Rating: NC-17
Gatunek: niby trochę historyczne, ale ja się na historii nie znam
A/N: Witam wszystkich, którzy tutaj zajrzeli. Jest mi dziwnie, bo ostatnio dodawałam, hmmm, pół roku temu. XD Wszystko dlatego, że jestem zajęta pisaniem kolejnego (rozdziałowego) ff, ale nie chcę go dodawać, póki nie będzie skończone (o ile w ogóle go wrzucę gdziekolwiek). Dzisiaj wrzucam ff, które napisałam specjalnie dla kogoś jako prezent. Co prawda ze świętami ma tyle wspólnego, że aż nic, ale postanowiłam go dodać, skoro jest gotowy i chyba nie taki całkiem zły.
Jako że jest wigilia pragnę Wam złożyć życzenia zdrowia, szczęścia, pomyślności, uśmiechu na twarzy, pozytywnego patrzenia na świat i spełnienia wszystkich marzeń oraz żeby w Nowym Roku wszystko szło po Waszej myśli! ♥
Ciężkie
londyńskie powietrze wsunęło się przez szparę uchylonego okna, nie zwracając uwagi na
suchy kaszel męczący mężczyznę w średnim wieku. Park Chanyeol odetchnął ciężko,
uważnie wsłuchując się w świszczący oddech. Po chwili odłożył na bok stetoskop,
poprawił okulary w rogowej oprawie, które zdążyły zsunąć się na czubek jego
nosa i zasiadł na twardym krześle. Bardzo starannym pismem wypełnił receptę i
uśmiechnął się przepraszająco, wręczając kwitek pacjentowi.
Gdy
ten ubrał się i wyszedł, lekarz miał ochotę krzyknąć, by ktoś przyniósł mu
filiżankę upragnionej herbaty, lecz w porę dotarło do niego, że nie ma żadnego
sługi. Po ucieczce z Korei z powodu trudnej sytuacji, znalazł w Londynie
niedrogie lokum, w którym był panem tylko i wyłącznie dla samego siebie.
Brakowało mu kogoś do zrobienia prania, do gotowania, sprzątania, robienia
najpotrzebniejszych zakupów czy do zwyczajnej rozmowy. Uboga znajomość języka w
niczym nie pomagała, a tylko bardziej utrudniała tę kiepską sytuację. Dlatego
też nie mógł sobie pozwolić na pogaduszki z miejscowymi, którzy nierzadko
patrzyli na niego z odrazą czy wręcz strachem.
Po pół
roku życia w ciągłej niewiedzy i zakłopotaniu, które jednak nie przeszkadzały
mu w wykonywaniu swojej profesji, zatrudnił prywatnego nauczyciela.
Przyswojenie języka nie było trudne. Dzień po dniu odkrywał świat dookoła
siebie na nowo, nazywając otaczające go rzeczy w miejscowym języku. Dwa
miesiące później prowadził ze swoimi pacjentami żartobliwe rozmowy czy
zwyczajnie wyjaśniał, co im dolegało w najprostszy zrozumiały sposób. Niestety,
nadal doskwierał mu brak sługi, który przynosiłby wieczorem ciepłą wodę czy
szykował posłanie.
Postanowił
więc wybrać się na targ. Co prawda zawsze mógł wynająć jakąś kobietę
mieszkającą w pobliżu, ale wygodniejsze dla niego było posiadanie kogoś na
własność. Uśmiechnął się do siebie w lustrze, poprawiając eleganckie odzienie.
Choć nie było zbyt wygodne, musiał do niego przywyknąć. Rodzimy strój spoczywał
w jednej ze skrzyń, czekając na lepsze czasy, które być może miały nie nadejść.
Wyszedłszy
z domu, wsiadł do pierwszej wolnej dorożki i poprosił o podwózkę. Zapłacić
musiał z góry i był na po przygotowany. Wcisnął staremu mężczyźnie z krzywymi
zębami kilka drobnych monet, po czym zajął wygodne miejsce z samego brzegu. Po
drodze dołączyło do niego kilku pacjentów bywających u niego często – za
często. Wysiedli jednak po kilku minutach podróży, pozostawiając go samego. Przez
ten czas rozmyślał, kogo powinien sobie wybrać. Z początku myślał o młodej,
skromnej dziewczynie, lecz odrzucił ten pomysł. Nie mógł dopuścić, by służka
zakochała się w nim ze względu na dobre serce, jakie posiadał. Zdecydował więc,
że wybierze mężczyznę.
Dotarłszy
na miejsce, zeskoczył z dorożki i uchyliwszy kapelusza, poszedł w swoją stronę.
Jego uwagę próbowało pochwycić mnóstwo ludzi. Luksusowe towary przykuwały jego
wzrok, pyszniąc się w porannym słońcu. Świeży chleb i warzywa także
prezentowały się znakomicie, ale on nie miał najmniejszej ochoty na jedwabie,
bursztyny czy jakiekolwiek jedzenie. Wszystkiego miał pod dostatkiem w domu.
Przedzierając się między kobietami z różnych klas i tych, którzy szarpali go za
rękawy, znalazł się w końcu w najbardziej odludnym miejscu.
Nie
było tam zbyt wielu chętnych na zakupy. Tylko nieliczne osoby z daleka
przyglądające się i komentujące między sobą zachowanie nieszczęśników. Chanyeol
podszedł do pierwszego mężczyzny, jasno wyjaśniając, czego poszukuje. Ten z przykrością
pokręcił głową, pulchną ręką zataczając łuk i prezentując kilka młodziutkich
dziewcząt, z nadzieją patrzących na Parka. Lekarz podziękował cicho,
przechadzając się dalej. W oddali dostrzegł wreszcie stojącego przy samej
ścieżce młodziutkiego chłopaka. Nieszczęśliwie przywiązany do wbitego w ziemię
palu sterczał jak kołek, nie mając zapewne siły, by spojrzeć i błagać o litość.
– Ile
za niego? – zapytał z miejsca Chanyeol.
Bardzo
chętny kupiec podał niewygórowaną cenę, która była dla Parka niewiarygodnie
odpowiednia. Odliczył należną kwotę, podczas gdy mężczyzna odwiązał gruby
supeł. Zszokowany chłopak podniósł zaniepokojoną twarz. Jego oczy były duże,
szeroko rozwarte, a usta zacisnęły się w wąską kreskę. Z wielkim, szczerym
uśmiechem sprzedawca przekazał wysłużony sznurek w ręce Chanyeola, odbierając
chciwie zapłatę.
Dumnym
krokiem lekarz poszedł przed siebie, ciągnąc za sobą zabiedzonego chłopaka.
Odwrócił się tylko raz, by upewnić się, że tamten podąża za nim. Nie czuł
oporu, więc bał się, że młodszy mógł uciec niezauważony, mimo iż wiązania
wyglądały na solidne. Nie czekając na specjalnie zaproszenie, wskoczył do tej
samej dorożki, którą przyjechał. Tym razem opłata była podwójna, ale nie
narzekał. Masa pacjentów i tak miała wkrótce zapukać do jego drzwi, a jego
kieszeń sama miała się wypełnić.
Droga
minęła w ciszy. Park wymieniał tylko urywane zdania z dorożkarzem, zachwalając
pogodę czy targowisko, na którym każdego dnia można było doszukać się coraz to
lepszych przedmiotów. Zdarzały się niepowtarzalne naczynia czy materiały.
Rozchodziło się to wszystko jak świeże bułki, które medyk nabywał co rano w
pobliskiej piekarni. W miłej atmosferze dojechali do domu. Roztrzęsiony chłopak
bardzo powoli wysiadł z dorożki, nie podnosząc wzroku wyżej niż na stopy
swojego nowego pana.
– Jak
się nazywasz? – spytał Chanyeol surowym tonem, kiedy stanęli w sieni.
Obrzucił
swój nowy nabytek pogardliwym spojrzeniem. Kiedy po niezliczenie długich
chwilach nie usłyszał odpowiedzi, złapał chłopaka za podbródek. Dopiero wówczas
ujrzał tak charakterystyczne cechy, dzięki którym rozpoznał w nim Azjatę.
Ponowił pytanie w ojczystym języku, a potem prawie splunął na jego bose stopy.
Powstrzymały go jedynie podziurawione spodnie i szmata bezładnie zarzucona na
pierś.
–
Baekhyun, p-panie – wyszeptał chłopak, chyląc kark. – Zrobię wszystko, co mi
każesz. Tylko proszę, nie krzywdź mnie – wydusił ze ściśniętym gardłem, w
błagalnym geście składając dłonie.
– Nie
masz się czego bać – zapewnił Park, a następnie bardzo wolno odwiązał sznur krępujący
zmęczone nadgarstki. Sine ślady nie wyglądały dość przekonująco. – Dziś
odpoczniesz. Dam ci coś do jedzenia i ubrania. Nie możesz tak wyglądać, jeśli
masz być moim sługą.
Prowadząc
chłopaka ostrożnie za rękę, lekarz wszedł do niewielkiego pomieszczenia, które
mogło służyć za spiżarnię. Nie było tam wielu rzeczy. Stare łóżko, drewniane
półki zbite byle jak, żeby tylko jakoś się trzymały, kilka słoików z
przetworami i mniej lub bardziej potrzebne szmaty.
–
Będziesz tu od dzisiaj spał – oznajmił chłodno mężczyzna, wskazując dłonią mało
przyjaźnie wyglądające posłanie. – Wydaje się niewygodne, ale takie nie jest.
Spałem na nim kilka razy. Poczekaj tu, zaraz do ciebie wrócę. – Po tych słowach
wyszedł, zostawiając biednego Baekhyuna samemu sobie.
Niepewnie
podnosząc głowę, rozejrzał się po małym, ale nie ciasnym pokoiku. Było tam
chłodno, lecz zobaczył w kącie stary piecyk. Uśmiechnął się słabo, widząc
pociechę. Może chociaż uda mu się ukraść kilka kawałków drewna, by rozgrzać to
miejsce w niewielkim stopniu. Wystarczyło tyle, by nie zmarzł w nocy. Na razie
nie miał się jednak czym przejmować, była dopiero wiosna. Zrobiło się już
wystarczająco ciepło, by nie musieć palić.
Z
letargu wyrwał go skrzypiący odgłos drzwi. Ujrzał mężczyznę trzymającego w
rękach metalowy dzban z wodą i miskę. Na jego ramieniu spoczywały wymięte
części skromnej odzieży. Odłożywszy wszystko na ziemię, sięgnął jeszcze po
drewniany kosz. Baekhyun dostrzegł w nim dwa bochenki chleba, wodę i mleko. To
zapewne miał być jego posiłek.
– Powinienem
ci pomóc, nie wyglądasz najczyściej – mruknął Park, prostując się i
przeciągając. – Jestem lekarzem, więc nie możesz wyglądać, jakbyś nigdy nie
widział wody czy mydła.
Jako
że szmata na piersi chłopaka także przewiązana była cienkim sznurkiem, doktor
odwiązał go, pozwalając brudnemu okryciu wylądować na podłodze. Wychudzone
ciało zadrżało niebezpiecznie. Mężczyzna sapnął zaskoczony, dostrzegając liczne
siniaki na rękach czy plecach. Nie patrzył, kiedy młodszy pozbywał się spodni.
Wlał podgrzaną wodę do miski, stawiając ją na czymś, co niegdyś musiało być
biurkiem. Milcząc, pomógł Baekhyunowi pozbyć się zaschniętych plam błota czy
zwykłego brudu. Szorował go mocno, dopóki skóra nie zaróżowiła się w zdrowy
sposób. I choć wiedział, że nie powinien tak się zachowywać, poczuł głęboką
litość, a jego dobre serce nie potrafiło pokierować go inaczej.
Wytarłszy
pomarszczone dłonie, Chanyeol wyciągnął z kosza dwie miski, do których przelał
mleko i podrobił chleb. Nie miał nic lepszego, przynajmniej nie w tej chwili.
Całkiem wyleciało mu z głowy, żeby kupić warzywa, będąc na targu. Stworzył więc
świetną okazję dla chłopaka, by mógł się wykazać, ale nie chciał go obarczać
już teraz. Póki co zasiadł na prymitywnym łóżku, trzymając w dłoniach
wypełnione jedzeniem naczynia.
Ubrany
w białą koszulę i czarne spodnie sługa przysiadł obok. Chwycił podsuniętą miskę
oraz łyżkę, chyląc nisko głowę w geście największego podziękowania. Nie
spodziewał się takiego traktowania. Wcześniej był tylko bity i poniżany. Niemal
gnił w ciemnej piwnicy, tłocząc się z innymi młodymi osobami. Walczyli o
przetrwanie, bijąc się między sobą o suche kawałki chleba czy nadgniłe jarzyny.
Wówczas był nikim. Cieszył się, gdy powiedziano mu, że będzie wystawiony na
sprzedaż. Było to jedyną formą ucieczki od świata, w którym ledwie sobie
radził.
– Ile
masz lat? – spytał znienacka Park, przeżuwając głośno wielkie kawałki
czerstwego już chleba.
–
Osiemnaście – powiedział cicho chłopak bardzo wystraszonym głosem.
– Czemu
wyglądasz tak… jak wyglądasz? – Chanyeol ledwie powstrzymał się przed użyciem
słów odrażająco, strasznie, paskudnie. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że
wywołałoby to niepotrzebne łzy na młodej twarzy.
– Nie
mieszkałem w luksusach. Kilka lat temu ojciec sprzedał mnie jakiemuś facetowi,
bo byliśmy zbyt biedni, żebyśmy mogli utrzymać się w piątkę. Moją siostrę też
sprzedał, ale komuś innemu. – Chłopak wzruszył ramionami, nie patrząc na
lekarza. Skupiał się na powolnym jedzeniu, a musiał się przy tym bardzo starać,
by nie wypuścić z ręki łyżki, gdyż niemiłosiernie bolały go uprzednio skrępowane
nadgarstki.
– To
nie brzmi ciekawie. Pozwól mi, że coś ci o sobie opowiem, żebyśmy nie byli
sobie tak całkiem obcy – zasugerował mężczyzna, a Baekhyun tylko przytaknął
prawie niezauważalnym skinieniem głowy. – Nazywam się Park Chanyeol, mam
dwadzieścia osiem lat i jestem lekarzem. Mieszkam tu od niedawna, dlatego
jesteś moim pierwszym, hm, pracownikiem. Nie zamierzam robić ci krzywdy, chcę
tylko, żebyś robił to, o co cię proszę. Na górze jest mój gabinet, pacjenci przychodzą
codziennie. Nie chcę, żebyś przeszkadzał mi w pracy, ale jak stanie się coś
ważnego, to mnie o tym informuj. Jak będę cię wołał, to przychodź, zrozumiałeś?
– Tak,
panie – odrzekł trochę spokojniej chłopak, przechodząc do wyznaczonej mu roli.
– Czy mógłbym znać swoje zadania?
– O,
tak, oczywiście. Chcę, żebyś sprzątał, gotował, robił zakupy, parzył herbatę,
przynosił mi listy, wysyłał moje listy i inne takie rzeczy. Myślę, że dach nad
głową, miejsce do spania i jedzenie wystarczą ci za twój trud?
–
T-tak, panie, jestem skłonny powiedzieć nawet, że to zbyt wiele – wymamrotał
Baekhyun, bezcelowo mieszając łyżką w mleku, gdzie pływały kawałki
rozpuszczonego chleba.
Cichy
śmiech Parka rozniósł się echem po klitce. Nie spodziewał się takiej reakcji,
dlatego gdy spoważniał, przeprosił. Rozumiał, że dla chłopaka może być to
przytłaczające, bo wcześniej żył w o wiele gorszych warunkach. Różnica była tak
wielka jak między niebem a ziemią.
Odkładając
opróżnione naczynia na podłogę, zerknęli na siebie. Małą, jakby pokurczoną
twarz Baekhyuna wykrzywiał cień smutku. Chanyeol położył na jego wątłym
ramieniu swą dużą dłoń, zapewniając, że wszystko będzie dobrze, a pod jego
dachem nic mu się nie stanie, że nawet mysz nie wygryzie mu dziury w butach,
które także dostał od swojego pracodawcy.
Dziękując
należycie za posiłek, młodszy ukłonił się nisko. Już po chwili zabrał się za
wynoszenie miski z brudną wodą. Mężczyzna zaś zebrał blaszane miseczki,
pozostawiając na szczątkach mebla nienapoczęty bochenek chleba i wodę. Chciał,
by ten drobny gest wzbudził zaufanie chłopaka. Jego intencje naprawdę były
czyste, nie było w nich żadnych ukrytych zamiarów. Tego samego spodziewał się z
drugiej strony.
*
Pierwsze
dni, tygodnie nie były tak wspaniałe, jak Chanyeol myślał. Baekhyun ledwie
wszystko ogarniał, ciągle coś rozlewał, niedokładnie zamiatał czy ścierał. Ciągle
przepraszał. Ich wzajemne stosunki też nie były lekkie. Przy spotkaniach twarzą
w twarz rodziła się niezręczna atmosfera. Dopiero kiedy chłopak wchodził do
gabinetu, uprzejmie i koniecznie wcześniej pukając i przepraszając, czuł się
nieco swobodniej. Jak gdyby obecność obcego pacjenta mogła pomóc mu w
kontaktach z pracodawcą.
Po
miesiącu było już o wiele lepiej. Baekhyun poprawił się w wykonywaniu swoich
zadań, a Chanyeolowi zawsze nisko się kłaniał. Mężczyzna uśmiechał się, mimo iż
widział wystające kręgi na karku, które usiłował zwalczyć, pozostawiając
znaczne resztki po jedzeniu. Chociaż był prawowitym właścicielem młodszego,
starał się traktować go jak normalnego człowieka, bo miał dobre serce. Nie
nadużywał jednak swej dobroci. Był po prostu szczery.
Pewnego
dnia koło południa zjawiła się poczta. Młody służący odebrał wszystkie listy,
których nie było wcale mało. Posegregował je na kilka stosów, a później, podczas
nieobecności swego pana w gabinecie, zaniósł je najciszej, jak tylko potrafił.
Zawsze bowiem zachowywał się bezszelestnie, nie chciał zwracać na siebie
niepotrzebnej uwagi. Rozmowy krępowały go, jako że żyjąc w zamknięciu, nie
odzywał się do nikogo. Doskonale wiedział, że zostałby wyśmiany ze względu na
swój wiek.
Gotował
właśnie obiad, kiedy usłyszał postukiwanie butów o podłogę. Uśmiechnął się
lekko i podszedł do dużego naczynia nad ogniem, aby przemieszać bulgoczącą
zupę. Może i nie był najlepszym kucharzem, ale Parkowi i tak smakowało to, co
przygotował. To liczyło się najbardziej. Wrócił do przygotowywania warzyw.
Kroił je bardzo skrupulatnie, jakby szykował coś na wystawną ucztę. Gdy
wycierał dłonie w suchą szmatę leżącą na stole, usłyszał szybki, ciężki krok
swojego pana.
Chanyeol
wparował do kuchni z listem w dłoni. Był wyraźnie otwarty, dlatego Baekhyun
uznał, że musiał zostać już przeczytany. Podnosząc wzrok na twarz starszego,
dostrzegł skrzywione w grymasie złości oblicze i bardzo się przestraszył.
Odruchowo skulił ramiona. Pan zatrzymał się tuż przed nim i bez namysłu uderzył
go w twarz. W oczach chłopaka od razu pojawiły się łzy, lecz nie ruszył się
nawet o centymetr.
– To
za to, że wszedłeś do mojego gabinetu – powiedział oschłym, pustym głosem Park.
Kolejne
uderzenie nadeszło również niespodziewanie. Tym razem Baekhyun zadrżał na całym
ciele, gdyż poczuł na języku metaliczny smak. Krew. Łzy z jego oczu bezwolnie
potoczyły się po bladych policzkach.
– A to
za otwarcie listu. – Chanyeol pomachał mu kopertą przed nosem. – Mam nadzieję,
że to cię czegoś nauczy.
–
Przepraszam, panie – wykrztusił chłopak płaczliwym tonem. Nerwowo chwytał i
puszczał swoje palce, bojąc się powiedzieć cokolwiek. – Naprawdę najmocniej
przepraszam, ale… ja nie otworzyłem tego listu, panie – zaprzeczył poprzedniemu
oskarżeniu, potrząsając lekko głową.
– Masz
mnie za idiotę?! Przecież wyraźnie widzę, że papier jest porwany! Jak się
czegoś nie potrafi robić, to się nie powinno tego robić! – Lekarz wybuchnął,
wymachując bezcelowo rękami w powietrzu. – Mogłeś się bardziej przyłożyć, jak
chciałeś czegoś dowiedzieć się z moich korespondencji! – Po tych słowach
uderzył Baekhyuna po raz trzeci. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że użył do tego
całej siły.
Chłopak
zatoczył się, jakby był pijany, a potem upadł na kolana. Nie kontrolował już
drżenia wątłego ciała ani strużki ciepłej krwi spływającej mu po brodzie.
Samotne łzy kapały na podłogę, podczas gdy on starał się odzyskać przytomność
umysłu. Nie spodziewał się takiego zachowania. Nie po słowach, które zapewniały
go o bezpieczeństwie. Przez jakiś czas wierzył w to, że jego pan jest dobry,
ale teraz nie miał już w sobie nawet tej drobnej cząstki. Zastąpiła ją
zwyczajna niechęć. Wyglądało na to, że doktor nie był wcale lepszy od ludzi, u
których przebywał wcześniej. Miał tylko lepsze warunki do życia.
Odetchnąwszy
ciężko, Park spojrzał na trzęsącego się chłopca i jego prawie zzieleniałą ze
strachu twarz. Potrząsnął głową i mocno zagryzł wargę. Co się z nim stało?
Przez całe życie nikogo nie uderzył, na nikogo nie nakrzyczał. Obiecywał sobie,
że nie skrzywdzi tego młodzieńca, a właśnie zadał mu ból. W jego sercu zakręcił
się kłujący okruch, który sprawił, że odwrócił wzrok. Widział lśniące łzy na
niedojrzałej twarzy.
–
Pracuj dalej, bo zaraz coś przypalisz. Otrząśnij się, inni dostają takie razy,
że nie są w stanie chodzić, a ty przejmujesz się czymś takim – rzucił
pogardliwie, po czym wyszedł.
Siedząc
w gabinecie i gapiąc się przez okno, Chanyeol zastanawiał się nad tym, co
zrobił. To był błąd. Nie powinien był wyżywać swoich wszystkich złości na
niewinnym słudze, który bardzo się poprawił w wykonywaniu obowiązków. Pokręcił
głową, przeglądając pozostałe listy, które otrzymał. To, że miał dość ciągle
uskarżających się na byle co pacjentów, nie miało prawa wpłynąć na jego
stosunek do Baekhyuna.
Wtem
usłyszał ciche postukiwanie do drzwi. Natychmiast zerwał się z miejsca, by
otworzyć. Ujrzał tylko drewnianą tacę z ciepłą zupą oraz warzywami. Zaklął pod
nosem. Wystraszony chłopak najwyraźniej uciekł, nie chcąc się narażać. Park
wziął więc swój obiad i zjadł go, bardzo zachwalając. Otaczające go cztery
ściany nie były tego adresatkami, dlatego postanowił odnaleźć chłopaka.
Szukał
długo, ale nie było go nigdzie. Nie krzątał się w kuchni, jak to miał w
poobiednim zwyczaju. Nie było go na dworze, gdzie czasami porządkował coś w
szopie albo zamiatał śmieci przed wejściem. Nie było go w piwnicy, w której
Park przetrzymywał najcenniejsze wina. Nie błąkał się bez celu po żadnym
pomieszczeniu. Dopiero po bezowocnej godzinie lekarz zajrzał do małego schowka,
który służył chłopakowi za pokój. Znalazł go skulonego na prymitywnym łóżku.
Baekhyun
cicho popłakiwał, dlatego nawet nie usłyszał, jak jego pan wszedł do
pomieszczenia. Gdy coś obok niego poruszyło się, wtedy odsłonił twarz,
otwierając zaczerwienione oczy i dostrzegł Chanyeola. Podskoczył jak rażony
piorunem. Stanął na baczność, patrząc tylko i wyłącznie na swoje bose stopy.
Nie miał czasu, by z powrotem włożyć buty. Drżał z zimna i ze strachu, lecz nie
był w stanie się odezwać. Tłumił gnębiącą go czkawkę, mimo iż jego pierś
rytmicznie podskakiwała co kilka chwil.
–
Przepraszam – wyszeptał Park, bacznie przyglądając się chłopakowi.
Ten
odruchowo uniósł głowę, a ich spojrzenia skrzyżowały się. Na twarzy starszego
rysował się szczery żal, co wywołało palące rumieńce na policzkach Baekhyuna.
Odwrócił natychmiast wzrok, przenosząc go na słoiki stojące na jednej z półek.
Czując na swym ramieniu ciężką dłoń, znowu odskoczył przerażony. Nie spodziewał
się tego.
–
Naprawdę przepraszam, nie powinienem się na tobie wyżywać. Zwłaszcza po tym,
jak powiedziałem, że cię nie skrzywdzę. Poza tym… – mruknął, wskazując na
rozciętą wargę i napuchniętą połowę twarzy. – Trzeba to opatrzyć, chodź za mną.
Niechętnym
krokiem Baekhyun podążył za swoim panem. Widział ukradkowe zerknięcia rzucane
mu przez ramię, ale nie reagował na nie. Kiedy w końcu weszli do sporego,
przestrzennego gabinetu, zasiadł na kozetce, jak polecił mu Park.
–
Podnieś głowę – poprosił doktor, ale chłopak wzbraniał się przed tym,
wyliczając w głowie wszystkie możliwe konsekwencje.
Chanyeol
westchnął, samemu ostrożnie chwytając podbródek służącego w palce. Dokładnie
obejrzał obrażenia, które niestety sam mu zadał. Przełknął nerwowo ślinę,
sięgając po swoją opasłą torbę. Starał się być delikatny, lecz środek
dezynfekujący robił swoje. Lekarz widział, jak ból i pieczenie wykrzywiają
twarz chłopaka w brzydkim grymasie. Raz zdążyło mu się jęknąć z rozpaczy, a
zaraz po tym po jego policzku spłynęły pojedyncze łzy.
–
Panie, długo jeszcze? – zapytał niecierpliwie Baekhyun, wiercąc się, gdy Park
nakładał maść na opuchliznę.
–
Jeszcze moment. Siedź spokojnie, nigdzie przecież ci się nie spieszy – odparł
cicho starszy, z wyczuciem poklepując palcami mocno zaczerwienioną buzię. – Już
– dodał po zaledwie sekundzie, uśmiechając się tryumfalnie. – Musisz na to
uważać. Przyjdź do mnie wieczorem, to posmaruję to jeszcze raz.
–
Dobrze, panie. – Sługa ukłonił się w pas, po czym jak najszybciej opuścił
gabinet.
Nieprzyjemne,
drażniące ciepło rozlewało się po jego ciele. Skarcił się za to w myślach,
zbiegając po schodach na dół. Uprzątnął brudne naczynia, a kiedy już skończył,
wyszedł na zakupy, jak pan polecił mu z samego rana. Reszta dnia minęła mu na
tym, co zwykle, jednak gdzieś głęboko w sobie czuł przedziwne uczucie, które
pojawiło się, kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się kilka godzin wcześniej.
Kładąc się spać, starał się je odgonić, ale wtedy powróciło ze zdwojoną siłą,
wprawiając chłopaka w zakłopotanie.
*
Choć
czas płynął ciągle do przodu, Chanyeol poniekąd stał w miejscu. Bez przerwy
przyjmował pacjentów, doglądał pracy Baekhyuna, a wieczorami czy w wolnych
chwilach zajmował się sobą, czytając książki czy wychodząc na krótkie spacery.
Nigdy nie myślał zbyt intensywnie o kobietach. Będąc w Korei otaczało go
mnóstwo pięknych dziewcząt, zalotnie trzepotały rzęsami i uśmiechały się
uwodzicielsko. Po ucieczce nie miał czasu, aby zagłębiać się w takie tematy. Skupiał
się na pracy, żeby mieć za co utrzymać siebie i dom.
Brak
kogoś przy boku wkrótce zaczął mu doskwierać. Zwłaszcza gdy za oknem zrobiło
się chłodniej, a on jedne, do czego mógł się przytulić, to gruba, trochę
prześmierdła pierzyna. Zamykał wtedy oczy, wracając myślami do przeszłości.
Jednego
wieczoru nie potrafił już znieść pustki, która towarzyszyła mu niemal przez
cały czas. Wkładając cieplejsze odzienie, pożegnał się ze służącym i wyszedł do
jednego z pobliskich zadymionych barów. Roześmiane i z lekka pijane panie
przysiadały się tam do każdego wolnego mężczyzny, zachęcając go do siebie
swoimi wdziękami, których z pewnością posiadały niemało. Duże dekolty,
odsłaniające blade piersi i łabędzie szyje obwieszone naszyjnikami oczywiście
robiły na Parku jakieś wrażenie. Szczególnie gdy poprzedził taki widok kilkoma
łykami mocniejszych trunków. Śmiał się wtedy wraz z nimi i nawet nie zwracał
uwagi na krzywe zęby czy garbate nosy, ale nie potrafił się do kobiet
przekonać.
Okrągły
tydzień Chanyeol odwiedzał bary w swoim otoczeniu, lecz nie przyniosło to
pożądanych efektów. Nie znalazł ani kobiety na jedną noc, ani dziewczyny, z
którą mógłby ułożyć sobie życie. Na rauszu wracał do domu i nie jeden raz byłby
wybił sobie zęby, wchodząc po schodach do swojej sypialni, gdyby nie pomocna
dłoń Baekhyuna. Chłopak sprawnie pomagał mu pozbyć się wierzchniego odzienia,
prowadził go do sypialni, a tam pomagał mu w wykonaniu wieczornej toalety i
położeniu się spać. Było to męczące, lecz jak najbardziej należało do jego obowiązków.
Kiedy
śnieg za oknami prószył nieubłaganie, a pan Park powrócił z jednej ze swych
wypraw, Baekhyun zaspany zeskoczył z łóżka, przecierając leniwie oczy. W nie do
końca zapiętej koszuli wyszedł na korytarz i rozejrzał się w poszukiwaniu
mężczyzny.
–
Wszystko w porządku, panie? – zapytał zachrypniętym od nikłego snu głosem.
– Tak,
wracaj do siebie – odpowiedział mu głos z głębi przedsionka.
Był
zaskoczony. Gdy pan był pijany, nigdy nie mówił z sensem. Zwykle rzucał tanie
teksty, które mogły przekupić jakąś łatwą dziewczynę. Chłopak potrząsnął więc
głową, idąc przed siebie. Jego bose stopy natrafiły po drodze na nieroztopione
jeszcze grudki lepkiego śniegu. Zadrżał, pocierając obolałe ramiona.
–
Powiedziałem, że masz wracać do siebie – odezwał się niespodziewanie lekarz zza
pleców sługi. Ten podskoczył nagle, po czym odwrócił się do niego twarzą.
–
Myślałem, że potrzebujesz pomocy, panie – tłumaczył się, pochylając nisko
głowę, jak to zwykle miał w zwyczaju.
– Nie
potrzebuję. Nic dziś nie wypiłem – oznajmił Park, kierując się w stronę
skrzypiących schodów.
Chłopak
powstrzymał go nieśmiałym ruchem ręki, którą po sekundzie ułożył na jego
ramieniu. Zbliżył się i pociągnął nosem. Nie wyczuł jednak nic poza ciężkim,
piżmowym zapachem, od którego zakręciło mu się w głowie. Byłby upadł, gdyby nie
silne ramię doktora, na którym się zatrzymał. Spojrzał mu w oczy, a potem mocno
zagryzł wargę. Poczuł to samo otumaniające ciepło, jak w dniu, gdy Chanyeol go
uderzył.
Już
miał się wyswobodzić z ramion Parka, ale ten zatrzymał go w ciasnym uścisku.
Złapał go za chudy nadgarstek, ciągnąc za sobą na górę.
– C-co
robisz, panie?! – Baekhyun był zbity z tropu i próbował wyswobodzić uwięzioną
dłoń.
– Nie
denerwuj się. Dzisiejszej nocy pokażę ci coś, czego nikt inny nie będzie w
stanie ci pokazać. – Lekarz uśmiechnął się do siebie pod nosem, rzucając słudze
przelotne, wyrafinowane spojrzenie.
Paręnaście
kroków później Chanyeol jednym zgrabnym ruchem wepchnął chłopaka do swojej
sypialni. Młodzieniec był trochę przerażony. Rozglądał się dookoła jak
nieoswojone zwierzę, dlatego Park z wyczuciem ułożył mu dłonie na ramionach i
zaczął z wolna masować. Miękkim szeptem poprosił Baekhyuna, żeby się rozluźnił.
Zapewnił go, że nic złego mu się nie stanie. Młodszy pokiwał głową, starając się
uspokoić rozszalałe serce, które nagle przyspieszyło tempa z niewyjaśnionych
przyczyn.
Ciemność
otaczała ich ze wszystkich stron. Jedynie księżyc rzucał słabawą poświatę na
schludnie posłane łóżko. Chłopak w pośpiechu zastanawiał się, po co pan
przyprowadził go do siebie o tak później porze. Pojął to dopiero wówczas, gdy
gorące usta odcisnęły palący ślad na jego szyi. Drżąc na całym ciele, sługa
zrobił krok naprzód, lecz Park zaraz pochwycił go w objęcia, nie poprzestając
na jednym czy dwóch całusach na karku.
Odwrócił
Baekhyuna ku sobie i ujął jego drobną twarz w duże, szorstkie dłonie. Kilka
nieskończonych sekund patrzył mu w oczy, po czym przywarł wargami do jego
nieskalanych warg. Pocałunek przepełniony był niewysłowionym żarem i
samotnością ze strony lekarza. Młodzieniec zaś stał otępiały z szeroko
otwartymi oczami, z początku nie do końca rozumiejąc, co ma miejsce.
Ostatecznie bardzo wstydliwie ułożył ręce na silnych ramionach starszego i
zacisnął wargi, oddając się chwili.
Z
czasem zaczął odwzajemniać ten śmiały gest, znajdując w nim mnóstwo bliskości i
uwalniając to, co do tej pory kumulowało się w jego drobnym ciele. Gdy ich
wargi nieoczekiwanie oddzieliły się od siebie, Baekhyun dyszał cicho, opierając
czoło o pierś swojego pana. Bał się spojrzeć mu w oczy. Głównie dlatego, że
zdał sobie sprawę, jakie uczucia nim szargały. Zatrząsł się momentalnie,
wzmacniając uścisk.
–
Przepraszam, panie, to nie powinno się zdarzyć – powiedział, robiąc krok w tył.
I tym
razem nie było mu dane nigdzie pójść. Chanyeol chwycił go za nadgarstek, by po
chwili pchnąć go na łóżko. Jego oczy były zupełnie inne niż zwykle. Błyszczały
w niesamowity sposób, a błędne ogniki tańczyły w nich z niewiarygodną pasją.
Oblizał lubieżnie usta, przysiadając na brzegu swego posłania. Nachylając się
nad chłopakiem, przesadnie długo rozpinał jego wymiętą koszulę, celowo dotykając
więcej obnażonej skóry, niż było to konieczne.
– Nie
wypowiadaj takich słów, gdy myślisz o czymś zupełnie odmiennym. – Park posłał
mu władcze spojrzenie, nim odsłonił mlecznobiałe ciało.
– To
wcale nie tak, p-panie… – Baekhyun sapnął, kiedy zwinne palce z uporem
prześlizgiwały się po jego brzuchu.
Nigdy
jeszcze bowiem nie doświadczył takiego uczucia. Wystarczył niepozorny dotyk, a
już tracił zmysły, a jego ciało stawało w płomieniach. Ocknął się z letargu,
jak tylko Chanyeol przesunął znacząco dłonią po jego udzie, kierując ją w
stronę najbardziej wrażliwego miejsca. Nogi chłopaka same się podkurczyły, a on
usiadł, spoglądając pytająco na mężczyznę. Nie rozumiał nic.
–
Powiedziałem, żebyś się zrelaksował. Obiecuję, że nie stanie ci się najmniejsza
krzywda – wymruczał Park tuż przy uchu młodzieńca, po czym czule pocałował go w
policzek, aż ten zarumienił się.
Zdezorientowany
chłopak niepewnie spojrzał na swojego pana, obejmując kolana drżącymi
ramionami. Starszy ostrożnie rozluźnił jego uścisk, ponownie popychając
szczupłą postać na łóżko. Rozpalone pocałunki lądowały teraz na napiętym z
podenerwowania brzuchu, co Chanyeol usilnie starał się zwalczyć. Baekhyun
przytknął sobie dłoń do ust, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku, choć
przychodziło mu to z trudem. Zmarszczył brwi i zacisnął powieki, czując, jak
niespokojnie fale gorąca raz za razem zalewają jego ciało.
Kiedy
wydawało mu się, że gorzej już być nie może, lekarz bardzo powoli zsunął jego
spodnie wraz z bielizną, którą sam mu ofiarował. Odrzuciwszy odzież na bok,
mężczyzna pozbawił siebie górnej części garderoby, uważnie przyglądając się
młodzieńcowi. Policzki sługi płonęły zaś żywym ogniem, a on sam miał ochotę
zapaść się pod ziemię. Przed nikim jeszcze nie był tak obnażony. Owszem,
zdarzyło mu się wystawać nago w kolejce po „świeżą” odzież czy nawet po
jedzenie, jeśli ktoś zdarł z niego ubranie. Nie dzielił jednak z nikim łoża.
Jego myśli ani razu nie zabłądziły w te strony. Odkładał to na czas, gdy będzie
mógł w końcu poszukać kobiety dla siebie, a był pewien, że stanie się to
nieprędko.
W
tamtej chwili wszystko się zmieniło. Obnażony ze wszystkiego co miał, wpatrywał
się w Chanyeola nieśmiałym spojrzeniem, nie zdając sobie sprawy z tego, że ten
gest tylko bardziej zachęcał go do działania.
Delikatnie
rozsuwając nogi chłopaka, Park zajął między nimi miejsce. Uśmiechnął się
przelotnie, po czym znów zaczął całować nabrzmiałe wargi Baekhyuna z
utęsknieniem. Jeszcze kilkanaście minut wcześniej owa sytuacja wydawała mu się
absurdalna, lecz teraz był pewien swych działań, jak niczego innego do tej
pory. Duże, szorstkie, spracowane dłonie boleśnie wolno przesuwały się po
mlecznobiałej skórze, wyraźnie zapamiętując każdy jej szczegół, wszystkie
wgłębienia między żebrami, słodką wypukłość kości biodrowej i miękką krągłość pachnącego
niewinnością uda.
Niewidzialna
dłoń szarpnęła jakąś strunę i z ust sługi wydobył się przytłumiony jęk. Po nim
zabrzmiał kolejny i jeszcze jeden wtedy, gdy Chanyeol swoją nogą otarł się o
krocze chłopaka. Smukłe palce zupełnie nagle wsunęły się w lekko kręcone pasma
włosów starszego, przyciągając go do głębszego pocałunku. To, co działo się
później, zdarzyło się jakby w mgnieniu oka. Park wyznaczył mokrą ścieżkę wprost
do męskości Baekhyuna i znaczącym spojrzeniem zapytał o pozwolenie na coś
więcej.
Oszołomiony,
ale już nie przestraszony chłopak pomału pokiwał głową. Cichy jęk bólu wyrwał
się z jego gardła, gdy poczuł w sobie pierwszy palec. Mimowolnie chwycił wolny
przegub starszego.
–
Panie, błagam, poczekaj chwilę – wyszeptał, delikatnie masując wystającą kość
nadgarstka. Mniej więcej pięć długich wdechów później zgodził się na
jakikolwiek ruch.
I ból,
który czuł wcześniej, ustąpił miejsca przyjemności. Potem było już coraz
lepiej. Zwinne palce z wyczuciem zginały się, doprowadzając go na skraj. Nie
był pewien, dokąd to zmierza, lecz prawie krzyknął w proteście, gdy mężczyzna
się od niego odsunął. Usiadł, nieudolnie podpierając się na dłoniach. Dyszał
cicho, obserwując Chanyeola, który tylko posłał mu zadziorny uśmiech.
Nim
Baekhyun się zorientował, Park znów zawisnął nad nim, podpierając się rękoma po
obu stronach jego głowy. Chwilę później bardzo powoli wszedł w niego, obserwując
każdą maleńką zmianę na rozpalonej różaną czerwienią twarzy. Niepewność została
zastąpiona przez nieprzyjemny mars bólu, a ta z kolei przez smukły cień ulgi.
Starszy powiódł palcami po rozgrzanym policzku, jego własne ciało przeszyły
przyjemne dreszcze. Chłopak lekko zadrżał, nieznacznie się poruszając, a błogi
jęk wydostał się spomiędzy pękatych warg.
Początkowe
nieudolne ruchy mężczyzny pozwoliły słudze przyzwyczaić się do niecodziennego
uczucia. Otworzył zamknięte do tej pory oczy, zarzucając swe omdlałe ramiona na
szyję drugiego. Patrzył mu w oczy, szukając w nich tych samych wyrazistych
płomieni, które widział wcześniej. Znalazł je szybciej, niż się spodziewał.
Ciche, nieśmiałe jęki i stęknięcia roztaczały charakterystyczną woń aktu
miłości. Ruchy bioder Chanyeola najpierw były z lekka nieśmiałe, powolne, wręcz
nudne, ale już po paru minutach zamieniły się w rytmiczne pchnięcia, jakimi
starał się doprowadzić Baekhyuna na krawędź obłędu.
Wykrzywiając
coraz śmielej ciało, młodzieniec oddawał się w ramiona rozkoszy. Gdy starszy
trafił dokładnie w jego najwrażliwsze miejsce, krzyknął, z nienaturalną siłą
przyciągając go jak najbliżej siebie. Złożył na jego wargach rozżarzony
pocałunek. W uszach pulsowała mu krew, mieszając się ze słodkim dźwiękiem skóry
spotykającej skórę. Tak bardzo zatracił się w idealnej harmonii, iż zdawało mu
się, że spełnienie chwyciło go za gardło z małej swej mocy.
–
Chanyeol… – wyszeptał, czując płomienny oddech na swej szyi.
To
jedno słowo, które we właściwej chwili padło z właściwych ust doprowadziło
mężczyznę do ekstazy. Stęknął cicho, zaciskając wargi z całych sił. Zmęczony
mimowolnie opadł na plecy, upewniając się, że nie zrobi przy tym krzywdy
Baekhyunowi.
Wpatrując
się w sufit, obaj próbowali unormować swój oddech. Nieprzeniknione kolory nocy
migotały w ich źrenicach, wywołując na twarzach błogie uśmiech. Lekarz
niespiesznie przekręcił się na bok, podpierając ręką głowę. Z czułością
wpatrywał się w chłopaka, który nadal czarująco się rumienił. Nagle usiadł,
podniósł z ziemi swoją koszulę i z nieprzesadzonym taktem wytarł jego brzuch
pobrudzony nasieniem. Sługa uśmiechnął się, dziękując niemo.
*
Poranek
przyniósł ze sobą falującą pierś, opiekuńczą rękę dookoła talii i beztroski
pocałunek w czoło. Otwierając zamazane snem oczy, Baekhyun ziewnął szeroko.
Było mu zbyt przyjemnie, by ruszyć się z miejsca, dlatego na powrót wygodnie
się ułożył, nieobecnym spojrzeniem wodząc po pomieszczeniu. Ach, jakże było tam
pięknie. Drewniana etażerka z mozolnie rzeźbionymi wzorami, a na niej subtelny
porcelanowy wazonik z bukietem fiołków. Masywna szafa w przeciwległym rogu
pokoju, a obok niej obraz.
Zmarszczył
brwi, zastanawiając się, co to za miejsce. Nie zorientował się, że nie jest u
siebie. Dopiero wtedy wróciły do niego obrazy z poprzedniej nocy. Godne grzechu
spojrzenie, niewysłowione zaproszenie, dwa nagie ciała splecione w objęciach
najgorętszych uczuć. Migiem usiadł, odruchowo zakrywając się rękami. Wzrokiem
odszukał swoje porozrzucane ubrania i już miał wstać, gdy ktoś złapał go za
nadgarstek.
–
Zostań, Baekhyun, proszę. – Schrypnięty głos doktora wywołał na drobnym ciele
gęsią skórkę.
– Nie
mogę, panie. Śniadanie samo się nie zrobi – usprawiedliwiał się chłopak,
bezskutecznie wyrywając dłoń z uścisku.
–
Potraktuj to zatem jako moje polecenie. – Lekarz nie ustępował, ze wszystkich
sił przyciągając opornego młodzieńca do siebie.
–
Przykro mi, panie, są ważniejsze sprawy od wylegiwania się w łóżku. Mam swe
obowiązki. – Uśmiechając się przepraszająco, Baekhyun rozplótł palce Parka, a
potem wstał.
Chciał
jak najszybciej pozbierać z podłogi swoje ubrania, lecz powracający co rusz ból
w dole pleców nie dawał mu spokoju. W końcu przysiadł na kolorowym dywanie,
cicho sycząc. Niezdarnie wdział koszulę, trzęsącymi się palcami zapinając guziki
bez ładu i składu. Wciągnął też na siebie bieliznę i dopiero wtedy pomału wstał
i skierował się do drzwi.
– Jak
tylko zrobię śniadanie, panie, wrócę, by je dostarczyć, a później uprzątnę ten
bałagan – oświadczył sługa rzeczowo, odsuwając daleko na bok swoje uczucia i
to, do czego doszło między nimi ubiegłej nocy.
–
Baekhyun – zawołał Chanyeol, jak tylko chłopak jedną stopą przekroczył próg.
– Tak,
panie?
–
Jestem zauroczony twoją osobą – odrzekł lekarz, a uśmiech był słyszalny w jego
niskim, ciepłym głosie.
Zamykając
za sobą drzwi, Baekhyun westchnął ciężko i pokręcił głową. W swoim pokoiku
przebrał się w świeże ubrania, pamiętając, by tamte wyrzucić, choć doskonale
wiedział, że nie powinien niepotrzebnie marnować czegoś, co jest jeszcze dobre.
Przygotował obfite śniadanie i dużą filiżankę herbaty. Zaniesienie wszystkiego na
tacy przyszło mu z trudem. Udało mu się jednak nie rozlać ani kropli, a potrawy
zostały na swoich talerzach, jakby były przyklejone.
Nieśmiało
wkraczając do sypialni swego pana, młodzieniec spuścił wzrok. Ominął
porozrzucane rzeczy i położył tacę ze śniadaniem na kolanach lekarza.
Ukłoniwszy się należycie, życzył mu smacznego, a następnie zabrał się za
uprzątnięcie uczynionego o zmroku nieporządku. Brudną bieliznę zacisnął mocno w
dłoni, rumieniąc się na wspomnienie drobnej czułości mężczyzny. W pośpiechu
pozbierał pozostałe części garderoby i zaniósł je do wiklinowego kosza, gdzie
gromadził brudne ubrania.
– Idę
na targ, panie – oznajmił Baekhyun, jeszcze na chwilę wchodząc do pokoju Chanyeola.
– Kup
sobie coś, jeśli zechcesz. – Czarujący uśmiech nie umknął uwadze chłopaka, a
nawet wywołał falę motyli w jego brzuchu.
Wychodząc
w domu w ciepłym odzieniu, młody sługa czuł się jak zdrajca. Nie był bowiem tak
do końca niewinnym stworzeniem, któremu można by powierzyć wszystkie tajemnice.
Skrywał najgorszy z możliwych sekretów i nie mógł się przed nikim zdradzić. Jak
do tej pory szło mu świetnie, ale ktoś inny uważał, że wydarzenia w jego
otoczeniu dzieją się zdecydowanie zbyt wolno.
Na
targowisku Baekhyun wkładał do koszyka zakupione produkty. Świeże warzywa,
najrozmaitsze przyprawy, nowości kulinarne, o jakich jeszcze nie słyszał.
Upewniając się, że zapłacił należną kwotę i niczego już nie potrzebuje,
chyłkiem przemknął się w bardziej odległą część, gdzie nikt nie chodził. Tam
podejrzani ludzie handlowali przede wszystkim trunkami rzekomo najlepszego
pochodzenia. Co znajdowało się tak naprawdę w butelkach, które wypełnione były
zachęcającymi napojami, nie wiedział nikt.
–
Kiedy to wreszcie skończysz?! – warknął mężczyzna w średnim wieku, mocno
chwytając delikatne ramię chłopaka. – Pospiesz się, bo ptaszek znowu nam
ucieknie, jak się połapie.
–
Przepraszam, ojcze. Mógłbyś być bardziej wyrozumiały. To wymaga czasu –
usprawiedliwiał się młodzieniec, usiłując nie uronić łez, które skradały się do
jego oczu. – Wydaje mi się, że za tydzień, może dwa wszystko powinno być
gotowe.
– Za
długo! – ryknął ktoś inny, na co Baekhyun wyraźnie się przestraszył.
– Użyj
tego, skoro boisz się krwi. – Facet nazwany ojcem wręczył mu buteleczkę z
przezroczystym płynem. – Myślę, że nie jesteś aż tak głupi, że nie będziesz
wiedział, co z tym zrobić.
– Nie,
ojcze. Wiem, co to jest.
*
Wracając
do domu swego pana, chłopak ledwie łapał oddech w płuca. Nie dość, że wiatr dął
jak szalony, to obowiązek, jaki spadł na jego barki zdawał się go przytłaczać. Po
drodze wstąpił jeszcze do pobliskiej apteki, prosząc o bardzo silny specyfik.
Aptekarz popatrzył na niego surowo znad swoich półokrągłych okularków, po czym
niechętnie poszedł odszukać to, o co Baekhyun go prosił.
Ukrył
tajemniczy środek w kieszeni swoich spodni, zakrywając wszystko koszulą i
płaszczem, by nikt nie mógł nic dostrzec. Jak tylko wrócił do domu, rozpakował
zakupy i zabrał się do przyrządzania obiadu. Było niezwykle cicho. Na górze
było słychać jedynie wytłumione głosy pacjentów doktora Parka oraz jego samego.
Sługa westchnął przysiadając w pobliżu pieca. W nocy, tkwiąc w silnych i
opiekuńczych ramionach swojego pracodawcy, zdał sobie sprawę z tego, że
niegdysiejsze całkiem przypadkowe spojrzenie rozbudziło w nim niezmierzone
uczucie.
Z
początku był tylko trochę zauroczony, choć obecność mężczyzny wyraźnie go
zawstydzała. Kiedy był zajęty swymi pacjentami, Baekhyun po cichutku wspinał
się i siadał obok drzwi gabinetu, by móc posłuchać jego niskiego, wywołującego
przyjemne dreszcze głosu. Uśmiechał się wówczas do siebie i tylko wyczekiwał
chwili, by przez wąską szparę dostrzec zapracowaną twarz. Ganił się w myślach,
kiedy spóźniał się z robieniem obiadu. Gotował wtedy coś na szybko, ale tak, by
było smaczne. Nie było dnia, żeby Chanyeol nie zachwycał się potrawami swojego
sługi, chociaż nie były one specjalnie wykwintne. Były za to przygotowane ze
szczerych chęci i z serca.
Wieczorami
chłopak wylegiwał się na plecach na twardym, drewnianym łóżku, rozmyślając o
starszym. Uwielbiał jego pełne wyczucia i taktu gesty, pocieszające słowa
kierowane do schorowanych ludzi. Widział w mężczyźnie dobro i ciepło, którego
od zawsze szukał w swojej nikczemnej i okrutnej rodzinie. Nie miał tego nigdy,
dlatego chciał lgnąć do Parka, ale nie było mu to dane. Dzieliła ich
niewidzialna bariera i nie mógł jej przekroczyć. Aż do poprzedniej nocy.
Rumiane
wypieki zagościły na twarzy Baekhyuna, kiedy obierał warzywa i wrzucał je do
naczynia, by przyrządzić pożywną zupę. To, do czego doszło między nimi minionej nocy, było spełnieniem jego najgłębiej skrywanych marzeń. Nie
potrafił jednak ujawnić swoich uczuć. Za bardzo się bał. Pomimo to postanowił,
że tego wieczora zbierze się na odwagę i o wszystkim powie Parkowi. Zwłaszcza,
że miał do wykonania zadanie powierzone
mu przez mężczyzn z targowiska. Przerażało go ono, ale musiał być posłuszny.
Wolał nie wiedzieć, co by się stało, gdyby się im sprzeciwił. Pewnie w
najlepszym wypadku skończyłby ze złamaną nogą albo ręką.
Pora
kolacji nadeszła niespodziewanie szybko. Podczas gdy pan Park jadł swój
posiłek, chłopak niepostrzeżenie zakradł się do jego gabinetu. Kilka minut
szukał tego, czego najbardziej potrzebował, a gdy już to miał, wyszedł z
pomieszczenia, mając wrażenie, że lekarz o wszystkim wie. Wcale tak nie było. W
spokoju Baekhyun odniósł brudne naczynia i schował się w swoim pokoiku. Na
czoło wystąpił mu pot, gdy rozmyślał o możliwych konsekwencjach swojego czynu.
W końcu wziął głęboki oddech i rozpoczął przygotowania.
Wyjął
z kieszeni skradzioną z gabinetu pana strzykawkę oraz środek kupiony w aptece,
a także ten, który otrzymał od mężczyzn na targu. Przełknął głośno ślinę.
Ryzykował wszystko, decydując się na drobny sprzeciw. Wyrzucił tajemniczą
substancję, a strzykawkę napełnił środkiem, który sam doskonale znał. Właśnie w
tej samej chwili usłyszał z góry wołanie Chanyeola. Przerażony założył ręce do
tyłu i pobiegł do jego sypialni tak szybko, jak tylko zdołał.
–
Wzywałeś mnie, panie. Czy coś się stało? – zapytał drżącym głosem, utkwiwszy
wzrok w podłodze.
– Nic
się nie stało, Baekhyun. Chciałem z tobą porozmawiać, powiedzieć ci coś –
oświadczył mężczyzna, podnosząc się z miejsca.
Zbliżył
się do chłopaka i lekko uniósł jego podbródek. Chciał patrzeć mu w oczy. –
Widzisz, znalazłem cię na jakimś lichym targowisku. Byłeś towarem, a ja cię
zwyczajnie kupiłem. Wiedziałem jednak, że i tak okażę ci moją dobroć, nie umiem
inaczej. Z początku wydawało mi się, że robię to tak jak na co dzień, jakbym
odnosił się do każdej innej osoby, ale później to się zmieniło. Chciałem widywać
cię co pięć minut, myślałem o tobie w wolnych chwilach. Brakowało mi drugiej
osoby, myślałem, że kobiety. Dlatego zacząłem chodzić do barów i się upijać. –
Przerwał na chwilę, oglądając zmianę uczuć na twarzy chłopaka. – Jakieś dwa dni
temu zrozumiałem, że potrzebuję ciebie. Musiałem mieć potwierdzenie. I to, że
wczoraj kochałem się z tobą, udzieliło mi odpowiedzi. Zakochałem się w tobie,
Baekhyun.
Oszołomiony
sługa stał z lekko rozchylonymi wargami, nieobecnym wzrokiem patrząc w twarz
mężczyzny. Nie miał pojęcia do powiedzieć, a w jego małych oczach czaiły się
łzy. Przymknął powieki, pozwalając im popłynąć, ozdobić jego policzki
szklistymi strużkami. Cichy szloch rozdarł gęste powietrze, wprawiając lekarza
w zakłopotanie.
– To
wszystko… – Baekhyun niepewnie podniósł głowę. – Przepraszam, Chanyeol –
wyszeptał, po czym zamachnął się i wbił strzykawkę w szyję starszego. Nacisnął
tłok, uwalniając bardzo silny środek usypiający.
Park
chciał jeszcze coś powiedzieć, zaprotestować, zatrzymać czas, lecz nie zdążył.
Jego bezwładne ciało natychmiast upadło na ziemię, a młodzieniec ukląkł przy
nim, popłakując ze wstydu i z niesprawiedliwości. Miał jednak pewność, że
wykonał lepszy krok niż ten, do którego zmuszali go faceci spod czarnej
gwiazdy.
*
Baekhyun
w pośpiechu przemył twarz zimną wodą zaraz po tym, jak zbiegł na dół,
nieudolnie wycierając mokre od łez policzki. Doprowadził się do porządku i
chwilę później usłyszał natarczywe pukanie do drzwi. Serce zmarło mu w piersi.
Wiedział, kto do niego zawitał. Mężczyźni z targowiska przysięgli, że przyjdą
sprawdzić, jak się sprawy mają. Obiecali także, że załatwią interes po swojemu,
jeśli nie zajdą na gotowe.
Z
duszą na ramieniu otworzył drzwi przybyszom, a ci weszli do środka, jakby byli
u siebie.
–
Gdzie ciało?! – warknął tęgi, niski facet, którego chłopak wcześniej nazwał
swoim ojcem.
Zaprowadził
ich na górę, wprost do sypialni lekarza. Uchylił drzwi, zapraszając szajkę do
środka. Drżał ze strachu, że coś może się wydać. W myślach wciąż powtarzał
sobie, że wszystko będzie dobrze i nie ma się czego obawiać.
Jeden
z młodszych członków grupki zbliżył się do bezwładnego ciała doktora. Obejrzał
je dokładnie, ale nie spostrzegł niczego, czemu mógłby postawić jakiś zarzut.
Przyłożył palce do jego szyi, a potem także i do nadgarstka, badając z uwagą
puls. Spojrzał na starszego i pokręcił głową, dając znak, że Park nie żyje. Grubas
zaśmiał się szyderczo, po czym z całej siły poklepał Baekhyuna po plecach.
–
Brawo, udało ci się. Jednak nie jesteś takim tchórzem jak myślałem –
powiedział, wciąż uśmiechając się zwycięsko. – Od teraz jesteś wolny. Możesz
robić, co tylko ci się podoba. Na początek jednak radziłbym pozbyć się ciała,
zanim ktoś się tu zjawi – dorzucił i nie zawracając sobie dłużej głowy osobą,
której pragnął się pozbyć, machnął na całą swą ekpię i wyszli z wyziębionego
domu.
Sługa
przysiadł przy Chanyeolu, układając sobie na kolanach jego głowę. Delikatnie
głaskał go po twarzy, mając nadzieję, że mężczyzna szybko się obudzi. Nim się
spostrzegł, zasnął w tej bardzo niewygodnej pozycji. Mimo wszystko wolał przez
cały czas być blisko.
Rankiem
obudził go ból pleców utrudniający niemal każdy, nawet najmniejszy ruch.
Baekhyun przeciągnął się powoli, rozglądając się dookoła. W nocy nikt tu nie
przyszedł, a Park nadal się nie ocknął. Uznał więc, że to doskonała pora, by
uciec. Bał się, że dana mu wolność mogła być tylko słabym kłamstwem dla
sprawdzenia go. Wstał z podłogi, z cichym jękiem prostując obolałe kości.
Kiedy
wybiegł na zewnątrz, było jeszcze ciemno. Założył płaszcz i wyruszył na
poszukiwania czegoś, co ułatwiłoby mu wydostanie się z tego paskudnego miejsca.
Już miał złe wspomnienia, a nie chciał, aby zrobiło się jeszcze gorzej. Po
przejściu kilku ulic i przemrożeniu dłoni, chłopak odkrył samotnie stojący wóz
z zapiętym koniem. Nie zwlekając długo, sprawdził, czy w pobliżu nie czai się
właściciel pojazdu. Odetchnął z ulgą, orientując się, że najwyraźniej nie
należy on do nikogo.
Podszedł
do zwierzęcia i nieśmiało pogłaskał je po łbie. Koń prychnął, lecz nie był
nastawiony ku Baekhyunowi negatywnie. Pozwolił także na to, by młodzieniec
wsiadł na jego grzbiet. W kilkanaście minut dojechali pod dom Chanyeola.
Sąsiedzi jeszcze spali, dlatego chłopak musiał się uwijać, by nie zostać
złapanym. Odnajdując w sypialni mężczyzny jakieś walizki, spakował
najpotrzebniejsze ubrania, a do koszyka zabrał całe jedzenie, jakie posiadali.
Najtrudniej
było mu przetransportować samego doktora. O ile na piętrze bez problemu ciągnął
go po podłodze, o tyle nie miał pojęcia, jak poradzić sobie ze schodami. Nie
mógł tak po prostu go zepchnąć, bo by się poobijał, a to byłoby wyrazem braku
szacunku. Pobiegł więc po koc i dzięki niemu jakoś przeciągnął bezwładną,
śpiącą postać. Z wciągnięciem ciała na wóz także miał problem, jednak po kilku
bezowocnych próbach w końcu mu się udało.
Zakrył
doktora kocem, narzucił na głowę kaptur, a później wskoczył na konia. Ostatni
raz spojrzał na dom, w którym otrzymał więcej dobroci, niż tam, gdzie się
urodził, a potem odjechał, poganiając zwierzę.
*
Jak
tylko zaczęło się ściemniać, Baekhyun rozpoczął poszukiwania gospody, w której
mogliby coś zjeść, ogrzać się, a także zapytać o nocleg. Widząc najbliższy
możliwy zajazd, zatrzymał się i obejrzał do tyłu. Chanyeol nadal się nie
ocknął, dlatego chłopak martwił się. Bez zbędnego pośpiechu przesiadł się na
wóz i odsunął koc z twarzy mężczyzny. Delikatnie poklepał jego policzki,
pociągając nosem i odkasłując raz po raz. Nadzieja zaczęła go pomału opuszczać
i chciał znowu się rozpłakać, ale właśnie w tym samym momencie lekarz otworzył
oczy.
– Co
się stało? – spytał słabo, jego głos był zachrypnięty i jakby zimny,
przesączony aurą powietrza.
–
Jesteś już bezpieczny, panie – powiedział Baekhyun cicho, uśmiechając się z
nieskrywaną ulgą. – Nie, nie „panie” – zaprzeczył samemu sobie, przełykając
ślinę. – Jesteś bezpieczny, Chanyeol.
Doktor
był zdziwiony. Zachowaniem swojego sługi, panującym mrokiem, chłodem i szumem
jakiegoś obcego miejsca. Usiadł, choć kręciło mu się w głowie. Wtedy też
spostrzegł, że siedzi na wozie, gdzieś obok leży walizka, a dalej stoi kosz z
jarzynami, chlebem i mlekiem, które zdążyły już pomarznąć. Skierował na
chłopaka pytające spojrzenie.
–
Wytłumacz mi wszystko, proszę.
Baekhyun
odchrząknął, sięgając po rzucony w pośpiechu płaszcz. Założył go na ramiona
starszego i dopiero mógł przystąpić do mówienia. – Na początku chciałbym
przeprosić za to, co zrobiłem. Jednak gdyby nie ja, nie byłoby cię tutaj,
byłbyś martwy. Jestem synem mężczyzny, przed którym uciekłeś z Korei –
wytłumaczył. Oczy Chanyeola natychmiast się rozszerzyły, a z ust wydobyło się
westchnięcie. – Wszystko było tak ustawione, żebyś mnie kupił. Moim zadaniem
było zabicie ciebie, ale powstrzymywałem się. W razie trudności miałem wezwać
pomoc. Nie zrobiłem tego. Czekałem na właściwy moment. Czekałem i czekałem, aż…
zakochałem się w tobie. Najpierw tylko mnie zauroczyłeś, ale z czasem to
wchodziło coraz głębiej. Jakby coś z mojej skóry dotarło aż do samego serca.
Byłem przerażony. Nie mogłem cię skrzywdzić. – Jedna drobna łza popłynęła po
policzku chłopaka.
– To
wszystko? Jeśli tak, wyjaśnij mi, dlaczego tu jesteśmy. – W głosie Parka czaiła
się nuta niepewności i zdezorientowania.
– Nie,
to nie koniec. Wczoraj poszedłem na targ, a tam dostałem od ojca sporą dawkę
trucizny. Miałem ci ją wstrzyknąć. Sam jednak postanowiłem udać się do apteki
po bardzo silny środek usypiający. To nim napełniłem strzykawkę, a kiedy
wyznałeś mi miłość, podałem ci go. Cała szajka przyszła do domu niedługo
później. Bałem się, że odkryją, że jestem zdrajcą. Ale wszystko się udało.
Ojciec przywrócił mi wolność. Zabrałem najważniejsze rzeczy i uciekłem. Z tobą.
–
Dlaczego? Dlaczego mnie ze sobą zabrałeś? – dociekał Chanyeol, jakby nadal nic
nie rozumiejąc.
– Bo
mnie kochasz, widziałem to w twoich oczach tamtej nocy. Bo ja kocham ciebie.
Choć starałem się zdystansować, uczucie było silniejsze i samo we mnie
rozkwitło. – Baekhyun spuścił głowę i zaszlochał głucho. – Przepraszam, jeśli
masz mi to za złe, panie. Jeśli mnie nie chcesz, odejdę i sprawię, że o mnie
zapomnisz.
Ku
zdziwieniu chłopaka, lekarz przysunął się bliżej. Zdjął koc ze swych nóg, a
potem okrył nim siebie oraz młodzieńca. Subtelnie ujął jego twarz w dłonie,
zaglądając mu głęboko w oczy. Czuły, ciepły pocałunek przepełniony
najszczerszymi uczuciami, przeprosinami i przebaczeniem smakował jak kawałek
nieba
– Nie
chcę, żebyś gdziekolwiek odchodził – oznajmił mężczyzna szeptem. – Zostań przy
mnie nie jako mój sługa, ale jako ma miłość. Najlepiej na zawsze. Zostań, bo
jesteś dla mnie jak dom. Kocham cię, Baekhyun.