głównym księgowym w
firmie, gdzie pracował. Dostał własne miejsce do pracy. Mógł poszczycić się
teraz widokiem na sporą część miasta, prywatnym ekspresem do kawy oraz ciszą
wypełnioną jedynie przez łagodne buczenie komputera. Wreszcie cieszył się
wolnością. Nie musiał już dłużej słuchać narzekań współpracowników, którzy
non-stop coś wrzeszczeli za jego uszami, wykłócając się o to, kto zrobił więcej
błędów i kogo trzeba poprawiać.
– Co? Naprawdę? – Mężczyzna zdjął okulary i
odłożył je na swoje biurko, a później
podszedł do przyjaciela, żeby go uścisnąć.
– Tak – odparł Baekhyun, wyswabadzając się z
niedźwiedziego uścisku. Usiadł na krześle przeznaczonym dla klientów i wyjął z
papierowej torebki pudełko czekoladek. – Chanyeol mi pomógł, więc musimy to
jakoś uczcić.
– To nie powinieneś świętować z nim? – Do
przysiadł na brzegu drewnianego mebla, chwytając w dłonie duży kubek z ciepłą
jeszcze kawą.
– Nie. Jest dziś bardzo zajęty.
Kyungsoo posłał malarzowi szeroki i szczery
uśmiech. – Cieszę się, że ci się układa, że wam
się układa. Masz kochającego faceta, teraz pracę…
–…choroba nie daje o sobie znać – dokończył
jasnowłosy, a później odpukał lekko w dębowe biurko. – Właśnie! Dziś wieczorem
przyjdźcie z Jonginem do Crystal Palace. Chanyeol i ja chcieliśmy zaprosić was
na kolację. Mamy sprawę do omówienia.
– Tak? A jaką?
– Dowiesz się w swoim czasie. – Puścił mu
oczko, po czym zaczęli rozmawiać o tym, co obaj powinni ubrać na tę jakże ważną
okazję.
◄►
Gdy zajechali samochodem Chanyeola pod drogą
restaurację, Baekhyun poczuł, jak w gardle rośnie mu ogromna gula. Nie chciał
jeszcze wysiadać. Musiał się trochę odprężyć. Bądź co bądź, czekało na niego
ważne zadanie. Z oddali widział przez szybę stłoczonych gości przy stoliku:
swoich rodziców, rodziców i brata Parka oraz Kyungsoo wraz z Jonginem. Wszyscy
ubrani byli bardzo elegancko, jak przystało na miejsce oraz okazję.
Musimy
powiedzieć wam coś ważnego.
Ta formułka ciągle odbijała się echem w jego
głowie. Miał jej już dosyć. Zbierało mu się nawet na wymioty.
Jego przemyślenia przerwało stukanie w szybę
oraz szeroki, idiotyczny uśmiech.
– Możemy już iść? Jesteśmy spóźnieni, a
wszyscy na nas czekają. – Park patrzył na niego z troską wymalowaną w pięknych,
błyszczących tęczówkach. Malarz zacisnął wargi, a potem pokiwał z wysiłkiem
głową.
Jak tylko dotarli do zarezerwowanego
wcześniej stolika, siedem par oczu zwróciło się w ich stronę. Podano już
przystawki. Nalano wino. Chanyeol odsunął Baekhyunowi krzesło, a ten usiadł,
poprawiając swoją marynarkę. Zapanowała grobowa cisza. Matki spoglądały po
sobie nawzajem, ojcowie udawali, że interesują się tym, co znajdowało się na
talerzykach, a młodsze grono podziwiało wystrój lokalu.
– Najpierw zjedzmy, bo chyba każdy z nas jest
głodny. – Na potwierdzenie tych słów czarnowłosemu zaburczało w brzuchu.
Kelnerzy dość szybko przynieśli doskonale
przygotowaną kaczkę z jabłkami. Nie było przy stoliku osoby, która choć raz nie
zamruczałaby z radości nad tym wyśmienitym smakiem. Talerze szybko pustoszały.
Kieliszki niemalże same się opróżniały. W końcu nie ma nic lepszego od
fantastycznego jedzenia połączonego z idealnie dobranym winem. Rozmawiano przy
tym całkiem sporo. Nikt jednak nie wchodził na niebezpieczny grunt, jakim był
powód tego zebrania.
– Myślę, że już czas – wyszeptał malarz,
nachyliwszy się do ucha ukochanego, po czym otarł usta serwetką.
Chanyeol wstał, łapiąc Byuna z rękę. Cała
uwaga znów skupiła się na nich. Brunet odchrząknął, sięgając do kieszeni po
małe, czerwone pudełeczko w kształcie serca. Cichy szmer przetoczył się między
gośćmi.
– Dziś jest ważny dzień. Zaprosiliśmy was
tutaj, bo chcielibyśmy oznajmić coś ważnego. – Otworzył pudełeczko i wyciągnął
z niego wysadzaną diamencikami obrączkę. Pokazał ją najbliższym i zaśmiał się
cicho. Był cholernie szczęśliwy. – Baekhyun i ja…
–…pobieramy się – dodał starszy, jednocześnie
pozwalając założyć sobie pierścionek zaręczynowy.
Fala cichych oklasków dała się słyszeć ze
strony Kyungoo i Jongina. Dopiero później dołączyli do nich zszokowani rodzice
oraz brat Chanyeola, z którymi niedawno doszli do porozumienia. Pani Byun
zaczęła płakać, więc wtuliła się w ramię męża, a on zaczął delikatnie klepać ją
po plecach. Gdy przyszli małżonkowie pocałowali się czule, oklaski stały się
głośniejsze. Zarumieniony Baekhyun wstydził się zrobić cokolwiek, lecz miał
ochotę krzyknąć, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Bo znalazł własne płótno, na którym może
stworzyć nowy obraz swojego życia.
A/N: I tym sposobem dotarliśmy do końca tego opowiadania! Mam nadzieję, że Wam się podobało i że będziecie do niego wracać, jeśli tak własnie było. Dla mnie znaczy ono dość wiele, bo włożyłam w niego sporo pracy i po kolei realizowałam plan, który utworzył mi się gdzieś tam w głowie. Dziękuję wszystkim, którzy czytali i komentowali. Na razie czas się pożegnać na tym blogu, gdyż zajmuję się tłumaczeniem, które możecie przeczytać tutaj. Na pewno kiedyś powrócę z kolejnym opowiadaniem, nie musicie się martwić. Jeszcze raz dziękuję i do... napisania/przeczytania(?)!