Pairing: Chanyeol/Baekhyun, wspomniany Yifan/Chanyeol, Tiffany(SNSD)/Soyou(Sistar)
Bohaterowie: Park Chanyeol, Byun Baekhyun, Oh Sehun, Wu Yifan, Tiffany Hwang, Kang Jihyun (Soyou) i inni
Gatunek: mafia!au, oneshot, romans, angst
Ostrzeżenia: przekleństwa, brutalna scena pobicia, akcja dzieje się w Japonii
A/N: Witam
wszystkich! Dawno nic tutaj nie dodawałam, bo aż od grudnia. Cóż,
zdarza się. Bardzo ciężko pracowałam nad tym, z czym dzisiaj przyszłam.
Potrzebowałam naprawdę dobrego przygotowania i uważam, że całość wyszła
całkiem nieźle. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Zapraszam do czytania!
Tokijskie powietrze z każdej
strony wypełnione było rykiem silników i dymem z rur wydechowych najszybszych
samochodów tego miasta.
„Babciu, idę do Tiffany”.
Kolejne gorzkie kłamstwo.
Kolejna ciężka, zawrotnie szybko
nieprzespana noc.
Życie ważone na szali zwycięstwa.
Wyścig albo śmierć.
~*~
Nic nie zapowiadało, że tego
dnia zdarzy się coś niezwykłego. Wysokie mury nowoczesnego budynku szkoły
średniej pochłaniały kolejne rozmowy, zachowując je w swoich kątach i
zakamarkach. Szklane drzwi co chwila przepuszczały tłumy uczniów, po czym
zamykały się z ogromnym hukiem, który roznosił się jeszcze większym echem.
Przez duże okna wpadały mocne promienie słońca, oświetlając mniej lub bardziej
wypoczęte twarze. Niedługo później rozbrzmiał złośliwy dzwonek, oznajmiając
początek lekcji.
Wszyscy uczniowie powoli
zaczynali schodzić się do klas, przebierając swoje buty na obuwie szkolne, po
czym zajmowali miejsca w wyznaczonych ławkach. Pierwszą lekcją w klasie
trzeciej była matematyka z profesor Kamisaka. Czekając
cierpliwie na kobietę, czas dłużył się nastolatkom, którzy toczyli między sobą
ostatnie przyciszone rozmowy. Chwilę później do sali weszła niewysoka, dość tęga pani po
czterdziestce z ogromnym uśmiechem na twarzy. Prowadziła ze sobą ucznia
wyglądającego jak przestraszona mysz. Chłopak nie był zbyt wysoki, miał
promienną twarz i niesfornie zmierzwione blond loki.
-Dzień dobry,
uczniowie! – powiedziała wesoło nauczycielka,
witając wszystkich swoją osobą. Rozmowy całkiem ucichły, a ona mogła
kontynuować swoją przemowę. – Chciałam wam dzisiaj przedstawić Byun Baekhyuna.
Jest nowy w naszej szkole i prosiłabym o miłe przyjęcie go, gdyż od teraz
będzie uczniem tej klasy.
Ledwie pani
Kamisaka skończyła jedno zdanie, a wtem rozległ się trzask drzwi i do klasy
wszedł spóźniony uczeń. Nie spiesząc się specjalnie, poszedł do swojej ławki ,
po czym nonszalancko usiadł w niej, patrząc lekceważąco na kobietę. Ta
zirytowała się, jednak odetchnęła głęboko, a na jej twarz wrócił dawny spokój.
Posłała chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie, a następnie dalej ciągnęła swoją
wypowiedź.
-Kontynuując,
chcę powiedzieć, że Baekhyun jest bardzo dobrym, piątkowym i szóstkowym
uczniem. W zeszłym roku wygrał olimpiadę matematyczną i otrzymał związane z tym
stypendium… - po raz kolejny nie było dane jej dokończyć, gdyż niedawno
przybyły chłopak wdał się w gadkę na temat nowego ucznia ze swoimi kolegami.
Kilka stłumionych śmiechów obiegło klasę, zanim nauczycielka zdążyła podnieść o
ton wyżej swój skrzekliwy głos.
-Panie Park!
Jeśli ma pan coś do powiedzenia, to proszę wstać i powiedzieć to głośno, a nie
między kolegami! Jeśli nie, to proszę siedzieć cicho! A jeżeli coś się panu nie
podoba, to proszę tu przyjść! –ryknęła, ale wspomniany uczeń, nawet nie raczył
na nią spojrzeć. – Zapraszam pana na środek! W tej chwili!
Nikt nie
spodziewał się takiej reakcji ze strony zawsze delikatnej nauczycielki. Co
prawda Park nie raz sprawiał jej mniejsze lub większe problemy, ale zazwyczaj
kończyło się tylko na upomnieniu czy tez pogrożeniu palcem. Tym razem miarka
się przebrała.
Chłopak
niechętnie wstał i powlókł się do biurka, stojącego na samym środku klasy.
Stanął obok pani Kamisaka, patrząc na nią pytająco. Jego sto osiemdziesiąt
centymetrów wzrostu sprawiało, że ta wyglądała przy nim jak ogrodowy krasnal,
co potwierdzali wszyscy w klasie, nawet w całej szkole. Kobieta odesłała Baekhyuna, aby zajął wolną
ławkę, a następnie przystąpiła do zamierzonego przed chwilą działania. Chwyciła
do ręki wskaźnik, którego zwykle używała, do pokazywania czegoś na tablicy i
ustawiła ucznia przodem do klasy.
-Jak wszyscy
wiemy w naszej szkole każdego ucznia i uczennicę obowiązuje mundurek szkolny –
zaczęła przyjaźnie. – Pan Park Chanyeol nie posiada dzisiaj obowiązkowego
stroju szkolnego oraz nie raczył przeprosić za spóźnienie się na moją lekcję.
Uczeń ten nie pierwszy raz nie posiada odpowiedniego ubioru, co jest
niedopuszczalne, ale jakoś mu to uchodzi. Ów chłopiec – w tym momencie cala
klasa zaczęła chichotać – wygląda dziś następująco – nauczycielka wskazała na
koszulkę chłopaka. – Czarna, niewyjściowa koszulka z dziwacznym motywem, która
wyraża brak szacunku dla nauczycieli i innych pracowników szkoły. Następnie –
przesunęła wskaźnik na dolną część garderoby Chanyeola. – Skórzane, obcisłe i
byle jakie spodnie. Zapewne większość z was takie nosi, ale wy przynajmniej nie
przychodzicie w nich na lekcje – uśmiechnęła się, a następnie przesunęła
metalową pałeczkę na buty ucznia. – Tutaj widzimy niewłaściwe obuwie.
Oczywiście, pan Park mógł przyjść w nim do szkoły. Ale na drzwiach każdej klasy
wisi kartka, a na niej jest wyraźnie napisane, że należy zmieniać obuwie na
szkolne! – kobieta uderzyła wskaźnikiem o biurko.
Zniesmaczony
chłopak, z którego już prawie cała klasa nabijała się w najlepsze, chciał
odejść w stronę swojego miejsca, ale pani Kamisaka zatrzymała go.
-Hola, hola,
chłopcze. Nie powiedziałam jeszcze o najważniejszej i bardzo istotniej rzeczy –
posłała klasie zachęcające spojrzenie znad sporych okularów. – Mianowicie
chodzi o pański tatuaż – nauczycielka powiedziała stanowczo, będąc pewną swoich
słów. Odsłoniła prawe ramię Chanyeola, a jej oczy zabłyszczały radośnie. –
Jest! Ogromny skorpion na pół ramienia – mówiąc to, gwałtownie odwróciła ucznia
bokiem w stronę klasy. – Nie wiem, co on oznacza i nie chcę wiedzieć, tak
szczerze mówiąc. Wiem natomiast jedno – urwała na chwilę, próbując zasiać nutkę
grozy oraz być może lekkiego zakłopotania – Park Chanyeol zostaje na dodatkowe
zajęcia z matematyki przez najbliższy tydzień za noszenie niewłaściwego
stroju. Pan Byun Baekhyun będzie pańskim
korepetytorem.
To
powiedziawszy odesłała swoją ofiarę do ławki, a następnie sprawdziła obecność w
dość szybkim czasie. Nowy temat był dla większości interesujący, jednak
Chanyeol nie był zainteresowany tego dnia niczym. Przeciwnie, był zdenerwowany
i rozjuszony do granic możliwości. Nie mógł doczekać się, kiedy skończy się ten
dzionek przepełniony pechem a także wrednym spiskiem losu przeciwko jego
skromnej osobie. Niecierpliwie patrzył w stronę Baekhyuna, świdrując wzrokiem
tył jego głowy, jakby chciał mu wywiercić w niej dziurę. Jego myśli rzucały wyzwiskami w stronę
niewinnego chłopaka, próbując jakoś wypełnić czas czarnowłosego.
Nowy uczeń
jednak zupełnie inaczej podchodził do całej sprawy. W jego oczach już malowało
się zadowolenie i powód do dumy. W końcu mógł jakoś wykazać się swoimi
nieprzeciętnymi matematycznymi zdolnościami. Nie robiło mu różnicy, czy
zaprezentuje je na konkursie, czy też będzie douczał kogoś z klasy. Po prostu
cieszył się, że je wykorzysta. Drugim powodem do uśmiechu było spędzanie więcej
czasu poza domem, gdzie i tak nie czuł się zbyt bezpieczny. W jednej chwili
jego złe myśli uciekły gdzieś daleko, a on sam zajął się lekcją oraz obecnym
tematem. Był niesamowicie zaciekawiony
jakby zaczarowany czarodziejską różdżką. Nic innego nie miało dla niego
znaczenia prócz matematyki, którą kochał bardziej aniżeli własnych rodziców lub
innych członków rodziny.
Gdy wszyscy
uczniowie – poza Byunem – byli już totalnie znudzeni marudzeniem pani Kamisaka,
zadzwonił dzwonek. Klasa natychmiast poderwała się z miejsc i ruszyła na
korytarz, nim nauczycielka zdążyła powiedzieć „Dziękuję za uwagę!”. Chanyeol
jako pierwszy prawie wybiegł z sali i od razu wpadł na Tiffany – swoją
najlepszą przyjaciółkę. Dziewczyna była niewysoką szatynką o niezwykle bladej
skórze i pięknych brązowych oczach. Była
niezwykle atrakcyjna ze względu na swoją figurę podkreśloną przez szkolny
mundurek, co mogło stwarzać pozory, że jest w związku ze swoim obecnym
rozmówcą.
-Cześć,
Channie – powiedziała, uśmiechając się do niego. – Co u ciebie? Nie wyglądasz
na szczęśliwego.
-Co ty
opowiadasz, Tiff? – zapytał ironicznie Park, wciskając dłonie do kieszeni
spodni. – Jestem w najlepszym humorze. Przecież to nic takiego, że muszę zostać
po lekcjach, żeby uczyć się matematyki z jakimś lamusem – prychnął i przewrócił
oczami, nie zdając sobie sprawy, iż właśnie wychodzący Baekhyun to słyszał.
-Chanyeol,
nie mów źle o ludziach. Nie wszyscy są tacy jak ty i nie każdy jest lamusem.
To, że ktoś inaczej się zachowuje o tym nie świadczy – odparła ciepłym i
aksamitnym tonem głosu.
-Może masz
rację – chłopak westchnął ciężko, po czym skrzyżował ręce na piersi. – Zresztą,
nieważne. Chcę, aby dzisiejszy dzień już się skończył. Noc na mnie czeka – mrugnął do dziewczyny znacząco, a ona tylko
spuściła głowę i pokręciła nią, zaciskając powieki.
Po
skończonych dodatkowych zajęciach spocony Chanyeol szedł w stronę pracowni
matematycznej. Był już wyraźnie zmęczony, ale mimo wszystko musiał jeszcze
zostać w szkole. Szybko przemierzył ostatni fragment korytarza, skręcił w lewo
i doszedł do drzwi, które były otwarte na oścież, czym zapraszały go do
wejścia.
Chłopak
postąpił kilka kroków naprzód i zamknął za sobą drzwi, a następnie rozejrzał
się po klasie. Baekhyun siedział w swojej ławce, skrupulatnie bazgroląc coś w
swoim zeszycie. Czarnowłosy podszedł w jego stronę. Rzucił na ławkę swój
plecak, aż ta zadrżała, a Byun zląkł się i prawie podskoczył na krześle.
-Czy naprawdę muszę tu z tobą
siedzieć? Nie możesz odpuścić? – zapytał Park, a w tym czasie jego głos nabrał
dziwnie złowrogiego tonu.
-N-nie – wymamrotał jasnowłosy.
– Słyszałeś doskonale, co powiedziała pani Kamisaka. Masz przez tydzień
zostawać…
-Nie jestem głuchy – przerwał mu
Chanyeol. – Zaczynajmy. Im szybciej to zrobię, tym szybciej opuszczę ciebie i
tę żałosną budę.
Byun tylko lekko pokiwał głową i
położył ostrożnie swoją torbę na kolanach. Zaczął wyciągać z niej potrzebne
rzeczy, podczas gdy czarnowłosy tylko patrzył na niego z pogardą. Wziął
gwałtownie krzesło, po czym ustawił je tuż obok drobniejszego chłopaka. Usiadł,
rzucając zgryźliwe komentarze pod jego adresem w swojej głowie. Baekhyun skrzywił się, czując w powietrzu ostry
pot wymieszany z zapachem perfum Chanyeola. Miał ochotę zwymiotować, nawet
jeżeli na niego nie patrzył.
-Mógłbyś się odsunąć? –
powiedział przestraszonym, nieco piskliwym głosem, a drżącymi rękoma wciąż
grzebał w swojej teczce. – Pachniesz odpychająco – wyszeptał.
Chanyeol tylko prychnął, po czym
zaczął się śmiać. – Tak pachnie prawdziwy facet – powiedział, przeciągając się,
co tylko wzmocniło roznoszący się dookoła nich odór. Po chwili zgarnął swój
plecak i wyłowił z niego byle jaki zeszyt oraz coś do pisania.
Mniejszy chłopak miał już
wszystko, czego potrzebował i chciał
odłożyć niepotrzebną torbę. Z powodu swoich śliskich z nerwów dłoni, ta
wyślizgnęła się, przez co wszystkie zeszyty wylądowały na podłodze. Niemały,
szkarłatny rumieniec oblał policzki Baekhyuna, a on tylko zacisnął usta, po
czym z zażenowaniem zaczął zbierać porozrzucane przedmioty, a następnie
odkładał je na stolik.
-Co to jest?! – olbrzym wziął do
ręki notatnik z różową okładką, który według podpisu należał do blondyna. –
Króliki?! Rany, ale ty jesteś… babski.
Jak dowie się o tym cała szkoła, to wszyscy będą mieli z ciebie niezły polew –
odparł i zaniósł się śmiechem.
Te słowy uraziły dumę Byuna.
Może nie przejawiał ogromnych oznak męskości i miał nieco dziewczęce
upodobania, ale to nie znaczyło, że nie był facetem. Zacisnął swoje drobne
dłonie w piąstki, a potem wrzucił z powrotem wszystkie zeszyty do swojej
teczki. Zajął miejsce obok swojego ucznia,
puszczając wstrętną uwagę mimo uszu.
-Od czego mam zacząć? – zapytał
Baekhyun spokojnie, starając się zachować jak należy.
-Najlepiej od początku – odparł
Chanyeol, po czym odchylił się na krześle, mierząc swojego towarzysza
lekceważącym wzrokiem.
Jasnowłosy patrzył na niego
przez chwilę z otwartymi ustami, nie wiedząc, od czego powinien zacząć. Po
krótkim czasie zamrugał kilkakrotnie i sięgnął po książkę. Otworzył ją na
stronie, która zaczynała właśnie omawiany dział, po czym zerknął na giganta
pytająco.
-Czy to ci odpowiada? – spytał z
lekkim strachem w głosie.
-Niech będzie. Tylko się
pośpiesz. Mam dzisiaj ważny wieczór – odpowiedział Park chłodno, poprawiając
palcami swoje posklejane od potu włosy.
-Uhm, postaram się – wyszeptał
Byun i ułożył podręcznik przed nimi.
Trochę zakłopotany Baekhyun
zaczął powoli wyjaśniać swojemu klasowemu koledze pojęcia wypisane tuż pod
tematem. Starał się skupić na zadaniu, jakie miał do wykonania, a nie na tym,
gdzie w tym czasie ogląda się tamten. Nie miał zamiaru tłumaczyć chłopakowi po
kilkanaście razy tego samego, skoro tak
bardzo mu się śpieszyło na tak bardzo
ważny wieczór.
Kiedy skończył objaśniać
wszystkie nowe słowa, przeszedł do zadań. Wypisał Chanyeolowi na kartce kilka
przykładów, po czym niepewnie podsunął mu pod dłoń. Jednak drugi nastolatek
wydawał się być w zupełnie odległym świecie i nie do końca dotarło do niego, co
Byun miał na myśli.
-Po co mi to? – wypalił oschle
czarnowłosy, lustrując wzrokiem zapisany kawałek papieru.
-Rozwiąż to – powiedział cicho
Baekhyun, patrząc na niego błagalnie. – Chcesz w końcu stąd szybciej wyjść.
-Oh, daj spokój – Park zerwał
się z miejsca i oparł dłońmi o ławkę, patrząc na twarz drugiego. – Naprawdę
chce ci się tutaj siedzieć i pouczać mnie o czymś, co mnie w ogóle nie interesuje?
Nie lepiej pójść do domu?
-Ale pani Kamisaka…
-Odpuść! – uderzył pięścią w
stolik, a jasnowłosy aż podskoczył na swoim krześle. – To wszystko nie ma sensu
i tak niczego się nie nauczę. Nie dlatego, że jestem głupi, ale dlatego, że nie
mam na to czasu – przerwał na moment, a drugi chłopak wykorzystał to.
-Ale musisz jakoś zdać egzaminy.
Chcesz do końca życia zostać w tej szkole? – zapytał całkiem poważnie, a w jego
oczach można było zobaczyć cień troski.
-W sumie masz rację… - Chanyeol
zamyślił się na chwilę – ale ja naprawdę nie mogę znaleźć wolnej chwili, by
przysiąść do nauki – zaśmiał się i z powrotem opadł na krzesło.
Jego wzrok ponownie spoczął na
wypisanych przez Byuna przykładach. Wziął długopis, po czym rozwiązał je szybko
oraz sprawnie, a następnie oddał kujonowi
kartkę. Wszystkie wyniki były, ku zdziwieniu chłopaka, poprawne i nie miał
do nich żadnych zastrzeżeń. Wysilił się na małe plusiki, aby jakoś nagrodzić to
chłopakowi.
-Umiesz to –rzekł, uśmiechając
się prawdopodobnie nieco zbyt szeroko.
-Nie szczerz się tak. Może
jestem zabiegany, ale nie głuchy – westchnął Park, po czym spakował swoje
rzeczy z powrotem do plecaka. – Chyba skończyliśmy na dzisiaj, mam rację? – W
odpowiedzi otrzymał skinienie głową.
Odstawił krzesło na miejsce i
opuścił klasę. Baekhyun natomiast bez pośpiechu zebrał książki oraz zeszyty,
wciąż będąc w niemałym szoku co do postępów olbrzyma. Skoro wszystko miał tak
szybko iść, to byłby to najmniej uciążliwy uczeń,
jakiego do tej pory miał. A może tylko się mylił? Możliwe było, że Chanyeol to
doskonale rozumiał, ale chciał od czegoś zacząć, by się popisać. Z tą
myślą jasnowłosy uporządkował
pomieszczenie, a potem pośpiesznie z niego wyszedł.
-Chanyeol, puść mnie! –
krzyknęła Tiffany, gdy czarnowłosy chłopak wyciągał ją za rękę z jej pokoju
przed dwudziestą drugą. – Nigdzie nie idę, rozumiesz?
-Ostatni raz, proszę, Tiff –
powiedział błagalnie Park, będąc już przy drzwiach.
-Dwa tygodnie temu miał być
ostatni raz – prychnęła dziewczyna, uwalniając swój nadgarstek z niedźwiedziego
uścisku.
-Dzisiejszej nocy to będzie
naprawdę ostatni raz. Zaufaj mi – Chanyeol nie ustępował.
Przyjaciółka obrzuciła go
wściekłym spojrzeniem, jakby zaraz miała go uderzyć, ale wcale nie chciała tego
zrobić. Była zła na olbrzyma, ponieważ dokładnie wiedziała, czym ten się
zajmuje. To bardzo ją martwiło i jeżyło włosy na całym ciele. Znali się od
dziecka, więc zawsze mogła mu ufać, ale w sytuacjach takich jak ta, była
naprawdę o to ciężko. Nocny świat był jak narkotyk, z kolejną dawką uzależniał
coraz mocniej. Sama nigdy by w to nie wdepnęła, ale czarnowłosy raz poprosił ją
o przysługę, później o kolejną, a potem
o jeszcze jedną. Szalona pętla wydawała się nie mieć końca.
-W porządku, Chan. Ale to
naprawdę ostatni raz – powiedziała Tiffany, patrząc na Chanyeola z
politowaniem.
-Dziękuję – uśmiechnął się i
założył buty.
Dziewczyna jeszcze tylko
pobiegła powiedzieć mamie, że będzie z Parkiem i żeby się o nią nie
martwiła. Miała pewność, że wrócą jak
zwykle późno, ale wolała, by kobieta myślała, iż tylko będzie na zwykłej
dyskotece. Za żadną cenę nie wygadałaby, co tak naprawdę robi. Nie mogła. To
przysporzyło by jej, i nie tylko jej, masę niepotrzebnych problemów.
Kilkanaście minut później
przyjaciele wsiedli do samochodu czarnowłosego.
-Z tyłu na siedzeniu są ciuchy –
odezwał się czarnowłosy, odpalając silnik.
-Masz dla mnie jakieś ubrania?
Myślałam, że wystarczy moja obecność – żachnęła się, krzyżując ręce na piersi.
-Yifan powiedział, że laleczki mają wyglądać ładnie – odparł
chłopak, ruszając.
-Nie jestem prostytutką,
Chanyeol – powiedziała szatynka, zaciskając dłonie w pięści.
-Nie to miał na myśli, ok? Po
prostu się przebierz i rób to, co zwykle.
Z wielką niechęcią Tiffany
sięgnęła po torbę leżącą na tylnym siedzeniu. Otworzyła ją i wyjęła z niej
czerwoną sukienkę na ramiączkach pokrytą cekinami a także czarne szpilki i
kosmetyczkę z potrzebnymi rzeczami. Patrzyła na to wszystko przez długą chwilę,
mrugając z niedowierzaniem.
-Ty chyba oszalałeś! Będę
wyglądać w tym jak dziwka! – wybuchła, rzucając rzeczy pod nogi.
Chłopak nie odpowiedział.
Patrzył na drogę, skupiając się na prowadzeniu. Nie mógł wdać się w dyskusję,
bo to pewnie skończyłoby się źle i musiałby w pośpiechu zakupić dla dziewczyny
inne ubranie, a nie był w stanie tego zrobić. Zostałby zniszczony przez swoich kolegów.
Widząc, że czarnowłosy zajęty
jest zupełnie czymś innym, szatynka odpuściła. Mimo swych oporów włożyła na
siebie wyzywającą odzież oraz zrobiła mocny makijaż. Patrzyła na siebie w
lusterku z bólem i nikłymi łzami w oczach. Nienawidziła siebie za to, że dała
się w to wciągnąć, ale nie potrafiła zostawić najlepszego przyjaciela na
lodzie. Nie była takim typem człowieka.
Tymczasem Chanyeol skręcił w
boczną uliczkę, doskonale wiedząc, gdzie jedzie. Zatrzymał się pod znanym ich
obojgu klubem. Czerwone i niebieskie neony raziły w oczy, nadając nocnemu
powietrzu dziwnej magii. Wysiedli z samochodu, po czym pewnym krokiem weszli do
środka. Tiffany była jak zwykle speszona, ale olbrzym tylko poklepał ją po
plecach, chcąc dodać jej otuchy. Natychmiast na twarzy dziewczyny zagościł
szeroki uśmiech, który podkreślała czerwona szminka.
Szli dalej, przeciskając się
przez tłumy tańczących i pijących par. Ich spojrzenia skupione były na drzwiach
prowadzących do tylko niektórym znanego
miejsca; do jaskini smoka. Prawie
niezauważeni podeszli tam, po czym Chanyeol odezwał się.
-Musimy się więc rozstać –
powiedział ponuro. – Pamiętaj, nie daj się obmacywać i uważaj na siebie. Jesteś
tylko tancerką nikim więcej – to powiedziawszy, przytulił Tiffany i pogłaskał
ją po włosach.
-Wiem, Chan – odparła,
odpychając go od siebie. – Jestem dużą dziewczynką i dam sobie radę – zapewniła
go, prostując sukienkę, po czym pomachała chłopakowi na pożegnanie, a następnie
weszła do środka.
Gdy drzwi się za nią zamknęły,
znalazła się w niezbyt lubianym pomieszczeniu, gdzie poza nią było jeszcze
mnóstwo innych dziewczyn. Jedne z nich, podobnie jak Tiffany, tylko tańczyły i
zbierały za to niewielkie pieniądze, inne zaś zwyczajnie sprzedawały się na
ulicy. Szatynka nie dała po sobie poznać, że jest wystraszona i ma obawy. Bała
się tego, kto siedział naprzeciw niej przy biurku.
Wysoki chłopak w wieku Chanyeola
przyglądał się każdej z osoba a także wszystkim na raz. Miał na sobie garnitur,
co tylko dodawało mu ważności, a jego przygładzone na żel włosy tylko bardziej
podkreślały jego stanowisko. To on
decydował, która z nich czym będzie się zajmowała. Wcale nie wyglądał na kogoś,
kto mógłby zajmować się takimi sprawami, a jednak nim był. Kiedy zaś spojrzało
się głęboko w jego oczy można było dostrzec zagubione dziecko, przypadkowo
wepchnięte w to samo bagno co wszyscy tutaj.
Sehun, bo tak młodzieniec miał
na imię, wstał i bez żadnego wyrazu na twarzy podszedł do jednej z nastolatek.
Delikatnie pogłaskał ją po twarzy, a następnie wymierzył siarczysty policzek,
zostawiając czerwony ślad. Kilka łez bezwładnie spłynęło po jej buzi.
-Yifan kazał ci to przekazać –
wyjaśnił chłopak, poprawiając marynarkę. – No, nie maż się, Soyou. Dzisiaj
będziesz tylko przy rurze, nikt nie każe ci nikogo zadowalać – zaśmiał się
szyderczo. – A teraz, panienki, do roboty – otworzył drzwi, wypuszczając swoje pracownice.
Tiffany prędko podeszła do spoliczkowanej
dziewczyny, po czym otoczyła ją ramieniem. Tamta trochę się przestraszyła, ale
z drugiej strony poczuła oparcie. Spojrzała na koleżankę i lekko uśmiechnęła
się, mimo wyraźnego smutku w jej oczach.
-To miłe z twojej strony –
szepnęła poniżona nastolatka.
-Mogę ci pomóc, jeśli
tylko chcesz – odparła szatynka, zatrzymując się w pobliżu miejsca, gdzie miała
pracować tej nocy. –Ale nie teraz – dorzuciła, mrugając porozumiewawczo, a
druga dziewczyna od razu zrozumiała, o co chodzi. – Trzymaj się, Soyou.
Chwilę po rozstaniu obie
wskoczyły na ladę baru. Słysząc muzykę, wszystkie nastolatki zaczęły tańczyć.
Jedne wcale się tego nie wstydziły. Nie zostały zmuszone, bo same tu przyszły.
Nie miały wyjścia. Źle im się wiodło w rodzinie. Chciały być samodzielne i wolne. Te drugie zaś były tutaj
przyprowadzone siłą bądź zostały namówione. Odwdzięczały się za coś albo komuś
pomagały. Robiły to, bo musiały. Nie było dla nich innej opcji.
Napaleni klienci wlepiali swoje
ślepia w wyuzdane stroje nastoletnich tancerek, nie mając na uwadze tego, co
robiły. W znacznym stopniu poruszeni byli detalami młodych, delikatnych ciał
falujących tuż przed ich twarzami. Każdy z tych mężczyzn był gotów zapłacić
ogromną cenę, by tylko móc dotknąć którejś z tych dziewcząt. To jednak nie było
na miejscu. Jeśli ktoś chciał, mógł wyjść na zewnątrz i za określoną zapłatą
wynająć sobie panienkę na tak długo, jak tylko było go stać. W środku klubu
natomiast wolno było podziwiać oraz wkładać banknoty do rąk czy też butów.
Dotykanie nóg, łapanie za pośladki i inne takie było zabronione. Właściciele
tego interesu musieli dbać o dobro nastolatek. Dlatego też Tiffany zgodziła się
pomagać Chanyeolowi, ale mimo wszystko była pełna obaw.
W tym samym czasie czarnowłosy
chłopak pośpiesznie wrócił do swojego samochodu i przejechał kilkanaście ulic,
by znaleźć się na znajomo wyglądającym terenie. Ogromny plac wypełniony był
tłumem ludzi, rykiem silników oraz odpicowanych aut. Park zatrzymał się na
ostatnim wolnym miejscu, po czym prędko wysiadł z pojazdu. Podszedł do swoich
znajomych i zamienił z nimi kilka słów. Wspólnie obejrzeli kilka stuningowanych
wnętrz, po czym wrócili na swoje miejsca.
Klika chwil później w
towarzystwie pojawił się wszędzie wspominany Yifan. Swoim wzrostem oraz
zawartością portfela przewyższał wszystkich w okolicy. Nic dziwnego był
pierworodnym synem pana Wu – szefa Yamaguchi-gumi – największego gangu yakuzy w
Japonii. Jednak jako młody członek tej
organizacji nie chciał brać udziału w handlu narkotykami czy bronią. Wolał
poprosić swojego rodziciela o własną gałąź, jaką były nielegalne wyścigi.
Kochał to. Od zawsze pasjonowały go szybkie samochody i rywalizacja. Sam nie
brał udziału w toczonych pojedynkach, ponieważ, jak twierdził, wolał przyglądać
się innym. Miał w tym swój interes, a raczej jego kochany tatuś zamierzał uwzględnić w tym swoje cele. Rozkazem dla
Yifana było wyłapywanie najsprytniejszych uczestników zabawy, aby później ci mogli stać się pracownikami samego oyabun.
Lider rozgrywek poprawił swoją
drogą skórzaną kurtkę oraz czarne, ułożone na żel włosy. Różnił się nieco
wyglądem od innych członków gangu. Nie ubierał się jak najwyższej klasy
biznesman, jego życzeniem było wyglądać jak każdy inny nastolatek.
-Witam wszystkich w tę ciepłą
noc! – krzyknął, po czym zaśmiał się, a reszta zebranych zawtórowała mu. –
Gotowi na wyścig?
Szaleńczy tłum odpowiedział
twierdząco, po czym ten, kto mógł,
wskoczył do swojego auta. Chanyeol oczywiście był jednym z nich. Zawsze
korzystał z okazji, kiedy tylko ją miał. Wygraną nieustannie były pieniądze,
czego stale brakowało jemu i jego najdroższej babci. Ponad wszystko stawiał
szczęście podstarzałej już kobiety i nie przychodziło mu nawet do głowy, że
mógłby ją kiedykolwiek zawieść.
Niemal natychmiast zrobiono miejsce
dla uczestników wyścigu, a ci zajęli wyznaczone pozycje. Każdy po kolei chwalił
się mocą swego skarbu, uwalniając ryk
z jego paszczy. Na twarzach obserwatorów zagościły znajome uśmiechy oraz było
słychać wiwatowanie. Yifan po raz kolejny poprawił ubranie i wyszedł przed
linię startu. Ścigających się obdarzył dodającym otuchy spojrzeniem, ale swój
wzrok najdłużej utkwił na Chanyeolu. Po chwili jednak wrócił do tego, co od początku chciał zrobić.
Uniósł obie ręce do góry, po czym z impetem opuścił je, dając sygnał, do
rozpoczęcia wyścigu.
Samochody pomknęły na przód jak
szalone, zostawiając za sobą tylko echo ich warkotu. Kierowcy skupieni na
drodze przed sobą zapomnieli o całym świecie i skupili się na swoim zadaniu.
Park pochłonięty zaciskaniem dłoni na kierownicy nie patrzył na nic innego.
Jechał pierwszy. Jego oczywistym celem była wygrana, której i tak był pewny.
Tej nocy wyścig trwał na zwykłej ulicznej drodze, gdzie znajdowały się również
auta najzwyklejszych ludzi. Po wyjechaniu z ciasnych uliczek, prowadzących do
nikąd, od razu wyjechał na główną ulicę, gdzie inne pojazdy wydawały się tkwić jakby w poprzedniej
erze. Mimo iż były najnowsze, nie miały
w sobie tego czegoś, co miały nowiutkie stuningowane maszyny uczestników
wyścigu.
Wpatrzony przed siebie
czarnowłosy chłopak mknął przez miasto, tylko co jakiś czas sprawdzając, jak
daleko inni są za nimi. Gdy część miejska minęła bezproblemowo przyszła kolej
na jego ulubiony element, jakim był drift. Już na pierwszym ostrym zakręcie pokazał się z najlepszej
strony, w idealny sposób zaciągając ręczny hamulec przy wciśniętym sprzęgle,
gdy rozpoczął się skręt. Tak samo było na kolejnych dwóch, a następnie znów
rozpoczęła się prosta prowadząca go do mety.
W głowie już trzymał plik
pieniędzy, ale w tej samej chwili w bocznej szybie zobaczył drugie auto
należące do jego rywala. Nie mógł sobie pozwolić na przegraną. Wbił kolejny
bieg i mocniej docisnął pedał gazu, jednak przeciwnik poczynił to samo.
Chanyeol delikatnie przesunął się w bok, uderzając we wrogi pojazd. Jego
kierowca przestraszył się i zwolnił. Czarnowłosy nastolatek znów miał pole do
popisu. Kiedy widział już linię mety oraz czekających na niego fanów, przyspieszył, po czym wykonał
popisowy drift, obracając samochód o sto osiemdziesiąt stopni. Inni tylko
minęli go, uderzając pięścią w kierownicę.
Kiedy każdy dotarł już na
finisz, Chanyeol wysiadł z samochodu z szerokim uśmiechem na twarzy. Najmłodsze
dziewczyny, które bardzo mu kibicowały, podbiegły do niego i próbowały go
wyściskać. Gdy Park obdarzył kilka z nich słabym uściskiem, wyminął je, od razu
zmierzając w kierunku biura młodego Wu.
Bez pukania do drzwi przekroczył
próg budynku, po czym zobaczył znajomych ochroniarzy chłopaka. Westchnął, kręcąc głową. Nie lubił, gdy jacyś
goryle stawali mu na drodze, kiedy
szedł tylko po odbiór tego, co mu się należało. Podszedł bliżej, patrząc w
podłogę. Schował ręce w kieszeniach, starając się nie okazywać strachu, jaki
miał w sobie. Musiał przyznać, że tych gości akurat się bał, bo wystarczył jeden
fałszywy gest lub słowo, a już mógł mieć złamany nos.
-Hej, Park, czego tu szukasz? –
zapytał jeden z pracowników ochrony, łapiąc Chanyeola za ramię.
-Przyszedłem do Yifana. Wygrałem
wyścig, więc chcę nagrody – odparł czarnowłosy stanowczo, wbijając wzrok w
podłogę. Nie dał po sobie poznać, że ogarnął go lekki strach.
W tej samej chwili młody Wu
wyszedł ze swojego biura i od razu dostrzegł zaistniałą sytuację.
-O, Park, przyszedłeś po zapłatę
– rzucił chłopak, podchodząc bliżej swojego ochroniarza. – Puść go. Musimy
porozmawiać.
Tęgi mężczyzna od razu puścił
nastolatka, popychając go w stronę Yifana. Ten od razu otoczył kolegę ramieniem, prowadząc do siebie.
Zapach mocnych i drogich perfum uderzał w nozdrza olbrzyma, przypominając mu,
gdzie się znajduje. W kilka sekund
znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu, które
gangster zamknął za sobą.
-Przyszedłeś po pieniądze, jak myślę?
– zapytał Chanyeola, siadając za ciemnym, dębowym biurkiem.
-Jak zwykle – odparł
młodzieniec, krzyżując ręce na piersi.
Przez kilka minut panowała
między nimi głucha, niezręczna cisza, boleśnie docierając przez uszy do wnętrza.
Wu patrzył czarnowłosemu prosto w oczy, milcząc, jakby ważył słowa, które za
chwilę miał powiedzieć. Nagle wstał i szybkim krokiem podszedł do Parka, nie
spuszczając z niego wzroku. Niespodziewanie z całej siły wymierzył chłopakowi
policzek, aż tamten zrobił kilka kroków w tył, łapiąc się za bolącą twarz.
-Za bardzo kochasz moje pieniądze
– wycedził przez zęby, gdy Park podnosił głowę, zerkając na niego. – Chcesz ich
coraz więcej. Nie ma tak łatwo! – wrzasnął. – Od dzisiaj masz dodatkową robotę.
Yifan w pośpiechu znalazł się
przy biurku, po czym otworzył szufladę. Wyciągnął z niej spory przezroczysty
worek, w którym znajdowało się dużo mniejszych opakować z białym proszkiem.
Uśmiechając się znacząco, przeczesał palcami lśniące włosy. Czuł się w tej
chwili jak król, czym prawie był, gdyby nie jego ojciec. Doskonale jednak
wiedział, że kiedy staruszek zrezygnuje, to on zajmie się całym Yamaguchi-gumi.
-Tym będziesz się teraz
zajmował, Park. Wszyscy to uwielbiają, a kasa sama do ciebie płynie – zaśmiał
się, wpychając chłopakowi w ręce bezbarwną torebkę.
-To są…
-Narkotyki, Chanyeol.
Dobrze myślisz. Mój ojciec już od dawna chciał, żebyś to robił, ale ja dałem ci
trochę czasu - oblizał usta, zbliżając się do niego.
Ostrożnie chwycił młodzieńca za
podbródek, unosząc go lekko do góry. Ich oczy spotkały się. Wzrok gangstera był
przebiegły, kryjący w sobie zło i niebezpieczeństwo, natomiast wzrok
bezbronnego nastolatka przepełniała niepewność doprawiona szczyptą lęku. Wu
delikatnie starł stróżkę krwi z brody Parka, który spływała z jego rozciętej
wargi. Przez moment wydawać się mogło,
że na jego twarzy zagościła troska.
-Od zawsze mi się podobałeś – wyznał Yifan, gładząc opuszkiem palca
dolną wargę drugiego chłopaka. – Zawsze
chciałem cię mieć jako swoją zabawkę – przerwał na sekundę. – Od teraz nią
będziesz.
Ciałem Chanyeola wstrząsnął
dreszcz. Ni to zimny, ni to ciepły. Mimowolnie odsunął się od nieco wyższego od
siebie młodzieńca, spuszczając głowę w dół. Nerwowo wbijał spojrzenie w
podłogę. Chciał uciec albo rozpłynąć się. Nie oczekiwał takiego wyznania. Nie
od kogoś takiego.
-Masz dwa tygodnie, by to
sprzedać. Nieważne komu, istotne za jaką cenę – wyrwał go z zamyślenia chłodny
głos. – Jeśli tego nie zrobisz, nigdy o nas nie zapomnisz – w odpowiedzi Park
tylko skinął głową, po czym wyszedł.
Około drugiej w nocy Chanyeol po
raz kolejny znalazł się pod znajomym klubem. Dookoła kręciło się pełno
dziewcząt w wieku jego przyjaciółki.
Były prawie roznegliżowane i swoim wyglądem tylko zachęcały do wynajęcia ich. Chłopak
pokręcił głową, po czym wysiadł z samochodu. Wszedł do środka, omijając kuszące
oraz tandetne nastolatki. Hałas muzyki z budynku zagłuszył jego kąśliwe
komentarze.
Gdy rozejrzał się dookoła, w
oddali dostrzegł Tiffany, czekającą przy barze. Nie była sama. Obok niej
siedziała druga dziewczyna. Czarnowłosy widział ją pierwszy raz, ale miał
wrażenie, że skądś ją kojarzył. Podszedł do nich prędko.
-O, jesteś już – szatynka
uśmiechnęła się do swojego przyjaciela, wstając z miejsca. – To jest Soyou –
wskazała na niską blondynkę, która patrzyła w dół. – Zabierzemy ją ze sobą.
-Niby dlaczego mam zabierać
jakąś pierwszą lepszą dziw-
-Chanyeol! – krzyknęła
ciemnowłosa i uderzyła chłopaka w ramię.
– Muszę jej pomóc – szepnęła tak, by druga nie słyszała.
Park tylko pokiwał głową, po
czym wszyscy w trójkę opuścili w pośpiechu lokal. Wsiedli do samochodu i szybko
odjechali tam, skąd przyjechali kilka godzin wcześniej. Całą drogę panowała między nimi ciężka,
bezdenna cisza. Żadne z nich nie miało odwagi powiedzieć ani słowa o
wydarzeniach tej nocy. Niedługo później czarnowłosy zatrzymał się pod domem
Tiffany.
-Jesteśmy na miejscu – odezwał
się olbrzym, patrząc przed siebie. Był skrępowany obecnością zupełnie obcej mu
osoby. Nie miał najmniejszej ochoty na choćby krótką wymianę zdań. – Do
zobaczenia jutro - rzucił dość oschle.
Obie
dziewczyny wysiadły i kiedy szatynka już miała zatrzasnąć za sobą drzwi,
wsiadła na chwilę z powrotem do środka.
-Idź
do domu, zaraz przyjdę – powiedziała do Soyou. Poczekała, aż tamta się oddali,
a potem zwróciła się do Chanyeola. – Co z tobą? Dziwnie się zachowujesz.
-Wszystko
w porządku. Tylko zaskoczyło mnie to, że ją przygarnęłaś. Wiesz kim ona jest? –
zapytał, spoglądając w oczy przyjaciółki.
-Nie.
A ty wiesz? – w odpowiedzi czarnowłosy zaśmiał się pod nosem.
-Na
początku wydawało mi się, że widzę ją po raz pierwszy, jednak po chwili zdałem
sobie sprawę, że widziałem ją z Yifanem. Była na jednym z wyścigów. Ona jest
jego siostrą, Tiff – odparł zupełnie poważnym tonem.
-Ale…
- jęknęła nastolatka.
-On
ją poniża. Znęca się nad nią. Zmusza ją do pracy w tym cholernym klubie.
Traktuje ją, jakby była jego własnością.
Przez
kilka sekund do dziewczyny nie docierało, co właśnie usłyszała. W głowie powoli
przetrawiała słowa przekazane przez Chanyeola i zdawała się mu nie wierzyć, ale
nie miała podstaw, by sądzić, że chłopak kłamie. Potrząsnęła lekko głową, jak
gdyby chciała odrzucić bolesną prawdę.
-Muszę
się nią zaopiekować – wyszeptała, otwierając po raz kolejny drzwi samochodu.
–Ona mnie potrzebuje – dokończyła, prędko wysiadając i biegnąc w kierunku
wejścia, gdzie zniknęła jej nowopoznana koleżanka.
Nie
spiesząc się już nigdzie, Park wjechał do swojego garażu. Długo jeszcze
siedział w aucie, rozmyślając nad tym, co ma zrobić z narkotykami, które dostał
od Yifana. Nie miał bladego pojęcia, jak się ich pozbyć. Szkodzenie sobie i
innym nie leżało w jego naturze. Był na to zbyt dobry, mimo iż na pierwszy rzut
oka nie można było tego dostrzec.
Poddawszy
się własnej niemocy, wrócił do ciepłego wnętrza domu. Po cichu przemknął się do
swojego pokoju, po czym wsunął się pod kołdrę. Zmęczony i nieco przybity
zamknął oczy, dając obrazom wspomnień przepłynąć przed jego oczami. Czuł się
jak w tandetnym filmie, do którego zabrakło aktorów. Czuł, że jest
niepotrzebnym, losowo wybranym odtwórcą nie swojej beznadziejnej roli. Zasnął
dość szybko, upojony dziki myślami wczorajszego jutra.
Poranek
był jak za każdym razem niezwykle ciężki po prawie nieprzespanej nocy. Jednak
Chanyeol wiedział, że nie może opuszczać szkoły, kiedy tylko mu się zamarzy.
Wyszedłszy z pokoju w czystym ubraniu, uderzył go zapach świeżo gotowanej zupy
miso. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, wchodząc do przytulnej lecz niedużej
kuchni. Pierwszym, co zauważył, była jego babcia, która codziennie przynosiła
mu wielką radość.
-Dzień
dobry, obā san – czarnowłosy podszedł do starszej kobiety, po czym przywitał ją
ciepłym uściskiem.
-Przygotowałam
śniadanie – odparła staruszka, kiedy nastolatek odsunął się od niej.
Młodzieniec
pomógł przy nakrywaniu do stołu. Przyjemność ,jaka płynęła z tej jakże pozornie
nic nieznaczącej grzeczności, była czymś w rodzaju podzięki za troskę. Gdy
wszystko było już gotowe, oboje zasiedli na tatami przy tradycyjnym niskim
stole naprzeciw siebie. Przez krótką chwilę młodzieniec patrzył na swą
opiekunkę z podziwem, jak zaczynała jeść. Nie mógł uwierzyć, że mimo swojego
wieku, ta jest w świetnej formie. Nagle babcia chłopaka podniosła głowę, a
potem lekko zmarszczyła brwi.
-Jedz,
bo spóźnisz się do szkoły – powiedziała stanowczo, ale nie karcąco.
Chanyeol
zbędnych dyskusji wykonał polecenie. Niedługo później był już w pełni gotów do
opuszczenia domu.
Kiedy
tylko delikatne promienie słońca spoczęły na jego twarzy, nikły uśmiech
przyjemnie wykrzywił jego usta. Ścieżką doszedł do drogi, gdzie nie spotkał
swojej przyjaciółki. Był szczerze zdziwiony, ale zaraz przypomniał sobie, że
przecież ta ma gościa, którego przyjęła w nocy. Nie spodziewał się jednak
opuszczenia zajęć przez dziewczynę. Zmieniła się, zauważył to. Na razie nie
potrafił ocenić, czy była to dobra czy też zła przemiana.
Nie
myśląc dłużej o Tiffany, czarnowłosy ruszył przed siebie. Jak co dzień
przyglądał się okolicy, w której mieszkał. Od bardzo dawna nic się nie
zmieniło, jednak on lubił to robić. W ten sposób uciekał od dręczących go
problemów swojego sekretnego życia. Zieleń ogrodów przyjemnie uspokajała jego
umysł i ciało.
Dość
szybko dotarł do szkoły, gdzie czekali na niego koledzy. Idąc w stronę klasy,
dostrzegł Baekhyuna, który obserwował go, ale po chwili odwrócił wzrok nieco
zmieszany. Jasnowłosy chłopak nie znaczył dla niego nic i w duchu dziękował
pani Kamisaka, że został skazany na tylko tydzień nauki z nim. Z jednej strony
było mu to na rękę, bo mógł trochę poprawić swoje oceny oraz przyuczyć się do
egzaminów, ale z drugiej strony tracił cenny czas, który mógł zapełnić, chodząc
na swoje ulubione kółko sportowe.
Znajomi
Chanyeola rzucili wzrokiem na kujona,
od razu przypominając sobie o karze danej przez nauczycielkę. Wchodząc do sali,
czarnowłosy został zasypany ogromem pytań co do dnia poprzedniego. Ten
opowiedział im swoją, nieco inną niż prawdziwa wersję, że obaj siedzieli do
późna nad nudnymi i beznadziejnymi przykładami. Nikt poza Tiffany nie wiedział,
czym Park zajmował się nocami. Wszyscy myśleli, że jest on zwyczajnym
nastolatkiem imprezującym niekiedy zbyt często i otaczającym się wianuszkiem
młodszych koleżanek.
Tego
dnia zajęcia minęło zdecydowanie szybko. Chanyeol ledwo mrugnął, a już kroczył
na karne kółko z Baekhyunem. Był trochę zirytowany, kiedy chłopak spóźniał się,
jednak chwilę później dostrzegł go biegnącego z torbą ledwo trzymającą się na
jego ramieniu. Blondyn był zdyszany, gdy z kluczem w ręku zatrzymał się pod
drzwiami klasy. Prędko je otworzył, wpuszczając czarnowłosego do środka.
-Przepraszam
za spóźnienie – wysapał Byun, odkładając swoje rzeczy na ławkę.
-Byłoby
lepiej, gdybyś przychodził na czas – wycharczał olbrzym, siadając przy tym samym
stoliku co dzień wcześniej.
-Przepraszam
– jasnowłosy podniósł ton głosu. Urwał na chwilę by zaczerpnąć powietrza. –
Miałem wf. Nie moja wina, że nikt w tej szkole mnie nie lubi i na każdym kroku ktoś
robi mi głupie kawały – dokończył, po czym zajął miejsce obok swojego ucznia.
Mimo
napiętej atmosfery na początku tej godziny czas upłynął przyjemniej niż na
poprzednich zajęciach. Z każdą minutą pętla wrogiego nastawienia nastolatków do
siebie rozluźniała się. Wraz z końcem karnych zajęć tego dnia zakończyła się
niechęć Chanyeola do Baekhyuna. Nie chciał go już traktować źle, gdyż dzięki
niemu mógł zdobyć lepsze osiągnięcia z matematyki. Wychodząc z sali, wymienili
się uśmiechami, po czym każdy z nich odszedł w swoją stronę.
Kolejne
dni były do siebie podobne, lecz kończyły się dużo lepiej. I w ten sposób Park
już wiedział, że jego nauczyciel
szykuje się na olimpiadę matematyczną oraz że ten polubił odrobinę
czarnowłosego. Gigant nie mógł
zaprzeczyć, że nie poczuł tego samego. Może nie stali się z dnia na dzień
najlepszymi przyjaciółmi, ale ich relacje stosunkowo się ocieplały. Jednak był
to ukryty kontakt. Żaden z kumpli Chanyeola nie był świadomy jego cichego
kolegi. Dla nich był nadal tym samym chłopakiem przez cały czas.
Pozytywną
zmianą w życiu czarnowłosego był również fakt, że jego ocena z ostatniego
sprawdzianu była o niebo lepsza od poprzednich. To miał być tydzień katorgi, a
zamienił się w przyjemną współpracę. Olbrzym chętnie przychodził przez pięć
dni, by dowiedzieć się czegoś nowego lub by poprosić o pomoc przy pracy
domowej.
W
piątek Baekhyun odpuścił Chanyeolowi dodatkową matematykę, co ten wykorzystał i
poszedł na swoje ulubione kółko sportowe. Wracając z treningu, czarnowłosy
przechodził szkolnym korytarzem. Usłyszał dziwny, niepokojący hałas. Mogło mu
się jednak tylko wydawać, ponieważ w tej części hallu echo było bardzo duże. Przystanął
więc na chwilę, by móc dokładniej dosłyszeć, skąd dochodzą obce głosy.
Nagle
do uszu Parka dotarł krzyk, a sekundę później stłumiony szloch. Cichy glos
przypominał mu dźwięk mowy jasnowłosego kolegi. Doskonale wiedział, że ten
został dłużej, aby lepiej przygotować się do zbliżającego się konkursu.
Ostrożnie podszedł w stronę klasy, w której miał w tym tygodniu zajęcia
pozalekcyjne. Słyszane dźwięki stały się bardziej wyraźne, głośniejsze. Powoli
wychylił głowę zza rogu i dostrzegł dwóch dryblasów stojących nad Byunem. Jeden
z nich trzymał Baekhyun za ubranie, a drugi tylko stał, śmiejąc się w głos.
-Dawaj
pieniądze mały! – większy i groźniej wyglądający oprawca krzyknął do niskiego
chłopaka.
-N-nic
przy sobie nie mam – pisnął tamten w odpowiedzi, na co prawie bezczynny
nastolatek przycisnął go do ściany, pomagając swemu towarzyszowi.
-Kłamiesz!
– wysyczał rozgniewany napastnik.
-Zostawcie
go – wykrzyczał Chanyeol, wychodząc z ukrycia.
Nie
mógł w tej sytuacji stwierdzić, że się nie bał, bo przecież był sam, a tamtych
było dwóch. Tak i jeden, jak i drugi był
od niego nieco wyższy. Nie dodawało mu to odwagi, a wręcz przeciwnie, jednak
nie dawał tego po sobie poznać. Mimo wszelkich wewnętrznych oporów zmusił swoje
ciało do pójścia naprzód, zaciskając dłonie w pięści.
Dostrzegłszy
czarnowłosego, młodzieniec zawieszony nad niskim blondynem, wyjął za swojej
kieszeni ostrą, błyszczącą brzytwę. Wyczuwając zagrożenie, Park bez chwili
zastanowienia biegiem rzucił się na pomoc swemu koledze. Gdy rozwścieczony
dręczyciel zrobił zamach, brunet natychmiast odepchnął Baekhyuna, zajmując jego
miejsce. W tej samej chwili wyższy od niego chłopak wykonał szybki ruch ręką,
rozcinając odsłonięte ramię Chanyeola. Krew trysnęła, a oprawcy w popłochu dało
nogę, żeby znaleźć się jak najdalej od miejsca zdarzenia. Olbrzym osunął się po
zimnej ścianie, w międzyczasie łapiąc się za krwawiącą część ciała.
Stojący
kilka kroków dalej Byun drżał, mając łzy w oczach, Niepewnie zbliżył się do
rannego chłopaka. Szkarłatna ciecz zaczęła tworzyć niewielką kałużę, z
największą przyjemnością spływając po umięśnionej kończynie prosto na podłogę.
Roztrzęsiony kucnął przy nim, po czym położył dłoń na wilgotnym od potu czole
Parka.
-Chanyeol?
Jak się czujesz? – odezwał się jasnowłosy szeptem. W jego oczach wymalowane
było przerażenie. Nie miał bladego pojęcia, co powinien zrobić w takiej chwili.
-Tak
jak wyglądam – odparł pokiereszowany uczeń, podnosząc pomału głowę. Jego
spojrzenie było puste. Czuł przeszywający ciało ból, którego nie potrafił
wyrazić słowami. – Rana jest głęboka, czuję to.
-Wydaje
mi się, że musimy zadzwonić na pogotowie – odrzekł ciągle niespokojny Byun.
-Żadnego
pogotowia! Zabierz mnie tylko do domu – wycedził wysoki chłopak przez zęby,
mocniej przyciskając rękę do krwawiącego miejsca.
-N-no
dobrze – Baekhyun pokiwał nerwowo głową, po czym wstał. – Chodźmy.
Nie
czekając na choćby odrobinę pomocy, czarnowłosy podniósł się z chłodnej
posadzki, uciskając ranę. Bez zastanowienia poszedł po swoje rzeczy, które
zostawił na środku korytarza. Odnalazł je, a następnie rozerwał szkolną
koszulę, traktując ją jako opaskę mającą zatamować obfite krwawienie. Nim
jasnowłosy zorientował się, że powinien okazać jakiekolwiek wsparcie, Chanyeol
był już gotów ruszyć do miejsca swego zamieszkania. Tamten więc pośpiesznie dołączył do niego, by
mogli iść razem.
Przez
pierwsze kilka minut drogi panowała między nimi głucha nurtująca cisza. W końcu
co chwilę tylko spoglądali na siebie, unikając patrzenia sobie w oczy, co
wydawało być się niezwykle krępujące. W końcu Baekhyun jako pierwszy zabrał
głos.
-Dlaczego
nie chciałeś zadzwonić po pomoc? – zapytał, patrząc przed siebie.
-Nie
chcę, żeby babcia dowiedziała się, że ktoś mi coś zrobił – odparł czarnowłosy,
patrząc nagle w niebo.
Zbliżał
się wieczór i słońce niechętnie chyliło się ku zachodowi, zalewając złotem
horyzont. Ostre promienie padały na twarze nastolatków, zatapiając je w swej
doskonałości. W pewnej chwili obaj
spojrzeli na siebie, po czym zawstydzeni odwrócili szybko głowy.
-Więc…
mieszkasz z babcią. A co z twoimi rodzicami? – odezwał się jasnowłosy,
przełamując dyskomfort okoliczności.
-Zginęli
w wypadku samochodowym, kiedy miałem sześć lat – powiedział Park, przenosząc
znienacka opustoszały wzrok na swoje buty.
-Przykro
mi – szepnął drugi chłopak i z wyczuciem pogłaskał zranione ramię kolegi.
-Nie
potrzebuję współczucia – burknął czarnowłosy, uciekając od dotyku.
Kolejne
odcinki czasu, znów wypełniła martwota słowa. Z sekundy na sekundę powietrze
miedzy nimi zdawało się gęstnieć coraz bardziej. Pewnie stężałoby do
konsystencji lodowatej akinezji, gdyby tym razem to wysoki nastolatek nie
wyrwał się z zamyślenia.
-Ty
chyba nie pochodzisz stąd, mam rację?
-Uhm…
tak – odpowiedział Byun, kiwając wolno głową. – Przeprowadziliśmy się z Korei,
bo tata zmienił pracę. Teraz żyje nam się lepiej – skłamał, uśmiechem
potwierdzając rzekomą prawdziwość swoich słów. – Twoje imię też wydaje mi się
dziwnie koreańskie. Chyba, że się mylę.
-Mój
dziadek był Koreańczykiem. Uciekł do Japonii niedługo po wojnie. Poznał moją
babcię, a później wziął z nią ślub.
-Brzmi
jak historia z pierwszego lepszego, taniego romansidła.
-Tak,
to prawda, ale oni kochali się naprawdę bezgranicznie. Niejednokrotnie
widziałem, jak na siebie patrzyli. Mieli w oczach coś takiego, czego teraz nie
spotyka się u nikogo – Chanyeol mówił, cały czas patrząc przed siebie, jakby
ukazywały mu się opisywane obrazy.
Zafascynowany
opowieścią olbrzyma Baekhyun zatracił się na chwilę we własnych myślach.
Zrozumiał w jednej sekundzie, że sam też chciałby mieć kogoś, kto kochałby go
ponad wszystko, co istnieje na świecie. Przelotnym zerknięciem omiótł sylwetkę
swego towarzysza i westchnął prawie niesłyszalnie. Był przekonany o jego
powodzeniu u kobiet. Wracając do otaczającej ich nieciekawej rzeczywistości, po
raz kolejny postanowił kontynuować rozmowę, uciekając od bolesnego tematu
uczuć.
-Jak
twoje ramię? –rzucił cicho, zupełnie jakby zadawał pytanie decydujące o jego
życiu.
-Nie
wiem – Park wzruszył barkami, odczuwając rwące kłucie bijące z rany.
Zakrwawiony już materiał koszuli sprawdził się jako zastępcza opaska uciskowa,
ale nie mógł przecież całkowicie go wyleczyć. – Krew nie płynie, więc jest w
miarę dobrze. Zaraz to opatrzę i zabandażuję.
Dosłownie
minutę później weszli do ciepłego, przytulnego pomieszczenia, które okazało się
być niewielkim przedpokojem. Zdjąwszy buty, Chanyeol zaprowadził Byuna do
kuchni, gdzie czekała starsza kobieta z gotową kolacją.
-Witaj
babciu – odezwał się wnuczek, zbliżając się do staruszki, by uścisnąć ją na
powitanie.
-Miło, że przyprowadziłeś
kolegę – odparła, głaszcząc nastolatka po głowie. – Co ci się stało w rękę? –
spytała, dostrzegłszy białą tkaninę poplamioną zakrzepniętą czerwoną cieczą.
-Uhm, to tylko niewielkie
rozcięcie. Nic groźnego. Obejrzę to i szybko się zagoi – rzekł, podchodząc do
swojego gościa. – To jest Baekhyun, obā san – wskazał na chłopaka - a to moja babcia – powiedział do
jasnowłosego.
Po
miłym oraz serdecznym przywitaniu na stole zagościł świeżo przygotowany
posiłek. Wszyscy równocześnie zasiedli, po czym życząc sobie smacznego posiłku,
sięgnęli po pałeczki. Zapach pysznie przyrządzonej ryby wymieszany z aromatem
warzyw przyjemnie dopełniał smak ryżu. Woń taka roznosiła się po całym
pomieszczeniu, gdy naczynia żywo stukały o blat. Rozmowa w doskonały sposób
zapełniła im czas, gdy jedli. Starowinka
dowiedziała się interesujących rzeczy o nowym przyjacielu swojego wnuka oraz o
tym, co dzieje się w szkole.
Gdy
z misek poznikała większość przyszykowanych potraw, młodzieńcy podziękowali,
jak należało i odeszli. Chanyeol szybko poszedł do swojego pokoju, by zostawić
tam rzeczy przyniesione ze szkoły, po czym udał się do łazienki, zostawiając
otwarte drzwi. Jasnowłosy mimowolnie podążył za nim. Oparłszy się o framugę
drzwi, przyglądał się czarnowłosemu. Ten usiadł na niskim krześle, zdejmując
swą przepoconą, sportową bokserkę. Oczy niskiego chłopaka skupiły się na
wyrzeźbionej, prawdziwie męskiej posturze. Czuł się nieco gorszy i zażenowany
swym wyglądem.
-Będziesz
się tak gapił, czy zechcesz mi pomóc? – głos Parka wybudził Baekhyuna, który
zdał sobie sprawę, że bezkarnie wlepia swoje spojrzenie w postać drugiego
chłopaka.
-Wybacz – szepnął,
podchodząc bliżej niego.
W
pewnej odległości od Chanyeola, Byun kucnął, wciąż wpatrując się w mocno
zarysowane mięśnie. Potrząsnął głową, starając skupić się na tym, co powinien
zrobić. Kiedy wyższy nastolatek odwiązał lepki od krwi, prowizoryczny opatrunek
znajdujący się na jego ramieniu, wyrzucił go do kosza. Posoka znów zaczęła
ślamazarnie wydobywać się z rany.
-Apteczka
jest w szafce pod umywalką – syknął okaleczony
olbrzym, zaciskając powieki w przeszywającym bólu.
Niższy chłopak posłusznie otworzył drzwiczki,
a następnie wyciągnął małą, czerwoną skrzynkę z białym krzyżem. Otworzył ją, by
po chwili wyjąć z niej buteleczkę z wodą utlenioną. Wrócił do Parka, po drodze
odpieczętowując zamknięcie pojemniczka. Bez zawahania delikatnie chwycił
zranioną część ciała i wylał na nią kilka kropel bezbarwnej cieczy.
Chanyeol
jęknął z bólu, a jego twarz wykrzywiła się w nieprzyjemnym grymasie. Rozcięcie
było głębsze, niż mu się na początku wydawało. Zaciskając mocno wargi, usilnie
próbował pokazać, że nie czuje tak dużego pieczenia. Byun dokładnie przemył
ranę, po czym odstawił medykament na miejsce. Patrząc na kolegę, położył swoje
delikatne dłonie na jego silnych barkach i spojrzał mu w twarz z troską
wymalowaną w oczach.
-Nie
udawaj twardziela, jeśli tak nie jest – szepnął blondyn.
-Nie będziesz mnie pouczał
– czarnowłosy podniósł ton głosu, przenosząc wzrok na buzię mniejszego.
Dostrzegłszy, że tamtemu w momencie zrobiło się przykro, odwrócił głowę.
Baekhyun
odsunął się jak oparzony, a potem wrócił do opatrywania skaleczenia. Widząc, że
krew już nie płynie, przyłożył gazę i zawiązał dokładnie bandaż. Gdy opatrunek
był gotowy, uprzątnął wszystko, a następnie włożył apteczkę z powrotem do szafki.
Rzuciwszy Parkowi czystą koszulę, opuścił łazienkę. Było mu niezwykle smutno. Poczuł
się urażony.
Chwilę
później, kiedy Chanyeol doprowadził się do porządku oraz opuścił niewielkie
pomieszczenie, zatrzymał się w przedpokoju, widząc Byuna, który drżał.
Ostrożnie zbliżył się do niego i położył dłoń na jego wątłym ramieniu. Zaczęło
dręczyć go poczucie winy. Dobrze wiedział, że swoim nietaktownym zachowaniem
może zniszczyć to, co do tej pory zaistniało między nimi.
-Przepraszam,
Baek. Nie chciałem, żeby tak wyszło – powiedział ściszonym głosem, gładząc
szorstki materiał koszuli chłopaka.
-Daj spokój – westchnął
jasnowłosy, odwracając się twarzą do olbrzyma. Jego oczy były czerwone i
szklące od płaczu. – Nic się nie stało.
Czarnowłosemu
zrobiło się głupio, że doprowadził Baekhyuna aż do płaczu. Nie wiedząc
dlaczego, delikatnie objął go. Tuląc do siebie mniejszą postać, czuł przyjemne
ciepło płynące od ciała nastolatka, który przylgnął do niego całym sobą.
Zacisnąwszy małe pięści na koszulce Parka, Byun podniósł głowę i pociągnął
nosem. Mocno zaróżowione policzki skąpane były w strużkach łez.
-Jesteś
moim jedynym kolegą – odezwał się szeptem. – Nie chcę tego stracić.
Te
słowa wywołały nikły uśmiech na twarzy Chanyeola. W całkowicie przyjacielskim
geście pogłaskał on jasnowłosego po policzku, wycierając ślady słonych kropli.
Następnie przeczesał palcami jego włosy, rozburzając perfekcyjnie ułożoną
fryzurę. Na ten gest blondyn wydął wargi, po czym zaśmiał się w uroczy sposób.
-Obiecuję,
że nie będę się tak zachowywał – mruknął wyższy, po czym lekko musnął ustami czoło chłopaka,
zanim zdał sobie sprawę z tego, co robi. Szybko odsunął się, spuszczając głowę
i rumieniąc się soczyście. – Przepraszam.
Byun
odwrócił się tyłem czerwony po same uszy, przywierając do ściany. Szemrał coś
do siebie pod nosem, mnąc brzegi swej śnieżnobiałej koszuli. Zamknął na chwile
oczy, próbując uspokoić przyspieszony oddech i bicie serca. Przez ułamek
sekundy miał wrażenie, że to tylko sen, ale od takich myśli odciągnął go
chrapliwy głos przyjaciela.
-Nie
powinienem – odparł, ściskając lekko ramiona Baekhyuna, na co ten tylko
pokręcił głową i stanął przodem do niego.
-J-ja… uhm… -rozpoczął cicho blondyn – podobasz mi się –
wybełkotał, jednak Park doskonale wszystko usłyszał.
Obydwaj
stali naprzeciw siebie zmieszani oraz odrobinę zakłopotani. Nie umieli wydusić
z siebie ani jednego sensownego słowa. Cisza brzęczała im w uszach, gdy ich
spojrzenia nieśmiało krzyżowały się, próbując wyrazić wszystkie emocje tkwiące
gdzieś w głębi nastoletnich serc.
Niezręczny
moment przerwała babcia wyższego chłopaka, wychodząc z kuchni. Była szczerze
zaskoczona, dostrzegłszy przyjaciół w dziwnej sytuacji. Odesłała ich do pokoju
wnuka, a potem wróciła do swoich zajęć.
Pomieszczenie
będące własnością Chanyeola było jasne i przestronne. Mimo tradycyjnego
wystroju całego domu miejsce to stanowiło zmodernizowany kącik urządzony według
gustu młodzieńca.
Usiadłszy
na skraju łóżka, jasnowłosy wodził wzrokiem za olbrzymem, który przemierzał
odległość od jednej ściany do drugiej kilka razy. Ciągle zestresowany, starał
się opanować swoje ciało. Chwilę później wlepił wzrok w podłogę, zastygając w
niepewności.
-Mówiłeś
poważnie? – niski, ciepły głos olbrzyma, który przykucnął tuż przed drugim
chłopakiem, nagle ożywił gęstą ciszę.
Mniejszy
nastolatek podniósł głowę i skinął lekko. Nie miał jednak na tyle odwagi, aby
zabrać głos. Wydawało mu się, że mógłby się rozpłakać, gdyby tylko otworzył
usta.
Park
wyczuł niecodzienne zachowanie Byuna i położył dłoń na jego kolanie. Dokładnie
przestudiował wzrokiem drobne ciało, zatrzymując spojrzenie na anielskiej
twarzy. Kciukiem z wyczuciem pogładził policzek jasnowłosego, mając pewne obawy
przed nagłą zmianą jego zdania. Przesunął palec na wargi przyjaciela, patrząc
prosto w jego oczy. Bezbrzeżny ocean serca Chanyeola wzburzył się, dotknięty
wiosennym wiatrem zakochania, którym były ciemne tęczówki Baekhyuna
przepełnione niewinnym uczuciem.
Przybliżając
się do blondyna, wyższy chłopak zaczął słyszeć tylko swoje rozkołatane tętno.
Zamknął powieki, a sekundę później niezgrabnie zderzył swoje wargi z tymi
drugiego nastolatka. Pocałunek był odrobinę łapczywy, ale za to bezgrzeszny i
czuły, przepełniony kiełkującym uczuciem. Usiłując złagodzić buzującą krew,
mniejszy młodzieniec przygryzł wargę.
-Skradłeś
mi pierwszy pocałunek, Channie –
powiedział cicho, obejmując czarnowłosego za szyję, przytulając go do swojej
piersi.
Kilka dni później Baekhyun sam
przyszedł do Chanyeola, wcześniej oczywiście się zapowiadając. Po wspólnie
spędzonym obiedzie, babcia czarnowłosego znów wypytywała drugiego chłopaka o
wszystko, co tylko mogła. Nie chciała zostawić ich samych, z tylko sobie
wiadomych powodów, a poza tym bardzo polubiła Byuna.
Kiedy już staruszka dała sobie
spokój, olbrzym zechciał pokazać przyjacielowi
coś, co było dla niego bardzo ważne i cenne. Chciał przedstawić mu swoje
spełnione marzenie, na które według siebie zasłużył i samodzielnie je zdobył. Zaprowadził
więc jasnowłosego do garażu, który znajdował się zaraz przy domu. Gdy stara
samotna żarówka zapaliła się, całe pomieszczenie utonęło w jej białawym świetle
a oczom dwójki młodzieńców ukazał się niewielki garaż. Znajdowało się tam pełno
różnych części, śrubek, elementów do rowerów i innych dziwacznych rzeczy.
Najbardziej jednak w oczy rzucała się nowiutka Toyota Gt86.
-Wow! – wykrzyknął Baekhyun,
jego oczy momentalnie rozszerzyły się do nienaturalnego rozmiaru. – Przecież to
najnowszy model… - chłopak aż zaniemówił. Od razu podbiegł do samochodu i
patrzył na niego, jak na największy cud świata. – Wow!
-To tylko auto – odezwał
się Chanyeol. Chwilę później stał już obok jasnowłosego, przecierając palcami białą,
lśniącą karoserię.
-To nie jest jakieś tam
auto, Yeol – powiedział zaaferowany Byun. – Chanyeol, to jest najnowsza Toyota
Gt86 – ostatnie słowa wypowiedział głośno i wyraźnie, jakby właśnie głosił
państwową przemowę do telewizji. –Skąd ją masz? – zapytał po chwili ciszy.
- Zarobiłem na nią i
kupiłem – brunet wzruszył ramionami, jakby była to najbardziej oczywista rzecz
na świecie.
-Jak to zarobiłeś?! Jesteś
niepoważny?! Przecież takie cacka kosztują fortunę!
-Żadna tam fortuna –
olbrzym machnął ręką i pomaszerował do bramy otwierającej garaż. – Wskakuj do
środka. Przejedziemy się.
Niedługo potem Baekhyun siedział
już wygodnie na siedzeniu, jego zdaniem, luksusowego samochodu, na jaki on
nigdy w życiu nie mógłby sobie pozwolić. Park zajmował miejsce tuż obok niego,
trzymając dumnie dłonie zaciśnięte na kierownicy.
Mknęli zatłoczonymi ulicami
Tokio w nieznanym sobie kierunku, co jakiś czas tylko zerkając na otaczający
ich fantastyczny miejski krajobraz. Wysokie budynki mieszkalne oraz biurowce
zdawały się być niczym, jak tylko szklanym pyłem przy bardzo dużej prędkości
pojazdu. W pewnej chwili jasnowłosy przymknął oczy, wyobrażając sobie
niestworzone rzeczy, które w życiu mu się nie przydarzą.
Po półtoragodzinnej jeździe w
absolutnej ciszy Chanyeol zatrzymał się na niby-parkingu w opuszczonym miejscu.
Doskonale wiedział, gdzie się znajdują, ponieważ bywał tutaj często, gdy miał
jakieś strapienia lub coś go przytłaczało. Wysiadł z samochodu i to samo
polecił Baekhyunowi.
-Yeol, dokąd mnie przywiozłeś? –
zapytał rozkojarzony blondyn, a zaraz potem wydął wargi, patrząc na olbrzyma.
Miał ochotę pobić go, myśląc, że ten wywiózł go na jakieś całkowite odludzie.
- Spokojnie, Baek –
powiedział Park z uśmiechem, podchodząc do drugiego chłopaka i klepiąc go po
ramieniu. – Jesteśmy w miejscu, w którym można na chwilę zatrzymać czas. Uwierz
mi.
Po tych słowach czarnowłosy
chwycił Byuna za łokieć i zaczął prowadzić na wąską ścieżkę, która dość szybko
ze żwirowej zamieniła się w piaszczystą. Dookoła pojawiły się tradycyjne
japońskie budowle otoczone gęstym liściastym lasem, dającym poczucie bezpieczeństwa. Z każdym krokiem drzewa coraz bardziej
przerzedzały się, a oczom nastolatków ukazał się złocisty piasek, który zdawał
się nie posiadać żadnych granic, jednak w niespodziewanym momencie pochłaniało
go srebrzystobłękitne lustro nieokiełznanej wody.
W oddali leżał samotny, pokryty
wyrzuconymi na brzeg glonami stary pień. Wyglądał dość okazale i niezwykle
pięknie, co od razu przypadło Baekhyunowi do gustu. Kilka minut później obaj już
znajdowali się przy pozostawionej przez przypływ kłodzie i zdejmowali z niej
zanieczyszczenia. Nagle jasnowłosy krzyknął, a to odrobinę zaniepokoiło
drugiego chłopaka.
- Chanyeol! Chodź zobacz!
Meduza! – krzyczał podekscytowany Byun, okrążając galaretowate żyjątko i
śmiejąc się do siebie.
Rozbawiony Park zrobił kilka kroków
stronę przyjaciela, po czym spojrzał na to, co tamten wskazywał. Rzeczywiście,
na ciepłym piasku leżała dość spora meduza. Chanyeol widywał je już
kilkakrotnie w tym miejscu, ale jeszcze
nigdy nie cieszył się z tego tak bardzo jak teraz. To z całą pewnością dzięki
Byunowi, który wnosił w ich przyjaźń dużo pozytywnej energii. Jednak pod cienką
warstewką szczęścia znajdowało się dużo niezagojonych blizn i ledwie
zastygniętych strupów szarej codzienności.
- Jest naprawdę ciekawa – odparł
czarnowłosy. – Zostawmy ją. – Wrócił do osamotnionej, nieco spróchniałej belki
i usiadł na niej.
Po kilka sekundach Baekhyun
dołączył do olbrzyma, zajmując miejsce obok niego. Przez moment wpatrywał się w
dal, starając się nie myśleć o niczym, tylko o miejscu, w którym aktualnie się
znajdowali. Było ono zjawiskowe i niesamowite. Tylko te dwa słowa nasuwały się
jasnowłosemu do głowy, aby opisać dużą plażę otoczoną przyjazną zielenią, jaka
karmiła umysł nadzieją.
- Po co mnie tutaj przywlokłeś?
– zapytał cicho Byun, zerkając na Chanyeola z ukosa.
- Żebyśmy mogli oderwać
się od życia. Pomyśleć. Porozmawiać – odpowiedział, spoglądając bez ustanku w
horyzont.
- O czym chcesz ze mną
rozmawiać?
- O nas. – Park spojrzał na Baekhyuna wzrokiem wyrażającym nadzieję.
- Dobrze – przytaknął
jasnowłosy z uśmiechem. – Od czego zaczniemy?
- Zacznijmy od tego, że
pierwszy raz zabrałem tutaj kogoś ze sobą. Zawsze przyjeżdżałem w to miejsce
sam, bo nie chciałem, by ktokolwiek je znał. Ty jesteś wyjątkowy. Pomogłeś mi.
Nawet dwa razy – brunet mówił wyraźnie i powoli. Pragnął, żeby chłopak
zrozumiał, co olbrzym ma mu do powiedzenia. – Przyjechałem tu z tobą, bo
chciałbym, że to był nasz punkt.
- Co to znaczy, Chanyeol?
– zapytał Byun, nie do końca wiedząc, o czym tamten mówi.
- To znaczy, Baekhyun, że
chcę odpowiedzieć na twoje uczucia do mnie. Po dłuższych rozmyślaniach
doszedłem do wniosku, że też cię polubiłem. – Nieśmiało chwycił dłoń drugiego
nastolatka, spoglądając na niego. – Chciałbym, żebyśmy byli razem.
Jasnowłosy przełknął głośno ślinę i
kilkakrotnie zamrugał. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. W głębi duszy
właśnie tego pragnął; po cichu liczył na taki obrót sytuacji, ale nie wiedział,
że w ogóle ona zaistnieje. Przez
kilkanaście sekund miał wrażenie, iż to tylko piękny sen. Zerknął na ich
dłonie, a jego serce od razu przyspieszyło swój bieg. Nawet porywczy szum morza
był zagłuszany przez puls Baekhyuna. Dopiero, gdy ocknął się z szoku, odetchnął
głęboko i zabrał głos.
- Nie wiem, co powiedzieć –
wyjaśnił krótko. Z pewnym onieśmieleniem
Byun splótł swoje palce z tymi olbrzyma, przygryzając niezbyt mocno wargę. –
Jestem naprawdę zaszczycony.
Chanyeol nie mógł powstrzymać
uśmiechu. Niedługo potem wstał z ogromnego, starego pnia i przyciągnął do
siebie mniejszego chłopaka. Ostrożnie przytulił go do siebie. Nie zależało mu
na tym, czy ktoś może ich zobaczyć czy też nie. Poczuł, że znalazł chłopaka,
który mógł stać się jego dobrym przyjacielem. Kimś takim, jak do tej pory była
Tiffany.
Jeszcze jakiś czas tkwili tak w
bezruchu, słuchając nawzajem bicia swych serc oraz świstu oddechów. Obaj bardzo
pragnęli, aby ten piękny dzień się nie kończył. Dla Baekhyuna był on prawie jak
spełnienie marzeń, a dla olbrzyma życiową nagrodą. Nie przypuszczał, że dziwny
kujon, u którego będzie musiał za karę przebywać, stanie się dla niego znaczącą
osobą.
Dni nieubłaganie toczyły się
naprzód, a Park ciągle miał wrażenie, że zapomniał o czymś ważnym. Za każdym
razem, kiedy próbował sobie przypomnieć, co to może być, miał w głowie tylko
ogromną czarną dziurę i nic poza tym. Jego związek z Baekhyunem zaczynał być
rosnącym pąkiem, mimo iż trwał bardzo niedługo. Jednak od ostatniego spotkania
jasnowłosy nie mógł wyrwać się z domu, by móc iść na „randkę” ze swoim
chłopakiem. Nie chciał powiedzieć dlaczego, ale czarnowłosy wierzył, że musi
być to coś bardzo ważnego.
Poniedziałkowego popołudnia, gdy olbrzym
wracał ze szkoły, obserwując sąsiedztwo, stało się coś zupełnie
nieprawdopodobnego. Kiedy Chanyeol doszedł do furtki swojego domu i zaraz potem
przekroczył ją, z jego domu wybiegła Tiffany. Dziewczyna była zapłakana, a po
jej dłoniach spływała czerwona ciecz. Zszokowany nastolatek podszedł bliżej,
natomiast jego przyjaciółka prawie wbiegła w niego, usiłując się przytulić.
Chłopak chwycił nadgarstki dziewczyny dość mocno i potrząsnął nimi.
- Tiff, coś ty sobie zrobiła? –
zapytał, kiedy zapytana spojrzała na niego.
Jej spojrzenie było rozbiegane,
drżała na całym ciele. Łzy nieprzerwanie płynęły z oczu młodej Hwang. Nie
umiała powstrzymać żadnego ze swoich odruchów.
- J-ja nic… - wybełkotała,
ciężko nabierając powietrze. Doprowadziwszy swój oddech do normy, kontynuowała
swoją wypowiedź, próbując ułożyć wszystko w chronologiczną całość. – Przyszłam
pożyczyć cukier od twojej babci, bo mama mnie poprosiła. Weszłam do środka i
zobaczyłam jakiegoś mężczyznę – tutaj dziewczyna na chwilę urwała. Nerwowo
przełknęła ślinę kilka razy. – Był ubrany na czarno. Widziałam go po raz
pierwszy. Trzymał pistolet, a chwilę potem…
strzelił.
- Gdzie strzelił? Halo!
Tiff, mów dalej – poprosił czarnowłosy, potrząsając delikatnie przyjaciółkę za
ramiona.
- Do twojej babci –
odparła chłodno, spuszczając wzrok. Jej umysł w momencie otrzeźwiał, gdy
dotarło do niej, co takiego miało miejsce kilkanaście minut temu. – Nie mogłam
nic zrobić. Kilka pocisków trafiło w jej klatkę piersiową. Wykrwawiła się. –
Troskliwe spojrzenie Tiffany spoczęło na twarzy Chanyeola. – Tak bardzo mi
przykro, Yeol.
Park osłupiały patrzył przed
siebie. Jego dolna warga zaczęła nerwowo wzdrygać się za każdym razem, gdy
bolesne słowa trafiały w jego serce jak strzały śmierci. W końcu zacisnął mocno
usta, po czym wszedł do domu. Szybko
przemierzył wszystkie pomieszczenia, odnajdując swoją najdroższą babunię w
kuchni.
Staruszka leżała w
ciemnoczerwonej kałuży krwi. Dookoła porozbijane były talerze oraz szklanki, co
świadczyło, że kobieta próbowała walczyć z napastnikiem. Młodzieniec uklęknął
przy zmarłej i pogłaskał ją po głowie roztrzęsioną dłonią. Było już za późno na
cokolwiek, więc nic innego nie mógł zrobić.
- Przepraszam, obā san.
Wybacz mi, że nie miałem wystarczająco dużo czasu, żeby cię uratować. Tak
bardzo mi przykro – chłopak chwycił dłoń nieżyjącej babci, a następnie ucałował
ją lekko.
Czuł do siebie ogromny żal za
to, co się stało. Właśnie wtedy jak grom z jasnego nieba coś uderzyło do jego
głowy. Zdał sobie sprawę, kto winien był zabójstwa jego jedynej rodziny.
Przypomniał sobie w mgnieniu oka o niesprzedanych narkotykach, które otrzymał
od Yifana i wcisnął pod siedzenie swojego samochodu. Do jego myśli dotarły też słowa młodego Wu o
tym, że zapamięta ich do końca życia.
Czy to miało tak właśnie wyglądać? Czy to o to chodziło? Chanyeol jeszcze nie
znał odpowiedzi, lecz postanowił ją odnaleźć . Zamierzał zrobić to jak
najszybciej tylko mógł.
Czym prędzej podniósł się z
podłogi i wybiegł na zewnątrz. Ujrzał Tiffany, kroczącą ze łzami w oczach w
jego stronę. Dziewczyna kolejny raz się do niego przytuliła, próbując pohamować
płynące łzy. Swoimi małymi, nieco
zakrwawionymi piąstkami uderzała w pierś olbrzyma, chcąc pozbyć się wszystkich
złych emocji, jakie w niej tkwiły. Sama miała wyrzuty do siebie, że nic nie
mogła zrobić, by uratować kochaną starowinkę. Nastolatka traktowała jak swoją
własną babcię, kobieta była dla niej bardzo ważna.
- Yeol, co się teraz z tobą
stanie? – zapytała zachrypniętym od płaczu głosem. – Poza nią nie masz nikogo.
- Jestem już pełnoletni,
Tiff – odparł spokojnie chłopak, głaszcząc przyjaciółkę po plecach. – Kupię
sobie jakieś mieszkanie. Babcia na pewno przepisała mi swój majątek. Wszystko
jakoś się ułoży, zobaczysz. – Brunet starał się zapewnić o tym ich oboje,
chociaż raczej bardziej skierował te słowa do samego siebie.
- Ch-chanyeol – zaczęła
szatynka drżącym tonem – on także porwał Soyou.
Te słowa ostatecznie zawaliły
cały porządek świata w głowie Parka. Wiedział, jak szalenie obie dziewczyny się
polubiły oraz to jak niezwykle Tiffany wpłynęła na jasnowłosą. Pomogła jej
doprowadzić się do normalnego stanu psychicznego, który był nieco zachwiany
przez jej ukochanego brata Yifana.
Ten dzień był prawdziwym
koszmarem, ale na to nie można było już nic poradzić. Czasu się nie cofnie, bo
ten rwie nieubłaganie naprzód, zostawiając po sobie takie czy inne ślady, które
często wyciskają duże znamię w pamięci niektórych osób. Nie da się zetrzeć
czegoś, co zostało już wyryte. To jest normalna kolej rzeczy.
Gdy już obydwoje jako tako
wyszli z niemałego szoku, Park przedstawił swój plan działania. Tiffany na
początku nie chciała się na to zgodzić, ale koniec końców ustąpiła. W wyniku
pozwolenia dziewczyny Chanyeol z niepewnym umysłem pojechał do siedziby młodego
Wu. Denerwował się jak jeszcze nigdy wcześniej. Żołądek prawie podchodził mu do
gardła, ale musiał nie dać zjeść się emocjom i starać się opanować szargające
nim uczucia.
Kilkanaście minut później już
był na miejscu. Zatrzymał samochód tam gdzie zawsze, ale nie wysiadł z niego od
razu. Musiał przemyśleć kilka kwestii, które chodziły mu po głowie już w
trakcie drogi. Po serii głębokich oddechów czarnowłosy wreszcie zdecydował się
opuścić pojazd.
Z każdym kolejnym krokiem, który
przybliżał go do wejścia budynku, jego nogi drżały coraz mocniej. Nie miał
pewności, czy to ktoś od Yifana zabił jego babcię, ale jego przeczucie sięgało
niemal osiemdziesięciu procent. Z duszą na ramieniu Park znalazł się przed
drzwiami niewielkiej siedziby. Kolejny raz zrobił serię głębokich oddechów, a
potem wszedł do środka.
Wnętrze pomieszczenia przesycone
było dziwnie niespotykanym spokojem oraz głęboką ciszą, której zazwyczaj tam
nie było. Chanyeol zrobił kilka kroków stronę biurwa, w którym młody Wu spędzał
większość czasu. Nastolatek był jednocześnie wściekły i bał się. Nie potrafił
opanować tego, co nim władało. Postanowił więc zdać się na los; kierować się
tym, co czuł, gdy ujrzał zamordowaną babcię.
Pociągając za klamkę,
czarnowłosemu ukazał się ten sam obraz, co kilkanaście dni wcześniej. To samo
biurko, ten sam fotel, a na nim Yifan ze swoją rozpoznawalną wszędzie fryzurą.
Na ustach nastoletniego gangstera wyrysowany był cwany uśmieszek. Jednym gestem
dłoni zaprosił Parka do środka.
Będąc już całkowicie
zdenerwowanym brunet wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi, a zaraz później
zacisnął dłonie mocno w pięści. Miał ochotę rzucić się na swojego szefa, ale tego nie mógł zrobić, bo
konsekwencje ciągnęły za sobą nawet śmierć.
- Po co przyszedłeś, Park? –
zapytał Wu, zwracając głowę w stronę przybyłego zaciekawiony.
- Zabiłeś moją babcię!
–wykrzyczał sfrustrowany Chanyeol, jakby próbował wyrzucić z siebie cały gniew
i żal, jaki odczuwał.
- Ja? – drugi chłopak
zaśmiał się gorzko. Echo jego głosu rozniosło się brudem po bielonych ścianach
do tego stopnia, że czarnowłosy miał ochotę zwymiotować. – Ja nic nie zrobiłem.
- Zabiłeś ją, sukinsynu! –
krzyknął ponownie Park, podchodząc do dębowego mebla, dzielącego go od członka
mafii. – Jeśli nie we własnej osobie, to rękami swoich przydupasów – wysyczał,
uderzywszy pięścią w blat.
- Skąd u ciebie takie
słownictwo? – zapytał Yifan, wstając ze swojego miejsca. Chłopak wydawał się być oazą spokoju. Gdy podchodził
do nastolatka, jego twarz nie wyrażała zupełnie żadnych emocji, sztuczny
cwaniacki uśmieszek ciągle był przeklejony do jego twarzy.
- Ona nie żyje,
rozumiesz?! – Chanyeol aż kipiał ze złości, odwracając się przodem do młodego
gangstera. – Nie żyje przez ciebie. – Spojrzał mu w oczy ze stuprocentową
pewnością siebie.
- A ja przez ciebie nie
mam forsy – odrzekł wyższy młodzieniec zupełnie obojętnie, poprawiając dłonią
swoje idealnie wygładzone włosy.
- Nawet jak ją dostaniesz,
to nie wróci życia mojej jedynej rodzinie! – wrzasnął brunet, chwytając Wu za
skórzaną kurtkę. – Jeżeli to w ten sposób miałem cię zapamiętać, to wolałbym,
kurwa, sam umrzeć.
- Skoro tak, to proszę
bardzo. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – powiedział Yifan, po czym z
całej siły uderzył Chanyeola pięścią w brzuch.
Młodszy chłopak zrobił kilka
kroków w tył rażony ciosem. Rękami objął pulsujące miejsce, boleśnie skowycząc.
Doskonale wiedział, że nikt go nie usłyszy ze względu na obecność tylko ich
dwojga.
Wu po chwili ponownie zbliżył
się do swojej ofiary. Kolejny raz trafił nastolatka w ten sam punkt z taką samą
siłą. Park jeszcze bardziej zatoczył się, aż uderzył plecami o jedną ze ścian
pomieszczenia. Po chwili osunął się na
podłogę, wciąż obejmując bolące miejsce rękami.
- Właśnie tego chciałeś, prawda?
– zapytał gangster, tym razem kopiąc czarnowłosego dokładnie w żołądek.
Odczuwał przy tym zaskakująco ogromną satysfakcję. Żadna osoba nie była w
stanie go zatrzymać przed ukaraniem młodszego.
Głośny jęk wydarł się z gardła
Chanyeola, który poczuł, jak sufit zawirował. Nie miał pojęcia, że tamten w
taki sposób zrozumie jego słowa. Długo się jednak nad tym nie zastanawiał, bo
nie miał na to czasu, gdyż następne uderzenia nogą zatrzymywały się na ciele
bezsilnie leżącego na lodowatej posadzce niższego chłopaka. Z każdym ponownym
trafieniem jad złości zdawał się maleć.
Metaliczny posmak nawiedził usta
Parka, a chwilę później poczuł, jak spomiędzy jego warg wypłynęła ciepła nieco
gęsta ciecz. Po przełknięciu dała się świetnie rozpoznać jako krew. Mimo iż w
dziwny sposób pozwalała samotnemu nastolatkowi trzymać się przy życiu, w ten
sam sposób mu je zabierała, wylewając się na podłogę i pod skórę.
Powieki chłopaka robiły się
coraz cięższe z każdą sekundą. Przestał już cokolwiek czuć. Słyszał tylko
głuchy, bezdenny łomot swych własnych kości spotykających się ze ścianą.
Brakowało mu sił nawet na to, by nabrać odrobinę powietrza. Kiedy nie był w
stanie rejestrować choćby najmniejszej cząstki świata rzeczywistego, wiedział,
że śmierć jest tuż za rogiem. Wystarczyło tylko, że zwróci swą twarz w stronę
światła, aby znaleźć wyjście z tego beznadziejnego położenia.
Chanyeol nie wiedział, gdzie
jest i jak długo był nie przytomny, kiedy powoli otworzył oczy. Jaskrawe
światło poraziło jego tęczówki, więc momentalnie zasłonił twarz ręką. Potworny
ból nawiedził niektóre części jego ciała, kiedy próbował zmienić pozycję.
- Obudziłeś się! – Park usłyszał
uradowany, znajomy głos. Po chwili dopiero zorientował się, że należy on do
Tiffany. – Byłeś nieprzytomny trzy dni. Martwiliśmy się o ciebie –
kontynuowała.
Po tych słowach czarnowłosy z
trudem podniósł się do siadu. Jego twarz wykrzywiła się wtedy w żałosnym
grymasie. Nie miał pojęcia, o co zapytać najpierw. Powoli układał sobie w głowie
ostatnie rzeczy, jakie pamiętał. Zmarła babcia, Yifan, pobicie.
- Jak się tu znalazłem? –
zapytał olbrzym, rozglądając się po pokoju przyjaciółki.
- Yifan cię przywiózł.
Twoim samochodem – odparła nastolatka, siadając przy Chanyeolu. – Mówił o tobie
okropne rzeczy. Wyglądałeś strasznie. Byłeś cały poobijany, więc mama od razu
zadzwoniła po naszego lekarza. Potem zabrali cię do szpitala i zrobili
wszystkie badania. Na szczęście nie miałeś nic złamanego, ale mało brakowało –
dziewczyna przerwała, nabierając spory haust powietrza. – Później z powrotem
trafiłeś tutaj. Jutro jest pogrzeb twojej babci. Po cichu wszystko załatwiliśmy.
Brunet przełknął głośno ślinę na
wzmiankę o zmarłej staruszce. Nadal czuł się odpowiedzialny za jej śmierć. Nie
był jednak w stanie przełamać się do sprzedaży narkotyków. Całe życie uważał,
że to niepoprawne i demoralizujące, ale kiedy wstąpił w szeregi Yamaguchi-gumi
jego pogląd na tę sprawę nieco się zmienił. Twierdził teraz, iż jest to
najgorsza ze wszystkich używek, jakie istnieją. Podczas wyścigów oraz wizyt w
klubach mijał gdzieś pojedynczych ćpunów gotowych sprzedać samego siebie za
jedną działkę.
- A co z domem? – spytał moment później zachrypniętym głosem.
- Bardzo mi przykro,
Yeollie. Dom twojej babci przejęły władze miasta. Dostaniesz należne pieniądze
i spadek po niej. W tej sprawie nie mogliśmy nic zrobić – wyjaśniła Tiffany z
wyraźnym smutkiem w głosie.
- Co się teraz ze mną
stanie? – odezwał się cicho Park bardziej do siebie niż do przyjaciółki.
- Moi rodzice znaleźli dla
ciebie małe mieszkanie, kiedy o wszystkim się dowiedzieli. Jest całkiem
niedaleko. Zawszę będziemy mogli się odwiedzać, tak jak do tej pory.
- Jakoś sobie poradzę –
odparł cicho chłopak.
Chwilę później czarnowłosy wrócił
do pozycji leżącej, patrząc w sufit. Nadal było mu trudno przetrawić to
wszystko, co spotkało go w minionych dniach. Było mu ciężko. Jedyną osobą, która
mu pozostała był Baekhyun. Na myśl o nim uniósł głowę do góry ożywiony.
- Tiff! A co z Baekhyunem?! –
zapytał, podnosząc nieco ton głosu.
- Był tutaj. Opowiedziałam
mu o babci i wspomniałam, że jesteś nieprzytomny. Wyjaśniłam, że brałeś udział
w ulicznej bójce, żeby nie musiał się dowiadywać o gangu – odparła jasno.
- Rozumiem – przytaknął
Chanyeol.
Wszystko wydawało mu się
strasznie dziwne, ale nic nie mógł poradzić na to, co się dzieję. Miał
wrażenie, jakby ktoś u góry pogrywał sobie z nim, zawsze stawiając go od razu
na przegranej pozycji. Już dawno przestał lubić takie zabawy. Do niczego to nie
prowadziło. Czuł się trochę, jak bohater antycznej tragedii, który nie zależnie
od tego, jaką drogę wybierze, skończy źle.
Nie mógł dłużej znieść natłoku
myśli, więc po prostu zamknął oczy. Marzył o tym, aby znów zapaść w sen i
obudzić się z wstrętnego koszmaru, który właśnie się odgrywa. Nie minęło więcej
niż dziesięć minut, a nastolatek bez większego wysiłku zasnął.
Kolejnego dnia, jak planowano,
odbyła się ceremonia pogrzebowa. Wszystko było bardzo skromne i szybkie. Poza
Tiffany i jej rodziną, Chanyeolem oraz Baekhyunem nie było nikogo. Nic
dziwnego, skoro o żadnej innej rodzinie niż babcia Park nie słyszał nigdy ani
słowa. Może i sprawiało mu to przykrość, ale jakoś musiał się po wszystkim
pozbierać. Teraz nadszedł czas, aby zaczął radzić sobie sam jak dorosły
człowiek.
Kolejne doby mijały nieubłaganie
jedna za drugą. Chanyeol wrócił do szkoły i starał się zachowywać normalnie,
ale co rusz miał wrażenie, że jest przez kogoś obserwowany. Dosłownie tak,
jakby ktoś czuwał nad każdym jego ruchem, chciał kontrolować każdą jego
decyzję. Czarnowłosy musiał jednak pokazać, że się nie podda.
Jego związek z Byunem
przeskoczył na normalne tory. Zaczęli chodzić po szkole na randki, jednak
spotykali się w miejscach, które Parkowi wydawały się jak najbardziej
bezpieczne dla ich obojga. Bał się o siebie, ale również o swojego chłopaka,
który stał się dla niego bardzo ważny, bo był jedyną bliską mu osobą.
Gdy brunet otrzymał sporą sumę
oszczędności babci, ogarnęło go wielkie szczęście. Wreszcie mógł zakupić dla
siebie mieszkanie i żyć na własną rękę, a nie czuć się jak intruz w domu
przyjaciółki. Tak, mimo iż traktował Tiffany jak swą rodzoną siostrę, to nie
lubił jej rodziców, zresztą z wzajemnością. Państwo Hwang od zawsze uważali go
za łobuza, który może tylko sprowadzić ich córkę na złą drogę. Poniekąd tak
właśnie się stało, więc w tym punkcie mieli rację.
Przez parę następnych dni Park
wraz z dziewczyną, jej mamą i tatą chodzili załatwiać wszystkie formalności
dotyczące zakupu mieszkania, jakie dla niego odnaleźli. Mnóstwo różnych papierów
oraz urzędników przez ten czas mignęło Chanyeolowi przed oczami. Jeszcze chyba
nigdy ich tylu nie widział. Ciągle miał w sobie niepewność, która nie
doprowadzała go do strachu. Wyczuwał niepotrzebne i fałszywe podstępy, ale nie
dał się im do końca pochłonąć.
Kiedy nadszedł poniedziałek
olbrzym był już gotów do wyprowadzki. Ze spakowanymi pudłami pan Hwang zawiózł
go do jego mieszkania. Właśnie wtedy do głowy przyszło mu, że jeszcze ani razu
nie oglądał miejsca, które od tej pory miało być jego domem. Trochę przeraził go ten fakt, ale czasu nie
dało się już cofnąć.
Kilkanaście minut później z
walizkami i kartonami czarnowłosy stał przed drzwiami swojego własnego kąta,
przekręcając nieco zardzewiały klucz w zamku. Charakterystyczny szczęk dął znać,
że można już wjeść do środka. Gdy Park stał właśnie wewnątrz lokalu z
przytaszczonymi rzeczami obok siebie, rozejrzał się dookoła.
Mieszkanie wydawało się być
naprawdę małe a także zupełnie beznadziejne. Kuchnia oraz coś, co miało zostać
sypialnią, były jednakowej wielkości. Do tego dołączony był maleńki przedpokój
oraz niewielka łazienka. Na szczęście cały konieczny sprzęt miał swoje miejsce
i nic nigdzie nie wystawało. Z tego jednego Chanyeol mógł być szczęśliwy.
Wreszcie miał możliwość by zacząć własne życie. Było mu tylko przykro z powodu
okoliczności, w jakich to się stało.
Dokładnie pod mieszkaniem
czarnowłosego znajdował się jakiś stary bar. Chłopak zanotował w głowie, że
będzie musiał przyzwyczaić się do nieco niedzisiejszej muzyki oraz pijackich
krzyków podstarzałych ludzi.
Niedługo później, rozpakowawszy
i umiejscowiwszy każdy jeden cenny dla siebie przedmiot, brunet położył się na
łóżku by odpocząć. To tylko zaskrzypiało niewiernie, dając poczucie
bezradności. Wpatrując się w sufit, olbrzym rozmyślał o tym, jak to dalej
będzie. Nie był do końca pewien, czy poradzi sobie ze wszystkim.
- Chodź, Baekhyun. Nie krępuj
się – powiedział z uśmiechem olbrzym, ciągnąć swojego chłopaka za rękę.
Był to pierwszy raz, gdy blondyn
miał odwiedzić go w nowym lokum. Może to nie wyglądało najprzyjemniej, ale
Chanyeol starał się, by panowała tam przytulna atmosfera. Przecież był to jego
kąt, w którym miał prawo robić, co chce, a on pragnął, aby było tam jak
najprzyjemniej.
Byun wchodził po schodach
najszybciej, jak mógł. Nie umiał już doczekać się, żeby zobaczyć, jak teraz
żyje Park. Nie krył zaskoczenia, kiedy wcześniej dotarła do niego wiadomość, że
babcia olbrzyma nie żyje i nastolatek
nie będzie mieszkał już w tym samym miejscu. Martwił się też o bójkę, o której
powiedziała mu Tiffany. Oczywiście uwierzył jej, bo nie miał innego wyjścia ani
jakichkolwiek podejrzeń, by tego nie robić.
Po przejściu kilku pięter obaj
znaleźli się przed dużymi, nieco starymi już drzwiami mieszkanka czarnowłosego.
Zaraz później byli już w środku i zdejmowali buty. Baekhyun nie mógł się
nadziwić, że mimo swego niezbyt dużego rozmiaru wnętrze jest aż tak przyjemne
zarówno dla oka jak i dla ducha. Przez kilka minut podziwiał każde
pomieszczenie, a w tym czasie Chanyeol zdążył przyrządzić im herbatę.
Z kolorowymi kubkami w rękach
zasiedli przy niewielkim stoliku na skrzypiących krzesłach. Jakiś czas
siedzieli w ciszy, patrząc sobie w oczy i uśmiechając się do siebie. Nie było
im niezręcznie czy głupio. Nareszcie mogli nacieszyć się wzajemną obecnością,
po tak długim okresie, kiedy się nie widzieli.
- Dobrze zobaczyć cię w całości
– powiedział w końcu cicho jasnowłosy, po czym wziął spory łyk napoju, aby się
rozgrzać.
- Ja też się cieszę, że
nic mi nie jest – potaknął olbrzym, wyglądając za okno.
Ulica wydawała się być tego dnia
zupełnie pusta, ale nic bardziej mylnego, gdyż z drugiej strony budynku już
powoli zaczynali schodzić się stali bywalcy baru. Park wiedział, że noc nie
będzie spokojna i pewnie następnego dnia będzie chodził bardzo niewyspany, ale należało
jakoś funkcjonować. Nie miał innego wyboru. Nie teraz, gdy musiał żyć na własną
rękę, bez niczyjej pomocy.
- Zostaniesz na noc? – spytał
nagle Chanyeol, przenosząc wzrok na swojego chłopaka.
- Ja.. uhm, bardzo chętnie
– odparł Byun i uśmiechnął się nieśmiało, a na jego policzkach wykwitły spore
rumieńce.
Popołudnie do końca upłynęło im
na siedzeniu przy herbacie i rozmawianiu o mało ważnych rzeczach. Przy kolacji
śmiali się z sytuacji z dzieciństwa. Baekhyun opowiadał, jak kilkanaście razy
wpadł do sadzawki w pogoni za kotem babci, zaś Chanyeol przedstawił historię,
gdy wraz z Tiffany uciekali przed sklepikarzem za rzekomą kradzież cukierków.
Kiedy nadszedł wieczór i była
pora, by szykować się do snu. Brunet wyciągnął ze swojej szafy najmniejszą
koszulkę, jaką tylko udało mu się znaleźć, po czym wręczył ją blondynowi, gdyż
ten o to właśnie prosił. Dla siebie zaś wyciągnął to, w czym zwykle sypiał i
wybrał się do łazienki. Po naprawdę szybkim prysznicu wrócił do pokoju, gdzie
czekał drugi nastolatek.
Byun stwierdził, że jest zbyt
zmęczony, żeby pójść się wykąpać. Nie widział więc przeszkód w przebraniu się
przy swoim chłopaku, jeśli i tak mieli razem spać. Zdejmując spodnie oraz
koszulkę, myślał tylko o tym, by jak najprędzej wejść do łóżka i znaleźć się w
objęciach Parka. Nie przewidział jednak tego, iż czarnowłosy dostrzeże na jego
nogach, rękach i plecach kilka sporych siniaków.
- Co to ma znaczyć? – zapytał
cicho Chanyeol, wyraźnie nie rozumiejąc, co stało się drugiemu chłopakowi. –
Czy ty tez brałeś udział w jakiejś bójce?
- Nie – odrzekł jasnowłosy
po dłuższej chwili, siadając na łóżku i łapiąc czarnowłosego za rękę. – Nie
wdaję się w bójki tak jak ty.
- Więc skąd to masz?
- Tata – odpowiedział
drżącym głosem Baekhyun. – Znowu był pijany. Krzyczał na mamę, że nie mamy
pieniędzy. Oczywiście jako jedną z przyczyn uznał moje zachcianki, których
wcale nie mam. Koniec końców uderzył mnie kilka razy i popchnął na ścianę –
wyznał cicho, będąc nieco przestraszonym. – To boli, ale niedługo minie – słaby
uśmiech zagościł na jego twarzy.
Chanyeol gorzko przełknął ślinę,
a zaraz później przytulił mniejszego chłopaka do siebie. Musiał go jakoś
pocieszyć i dać poczucie bezpieczeństwa. Zauważył, że tamten chyba boi się
swojego ojca oraz wstydzi całej sytuacji, jaka panowała w jego domu.
Kilka minut później położyli się
wygodnie na dość szerokim łóżku bruneta, zakrywając się szczelnie kołdrą. Blondyn
pozwolił swojemu ukochanemu objąć się w talii, a sam przysunął się jak
najbliżej mógł. Pomarańczowe światło
starej, zardzewiałej latarni leniwie sączyło się przez okno, gdy obaj patrzyli
w ciemnogranatowe, opustoszałe niebo. Mimo zmęczenia żaden z nich nie mógł
zasnąć.
- Zobacz, Channie, nie ma
dzisiaj ani jednej gwiazdy – odezwał się jasnowłosy, wciąż patrząc w
nieograniczoną przestrzeń.
- Nieprawda – mruknął
olbrzym. – Ja widzę jedną.
- Tak? A gdzie? – spytał
Byun, wyciągając jak najbardziej szyję w stronę otworu okiennego.
- Jest ona może trochę
mała i nie świeci tak jasno, ale za to jest najpiękniejsza – szepnął Park.
- Ale gdzie ona jest?
- Tuż obok mnie –
odpowiedział w końcu czarnowłosy, składając czuły pocałunek na skroni swojego
chłopaka.
Tamten zawstydzony od razu ukrył
twarz, w zagłębieniu szyi Chanyeola. Nigdy nie słyszał takich komplementów,
więc było to dla niego coś zupełnie nowego. Nawet dokładnie nie wiedział, jak
powinien zachować się w takiej sytuacji.
Zamiarem olbrzyma nie było wcale
speszenie Baekhyuna. Odczekał chwilę, by jego chłopak uspokoił trochę natłok
emocji, po czym złapał go za podbródek i spojrzał w oczy. Nie mówił nic, bo
ostatnią koniecznością w tej chwili były zbędne słowa. Łącząc ich wargi w
delikatnym pocałunku, brunet chciał wyrazić swoją miłość.
Ani myślał o tym, że po kilku
chwilach subtelnie całusy zamienią się w pożądliwe zwiedzanie wzajemnie swoich
ciał dłońmi. W powietrzu unosił się zapach namiętności, a z baru było słychać
trochę przestarzałą, niemodną już muzykę. Nie musiało minąć wiele czasu, żeby
Park przeniósł swoje usta na szyję jasnowłosego i tam zostawiał mokre ślady,
które niekiedy przekształcały się w bujnie zaczerwienione malinki.
Nie myśląc o żadnych
konsekwencjach, obaj pozbywali się swych ubrań w zawrotnym tempie, wymieniając
się oddechami, przenikając palcami po swej skórze. Ani Chanyeol, ani Baekhyun
nie odczuwał jeszcze tak wielkiej i ciągle rosnącej potrzeby dotykania kogoś.
Pożądanie potęgowało się z każdą
sekundą, gdy ich ręce wędrowały do najbardziej intymnych zakamarków. Nim
zdążyli obejrzeć się na cokolwiek, co przywróciłoby ich do rzeczywistości,
jasnowłosy wydawał z siebie bezwstydne jęki oraz westchnięcia. Oplótł nogami
biodra swojego kochanka, gdy ten wypełniał go całym sobą, zderzając ich ciała w kwitnącej rozkoszy.
Lepkimi śladami w powietrzu stawały się
wykrzyczane błagania oraz prośby o więcej i więcej. Wystarczyło tylko kilka
chwil, by obaj odkryli szczyt swojego błogostanu. Po wszystkim Byun wtulił się
w bruneta najmocniej jak tylko potrafił. Nie było mu już wstyd. Odczuwał
przeogromną radość. Ciche dobranoc zawisło w powietrzu, kiedy zdążyli już
zasnąć związani w miłosnym uścisku.
Cały kolejny dzionek blondyn
spędził razem z Parkiem. Nie potrzebował nic, poza jego towarzystwem, więc było
mu to na rękę. Nie dbał o to, czy rodzice będą się o niego martwić, bo
zazwyczaj tak nie było. I tak nie miał nic lepszego do roboty w sobotę, dlatego
korzystał z czasu ze swoim chłopakiem najlepiej jak się dało.
Po obiedzie Chanyeol wyszedł z
mieszkania, nie informując Baekhyuna, dokąd idzie ani na jak długo. Wcześniej
zadzwonił do niego Yifan i poinformował o tym, że tego wieczoru ma stawić się w
klubie, aby zająć się sprzedażą narkotyków. Ten pomysł nie bardzo spodobał się
olbrzymowi, więc potrzebował to porządnie przemyśleć, nim podejmie jakąś zbyt
ryzykowną decyzję.
Nie wiedział, co w takiej
sytuacji zrobić z Byunem. Chciał on zostać na kolejną noc, a czarnowłosy nie
mógł go tak po prostu wygonić po tym, jak dowiedział się, jakie rzeczy dzieją
się w domu nastolatka. Dosłownie był w kropce i nie umiał jej opuścić. Ciągle
zataczał kola myślami, wracając za każdym razem do punktu wyjścia. Jedynym
racjonalnym rozwiązaniem było zabranie jasnowłosego ze sobą.
Park miał nadzieję, że
roznegliżowane dziewczyny, zapijaczeni biznesmeni i inne podobne osobliwości
nie wywrą na Baekhyunie negatywnego
wrażenia, a co najwyżej obrzydzenie. Tak, tak musiało być. Inaczej po prostu
być nie mogło.
Po półgodzinnym spacerze
Chanyeol wrócił do mieszkania i oznajmił, że ten wieczór spędzą w klubie przy
muzyce, drinkach i zabawie. Sam dokładnie nie wiedział, ile w tym jest prawdy,
a ile kłamstwa. Nie miał jednak innej bajki, by móc wcisnąć ją nieświadomemu
blondynowi.
Ściemniać zaczęło się kilka
godzin później, co dla nich obydwu było znakiem, że pora przyszykować się do
wyjścia. Po raz pierwszy olbrzymowi było dane ujrzeć swojego chłopaka z
eyelinerem na powiekach w nie byle jakim stroju, który do tej pory upchnięty
był w jego szkolnej torbie, jakby Byun wcześniej planował takie wyjście. Czarnowłosy
ubrał się jak zwykle w czarne obcisłe spodnie i prostą koszulkę w tym samym
kolorze.
Wychodząc z mieszkania, brunet
objaśnił drugiemu nastolatkowi, dokąd dokładnie jadą. Nie wspomniał natomiast
słowa o tym, co tam będzie. Dziwnym trafem miał przeczucie, że Baekhyun to
wiedział. W końcu jest mnóstwo filmów oraz książek o takich tematach.
Wsiadając do samochodu, Park
upewnił się, że paczuszka z białym proszkiem pod jego siedzeniem nie jest
widoczna dla żadnego oka. Musiał strzec jej jak prawdziwego skarbu, bo w innym
wypadku mógłby mieć bardzo poważne problemy. Po kilku sekundach, kiedy zapięli
pasy, ruszyli w drogę.
Przez głowę olbrzymowi
przepływało setki a nawet tysiące przeróżnych myśli. Najbardziej obawiał się
jednak nie o to, że ktoś niepowołany odkryje jego tajemnicę, lecz o to, iż to
jasnowłosy tego dokona. Wtedy straciłby w jego oczach naprawdę wiele; przypuszczalne
było nawet rozstanie. Jak najprędzej czarnowłosy pozbył się trujących idei,
skupiając się na prowadzeniu pojazdu. Musiał uważać, by w coś nie wjechać przez
nieuwagę.
Po mniej niż dwudziestu minutach
znajdowali się już na miejscu. Niebiesko-czerwony, dobrze znany Chanyeolowi
neon od czasu do czasu mrugał niejasno, jakby próbował ostrzec wchodzących do
klubu przed tym, co wewnątrz się wyrabia. Prawda była taka, iż po prostu był on
już stary i nikt go nigdy nie naprawiał. Park zatrzymał samochód w tym samym
miejscu, co zwykle.
Na początku wydawało mu się, że
Baekhyun będzie mu przeszkadzał w przeniesieniu narkotyków do środka, ale ten
prawie wyskoczył ze swojego miejsca , po czym pobiegł do klubu. Taki obrót
sprawy ułatwił zadanie olbrzymowi. Bez żadnego problemu wniósł paczuszkę do
środka. Poinformował swojego chłopaka, że musi iść do toalety, a następnie pospieszył
do jaskini smoka.
Za drzwiami znajdowało się
kilkanaście dziewczyn oraz Sehun wraz z Yifanem. Uwadze bruneta nie umknęło, że
pośród nastolatek znajdowała się jego przyjaciółka. Była zapłakana, makijaż
prawie spływał po jej twarzy. Na nadgarstkach widniały ślady brutalnego
traktowania. Świadczyło to o tym, że została przyprowadzona tutaj siłą.
Chanyeol zacisnął wargi, zdając sobie z tego sprawę. On nigdy nie pozwoliłby na
to, żeby Tiffany z przymusu robiła coś takiego. Zawsze dbał o to, by wyraziła
zgodę na przyjście w to miejsce.
Na jedno klaśnięcie młodego Wu
wszystkie jego laleczki opuściły
pomieszczenie bez piśnięcia choćby pół słowa. Park wodził za nimi wzrokiem.
Zrobiło mu się ich tak strasznie żal. Niestety nie mógł nic poradzić na to, co
musiały robić. Wiedział, że gdyby rzucił się im na pomoc, mogłoby to zostać potraktowane
jako zdrada szefostwa, co pewnie skończyłoby się ucięciem palca oraz
wyrzuceniem z gangu.
- Grzeczny z ciebie chłopiec,
Park – głos Yifana przerwał przemyślenia Chanyeola, przywracając go do
niechcianej rzeczywistości. – Cieszę się, że tu przyszedłeś. Pytanie tylko, po
co zabrałeś ze sobą tego kujona.
- Coraz częściej jest z
nim widywany – wyjaśnił Sehun chłodnym tonem, patrząc na czubki swoich butów.
- Ach – westchnął Wu,
świdrując wzrokiem twarz swojego podwładnego. – Wy chyba jesteście razem tak? –
Na to pytanie nieco młodszy brunet odpowiedział skinieniem głowy. – A nie
mówiłem ci, że jesteś moją zabawką? – kontynuował gangster, przemierzając
odległość dzielącą go od swojej ofiary.
Park zadrżał lekko, kiedy jego
szef zbliżył się do niego. Patrzyli sobie w oczy, nawet nie próbując przerwać
tego kontaktu. Nagle jednym ruchem wyższy chłopak wziął w swoje ręce pakunek z
narkotykami. Obejrzał go dokładnie, a potem odrzucił do swojego kolegi po
fachu.
- Czy ty, Park, nie masz mózgu?
A może masz słabą pamięć, huh? – zapytał Yifan, mierząc Chanyeola piorunującym
wzrokiem. – Powinienem ci przypomnieć, jak rzygałeś
krwią? – zaśmiał się gorzko.
Na te słowa młodszy chłopak
wzdrygnął się i zrobił kilka kroków w tył. Na jego nieszczęście znajdowała się
tam tylko chłodna ściana, która niestety nie dawała mu drogi ucieczki. Po cichu liczył tylko na to, by nie oberwać po
raz kolejny i by znów nie musiał kłamać przed swoim ukochanym.
Zimny pot spłynął powoli po
kręgosłupie Parka, kiedy Wu podszedł do niego i położył dłonie na jego
ramionach. Teraz definitywnie nie miał już żadnej ścieżki, by wydostać się z
tego małego pomieszczenia.
- I co teraz zrobisz? – zapytał
szeptem właściciel klubu. – Jeśli nie
wiesz, to ja ci powiem. Weźmiesz kilka torebeczek w swoje piękne łapki, a potem
za sporą sumkę wciśniesz je komuś do kieszeni, rozumiesz? – Na pytanie
zdenerwowany Chanyeol odpowiedział skinieniem głowy. – Połowa zysku jest twoja.
Patrz, jaki jestem dobry. – Kolejna salwa cierpkiego rechotu rozeszła się po jaskini smoka. Zaraz potem Yifan objął
szyję swojej ofiary dłonią i ścisnął lekko. – Jeśli coś spierdolisz, to odpowie
za to twoja księżniczka.
- Nie zrobisz mu krzywdy –
wydusił z siebie Park. – Nie zrobisz…
- Chciałbym usłyszeć, jak
pode mną jęczy – mruknął młody gangster, po czym oblizał wargi.
W tle dał się słyszeć stłumiony
śmiech Sehuna, który doskonal wiedział, że Wu tylko pogrywa sobie z
czarnowłosym, aby wywrzeć na nim presję. Cóż to była dla nich za zabawa. Nie
dbali o życie innych, niespecjalnie ich ono interesowało. Liczyły się tylko
pieniądze. Oh znał jednak nieco inną prawdę dotyczącą drugiego młodzieńca.
Tamten pewnego razu zdradził mu, że żywi jakieś uczucia w stronę Chanyeola. Z
początku było to zdziwieniem, ale potem przestało budzić sensację.
Gdy Yifan przekazał już
wszystko, co miał do przekazania Parkowi, zabrał rękę z jego gardła, pozwalając
mu normalnie oddychać. Ten jednak pochylił się, kaszląc oraz trzymając palce w
obolałym miejscu. Nie miał psychicznej siły ani odwagi, by postawić się szefowi,
więc nie zrobił tego.
W zamian, po kilku słowach otuchy, opuścił ciasne pomieszczenie z paroma
małymi woreczkami białego proszku w kieszeniach i wrócił an teren, gdzie bawili
się nieco podpici ludzie. Rozejrzawszy się dookoła, w tłumie ludzi dostrzegł
Baekhyuna stojącego przy barze z drinkiem w ręku. Bez wahania Chanyeol podszedł
do niego z ogromnym, fałszywym uśmiechem na twarzy.
- Coś długo ci to zajęło –
mruknął jasnowłosy, podsuwając małą szklaneczkę swojemu chłopakowi. – Kupiłem
specjalnie dla ciebie. Mam nadzieję, że będzie ci smakował.
- Dziękuję, Baek – odparł
olbrzym, po czym wziął łyk alkoholu. Na chwilę to uleczyło jego troski, a zaraz
potem przywróciło do rzeczywistości. – Byłem dłużej, bo była spora kolejka.
Wiesz, jak tyle się pije, to są problemy.
Po tych słowach obaj roześmiali
się. Wieczór mijał dość szybko. Co rusz
gdzieś przewijali się potencjalni klienci i Park wiedział, ze tego wieczoru
musi sprzedać im towar, bo inaczej wpadnie w tarapaty. Nie chciał stracić
nikogo bliskiego, a już na pewno nie Byuna. Ułożył już sobie mały plan.
Widząc, że niektóre skąpo
odziane tancerki zaczepiają wypitego blondyna do rozmowy, postanowił
wykorzystać to na swoją korzyść. W jednym momencie po prostu zniknął z pola
widzenia nastolatka, z którym tu przyszedł i ruszył w stronę dobrze
wyglądającego, niezbyt starego mężczyzny. Przedstawił się, a potem jak
najszybciej zaprezentował kuszącą ofertę. Facet bez problemu zgodził się wziąć
kilka paczuszek, płacąc za nie sowicie.
Tej nocy Chanyeol pozbył się,
jak mu się wydawało, wszystkich torebeczek z narkotykami. W jakimś stopniu był
z siebie dumny, chociaż nie było to coś, z czego koniecznie chciałby się
cieszyć. Po oddaniu pieniędzy Wu, otrzymał połowę z nich.
Szczęśliwy wraz z Baekhyunem
około czwartej nad ranem opuścił lokal. Uśmiech gościł na twarzy czarnowłosego,
kiedy otwierał drzwi swojemu chłopakowi. Przez nieuwagę uderzył nimi w swoje
udo, co spowodowało, że momentalnie odskoczył, a z jego kieszeni wypadł
ostatni, niesprzedany woreczek.
- Chanyeol – jasnowłosy
wyszeptał, podnosząc przezroczysty pakunek z ziemi, jego oczy przypominały dwie
większe monety. – Czy ty… bierzesz to świństwo? – zapytał cicho, a kiedy brunet
odpowiedział mu potrząśnięciem głowy, brnął dalej. – Jesteś dilerem?
- Przykro mi to mówić,
Baekkie, ale tak. Rozprowadzam narkotyki – wyjaśnił cicho olbrzym, patrząc na
swoje buty. Czuł się w jakimś sensie winny.
- Tyle mi wystarczy –
mruknął Byun, wysiadając z auta.
Nie miał po co czekać na więcej
cięższych dowodów. Stanął przed Parkiem, patrząc mu prosto w oczy. Pierwsze
maleńkie łzy czaiły się w kącikach jego oczu. Miał ochotę płakać, ale nie mógł
zrobić tego w tym miejscu. Musiał się powstrzymać.
- Myślałem, że przyjechaliśmy
tutaj, by się zabawić. A ty… ty sprzedajesz to gówno. Jesteś skończonym idiotą,
Chanyeol – wykrzyczał wściekły chłopak, a potem popchnął olbrzyma. Nie miał za
wiele siły, więc nie był w stanie zrobić
mu nic złego.
- Zaczekaj, ja ci wszystko
zaraz wytłumaczę. To nie jest tak, jak ci się wydaje i jak wygląda. Błagam,
pozwól mi sobie wytłumaczyć – drugi nastolatek mówił, coraz bardziej podnosząc
głos.
- Tu nie ma nic do
tłumaczenia. To – jasnowłosy uniósł woreczek do góry – jest jedyne wyjaśnienie.
Czarnowłosy chciał odebrać
Byunowi paczuszkę z białym proszkiem i sięgnął po nią dłonią. Baekhyun jednak
poruszył się w taki sposób, że drugi młodzieniec uderzył go prosto w twarz.
Blondyn zatoczył się kilka
kroków do tyłu, wypuszczając spomiędzy palców, trzymane przez siebie odkrycie.
W myślach stwierdził, że wyższy zrobił to specjalnie. W tamtym momencie nie
miał już czego szukać przy boku czarnowłosego chłopaka. Odwrócił się i biegiem
puścił się do domu. Nie znał dokładnie drogi, ale miał to gdzieś. Jego celem
było oddalenie się od kogoś, kogo kochał, a kto go ranił.
Nazajutrz Chanyeol czuł się po
swoim mieszkaniu jak cień. Co rusz wracał do sypialni i wtulał się w poduszkę,
gdzie czuć było obecność Baekhyuna. Nie potrafił żyć bez żadnego znaku życia od
niego. Nie wiedział nawet, czy chłopak trafił do domu, więc martwił się całym
sercem. Miał jednak nadzieję, że
wszystko jest w porządku.
Około południa w sypialni
czarnowłosego rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości. Nastolatek od razu
poderwał się z łóżka i zniecierpliwiony odczytał sms.
Od: Baekhyun
Z nami koniec.
Treść bardzo zszokowała bruneta.
Nie spodziewał się, że jasnowłosy może posunąć się do czegoś takiego. Owszem,
olbrzym zdawał sobie sprawę z tego, że go uderzył, ale był pijany. To stało się
przez czysty przypadek. Mimo wszystko
było mu okropnie głupio. Wiedział, że powinien przeprosić, więc musiał to
zrobić.
Po kilkunastu minutach myślenia
nad tym, czy będzie to właściwe wyjście, Chanyeol wybrał numer Byuna, po czym
przyłożył telefon do ucha. Wysłuchał kilku sygnałów, co bardzo go irytowało. W
końcu połączenie zostało przerwane ze względu na zbyt długi czas oczekiwania. Przez
następne pół godziny dźwięki, których zwykle słyszy się niewiele, zdążyły wryć
się młodzieńcowi w głowę tak dobrze, że w każdej chwili mógłby je dosłownie
wyśpiewać. Postanowił zadzwonić ostatni raz.
- Halo? – odezwał się cichy,
dobrze znajomy czarnowłosemu głos.
- Baekhyun, proszę powiedz
mi, że ten sms był żartem – rozpoczął sfrustrowany i nieco zdenerwowany brunet. W jego głosie słyszalne było błaganie.
- Nie – z drugiej strony
padło westchnienie. – To nie był żart, Channie. Za dużo się wydarzyło i nie
mogę dłużej z tobą być. Nie jesteś wobec mnie szczery. Nie powiedziałeś mi o
narkotykach, a sprawa z bójką pewnie też była bujdą. Przykro mi, ale nie
potrafię tworzyć związku na kłamstwie i obłudzie.
- Baek, wybacz mi. Ja…
zmienię się. Będę mówił ci o wszystkim. Daj mi drugą i ostatnią szansę –
powiedział olbrzym, będąc wyraźnie zakłopotany słowami drugiego chłopaka.
- A jak chcesz mnie do
tego przekonać?
- Pomyślałem sobie, że
skoro lubisz szybkie samochody, to może lubisz też wyścigi. Dzisiejszej nocy
jest wyścig u Yifana. Pójdziesz ze mną. Jeśli wygram, będziemy razem, jeśli
przegram, pozwolę ci odejść – wyjaśnił szybko Park.
- Zgoda – odpowiedział
blondyn po kilku długich sekundach niecierpliwej ciszy.
Wieczorem Chanyeol był
przygotowany na każdą ewentualność. Liczyło się dla niego tylko to, by wygrać
dla swojego ukochanego. Bardzo pragnął mieć go znowu przy sobie i spędzać z nim
kolejne noce. Nic nie mogło go już powstrzymać przed zwycięstwem.
Baekhyun pojawił się w
mieszkaniu olbrzyma około północy. Ubrany był w to, co zazwyczaj. Nic
specjalnego ani nowego. Mimo to czarnowłosy ucieszył się na jego widok. Z
twarzy jasnowłosego nie mógł jednak nic wywnioskować. Wierzył, że tamten czuje
to samo.
Bez zbędnych rozmów, wywodów i
narzekań pojechali do tej samej dzielnicy, gdzie zawsze brunet stawiał się na
wyścigach. Ekscytacja buzowała w żyłach Parka. Nie umiał się doczekać swojego
zwycięstwa. Był go w stu procentach pewien.
- Wygram dla ciebie, skarbie –
mruknął Park, nachylając się do blondyna, aby potem złożyć lekki pocałunek na
jego ustach, który jasnowłosy odwzajemnił w taki sam sposób.
Nie upłynęło wiele czasu, nim
Yifan pojawił się wśród startujących samochodów. Jak zwykle wygłosił swoją
krótką, lecz treściwą przemowę, a potem zagrzewał wszystkich uczestników od uczciwej
i równej walki. Zaraz potem poprosił o odpalenie silników. Oczywiście każdy
zaczął się popisywać, ale na to właściciel
imprezy nie zwrócił już uwagi. Zamiast tego ustawił się na środku, a
następnie zrobił charakterystyczny znak rękami, by wyścig się rozpoczął.
Z zawrotną prędkością Chanyeol
ruszył przed siebie, nie mogąc czekać na innych. Za wszelką cenę chciał
zwyciężyć, by odzyskać swojego ukochanego. Rzucił jeszcze szybko okiem na
chłopaka obok siebie i uśmiechnął się duchu, mocniej dociskając pedał gazu.
Czuł presję w samym sobie, ale dodawała mu tylko ona większej chęci, aby jak
najszybciej dotrzeć do mety. Po upływie kilkunastu minut, olbrzym zerknął w
lusterko wsteczne. Zaśmiał się gorzko pod nosem, nie widząc żadnego auta za
sobą.
- Lamusy, nawet nie umieją się
porządnie ścigać – mruknął, a z jego ust
wydobył kolejny stłumiony śmiech. – Kocham cię Baekhyun. Dla ciebie wygram –
powiedział, zerkając na blondyna, który odpowiedział szerokim uśmiechem, bo w
głębi duszy też się cieszył.
Yifan planował jednak coś
innego. Gdy wszyscy bardzo cieszyli się z tego, że kierowcy rozpoczęli
konkurencję oraz pobiegli, aby dostać się na metę, on po cichu wymknął się. W
mgnieniu oka dotarł do tajnej skrytki, gdzie trzymał broń. Może było tego
niewiele, ale wcale nie potrzebował dużo. Zabrał ze sobą pierwszy lepszy
pistolet, a następnie udał się w tylko sobie znane miejsce.
Park docierał już do zakończenia
przejazdu. Serce wyrywało mu się z piersi. Pozostał do pokonania tylko jeden
łatwy zakręt i ostatnia prosta. Zwycięstwo i związek z Byunem miał w kieszeni.
Wydawało się, że nic nie może tego zepsuć.
Kiedy olbrzym skręcił kierownicę,
aby znaleźć się na wirażu, Wu wyszedł ze swojego ukrycia. Wystarczyła jedna
chwila. Jeden człowiek. Jeden strzał. Głośny huk przeciął powietrze, w momencie
gdy kula przebiła przednią oponę pojazdu olbrzyma. Chanyeol stracił panowanie
nad kierownicą, a w jego głowie powstał zamęt. Nie wiedział nawet kiedy auto
wpadło na pobliską latarnię od strony pasażera.
Otrząsnąwszy się z pierwszego
szoku, otworzył swoje drzwi i wysiadł. Dotarło do niego, że w końcu wiózł ze
sobą swojego chłopaka. Pobiegł do części, gdzie znajdował się jego współpasażer.
Auto było wgniecione w miejscu, w którym uderzyło w słup. Boczna oraz przednia
szyba rozbiły się, szkło wleciało do środka, jednocześnie raniąc przy tym
jasnowłosego.
Drzwi z jego strony nie dało się
otworzyć, więc Park bez wahania wrócił, skąd wysiadł, aby móc wydobyć drugiego
nastolatka z wnętrza samochodu. Ułożył go ostrożnie na chodniku, po czym
delikatnie potrząsał go za ramiona.
- Baekhyun, obudź się. Baekhyun,
przepraszam – mówił olbrzym, a do jego oczu zaczęły napływać pierwsze łzy. –
Hej, Baek, naprawdę wybacz mi. Otwórz oczy. Nie wiedziałem, że coś takiego może
się stać – mamrotał bez przerwy. Błagam, otwórz oczy!
- Nie otworzy ich –
znajomy głos Yifana wybudził kierowcę z otumanienia, w jakim właśnie się
znajdował. – Sprawdź jego puls.
Chanyeol posłusznie zrobił to,
co nakazał mu młody Wu. Nie wiedział, co ma to na celu, jednak kiedy nie wyczuł
tętna blondyna wszystko zrozumiał. Jego wzrok natychmiast zaszedł mgłą, a
następnie słone krople spłynęły po jego policzkach. Coś zaczęło go szczypać i
zrozumiał, że także jest gdzieś ranny.
- Ja to zrobiłem, Chanyeol –
odezwał się po chwili gangster. – To przeze mnie twój kochaś nie żyje. Wiesz
dlaczego? – zapytał, a zaraz potem kontynuował beznamiętnym tonem – Chciałem,
żebyś poczuł się jak ja. Chciałem, byś wiedział, jak to jest nie móc żyć z kimś
kogo się kocha. – Po tych słowach nastała
dość długa pauza.
- Bo widzisz, zakochałem się w
tobie. Nie mogłem cię nawet dotknąć albo zobaczyć twojego uśmiechu. To przykre
– ciągnął dalej Yifan, a jego głos stawał się coraz chłodniejszy. – Dlatego
musiałem zniszczyć ci życie. Musisz nosić w sercu taki sam ból jak ja.
Dodatkowo musisz mieć w sobie poczucie winy.
- Za kilka minut
przyjedzie tutaj policja – powiedział Wu po kolejnej przerwie. – Dobrze wiesz,
że moje układy są tak silne, że w nic ci nie uwierzą, więc lepiej się przyznaj.
– Wypowiedziawszy ostatnie zdanie, młodzieniec jakby ulotnił się.
Nie kłamał, gdy mówił, że
policjanci zjawią się lada chwila. Kiedy służby były już na miejscu, od razu
zatrzymali Parka. Mimo iż nastolatek płakał i rozpaczał nad tym, co się stało,
przyznał się. Wiedział, że Yifan wyznał prawdę, powiadamiając go o swoich
znajomościach. Moment później Chanyeol miał na swych nadgarstkach błyszczące
kajdanki.
Zaczynając z mafią, nie miał
pojęcia, że wszystko zakończy się w taki właśnie sposób. Miał nadzieję na
jakieś zarobki, zabawę, ładne panienki, a tymczasem stracił rodzinę, miłość
oraz własne życie, bo w więzieniu nie mógł mówić przecież o wolności. Od tej
pory musiał przyzwyczaić się do wstrętnego zapachu nagich ścian ponurej celi i
do smaku własnego rozumu, którym będzie karmił swoje sumienie.